Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 26 maja 2016

Od Sohary "Nowa znajomość" cz. 2 (cd. Rey)

Wdech ustami, wydech nosem - taki jest system, dzięki któremu nie dostałam zadyszki. Pędziłam przez las, wracając z nocnej zmiany w WHtPWaV-pie. Musiałam zostać dłużej, przez co wypuścili mnie dopiero po południu. Wszystko zaczęło się komplikować, a już szczególnie sprawa watahy Aramisa. Poza tym od dłuższego czasu nazywamy naszą organizację dość żartobliwie, by móc jakoś umilić sobie czas tam spędzony. Nazwę "Whypawie" (gra słowna: angielskie słowo "why", czyli "dlaczego" oraz "pawie", te zarozumiałe ptaki z długimi ogonami) wymyślił oczywiście Jayson. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie wyraz jego pyska, gdy tłumaczył nam, jak ubzdurał sobie taką nazwę. Jedna wizyta w ludzkiej wsi i już uważa się za lepszego. W sumie trochę mu zazdrościłam, bo przez tą akcję zaczął otrzymywać małą wypłatę. Ja wciąż tkwiłam na swoim stałym stanowisku, najprawdopodobniej bez szansy awansu. Z drugiej strony Whypawie dla Jaysona były całym życiem, a dla mnie jedynie pracą dorywczą. Wkładał w to cały swój czas i serce. Właściwie byłam z niego dumna, bo dołączyliśmy o niemalże tym samym czasie i miałam okazję razem z nim mieć trening. Odszedł z watahy na rzecz tej pracy.
Moje rozmyślania przerwała wadera, której nie zauważyłam. Wpadłam na nią, przez co przeturlałyśmy się o kilka metrów i wpadłyśmy do pobliskiego rowu, w którym wataha zbierała deszczówkę.
- Oj, przepraszam - Powiedziała szybko wadera, która natychmiast podniosła się z podmokłej ziemi i otrzepała. Na mnie również upadek nie zrobił większego wrażenia, bo byłam w sumie już przyzwyczajona do bólu i upadków... no i co ważniejsze, o dziwo wylądowałam na czterech łapach.
- Nic się nie stało... Jestem Sohara. - Mruknęłam, patrząc na swoje zabrudzone futro.
- Ja nazywam się Rey... miło mi cię poznać.
- Kiedy dotarłaś do naszej watahy? Jeszcze nigdy cię tu nie widziałam. - Rzekłam, podnosząc wzrok na waderę i badając ją spojrzeniem. Miała gładko czarne futro z pojedynczymi turkusowymi akcentami.
- Chyba jakieś trzy, cztery tygodnie temu poznałam Ishi, która mi zaproponowała dołączenie do watahy.
- To fajnie... - powiedziałam, wspinając się w górę, by móc wyleźć z rowu. - A jak tu dotarłaś?
Zaczęła opowiadać o swoim życiu. Dość długo jej to zajęło, nim skończyła, więc byłam już na Wrzosowej Łące, kiedy skończyła swoje przemówienie. W międzyczasie jeszcze skontrolowałam, jak radzi sobie zespół polowań beze mnie. Jakiś czas temu zmieniłam stanowisko z goniącej na opiekunkę młodych. Zrobiłam to nie tylko ze względu na to, że aktualnie nie ma we watasze żadnego szczeniaka i będę mieć więcej czasu, ale również dlatego, że w mojej głowie wciąż jaśniał uśmiech malutkiej Telleni.
- Hm... Dużo w życiu przeszłaś - oznajmiłam na końcu.
- A ty... jak tu się dostałaś? - Zapytała. Posłałam jej dłuższe, zamyślone spojrzenie, aż w końcu nie powiedziałam, w sumie na odczepkę:
- Wolę o tym nie mówić...
Nie chodziło tylko o to, jak dołączyłam, ale o moją zmarłą matkę, oszalałego ojca, brak zaufanych przyjaciół i Telleni, którą utraciłam dobry rok temu. Na samą myśl o moim życiorysie przechodziły mnie ciarki. Nie było w tym nic tak okrutnego, co przeżyli niektórzy, ale świadomość, że jednak wolałabym o tym nie mówić sprawiła, że nie zaczęłam tworzyć autobiografii. Nigdy nie lubiłam opowiadać o sobie, bez względu na to, kto to będzie. Wystarczyło, że kilka wilków miało świadomość tego, co przeżyłam chociażby po części. Nie było sensu tego rozpamiętywać.
- Przepraszam, jak cię uraziłam...
- Nie nic się nie stało - Uśmiechnęłam się lekko. Wadera wciąż badała mnie swoimi czujnymi, zielonymi oczami, chyba nie dowierzając moim słowom.
- Może pójdziemy na klif? Bardzo fajne miejsce.
Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, kiedy przesiadywałam na klifie i wpatrywałam się w zachody słońca. Telleni zawsze była u mojego boku. Od kiedy jej nie ma, nie odwiedziłam go ani razu. Może powinnam zmienić podejście do niego? Rey wyglądała na samicę cieszącą się życiem. Może i ja powinnam być taka, jak ona i cieszyć się każdą chwilą?
- No pewnie, chodźmy. Kto będzie tam ostatni, to zgniłe jajo!
- Nie mogę biec... Moja łapa jeszcze nie wyzdrowiała - mruknęła Rey, spuszczając wzrok. Przypomniałam sobie, jak opowiadała o ataku na jej osobę. Skinęłam głową i się uśmiechnęłam.
- Zapomniałam. Chodźmy powoli.
Nie spiesząc się nigdzie, podążyłyśmy w kierunku klifu. Wadera kulała, ale zaciętość na jej pysku wskazywała na to, abym nawet nie pytała o to, czy jej pomóc. Wyglądało na to, że z mojego wyjątkowo idiotycznego planu nici. Szybko doszłam do wniosku, że raczej z moim życiem nie jest na tyle źle, by chcieć się zmieniać. Nie ma sensu na siłę udawać kogoś wiecznie chętnego do zabawy. Mam już pięć lat, nie będę zgrywać dziecka, w przeciwieństwie do Danny'ego. On to on, ja to ja. Nie lubię udawać, że jestem kimś, kim nie jestem.
- Aaa... Masz jakąś moc? - zapytała, gdy dotarłyśmy już na miejsce.
- Tak, potrafię przenosić się w czasie. - Odparłam spokojnie.
- Naprawdę!? Ja umiem tylko wzniecać ogień.
- To też coś! Cały czas przy sobie masz broń, i to taką której nie trzeba dźwigać - Zaśmiałam się lekko. Od zawsze marzyła mi się umiejętność wzniecania ognia bez potrzeby dźwigania wszędzie ze sobą krzesiwa. Jayson otrzymał to błogosławieństwo, które bardzo pomaga mu w wykonywaniu misji.
- Heh... W sumie lepsze to niż nic.
- Ja umiem też się teleportować. - Powiedziałam, w sumie sama nie wiedząc dlaczego. Wpatrywałam się w słońce odbijające się w delikatnie falującej wodzie. Przypominały mi się wszystkie chwile, gdzie musiałam odbyć starcie z przeciwnikiem silniejszym ode mnie. Zdolność teleportacji w zestawie z czasem nadrabiała wszystko, co z brakiem mocy fizycznej się wiąże.
- Wow, też bym chciała tak umieć. Nie musisz nigdzie chodzić wystarczy, że pomyślisz o tym miejscu i już tam jesteś. - Powiedziała, jednak ja słuchałam ją już jednym uchem. Patrzyłam na wszystkie kolory malujące się na niebie. Gdybym tylko potrafiła używać farb, przyniosłabym paletę i zamoczyła w nich pędzel.
- Jaki piękny zachód słońca... Dawno takiego nie widziałam.
- Piękny, ale zbliża się noc, musimy wracać do watahy - oznajmiła rzeczowo moja nowa znajoma.
- Niestety... Musimy już iść, po ciemku nie za dużo widać - Zaśmiałam się lekko. Znowu przypomniały mi się wieczory, kiedy przychodziłam tutaj z Tell. Kładłyśmy się na skale i czekałyśmy na zachód, bez względu na pogodę i porę roku. Za każdym razem to zjawisko odkrywałyśmy na nowo. Nowe kolory i skojarzenia. Zamknęłam oczy i wzięłam w płuca jak najwięcej morskiego powietrza.
- Chodźmy. - Ponagliła, więc otworzyłam ślepia, podniosłam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Czarna jak noc wadera zrobiła to samo. Pytała jeszcze o kilka nieistotnych szczegółów, przykładowo o to, skąd mam łuk i po co mi on, czy jest mi zimno i czy lubię lato. Ponadto gdy przechodziłyśmy przez Zielony Las Rey wypatrzyła borówki. Nie byłam szczególnie głodna i nie przepadałam za owocami, ale z grzeczności zjadłam kilka.
- To co, widzimy się jutro? - zapytałam stojąc już przed swoją jaskinią.
- No pewnie, a czemu nie.
- To do jutra, pa!
- Do zobaczenia - Powiedziała, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Obserwowałam ją tak długo, póki nie zniknęła w swojej jaskini, która jak się okazało znajdowała się nieopodal mojej. Westchnęłam, po czym wybiegłam z jaskini. Wiedziałam, że dziś tuż po zachodzie słońca odbędzie się trening. Rzadko na niego przychodziłam, głównie ze względu na późną porę. Po kilkudziesięciu ćwiczeniach w końcu musiałam znowu biec do bazy Whypawi. Byłam już co prawda rozruszana, ale i za razem nieco zmęczona, a przede mną jeszcze cała noc na dyżurze. Jedynym pocieszeniem była myśl, że jutro w nocy będę miała spokój i choć raz będę mogła się porządnie wyspać.
Zmachana wpadłam do bazy, a pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była kilkumetrowa sterta notatek. Sięgała niemalże do sufitu. Niewiele brakowało, a zwyczajnie bym na nią wpadła.
- Cześć, Haro! - wykrzyknął radośnie mój partner. Odwróciłam się w jego kierunku i uśmiechnęłam krzywo. - Masz gałąź we włosach.
- Poważnie? - Otworzyłam szerzej oczy. Basior nie odpowiadając mi, zmienił się w człowieka i wygrzebał długą gałąź z pojedynczymi listkami z moich włosów.
- Nie, na niby. - Zaśmiał się, wymachując mi nią przed nosem. Również zmieniłam się w człowieka i odepchnęłam ręką gałązkę.
- Każdemu się to może zdarzyć. - Jayson dalej się głupio szczerzył. - Już się tak nie ciesz. Mam ci przypomnieć, jak ptak narobił ci na twarz, kiedy śmigałeś przed całą agencją na motorze?
Chłopak się skrzywił i wyrzucił przez ramię przedmiot. Trafił w kubek z kawą Lary'ego.
- Hej! Uważaj co robisz! Teraz ty będziesz musiał to wypić! - wykrzyknął oburzony, wyglądając zza monitora komputera. Mina Jaysona była po prostu bezcenna, przez co wybuchnęłam śmiechem. - Słyszysz?
- Tak, tak... już idę.
Jayson podszedł do biurka mężczyzny i spróbował go przekonać, że lepiej byłoby wylać kawę z kawałkami oberwanej kory wewnątrz, niż się nią truć, ale Lary chciał po prostu dokonać na nim zemsty.
- Co to za papiery? - zapytałam Madeen, która akurat siedziała na krześle, ostrzyła swój sztylet i przysłuchiwała się kłótni.
- Część zbiorów z bibliotek niektórych watah.
- Na temat...? - Pytałam, chwytając jeden z nowo wyglądających notesów i wertując jego strony.
- Głównie polityki. - Zamilkła na chwilę, a następnie odłożyła sztylet i usiadła noga na nogę. - Należysz do Watahy Magicznych Wilków, prawda?
- Tak... - mruknęłam, spoglądając na nią. Jej długie blond włosy spadały w dół niczym kurtyna. Musiała być bardzo ładna, bo gdyby nie wiecznie ropiejące oko, ręka odcięta aż do łokcia, liczne blizny oraz zamiłowanie do walki z całą pewnością miałaby już wspaniałego męża.
- Będziesz musiała też stamtąd nieco zwędzić. Podobno jest tam całkiem sporo notatek o tej watasze, która utrudnia nam robotę.
Mogłam się tego spodziewać. Nie czułam się dobrze na myśl o kradzieży. Często ktoś tam przychodził, więc trudno będzie to zrobić. Od razu by się zaczęły pytania, nawet jeśli bym tylko te książki wypożyczyła. Skoro będzie ich dużo, mogę mieć problem z wyniesieniem.
- Ktoś mi pomoże?
- Jeśli chcesz, możesz iść z Jaysonem.
Popatrzyłam w kierunku najbliższej mi osoby, która akurat ocierała usta od niesmacznej kawy. Lary triumfował.
- Do kiedy mam to przynieść?
- Najlepiej do końca tygodnia. Możesz iść nawet teraz na dyżurze.
Zaczęłam zastanawiać się, czy lepiej iść teraz, czy na razie się wstrzymać. W końcu jutro mam wolne. Podjęłam decyzję. Nie odpowiadając już Madeen, podeszłam do biurka, o które opierał się Jayson i oznajmiłam, nie przyjmując sprzeciwu:
- Idziesz ze mną.
On nie pytając o nic, po prostu skinął głową. Przywykł do tego, że nie lubiłam się tłumaczyć, a o szczegółach zadania dowie się dopiero na miejscu lub po drodze. Gdy wyszliśmy na dwór, zapytał, czy bierzemy motory, lecz kiedy zmieniłam się w wilka, odpowiedź była już jasna.
Rzuciliśmy się biegiem na wschód. Dotarliśmy przed drzwi biblioteki jakieś trzy kwadransy później. Na szczęście wszyscy spali, więc nikt nawet nie zorientował się, że na tereny wtargnął ktoś obcy. Delikatnie pchnęłam porośnięte fantazyjnymi kwiatami wrota. Jayson ciekawy wszystkiego zajrzał do środka.
- Świetna ta wataha. Wiele o niej słyszałem, ale wygląda jeszcze lepiej niż sądziłem. Tyle przestrzeni do biegania...
- ...jak debil gdzie tylko się tobie zamarzy? Powodzenia życzę. Na całą watahę ze swoją głupotą wystarczy mój brat.
Tym samym zamknęłam mu usta, więc również wkroczyłam do środka, szczelnie zamykając drzwi. Było całkowicie ciemno, dlatego też Jayson użył swojego żywiołu do oświetlenia sali. Wydał z siebie ciche "łał", widząc rzędy regałów wypełnionych po brzegi obszernymi tomiskami. Wiedziałam, że nie lubi czytać, ale właściwie nic dziwnego, że ten zbiór zrobił na nim duże wrażenie.
- Czego lub kogo mamy szukać? - zapytał.
- Czegoś na temat "watahy X".
Skinął głową i podszedł do jednej z półek. Po drodze zapalił dodatkowo kilka świec, dzięki którym i ja miałam dostatecznie dużo światła. Mijały godziny, a ja miałam już kilkadziesiąt notesów dotyczących sąsiadów Watahy Magicznych Wilków i nie tylko.
- Haro... Chyba ktoś idzie - szepnął w którejś chwili basior. Usłyszałam, że zgasił swoją kulę ognia i ukrył nieco głębiej między półkami. Ja nie zdążyłam tego zrobić, gdyż drzwi już się otworzyły, a w nich stanęła dość zmarnowana postać. Jej kolor wtapiał się we wszechobecny mrok. Zorientowałam się z kim mam do czynienia dopiero po kilku sekundach, gdy mignęły mi turkusowe i białe wzory. Rey. Dopiero po chwili zauważyła, że ktoś również jest w środku, bo ruszyła w moim kierunku. Przeklęłam w duchu. I jak ja się teraz wytłumaczę? Jest środek nocy, a ja gromadzę na podłodze jakieś zakurzone rękopisy.
- Cześć, Sohara... co tutaj robisz?
- Ja... nie mogłam zasnąć. - mruknęłam, starając zasłonić stertę książek rzuconych bez ładu gdzie tylko popadnie. Wadera ziewnęła. - A ty?
- Chyba znowu lunatykowałam... ocknęłam się w Magicznym Ogrodzie, więc pomyślałam, że zajrzę i wezmę jakąś książkę do poczytania na jutro.
- Heh... i co bierzesz?
- Nie wiem. Może ty mi coś polecisz? - mówiła ledwo przytomna. Widziałam, że usypiała na stojąco.
- Może... "Hybrydy polarne"?
- Co to?
- Taki jakby atlas gatunków zamieszkujących północ.
- Ciekawe to? - mruczała prawie niesłyszalnie.
- Tak, z całą pewnością warte uwagi... - Grałam na czas, kątem oka obserwując Jaysona, który próbował wyleźć przez okno z plikiem papierów przywiązanych do grzbietu.
- W którym dziale leży?
- Hm... chyba w encyklopediach.
- No... ok... - ziewnęła i poczłapała do innego regału. Wtedy Jayson wykonał skok, ale omyłkowo zahaczył łapą o świecznik. Ten się zakołysał i upadł na papiery. Natychmiast zajęły się ogniem. Rey widząc to od razu się wybudziła i z przestrachem obserwowała pożar, a następnie ugasiła go za pomocą swojego żywiołu.
- Co to było?! - wykrzyknęła. Wyglądała na przerażoną. Mnie też serce łomotało. Kilka cennych notatników było częściowo spalonych.
- Nie wiem... chyba wiatr...
- Widziałam jakiś ruch!
- Może lis?
- Było większe od lisa! - krzyczała i podbiegła do otwartego okna. Jayson zniknął już za drzewami. Miał szczęście, ale Rey już nie bardzo. Nieźle ją nastraszył, a ja teraz będę zmuszona wmuszać jej jakieś bajeczki. Nakaz milczenia nie pozwalał mi nikomu nawet wspomnieć o Whypawiach.

<Rey? Nie rób z Haro rozbrykanego dziecka, ani najlepszej przyjaciółki, proszę. Nie lubi opowiadać o sobie, ani zdradzać tajemnic, tak więc na 100% nie piśnie nawet o WHtPWaV.>

Uwagi: brak

Od Kirke "Odkrycie" cz.4 (c.d Sarah)

- To mamy nie lada problem... - mruknęłam.
- Czemu? - spytała. Zamknęłam oczy.
- Dzisiaj zrobimy dzień zwierzeń, zgoda? - spytałam.
- Ale...
- Tak potem pomyślimy co zrobić - uśmiechnęłam się, ale uśmiech natychmiast zszedł. Zamknęłam oczy i usiadłam przy wejściu do jaskini.
- Mało kto zna moją historie... znaczy, przynajmniej to co pamiętam...
- Co? - spytała zaciekawiona.
- Bo widzisz... większość wilków jakie znam, miało swoją historię, znali swoich rodziców i wiedzieli dlaczego odeszli. Ale ze mną... jest inaczej - spojrzałam przed siebie. 
- To znaczy?
- Miałam wtedy z... cztery miesiące? - popatrzyłam w dół zamykając oczy - obudziłam się w lesie. Przerażona, głodna... nie pamiętająca niczego. Jedyne co pamiętałam to krzyki. Więc... leżałam na ziemi i czekałam na mamę. Nie przyszła. W końcu wstałam i od tej pory działałam na własną łapę...
- Kirke, to tyle, ile pamiętasz?
- Ta... - mruknęłam.
- A skrzydła?
- Już ich nie miałam, kiedy się obudziłam w lesie - zapadła cisza. Wbiłam pazury w ziemię zaczynając płakać.
- Kirke...?
- Może gdybym pamiętała kim jestem, uratowałabym Kasume przed śmiercią... - zaczęłam się trząść - może gdybym dała... dała radę obroniłabym go... - wstałam i poczułam jak lekki wiatr wlatuje do jaskini - ale oczywiście nie potrafiłam! - w tym momencie powietrze okrążyło mnie niczym kula.
- Kirke uspokój się! - krzyczała Sarah wystraszona.
- Gdybym wiedziała kim byłam, nie byłoby tak, jak teraz!
- Kirke! Ci których straciłaś poświęcili się dla ciebie! - popatrzyłam na nią z łzami. Zamknęłam oczy i się uspokoiłam nadal płacząc.
- Przepraszam... - zapadała noc - prześpij się. Może jutro go znajdziemy tam, gdzie byłaś... - zaczęłam wychodzić, ale Riven mnie zatrzymał.
- Riven... - powiedziałam w myślach - Nienawidzę Cię... ale ciesze się, że chociaż ty... - przerwał mi szumem.
- Co to było? - spytała.
- Nie nic... to wiatr - mruknęłam i położyłam się przed jaskinią. Skuliłam się cała roztrzęsiona i położyłam się spać.

**********

Obudziłam się w lesie blisko czarnej wadery, która była moja matką. Byłam malutka, bo nic nie widziałam, a czułam bardzo ostro zapachy... moje dzieciństwo? Ale ile musiałam mieć wtedy lat... Automatycznie wtuliłam się w waderę piszcząc jak typowy szczeniak. Usłyszałam wnet kroki. 
- Już czas, Darney - powiedział jakiś basior warcząc. Zaczęłam piszczeć ze strachu.
- Nie... - powiedziała wtulając mnie - to moja córka! - krzyknęła z łzami. Usłyszałam drugie piski. Ale czyje...?
- Znasz umowę. Jak nie chcesz po dobroci, to sami to zrobimy. Chłopcy! Brać młodą - powiedział basior i złapał mnie za kark. Piszczałam wystraszona.
- Nie... to moja córka... Nie oddam wam jej! - krzyknęła warcząc.
- Nie masz wyjścia - w tym momencie usłyszałam krzyk bólu, a na mnie prysnęła krew.
- Uciekajcie! - wyrzucili mnie na ziemię i zaczęli uciekać. Ale dlaczego?! W tym momencie poczułam jak cień mnie dusi. Moja matka zaczęła się śmiać psychicznie.
- Jak zabrali mi ją... to nie mam dla kogo żyć... - jednym ruchem złamała mi kark, a ja obudziłam się z krzykiem, zdyszana, roztrzęsiona i cała we łzach.

************

Do końca nocy już nie spałam, a czekałam aż moja towarzyszka się wybudzi ze swojego snu. Przynajmniej ona śpi spokojnie...
- Riven... kim ja byłam w tym śnie? - spytałam na głos. Cisza...
- Riven? - zapytałam ponownie. Cisza...
- Riven, jesteś tam? - odpowiedziała mi cisza. Po chwili usłyszałam jego szum razem z odpowiedzią.
- Ale... ja żyje. Jak niby to byłam ja? Przecież wykręciła mi tam kark... - spytałam siebie niezrozumiale. Po chwili usłyszałam jak Sarah się budzi. Odwróciłam się do niej.
- Jak się spało? - spytałam.
- Nawet... - wstała podchodząc - idziemy?
- Mhm... - podniosłam się i ruszyliśmy w jakąś stronę... co to był za sen? O czym bym? Kim ja tam byłam? Kim w końcu ja jestem...? Mam tyle pytań... Moment. Zadaje nieodpowiednie pytania... Kim jest Riven?

<Sarah?>
 
Uwagi: Znowu pozjadałaś przecinki. Poczytaj może w Internecie lub słowniku, gdzie powinno się je stawiać.