Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 27 lutego 2015

Od Kiiyuko "Powrót" cz. 2 (cd. Iloriel)

Siedziałam tak bezczynnie w jaskini i patrzyłam beznamiętnie na rozwijającą się okolicę. Na liście drzew, które niepewnie wydawały pąki, na leśne owoce, które jeszcze były nierozkwitniętymi kwiatami, na zieleniejącą trawę... Nic po za tym się nie działo. Z nudów mogłabym nawet trochę podokuczać siostrze... Ale nie, powstrzymam się. Mam jeszcze resztki dumy. I jestem dorosła. Tak w sumie to tak naprawdę wolę nie ryzykować... Kazuma mogłaby mnie za to nawet zaatakować. Ah, kochana młodsza siostrzyczka. Rafael obecnie był zajęty sprawdzaniem "dyżurów" wszystkich wilków, czyli czy każdy spełniania sumiennie swoje stanowisko. Nie miałam za bardzo z kim porozmawiać. Zawróciłam w przeciwnym kierunku, zapuszczając się w głąb jaskini. Usiadłam i patrzyłam bezsensu w ścianę. Ciszę przerwał mi znajomy głos mówiący:
- Witaj Kiiyuko, wróciłam i chciałabym dołączyć na nowo.
Szybko obróciłam głowę w stronę przybysza. W pierwszej chwili nie mogłam ustalić, kimże ona jest, lecz po momencie doznałam olśnienia.
- Iloriel?!
- Tak, to ja. - uśmiechnęła się. - Miło zobaczyć kogoś z starych lat.
- Z tym "starych" przesadziłaś. Przez ciebie poczułam się jak emerytka. - zaśmiałam się cicho.
- Przepraszam. W takim razie, czy zezwalasz na moje ponowne dołączenie?
- Tak, oczywiście.
- Dziękuję. - lekko się ukłoniła.
- Ależ nie ma za coś. Masz do mnie jakieś pytania?
- Owszem. Jakie zmiany zaszły w watasze pod moją nieobecność?
Zamilkłam na chwilę namyślając się nad odpowiedzią. Naprawdę, długo mogłabym jej o tym opowiadać, lecz pewnie nie chciałaby słuchać.
- To może tak zaczniesz od podstaw? Mogę się zobaczyć z Alexandrem i Valką? - uśmiechnęła się radośnie. Popatrzyłam na nią z nieudawaną powagą.
- Z Valką owszem, możesz. A z Alexandrem... - tu urwałam. To może ją zaboleć.
- Coś mu się stało? - spoważniała i patrzyła na mnie uważnie.
- Dla naszego dobra przeszedł na stronę zła. Inaczej Wataha Magicznych Wilków nie miałaby Alfy i zapanowałby totalny chaos.
- Nie da się tego jakoś cofnąć?
- Nie wiem... Niestety, ale w to tak właściwie wątpię. A jak już, to miną lata, aż poznamy odtrutkę. Naprawdę przepraszam, że to właśnie ja musiałam tobie to przekazać... - powiedziałam ledwie słyszalnie. Bałam się trochę, że Iloriel może tego nie wytrzymać i że się nawet może rozpłakać...

<Iloriel?>

Od Ask'a "Jak przybyłem?"

Mama mnie obudziła. Był wczesny ranek, a na zewnątrz padał siarczysty śnieg.
Byłem rozespany, i szczerze powiedziawszy - spodziewałem się takiej pobudki. Mama mówiła mi, że muszę iść do innej watahy, do ojca, czy coś takiego. Nie chciało mi się. Wolałbym zostać tutaj, ale co ja poradzę... Zniszczę mu życie. Zobaczy, jak to fajnie porzucać szczenię w tak młodym wieku. Przygotowałem się więc, wziąłem torbę, spakowałem potrzebne mi rzeczy, i razem z mamą opuściłem jaskinię. Pożegnałem alfę, i nim się obejrzałem, byłem już poza terenami.
- Jesteś gotowy? - zapytała się mnie mama.
- Tak.
- No to... Wchodzimy. - po tych słowach, przekroczyliśmy tereny Watahy Magicznych Wilków.
- Mamo... Czy to dobry pomysł? - zapytałem lekko podenerwowany tą całą sytuacją.
- Chodźmy najpierw do Alfy, zapytać się, czy możesz tutaj zostać.
Poszliśmy więc za węchem do Alfy. Była pod ogromnym Pomarańczowym Drzewem. Raczej.. To chyba była Alfa.
- Witam. - rzekła mama do Alfy.
- Witam. Co Was do nas sprowadza? - zapytała Alfa.
- Chciałabym zapisać mojego syna do tej watahy.
- Jasne! A tak w ogóle jestem Kiiyuko.
- Dziękujemy!... - odpowiedziała mama.
- ...No to ja załatwię tylko jeszcze jedną sprawę. - dokończyła
Zmierzaliśmy z mamą w stronę pewnej jaskini. W środku był śpiący basior.
- Popatrz Ask, naćpał się pewnie trawą i odsypia. - wyszeptała do mnie mama.
- Żebym ja tylko tak nie skończył...
- Nie bój się, tak głupi jak on to nikt na świecie nie jest.
- A jeśli?
- Uwierz mi, nie.
W końcu Anuriti wstał, i przyglądał się nam nie dowierzając.
Po krótkiej wymianie zdań mama wróciła do swojej watahy, a ja zostałem tutaj.

Od Desari "Ucieczka" cz. 14 (cd. Percy)

Przyjrzałam się osobom zmierzającym w naszym kierunku i od razu je rozpoznałam. Fate jak zwykle zabawiał się w towarzystwie Vi, a tym razem kroku dotrzymywała im też Lucy. Wiedziałam, że Percy najchętniej by stąd wyszedł, ale skoro dotarliśmy aż tutaj, chciałam żeby poznał moje najbliższe osoby.
- Des! Stęskniłam się za tobą! A to kto, nowy? - zasyczała złośliwie Vi biorąc mojego drinka i stawiając przede mną pusty kieliszek. Następnie dłonią skinęła na barmana prosząc o dokładkę. Odpowiedziałam tylko karcącym wzrokiem, lecz od dawna nie przejmuję się jej docinkami. Jared tylko odwrócił zmieszany wzrok.
- Percy, to jest Vi. - tu wskazałam na dziewczynę dobierającą się do alkoholu, która nawet nie zwróciła na nas uwagi.
- Fate. - chłopak wykonał gest w stylu zasalutowania.
- I Lucy, chyba ją kojarzysz, zabawiła w watasze przez jakiś czas. - a brązowowłosa tylko uśmiechnęła się uprzejmie, szeptając do ucha towarzyszowi, by ten postawił im kolejkę. Oczywiście prośba ta była raczej niepotrzebna, bo kelner znał nas wszystkich i każdemu zaoferowałby darmowego drinka, gdyż sam klub należał do charyzmatycznego dwudziestoczterolatka stojącego przed nami.
- Chodźcie zatańczyć! - wypaliła nagle Vi biorąc pod rękę Fate'a i ruszając z nim na środek parkietu. Ulubiona piosenka chyba podziałała też na Lucy, bo złapała pierwszego lepszego chłopaka i powędrowała za przyjaciółką. Sama spojrzałam prosząco na Jared'a, lecz przekonałam go dopiero słowami o wyjściu stąd po jednym tańcu.
Gdy rytm z głośników niespodziewanie szybko ustał zapragnęłam więcej, ponieważ miałam przy sobie jak się okazało świetnego partnera. Przetańczyliśmy kilka następnych kawałków i wróciliśmy za ladę, by opróżnić nasze wyczekujące kieliszki oraz, do czego go namówiłam, cztery kolejne. Później ruszyliśmy do mieszkanka żegnając się wcześniej z moimi przyjaciółmi.
- Przepraszam... - zaczęłam, kiedy opadłam na swoją kanapę po skończonej walce z dziurką od klucza. Pewna byłam, że w magiczny sposób uległa zmniejszeniu.
- Za co? - spytał Percy z widoczną ulgą siadając obok mnie.
- Za ten wieczór. Za ukrywanie prawdy o sobie... Za zmuszenie cię do siedzenia w tym barze. Za to, że wczoraj nie odpowiedziałam na twoje pytanie. Za uderzenie cię w twarz. Za tamtą ucieczkę. Za obrażenie ze strony Kovu. Za to, że ja cię obraziłam. Za to, że jestem jaka jestem. Naprawdę jest tego aż tyle? - wyliczałam na palcach, a każdy następny powód sprawiał mi coraz większy ból. Przybliżyłam się do niego i przytuliłam mocno, jakbym bała się, że zaraz zniknie. Przywierając policzkiem do jego piersi i wdychając ten uzależniający zapach dodałam tylko do swojej wypowiedzi słowo "tak".
- Tak? - powtórzył lekko zaskoczony, przetrawiając jeszcze ostatnie słowa.
- Tak, kocham cię. Chcę spędzić z tobą resztę życia. A ty nadal jesteś tego pewny? - mój głos załamał się przy ostatnim zdaniu i przylgnęłam jeszcze bardziej do jego ciała, co okiem obserwatora mogło wyglądać jak próba uduszenia.

< Percy? Przepraszam, kompletnie nie wiedziałam co odpisać. >

czwartek, 26 lutego 2015

Od Kiiyuko "W poszukiwaniu nowych terenów" cz.3

- A skąd pomysł na taką nazwę? - zapytałam wbijając w nią wzrok. Musiał być jakiś konkretny powód, nieprawdaż?
- Bo... Eh. - westchnęła z zrezygnowaniem. Najwyraźniej nie mogła się wysłowić.
- No, słucham.
- Chodź ze mną, a zobaczysz.
- W porządku... - odparłam nie wiedząc, czego mam się spodziewać.
***
- I co? Już mogę otworzyć?
- Możesz. - odparła stanowczo Shay. Otworzyłam oczy chwilowo oślepiona nagłym światłem, które mnie wręcz uderzyło.
- Rety... - szepnęłam, gdy wszystko zaczęło się stawać wyraźne. Stałam na samej krawędzi jakiejś chłodnej skały, a delikatna bryza powietrza dmuchała mi prosto w twarz, tym samym wprawiając w ruch moje włosy. W dole widoczna była szafirowa woda i wielkie wodospady, wokół których majaczyła się barwna tęcza. Resztę terenu porastały gęste zielone lasy. Zdziwiłam się lekko, gdyż na pozostałych terenach panowała zupełnie inna pogoda, a tu słońce mocno przygrzewało, lecz nie tak natarczywie, a bardzo przyjemnie...
- To jest ta Dolina Cudów i Marzeń? - zapytałam przymykając lekko oczy z zadowoleniem. Wreszcie mogłam się trochę ugrzać w promieniach słońca. Bardzo brakowało mi tego przez mroźną zimę.
- Zgadza się.
- W takim razie już chyba wiem, dlaczego wybrałaś taką, a nie inną nazwę. - powiedziałam zwracając głowę w jej stronę.
- To jeszcze nie wszystko. Pomyśl sobie coś.
- Coś to znaczy co? - zmarszczyłam brwi.
- Cokolwiek. Na przykład coś o czym od dawna marzyłaś.
- Coś materialnego, tak?
- Tak.
- A więc dobrze...
Zamknęłam oczy, a następnie zacisnęłam powieki tak mocno, jak tylko potrafię, gdyż rzecz, której najbardziej w życiu pragnęłam była dość niezwykła i wymagała niezłego wytężenia umysłu. Gdy już poczułam, że wszystko gotowe otworzyłam oczy. Nie wierzyłam w to, co właśnie zobaczyłam. Shaylin też tak po prostu stała wbijając puste spojrzenie w dwa wilki wesoło goniące się w dolinie, na zielonej trawie. Tutaj, z góry widoczne były tylko jako małe, rozbrykane punkciki.
- Czyli że marzenia tutaj się spełniają? - zapytałam wciąż zdumiona.
- Tak... A czego sobie zażyczyłaś? - nie otrzymała odpowiedzi, gdyż mnie już nie było. Zeskoczyłam ze skały i leciałam tak w dół, do wilków. Nie wiem czemu, ale miałam dziwne wrażenie, że przy lądowaniu nic mi się nie stanie. Tak się stało. Gładko podeszłam do lądowania niczym na nieistniejących skrzydłach.
- Amzuka? - zapytałam spiorunowana tym, co zobaczyłam. Śnieżnobiała zwróciła swój łeb w moją stronę. Gdy tylko mnie rozpoznała na jej pysku pojawił się łaskawy uśmiech.
- Kii! Gdzie ty przez ten cały czas byłaś?! - wykrzyknęła uradowana. Wciąż stałam jak słup soli. Czy to dzieje się naprawdę? Czy to ta Kazuma, która obecnie narzeka na każdy piękny dzień? Ta "realna" Kazuma nie jest w niczym podobna do tej, która teraz przede mną stoi!
- Hej, wszystko ok? - zapytała lekko zmartwiona.
- Mama? - zapytał malutki basiorek, który przyglądał się nam od kilku dłuższych chwili. Popatrzyłam na niego. W moich oczach pojawiły się łzy.
- Michael! - wykrzyknęłam poruszona. - Ty żyjesz!
- No żyję. - uśmiechnął się. - Pobawimy się?
- Oczywiście! - rzekłam chórem z Amzuką i już po chwili ścigaliśmy się po całej Dolinie Cudów i Marzeń śmiejąc się jak oszalali.
Jednak nasza zabawa nie trwała długo. Około godzinę później zatrzymała mnie Shaylin.
- Kiiyuko, opanuj się! - powiedziała lekko przestraszona, gdy upadłam na trawę i zaczęłam się śmiać jak jakaś wariatka.
- Musimy już iść. Nie możemy tu przebywać zbyt długo.
- Dlaczego? Przecież tu jest wspaniale! - odparłam już odrobinę poważniejąc.
- Jeśli tu jeszcze trochę zostaniemy, to zginiemy i nigdy nie wrócimy.
Wstałam z trawy i popatrzyłam na nią.
- A więc wracajmy już. - zmusiłam się na tą decyzję. Coś jednak w środku walczyło ze mną, by jednak przekonać koleżankę do zostania dłużej, lecz zimna rozwaga wygrała.
- Już idziecie? - zmartwiła się Amzuka.
- Niestety. Musimy. - powiedziałam zasmucona. Tak bardzo chciałam jeszcze trochę przebywać ze "starą" siostrą...
- No to cześć...
- Pa! - powiedział maluch. Nie zdążyłam im odpowiedzieć, bo się teleportowałyśmy. Znowu byłyśmy w mojej jaskini. Miałam cichą nadzieję, że Kazuma znowu jest Amzuką... Mimowolnie wychyliłam łeb z jaskini. Nieopodal akurat przechadzała się moja siostra. Już chciałam do niej zakrzyknąć coś miłego, gdy ta sama mnie poprzedziła:
- Co się tak gapisz?!
Postanowiłam więc się powstrzymać i wróciłam do siebie, zwieszając nieco rozczarowana głowę. W co ja wierzyłam? Shaylin wyraźnie stwierdziła, że nie jest mi potrzebna, bo już sobie poszła.

Wojna - szczegóły

 SKLEPIK Z BRONIĄ

Chcę teraz przedstawić Wam wczoraj obiecane szczegóły przebiegu wojny.
Otóż walczymy z tą watahą: klik. Wiele osób jak się domyślam wciąż nie wie dlaczego tak nagle wybucha wojna, chociaż "żadnych sporów nie było". A właśnie że były! Na stronie głównej watahy, do której link podałam powyżej można zaobserwować post, w którym do Alfa tłumaczy się, dlaczego niektóre rzeczy skopiował od NAS i WZP. I tak, to ja, a nie kto inny z nim pisałam. Wszystko rozpoczęło się od dnia, w którym to od Vapper dowiedziałam się o całym zajściu: wtedy tak bardzo się tym przejęłam, że od tego dnia nie wstawiałam tutaj żadnych op. (przepraszam wszystkich)!
Przyjrzyjcie się uważnie tym tłumaczeniom, porównajcie tamtą watahę z WMW i w szczególności z WZP... Znajdźcie różnice.

A więc co skopiowali od nas i WZP?:
  • Wilk Ice (nasz!), Vapper, charakter Octaviusa, Artemis, Solaris, Livia.
  • W Magicznym Sklepie jest wszystko to samo co na WZP.
  • Tereny są po części wzięte z WZP i z WMW.
  • Banner to ten sam co na WMW ze zmienionym tłem. Mało tego, napisał, że był stworzony PRZEZ NIEGO (robiłam go 3 godziny!).
  • Opis par i ciąż wzięty z WZP, która zmodyfikowała opis z WMW (za pozwoleniem).
  • Nowości po prawej są skopiowane i lekko zedytowane z WMW.
  • Formularz dołączenia wzięty z WMW.
  • Wilcza Szkoła z WZP.
  • Regulamin z WZP.
  • Hymn z WZP.
  • Stanowiska z WZP (to są zedytowane za pozwoleniem z WMW, lecz WCN nie prosiła o pozwolenie).
  • Miasto wilków to restauracja i kino razem wzięte z WZP (na które ja tak narzekam). Waluta na WCN jest inna, a wyraźnie widać, że tam jest napisane "MT" (waluta WZP)!
  •  Opis ciąż i partnerstwa jest z WZP, zedytowany (za pozwoleniem) z WMW.
  • Odliczanie od założenia watahy i do końca roku szkolnego.
  • Wypis kto kiedy musi napisać op. po lewej - wzięty z WZP, lecz to był pierwotnie mój pomysł.

W takim razie pomyślcie, ile z tego to praca autora! 10%? Zmienił tylko tło i inaczej nazwał! Na swoim blogu po za tym nie podał pełnej rozmowy. W pewnym momencie sam się przyznaje, że rzeczywiście praca jest nasza. Dla ciekawskich mogę podać CAŁĄ rozmowę na priv.
A więc wracając do samej wojny: jeśli my wygramy - oni usuwają co nasze (czyli 80% watahy), a jeśli oni - oczepiamy się.
Walczymy ramię w ramię z WZP i BK, czyli całe ZKWMW bierze się do roboty! Regulamin walki znajdziecie tutaj: klik. Wygrywa nie ten, kto ma silniejsze wilki, lecz ten, który napisze więcej op.
Ponadto z okazji wojny KAŻDY WILK OTRZYMUJE PO 50 SG! Z jakiej to okazji? Otóż ja i Alfa WZP otworzymy "na spółkę" sklepik z bronią. Zniknie on wraz z zakończeniem wojny. SG które dostaniecie możecie wydać na dowolnie wybraną broń.
A więc jeszcze wprowadzamy coś takiego jak "życie". Każdy wilk na początku ma 100% życia. Każda broń jak można zauważyć daje jakieś obrażenia z każdym uderzeniem (w op. ograniczajmy się do max. 3 uderzeń). Jak coś, to kopniak daje -4%, a uderzenie z łapy lub pięści -2%, a pazury -6%. Magia zapewne coś ok. 3-15%. Nie można wilków zabijać! Jeśli komuś zdrowie spadnie do poniżej 30% automatycznie trafia do szpitala, pod opiekę medyków. Przebywa tam 1-3 dni. Każdego dnia wszystkim wilkom życie kuruje się +20%, a będąc w szpitalu +40%. Będąc w szpitalu nie można pisać op., no chyba że o opiece medycznej nad Twoim wilkiem.
Za op. o walce dostajemy nie 2 SG jak zawsze, tylko 3 SG i +15 pkt. za każde.
Myślę, że nie muszę już niczego więcej tłumaczyć. Reszty dowiecie się z wcześniej podanego regulaminu.

Od Niny "Nowa przyjaźń" cz. 3 (cd. Anuriti)

- Z chęcią - bardzo ucieszyłam się - Chodźmy!
W jednym momencie nie wytrzymałam, musiałam pobiec. Anuriti pobiegł od razu za mną. Ścigaliśmy się przez długi czas. Nagle coś wpadło mi pod łapy przewróciłam się.
- Ał... - bardzo zabolała mnie jedna łapa.
- Nic ci nie jest? - zapytał Anu z troską.
- Nie wiem - noga bolała coraz mocniej.
- Potrafisz nią ruszać?
- Tak - poruszałam nogą.
- Pewnie zwichnięta.
- Ok, to chodźmy
- Gdzie? - zdziwił się Anu
- No dalej - nie zrozumiałam
- O nie nie nie, lepiej chodźmy do lekarza
- Przestań, już prawie mnie nie boli - miło było pomyśleć, że ktoś się o mnie troszczy, ale nie chciałam robić kłopotów
- Na pewno?
- Tak - cała się zaczerwieniłam
- To chodźmy
Szliśmy przez chwilę w ciszy, gdy Anuriki zapytał:

<Anuriti? Nie mam takiego talentu jak ty w pisaniu opków XD> 

Uwagi: pisz kropki na końcu zdań! Po znakach interpunkcyjnych stawiamy Spację.

Od Tsume'a "Szeregowy" cz.1

Poligon rozległ odgłos trąbki, oznaczający wiadomo co. Z boiska z koszykówki gdzie grałem z zakumplowanymi ludźmi i nie-ludźmi też ruszyliśmy biegiem na dziedziniec.
- W dwuszeregu zbiórka! - wrzasnął starszy kapral przez megafon, aż zadudniło mi w bębenkach.
- Ciekawe czy do żony równie głośno mówi? - spróbował rozluźnić atmosferę Eric. Pary mężczyzn w jego otoczeniu prychnęły śmiechem, w tym i ja.
- Wasza piątka! Z dwuszeregu wystąp! - rozkazał. Posłusznie to zrobiliśmy - Dwadzieścia okrążeń w koło poligonu za żarty nie na miejscu, raz!
Znowu bieganie... Boże zlituj się. Truchtem zaczęliśmy wypełniać karę.
- Szybciej! - pośpieszył nas czterdziestolatek twardym głosem.
Co mieliśmy zrobić? Musieliśmy. Trucht przeszedł w leniwy bieg w towarzystwie chłopaków, siatki i pachołka kaprala, który mu wszystko donosił. Nie cierpię typa. Mógłbym go rozszarpać gołymi dłońmi i nie oszukujmy się, mógłbym to zrobić z wielką przyjemnością, lecz w wojsku nie wchodzi to w grę.
- Kto nie skacze ten z policji! Hop! Hop! Hop! - znowu dowalił grupowy żartowniś, a wszycy dla zabawy zaczęli skakać w powietrzu. Lucyfer (fajne imię, nieprawdaż?) zrobił wyskok ze szpagatem w powietrzu i krzyknął:
- Lecę ci wpierdolić, skarbie! I wszyscy musieli na moment stanąć w miejscu, aby zapanować nad napadem śmiechu.
- Grabicie sobie - odrzekł Miron, goniec McLonina (starszego kaprala).
- Bywa - wzruszyłem ramionami z miną niewinnego szczeniaczka. Jednak szybko wróciliśmy i do biegu i do wcześniejszego tempa.
***
Gonitwa za upragnioną wolnością, która czekała po wypełnieniu rozkazu, tak nas pięciu zmęczyła, że kiedy skończyliśmy ostatnie kółko, każdy z nas padł na ziemie na dziedzińcu zasapany, z mokrym podkoszulkiem i językiem na brodzie. McLonin staną przed nami bawiąc się palcatem. Zapewne wrócił z konnej przejażdżki.
- To teraz panowie na rozluźnienie mięśnie szorujecie podłogę w stołówce... Szczotkami do kibla - zaśmiał się złośliwie.

<C.D.N> 

Uwagi: "ludźmi" piszemy przez "ź". "Bębenkach": miałaś tam masę literówek! "Dwuszeregu" piszemy razem. "Wszystcy"??? Dużo, dużo literówek...

środa, 25 lutego 2015

Wojna

W dniu jutrzejszym rozpoczynamy wojnę z Watahą Ciemnej Nocy!
Proszę o pojawienie się na watasze.
Szczególny jutro w godzinach porannych.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Od Sohary "Czy jeszcze...?'' cz.2 (cd. Telleni)

Pokręciłam z uśmiechem głową.
- Nie mieszkam z tobą. Jeśli mnie nie będzie w jaskini, oznacza to, że jestem na misji.
- Jakiej misji? - zaciekawiła się Tell. Niech mnie, w stosunku do tej waderki nie potrafię trzymać języka za zębami. No cóż, muszę skłamać.
- No wiesz... Polowania dla watahy i takie tam. W końcu już rozpoczyna się wiosna i wkrótce zwierzyny będzie coraz więcej i więcej, a polować w końcu ktoś musi.
- No w sumie racja... A będziesz mnie nadal odwiedzać? - zapytała unosząc łepek, by móc mi popatrzeć głęboko w oczy.
- Jeśli tylko znajdzie się chwila wytchnienia, to owszem. Postaram się.
- A teraz pewnie masz dużo pracy... - rzekła smutno Tell spuszczając wzrok do ziemi.
- Niestety, ale tak. Jakoś wyrabiam, a dla ciebie spróbuję poświęcić każdą wolną chwilę. Stoi?
- A nie będziesz zmęczona po ciężkim dniu w pracy?
- Nie będzie aż tak źle... - zaśmiałam się cicho, po czym dokończyłam, gdy już krótko przemyślałam własne słowa:
- ...znaczy się chyba.
Szczerze to nie bardzo wierzyłam, by moja praca była prosta i obywało się bez problemów czy kłopotów, a szczególnie wtedy, kiedy zostałam tajną agentką. Tak, dobrze słyszysz. Wilczą tajną agentką. Zapisałam się do tajnej organizacji mającej na celu ochronę ludzi i dobry watah przed złymi wilkami, czy większymi awariami i tym podobnymi. Jednym słowem: wszelkiego rodzaju problemami technicznymi. Organizacja ta nazywa się Wilcza Pomoc Biednym, Słabym i Bezbronnym, po angielsku Wolf Help the Poor, Weak and Vulnerable, a w skrócie WHtPWaV. Wiem, strasznie długaśna ta nazwa, ale to nie ja ją wymyślałam. Organizacja zrzesza ona wilki chcące z całego serca pomóc bliźniemu, być może i także z własnym poświęceniem. Jesteśmy tam trenowani na prawdziwych tajnych agentów. We większości jesteśmy wilkami, reszta to inne zwierzęta, z typu lisy, szczury, myszy, króliki i takie tam.
Można by pomyśleć, że to kolejne wcielenie Asasynów, którym jest Midnight i Yusuf należący do tej watahy, lecz każdy, kto tak uzna jest w głębokim błędzie. Kiedy oni korzystają z broni tradycyjnej z typu miecz czy kusza, my wykorzystujemy karabiny, miotacze ognia, maski przeciwgazowe, bomby i całą resztę najbardziej nowoczesnych sprzętów. Asasynami trudno nas nazwać, ze względu na znaczącą różnicę przesłania i przebiegu misji ratunkowych. Z nikim właściwie nie konkurujemy, dlatego też istnienie Bractwa nam ani trochę nie przeszkadza. Możliwe jest też, że kiedyś będziemy walczyć razem z nimi u boku... Lecz to na razie dalekie plany.
No cóż, wracając do teraźniejszości...
- Jak to chyba? - zmartwiła się Tell. - Nic ci się nie stanie, prawda?
- Nie. W każdym razie mam taką nadzieję. - posłałam jej pocieszający uśmiech.
- Przez ciebie jestem jeszcze bardziej zdenerwowana o twoje zdrowie. - mówiąc to na jej pyszczku pojawił się wyraźny grymas wyrażający głębokie niezadowolenie.
- Nie masz o co się martwić. Nic mi nie będzie. Ale wiedz, że nigdy nie zamierzam cię zostawić samej na lodzie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - rzekłam przytakując przy tym głową. Na pyszczku waderki pojawił się nikły uśmiech. Przytuliła się na nowo do mojej piersi.

<Telleni? Op. głupie i bez sensu, ale nie bardzo miałam pomysł jak odpisać.>

Uwagi: brak

Od Anuritiego "Nowa znajomość?" cz. 2 (cd Nina)

- Jestem Anuriti. - odpowiedziałem. Eh... Ja, jak to ja, oczywiście nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nie chciałem powiedzieć czegoś "romantycznego", żeby się nie zraziła. No cóż, w każdym razie była piękna.
- Aha. A ja jestem... Nina. - odpowiedziała wadera piękna jak kwiat i biała jak śnieg.
- No to... ty jesteś nowa, tak? - zapytałem po kilku sekundach ciszy.
- Tak, zgadza się.
- No więc, co Cię tu sprowadza? - nie wiedziałem już o co pytać, a po ostatniej przygodzie z Sagriną byłem ostrożniejszy słowami.
- Długo by opowiadać...
- Mam czas.
- Ale... o, zobacz! Królik. - chyba nie chciało jej się opowiadać, bo zmieniła temat. Trudno.
- No i co z tego? Niech sobie skacze, i tak długo w tej okolicy nie pożyje. - kiedy zakończyłem to zdanie, Nina od razu rzuciła się w pogoń za zajęczakiem.
Po kilku minutach gonienia go, został złapany.
- Chodź, uwolnijmy tego biedaka. - powiedziała z królikiem w pysku. Dobra dusza, tak? Być może uda mi się jej zaimponować udając ową "dobrą duszę". Anu, weź się do roboty, dasz radę - myślałem.
- Idziesz ze mną? - rzekła nieco znudzona wadera.
- Ni... To znaczy TAK, tak, idę. Biedny mały, smacz... to znaczy bezbronny, królik jest w opałach! Chodź za mną, znam te tereny jak własną kieszeń. - odpowiedziałem. Chyba trochę się przejęzyczałem, ale mam nadzieję, że tego nie zauważyła.
- Ekhm... No to chodź. - po tych słowach wadera ruszyła przed siebie.
Wyprzedziłem ją, i prowadziłem poza tereny watahy, gdzie wypuściła królika.
- Może pójdziemy na spacer? - zapytałem.

<Nina?> 

Uwagi: brak

Od Rafaela "Wycieczka na basen" cz.3

Odwróciłem się na pięcie i chwyciłem Kii za dłoń, którą uniosłem na wysokość swoich ust i pocałowałem.
- Więc chodźmy. - powiedziałem i ruszyliśmy w stronę restauracji
- Co ona ma, czego nie mam ja? - dziewczyna trochę się spięła, co znaczy że również usłyszała słowa brunetki za nami tak jak ja.
- Ciekawa jestem, jak to jest z nim w "tych sprawach". - powiedziała druga.
- Ale ciacho - mruknęła jeszcze jedna.
Kiiyuko obróciła się w ich stronę ze złośliwym uśmiechem.
- To ciacho jest niesamowite w "tych sprawach", mogłabym nawet powiedzieć, że jest najlepszy. - odezwała się.
- Nie tylko "tych". - dodałem z głupim uśmiechem.
- Tsa, racja. - zaśmiała się. - Więc macie mi czego pozazdrościć.
- S**a. - powiedziała cała trójka "Barbie" jednocześnie. Kii parsknęła głośnym śmiechem.
- Słyszałeś jak mnie nazwały? - powiedziała z niedowierzaniem.
- Mam ochotę je za to uderzyć, ale to kobiety. - burknąłem.
Ruszyliśmy w stronę restauracji. Zamówiliśmy smażonego kurczaka z warzywami, po szklance soku pomarańczowego i czekaliśmy aż dostaniemy swoje porcje. Nie było nudno, bo cały czas rzucałem jakimiś głupimi żartami.
- Późno się robi. - powiedziałem po skończonym posiłku. - Wracamy?
- Tak. - dziewczyna wtuliła się we mnie i opuściliśmy lokal.
***
Wieczorem, kiedy wróciliśmy do domu zrobiłem nam kakao i położyłem się obok partnerki przykrywając nas oboje puszystym kocem.
- Muszę ci powiedzieć, że bosko wyglądałaś w tym czarnym bikini. - powiedziałem i cmoknąłem ją w czubek głowy. Zauważyłem, że lekko się zarumieniła. - Dzięki za cudne widoki. - dodałem poruszając zabawnie brwiami. Dziewczyna w akcie desperacji rzuciła we mnie poduszką i zaczęła się śmiać.

Uwagi: brak

Od Nari "Praca"

Niedawno dowiedziałam się, że nasza wataha chce kupić dom dla wszystkich wilków, które umieją zmienić się w ludzi, ale żeby oczywiście na to uzbierać każdy wilk powinien znaleźć jakąś pracę. Na następny dzień rozpoczęły się moje wielkie poszukiwania. Żadna praca na początku mi nie pasowała. Bycie kelnerką, nie, bo to nie dla mnie. Jeszcze bym coś potłukła i co wtedy? Pomyliłabym zamówienia i od razy byliby wszyscy na mnie wkurzeni. No, ale bycie bezrobotną też nie było dobrym wyborem.
Następnego dnia postanowiłam zmienić się w człowieka i wyjść na miasto. Miałam tam kilku znajomych, którzy by mi mogli pomóc. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Kate - mojej przyjaciółki.
- Hejcia Nari. Dawno się nie widziałyśmy. Co tam u ciebie? - zapytała uradowana.
Miło było usłyszeć znajomy głos.
- Wszystko dobrze, szukam właśnie jakieś idealnej pracy dla siebie. Masz jakieś pomysły?
- Dla ciebie? Tak, oczywiście, że mam pomysł. Co powiesz na zostanie agentką nieruchomości?
- No, może, ale słyszałam, że to stresująca i często denerwująca praca.
- E tam, idealna dla ciebie. Bo ty taka spokojna i w ogóle - odparła.
Tak, ja spokojna... Po kilku dalszych namowach Kate, w końcu zgodziłam się. Obiecała, że wszystkim się zajmie i będę agentką nieruchomości na 100%.
***
Kilka dni potem miałam spotkanie ze swoim szefem. Wytłumaczył mi co mam robić, ile zarabiam i przekazał resztę ważnych informacji. Jakoś nie wierzyłam, że nadaje się do tego, ale przecież pierwszego dnia nie sprzedam niczego wielkiego. Na początku odpowiadałam na e-maile i telefony klientów. Na szczęście Kate też pracowała tak samo jak ja, była moim mentorem, dawała mi wskazówki. Dobrze jest mieć taką przyjaciółkę jak ona. Uczyła mnie nawet wyceniać nieruchomości, jednak tego dość dobrze nie pojęłam.
***
Po wykańczającym dniu pracy wróciłam do watahy i przemieniona w wilka szybko zasnęłam w swojej jaskini.

niedziela, 22 lutego 2015

Od Kiiyuko "Witam i przepraszam" cz.4 (cd. Yusuf)

Zamyśliłam się na chwilkę. Miałam do nich jeszcze jedno pytanie.
- A czy wataha nie będzie miała w związku z tym żadnych kłopotów?
Yusuf i Mid równocześnie pokręcili przecząco głowami. Odetchnęłam z ulgą. Muszę przyznać, że wyraźnie kamień spadł mi z serca.
- A ci templariusze czają się gdzieś w okolicy? A co jeśli zamierzają uderzyć?
- Nigdy nic nie wiadomo. Trzeba się mieć na baczności. - odpowiedział za kolegę Yusuf. Z świstem wciągnęłam powietrze do płuc.
- Czyli jednak mogą być kłopoty?
- Nie no, co ty. Nasza wataha jest zbyt wielka. Zmiażdżymy ich bez problemu. - roześmiał się Mid.
- A ile tak właściwie ile osób do niej należy, skoro mówisz, że jest taka "wielka i potężna"? - zaintrygował się nowy basior.
- 46. - odparłam.
- To rzeczywiście dużo. - zdziwił się.
- No można tak powiedzieć...
- To znaczy?
- Lada dzień może być nas mniej, więc lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca.
- Typ realistki widzę. - uśmiechnął się Yusuf.
- No... Zazwyczaj tak, lecz czasem uda mi się odlecieć. - odwzajemniłam uśmiech.
- No cóż, każdemu może się zdarzyć.
- Hej, jeszcze trochę i uznam to za flirt! - wtrącił zbity z tropu Mid.
- Hehe... A skąd wiesz, że to nie jest flirt? - nowy wyszczerzył się jak głupi.
- Bo ja mam partnera. - uśmiechnęłam się na myśl o przystojnym partnerze. O moja droga Kii, znowu odlatujesz. Ten koleś źle na ciebie wpływa... - pomyślałam w tej samej chwili otrząsając się z złudzenia przedstawiającego Rafaela, który pojawił mi się przed oczami moment temu. Tak, rzeczywiście, on źle na mnie wpływa.
- Uuu... Widzę, że to właśnie ten twój słynny "odlot wysoko do chmur", o którym przed chwilą wspominałaś. - rzekł szary basior przyglądając mi się z drwiącym uśmieszkiem na pysku.
- Nie będę przeczyć. To prawda, że mniej-więcej tak to wygląda.
Basior otworzył pysk, by coś powiedzieć, lecz ja mu raptownie przerwałam, sprawnie zmieniając temat rozmowy.
- Masz jakieś jeszcze pytania?

<Yusuf?>

Od Niny "Nowa znajomość?" cz. 1 (cd.chętny basior)

Pewnego mroźnego ranka obudziłam się i poszłam (nie wiedziałam gdzie). Miałam nadzieję spotkać kogoś lub coś, co by było warte mojej uwagi. Nic niestety ciekawego się nie działo, wszystkie wilki jeszcze spały. Skuliłam głowę, ale szłam dalej. Nie patrzyłam przed siebie. Nagle w jednej chwili uderzyłam w coś. Na początku myślałam, że to drzewo, ale drzewo nie jest kudłate. Podniosłam głowę i zobaczyłam jakiegoś basiora. Nie znałam tej twarzy. Wystraszyłam się i gwałtownie odskoczyłam od niego. Od razu się uspokoiłam.
- Przepraszam - wreszcie wydałam z siebie jakiś dźwięk
- Nic się nie stało - odpowiedział basior obojętnym głosem - Co tu robisz?
- Sama nie wiem
Przez dłuższą chwilę trwała cisza, dziwna cisza.
- Toooo... - starałam się ratować rozmowę - Jak masz na imię?
Basior lekko się zaśmiał i powiedział:
- Ważniejsze jest jak ty się nazywasz.
- Jestem... -wstrzymałam się z oburzeniem - O nie, nie powiem.
- Dlaczego? - zapytał obojętnym głosem
- Jeśli powiem pierwsza, ty mi nie powiesz - wtedy zdałam sobie sprawę z głupoty swoich słów
- Ok, jestem...

<ktoś? ktokolwiek?> 

Uwagi: po znakach interpunkcyjnych stawiamy Spację!

Od Shaylin "Wizja" cz.2

Chciałam się dowiedzieć choćbym miała go zabić. W pewnym sensie wiem, że ducha nie da się zabić, ale chciałam wiedzieć prawie wszystko. Jak mi powiedział to niech teraz pokaże i niech nie trzyma mnie w niepewności. Po raz kolejny znów ujrzałam jego twarz na przeciwko mojej. Odsunęłam się.
- Chcę to zobaczyć. - rzekłam wyczekująco.
- Nie jestem pewien.
- Bardzo chcę. - poprosiłam go, westchnął
Już po chwili nasze ręce się spotkały i w jego oczach ujrzałam obraz.
Widziałam dziewczynę... to byłam ja. Wyglądałam niesamowicie. Długa granatowa suknia i włosy upięte w kok. Pomiędzy nią byli ludzie. Szeptali i rozmawiali ze sobą. W moim towarzystwie był nieznany mi mężczyzna.
- Panno Fallen, dobrze że się spotkaliśmy. Cudowny bal. - rozmawiali w taki nietypowy sposób.
- Dziękuje bardzo, panie Giorn. Co słychać u pańskiej siostry Verny? - odezwała się dawna ja.
- Dobrze. Mogę poprosić panienkę do tańca? - zapytał rozpromieniony.
Dziewczyna zgodziła się i wtem zaczęli tańczyć walca angielskiego.
Wyglądali pięknie... zdawało się nawet że nie musieli patrzeć na swoje stopy i liczyć kroków.
Tak myślę... patrzyli na siebie. Po zakończonym tańcu wyszli na balkon. Ona oparła się o barierki patrząc w dół. Ciekawiło mnie co zaplątało jej głowę, o czym ona myślała.
Ale ona coś wiedziała... ona wiedziała to, czego ja nie. Jakoś nie czułam się z nią jakoś powiązana. Obraz znikł a ja zawiedziona próbowałam wyciągnąć coś jeszcze od mojego przyjaciela.
- Te wizję są strasznie męczące. A i ty znałaś tego chłopaka. Czasem zastanawiam się dlaczego ty nic nie pamiętasz... - smutnie spojrzał na mnie.
- Sama nie wiem.
- Ale tak myślę że z czasem sobie przypomnisz.
- Zobaczymy co przyniesie przyszłość... - powiedziałam zakrywające usta ręką by nie zauważył że się lekko uśmiechnęłam.

<C.D.N.>

Uwagi: te myślniki... "Pokaże" piszemy przez "ż". Pisz na końcu zdań kropki.

Od Noriny "Poszukiwania" cz.2

James nie odpowiedział, tylko podszedł do jednej szuflady. Wyjął stamtąd jakiś przedmiot.
http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20130707011708/disney/images/b/bf/EnchantedHeart.png
- Co to? - Spytałam.
- Pierwsza część przedmiotu, którego szukasz.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
James posłał mi uśmiech. Odwzajemniłam go. Po chwili przyszedł Killiam z dwoma talerzami. Na obu było to samo danie. Zaczęliśmy jeść.
- James?
- Tak?
- Gdzie znalazłeś ten przedmiot?
- Kupiłem w mieście od jakiegoś starego pirata.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Jak chcesz to jutro cię zaprowadzę.
- Dobrze.
Kontynuowaliśmy jedzenie. Po chwili Killiam przyniósł nam również rum i nalał nam go do kubków. Zaczęliśmy pić.
***
Obudziłam się w miękkim łóżku. Głowa strasznie mnie bolała. Jamesa nigdzie nie było. Wstałam z łóżka i poszłam na pokład, aby znaleźć obecnego kapitana. Znalazłam go, gdy kłócił się z Revenem. Podeszłam do nich. Gdy nasze (moje i Jamesa) spojrzenia się spotkały zarumieniłam się. Podeszłam do niego.
- Obiecałeś, że zaprowadzisz mnie do tego starego pirata, więc prowadź.
- No, dobrze.
Zeszliśmy z pokładu i poszliśmy do miasta.
***
Weszliśmy do miasta. Skierowaliśmy się do budynku, gdzie James spotkał tamtego pirata. Siedział on przy stole. Usiedliśmy przed nim. Położyłam skrzyżowane nogi na stole.
- Gdzie znalazłeś to? - Wyjęłam przedmiot ze skrzynki.
Pirat spojrzał na nas.
- Ukradłem z pewnego imperium.
- Mów prawdę! - James wyjął sztylet.
- Mówię prawdę.
- To z jakiego imperium ukradłeś ten przedmiot?!
- Z Imperium Opacare, mieszkają tam ludzie potrafiący zamieniać się w smoki.
- To gdzie jest to Imperium Opacare? - Westchnęłam.
- Tu jest mapa. - Pirat podał nam skrawek papieru.
- Masz szczęście. - James schował sztylet.
Schowałam mapę za koszulą. Wyszliśmy z budynku.
- Towarzyszyć ci w podróży? - Spytał James.
- Poradzę sobie.
Skierowałam się w stronę lasu. Spojrzałam tam na mapę. Zmieniłam się w wilka i pobiegłam w stronę Imperium.

<C.D.N>

Uwagi: tylko obym już nie musiała zwracać ci już uwagi... 

Od Ajaxa "Tajemnicze stworzenie" cz. 1 (cd. Rose)

- Będziesz tak siedział? - usłyszałem za sobą. - Tyś dzisiaj taki ponury.
To była Rose.
- Nie mam dzisiaj humoru...
- Idę na polowanie, daj znać, kiedy będziesz chciał porozmawiać. - powiedziała po czym pobiegła.
To prawda. Nie miałem humoru, ani trochę. Mimo tego po chwili postanowiłem nie siedzieć w miejscu jak totalny głupek, tylko zrobić coś dla pokonania nudy. Pospacerowałem przed siebie.
- Nudzi mi się, nudzi mi się, nudzi mi się... - powtarzałem cały czas.
Zwróciłem uwagę na pewną nienormalnie mroczną polankę, obok której przechodziłem. Szara, zaschnięta trawa, powyłamywane drzewa, mroczne, brudne jeziorko pośrodku... A do tego to dziwne, czarne stworzenie, które z niego piło.
Jak najszybciej położyłam się w suchej trawie, w celu ukrycia się. Niestety, to COŚ już wcześniej mnie zauważyło. Skierowało srebrne ślepia wprost na mnie. Poczułem lekkie przerażenie.
Wstrzymałem na chwilę oddech, kiedy stworzenie zaczęło podchodzić. Zamknąłem oczy i przestałem się ruszać.
Dziwne COŚ obwąchało mnie, a potem odeszło.
To była zdecydowanie jedna z najdziwniejszych chwil mojego życia. Nie chciałem tam nigdy więcej wracać. Nigdy!
Pobiegłem do Rose i o wszystkim jej opowiedziałem.

<Rose?>

Uwagi: TYTUŁUJ OP. JAK NALEŻY

Od Sory "Praca" cz.1

Jakiś czas temu dowiedziałam się, że mamy zamiar kupić dom, a żeby tego dokonać każdy za nas musi znaleźć sobie jakąś pracę jako człowiek. Tsume wstąpił do wojska, a ja nie chciałam zostać bezrobotną.
Kiedy przyszłam do Kii na popołudniową herbatkę stwierdziłam, że może ona mi coś doradzi. W jaskini Alfy spotkałam również Des.
- Cześć dziewczyny. - uśmiechnęłam się, co również odwzajemniły wadery. No, może Kii... Desari tylko skinęła głową.
- Siadaj. Napijesz się? - spytała Kii.
- Zielonej herbaty jeśli masz. - powiedziałam i usiadłam koło czarnej wadery.
- Em... co do tej pracy... - zaczęłam.
- Tak? - różowowłosa postawiła przede mną parującą łupinę orzecha kokosowego (tzn. kubek) i spojrzała na mnie.
- Pomyślałam, że jako moje przyjaciółki może pomogłybyście mi coś sobie znaleźć. Nie mam pojęcia, czym mogłabym się zająć. - podniosłam łapy w geście bezradności.
Obie wadery popatrzyły na siebie wymieniając się spojrzeniami. W końcu Des zwróciła się w moją stronę mówiąc:
- Pomożemy ci. - momentalnie się uśmiechnęłam.
- A myślałaś na przykład nad pracowaniem w sklepie odzieżowym albo perfumerii? - powiedziała Kiiyuko.
Zamyśliłam się trochę. W sumie czemu nie, al czy na pewno tego chcę?
- Na pewno chciałabym żeby było to związane z modą. - odparłam.
- Zobaczymy co da się zrobić. - mruknęła Des biorąc łyk gorącego napoju.
***
Siedziałam w jaskini pielęgnując swoje futro, gdy nagle w wejściu pojawiła się Kii.
- Cześć kochana. Wejdź.
- Hej. Mam dla ciebie propozycję. - powiedziała.
- Co takiego? - spojrzałam na nią marszcząc nos.
- Tak się składa, że u siebie w biurze znalazłam ulotkę o... - tu przerwała, zwiększając moją ciekawość o 1500%.
- O? - zapytałam lekko poirytowana.
- O kastingach na bycie modelką. Co ty na to?

<C.D.N>

Uwagi: literówkiiiii...

piątek, 20 lutego 2015

Od Leyaniry "Co będzie dalej?" cz. 2 (cd. Rafael)

Wstałam i zrównałam się z obcym szczeniakiem. Moja siostra - Katherine zaczęła skakać wokół niego.
- Noxy! Noxy! - Krzyczała. Oczywiście ten "nieznajomy" nic nie widział i nie słyszał
- Noxy? - Powtórzyłam zdziwiona. Basior najwidoczniej się ucieszył. Zamachał energicznie ogonem i uniósł głowę.
- Tak, mam na imię Nox - Chciałam coś powiedzieć, ale usłyszałam głos, który nie wychodził z ust Kete i nie wymawiał ich żaden wilk. Tak, jakby wychodził z mojej głowy.
- On nie kłamie, on cię kocha. Zapytaj o siostrę. Dowiesz się - Nie wiem czemu, zrobiłam tak jak mi przykazano.
- Jest ktoś jeszcze? Siostra, brat?
- Wiem, że twoja siostra bliźniaczka, Katherine nie żyje.
- To za mało - Powiedziałam z naciskiem, choć już mu wierzyłam. - Inny dowód?
Nox uśmiechnął się. Zamknął usta i... Powiedział?
- Słyszymy swoje myśli.
- Wierzę ci - Zapewniłam w myślach - Czy dołączysz? No wiesz, jestem tu sama.
Brat tylko skinął głową. Udał się ze mną do jaskini Alf. Zastaliśmy Rafaela
- Czy brat może dołączyć? - Zagadnęłam nieśmiało. A co, jeśli zacznie o niego pytać?

<Rafi?> 

Uwagi: Prawidłowo tytułuj op., bo nie widzę numeru części.

czwartek, 19 lutego 2015

Od Midnight'a "Wyprawa na tereny wrogów" cz. 4 (cd. ktoś z wyprawy)

- Może Imortal? - zapytałem Patty po krótkiej ciszy.
- Może być! - znowu odwróciła się w strone drzewa. Podszedłem do Yusufa.
- Co jej jest? - spytałem go po cichu.
- Nie wiem, jakaś dziwna jest od początku - odpowiedział Aszaszyn.
Nagle sobie coś przypomniałem. Coś ważnego.
- Zaraz wrócę, tylko muszę coś wziąć z jaskini. Nie zdążyłem popatrzyć się na ich reakcje. Już biegłem do jaskini. Musiałem niektóre rzeczy wziąć. Pędem wbiegłem do jaskini. Zabrałem zapasowe ukryte ostrza, do naprawy, opatrunki itp. Nagle z torby wypadło zdjęcie mojej rodziny. Podniosłem je i zobaczyłem wszystkich... Mamę, tatę i siostrę... Wziąłem zdjęcie i pobiegłem pod Pomarańczowe Drzewo. Jednak tam ich nie było. "Włączyłem" wzrok orła. Byli 2-3 km ode mnie. Zacząłem szybko biec w ich stronę. Nie było łatwo ich dogonić, ale ich złapałem nad jakimś pagórkiem.
- BEZE MNIE?! - krzyknąłem.
- Wiesz ile ty tam siedziałeś?! - odpowiedziała ze złością Kiiyuko.
- Byłem bardzo szybko!
- Uspokójcie się! - krzyknął Rafael. Ugryzłem się w język i zamikłem.
- Dobra, idziemy! - wykrzyknął Yusuf. No to szliśmy w strone zachodzącego Słońca http://www.tapetus.pl/obrazki/n/121874_spokojne-jezioro-niebo-zachodzace-slonce.jpg
******************
Szliśmy i szliśmy ciągle. Już myślałem że nigdy nie dojdziemy do tych terenów wroga. Po mozolnej wędrówce znaleźliśmy się na pomarańczowej łące. Było widać przełomy czerwonych róż i zielonych kwiatów. 
- Zostajemy tutaj na nocleg! - zarządziła Kiiyuko. Zrzuciliśmy wszystko i rozdzielaliśmy kto co ma robić.
- Mid, Rafael i Yusuf idą po drewno! - powiedziała Kiiyuko. Więc poszedłem w raz z Aszaszynem i Alfą do lasu. Zebrałem mase drewna i wróciłem. Patty zebrała chrust, a Percy z Kiiyuko używali krzemieni. Tak rozpaliliśmy szybko i sprawnie ognisko. 
Gdy inni poszli spać wybrałem się w raz z torbą do lasu, zmieniając się po drodze w człowieka. Tam na ściętym pniu położyłem materiały na "automatyczną kusze i broń palną". To był mój stary pomysł i ciągle go doskonalałem. Gdy tak robiłem nie zauważyłem gdy przyszedł Yusuf. 
- HAHAH! Ładne urządzenie! - zaśmiał się nagle. 
Wyskoczyło mi wszystko z rąk i spadło na wilgotną ziemie. Podniosłem je szybko i zwróciłem się do niego.
- Staram się to zrobić, ale ciężko.
- A co to tak w ogóle jest?
- "Automatyczna kusza i broń palna" jest prawie gotowa. Skończe tej nocy. - odpowiedziałem zajęty układaniem części.
- To ja lece spać. Cześć! - powiedział i sobie poszedł. 
Włożyłem magazynek do kuszy i dołączyłem do ukrytego ostrza. Tak samo postąpiłem z bronią palną. Tak powstał prototyp "AKIBP".
*************
Nie wiem kiedy nastał ranek. Obudziłem się oparty o pień wyciętego drzewa. Na rękach miałem bronie. Poszedłem szybko w stronę obozowiska. ONI JESZCZE SPALI. Podbiegłem do nich i wybudziłem Percy'iego.
- Co... jest? - spytał zaspany.
- JUŻ 10! wstawaj! - potrząsnąłem nim. Wstał szybko. Po minucie wstali też inni. Tylko Aszaszyn wylegiwał się. Podszedłem do niego i tak nim potrząsłem, że aż z krzykiem się obudził. Zacząłem się śmiać. 
- Dobra, idziemy? - spytała Kiiyuko.
<Ktoś z wyprawy?>


Kto ile napisał op. w tej przygodzie?
- Kiiyuko: 1
- Rafael: 0
- Midnight: 2
- Patty: 1
- Yusuf: 0 
- Percy: 0
  
Uwagi: "Pędem" piszemy przez "ę". No i znowu to "...............", które mnie po prostu dobija. Czasami zapominasz o "ę". "Pomarańczowe Drzewo" to nazwa, dlatego piszemy to od wielkiej litery. "Alfa" piszemy przez "f", a nie "ph". To nie Anglia. Nie "zciętym", tylko "ściętym". Cudzysłowie piszemy za pomocą ", a nie dwóch przecinków. Zrozumcie to w końcu! Twój wilk za dużo czasu spędza w formie ludzkiej, bo więcej niż w wilczej. Nie powinno być na odwrót?

Od Desari "Praca" cz. 1

Właśnie wracałam do swojej jaskini po spotkaniu z Kiiyuko przy Pomarańczowym Drzewie, na którym poinformowała nas o planie zakupu wspólnego mieszkania. Po omówieniu kosztów nadeszła kolej na zdobycie pracy. Od razu na myśl o ponownym podjęciu mojego ukochanego zawodu uśmiechnęłam się delikatnie. Gdy tylko przekroczyłam próg niewielkiej groty wręcz rzuciłam się na telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę wybierając odpowiedni numer.
***
- Fabian! - wykrzyknęłam przyjacielsko otwierając przeszklone drzwi.
- Kopę lat Des. - wysoki, niebieskooki blondyn zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku i okręcił wokół własnej osi unosząc za sobą.
- Widzę, że nic się nie zmieniło. - stwierdziłam rozglądając się po beżowo-brązowych ścianach udekorowanych białymi wzorami w kształcie ziaren kawy. Otaczały nas idealnie białe stoliki otoczone dopasowanymi krzesłami, multum okien, przez które wpadało wręcz rażące światło i piękny, szeroki na całe pomieszczenie barek z mahoniowego drewna. Przed nim miejsce zajęła równie dostojna lada, a razem idealnie wyróżniały się na tle kawowych barw.
- Nie mogę powiedzieć tego o tobie. - rzekł uprzejmie i puścił mnie, jednak nadal trzymał potężne dłonie na moich ramionach oraz lustrował rozumnym wzrokiem otulonym czekoladowymi tęczówkami. - Co cię tu sprowadza? - dodał, kiedy jego spojrzenie zakończyło podróż na mych oczach.
- Chciałam sprawdzić, czy posada nadal jest dostępna. - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- To jest to, co chciałem usłyszeć. Wreszcie ktoś do pomocy. - obdarzył mnie szczerym uśmiechem odwracając się na pięcie i podchodząc do kasy, gdzie palcem wskazującym rozpoczął krótką wędrówkę po ciemniej stróżce na drewnie.
- A co się stało z Lucy? - zaskoczyłam się odrobinę jej nieobecnością. - W końcu kocha to miejsce.
- Najwyraźniej większym uczuciem darzy jakiegoś chłopaka niż naszą kawiarenkę. - westchnął przeciągle.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - dopytywałam wciąż, zakładając ręce na piersi z lekkim grymasem.
- A przyszłabyś? - ściągnął brwi naśladując moją pozę. Odpowiedziałam cichym fuknięciem i ruszyłam za ladę.
- Pamiętasz jeszcze co robić? - spytał zadziornie po krótkiej chwili ciszy.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz. - uśmiechnęłam się łobuzersko, gdy wróciłam z firmowym fartuszkiem o przyjemnym, kasztanowym kolorze. Zawiązałam go w talii w drobną kokardę i odgarnęłam do tyłu fioletowe pasma krótkich włosów.
- Gotowa? - chłopak zaśmiał się widząc moje przygotowania i obrócił tabliczkę, ukazując światu napis "otwarte".
***
- Żyjesz? - zaczął troskliwie Fabian pomagając mi rozwiązać uniform po skończonym dniu pracy.
- Mogło być gorzej. - skłamałam masując dłonią kark. Ludzi było naprawdę dużo, a pogoda dopisywała, przez co zmuszona byłam maszerować na taras z ciężką tacą niezliczoną ilość razy. Dodatkowo wszystkie rodzaje ziaren w moich oczach zaczęły wyglądać jednakowo i chyba każda z kaw wymagała co najmniej jednorazowej poprawy.
- Dawno nie słyszałem tego nieszczerego tonu w twoich ustach. Przypomnisz sobie. A teraz leć do domu, posprzątam tu. Ale jutro już nie będzie taryfy ulgowej! - skinął mi głową na pożegnanie i rozpoczął niewdzięczną pracę jaką było posprzątanie całego bałaganu, który w większości wyrządziłam sama, jednak wolałam się do tego nie przyznawać.

< Cdn. > 

Uwagi: "Co najmniej" piszemy osobno.

Od Arianne "Moja Historia"

Zacznijmy od czasów przed moimi narodzinami. W tym czasie zaczyna się właściwie już moja historia, a raczej historia mojej rodziny.
Zanim się urodziłam już w rodzinnej watasze była wojna. Właściwie wojna tutaj była od pokoleń. Owa wojna między Watahą Rwącego Potoku (tej w której jestem) a Watahą Szumiących Drzew (wrogą) trwała od wieków. Zdaje się, że już nikt nie wie o co poszło.
Nasza rodzina już od dawna należy do WRP. Zawsze byliśmy tam wojownikami. Zanim zaczęła się wojna byliśmy poniżani, aktualnie nasza rodzina jest bardziej szanowana od Bet. Wszystko dzięki dziadkowi...
Mój dziadek, szanowny pan Frank był poniżany jako szczeniak. No bo czemu miałoby być inaczej? Najmniejszy z miotu, słaby, wątły, z nic nie wartej rodziny. Jeszcze te umaszczenie?! W tamtych czasach najbardziej szanowane były wilki w jednej tylko barwy. A Frank?! Biały i łaciaty jak krowa! A te łaty to jeszcze nie w jednym kolorze! Czarne, brązowe, rude, co tu właściwie wymieniać, łaty we wszystkich możliwych kolorach.
Złośliwi nazywali go "Kolorową Mućką".
- Frank! Koleś daj mi mleczka ty moja Kolorowa Mućko! - wołali do niego.
Dziadek się jednak nie przejmował. Dorastał spokojnie ignorując dokuczających mu kolegów.
Kiedy dziadek dorósł, gęby im się zamknęły. Wątły, mały szczeniaczek zamienił się w dużego, silnego wilka.
Kiedy nadeszła wojna on pokonał zaskakującą ilość wrogów. Wtedy powstał ten cały szacunek dla naszej rodziny. Nadal jesteśmy znani przez funkcję wojowników.
No, ale dość o dziadku lepiej zacznę o tacie i mojej siostrze.
Mój tata (Goseph) także znany jako wybitny wojownik miał kochającą żonę, moją matkę (Emilię). Licząc od czasów aktualnych (kiedy mam 2 lata) to 3 lata temu spodziewali się mojej starszej siostry. Ojciec dostał wezwanie na wojnę. Niechętnie zostawił swoją żonę w zaawansowanej ciąży. Jednak taki miał obowiązek. Poszedł.
Nie było go długo. W końcu jednak wrócił. Moja starsza siostra, której mama dała na imię Veronika, miała wtedy 5 miesięcy.
Po jakimś czasie historia się powtórzyła tylko, że w brzuchu byłam wtedy ja. Ojciec znowu musiał pójść. I znowu długo nie wracał.
Kiedy miałam miesiąc przyszła do nas wiadomość, że tata nie żyje. Mama się załamała. Przez to wszystko nie pomyślała o nas i popełniła samobójstwo.
Ja i Niki poszłyśmy pod opiekę naszej wrednej ciotki (Franciszki), siostry naszej mamy. Ciocia miała córkę, która urodziła się co do dnia wtedy co ja. Przemądrzała Sabina.

*** (Ja i Sabina mamy już rok, a Veronika ma 2 lata) ***

Mieszkam dalej z Niki, Sabą i ciotką. Żyjemy w biedzie. Wojna jest dalej. Z każdym dniem jest co raz gorzej. Często chodzimy głodne, bo zaczyna już brakować jedzenia. Jednak dalej wszystkie żyjemy. Jemy jednak same resztki. Jak każdy w tych trudnych czasach.
Moje życie nie jest nadzwyczajne. Kłócę się cały czas z Sabiną i słucham narzekania ciotki.
- Co za dziwne imiona wymyśliłaś im droga siostro! - narzeka Franciszka - Veronika i Arianne. Czy nie dało się ich nazwać jakoś normalnie?! Jak chciałaś już dać tej starszej na imię Veronika to czemu przez "V"?! Nie mogłaś przez "W"?!
Tak nie podoba jej się to. Czyż to nie jest wielki problem?! Jest "V", a nie "W"! Tragedia! Zdrada stanu! Koniec świata!
- A ta młodsza, Arianne! Jeszcze dziwniejsze imię! Lepiej byłoby nazwać ją już Anna! – krzyczy.
Franciszka nienawidzi mojego imienia.
- Czemu ona tak krzyczy do grobu? - pytam Niki.
- Uważa się za Medium. Jednak ona czasem żyjącego nie słyszy, a uważa, że umarłych rozumie. - przewraca oczami moja siostra.
- Ona ma dar! Jednak i tak mojemu nie dorównuje! - krzyczy na to Sabina.
Ja i Niki parskamy śmiechem. Na to zdenerwowana Sabina odwraca się i odchodzi kręcąc zadkiem na boki. Na ten widok dostajemy już poważnej głupawki.
Niki jest spoko. Ciotka uważa, że jej odbija. Jakby to była wina Niki, że ma czarną sierść. Ciocia mówi, że "Veronika to wredny i pyskaty bachor. Nie ma w ogóle kultury.". O mnie natomiast mówi "A ta cała Arianna! Dziecinna jak mało kto. Zachowuje się jakby nigdy nie miała dorosnąć!". Franciszka uważa, że tylko Saba jest OK. "Sabina to jest dobre dziecko. Kochane, miłe, spokojne i poważne." mówi ciotka.
- Tak jak ciotka mówi. Saba jest poważna jak umierająca stara panna. - śmieje się Niki.
*** (Mijają 3 miesiące) ***
Żadnej zmiany w życiu mimo mijającego czasu. No oprócz tego, że dostajemy coraz mniej jedzenia. Najbardziej chuda jest jednak ciotka co jest dziwne, bo to ona zawsze najwięcej je.
Pewnego dnia, który niczym nie wyróżniał się od innych (był szary, zimny, byłyśmy głodne i zmęczone) przyszły do nas obce wilki. Nic nie powiedziały tylko zaatakowały ciotkę. Niki zabrała mnie i Sabę jak najdalej od nich. Wystraszone uciekłyśmy.
- Oni ją zabili. Byli pewnie z WSD. – myślałam.
Saba od naszej ucieczki nie marudziła tyle co zwykle. Siedziała grzecznie i była posłuszna wobec Niki.
Nasza trójka chodziła po nieznanych terenach, mieszkała w ciemnych grotach i żyła o niebo lepiej niż wcześniej (ze względu na potrzeby).
Żyłyśmy tak spokojnie pół roku. Często myślałam, że to wszystko jest z byt piękne, by było prawdziwe. Takie rzeczywiście było. 6 miesięcy spokoju i zły przełom, który mnie załamał.
To był wbrew pozorom słoneczny grudniowy poranek. Obudziłam się z dziwnym przeczuciem. Nie umiałam rozpoznać jednak o co może chodzić.
- Idziesz z nami na polowanie? – zapytałam Sabiny.
- Nie. Zostanę. – uśmiechnęła się Sabina.
- Jak chcesz. – wzruszyła ramionami Niki.
Poszłam więc sama ze starszą siostrą. Radośnie wyszłyśmy z jaskini. Ledwo weszłyśmy do lasu, a usłyszałyśmy szelest gałęzi.
- Pewnie jakiś jeleń. – powiedziała Niki
Zgodziłam się z nią. Nagle zza drzewa wyszedł potężny niedźwiedź. „Ale jak to?! One powinny teraz spać!” szybko pomyślałam. Cofnęłam się do tyłu o krok. Niki nie zdążyła, bo miś się na nią rzucił. Po zaledwie paru sekundach była rozerwana na kawałki. Niedźwiedź ruszył w moją stronę. Krzyknęłam z przerażenia. Na mój krzyk Sabina wyskoczyła z jaskini. Spojrzała co się dzieje i uciekła. Zostałam sama. Postanowiłam też uciec. No i uciekłam. Misiu mnie nie gonił. Dzięki Bogu!
Szwendałam się po świecie 2 miesiące. Wyrosłam na szczeniaka. To znaczy, że nie dorosłam. Nadal jestem szczeniakiem mimo, że mam już 2 lata.
Czasem zmieniam się w człowieka. Podczas jednego z moich wypadów na miasto spotkałam dziwną dziewczynę. Miała różowe włosy, co nie było tym dziwnym. Chodzi mi bardziej o jej woń. Pachniała lasem. I sierścią wilka. Podążałam za nią. Śledziłam ją przez cały dzień. Wieczorem wyszła z miasta i ruszyła w stronę lasu. Rozejrzała się dookoła. Szybko stałam się niewidzialna. Weszła do lasu i zmieniła się w wilka. Poszłam za jej przykładem. Już jako widzialna powiedziałam do niej.
- Wiedziałam, że jesteś wilkiem.
- Ja to samo wiedziałam o tobie. – odpowiedziała na to.
- Jesteś z jakiejś watahy? – zapytałam
- Tak, mam swoją. Może chcesz dołączyć? – pytała
- A prowadzicie jakieś wojny? – spytałam
- Mamy wrogów, ale wojny na razie nie ma. – zamyśliła się
- No to tak! – powiedziałam
- To super! Jestem Kiiyuko, a ty? – uśmiechnęła się
- Arianne. – przedstawiłam się
Kiiyuko pokazała mi tereny i moją jaskinie. Jestem teraz w watasze i jest OK. Ciekawe co będzie dalej…

Uwagi: czasami zapominasz o przecinku.

środa, 18 lutego 2015

Od Anuritiego "Wyprawa w górę rzeki" cz. 1 (cd. chętny)

Obudziłem się rano, i jak zwykle poszedłem na śniadanie, gdy zauważyłem nie małe zbiorowisko pod Pomarańczowym Drzewem. Było tam dużo wilków: Kiiyuko, Desari, Lilly, Shaylin, Tamorayn oraz Norina. Wszyscy z wyjątkiem Kiiyuko mieli ze sobą torby. Podszedłem więc z czystej ciekawości zobaczyć co się dzieje.
- O, Anuriti, dobrze że jesteś. - Powiedziała do mnie Alfa Kii.
- Że co? - zapytałem zdziwiony.
- Dobra, idziesz z nami. - Odpowiedział Tamorayn.
- Ale gdzie?
- W górę Rzeki - odparła Lilly.
- Jaką zaś Górę Rzeki?! - nadal pytałem nie dowierzając.
- Idziemy wzdłuż rzeki, która prowadzi na Górę, żeby zobaczyć skąd wypływa woda. - powiedziała Kii. - Niestety, ja się źle czuję i musimy poszukać innego uczestnika wyprawy. A skoro ty jesteś tym "pierwszym lepszym" to idziesz.
- Że co? - zapytałem jeszcze raz.
- Idziemy już? - zapytała znudzona Desari.
- Tak. - odpowiedziała Shaylin.
Nie zdążyłem wykrztusić kolejnego słowa, kiedy zaczęliśmy wyprawę. Szedłem za naszą "grupką" nadal w szoku. Oddalaliśmy się od naszych jaskiń coraz bardziej.
- Czy nie mogliście mi tego powiedzieć wcześniej?... - zapytałem.
- A kiedy mieliśmy Ci to powiedzieć? - odpowiedziała Lilly.
- Nie wiem... Może wczoraj?! - odparłem lekko zdenerwowany.
- Eh... Czy serio musieliśmy go wziąć? Nie było nikogo... Bardziej mądrzejszego? - zapytała znużona Desari. Co ona sobie myśli?! Że ja głupi?! Pff...
- Co ty sugerujesz?! Że jestem głupi?! - zapytałem oburzony.
- Eh... A może jesteś mądry? Kazał Ci ktoś iść?
- Tak, Kiiyuko. - rzekłem z powagą.
- Pierwsza zła decyzja w jej całym życiu... - wyszeptała Des pod nosem. Mimo to, dobrze ją słyszałem.
- Zamknijcie się już! - krzyknęła Shaylin.
- Mi się nie rozkazuje! - Wykrzyczała Des.
- To nie rozkaz, tylko nakaz. - powiedziała podwyższonym tonem Shay.
- Jak Ci poderżnę gardło, to zobaczysz! - Rzekła Desari rzucając się na Shaylin.
- DOSYĆ! - Wybuchła Norina.
Dopiero wyprawa się zaczyna, a ja już mam dosyć. Wolałbym jeść w spokoju śniadanie.

<Desari? Tamorayn? Norina? Shaylin? Lilly?> 

Uwagi: "Nie dowierzając" piszemy osobno. Źle chyba zrozumiałaś temat. Idziemy śladem Rzeki, w stronę Góry, by poszukać źródła. "Wziąć" piszemy bez "ź".

Od Telleni "Szczenięca przygoda" cz.9 (cd. chętny)

Biegałyśmy za zającem dobre parę minut, Wissy już troszkę sapała, ale ja byłam żwawa jak nigdy. Złapałam go łapką za ogonek, widziałam w oczach jego lęk, przede mną, z mojego otwartego pyszczka kapała ślina. Zbliżałam moje kły do jego grzbietu coraz bardziej, gdy miałam go zabić Wissy mnie powstrzymała mówiąc:
- Telleni, stój!
- Czemu? To miało być moje śniadanie! - krzyknęłam zdenerwowana. Wissy ze strachu skuliła się
- To miała b-być z-za-zabawa.
- Jak będziesz wszystko brała za zabawę, to nigdy nie przetrwamy!
Wissy spojrzała na mnie ze strachem, ja zmieniłam z tej ''mrożącej krew w żyłach'' minę na miłą, spokojną i ''przepraszającą minkę''
- Wissy, przepraszam. - na to Wissy tylko pokiwała potakująco głową, ja odwróciłam się od niej, zająca dawno tam nie było. Przyłożyłam nos do ziemi próbując go wywęszyć
- Co robisz? - spytała Wissy
- Węszę, nie widać? - nagle wyczułam dwa zapachy, tego zająca... i... i... wilka! - Wis... gdzieś tam jest wilk!
- J-jaki?
- Nie wiem, ale wadera.
- Lepiej tam nie idźmy.
- No weź! Nie jesteśmy tu dla żartów! To przygoda, a nie wycieczka! No chodź. - złapałam Wissy za ogon, ciągnęłam ją w stronę zapachów
- Telleni, ja nie chce tam iść - zaparła się pazurami lecz, ja dalej ciągnęłam
- No przestań.
Nagle w krzakach usłyszałyśmy szelest, był z TRZECH stron, zaczęłyśmy uciekać w stronę gdzie nie było szelestów, uciekałyśmy coraz szybciej lecz te ''ktosie'' za nami biegły
- Dziewczynki stójcie! - krzyknęła jakaś wadera
- Stójcie! - krzyknął inny głos
- Wissy, uciekaj szybciej!
- Użyj tej swojej mocy.
- To są inne wilki, nic im na razie nie zrobię.
Nagle wpadłyśmy na basiora, przypominał nam kogoś z watahy, nie wiedziałyśmy kto to jest, przynajmniej ja, Wissy była tak wystraszona że prawie ''padła'' na zawał
- K-kim jesteście? I s-skąd jesteście? - spytałam patrząc na ziemie

<Ktosie, ujawnijcie się!> 

Uwagi: Pisz krótsze zdania. Poćwicz stawianie przecinków.

Od Yusuf'a "Witam i przepraszam" cz.6 (cd. Vanderus)

- Vanderus... Nie panikuj, to tylko nie zbyt poważna ranka na łapie - może z "ranką" przesadziłem, no ale bez przesady. Nie umierałem, jeszcze - Rano się przejdę do lekarza. Poza tym jak tu się znalazłaś?
- Eee... Ymm, no ja chyba lunatykowałam - odwróciła wzrok.
- Z tego co wiem to zły objaw - mruknąłem, a potem wpadłem na dosyć dobry pomysł. Zrobiłem miejsce na legowisku dla wadery - Możesz spać ze mną. Przypilnuję, abyś już dziś nikogo więcej nie odwiedziła.
Wadera długi czas zastanawiała się szurając łapą po ziemi.
- To jak? - spytałem, aby ją wyrwać z tego stanu.
Wadera bez żadnej odpowiedzi położyła się obok. Uśmiechnąłem się lekko, a potem jeszcze objąłem łapą przytulając, aby w chłodną noc nie zmarzła jeszcze bardziej niż swoją wędrówką, do mojej jaskini. Wadera na początku trochę się wierciła, potem się uspokoiła, bo usnęła. Wsłuchałem się w jej rytmiczne oddychanie i jak utulony przez kołysankę wpadłem w objęcia morfeusza, po same uszy.
***
Mruknąłem coś niezrozumiałego, nadal błądząc w pół śnie do osoby, która energicznie mną potrząsała.
- Yusuf! Wstawaj do ch*olery! - wrzasnęła Vand. Wstałem jak petarda.
- Co? Co? Gdzie wojna?! - spytałem zdezorientowany i instynktownie wyjąłem odkryte ostrze. Dopiero z opóźnieniem dotarło do mnie, że była to ów stojąca przede mną wadera z grymasem niezadowolenia. Pokuśtykałem do niej.
- Masz iść do lekarza - rozkazała. W tej samej chwili przypomniało mi się to, co mi mówił wczoraj Mid, że na razie nie ma lekarza, tylko i wyłącznie pielęgniarka się ostała, bo Kii zrobiła tak jakby "czyszczenie magazynów".
- Wedle twojego uznania - skłoniłem się elegancko i na trzech łapach doszedłem do wyjścia, przy pomocy Vanderus. Po bardzo długim czasie doszliśmy do celu. Biała wadera jakby już odruchowo, poszła po wodę, alkohol (nie, nie do picia), gazy i bandaże. W mgnieniu oka miałem już bandaż na łapie. Alkohol nawet, już zakręcony pod biało-czerwoną tkaniną piekł na ranie, ale mimo to czułem się o niebo lepiej.
- Dziękuję - wstałem i pod uważnym okiem obu pań wyszedłem z tak jakby izby przyjęć.
- I co mówiłam, że pomoże, ha? - powiedziała dumnie czarna wadera.
- Tutaj się z tobą nie zgodzę, nic takiego nie mówiłaś, ha? - rzekłem uszczypliwie z bezczelnym uśmiechem.

<Vand XD?> 

Uwagi: "Poza tym" piszemy razem. "Ocięcia morfeusza" jakie ocięcia? Chyba "objęcia". "Dziękuję" ma na końcu "ę".

Od Wissy "Czarna chwila" cz. 2

Biegliśmy długo. Księżyc rozpoczął się ujawniać na coraz to ciemniejszym niebie. Gwiazdy zaczęły świecić, a my nadal biegliśmy w stronę największej z nich: Gwiazdy Polarnej. Nim się obejrzałam była już późna godzina nocna. Niebo było już całkowicie czarne, a moje serce biło coraz szybciej. Wilk cały czas niósł mnie w swoim pysku. Skóra na karku z każdą sekundą coraz bardziej mnie bolała, ale nie ośmieliłam się powiedzieć ani słowa. W końcu dobiegliśmy do rozłożystego dębu, gdzie wśród jego widocznych korzeni była malutka norka. W norce znajdowały się lisy.
- Tutaj zanocujesz. - odezwał się wilk.
- Że co? - zapytałam się zdenerwowana. Nie wiedziałam, dlaczego mam nocować z lisami. A jak mnie zjedzą? Albo zabiją? Ja chcę jeszcze trochę pożyć na tym świecie. Zdecydowanie nie chcę z nimi być w jednej norze.
- To co słyszałaś, zanocujesz tutaj. W swojej torbie masz dzisiejszą kolację. Zobaczymy się rano. A, i wszelkie pytania zadawaj lisom. - mówiąc to, wilk odbiegł w głąb ciemności.
Podeszłam bliżej nory.
- Chodź, nie bój się. - odezwał się jeden z nich.
- No chodź, przecież Cię nie zjemy. - odpowiedział inny.
- No właśnie. - odpowiedział jeszcze inny.
Wyobraźcie sobie, jak musiałam się bać. Kilka lisów mówiło o jedzeniu, inne zaś żebym przyszła. Ale z drugiej strony, wilk chyba musiał wiedzieć kim one są, i pod kogo opieką mnie zostawił. Czułam, że on wie co robi, ale moja dusza kazała mi uciec. Zaczęłam więc zbliżać się do nory, i kiedy byłam już przy wejściu, jednym susem odskoczyłam i zaczęłam biec.
Nie wiedziałam dobrze, gdzie ja biegnę, w nocy widziałam słabo, mrok się nasilał, zwolniłam trochę tempo. Mój oddech był coraz szybszy, serce biło mi coraz mocniej, wokoło była cisza... Stanęłam w miejscu. Rozejrzałam się, myślałam, że oślepłam.
Nagle poczułam jak coś przygwoździło mnie do ziemi.
- TO NASZ TEREN! POŻAŁUJESZ! NIKT NIE MA PRAWA WEJŚĆ NA NASZ TEREN NIEPROSZONY! - powiedziało "coś" (raczej wilk) warcząc szaleńczo.
- N- n- n -nie w - wie- wiedziałam...
- Ale teraz już wiesz! - odpowiedział ściszając ton.
Usłyszałam wycie kilkudziesięciu wilków. Każdy z nich wył równie szaleńczo i agresywnie. Wilk który mnie zaatakował chwycił moją szyję swoimi szczękami. Zaciskał coraz mocniej, zaczęło kręcić mi się w głowie, usłyszałam nikłe głosy typu "stój!", albo "nie, zostaw ją!", a nawet "będzie z niej kolacja"... Potem już tylko czekałam na nadchodzącą śmierć.

<C.D.N.> 

Uwagi: Nie powtarzaj wyrazów. "W końcu" piszemy osobno. "Nieproszony" piszemy razem. "Ściszając" piszemy używając litery "ś".

wtorek, 17 lutego 2015

Od Kiiyuko "Wycieczka na basen" cz. 2 (cd. Rafael)

- Przepraszam skarbie, ale jak widzisz, nie zmieścisz się już tutaj.
Rzuciłam blondynce mordujące spojrzenie. Za kogo ona mnie ma, że tak bezczelnie się zwraca? Już chciałam jej strzelić w ten przemądrzały pysk, gdy Rafael wtrącił z uśmiechem:
- Ależ to żaden problem.
Wyciągnął w moją stronę ręce, a wtedy zorientowałam się, co planuje. Delikatnie "rzuciłam" mu się w ramiona i pozwoliłam, by chwycił mnie w talii. Spokojnie, jak gdyby nigdy nic usadowił mnie na swoich kolanach. Miny pozostałych dziewcząt starających do tego czasu zarezerwować dla siebie jak najwięcej miejsca w jacuzzi mówiły same za siebie. Powinnam im zrobić zdjęcie i oprawić w ramkę. Tak... To na pewno dobry pomysł. Mogłabym na to patrzeć cały dzień. Uczucie szoku pomieszanego z nutą zazdrości... A może i na odwrót? Tak czy siak Rafi jest mój i muszę to im udowodnić. Wtuliłam się w umięśnioną pierś swojego partnera i wesoło kiwałam nóżkami uderzając przy tym co chwila udo brunetki siedzącej obok. Po kilkunastu sekundach niekończącej się tortury w końcu nie wytrzymała i odsunęła się kilkanaście centymetrów. W końcu mieliśmy trochę więcej terenu dla siebie...
- Coś ty za jedna? Biało-różowe kłaczory? Co ty, emo jesteś? - drwiła jedna z dziewczyn. Zmierzyłam ją krytycznym spojrzeniem.
- Zazdrościsz paniusiu? Tobie szczerze przydałoby się się schudnąć.
- Kii... - skarcił mnie Rafi.
- Słucham?
- Nie warto zaczynać wojny.
Westchnęłam.
- No dobrze. Zgadzam się tylko dlatego, że jesteś moim mężem.
Na słowo "mąż" dziewczyny zbladły i miałam wrażenie, że zaraz zemdleją. Kolejne miny, które powinnam oprawić i powiesić na ścianie w jaskini. A z resztą mogą się topić... Mnie to nie zrobi różnicy.
- No i to rozumiem. - uśmiechnął się Rafi i delikatnie musnął swoimi ustami moje. Niewiele brakowało, a zaczęłabym mruczeć. Ostatkiem sił jednak się opamiętałam i wyrwałam z błogiego stanu zwanego "miłością". Pora wrócić na ziemię, bo chyba za bardzo odleciałam... Dziewczyny się na nas gapiły. A niech patrzą i podziwiają... I tak im go nie oddam.
- Idziemy gdzie indziej czy chcesz jeszcze trochę zostać? - zapytał nagle Rafi.
- Mi to obojętne. Ty zdecyduj.
- To jeszcze chwilkę zostaniemy.
- Ok. - powiedziałam wciąż się do niego "przyklejając". Dziewczyny nadal posyłały mi wściekłe spojrzenia. Siedzieliśmy tak jeszcze dobre 10 minut, a następnie zgodnie stwierdziliśmy, że teraz wolimy troszkę się pomęczyć na basenie sportowym. Wyszłam za rękę z partnerem z jacuzzi i spokojnie poszłam do celu. Moja radość nie trwała jednak długo, bo szybko zorientowałam się, że te uciążliwe trzy dziewczyny idą za nami.
- Niech to... Czego one znowu mogą chcieć? - szepnęłam do Rafiego. Musiałam stanąć na palcach, by dosięgnąć jego ucha.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział również ściszonym głosem.
- Nie uciekaj od nas przystojniaku! - pisnęła któraś z dziewczyn. Nie no... teraz to już miarka się przebrała. Wzięłam szybki zamach i wepchnęłam wszystkie trzy dziewczyny na raz do basenu sportowego. Magiczne zdolności są czasem bardzo przydatne...
- Aaaa! - piszczały jedna przez drugą. Były najwyraźniej lekko zszokowane nagłą zmianą temperatur, bo w jacuzzi było coś około 30 stopni, a w tym basenie temperatura utrzymywała się przy zaledwie 20. Dwie z nich prędko wygramoliły się, a trzecia zniknęła pod powierzchnią wody.
- Ona się topi. - powiedział Rafi rozszerzając oczy.
- Chyba nie chcesz jej... - nie zdążyłam skończyć, bo chłopaka już nie było. Zanurkował, by ratować brunetkę. W środku aż się gotowałam ze złości. Pewnie jeszcze będą konieczne tak zwane usta-usta... Grr... jak ja nienawidzę tych bab. Ku mojemu zaskoczeniu Rafi zaraz po wyłowieniu jej, zostawił ją na kafelkach i wrócił do mnie. Zmarszczyłam brwi.
- Żadnego masażu serca, maski tlenowej ani nic?
- Nie jest to konieczne. Udawała. Ratowałem ją tylko dlatego, żeby nie stracić pracy.
- Aha...
- A teraz może chodźmy coś zjeść? - zapytał niebieskowłosy.
- Chętnie. - uśmiechnęłam się. Humor znacznie mi się poprawił.
- W porządku.
- Nie! Wracaj! Ratuj mnie! - krzyczała dalej dziewczyna, która nagle "w magiczny sposób" wydobrzała.
- Przed czym? - zapytał znudzony już Rafael.
- Przed... e... - zamyśliła się. - Ratuuuunkuuuu! Kafelki atakują!!
Rafael tylko cicho westchnął i nie mogąc już dłużej patrzeć na dziewczynę tarzającą się po ziemi, obrócił się w przeciwnym kierunku do niej i chwycił mnie za dłoń.
- Więc chodźmy...

<Rafael?>

Od Noxa "Co będzie dalej?" cz. 1 (cd. Leyanira)

- Tato, a co się stało z siostrami? - zapytałem pewnego dnia w poprzedniej watasze. Miałem dwie siostry, a teraz zostałem sam.
- Jedna nie żyje - Powiedział ze smutkiem
- A druga? - nie dawałem za wygraną
- Zaginęła
- Czy mogę jej poszukać?
- Nie, bo ciebie też stracę
- Jak mamę?
- Nie - powiedział stanowczo. Wszyscy mówili, że to on ją zabił, ale ja znałem prawdę. To zrobili ludzie. Nienawidzę tych dwunożnych istot. - Nox'ie, wiesz, że muszę odejść, tak?
- Tak, tato
- Czy chcesz pójść ze mną?
- Oczywiście, ale wiesz, że i tak pójdę szukać Leyaniry, prawda?
- Niestety - Powiedział i bez słowa wskoczył do wody. Nie mogłem płynąć za nim. Było oczywiste mimo wszystko, że będzie mnie miał na oku. Przeszukałem jaskinię. Duże zapasy jedzenia i trochę wody. No nic, musi wystarczyć. Wyruszyłem.
Następnego dnia ujrzałem tereny jakiejś watahy. Usłyszałem szczeniaki, a potem głos w mojej głowie.
- A może pobawię się z nimi? - Tata kiedyś mi mówił, że będę słyszał myśli mojej siostry. Poszedłem więc za nimi i dotarłem nad wodospad. Leżała tam jakaś waderka, wpatrywała się w wodę.
- Leyanira? - rzuciłem niepewnie
- Tak, a co? - Uniosła głowę i wpatrywała się we mnie
- Jestem twoim bratem.

<Leya?>

Od Nari "Spacer czy randka?" cz.5 (cd. Kai)

Zamarłam. Nie spodziewałam się, że zapyta mnie o to. Po prostu nie wierzyłam własnym uszom! Kai wpatrywał się we mnie i czekał na odpowiedź.
- Tak! Tak! Tak! - krzyknęłam ucieszona i zaczęłam piszczeć z radości.
Kai roześmiał się. Pocałowałam go, a następnie zeszłam z niego.
- No to gdzie teraz idziemy?
- Hm... Na Plażę. - zaproponował Kai.
- Po co? - zmarszczyłam brwi.
- Żeby się opalać oczywiście!
- Em... Tylko wiesz, mamy środek zimy. To ja już w takim razie wolę solarium.
- A co to to całe "solarium"? Jakaś łąka? - zaintrygował się basior.
- Nie, to po prostu urządzenie do opalania się.
- Aaaaa, dobra. Nadal nie czaję.
Westchnęłam.
- Nie będę ci dokładnie tłumaczyła, bo i tak nie zmieniasz się w człowieka, więc to ci w niczym nie pomoże - powiedziałam.
- To może nad Jezioro? Słyszałem od szczeniaków, że zamarzło.
- Może być - odpowiedziałam.
Kai szedł wyjątkowo spokojnie i obserwował z uśmiechem mój każdy, nawet najmniej szybki ruch. Ja za to przeciwnie: przeskakiwałam z kamienia na kamień leżących obok ścieżki i cicho nuciłam melodię piosenki, którą niedawno usłyszałam. Wciąż byłam cała w skowronkach po tym, co usłyszałam chwilę temu!
Gdy zobaczyłam to wielkie lodowisko, nie wytrzymałam i z radosnym piskiem wbiegłam na lód, ledwo co się nie wywracając. Basior spokojnie poszedł za mną, stawiając ostrożnie łapy na lodzie. Ślizgałam się w tą i z powrotem, aż w końcu wpadłam na Kai'ego. Gdy próbowaliśmy się podnieść usłyszałam nieprzyjemny dźwięk pękającego lodu. Coraz więcej i głośniejszych trzasków. Oj, niedobrze! Bardzo niedobrze!
- Kai! Boję się! - krzyknęłam spanikowana.
 Wokół nas było coraz więcej wody. Aż w końcu po kilku sekundach cała powierzchnia, na której staliśmy zniszczyła się i wpadliśmy do wody.

<Kai?>

Od Leyaniry "Nowa" cz. 3 (cd. Kiiyuko)

Odwróciłam się. Miałam ochotę to wykrzyczeć, obwieścić światu. Każdy zna to szczęście, po udrękach i niepowodzeniach. Kątem oka pochwyciłam uśmiech Kii. Już biegłam na zewnątrz...
Wyhamowałam ostro tuż przed obłokiem, który zagradzał mi wyjście. W tej samej chwili odezwał się on piskliwym, lecz łagodnym głosem
- Nareszcie! - Od tego momentu chmura zaczęła zmieniać kształt formując się w wilka
- Ale co? - Odpowiedziałam wyzywająco. Nie czułam strachu
- Odkryłaś swój żywioł!
- Taa, jasne.
- To niby dlaczego mnie widzisz? - Teraz widziałam nie obłok, tylko przeźroczystego wilka... On unosił się nad ziemią i wyglądał jak ja
- A czym jesteś w takim razie?
- Nie czym, tylko kim. Nie obrażaj zmarłej siostry! - Tu spuściła łeb - Urodziłam się martwa - to było nie do pomyślenia - jestem z tobą połączona iii... będę cię chronić. Mam wiele mocy. Ja opętałam tamtego wilka, na którego wpadłaś. Sorry, ale tu będzie ci lepiej niż wśród trupów...
- Że co?! - Czułam na sobie wzrok Kiiyuko. Albo uważała to za normalne, albo też widziała to co ja.
- Napadli na nich tuż po twoim odejściu. Zabiliby cię na miejscu. Twoim żywiołem jest Duch i jesteś w stanie z nami rozmawiać, o ile wiem również przywoływać i odsyłać. Wyczuwać teraz będziesz dusze wilków. No wiesz, będziesz wiedziała, kto idzie, czy można mu ufać, w jakim jest nastroju, czy kłamie...
Ale ja już tego nie słuchałam. Rozumiałam. Ostatkami sił to rozumiałam. Spojrzałam na Kiiyuko
- Ja chyba potrafię rozmawiać z duchami...

<Kiiyuko?>

Uwagi: Momentami masz bardzo dziwaczny styl zaznaczania wypowiedzi... Jakby to Ci wytłumaczyć... każda z osobna powinna znajdować się w nowej linii.

Od Desari "Czarne róże w ogródku Śmierci" cz. 2 (cd. Tsume)

Nie mogłam w to uwierzyć. W jednej chwili medytowałam spokojnie w ulubionym miejscu otulona bezgraniczną ciszą, a niespodziewanie budzę się w innym wymiarze dzięki niezidentyfikowanej, krwistoczerwonej mgle, którą zdaje się można by kroić nożem. Jednak gdy się obudziłam, pozytywnie zareagowałam na otaczający krajobraz: panująca szarość działała kojąco. Ruszyłam za Tsume zamiatając ogonem jałową ziemię.
- Wiesz, dokąd idziesz? - spytałam sztywno chcąc przerwać uporczywą nagle ciszę.
- Przed siebie. - odparł z prostotą, więc nie podejmowałam już tematu.
Droga stawała się bezsensowna, niezależnie w którą stronę prowadził mnie Tsu w zasięgu wzroku było jedynie szare, martwe podłoże i spróchniałe drzewa wyglądające niczym wyjęte z horroru. Wreszcie, kiedy całkowicie przejadł mi się widok nieżywej polany zmieniłam się w swoją ludzką formę i zaczęłam lewitować na niewielką wysokość w pozycji kwiatu lotosu.
- Co ty robisz? - spytał basior siadając naprzeciwko. Uciszyłam go sycząc coś niezrozumiale i skoncentrowałam się. Aura w tym miejscu zauważalnie wzrosła, co nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Wiązka mojej mocy wysunęła się z oczu wsiąkając w grunt i rozchodząc się po nim zostawiając po sobie tylko błyszczącą poświatę. Pole mojego widzenia zwiększyło się, widziałam spod zamkniętych powiek wszystko co znajdowało się w zasięgu many. Nagle otworzyłam oczy i opadłam delikatnie na ziemię.
- W tę stronę. - wymruczałam wskazując palcem kierunek i ruszyłam jak zahipnotyzowana do dużej rezydencji, stworzonej prawdopodobnie na wzór średniowiecznych, ogromnych posiadłości.

<Tsu? Przepraszam, że tak długo> 

Uwagi: brak. Mam tylko takie małe pytanko: czy to jest świat należący do Kazumy? Wygląda z opisu praktycznie tak samo...

Od Niny "Pierwszy raz w nowej pracy"

Chodziłam sobie po parku, gdy zobaczyłam zapracowaną kobietę z wózkiem. Obok niej biegało jeszcze trójka dzieci. Kobieta próbowała je uspokoić. Szybko pobiegłam. Uspokoiłam dzieci i powiedziałam:
- Wszystkie pani?
- Nie mojej siostry i nie mów do mnie pani, mam tyle lat ile ty.
- Widzę, że sobie nie radzisz.
- Ha! Bezczelna!
- Ja chcę ci tylko pomóc.
- Tak? To dlaczego? - zapytała nie ufnie dziewczyna
- Jestem opiekunką dzieci.
- Aha... czyli chcesz tylko mamony?!
- Powinnaś być szczęśliwa, że chce się zająć taką ilością dzieci - oburzyłam się - No, jeżeli wolisz się męczyć.
- Stój! Zgoda, na kilka godzin.
- Ok, a od kiedy?
- Od teraz! - dziewczyna próbowała iść, ale ją zatrzymałam
- Poczekaj, daj mi swój numer.
- Ok... ok, nie denerwuj się.
- I adres też!
- No dobra masz! - mruknęła podając mi karteczkę z notatką.
- Dzięki możesz, już iść.
Gdy usłyszała te słowa, od razu pobiegła.
- Dobra, idziemy do domu. - powiedziałam do dzieci
Poszliśmy pod podany adres. Zadzwoniłam, ale nikt nie otwierał. Powtórzyłam tę czynność, ale bez skutku.
- Nikogo nie ma w domciu - powiedziała mała dziewczynka
- Hmm... to chyba idziemy do mnie - powiedziałam
- Ale klucz jest pod wycieraczką - powiedział mały chłopczyk o blond włoskach.
Zajrzałam pod wycieraczkę, klucz rzeczywiście tam był.
- To wchodzimy! - weszliśmy do środka - To co?
Zapadła dziwna cisza, gdy nagle jedno dziecko dotknęło mnie i powiedziało "Berek". Wszystkie zaczęły biegać i krzyczeć. Było tak przez godzinę, w tym czasie robiłam im kolację. "Dzieci jedzenie!" krzyknęłam i od razu miałam 3 główki przed sobą. "Usiądźcie", a dzieci usiadły. Rozdałam talerze i nałożyłam spaghetti. Dzieci zaczęły jeść, co nie było miłym widokiem. Jadły jak małe świnki. Gdy skończyły musiałam ich umyć (w końcu to były 3-4 latki i mały dzidziuś). Ubrałam je w piżamki i dałam do łóżka. Został mi malutki, który czekał na jedzenie. Dałam mu mały słoiczek Gerber. Po jedzeniu umyłam maluszka i uśpiłam na rekach, po czym dałam do kołyski. "Uff..." - odetchnęłam z ulgą. W tym samym momencie przyszła wcześniej spotkana dziewczyna do domu.
- Gdzie dzieci? - zapytała
- Śpią.
Dziewczyna ucieszyła się i dała mi pieniądze. Wyglądała jakby mnie chciała wyrzucić za drzwi, ale nie musiała, bo od razu po dostaniu pieniędzy wyszłam w pośpiechu.

Uwagi: Poćwicz stawianie przecinków. Po znakach interpunkcyjnych stawiamy Spację. Wyraz "spaghetti" wzięty jest z Włoch, dlatego piszemy go używając również litery "h".

poniedziałek, 16 lutego 2015

Od Patty "Wyprawa na tereny wrogów" cz. 3 (cd. ktoś z wyprawy)

- TYDZIEŃ?!?! - krzyknęłam przez zęby
- Patty wyluzuj, to nie koniec świata. - powiedziała Kiiyuko
- Spójrz na siebie, wyglądasz jak smoła z krwią na wierzchu. - powiedziałam pokazując łapami na Kiiyuko. Zaczęła się on oglądać: była czarna jak najciemniejsza noc i miała ciemnoczerwone włosy - Wyglądasz jak ten twój Rafael.
- Patty uspokój się. - powiedział poważnie Percy
- To ty się uspokój!
- Patty, cicho! - krzyknął Rafael
- Sory. - rzekłam niewzruszona
- Lepiej już chodźmy tam gdzie mamy iść, bo spędzimy tu cały dzień na kłótniach. - powiedział Yusuf
- Dobra, ale musimy mieć inne imiona, prawda? - spytał Mid, wszyscy jednocześnie spojrzeli na Alfy
- No racja... ktoś ma pomysły? - powiedział Rafael
- Ja nie jestem dobra w imionach! - krzyknęłam dla "żartów" no ale to była prawda. Spojrzał na mnie dziwnie każdy wilk, jaki był w moim otoczeniu - No co? To prawda!
- Patty.
- O co chodzi Rafi? - wyszczerzyłam się
- Jak ty się zachowujesz?
- Normalnie. - znudzona odeszłam trochę od nich do drzewa niby ''obrażona''
- Ja mogę nazywać się Kość, albo coś w tym stylu. - powiedział Percy, miałam zamiar wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymałam
- Ja Shadow. - powiedział Rafael
- Że jak? - powiedzieli wszyscy razem ogromne zdziwienie
- No co?
- A nie, nic. - powiedziała Kiiyuko
- Yusuf, a ty?
- Hm... Musze pomyśleć... Może Czar?
- No nawet spoko, ja Kris. - rzekła Kiiyuko
- Mid, a ty?
- Storm.
- A... Patty?
Siedziałam w milczeniu
- Jakie chcesz mieć imię? - powiedział Mid
- A wymyślcie mi.

<Ktoś z wyprawy. Wymyślić mi imię! XDD>

Uwagi: "Ciemnoczerwony" piszemy razem.

Kto ile napisał op. w tej przygodzie?
- Kiiyuko: 1
- Rafael: 0
- Midnight: 1
- Patty: 1
- Yusuf: 0 
- Percy: 0

Od Vanderus "Mam nadzieję, że to tylko chory sen" cz. 2 (cd. Castiel)

Zmierzyłam go wzrokiem, po czym odsunęłam się nieco.
- Proszę no to idź. - wzruszyłam ramionami
Basior mnie minął, odszedł parę kroków, odwrócił się, usiadł i wbił we mnie wzrok.
- Czego chcesz?! - warknęłam
Nie odpowiedział. Wstałam i podeszłam do tego dziwnego basiora.
- Jak masz na imię? - zapytałam znowu
- Księżniczka, wiesz?! - warknął. Jego głos ociekał ironią.
- No to droga Księżniczko, czy pani miłosierna wie, że jest idiotycznym natrętem, na terenach pewnej watahy? - spytałam złośliwie
- Ach, proszę Pana Obrzydliwca, już się wynoszę. - powiedziała ta głupia Księżniczka.
- A idź! Życzę niebezpiecznej drogi. - warknęłam
Basior (inaczej Księżniczka) wstał i ruszył z wysoko uniesionym pyskiem. Znowu na kogoś wpadł.
- Czy tu nie można spokojnie przejść?! - warknął zdenerwowany
- Można. - powiedziała spokojnie osoba potrącona przez niego: Kiiyuko.
- No nie byłbym tego taki pewien! - otrzepał się
- Chodzisz jak ciamajda! - wtrąciłam złośliwie
- Vanderus! - skarciła mnie Kii
- Co?! - spytałam
- Kto ty jesteś? Jak masz na imię? - pytała Kiiyuko przybysza
- Nie twój interes! - warknął
- To jest Księżniczka. - roześmiałam się złośliwie
- Właśnie, że mm.... - zaczęła Alfa
- Chwila... Księżniczka?! - roześmiała się
- Tak mi się przedstawił. - wzruszyłam ramionami
- Aha... - powiedziała Kii
Księżniczka dalej się nie odzywał.
- No to... - zamyśliła się wadera - Czy chciałbyś dołączyć do mojej watahy?
- Mogę się przez chwilę zatrzymać. - wzruszył ramionami
- Jak masz na imię? - powtórzyła pytanie
Basior przez chwilę rozważał to, czy zdradzić jej tą informacje.
- Castiel. - powiedział tak jakby zdradzał nam wielką tajemnice
- No to Castiel, witamy cię w watasze! Vanderus cię oprowadzi. Ja muszę już iść. To pa! - zawołała i odeszła Kiiyuko
- Czemu ja?! - zapytałam ze złością
Wadera jednak już zniknęła.
- Też nie jestem zadowolony. - powiedział
Zmierzyłam go wzrokiem.
- Choć paniusiu. Pokaże ci tereny. - westchnęłam
***
Oprowadziłam go tak szybko jak tylko się dało. Co będę się wysilać?!
- Ile ty masz właściwie lat, maluszku? - zapytał Castiel
- 2. - powiedziałam ignorując słowo "maluszku" - A ty?
Castiel skrzywił się.
- Ja też. - przyznał

<Castiel?> 

Uwagi: Czasami mylisz kropkę z przecinkiem.

Od Astrid "Gdzie ja jestem?!" cz.5 (cd. Dante)

Kiedy się trochę oddaliliśmy od Alfy spojrzałam na basiora.
- Co się tak patrzysz? - zapytał
- Hmm... Myślę. - odpowiedziałam
- O czym? - zadał kolejne pytanie
- O tym kto będzie kogo pilnować. - uśmiechnęłam się
- Że jak?!
- Kii chyba nie pomyślała. Szybciej ja będę musiała cię pilnować. - roześmiałam się
Dante zmierzył mnie wzrokiem. Zatrzymał się w miejscu, jego oczy stały się nieobecne.
- Da...?
Nie zdążyłam skończyć zdania, gdyż Dante skoczył na mnie.
- Ej! - zawołałam
- Zobaczymy mała! - zaśmiał się
- No właśnie zobaczymy. - dołączyłam się do śmiechu
Bawiłam się z Dante przez chyba 15 minut. Nagle stanęła przed nami Kiiyuko.
- No nieźle się zajmujecie obowiązkami. - odezwała się
Puściłam wcześniej trzymane przeze mnie ucho Dante'go.
- Astrid, ciebie rozumiem jesteś jeszcze szczeniakiem, ale ty Dante! - zagrzmiała
Dante podkulił ogon.
- Musisz zrozumieć to, że jesteś już dorosły. Jako szczeniak chciałeś być dorosły, a teraz jak już nim jesteś wydaje mi się, że chcesz znów być szczeniakiem. - gadała dalej przerażającym głosem Kiiyuko.
- Jestem dorosły, ale moja dusza jest dalej szczeniakiem. - cicho wyszeptał basior
- Podjąłeś się bycia wojownikiem i atakującym na polowaniach. To są poważne stanowiska. - mówiła. Dante nie odpowiadał. Alfa westchnęła i odeszła.
- Chodź, idziemy wypełniać robotę. - smutno westchnął
Ruszyłam za nim. Dante szedł powoli, z podkulonym ogonem i opuszczoną głową tak nisko, aż dotykał nosem ziemi.
- Dante? - zapytałam
- Tak? - spytał smutnym głosem
- Czemu jesteś smutny? - spytałam

<Dante? Nie smuć się...> 

Uwagi: brak

Od Dante "Gdzie ja jestem?!" cz.4 (cd. Astrid)

Wujek Alexander popatrzył na nią bystrym okiem.
- W porządku. Możesz zostać. - odparł po chwili namysłu.
- Taaak! - pisnęła uradowana waderka. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dawanie radości innym jest całkiem przyjemne.
- Dan. - zwrócił się do mnie Alexander. - Oprowadzisz ją po terenach i wskażesz jej nowy dom.
- Ta jest! - wykrzyknąłem i przyłożyłem łapę do czoła, zupełnie jak żołnierz przyjmujący polecenie od generała.
- W takim razie już idź. Ja muszę się na razie zająć Valką. - odrzekł znikając w głębi jaskini.
- To chodź. Idziemy! Pora rozpocząć pasjonującą przygodę prowadzącą w nieznane! - powiedziałem ruszając marszem w linii prostej przed siebie, unosząc radośnie wysoko łapy. Wadera zachichotała, po czym podreptała krok w krok za mną. Miała zaledwie kilka miesięcy, a już była sprawna jak dorosły.
- Kto wesoły ten niech gna, niech nie stoi tam pół dnia! Kto ma siłę ten niech idzie, niech nie płacze jak te dzidzie! - wrzeszczałem zmyślony tekst piosenki wedle znanej wojskowej melodii. Astrid już dłużej nie wytrzymała i śmiała się w głos. Wkrótce się do mnie dołączyła i razem wyliśmy jak opętani plącząc słowa.
Po kilku mile spędzonych godzinach zdałem sobie z tego sprawę, że już pokazałem jej wszystkie tereny, prócz tych stanowiących zagrożenie dla członków watahy. Wspomniałem o nich jedynie tyle:
- Posłuchaj As.
- As? Jak ta karta do gry?
- Tak. Pasuje do ciebie ty mój mały Asie. - roześmiałem się i poczochrałem ją po łebku. Włosy na jej małej główce lekko się najeżyły. Waderka lekko niezadowolona zdmuchnęła niesforne pasmo włosów z oczu. Wyglądała naprawdę uroczo.
- A więc co chciałeś mi powiedzieć?
- Eee... Zapomniałem. - odparłem lekko zawstydzony. As przewróciła oczami.
- No to sobie przypomnij...
- Ah, tak! Już wiem! - wykrzyknąłem po chwili.
- A więc słucham.
- Uważaj na Tajemnicze Podziemia, Mroczny Las... - wyliczałem na pazurach. - ...Smocze Podziemia, Miasto... Oj, pazury mi się skończyły.
- To licz na kolejnej łapie.
- A, no tak! - roześmiałem się. - Jezioro Zapomnienia, Most Nieskończoności, Drzewo Wiedzy i Dolinę Cudów i Marzeń. Tym razem pazury mi się nie skończyły. - mruknąłem zupełnie zadowolony z siebie.
- A dlaczego? Możesz mi pokrótce o nich opowiedzieć? - zapytała As wyraźnie zaintrygowana.
- A od czego w takim razie mam zacząć?
- Hm... Może w tej samej kolejności co wymieniałeś?
- A więc to było tak... - zacząłem swoją opowieść. Wadera od początku do końca mnie wysłuchała. Była naprawdę zaciekawiona - można było to wyczytać w wyrazu jej otwartego z wrażenia pyszczka.
- Jeżeli coś pokręciłem, to bardzo przepraszam. Lepiej by było, jakbyś zapytała o to Kiiyuko jak wróci. Uczy Wilczej Historii.
- To wy się uczycie? - zdziwiła się.
- Tak. I historii, i magii, i logiki i całej reszty bzdetów, które nam się nigdy w życiu nie przydadzą. - mruknąłem z niesmakiem.
- Przecież nauka jest fajna! Można się tylu rzeczy dowiedzieć...
- Ale mnie to niezbyt interesuje. Już za niedługo będę dorosły i nie będę musiał się tym przejmować. - wypiąłem z dumą pierś.
- A nauczyciele są mili?
Westchnąłem z niezadowoleniem.
- No mili, chyba że ich zdenerwujesz. A teraz zmieńmy proszę temat, bo pogawędka o szkole nie jest zbyt miła. Znaczy się dla mnie.
- Ale mnie to interesuje! - zaprotestowała.
- A ile masz teraz miesięcy?
- Od niedawna rok, dlaczego pytasz?
- To świetnie się składa. Szczeniaki od wieku 8 miesięcy podejmują naukę i kończą ją mając 2 lata.
- A ty ile masz lat lub miesięcy?
- Jestem pół roku starszy od ciebie. - mrugnąłem do niej porozumiewawczo.
- Ah... Nie zachowujesz się tak. - zaśmiała się.
- No wiem... Nie musisz mi tego wypominać. - również się roześmiałem.
- A gdzie będę spać?
- Chodź, to ci pokażę. - rzekłem ruszając dalej w drogę.
- Ok! - odrzekła wiernie podążając za mną. Po kilku minutach doszliśmy do skromnego wgłębienia w skale.
- To twoja jaskinia. Mam nadzieję, że się szybko zadomowisz. - uśmiechnąłem się.
- A ty gdzie masz swój dom?
- Tam. - wskazałem łapą na jaskinię mieszczącą się kilka metrów dalej.
- Będę mogła cię odwiedzać?
- Spoko, na to liczę. A teraz wydaje mi się, że się już trochę się ściemnia. Szybko ten dzień zleciał, nie uważasz?
- Jeśli ją spędzasz z lubianą osobą, zawsze mija szybciej.
- Heh... No to już idź.
- Pa. - powiedziała ziewając szeroko. Położyła się w jaskini i już usypiała. Najwidoczniej była niesamowicie zmęczona. Uśmiechnąłem się.
- Do zobaczenia i dobranoc. - szepnąłem całując ją delikatnie w czółko. Gdy znikałem w swojej jamie, ona już spała.

***Minęło kilka miesięcy. Dante od jakiegoś czasu jest pełnoletni, a Alexander odszedł na dobre z watahy. Kiiyuko wróciła do służby. As i Dan jednak nadal się przyjaźnią.***

- A więc jak powstała ta wataha? - zapytała Kiiyuko do grupki szczeniaków zebranych na małej łączce. As uniosła wysoko łapkę w górę.
- Ja wiem! Ja wiem!
- W takim razie słucham.
- Nasza Alfa po zaniechaniu dalszych poszukiwań zaginionej siostry postanowiła założyć tą watahę. Wówczas jeszcze nie wiedziała, że tak prędko się ona rozwinie i wzejdzie na sam szczyt.
- A kiedy rozpoczęła ona swoją działalność? - przepytywała dalej nauczycielka.
- 2,5 roku temu.
- Dobrze.
Mądra jest ta As... Pozazdrościć. Dobrze, że tak sobie świetnie radzi w szkole. Naprawdę: nieźle. - myślałem leżąc w krzakach, uporczywie podpatrując szczenięce lekcje.
- To już koniec na dziś. Możecie się iść bawić.
- Taaak! - wykrzyknęły szczenięta rozbiegając się we wszystkie strony. Jedynie As wciąż siedziała w miejscu. Czekała na moje pojawienie się. Po kilku sekundach wysunąłem łapę z krzaków i dałem znak, że może do mnie przyjść. Prędko wykonała polecenie nurkując w krzakach. Cieszyła się na moją obecność.
- Cześć. - uśmiechnęła się szeroko. - Jak ci minął dzień?
- Chyba dobrze. W sumie same nudy: nic się nie dzieje. Nie było żadnego ataku UFO czy morderczych ninja. - powiedziałem lekko rozczarowany.
- Dante! - wykrzyknęła Kiiyuko, gdy znienacka pojawiła się obok. Nie zauważyłem jej nadejścia. Myślałem, że zdechnę ze strachu.
- T-tak droga Alfo? - wydukałem podkulając ogon.
- A ty nie na stanowisku? - wyglądała na naprawdę zezłoszczoną.
- Ja tylko porozmawiać przyszedłem...
- Porozmawiać? Natychmiast marsz na stanowisko, bo jeszcze przez ciebie wróg się do nas wedrze.
- Dobrze... - odparłem opuszczając na dół łeb i smętnie wędrując na ustalone dzień wcześniej miejsce.
- A mogę mu pomóc? - zapytała chętnie As, starając ochronić moją dobrą opinię u Alfy. Kii westchnęła.
- Możesz. Bylebyś jej pilnował. Nie chcę, żeby coś jej się stało.
- Ok. - odparłem automatycznie szczęśliwszy na myśl, że ktoś mi pomoże przy tak żmudnym zajęciu.

<As? Przepraszam, że tak długo... Obiecuję poprawę.>

Uwagi: brak

niedziela, 15 lutego 2015

Od Castiel'a "Mam nadzieję, że to tylko chory sen" cz. 1 (cd. chętna wadera)

Półprzytomnym wzrokiem rozejrzałem się wokół siebie. Niewiele mi to dało, biorąc pod uwagę fakt, iż moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do otaczającego mnie mroku. Powietrze wypełniał ostry zapach miedzi, a ziemia wręcz lepiła się od gęstej cieczy.
Starając się zlokalizować swoje położenie niepewnie ruszyłem przed siebie. Mimo wielu starań, nie natrafiłem na nic znajomego. Jakby tego było mało, nie słyszałem szumu drzew, odgłosów jakichkolwiek stworzeń... nawet własnego oddechu. Przemieszczałem się nadzwyczaj cicho i bezszelestnie, jakbym unosił się nad powierzchnią. Ale przecież to niemożliwe! Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie...
Przyśpieszyłem w celu narobienia, choć najmniejszego hałasu. Jak się niestety spodziewałem nic z tego nie wyszło. Nie mogąc już wytrzymać przenikliwej ciszy usiłowałem wrzasnąć, jednak coś mi to uniemożliwiało. Nie byłem w stanie wydać jakiegokolwiek dźwięku. Za każdym razem gdy otwierałem pysk, miałem nieprzyjemne wrażenie, że ktoś chwyta mnie za szyję i ściska na tyle mocno, że z trudem zachowywałem przytomność. Powoli zacząłem panikować. Nie dość, że nie miałem bladego pojęcia gdzie się znajduję, to jeszcze ktoś usiłował mnie udusić...
Bez zastanowienia zacząłem biec w wybranym przez siebie kierunku, mając złudną nadzieję, że w ten sposób uda mi się wydostać z tej mrocznej otchłani. Gdy rozpędziłem się wystarczająco, zostałem brutalnie zatrzymany przez coś twardego i szorstkiego. Ignorując ból głowy i pyska spowodowany mocnym uderzeniem, podniosłem się i zbliżyłem do sprawcy moich cierpień. Łapą natknąłem się na korę potężnego pnia drzewa. Uradowany znaleziskiem przywarłem do niego czołem w celu chwilowego odpoczynku i poukładania sobie bieżących wydarzeń. Gdy to uczyniłem drzewo ot tak zniknęło, pozostawiając mnie samego w ciemności.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, przez co z trudem utrzymywałem równowagę. Dziwne rozmazane światełka wirowały przed mymi oczami, tym samym doprowadzając do szaleństwa. Bliski załamania, mocno zaciskając powieki, osunąłem się na ziemię...
Gdy ponownie otworzyłem oczy, wszystko wróciło do normy. Leżałem na wilgotnej trawie wewnątrz gęstego lasu. Znów słyszałem szum drzew, szelest spowodowany gwałtownymi ruchami istot czyhających w krzakach i... ciężkie bicie swojego serca.
Nie zwlekając już ani chwili dłużej, wstałem porządnie się otrzepując. Całą sierść miałem posklejaną i lepką od ciemnoczerwonej cieczy... Krew?
Zszokowany, dokładnie zmierzyłem wzrokiem każdą część ciała, wyszukując dotkliwego zranienia. Bezskutecznie, co nie do końca mnie ucieszyło. Skoro to nie jest moja krew... to czyja?
Rozglądnąłem się wokół w celu odnalezienia jakiegoś martwego stworzenia. Niczego nie znalazłem, co jeszcze bardziej mnie zmartwiło.
Oszołomiony, postanowiłem opuścić to miejsce i powrócić do mijanej wcześniej polany. Może tam przypomnę sobie, co działo się przez ostatnie kilka godzin...? Choć najpierw zdałoby się obmyć z tego paskudztwa...
- Gabrielu... - zawołał kojący głos.
Zatrzymałem się w pół kroku i obejrzałem za siebie. Między drzewami zobaczyłem zarys mrocznej sylwetki wilka. Zbliżyłem się do wadery, wciąż zachowując bezpieczną odległość.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić. - warknąłem nie mogąc rozpoznać przybyszki. - Moje imię brzmi...
- Wiem jak masz na imię. - wtrąciła cicho chichocząc.
Marszcząc brwi, podszedłem o jeszcze kilka kroków.
Kim ona jest?! Jej głos wydaje się taki znajomy, jednak nie potrafię...
- Castiel, nieprawdaż? - wyrwał mnie głos z zamyślenia. - Syn Mellody i Black'a. - dodała w zadumie. - Uroczo razem wyglądali.
- Skąd to wszystko wiesz? - burknąłem, na co odpowiedziała mi szyderczym śmiechem.
Z każdą chwilą wypełniało mnie coś w rodzaju zwiększonej irytacji. Sama obecność przybyszki doprowadzała mnie do stanu, którego nie potrafiłem opisać. Wzrastały we mnie negatywne emocje, które potęgując się w całość stawały się niczym bomba, mogąca w każdej chwili wybuchnąć.
- To przykre, wiesz? - mruknęła z nutą urażenia. - Byłam z tobą przez te wszystkie lata, a ty nawet nie masz pojęcia o moim istnieniu.
- Chyba nie do końca rozumiem do czego zmierzasz. - odparłem, usiłując wyszukać ją wśród ciemności, w które tak nagle się wtopiła. - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Powiedzmy, że jestem twoim... "aniołem stróżem". - wyszeptała mi do ucha, na co lekko się wzdrygnąłem.
Odsunąłem się od wadery, w celu dokładnego zmierzenia jej wzrokiem.
Od razu mogłem stwierdzić, że widzę ją pierwszy raz w życiu. Siedziała nieopodal, nieustannie świdrując mnie swymi pustymi, błękitnymi ślepiami. Jej białe futro, mimo iż wszędzie wokół było mnóstwo błota, pozostawało bez żadnej skazy.
- Przestań mi się tak przyglądać, bo jeszcze poczuję się niezręcznie. - uśmiechnęła się niewinnie, po czym podnosząc się, z nieskazitelną gracją ruszyła w moim kierunku.
- Urocze. - prychnąłem, starając się nie zwracać uwagi na nienaturalną bliskość nieznajomej. - A więc...?
- Angie. - odparła, okrążając mnie.
- ...Angie. Co ty tu robisz?
- Otóż jestem tu po to, by spełnić twoje życzenie. - zachichotała, "przypadkiem" smagając mnie ogonem po pysku.
Był on na tyle puchaty, że z trudem powstrzymałem się od kichnięcia.
- Jakoś nie wyglądasz mi na złotą rybkę. - burknąłem z grymasem na pysku.
Wadera zachichotała cicho, po czym zaprzestając ciągłemu okrążaniu mnie, usiadła naprzeciwko.
- Głuptasie, mówiłam ci już, że jestem twoim...
- Anioły nie istnieją. - przerwałem jej.
- Jeszcze niedawno byłeś innego zdania.
- Co?
- Modliłeś się, by twoja siostrzyczka wróciła do świata żywych, nieprawdaż? Błagałeś o...
- Stul pysk! - warknąłem, z trudem panując nad własnymi emocjami.
- Ciśnienie ci skoczy. - zaśmiała się. - Tak więc jak już mówiłam, twoje prośby zostały wysłuchane. Odzyskasz swoją kochaną rodzinkę i chęć do życia. Co ty na to?
Kilka dni temu zapewne bez najmniejszego wahania bym się na to zgodził, ale teraz? Nie chciałem tego. A bynajmniej nie od niej... Nie wiedziałem dlaczego, ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że to najzwyklejsze kłamstwo, dzięki któremu owa wadera bez problemu owinie mnie sobie wokół palca...
- Wybacz, ale jestem zmuszony odmówić. - mruknąłem, jednak nim zdołałem się podnieść i ruszyć w swoją stronę, wadera szepcząc coś pod nosem przyłożyła mi łapę do czoła, tym samym sprawiając mi niemiłosierny ból.
Jej oczy stały się krwistoczerwone, a futro czarne niczym smoła.
- Później się rozliczymy. - zaśmiała się szyderczo, po czym...

Obudziło mnie głośne krakanie. Leniwie uniosłem powieki i chcąc przewrócić się na drugi bok wylądowałem na białym puchu. Jęcząc i wijąc się na lodowatym śniegu, wzniosłem wzrok ku drzewu z którego właśnie spadłem. Gdy ponownie spojrzałem przed siebie, moim oczom ukazał się właściciel irytujących odgłosów. Ptak stał niedaleko mojego pyska i wpatrywał się we mnie otępiałym wzrokiem.
- Przeklęte ptaszysko! Przez ciebie przez tydzień nie będę mógł chodzić! - warknąłem podnosząc się gwałtownie i usiłując "pacnąć'' sprawcę moich cierpień, czego szybko pożałowałem, bowiem obrażenia, jakie zadał mi morderca Lucy, ponownie przypomniały mi o swej obecności.
Z grymasem na pysku, spojrzałem na rozorany bok. Głębokie cięcia rozchodziły się wzdłuż żeber, co jakiś czas zbaczając z kursu i zmierzając w stronę kręgosłupa. Mimo, iż z ran przestała sączyć się krew, moje ciało wciąż przeszywał niemiłosierny ból. Tak intensywny, jakby ponownie rozszarpywały je dziesiątki, ostrych jak brzytwa kłów i pazurów...
Powoli zacząłem żałować, że się obudziłem. Miałem cichą nadzieję, że jest to kolejny chory sen, w którym straciłem ostatnią bliską mi osobę...
Po raz kolejny łzy napłynęły mi do oczu, więc starając się już więcej o tym nie myśleć ze spuszczoną głową ruszyłem przed siebie, co było kolejnym błędem. Dlaczego? Bo zaledwie po kilku krokach, jak na złość musiałem w coś wleźć, poprawka "w kogoś" wleźć.
- Jasna chole*a! Uważaj jak... - uniosłem wzrok.
Moim oczom ukazała się nieznajoma wadera.
- Kim jesteś? - spytała podejrzliwie.
- Istotą żywą, bynajmniej jak na razie. - burknąłem, kątem oka zerkając na rozcięty bok.
- Może konkretniej? - domagała się.
- Wolałbym nie.
- Jak masz na imię? Co tu robisz?
- Jeśli dobrze mi się zdaje, moje imię nie jest ci potrzebne do szczęścia. Co tu robię? Hm...Wpadam na natrętnych przechodniów. - uśmiechnąłem się złośliwie i kuśtykając wyminąłem nieznajomą.
Ku mojemu zdziwieniu, wyprzedziła mnie tym samym zagradzając mi drogę. Uważnie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Słuchaj no, paniusiu. Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale jak widzisz nie do końca jestem w nastroju na zabawy z tobą, więc pozwól że się oddalę. - usiłowałem ponownie ją wyminąć, jednak gdy tylko mi się to udało, zakręciło mi się w głowie i niemal osunąłem się na ziemię.
- Klękasz przede mną? - uniosła jedną brew w wyrazie zdziwienia.
- Jasne, bo przecież nie mam nic lepszego do roboty od klękania przed małolatami. - rzuciłem ironicznie, ignorując ból głowy.
- Nazwałeś mnie ''małolatą''? - obruszyła się. - Nie sądzę byś był ode mnie starszy. Ile więc masz lat cwaniaku?
- To złociutka nie jest pytanie jak na pierwszą randkę. - uśmiechnąłem się bezczelnie.
Wilczyca spiorunowała mnie wzrokiem. Byłem prawie pewny, że jeśli usłyszy jeszcze jeden tekst w tym stylu, źle się to dla mnie skończy... A może właśnie na tym mi zależało? Czy jeśli ją rozwścieczę, byłaby zdolna do tego, by skrócić mój marny żywot?
Jakby się nad tym porządnie zastanowić, nawet jeśli mi się to nie uda, pozostaje jeszcze powolne wykrwawianie się gdzieś z dala od wszelkich istnień...
- Czy przypadkiem nie miałeś się oddalić? - warknęła.
- Owszem, więc czy raczyłabyś się wreszcie odsunąć?

<Wadero?> 

Uwagi: "Niemożliwe" piszemy razem.