Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 30 września 2018

Od Lind "Więcej kart" cz. 4

Lipiec 2021
Znaleźliśmy Joela na jednej z ławek w parku. Był akurat w swojej ulubionej, ludzkiej formie. Wpatrzony w niebo, nucił jakąś wesołą melodię i zapisywał coś długopisem w zeszycie. Teraz przynajmniej wiem jak się nazywają te rzeczy. Wynalazki przynoszone z Miasta przez niektórych członków watahy są całkiem ciekawym tematem i dosyć obszernym. Szkoda, że ja nie potrafię zamieniać się w człowieka. Wilki podobne do mnie mogą tylko pomarzyć o zobaczeniu w pełnej krasie tego misternie ukształtowanego przez dwunogie istoty świata.
Podeszliśmy do wilkołaka. Wyglądał, jakby nie zauważył naszej obecności. Towarzyszący mi Crane trącił go w chude kolano. Muzyk wzdrygnął się i spojrzał w naszą stronę.
- Cześć Joel - przywitałam animatora.
- Cześć Lind - uśmiechnął się, odsłaniając dziwaczne, ludzkie kły. Z tej perspektywy przypominały uzębienie saren. - Witaj Crane. Macie do mnie jakąś sprawę?
- Owszem. Interesuje nas konkurencja festynowa - wyjaśnił brązowy basior.
- Mógłbyś zmienić formę? - zapytałam Joela. - Strasznie niewygodnie tak z tobą rozmawiać - powiedziałam, co myślałam.
- A, tak. Oczywiście - Jo wstał, rozprostowując swoje patykowate nogi człowieka.
Muzyk podniósł leżący nieopodal ławki plecak i spakował do niego notes i długopis. Zaraz po tym, zmienił się z powrotem w wilka. Stojąc już na czterech łapach, poprosił, żebyśmy sprecyzowali, o jakiej konkurencji myślimy.
- Skoki do Jeziora z lian - wyjaśniłam krótko.
- Słyszę liczbę mnogą. Rozumiem, że oboje będziecie skakać - Animator popatrzył po naszej dwójce.
- Tak - przytaknęłam.
Crane spojrzał na mnie i uchylił pysk, żeby coś powiedzieć, ale Joel go uprzedził:
- To wracamy do centrum watahy. Za mną, jeśli nadążycie - Basior o jasnym futrze wziął plecak w pysk i ruszył truchtem przed siebie.
- Uch, on tak na poważnie? - sapnął Crane.
Zrozumiałam, że mój kolega dosyć się już zmęczył dzisiejszymi spacerami przez całe terytorium naszego stada.
- Jo, zaczekaj! - krzyknęłam za muzykiem.
***
- No to kto zaczyna? - Joel usiadł obok wzburzonej tafli i zwrócił wzrok w naszą stronę, oczekując odpowiedzi.
- Ja mogę - oznajmiłam. - Mam w końcu już w tym jakieś doświadczenie.
- Trzy skoki to jeszcze nie doświadczenie - mruknął animator z przekąsem.
- Przypominam, że to były skoki zakończone sukcesem - podniosłam dumnie pysk.
- Poza jednym, po którym wylądowałaś prosto w krzakach - Jo przekrzywił nieznacznie głowę.
- To było pierwsze podejście, zawiniła niedopracowana strategia - wytłumaczyłam, rozglądając się za grubszą lianą.
- No dobra. Niech ci będzie.
Wypatrzyłam idealne pnącze. Przywołałam skrzydła z wiatru i uniosłam się, żeby złapać je w pysk i wlecieć na jedną z z gałęzi.
- Patrzcie i uczcie się - oznajmiłam.
Po tych słowach postąpiłam tak samo, jak podczas udanych prób. Odepchnęłam się łapami od konara i trzymając mocno lianę, nabrałam idealnej prędkości do idealnego wyskoczenia z niej do Jeziora. Rozbryzg, który nastąpił po moim zderzeniu z taflą wody, dosięgnął wszystkie wilki w pobliżu. Crane i Joel też należeli do tej grupy. Wypłynęłam na powierzchnię i wróciłam na brzeg.
- Jak mi poszło? - spytałam.
- Powiedzmy, że ujdzie - odpowiedział Joel, odruchowo otrzepując się.
Crane zrobił to samo. Tymczasem animator otworzył plecak i wyciągnął z niego plik kart dla mnie. Dobrze pomyślane, że nie wyciągnął ich wcześniej; pozostały poza zasięgiem wywołanego przeze mnie tsunami.
- Teraz ty - zwróciłam się do brązowego basiora, odebrawszy nagrodę.
- No... dobra... - mruknął Crane.
- Czy mi się wydaje, czy ty masz pietra? - popatrzyłam na niego.
- Skądże... Tylko... trochę nie wiem, jak się za to zabiorę. Nie mam mocy wiatru, ani niczego takiego.
"Ciekawe, jaką w ogóle masz moc", pomyślałam. Nigdy dotąd nie wspomniał mi słowem o swoim żywiole. Zaczynałam nawet podejrzewać, że sam go nie zna.
- Ja mogę ci pomóc dosięgnąć lian, Crane - zaoferował Jo.
- Dobry początek. Jak konkretnie mi pomożesz?
- Wybierz sobie pnącze, a potem użyj mnie jako podestu, żeby go dosięgnąć.
- Nie brzmi tak źle. Niech będzie - oznajmił basior z drugiej watahy.
Rozglądał się tylko chwilę, a kiedy już wybrał sobie odpowiednie pnącze, zakomunikował o tym Joelowi. Muzyk przykucnął, żeby Crane mógł odbić się od jego grzbietu. Brązowy wilk doskoczył do liany i zacisnął na niej zęby. Udało mu się; nie spadł od razu z powrotem na ziemię.
- Świetnie. Teraz musisz się rozhuśtać - zaznaczyłam.
- To pestka - dodał Joel.
Crane zaczął dosyć niezdarnie poruszać kończynami, a później całym ciałem. Długo nie nabierał zbytniej prędkości. Postanowiłam kilka razy niepostrzeżenie mu pomóc, lekko popychając go wiatrem. Udało się tak jak planowałam; Jo niczego nie zauważył, a Crane w końcu rozbujał się dostatecznie, żeby doskoczyć do wody. Nie powiedziałabym, że tak się skacze "na bombę", ale chyba animator uznał to jako poprawne wykonanie zadania.
Po chwili Crane wyszedł z Jeziora, utykając na prawą, przednią łapę. Odebrał szybkim ruchem czekające na niego karty i syknął z bólu.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Uderzyłem o dno łapą - odpowiedział brązowy samiec. - Strasznie boli.
- Lind, weźmiesz go do Alvarega? - zapytał od razu Joel. Przybrał nieco poważniejszy ton głosu.
- Jasne - odpowiedziałam bez wahania. - Oby to tylko nie było złamanie... - mruknęłam ciszej.
Pożegnaliśmy się krótko z animatorem i ruszyliśmy w kierunku Wilczego Szpitala.
- Nie martw się, Lind. To pewnie nic takiego - uspokajał mnie po drodze Crane.
- Pewnie nie... to przecież tylko skok do wody... - wymamrotałam.
Czułam się winna, te głupie skoki z lian były przecież moim pomysłem.

Wygrane karty: brązowe: Kozice, Róża Harmonii; srebrne: Delta, Xeral.

Uwagi: Brak.

czwartek, 27 września 2018

Od Cess „Poranne wróble” cz. 3 (CD Valkoinen)

Lipiec 2021
Droga na festyn przebiegła nam bardzo dobrze. Basior lubił dogryzać i sprzeczać się, co było widać po jego zachowaniu. Miał w sobie tyle energii i czasem był nawet zabawny. Spoglądałam na niego cały czas swoimi czerwonymi ślepiami, śmiejąc się co jakiś czas.
W oddali zobaczyłam waderę, która stała przed wejściem na tor przeszkód. Pomyślałam, że fajnie będzie zmierzyć się w jakiejś konkurencji z Valkoinem.
- Valk, popatrz tam! - powiedziałam do niego wskazując na ową wilczycę. - Chodź, szybko! - pognałam w jej stronę, nie czekając na mojego towarzysza. Stanęłam przy białej waderze, lekko się szczerząc. - Cześć! - rzekłam do niej.
- Hej! - odpowiedziała. - Przyszliście na konkurencje związanych łap?
- Tak. - odpowiedział basior, także szczerząc się. Było w nim coś, co nie pozwalało mi zachować powagi. Śmiejąc się podeszłam bliżej do Valkoina, wiedząc, że nasze łapy będą zaraz związane.
- W takim razie będziecie musieli pokonać tor przeszkód ze związanymi łapami. - Kiwnęliśmy potakująco głowami – Twoje prawe, – powiedziała do wilka – a jej lewe. - wskazała na mnie, a następnie chwyciła za dwa sznurki. Związała nasze łapy i kazała nam sprawdzić czy wszystko jest dobrze. Spojrzałam się na Valka i wahałam się, czy to aby na pewno dobry pomysł. W końcu basior jest ode mnie większy i zapewne szybszy. Czułam się jak kula u jego dwóch łap. Nie chciałam jednak się poddać i nie dałam po sobie poznać, że trochę wymiękam.
- To jak? - Spojrzał się na mnie.
- Gotowa. Zaczynamy od związanych. - powiedziałam, uśmiechając się i starając ułożyć w głowie schemat, dzięki któremu bezkolizyjnie zaczniemy bieg.
- Może być. - Powiedział i ruszył od razu. Nie zdążyłam zareagować i walnęłam w niego swoim pyskiem, wydając stłumiony jęk. Nie mogłam wrócić przez kilka sekund do pionu.
- Mogłeś mnie ostrzec. - syknęłam, odzyskując powoli równowagę. Ten tylko prychnął cicho i odrzekł:
- Przecież byłaś gotowa. - na jego słowa westchnęłam, podstawiając przez przypadek swoją łapę przed jego, w wyniku czego oboje się wywróciliśmy. Zrobiliśmy to tak głośno i niezdarnie, że wilczyca, która związywała nam łapy, zaśmiała się głośno. Wylądowaliśmy metr dalej, a ja znów miałam poobijany pysk. Zaczęłam się podnosić czekając, aż basior zrobi to samo.
- Teraz tego nie schrzańmy... - warknęłam, zła sama na siebie za swoją niezdarność.
Ruszyliśmy w miarę ładnie. Gdyby nie liczyć kilku potknięć to szło nam bardzo dobrze. Staraliśmy się poruszać w jednym tempie, a ja po jakimś czasie przestałam czuć obecność liny przy naszych kończynach. Wszystko szło nam jak po maśle. Rozłożone drzewo, ciemny tunel, czołganie się pod gałęziami. Ostatnia z przeszkód to było błoto. Grząskie, głębokie, śmierdzące. Już czułam jak trudno będzie go się pozbyć z sierści. Nie mogliśmy się jednak wycofać, nie w tym momencie! Starałam się nie ciągnąc ogona po tym błocku i choć było mi ciężko, ukończyliśmy ten bieg zadowoleni.
Wadera rozwiązała nam łapy. Spojrzałam się na Valka i rzuciłam w niego błotem. Zaczęłam się śmiać, gdy zobaczyłam jego zdziwioną minę. Zaczęła się walka na śnieżki, tyle że z błota. Zaczęliśmy się wywracać i tarzać, a na koniec cali brudni, zmierzyliśmy w stronę wodospadu.
- Wyglądasz jak niedźwiedź. - zaśmiałam się głośno, idąc obok wilka. - Taki miś miniaturka.
- Ty za to wyglądasz jak jakaś przerośnięta jaszczurka. - wytknął mi język, a ja po chwili zrobiłam to samo. Szliśmy, przedrzeźniając się nawzajem.
Jako pierwsza wskoczyłam do wody, starając się pozbyć błota. Robiło się już późno. Razem spędziliśmy praktycznie cały dzień. Nie odczuwałam, że czas tak szybko płynął. Czułam się dobrze w jego towarzystwie. To był naprawdę udany dzień. Basior pływał niedaleko mnie, więc chciałam rozpocząć jakiś nowy temat:
- To czym się zajmujesz?
- Jak już wiesz, jestem mimem na festynie, ale także zabójcą podczas polowań. - uśmiechnął się, będąc zapewne dumny ze swojego stanowiska. - A ty?
- Niczym. - odpowiedziałam krótko, a Valkoinen spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jak to niczym, każdy wilk powinien, a raczej musi coś robić! - ochlapał mnie wodą. - Halo, pobudka! Oni cię wyrzucą!
- Eee tam... - machnęłam łapą. - Siedzę tu ponad dwa miesiące i nic nie robię. Dosłownie nic. Rzadko wychodziłam z jaskini.
- Nie załamuj mnie... - zrobił wielkie oczy. - Przez dwa miesiące siedziałaś i nic nie robiłaś? Nic?!
- No... - skurczyłam się lekko, dryfując na wodzie. - Ale znajdę sobie coś, niedługo...
- Mam nadzieję, bo inaczej będzie z tobą źle, oj uwierz... - spoważniał, a ja głośno przełknęłam ślinę. Nie chciałam mieć kłopotów.
Powoli robiło się ciemno. Wyszliśmy z wody, czyści jak nie wiem co i wysuszyliśmy się na brzegu. Westchnęłam głośno i uśmiechnęłam się szeroko do basiora, pokazując swoje białe ząbki.
- Co? - spytał się niepewnie, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Dziękuję ci, dziękuję za super dzień. - odpowiedziałam, otrzepując się po raz wtóry z kropelek wody.
- Och, nie ma sprawy! - odwzajemnił uśmiech. Razem zmierzyliśmy w stronę jaskiń. To był udany dzień.

Wygrane karty: brązowe: Ryby, Jezioro, Pierścień Niezgody, Eliksir Młodości; srebrne: Beta, Białe Królestwo; złote: Shadow.

<Valkoinen?>

Uwagi: Rób Spacje po rozpoczęciu wypowiedzi. "Na pewno" piszemy oddzielnie. "Tempo" piszemy przez "em". Przeinaczyłaś charakter Navri.

poniedziałek, 24 września 2018

Od Lind "Skrzydlata wadera" cz. 4 (cd. Valkoinen)

Czerwiec 2021 r.
Crane ruszył w naszym kierunku. Futro na karku Valka nagle stanęło dęba. Całe jego ciało spięło się, jakby było gotowe do ataku. W pierwszej chwili nie rozumiałam takiej reakcji. Dopiero po upływie kilku sekund przypomniałam sobie, że wilki z Watahy Czarnego Kruka w tym także Crane, mają zupełnie inny zapach. Być może właśnie to zaniepokoiło towarzyszącego mi basiora. Mógł po prostu uznać brązowego samca za wroga. Nie zwlekając ani chwili dłużej, postanowiłam uspokoić nowego znajomego:
- Nazywa się Crane. Pochodzi z tej drugiej watahy - wytłumaczyłam. Valk skinął głową na znak, że rozumie, jednak nie rozluźnił się prawie wcale.
Brązowy basior dotarł do nas i przyozdobił swój pysk przyjaznym uśmiechem. Albo nie zauważył bojowej postawy albinosa, albo postanowił ją zignorować.
- Cześć, Crane - przywitałam kolegę.
- Cześć Lind, dobrze cię znów widzieć - przytulił mnie na przywitanie. Nie protestowałam, ponieważ robił tak już wcześniej. Bardzo lubiłam taki gest powitalny.
Kątem oka dostrzegłam, że Valk nieznacznie odwrócił od nas wzrok i podniósł głowę jeszcze wyżej. Przez głowę przemknęło mi, że może być zazdrosny. Kiedy wreszcie brązowy basior wypuścił mnie z objęć, zwrócił się do towarzyszącego mi wilka:
- To ty jesteś Valkoinen, prawda?
Podniosłam uszy. Chwila... jak on go nazwał?
- Skąd znasz moje imię? - rzucił wojownik lodowatym tonem.
- As mi mówił o tobie - wytłumaczył Crane i wykonał pół kroku w tył. Chyba myślał, iż albinos zaraz się na niego rzuci.
- Ty znasz Asa? - zapytał niebieskooki basior.
- Oczywiście. Rozmawialiśmy nawet dzisiaj - padła odpowiedź.
- Nie powiedziałeś mi, że nazywasz się "Valkoinen" - wtrąciłam, spoglądając białemu samcowi prosto w oczy.
- To co ja ci powiedziałem? - zdziwił się wojownik. Wyraz jego pyska momentalnie złagodniał.
- Że jesteś "Valk".
"Pewnie kolejny używający skrótu na co dzień... W sumie ładne to jego pełne imię" - pomyślałam.
- Uch, wybacz mi Lind... - mruknął albinos. - Jakoś częściej używam tego i... i to już odruch... - Zaczął nerwowo wyjaśniać sytuację i przepraszać, zapewne w obawie, że uraził mnie przedstawiając się byle skrótem. Na jego pysku pojawił się wyraz wstydu, a w oczach prośba o przebaczenie. Wypuściłam powietrze i posłałam koledze uśmiech.
- Hej, nie ma sprawy. Nie jeden wilk w watasze tak robi. Nie jestem zła na ciebie - uspokoiłam go.
- Tak? To dobrze - stwierdził z ulgą Valkoinen.
Odgarnęłam grzywkę, która wdarła mi się znów w pole widzenia. Chyba kiedyś ją sobie utnę przy samym czole. Spojrzałam na Crane'a, który wyłączył się na chwilę z rozmowy. Spoglądał w ziemię. Kontemplował nad czymś z dziwnym skupieniem. Chrząknęłam i zaczęłam nowy temat, uwzględniający także jego:
- Będziesz na dzisiejszym koncercie, Crane?
- A wiesz, że jeszcze się nad tym nie zastanawiałem? - samiec w sekundę wrócił na ziemię. - Wy się wybieracie? - przekrzywił głowę.
- Ja raczej nie. Pewnie będę już powoli wracać do siebie. A ty, Valk?
- Nie, też nie idę - mruknął albinos.
- A szkoda - stwierdził Crane. - Podobno... - urwał i spojrzał na mnie.
- Podobno..? - czekałam, aż dokończy.
- Albo nie, jednak nic - mruknął brązowy samiec. - Masz coś przeciwko, żebym cię odprowadził do jaskini?
- Znam drogę, ale towarzystwo też jest mile widziane - odparłam z uśmiechem. - A właśnie... - spojrzałam na Valkoinena. - Trafisz do swojej nory, Valk?
- Yhym. I tak będziemy iść w tę samą stronę - wydukał, jakby coś więcej pchało mu się na język.
Teraz na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że wolałby sam ze mną wracać. Zupełnie, jakby to dzisiejsze spotkanie było randką. Chociaż... czy kolacja we dwoje to już randka?
- No to chodźcie - ruszyłam przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
Minęliśmy obecnie pustą "Polanę Animatorów". Udeptana przez dziesiątki kolekcjonerów kart trawa prawie nie szeleściła pod naszymi łapami.
- Jak ci się podoba nasza wataha, Valkoinen? - zapytał Crane. Widać nie miał ochoty maszerować w ciszy i postanowił wykorzystać okazję, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o nowym znajomym.
- Jest w porządku - odparł krótko biały basior, zerkając nieznacznie na rozmówcę.
- Okazałe tereny, co nie? Prawdziwa utopia, jeśli chodzi o zasoby potrzebne wilkom i nie tylko - zachwalał brązowy samiec.
Rozumiałam jego nadal trwający zachwyt. Z tego co mi opowiadał, większość życia spędził pośród umierających drzew na terenach Watahy Asai, żywiąc się śmierdzącą padliną, co dzień wdychając dym i swąd siarki. Połączenie terenów i watah było wielką zmianą dla członków Watahy Czarnego Kruka, bez wątpienia na lepsze.
- Tia, powiedzmy - mruknął w odpowiedzi Valk, bez przekonania. Mało energii wkładał w słowa. Wyglądał jakby wolał się skupić na omijanych pniach, niż na moim prywatnym źródle informacji o drugim stadzie.
- Szkoda tylko, że sporo tutaj niebezpiecznych kreatur - westchnęłam.
- "Sporo"? - zdziwił się Crane. - W porównaniu z tym, co widziałem na terenach Watahy Asai to nic. Możesz normalnie iść napić się z górskiego źródła i wrócić do jaskini bez głębszych ran.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie miałam porównania z tym, jak się mieszkało na wyniszczonych terenach drugiej watahy. Prawdę mówiąc, nigdy tam nawet nie byłam. Ja terytorium Watahy Magicznych Wilków mogłam zestawiać tylko z moim rodzinnym domem, gdzie nie było nawet odmieńców, a co dopiero smoków, wyvernów, czy innych hydr.
Dotarliśmy na Wrzosową Łąkę. Po scenie amfiteatru krążył Kai. Zabawiał stamtąd widzów, opowiadając swego rodzaju anegdoty. Większość znajdujących się w pobliżu wilków co jakiś czas pomrukiwało z rozbawieniem. Przez moment rozważałam pozostanie tutaj jeszcze chwilę, jednak koniec końców odrzuciłam ten pomysł. Powiedziałam kolegom, że już wracam do siebie, dziwnie by było tak nagle zmienić zdanie. Do tego w jaskini czeka na mnie książka o żywiołach, którą powinnam wreszcie zacząć czytać.
- Co tym masz tak właściwie z okiem, Crane? - zapytał Valk, po niezbyt długiej przerwie w rozmowie.
- Nazywa się to heterochromią - odpowiedział brązowy basior.
Interesujące... Tylko co to znaczy? Sama byłam ciekawa, jednak ja nigdy nie zebrałam się na odwagę, żeby zapytać Crane'a o tę cechę charakterystyczną. Założyłam, że może nie lubić o tym rozmawiać.
- Różne kolory barwnika w tęczówce. Nic aż tak nadzwyczajnego - dodał samiec z drugiej watahy.
- Hmph... - po tym dziwnym mruknięciu Valk spojrzał znów przed siebie.
Po jakimś czasie trawę pod naszymi łapami zastąpiły skały. Zbliżaliśmy się do Jaskiń. Przewidywałam, że lokum Valkoinena będzie bliżej Wilczego Szpitala, niż moje, jednak biały basior nadal nigdzie nie skręcał. Podejrzewałam, że może nie chciał zostawiać mnie sam na sam z Crane'm i wolał odprowadzić aż pod wejście do nory. Wreszcie stanęliśmy przed moim lokum. Brązowy wilk jeszcze raz mnie uściskał, tym razem na pożegnanie. Dodał, że za dwa dni będzie mógł oprowadzić mnie po okolicy opuszczonej twierdzy Asai. Z moimi mocami, powinniśmy poradzić sobie z tamtejszymi trującymi oparami. Po tych słowach, posłał mi ostatni uśmiech tego dnia i poszedł w swoją stronę: do wyżej położonych jaskiń wilków z drugiego stada. Skierowałam wzrok na Valkoinena. Patrzył na mnie z trudnym do określenia wyrazem pyska.
- Zobaczymy się jutro? - zapytał.
- Jeśli będziesz chciał - przytaknęłam. - Chętnie spędzę z tobą więcej czasu.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Wyglądasz na w porządku gościa. - Przynajmniej tyle mogłam wnioskować z tych kilku godzin spędzonych z nim. Żeby kogoś lepiej poznać, potrzeba więcej czasu. A jak się kogoś pozna, będzie można ocenić, czy warto ciągnąć tę znajomość.
- Dzięki. Ty też. Znaczy... e... - chrząknął. - Mówiłem ci już to z resztą, wyglądasz na sympatyczną waderę - dokończył szybko wypowiedź.
- No tak, pamiętam - zaśmiałam się. - Możemy już jutro wziąć udział w jakiejś konkurencji festynowej.
- Dobrze. Do zobaczenia, Lind.
Biały samiec zawrócił i już po chwili zniknął mi z oczu. Zostałam sama przy wejściu do jaskini.
Zaczynałam naprawdę utwierdzać się w przekonaniu, że Valkoinen'owi nie chodzi tylko o jakąś tam znajomość w watasze na start. Kogo ja próbuję oszukać, to spotkanie pewnie było pierwszą próbą zdobycia moich względów. Tak myślę, tak by mi się zdawało...
Jeśli to prawda to... nie wiem jak się czuć i jak zachowywać. Udawać, że się nie domyślam, czy może powiedzieć wprost, że wiem co jest grane? Pozostaje też jeszcze jedna kwestia; czy będę chciała odrzucić jego zaloty, czy nie. Całe szczęście, że na tę decyzję mam nieco więcej czasu.
Hm... Sama siebie zaskakuję. Prędzej spodziewałabym się po sobie wielkiej radości z posiadania adoratora, niż zafrasowania nad całą sytuacją i tym, jak powinnam postąpić. Chyba wreszcie zaczęłam dorastać. Dziwne uczucie.
Odwróciłam się na pięcie i weszłam do jaskini. Wspomniana wcześniej książka, leżała w kącie. Zapewne Ting przejrzał ją pierwszy.

<Valkoinen?>

Uwagi: Brak daty!

piątek, 21 września 2018

Od Asgrima "Starcie kretynów" cz. 1 (Cd. Valkoinen)

Luty 2021r.
Pogoda była okropna. W życiu nie widziałem niczego takiego, jak to, co teraz się działo. Owszem, słyszałem o zmianach klimatycznych i innych takich rzeczach, do których doprowadzili ludzie, ale... Szarofioletowe chmury, które niemal codziennie zakrywały niebo raczej nie były spowodowane przez człowieka, prawda?
Chciałem wiedzieć, co to było. Dlaczego światło słoneczne było tak chłodne? Czemu wiatr, który wiał tak mocno, że często obawiałem się, że porwie moją małą partnerkę i zabierze w siną dal, nie dawał się kontrolować wilkom o odpowiednich żywiołach?
Wszystko było tak dziwne, tak nierealne, że bolał mnie od tego łeb. Na dodatek czułem w kościach, że to był początek.. Niestety, nie wiedziałem czego.
Próbowałem pytać wszystkich, ale nawet najstarsze i najmądrzejsze wilki nie mogły mi odpowiedzieć. Wszyscy chodzili niepewni, co przyniesie każdy kolejny dzień, a nawet kolejne kilka chwil. Czy to niepozorne drzewo, które rosło tu odkąd pamiętają najstarsi z watahy nagle nie runie i nie zabije kogoś z naszych?
Przez to wszystko my, technicy, mieliśmy łapy pełne roboty. Ledwo zdążyliśmy coś zreperować, to już psuło się następne kilka rzeczy. Wspominałem o tych wichurach, prawda? Bo to była głównie ich wina.
Zwierzęta również zdawały się wyczuwać, że coś jest nie tak. Rzadko opuszczały swoje kryjówki, a to sprawiało, że mieliśmy problemy z polowaniami. Zima zawsze oznaczała, że wszyscy nieco schudną, ale teraz... Teraz można było nas nazwać Watahą Anorektycznych Wilków...
Tego dnia postanowiłem się choć trochę rozerwać. Wszyscy już dawno stracili chęci do zabawy i festyn pustoszał. Nie dziwiłem się. Kto normalny wychodziłby z własnej woli w taką pogodę?
Miałem zbierać się do wyjścia, gdy usłyszałem ciche pokasływanie.
- Gdzie idziesz? - spytała Tori.
Odwróciłem pysk w jej stronę i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy dostrzegłem jej potargane futro. Kilka dni temu dopadła ją paskudna grypa i wilczyca straciła wszelakie chęci na układanie sierści. Gdyby nie jej wymęczone spojrzenie, wyglądałaby całkiem uroczo.
- Chcę ostatni raz pobawić się na festynie. No wiesz, zanim go zamkną przez ten głupi wiatr – odparłem. - Poza tym przydałoby się nazbierać trochę liści lipy.
Wilczyca skinęła łbem i głośno kaszlnęła. Skrzywiłem się, słysząc ten odgłos. Szkoda, że oprócz robienia głupich herbatek nie mogłem jej jakoś pomóc. Nie mogłem patrzeć, jak się tak męczy.
- Baw się dobrze – powiedziała, przymykając oczy.
Przyglądałem się jej przez chwilę i westchnąwszy, wyszedłem.
Miałem zamiar udać się od razu na festyn, gdy przypomniałem sobie o pewnej małej obietnicy sprzed kilku miesięcy. Uśmiechnąłem się do siebie i obróciłem się, kierując w stronę jaskini mojego kolegi.
Już jakiś czas temu podał mi, gdzie mieszka, ale dopiero gdy zapewniłem go, że nie zdemoluje wnętrza pod jego nieobecność. Jakbym nie miał nic lepszego do roboty...
Porywisty wiatr targał moje futro i powoli zaczynałem wątpić, czy wyjście w taką pogodę to dobry pomysł. No i czy były jakieś szanse, że muskularny, biały samiec zgodzi się, gdy przedstawię mu moją propozycję?
Pokręciłem pyskiem i przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Na moje szczęście – lub właśnie nieszczęście, bo to już zależało od sytuacji – grota, którą zamieszkiwał Valk nie była daleko. Wlazłem do niej bez zaproszenia i rozejrzałem w poszukiwaniu samca. Dostrzegłem go dość szybko i to w bardzo nietypowej sytuacji.
Wielki, masywny wilk o nieco przerażającej bliźnie na pysku stał w jednym z kątów, a gdy się odwrócił w moją stronę dostrzegłem bukiet kwiatów, niewątpliwie zerwanych w Magicznym Ogrodzie.
- Cześć – przywitałem się, wchodząc głębiej do jaskini. - To dla mnie? Nie trzeba było!
Valkoinen odłożył delikatnie kwiatki na ziemię i zmierzył mnie spojrzeniem. W odpowiedzi wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Przez ostatnie miesiące narodziło się między nami niezłe porozumienie i jeśli miałem być szczery, to mogłem zaliczyć tego albinosa do mojego grona przyjaciół. Oczywiście, nigdy bym się do tego nie przyznał.
- Nie, ty żywy jesteś – odparł z pełną powagą.
- Ranisz me serce – jęknąłem i uniosłem łeb do góry, żeby dodać wszystkiemu odpowiednią nutę dramatyzmu. - To dla kogo?
Basior nie odpowiedział, na co przewróciłem oczami.
- Dla Lind, no nie? Stary, przecież wiem, że za nią latasz jak... - zacząłem, jednak Valk nie pozwolił mi skończyć.
- Mhm... Coś chciałeś?
Jeśli myślał, że uda mu się tak łatwo zmienić, to... Miał rację. Chciałem jak najszybciej to załatwić, a żeby podokuczać mu o miłości jego życia będę miał jeszcze wiele okazji.
- Pamiętasz, że obiecałeś mi dogrywkę?
Valk uniósł brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodziło.
- Dogrywkę? - powtórzył.
- Aha. Dogrywkę – potwierdziłem. - W tym konkursie o fantastycznych istotach.
Wilk zdawał się dalej nie wiedzieć, o czym mówiłem. Postanowiłem dać mu chwilę na przetworzenie informacji. Nie wszyscy byli tak genialni jak ja.
- Teraz?
Wzruszyłem ramionami.
- A kiedy masz czas?
Valk ruszył w stronę wyjścia, żeby zobaczyć, gdzie prawdopodobnie znajdowało się to dziwne słońce. Wiedziałem, że było jeszcze wcześnie. Do południa zostało jeszcze trochę czasu, ale kto wie, kiedy mój przyjaciel miał swoją randkę marzeń.
Po chwili samiec wrócił i rzuciwszy, krótkie spojrzenie na bukiet kwiatów leżący na ziemi, odparł:
- Teraz.
Skinąłem łbem i wyszedłem z jaskini. Od razu uderzył mnie mocny wicher, na co się skrzywiłem. Zdecydowanie nie podobała mi się ta pogoda.
Po chwili wilk zrównał się ze mną. Szliśmy w ciszy – Valkoinen był tak zamyślony, że prawdopodobnie nawet nie słyszał, co do niego mówiłem. A może po prostu mnie ignorował?
Szybko dotarliśmy niewielką polanę przy której siedział mężczyzna o jasnobrązowych włosach. Ze względu na porę roku był ubrany ciepło, jednak nie wpłynęło to znacząco na kolorystykę jego stroju – Joel jak zwykle miał na sobie ubrania w różnych odcieniach brązu i beżu.
Nad powiewającym na wietrze szalikiem błyszczały ciemnoniebieskie oczy. Niewątpliwie mężczyzna dostrzegł nas już jakiś czas temu.
Wymieniliśmy przywitania i w końcu nadszedł czas, kiedy to podaliśmy powód naszego przybycia.
- Naprawdę chcecie wziąć w tym udział teraz? - mężczyzna wykonał kółko dłonią, na którą była założona brązowa rękawiczka. Zapewne miał na myśli cały czas nasilający się wiatr.
- Później może nie być okazji – odparłem, a Valk potaknął krótko.
Jo skinął głową i sięgnął po zbiór kartek, które pokazywał nam późnym latem Dan. Miałem nadzieję, że zapamiętałem kilka istot po ostatnim razie i uda mi się zwyciężyć. Pal licho karty, po prostu chciałem wygrać.
Usiedliśmy obok siebie na ziemi, a Joel postanowił zostać przy stanowisku. No tak, ziemia zimą nie była zbyt komfortowym miejscem do siedzenia dla człowieka.
- Powodzenia – uśmiechnąłem się do mojego przeciwnika – Postaraj się nie przegrać tak szybko.
Wilk mruknął coś w odpowiedzi i skierował wyczekujące spojrzenie na animatora. Nie przestając się uśmiechać, również wbiłem wzrok w kartki.
- Pamiętacie zasady? - spytał mężczyzna. Jego głos był lekko stłumiony przez materiał, który zakrywał mu usta i nos.
Czym prędzej skinąłem łbem, a Valk nieco niepewnie przytaknął.
- Za każdą rozpoznaną istotę, którą wam pokażę, zdobywacie punkt. Zwycięża ten, który jako pierwszy uzbiera dziesięć punktów – wyjaśnił pokrótce animator. Tym razem oboje pokiwaliśmy łbami.
Joel odwrócił pierwszą kartkę. Ukazał się nam naprawdę dziwny obraz. Postać na nim przypominała ludzką, jednak jej kończyny były trochę za długie, a głowa zbyt duża. Nie posiadała ona oczu, a za nozdrza służyły jej dwie dziurki. Dłonie istoty były zwieńczone przerażającymi długimi i grubymi szponami o czarnym kolorze. Z paszczy wystawały ostre zęby i bardzo długi język. W skrócie: wyglądała przerażająco, jednak przypominała mi coś, co miałem okazję spotkać nie raz w mieście. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie.
- To jest... - zaczął Valk. - Em... No, tak.
- Czy to kobieta podczas okresu? - postanowiłem zaryzykować.
Jo spojrzał na mnie jak na idiotę, by po chwili się roześmiać. Był to dość jasny znak, że nie trafiłem. W takim razie pozostała mi jedynie nadzieja, że Valkoinen nie dostanie nagle cudownego objawienia i dobrze odpowie. Na szczęście jego inteligencja nie była specjalnie wysoka...
- Kobieta podczas czego? - zmrużył brwi mój przeciwnik.
- Okresu – odpowiedziałem, ale samiec zdawał się nadal nie wiedzieć, o co chodzi. Westchnąłem teatralnie i wyjaśniłem – Cieczka u ludzi. Samice są podczas lub przed nią nieźle zirytowane na wszystko, co żyje i nie żyje.
Basior mruknął coś pod nosem. Między nami zapadła cisza, którą przerwał animator oznajmiając nam, że pomimo oczywistego podobieństwa, obraz przedstawiał demona zwanego hekaią.
Następnie z uśmiechem na swojej ludzkiej twarzy, przełożył kartki. Tym razem ukazała nam się zdecydowanie końska sylwetka. Szara sierść zwierzęcia znajdowała się na białym tle, więc nie było widać zbyt dobrze wszystkich szczegółów. Dostrzegłem skrzydła i już miałem powiedzieć, że jest to jakiś podgatunek pegaza, gdy zauważyłem jeden malutki, malusieńki szczegół. Skrzydlaty koń miał łeb, który niewątpliwie był ptasi. Nie wyglądał on zbyt naturalnie – na moje oko ktoś zestawił ze sobą dwa przykładowe rysunki, ale postanowiłem wyjątkowo tego nie komentować.
- To już było... - usłyszałem niski głos.
Zerknąłem na Valkoinena, który w zamyśleniu uderzał ogonem o twardą ziemię. Coś mu się kojarzyło, a gdy ponownie zwróciłem pysk w stronę dziwacznej istoty, odpowiedź uderzyła mnie niczym masywne kopyto zwierzęcia. Podskoczyłem podekscytowany i powiedziałem dumnym głosem:
- To hipogryf.
Animato uśmiechnął się do mnie i pokiwał powoli głową.
- Punkt dla ciebie.
- No chyba nie... – mruknął Valk.
Posłałem mu wesoły uśmiech.
- Co jest, staruszku? Czyżby problemy z pamięcią?
- No coś ty. Po prostu daję ci fory.
Prychnąłem z rozbawieniem, słysząc małe rozdrażnienie w głosie mojego przeciwnika. Taka gra mi się podobała... Lubiłem wygrywać. Podobało mi się uczucie, że mam od kogoś większą wiedzę, a kiedy konkurowałem z kimś starszym i bardziej doświadczonym, moje poczucie wartości wzrastało. Niestety, przez miesiące życia bez pamięci, która nadal nie wróciła w całości, a której powroty skończyły się niemal całkowicie, nie często miałem okazję wyróżniać się wiedzą. No i problemy z magią... Niemal słyszałem słowa mojej byłej mentorki, Vestar: Byłeś taki zdolny... Szkoda, że nic z tego nie pozostało.
Westchnąłem przeciągle. Wątpiłem, by moje zdolności wróciły kiedyś w takim stopniu, w jakim bym chciał. Już nawet nie wspominając o uczeniu się całkiem nowych, znacznie trudniejszych rzeczy. Chociaż tyle, że moja pamięć do roślin i mikstur pozostała całkiem dobra...
- Wiem!
Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś pełen ekscytacji krzyk. Zaskoczony i może troszkę, tak naprawdę odrobinkę przerażony, odskoczyłem na kilka kroków od Valkoinena.
Biały samiec spojrzał na mnie jak na idiotę i parsknął śmiechem.
- Mógłbyś się tak nie drzeć? - poprosiłem trochę zirytowany. Już drugi raz braliśmy udział w tym konkursie i drugi raz niemal przyprawił mnie o zawał, a przecież byłem tak odważny! To zdecydowanie był okropny atak na moją biedną dumę i godność osobistą.
Wilk odpowiedział uśmiechem, a blizna na jego pysku sprawiła, że wydał się on nienaturalnie szeroki. Był to mało przyjemny i trochę straszny widok.
- No więc... To jest górski gnoll. – Valk zwrócił się do animatora. Pod koniec się trochę zawahał, by dodać po chwili nieco niepewnie – Lind mi o nim mówiła...
Joel przyznał mu rację i uśmiechnął się znacząco. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale chyba się rozmyślił i jedynie posłał białemu oczko.
Nie miałem ochoty przyglądać się jak Valky się zawstydza, więc odwróciłem wzrok i spojrzałem na kartkę, która w którymś momencie musiała się zmienić, bo przedstawiała tym razem całkiem inne stworzenie. Jego sylwetka – bo to na pewno był on – była potężna. Stał na dwóch łapach, których szpony w prawdziwym świecie pewnie byłyby długości moich uszu. Na krótkim, choć nieco przypominającym wilczy, pysku widniał jeszcze bardziej szkaradny uśmiech niż ten mojego białego kolegi. Ubrany był w skąpe ubrania, a w przedniej łapie trzymał ogromny, kamienny młot. Jego szyję zdobił naszyjnik z kości, na którego widok poczułem ścisk w żołądku. W sumie jedyne w tym potworze co nie napawało mnie odrazą i czymś w rodzaju obawy, to ruda sierść. Zawsze podobało mi się futro w tej barwie i potrafiłem docenić je nawet na takiej szkaradzie. Chociaż wyglądałoby o niebo lepiej, gdyby nie było ciągle przetykane białymi bliznami.
Tym razem uważnie obserwowałem jak animator przekłada obrazki. Szybko rozpoznałem istotę, która na nim była. Poplątane łby wężów nie mogły przecież oznaczać czegoś innego niż hydrę, która narobiła nam tyle kłopotów ostatnim razem, prawda?
- Hydra! - zawołałem w tym samym czasie co Valk i niemal od razu jęknąłem. Wszystko tylko nie powrót synchronizacji!
- Niestety, ale jest to Scyliw.
- Scy-co? - zmarszczyłem brwi. Że co? Przecież to musiała być hydra! Te wężowe łby! Te żabie oczy i ludzka sylwetka! Chwila... Ludzka sylwetka?!
- Scyliw – powtórzył animator, a ja i Valk wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Czas na wspaniały powrót dziwnych nazw... Jakże się stęskniłem!
Szybko okazało się, że to był bardzo demoniczny początek i jeśli chodzi o głupotę to wraz z moim przeciwnikiem szliśmy łeb w łeb. Po wszystkim łeb mi całkiem pękał, więc bez słowa zabrałem zdobyte karty i odszedłem w stronę Magicznego Ogrodu. Postanowiłem poszukać w nim coś na ból głowy. Może miętę? Bardzo lubiłem jej zapach, więc mógłbym przy okazji nanieść trochę do jaskini. Tor z pewnością by się nie obraziła...

<Valk?>

Wygrane karty: brązowe: 2x Ryby, Wojownik, Bibliotekarz, Bransoletka Życzeń; srebrne: Ogień, Xeral, Białe Królestwo; złote: Asai.

Uwagi: Z tego co mi wiadomo herbatki na przeziębienie robi się z kwiatów, a nie liści lipy.

wtorek, 18 września 2018

Od Torance "Nauczycielka na pół etatu" cz. 2

Kwiecień 2021r.
Przyglądałam się jaskini, w której zaledwie miesiąc temu zamieszkał Asgrim. Był to tak krótki czas, a jednak już na pierwszy rzut oka było widać zmiany. Wąska, praktycznie zarośnięta ścieżka zmieniła się w dobrze wydeptaną dróżkę, którą mój narwany przyjaciel przechodził dziesiątki razy dziennie. Brzydkie chaszcze po bokach zostały mniej-więcej uprzątnięte już dawno temu i teraz wszystko wokół wyglądało znacznie bardziej przyjaźnie.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie wysokiej, ludzkiej sylwetki mojego przyjaciela. Odkrył ją stosunkowo wcześnie i twierdził, że dłonie są znacznie bardziej przydatne w takich sprawach jak plewienie, niż łapy i zęby. Niechętnie musiałam mu przyznać rację – szło mu znacznie sprawniej niż mnie.
Zerknęłam na niebieskie, w kilku miejscach zakryte ładnymi, białymi chmurami, niebo. Przyszłam dzisiaj nieco wcześniej i strasznie mi się nudziło. Nie miałam jednak odwagi zajrzeć do przytulnej groty mojego przyjaciela, więc siedziałam nieopodal, rozglądając się wokół.
W końcu usłyszałam kroki. Odwróciłam szybko łeb, by zobaczyć skradającego się Asgrima. A przynajmniej próbującego się skradać.
- Za głośno – skomentowałam, wstając.
Na pysk samca wstąpiło niezadowolenie.
- Nigdy cię nie przestraszę, co? - mruknął.
- Codziennie mnie przerażasz.
Wilk zmarszczył czoło nieco zdezorientowany.
- Co? Jak?
- Myślisz, że widok twojego krzywego pyska jest przyjemny? - zapytałam, marszcząc nos. As nie odpowiedział, tylko przesłał mi groźne spojrzenie. Miałam nadzieję, że go nie obraziłam. Praca w nim w takiej sytuacji nie należała do przyjemnych.
As zbiegł najszybciej jak umiał – a to oznaczało wolno – i próbował się na mnie rzucić. Postanowiłam się nie dać i odsunęłam się, unikając tym samym ataku. Wilk próbował się zatrzymać, jednak potknął się o własne łapy i już po chwili leżał na ziemi.
Zmierzyłam go rozbawionym spojrzeniem, gdy próbował się podnieść.
- Naprawdę myślałeś, że ci się uda? - spytałam, tłumiąc śmiech.
- Ćwiczyłem... - mruknął, wstając. - Gdzie dzisiaj idziemy?
Udałam głębokie zamyślenie i wzruszyłam ramionami. Tak naprawdę miałam wszystko zaplanowane już od dawna i wprost nie mogłam się doczekać, gdy będziemy mogli spróbować to zrealizować.
- Myślałam o Jeziorze.
- O nie... - jęknął basior. - Ale nie zamierzasz mnie znowu utopić, prawda?
Uśmiechnęłam się diabolicznie.
- Jeśli dobrze ci pójdzie...
As wzdrygnął się, jak miałam nadzieję, bardziej na żarty niż naprawdę i uśmiechnął. Nawet w obliczu śmierci ze strony tak niewinnej i małej waderki jak ja nie potrafił powstrzymać entuzjazmu.

Po drodze minęliśmy stanowiska, w których można było zdobyć karty. Musiałam przyznać, że nie ciągnęło mnie do nich. Wystarczająco dużo miałam z nimi zabawy podczas wymiany na nagrody oraz tłumaczenie mniej ogarniętym wilkom, że jedna karta z kolekcji nie upoważnia do odebrania przedmiotu, ani że nie mogą u mnie wymienić jakiejś na dowolną, inną. Niby tak oczywiste, ale szybko okazało się, że kilka osób nie ogarniało takich rzeczy... Na moje nieszczęście.
- Próbowałaś już? - spytał w pewnym momencie samiec.
- Czego? - zmrużyłam oczy, nie do końca rozumiejąc pytania.
- Konkurencji, no a czego?
- Ach... Nie i chyba nie spróbuję. Jakoś nie mam ochoty. A ty?
- Nie, ale chcę. Szkoda, że ty nie zamierzasz. Słyszałem o istnieniu jakichś dwuosobowych. Moglibyśmy spróbować.
Zastanowiłam się nad słowami Asa. Choć nie miałam zbytniej ochoty uganiać się za kartami to perspektywa rywalizacji lub właśnie współpracy z moim przyjacielem była całkiem ciekawa.
- Spoko – uśmiechnęłam się – Jak się dowiesz czegoś więcej, to możesz powiedzieć. Raz mogę spróbować.
Staruszek posłał mi podejrzliwe spojrzenie spod przymrożonych oczu.
- Kim jesteś? - spytał, lekko przyspieszając. Bez trudu go dogoniłam. Pomimo tego, że miał znacznie dłuższe łapy, to ja byłam szybsza. Ogólnie miałam znacznie lepszą kondycję. Gdziekolwiek się wychował, nie ćwiczył zbyt wiele.
- Tori, twoja przyjaciółka. Chyba nie wróciła ci amnezja, co? - spytałam, uderzając go ogonem.
- Nie... - zamyślił się, starając się powstrzymać uśmiech, wykwitający na jego pysk – Nie możesz być jednak moją Tori. Za szybko się zgodziłaś na coś takiego.
- Twoją? - uniosłam brwi. Starałam się, by mój głos nie zdradzał zawstydzenia, które mnie uderzyło, gdy basior wypowiedział to słowo. Reszta wypowiedzi trochę mi umknęła.
- Oczywiście. Przecież wiem, jak mnie kochasz.
- Coś ci się pomyliło, skarbie – uśmiechnęłam się, jednak nie mogłam się zmusić by posłać mu tak pasujące do sytuacji pobłażliwe spojrzenie. Zamiast tego dalej zawstydzona odwróciłam wzrok. Chociaż tyle, że mój głos nie wydawał się spłoszony i mogłam normalnie mówić. Dzięki ci, Losie.
Wilk w odpowiedzi prychnął. Czułam na sobie jego rozbawione spojrzenie, jednak wolałam tego nie komentować.
Między nami zapadło milczenie, które trwało nieprzerwanie do chwili, kiedy to stanęliśmy nad taflą ciemnej wody. Bez słowa usiedliśmy przed jeziorem, a ja skierowałam wzrok w dół, obserwując nasze nieco zniekształcone odbicia.
As siedział obok i wpatrywał się w gdzieś w drugi brzeg jeziora. Nie musiałam widzieć jego szaroniebieskich, przypominających mi swoim wyglądem burzowe chmury, oczy, by wiedzieć, że pobłyskują.
Nie potrzebowałam również magii, by wyczuć, że wilk rozmyśla o swoim dawnym życiu. Mówił, że wspomnienia powoli do niego wracają, że pamięta jak się poznaliśmy ten pierwszy raz, jeszcze jako szczeniaki dopiero wkraczające w szkolne życie. Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie rozbawionego spojrzenia i nieco nostalgicznego tonu, kiedy mi o tym opowiadał. Żałowałam, że nic z tego nie pamiętałam. W przeciwieństwie do tego, co spotkało mojego przyjaciela, wymazanie moich wspomnień było bardzo dokładne i pomimo upływu wielu lat, wróciło tylko kilka niewyraźnych obrazów, parę głosów i scenek, często całkiem wyrwanych z kontekstu.
Frustrowało mnie to. Miałam tyle pytań, zwłaszcza teraz, odkąd ten idiota przyszedł w towarzystwie Hitama na mój patrol. Czułam, że to wszystko, nasza utrata pamięci jest jakoś powiązana, że zrobiły nam to te same osoby. A na dodatek ten zachrypnięty głos, o którym wspominał Asgrim... Miałam bardzo dziwne przeczucie, że jego właścicielka jest ważna i mogłaby nam całkiem wiele powiedzieć. Dopóki jednak As nie przypomni sobie wystarczająco wiele nie mieliśmy szans na poznanie odpowiedzi na te wszystkie zagadki i tajemnice.
Usłyszałam ciche chrząknięcie. Podniosłam łeb i obróciłam się w stronę mojego przyjaciela, który musiał już jakiś czas temu wyrwać z rozmyślań. Pokręciłam gwałtownie pyskiem, wracając do rzeczywistości.
- Ehm... Ten... - ponownie odchrząknął. - Co robimy?
- Polujemy na ryby – odpowiedziałam i bez zastanowienia wskoczyłam do wody. Starałam się zrobić jak najmniejszy rozprysk, ale cichy okrzyk Staruszka oznaczał, że niekoniecznie mi się to udało.
Po chwili dotarła do mnie pewna oczywistość: woda była zimna. No tak, wiosna dopiero się rozpoczęła i zwykłe źródła nie zdążyły się choć odrobinę ocieplić. Zawsze o tym zapominałam, zwłaszcza, że mieliśmy do dyspozycji gorące źródła Wodospadu.
Wymusiłam uśmiech i zanurkowałam, żeby szybciej przyzwyczaić się do niekoniecznie przyjemnej temperatury. Mój przyjaciel wziął to chyba za zachętę typu: Chodź! Jest tutaj prawie jak przy Wodospadzie!
Wielki, cynamonowy wilk wskoczył do Jeziora, a z jego pyska wyrwał się okrzyk, gdy zderzył się z zimną wodą. Wynurzyłam się i obserwowałam z rozbawieniem jak przebiera łapami.
- Mogłaś powiedzieć, że to nie jest ciepłe! - zawołał, gdy tylko mnie dostrzegł.
W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami i podpłynęłam do miejsca, w którym mogłam normalnie stać. Wilk nie przestając marudzić, podążył za mną.
- Nie ruszaj się – poleciłam, gdy znalazłam się w miejscu, gdzie woda sięgała mi połowy łap. As stanął tak, żeby być na podobnej głębokości w stosunku do jego wzrostu.
Oboje zamarliśmy i już po chwili ryby zaczęły nas ignorować, podpływając coraz bliżej. Gdy któraś z nich smagnęła moją łapę, ledwo powstrzymałam się przed drgnięciem. Wiedziałam jednak, że musiałam jeszcze chwilę poczekać.
Raz... Dwa... Trzy!
Wykonałam szybki ruch łapą i jeszcze szybciej zanurzyłam pysk. Już po chwili trzymałam bezskutecznie miotającą się średniej wielkości rybę. Zacisnęłam szczęki, pozbawiając ją tym samym życia i wyszłam na ląd. Zostawiłam moją zdobycz przy brzegu, na kępce niedawno wyrośniętej trawy.
- Teraz ty – spojrzałam na mojego przyjaciela, który przyglądał mi się z lekko otwartym pyskiem.
- C-co? Ale jak?
Westchnęłam i spojrzałam ku niebu. Z prawej strony zaczęły nadchodzić szarawe chmury, zapewne zwiastujące deszcz.
- Musisz poczekać, aż ryby zaczną cię ignorować. Żeby tak się stało nie możesz nawet drgnąć, ani się odezwać. Gdy poczują się wystarczająco bezpiecznie zanurzasz pysk i je łapiesz. Nie umiem tego wytłumaczyć. To trzeba wyćwiczyć – wyjaśniłam.
- Mhm.. „To trzeba wyćwiczyć”... - powtórzył, krzywiąc się. Basior zdecydowanie nie lubił ćwiczyć takich rzeczy.
Otrzepałam się i usiadłam przy brzegu. Widząc, że nie mam zamiaru nic dodać czy też choćby zareagować na jego słowa, samiec westchnął dramatycznie. Następnie skierował wzrok w wodę i zamarł.
Po kilku chwilach zwierzątka podpłynęły do niego. Basior zareagował jak zwykle nieco zbyt impulsywnie i niemal od razu się na nie rzucił. Może by to zadziałało, gdyby nie to, że nie był wystarczająco szybki i zwinny, więc ryby mu uciekły.
Na dźwięk zębów uderzających o zęby, skrzywiłam się.
As wynurzył pysk i wypluł wodę.
- Odczekaj chwilę, zanim zaatakujesz – poradziłam, nie ruszając się z miejsca. Wilk przewrócił oczami, jednak przy najbliższej okazji skorzystał z mojej rady.
Nie dostrzegałam żadnych błędów w jego taktyce. Po prostu brakowało mu wprawy, a do tego potrzebował ćwiczeń. Stwierdziłam, że nie ma sensu, żebym ciągle go obserwowała – nie był szczeniakiem. Sam bardzo dobrze sobie poradzi.
Oddaliłam się kawałek dalej i również weszłam do wody. Postanowiłam również coś upolować dla watahy. Zawsze przyda się trochę świeżego mięsa.

Kilkanaście ryb upolowanych później usłyszałam głośny okrzyk radości. Zwróciłam pysk w stronę miejsca, z którego się wydobywał i dostrzegłam jak ociekający wodą, brązowy wilk odprawia dzikie tańce z sporą rybą w pysku. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nareszcie...

C.D.N.

Uwagi: Brak.

sobota, 15 września 2018

Od Cess „Pierwsze łowy”

Luty 2022
Jako, że w stadzie jestem od dłuższego czasu, powinnam robić coś w kierunku, aby przydać się watasze. Rozleniwiłam się strasznie, a przecież moja łapa jest już w pełni zdrowa. Żadne „bóle” prawdziwe, czy nie, nie są usprawiedliwieniem tego, że nic mi się nie chce robić. Trzeba spiąć zadek i ruszyć do przodu. Wczorajszego popołudnia byłam u Alfy spytać się co mogę zrobić. Ta zaskoczona moją obecnością i lekko wkurzona tym, że żerowałam tylko na nich i nic, ale to nic od siebie nie dawałam, odparła gorzko, że jest kilka wolnych stanowisk. Najbardziej pasowało mi stanowisko zabijającego podczas polowań. Ruszyć mieliśmy już z samego rana. Poczułam dreszcz na plecach, na samą myśl, że mamy polować w takim zimnie i wśród egipskich ciemności. Grupa poranna nie była dla mnie odpowiednia. Jestem typem wilka, który lubi dobrze pospać. Nie chciałam jednak narazić się jeszcze bardziej, więc przytaknęłam lekko łbem i wróciłam do swojej jaskini.
Ranek był dla mnie koszmarem. Starałam się nie zaspać na swoje pierwsze polowanie. Ruszyłam w stronę wrzosowej łąki. Było strasznie zimno, a także bardzo ciemno jak na tę godzinę. Nie wiedziałam jeszcze z kim będę polować. Co prawda Alfa wspominała mi o jakiejś Yuki i Torance, ale za Chiny nie wiem kim one są i jak wyglądają. Na polanie widziałam zarysy dwóch sylwetek należących do owych wader. Podeszłam niepewnym krokiem bliżej nich i wysiliłam się na lekki uśmiech.
- Jestem Torance! - powiedziała jedna z nich i uśmiechnęła się do mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ona zaczęła mówić dalej. - A ty Cess zapewne! Miło cię poznać! Gotowa na polowanie? - kiwnęłam lekko łbem dając znak, że tak. Spojrzałam na drugą waderę, która obojętnym tonem rzekła:
- Yuki. A teraz chodźmy. - ruszyła truchtem w stronę lasu, a tak przynajmniej mi się wydawało, ponieważ widziałam tylko zarysy drzew.
Podczas drogi trzymałam się lekko z tyłu, i wypatrywałam, czy nigdzie nie ma żadnego zwierzęcia. Mój ogon ciągnął się po ziemi, a ja miałam nadzieję, że to nie spłoszy potencjalnego śniadania. Nagle wadery zatrzymały się, a ja uczyniłam to samo. W oddali znajdowała się mała sarna ledwo przebudzona ze swojego snu. Torance ruszyła jako pierwsza. Zatoczyła koło wokół ledwo przytomnej sarny, która nie wiedząc co się dzieje, zaczęła uciekać w losowym kierunku. Wadera jednak była szybsza i skutecznie zagradzała jej drogę. Następnie Yuki zaczęła atakować i ranić bezbronną sarenkę, która powoli traciła siły. Teraz miałam wkroczyć ja, miałam wykonać ostatni cios. Podbiegłam więc do rzucającej się zwierzyny. Starałam się na nią wskoczyć lub przewrócić. Bezskutecznie niestety. Podbiegłam do niej z drugiej strony, napierając przednimi łapami o jej grzbiet i wygryzłam się w jej szyję. Moje ostre zęby wbiły się głęboko w skórę sarny sprawiając, że zaczęła się bardzo mocno wykrwawiać, a po chwili padła na ziemię. Odsunęłam się kilka kroków od ofiary nie wiedząc zbytnio co teraz robimy.
- Brawo, masz mocną szczękę. - powiedziała Yuki, biorąc na grzbiet upolowaną zwierzynę. - Jak na pierwszy raz dobrze ci poszło. Teraz wracajmy. - zaczęła iść w stronę, z której przyszliśmy. Ja jednak zamiast od razu wrócić z nimi, poszłam nad wodospad pozbyć się krwi z pyska. Dawno nie czułam smaku świeżej krwi, lecz wolę nie być nią umazana. Robiło się coraz jaśniej.
Wracając do jaskini natknęłam się na Torance. Poznałam ją po charakterystycznym głosie. Uśmiechnęłam się do niej, a ona spojrzała na mnie podejrzliwie. Zmierzyła mnie całą wzrokiem i się nie odezwała.
- Polowania odbywają się codziennie tak? - spytałam, starając się nawiązać jakąś rozmowę.
- Cess? - zdziwiła się przybierając już normalny wyraz pyska. - Jejku, nie poznałam cię. W sumie może to przez to, że wcześniej było ciemno. - zaśmiała się cicho. - A i tak, polowania są zazwyczaj codziennie.
- Dzięki. - powiedziałam i ruszyłam w stronę swojej „nory”, aby odespać trochę. Zmęczyłam się tym polowaniem.

Uwagi: Bynajmniej to nie przynajmniej. Skąd Cess zna Chiny? Cały czas nie piszesz końcówek, np. "ziemię", "szyję" itd..

środa, 12 września 2018

Od Lind "Więcej kart" cz.3

Lipiec 2021
Jak na razie szło nam całkiem nieźle na tym torze przeszkód. Nie licząc przewróconych płotków na początku, ale to była wina Crane'a. Skakał gorzej niż ślepy zając bez nogi. W porę ugryzłam się w język, żeby mu tego nie powiedzieć. Przynajmniej trochę lepiej sobie poradził na skałach i tych drżących deskach. Mieliśmy już za sobą większość trasy. Jeśli mnie wzrok nie myli.
Teraz musimy... przeczołgać się pod zawieszonymi gałęziami. Ugh... Dan nie mógł wymyślić jakiegoś zamiennika? Ten element toru musiał pozostać nienaruszony? Usłyszałam westchnięcie Crane'a. Pewnie też nie był zachwycony wizją jeżdżenia brzuchem po ziemi. Widać zdobycie większej ilości kart nie może być zbyt proste...
Tym razem pokonanie najgorszego etapu nie trwało tak długo, jak ostatnio. Crane był nieco niższy niż As, z którym byłam tu poprzednio. Co za tym idzie, żadne z nas nie musiało aż tak się wyginać. Zaoszczędziłam sobie nieco bólu mięśni.
Wydostaliśmy się spod wiszących konarów i stanęliśmy przed kolejnym znanym mi elementem toru przeszkód: przechylającą się deską. Ostrożnie weszliśmy na kawałek drewna i w miarę spokojnie dotarliśmy do połowy jego długości. Crane wyglądał na zdziwionego, kiedy deska nagle zachybotała się, a jeden jej koniec, dotychczas wsparty na ziemi, powędrował w górę. Zdołaliśmy utrzymać równowagę podczas tej zmiany i ruszyliśmy już pewniejszym krokiem dalej, w stronę opuszczonego zejścia.
Naszym oczom ukazał się ostatni etap trasy: powbijane w ziemię kije. Dan poinformował nas, że sposób, w jaki mamy poruszać się wokół nich uległ zmianie. Wymyślne zawijasy, znane mi z poprzedniej wersji toru przeszkód, zastąpił tradycyjny slalom. I tak powinno być.
Mieściliśmy się między patykami bez problemu, a samo chodzenie ze związanymi łapami po równym gruncie, było miłą odmianą po skakaniu, czy czołganiu się. Mijaliśmy sprawnie kolejne kije raz z lewej, raz z prawej strony. Zanim się obejrzałam, przeszliśmy obok ostatniego i przekroczyliśmy linię mety. Nareszcie!
Kiedy Dan gratulował nam i uwalniał z więzów, znów zastanawiałam się, dlaczego postanowiłam w ogóle powtórzyć tę konkurencję. Pierwszy wniosek był oczywisty: wieloosobowe są bardziej opłacalne. Ta jest najłatwiejszą z tego rodzaju. Chociaż... może powinnam powiedzieć: najszybszą do zakończenia.
Dan wręczył nam po pliku kart. Crane od razu oddał mi swój.
- Masz dość sił na jeszcze jakąś konkurencję? - zapytałam go. - Jest dosyć wcześnie.
- Myślę, że tak - Basior podniósł do góry kąciki ust, lekko odsłaniając zęby. Był to nieco inny typ uśmiechu, niż zwykle, ale nie skupiłam na tym szczególnej uwagi.
- Może skok do Jeziora? - powiedziałam, co pierwsze przyszło mi do głowy.
- Może... - mruknął samiec bez krzty przekonania.
- No to wracamy na Wrzosową Łąkę - oznajmiłam. - Znaleźć Joela.
***
Okrążyliśmy Amfiteatr i jego okolice dookoła. Ani śladu po muzyku, który jeszcze godzinę temu był tutaj. Westchnęłam głośno. Zauważyłam, że As nadal siedział na jednej z ławek, tym razem w towarzystwie Torance. Podeszłam do niego i zapytałam, czy nie wie, gdzie zniknął Jo. Niestety, basior o cynamonowym futrze poinformował mnie, iż nasz kolega z pracy nie zwierzał się mu dokąd idzie. Podziękowałam i wróciłam do Crane'a, który w międzyczasie zdążył zaczepić niejaką Sorrow. Zadał jej podobne pytanie, co ja wcześniej Asgrimowi. Wilczyca odpowiedziała coś w stylu, że nie obchodzi jej, gdzie jest Joel i fakt, że go szukamy. Skończywszy mówić, wypuściła głośno powietrze i poszła w stronę swoich znajomych z watahy.
Już chciałam zaproponować poszukiwania animatora bez wskazówek, jednak Crane postanowił zapytać jeszcze dwójkę aktorów, którzy akurat byli na scenie. Prawdopodobnie ustalali, jak będzie wyglądać ruch sceniczny, czy coś. Brązowy samiec przyszedł pod podest i zaczepił stojącego bliżej Valkoinena.
- Hej, Valk!
- Czego chcesz? - rzucił albinos, odwracając głowę.
- Widziałeś może Joela?
- Nie - Po tej zwięzłej odpowiedzi biały basior spojrzał znów przed siebie.
- Na pewno? - dopytał Crane.
- Tak. Mógłbyś łaskawie sobie już iść?! Jesteśmy bardzo zajęci - oznajmił Valk bardzo niemiłym głosem.
- Dobrze, już dobrze - odpowiedział brązowy basior, swoim tonem-uniknięcia-konfliktu.
Wtem Gaja podbiegła do krańca sceny i zawołała za już odchodzącym wilkiem:
- Proszę pana! Ja wiem, gdzie będzie Joel! Poszedł do Parku!
- O, dziękuję za tę informację - Crane przystanął i spojrzał w stronę młodej aktorki, uśmiechając się.
Dostrzegłam, że w międzyczasie Valk pokiwał łbem z niesmakiem i poszedł dalej w głąb sceny. Oparłam się o jedną z ostatnich ławek i zaczekałam, aż Crane wróci, żeby zakomunikować mi, czego się dowiedział. Ja dzięki swojemu słuchowi znałam już treść rozmowy, ale postanowiłam mu tego teraz nie mówić. Nie jestem pewna, dlaczego.
- Idziemy do Parku. Tam znajdziemy naszego animatora - oznajmił basior, kiedy dotarł do mnie.
- Jasne - ruszyłam razem z nim we właściwym kierunku.
Najpierw musieliśmy przejść przez Zielony Las, mijając po drodze Pomarańczowe Drzewo i Drzewo Wiedzy. Kiedy byliśmy blisko tego drugiego, Crane wspomniał o pewnym epizodzie ze swojej przeszłości, w którym chciał zapytać Drzewo o swoją dawno utraconą rodzinę. Z tego co mówił wynikało, iż przyszedł o niewłaściwej porze. Basior stwierdził, że do dziś pamięta ten błysk z pnia i straszliwy grzmot, który rozrywał bębenki. Jednakże ślad po uderzeniu zobaczył obok siebie. Drzewo chybiło.
- Miałem farta... Ale postanowiłem nie kusić już więcej losu - tak dokończył swoją krótką opowieść, pokazując mi niewielki, już zarośnięty dół przy korzeniach Drzewa. Przyznam, zrobiło to na mnie wrażenie.

<CDN>

Wygrane karty: brązowe: Jelenie, Wojownik, Pielęgniarz, Tęczowe Winogrono; srebrne: Miasto, Świat Mroku; złote: Dante i Astrid.

Uwagi: Brak.

niedziela, 9 września 2018

Od Bony "Nauka wcale nie jest nudna" cz. 3

listopad 2021
Lekko potrząsnęłam głową i zerwałam się na nogi. Przerażona chodziłam po jakimś pomieszczeniu szukając wyjścia. Nagle ktoś stanął mi na drodze. Był to czarny basior, który lekko się uśmiechał.
- Widzę, że królewna się obudziła. A teraz odpowiedz na proste pytanie. Gdzie jest twoja siostra? Jak powiesz, to cię wypuszczę i dam ci uciec.
- Nie! Możesz mnie więzić ile chcesz, ale nie mojej siostry nie wydam! Nigdy w życiu!
- Jesteś pewna? - spytał się spokojnie. Nagle zbliżył się do mnie i podrapał. - A teraz?
- Nie - warknęłam na niego. Tym razem ugryzł mnie. Syknęłam, ale byłam silna. Aż do momentu, gdy nie pojawił się drugi. Spojrzałam na niego i z przerażeniem cofnęłam się.
- Powiesz nam teraz czy mamy cię do tego zmusić? - patrzył na mnie zabójczym wzrokiem.
- Jest gdzieś w lesie. Albo w górach. Nie wiem dokładnie. - spojrzałam smutnym wzrokiem. On się uśmiechnął i dał mi wyjść. Szybko wybiegłam na zewnątrz i uciekłam. Nie gonili mnie. Wzbiłam się w powietrze.
Nie wiedziałam gdzie jestem i jak dostać się na teren watahy. Czyli to będzie długa wędrówka. Wróciłam na ziemię i powoli szłam na zachód. Może jakoś tam dojdę. Idąc śpiewałam. Zaczęło się ściemniać, a ja boje się chodzić w nocy. Znalazłam jakieś drzewo.
Wleciałam na nie i zasnęłam. Miałam dziwny sen o tym, że jestem z moją siostrą i nagle zapada się ziemia, a ona wpada do szczeliny i znika na zawsze. Potem stałam w pokoju pełnym obrazów, które się ruszały, a postacie na nich patrzyły na mnie. Obudziłam się z płaczem. Spadłam z drzewa i się poobijałam. Jęknęłam i poszłam dalej. Mogłam nacieszyć się widokiem wschodzącego słońca.
Dalej zastanawiało mnie czemu oni mi uwierzyli, przecież mogłam ich okłamać. I to właśnie zrobiłam. Byłam strasznie głodna.
- Muszę zakończyć tą sprawę z Balticą... - powiedziałam do siebie - I czego od niej chcieli?
Lekko zmrużyłam oczy widząc znajomą waderę. Podbiegłam do niej i przywitałam się.
- Hej, Leah! - uśmiechnęłam się do wilka. Chwilkę z nią porozmawiałam i poszłyśmy na teren watahy. Od razu poszłam do przytulnej jaskini i padłam ze zmęczenia. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Uwagi: Nieprawidłowo zapisany tytuł!

czwartek, 6 września 2018

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 3

Listopad 2018r
- As, As, As, As! - dziecięcy głosik był niezłą zapowiedzią ataku rudej sierści, która niczym strzała rzuciła się w moją stronę.
- Co jest? - spojrzałem na nią z góry. Znaczy, może nie tyle co w przenośni, a bardziej dosłownie. Pomimo mijających miesięcy, wilczyca nie urosła jakoś szczególnie. Dalej przypominała szczeniaka, który nie tak dawno nauczył się biegać bez wywracania się. A biegała nieźle. Pomimo naszej różnicy wieku i moich znacznie dłuższych łap, Tori potrafiła mnie z łatwością wyścignąć. Chociaż tyle, że byłem od niej silniejszy, ostatnio również bardziej wytrzymały oraz nauka nie sprawiała mi takich problemów. Gdyby tak mała wadera była ode mnie i w takich rzeczach lepsza, byłby to straszny obciach.
- Dzisiaj magia! Moja pierwsza magia! Możesz w to uwierzyć? Myślisz, że dobrze mi pójdzie? - krzyczała, jak zwykle pełna energii.
- No jasne, że tak. Może mnie nie dorównasz, ale z pewnością jesteś bardzo uzdolniona – posłałem jej uśmiech, mając nadzieję, że się nie myliłem. Odkąd Tori rozpoczęła naukę narosło wokół niej wiele plotek, że niby nie była „czysta”, cokolwiek to miało znaczyć. Obawiałem się, że nie chodziło o brudne futerko i Młoda może mieć z tego powodu kilka nieprzyjemności, gdy rozpocznie bardziej zaawansowaną naukę. Na szczęście pomijając nieprzychylne spojrzenia kilku potężniejszych kapłanów wszystko było w porządku.
Wilczyca odwzajemniła uśmiech i szturchnęła mnie w łapę. Próbowała włożyć w to wiele siły, ale nawet się nie zachwiałem. Byłem jak trzcina na... Tfu! Kamień, skała lub góra! Żadna trzcina!
- Aha. Idziemy teraz czy później? Możemy teraz? Proooszę!
Skinąłem łbem i ruszyłem w stronę wzgórza, na którym odprawiano rytuały. Na mój pysk wstąpił wesoły uśmiech, a mięśnie napięły się w oczekiwaniu. Mieliśmy zamiar zrobić coś nielegalnego, coś czego nie powinniśmy nigdy, przenigdy robić, a jednak... Od zawsze ciekawiło mnie, jak wyglądała w praktyce praca kapłanów, co mnie czeka w przyszłości. Szybko okazało się, że pewną małą, irytującą samiczkę nachodziły bardzo podobne myśli. Znaczy, nie było to nic nadzwyczajnego – wszystkich ciekawiło, do czego tak naprawdę nas szkolą, ale tylko ona z mojej grupy była na tyle szalona, by zaproponować coś, co niewiele osób odważyłoby się zrobić. A zwłaszcza te młodsze.
Z rozbawianiem przypomniałem sobie niewinne, małe pytanko, które Tori zadała zaledwie kilka miesięcy temu. A jeszcze ciekawsze były reakcje innych szczeniaków! Niedowierzanie, zainteresowanie oraz strach. Ba, prawie przerażenie, na myśl, że ta niziutka samica, która dopiero co rozpoczęła naukę, w ogóle się nad tym zastanawia. Na szczęście Młoda nie była na tyle głupia by pytać przy nauczycielach lub starszakach i upiekło się jej.
- Oszalałaś? - zwróciłem się do niej po lekcjach, gdy jak zwykle ją odprowadzałem. Wówczas może nie nazwałbym ją przyjaciółką, ale przestała mnie aż tak irytować. Wilczyca w żadnym wypadku nie stała się bardziej dojrzała, ale przez to jej upieranie się o wracanie razem, zdążyłem się przyzwyczaić. No i mogłem z nią pogadać na takie tematy bez zwracania uwagi innych. Ot, „słodka parka” znowu ze sobą romansuje. Agh. - Nie pyta się o takie rzeczy. Podglądanie kapłanów jest surowo zabronione.
- Czemu?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Nie miałem wtedy pojęcia. Byłem dotychczas bardzo grzecznym szczeniakiem o trochę mniej grzecznych myślach. To może przemilczymy, co?
- Nie wydaje ci się podejrzane, że pracują z dala od wszystkich i robią tam nie wiadomo co? Czemu przed nami to ukrywają? Przecież my też będziemy tak pracować!
- Ciszej! - syknąłem, rozglądając się nerwowo. Jeśli ktoś ją słyszał... Na szczęście głupi ma szczęście i nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Masz rację, Młoda, ale nie możesz o tym mówić na głos. Będziemy w niezłych tarapatach, jeśli ktoś się dowie, że...
- Że co? - wilczyca zmrużyła oczy.
- Że będziemy ich szpiegować – posłałem jej wesoły uśmiech. Czułem na samą myśl strach, ale i podekscytowanie. W końcu mogłem się dowiedzieć czegoś więcej!
Tak, to chyba właśnie w ten sposób powstało coś, co mogłem nazwać przyjaźnią. Planowanie w jaki sposób można złamać zasady potrafi nieźle zbliżyć. A wykonywanie tego! Rany, chyba nietrudno odgadnąć, że odkąd po raz pierwszy bawiliśmy się w szpiegów staliśmy się odrobinę nierozłączni. A dzisiaj miał być nasz drugi raz.
Powiedzieć, że się stresowałem, to chyba zbyt mało, ale i tak przede wszystkim wygrywało zafascynowanie i radość. Ostatnim razem trafiliśmy na koniec rytuałów, modlitwę pożegnalną. Tym razem mieliśmy zamiar iść wcześnie i obserwować wszystko.
Wytarzaliśmy się w błocie i ściółce jednego z niewielkich lasów, żeby zatrzeć swój zapach. Moja przyjaciółka ukrywała również w ten sposób swoje wściekle rude futerko. Choć ja posiadałem brązową sierść, wolałem również się wytarzać w tej zdecydowanie nieładnie pachnącej mieszance, żeby ją nieco ściemnić.
I tak, wolałem oznaczało – Tori mnie zmusiła. Z własnej woli bym się tak nie wysmarował.
Gdy było już po wszystkim, samica zaciągnęła się powietrzem i przyjrzała mi się krytycznie.
- Śmierdzisz – stwierdziła, krzywiąc się teatralnie – i wyglądasz nadzwyczaj okropnie.
- Mhm. Natomiast ty jesteś tak samo odrażająca jak zawsze – powiedziałem z przekąsem. Kim ona była, żeby mnie tak obrażać?
- Dzięki. - przewróciła oczami Torance.
- Nie ma za co. – odpowiedziałem z uśmiechem. - Chodź już, co?
Ruda wzruszyła ramionami, starając się zachować spokój. Wiedziałem, że w rzeczywistości podskakuje z ekscytacji. Oboje nie mogliśmy się doczekać.
Wymieniliśmy spojrzenia i ruszyliśmy. Starałem się nieco garbić i chodzić cicho, ale szybko okazało się, że nie było to moją dobrą stroną. Nawet najlepsi mają jakieś wady, prawda?
W każdym razie po którymś upomnieniu Tori nie mogła powstrzymać irytacji i wyprzedziła mnie, rozkazując, żebym naśladował jej ruchy. Godziło mnie to trochę w dumę, ale strach przed nakryciem był silniejszy. Podążałem za Młodą i rzeczywiście szło nam nieco lepiej. Chyba, że wadera wybrała ścieżkę nieszczególnie dopasowaną do mojego znacznie wyższego wzrostu. Żeby jakoś przejść – i na dodatek zrobić to cicho – musiałem się nieźle nagimnastykować. Czasem miałem wrażenie, że szła takimi drogami specjalnie, by zrobić mi na złość. Nawet by mnie to szczególnie nie zdziwiło. Była tak irytująca...
- As - wyszeptała w pewnym momencie Torance. Już wcześniej powoli się zatrzymała, a ja oczywiście wziąłem z niej przykład.
- Hm?
- Patrz – powiedziała i wskazała na coś łapą.
Pochyliłem się nad nią i spojrzałem na kartkę leżącą na ziemi. Była niewielka - zaledwie skrawek, zapewne oderwany z jakiegoś brulionu. Równe, okrągłe pismo było przerażająco znajome, ale tekst, ale dopiero gdy powoli odczytałem tekst, pisnąłem z nerwów.
- Co tu jest napisane? - zapytała wilczyca. No tak, była znacznie słabsza w czytaniu.
- „Wiem, że widzieliście rytuały. Mistrz postanowił was nie karać, a ja liczę, że to był ostatni raz.” - odczytałem na głos. Wypowiedziane słowa brzmiały znacznie bardziej złowrogo, niż wtedy, gdy czytałem je w myślach. Nie potrafiłem powstrzymać drżenia. - To... - uderzyłem łapami kilka razy o ziemię – Co robimy?
Nie miałem ochoty decydować o tym. Niby to ja byłem starszy i powinienem, ale... Łatwiej było zwalić decyzję na moją małą koleżankę.
- Nie wiem... I-idziemy?
Pomimo tego, że jej głos nie brzmiał pewnie, a rozsądek kazał mi zaprzeczyć, powiedzieć, że w żadnym wypadku, skinąłem łbem.
- Tak... Chyba tak... - mruknąłem i wskazałem łapą, by wilczyca szła dalej.
Tori westchnęła cicho i ruszyła. Już po chwili przerażająca kartka została za nami, delikatnie przykryta dawno spadłymi liśćmi.

Znajdowaliśmy się za wielkim drzewem z rozłożystymi korzeniami. Błoto starło się z naszej sierści i teraz było nas na pewno znacznie lepiej dostrzec. Starałem się tym nie przejmować, ale adrenalina krążąca po moim ciele nie pomagała. Bałem się, ale byłem podekscytowany. Nie mogłem się doczekać.
Wtedy dostrzegłem zbliżającą się wilczycę.
Tylko nie ona - chciałem jęknąć, jednak cudem się powstrzymałem. Uwielbiałem Vestar, była moją ulubioną nauczycielką, a po liście, który odnaleźliśmy jeszcze dzisiaj... Czułem się źle, że to akurat ją będziemy podglądać.
Kapłanka nie zauważyła nas i zamieniwszy się w człowieka, zaczęła rysować patykiem znaki. Znajdowała się niedaleko, więc widziałem, jak ściółka ustępuję miejsca czarnej ziemi. Próbowałem spróbować rozpoznać litery, jednak znaki, które wyrysowywała kobieta raczej nie były naszymi.
Nad nami zakrakał kruk i zerwał się do lotu. Muszę przyznać, że wystraszyłem się, że kapłanka spojrzy w naszą stronę. A gdy przerwała i zaczęła znowu zmieniać postać, instynktownie zbliżyłem się do siedzącej przede mną Torance i odwróciłem wzrok. Może jeśli nie będę na nią patrzeć, to i ona nie spojrzy w moją stronę?
Oddychałem głęboko, a przy tym najciszej jak umiałem. Obserwowałem, jak brudna, sklejona miejscami sierść młodej samicy rozwiewa się pod naporem mojego oddechu. Szukałem skrawków płomiennorudego futra, a na mój pysk wkradał się lekki, może trochę szaleńczy uśmiech. Jakby go wyczuwając, Tor spięła się delikatnie, by po chwili odetchnąć. Szybko okazało się, że to właśnie to małe westchnięcie ulgi, kosztowało odkryciem naszej kryjówki.
Vestar poderwała łeb, a spod jej maski obojętności wyrwało się zaniepokojenie. Spojrzała prosto do nas i przez jej pysk przebiegło wiele innych emocji.
- Wyjdźcie. – rozkazała, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej beznamiętnie – Nie chowajcie się.
Tori spuściła łeb i ruszyła w stronę naszej nauczycielki. Po chwili otrząsnąłem się z buzujących we mnie emocji i dogoniłem ją.
Szliśmy razem, jedno za drugim, jak na ścięcie. Miałem nadzieję, że w tym porównaniu nie było żadnej przepowiedni. Nie chciałem umierać.
- Nie powinniście tu być. - stwierdziła kapłanka, a w jej głosie dało się słyszeć jakiś dziwny smutek. - Wiecie o tym, prawda?
Skinęliśmy powoli łbami. No jasne, że wiedzieliśmy, a jednak... Jednak byliśmy tutaj. Nagle to wszystko wydało mi się tak cholernie głupim pomysłem. Rany... Co my mieliśmy w głowach?
- N-nie powiesz o tym Nevrze? - Tori mówiła, jakby zaraz miała zemdleć z przerażenia. Na wszelki wypadek przysunąłem się do niej jeszcze bliżej oraz delikatnie oparłem o jej prawy bok.
- Nie. Tylko musicie mi coś obiecać, dobrze?
Przytaknęliśmy.
- To ostatni raz. Więcej nie będziecie podglądać pracy kapłanów. Nigdy.
- D-dobrze – wyjąkałem, spuszczając wzrok pod jej jasnoniebieskim jak lód i równie chłodnym spojrzeniem.
- I jeszcze coś. As, Tori, pamiętajcie, że wszystkie działania mają swoje konsekwencje. Nawet najmniejszy szczegół może odmienić wasze życie. Na zawsze. - słowa te chyba miały nas trochę pocieszyć, może lekko ostrzec. Zabrzmiały jednak jak najbardziej przerażająca groźba. - Odejdźcie.
Szturchnąłem moją przyjaciółkę łapą i wymieniwszy krótkie spojrzenia, uciekliśmy. Strach zaczynał ustępować poczuciu winy, zmieszaniu i jednym, bardzo istotnym postanowieniu – już nigdy nie będziemy ich szpiegować. Będziemy grzeczni.
Jednak tym ważniejszym było, że od tej przygody będziemy najlepszymi przyjaciółmi na zawsze. No bo kto po takim czymś nie poczułby szczególnej więzi ze swoim towarzyszem?

C.D.N.

Uwagi: Przecinki.

poniedziałek, 3 września 2018

Od Valkoinena "Kolejne karty" cz. 1

Listopad 2021
Trzymałem w pysku kolejną zdobycz tego wieczoru. Każdy z mojej drużyny polowań był bardzo zadowolony z naszego łupu. Rzadko zdarzało nam się trafić na kozicę górską. W szczególności tak dużą. Ta była na tyle duża, że niosła ją najsilniejsza z naszego grona. Tym bardziej że zbliżała się zima. Wiązało to się też z tym, że z każdego polowania musieliśmy wrócić z dwukrotną ilością zwierzyny. Byliśmy cali obładowani ciałami martwych zwierząt. Kursowaliśmy w jedną i drugą, żeby przenieść wszystkie zwierzęta. Jednak przed tym zjedliśmy trochę pożywienia. Inaczej szybko skończyłaby się nam siła.
Po skończonej, czasochłonnej robocie w końcu mogłem odpocząć. Należało mi się to. Ruszyłem na festyn. Szczęśliwy spojrzałem na Navri. Zdawało mi się rosła z każdym dniem. Chciałem wziąć udział w jakieś konkurencji, kto wie, może nawet w dwóch? Jeszcze nie wiedziałem, czym się zajmowała, jednak i tak do niej było mi najbliżej.
W białawych łapach trzymała opaskę na oczy. Nie wiedziałem, co zamierzała z nią robić. Nie kojarzyło mi się nic z czymś takim.
- Cześć Navri! - krzyknąłem z daleka. Wadera ma jaskinię bardzo blisko mojej. Chcąc nie chcąc i tak ją poznałem.
- Hej Valk! - Spojrzała się z zapytaniem w oczach. Na pewno zdziwiło ją to, że rozmawiam z nią. Wcześniej nie miałem zbyt wielu okazji. Co najwyżej kilka.
Uśmiechnąłem się do niej i przystanąłem naprzeciwko jej oczu. Musiała wysoko zadzierać łeb. Zresztą mój pysk również skierowany był bardzo nienaturalnie. Zazwyczaj skierowany miałem delikatnie ku górze.
- Prowadzisz jakąś konkurencję, prawda? - Wadera nieznacznie przytaknęła głową w dół, po czym z powrotem przekierowała łeb na mnie.
Stała na pozór zwyczajnie, jednak w łapach nadal miała opaskę, którą zgrabnie przekładała z jednej do drugiej. Sprawiało to wrażenie, jakby była parząca, a dłuższe utrzymanie jej w łapach mogło sprawić jakieś uszczerbki na zdrowiu.
Czasem stwierdzałem, w myślach: jak dobrze, że nikt nie umie zaglądnąć w mój umysł. Później zawsze przypominam sobie o pewnej Becie. Już nie robi mi się tak wesoło. Przecież może w każdej chwili zajrzeć do umysłu. Może dlatego uważa mnie za takiego debila, pomyślałem. Całkiem możliwe, że kiedyś wszedł do mojego umysłu i nawet świetnie się bawił.
Hamowałem się, żeby nie zrobić skwaszonej miny. Wyszło mi to jako tako, jednak przynajmniej nie okazywałem, że nie skupiam się wcale na mojej rozmowie z Navri. Skarciłem siebie i wlepiłem w nią oczy. Wcześniej mądre, zamyślone, jednak teraz patrzyłem się na nią tempo.
- Och, tak – powiedziała jakby zawiedziona, że ktoś rozmawia z nią tylko z takiego powodu. - Prowadzę konkurencję ukrycia nieznanego przedmiotu – dodała po chwili.
- Nadal można wziąć w tym udział? - Zanim wypowiedziałem pytanie, szybko cofnąłem się myślami wstecz o kilka miesięcy. Nic mi nie przypominało, żebym już wcześniej brał w tym udział. Chyba nawet kilka razy minąłem to miejsce, jednak nie skupiłem się na nim dłużej, niż przez kilka sekund. Szybko odwracałem łeb i zazwyczaj patrzyłem się na miejsce, gdzie razem z Asem zgadywaliśmy magiczne stworzenia. Musiałem przyznać, że tamten dzień naprawdę miło wspominałem.
- Oczywiście, że tak. - Uśmiechała się od dłuższej chwili jakby znudzona, że tyle czasu musi siedzieć w tym miejscu bez żadnego wilka. Ton głosu zapowiadał dobry humor u albinoski. W końcu przyszedł jej wybawiciel.
- Na czym polega konkurencja? - Wadera nałożyła mi opaskę na oczy. Kiedy ujrzałem szary materiał, stwierdziłem, że będzie szorstki. Jednak kiedy przylgnął do moich powiek, poczułem coś zupełnie innego. Była bardzo jedwabna, sama opaska nawet nie wrzynała mi się w skórę.
Uśmiechnąłem się szeroko po miłej niespodziance. W końcu nie wiedziałem, jak długo będę musiał się jeszcze z nią zakolegować.
- Mam pewien przedmiot – zaczęła tajemniczo. Miałem wrażenie, że raczej mi nie powie jaki przedmiot. - Jest bardzo mały, jednak będzie ukryty nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od tego miejsca.
- Jaki to przedmiot? - spytałem zniecierpliwiony. Zaległa chwila ciszy, a ja nadal oczekiwałem na odpowiedź młodej wilczycy.
- Chodzi o to, że właśnie nie mogę ci tego powiedzieć, na tym polega cała zabawa.
Żałowałem, że wcześniej nie zdecydowałem się pójść na tę konkurencję. Wydawała się naprawdę fajna, a ja od zawsze miałem w sobie coś z odkrywcy. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.
- Kiedy odwiążesz mi oczy? - Naprawdę dziwnie się czułem, kiedy nie mogłem mrugnąć. Co prawda nie odczuwałem takiej potrzeby, jednak było to dziwne.
- Od razu, kiedy ukryję przedmiot. - Przytaknąłem, chociaż nawet nie wiedziałem, czy zobaczyła ten nieznaczny ruch.
Słyszałem szelest, który za wszelką cenę próbowała ukryć. Jednak krążyła dookoła, żebym w żadnym momencie nie był pewny, dokąd się kieruje. Było to bardzo sprytne posunięcie. Kilka razy się zatrzymywała, jednak za każdym razem w innym miejscu. Aż w końcu zatrzymała się po raz ostatni i ruszyła odwiązać mi oczy. Myślała, chyba że nie będę wiedział.
Puściłem się biegiem przed siebie. Przechodziłem w tamtym miejscu masę razy, a Navri miała ze mnie niezły ubaw. Zrobiła to celowo, a ja straciłem tyle czasu! Roześmiałem się i przyłożyłem nos do ziemi. Miałem nadzieję, że teraz coś wyczuję. Jednak jej zapach z jednej strony zmieszał się z tym z drugiej. Nie mogłem tego tak szukać. Nieważne jak było to małe, ale musiałem wyszukać to oczami. Zwolniłem kroku i powoli rozglądałem się pod wszystkimi krzakami. Przystanąłem na bardzo długo pod drzewem. Zdawało mi się albo tutaj naprawdę coś było. Przytkałem nos do ziemi. Nie wskazał mi żadnego tropu. Zawiedziony jedynie westchnąłem i ruszyłem w przód. Syknąłem bardzo głośno, kiedy poczułem, jak coś wbija mi się w łapę. Podniosłem ją w górę i ujrzałem tak jakby pióro... Chociaż trochę się różniło. Na końcu było zakończone ostrą końcówką, która oczywiście musiała dostać się w mój opuszek. Było bardzo dziwne, na górnej granicy pióro było rudawe, im dalej w dół stawało się na przemian biało-rudawe. Na domiar tego wszystkiego było pięknie lśniące w słońcu. Było to chyba pióro jakiegoś magicznego stworka, ale nie mogłem go sobie zupełnie przypomnieć.
- Gratuluję – powiedziała, wołając w moją stronę radośnie. Chyba była zadowolona, że wreszcie będzie miała spokój. Na jej miejscu też bym się cieszył, pełno wilków przychodzi na konkurencje, żeby dostać nowe karty.
Właśnie! Coś krzyknęło w moich myślach, a ja o mało nie powstrzymałem się od podskoczenia. Musiałem iść na kolejną konkurencję, nie byłem jeszcze na bieganiu.

<C.D.N>

Wygrane karty: brązowe: Góry, Jezioro; srebrne: Beta; złote: Hitam.

Uwagi: Drobnostki, które już przedstawiłam na discordzie.

niedziela, 2 września 2018

Loteria do 07.09

Loteria będzie się odbywać regularnie co 5 dni (wtedy również pojawią się wyniki z poprzedniego losowania), a losy można zakupić zwyczajnie informując mnie o tym. Nie istnieje limit, ile kto może ich zakupić, jednak ograniczająca może być dostępna ilość.
Startowo jest to 6 małych, 4 średnie i 2 duże, jednak kolejne można odblokować pisząc opowiadania na festyn. Nie ważne kto, grunt, byleby ktoś. 1 op. = +3 małe, +2 średnie i +1 duży do zakupu możliwego dla każdego z członków stada.
Nie ma pustych losów, a wygrać można naprawdę wiele rzeczy: nie tylko SG, towarzyszów, punkty doświadczenia, pożywienia czy magiczne przedmioty, ale także całkowicie nowe obiekty, których nie można normalnie zdobyć. Zawartość losów przewyższa koszt losu.
Nie musicie się martwić o oszustwo z mojej strony, bo numerki przeznaczane wszystkim postaciom losuję, a listę nagród stworzyłam już wcześniej. Co prawda wyniki znam prędzej, ale oczywiste jest, że nie zdradzę - ot, tajemnica zawodowa.

Wyniki poprzedniej loterii

Asgrim
1x mały los: miecz świetlny (zabytek z czasów WCN)

Valkoinen
1x mały los: Bransoletka Snu

Crane
1x mały los: 25 SG

Aktualne losowanie
Małe losy (10 SG)
Numerek 19: wolny
Numerek 22: wolny
Numerek 23: wolny
Numerek 26: wolny
Numerek 28: wolny
Numerek 29: wolny
Numerek 32: wolny
Numerek 33: wolny
Numerek 35: wolny
Numerek 37: wolny
Numerek 38: wolny
Numerek 39: wolny
Numerek 40: wolny
Numerek 41: wolny
Numerek 42: wolny
Numerek 43: wolny
Numerek 44: wolny
Numerek 45: wolny
Numerek 46: wolny
Numerek 48: wolny

Średnie losy (25 SG)
Numerek 14: wolny
Numerek 17: wolny
Numerek 20: wolny
Numerek 21: wolny
Numerek 24: wolny
Numerek 25: wolny
Numerek 26: wolny
Numerek 27: wolny
Numerek 28: wolny
Numerek 29: wolny
Numerek 30: wolny
Numerek 31: wolny
Numerek 32: wolny

Duże losy (50 SG)
Numerek 12: wolny
Numerek 13: wolny
Numerek 14: wolny
Numerek 15: wolny
Numerek 16: wolny

sobota, 1 września 2018

Od Torance "Czarne chmury imigrują do nas jak uchodźcy" cz. 8

Listopad 2019r.
Chcę się zemścić w odpowiedni sposób... - słowa te kołatały się po mojej głowie bez przerwy. Byłam przerażona tym, co miało mnie teraz spotkać. Aoki i Moone nie należały do osób, które odpuszczają łatwo, zwłaszcza gdy ich ofiara jest od nich słabsza. Swoją niechęć potrafią pielęgnować wręcz z niesamowitą starannością.
Teoretycznie to były moje przyjaciółki i szczeniaki. Nie posunęłyby się do czegoś takiego jak na przykład morderstwo, ale przemoc psychiczna, od czasu do czasu fizyczna? Jeśli byłaby jakaś lista chętnych, to wilczyce wpisałyby się na pierwsze miejsca. A gdyby te pierwsze miejsca już wcześniej byłyby zajęte, to skreśliły tamtych. Tak, to chyba dobrze obrazuje, czego się spodziewałam...
Podczas biegu nie zwracałam uwagi na to, co mijałam i dokąd mnie to prowadziło. Byłam wykończona, ale byłam gotowa zmusić się do wszystkiego, byle być jak najdalej od moich byłych przyjaciółek.
Policzymy się z tobą, gdy będę zdrowa, zdrajczynio.
Wielokrotnie potykałam się o wystające korzenie, kamienie, stare gałęzie czy po prostu o własne łapy. Póki jednak byłam w stanie biec, nic mnie to nie obchodziło. Liczyło się jedynie, żeby uciec, znaleźć się daleko od Wilczego Szpitalu. By dać radę wykrzesać z obolałych mięśni kolejny krok.
Nie poddawałam się nawet, gdy dopadła mnie kolka, a łapy praktycznie padały ze zmęczenia. Dopiero, gdy wpadłam po brzuch w zaspę śnieżną, postanowiłam przestać. Znajdowałam się chyba dość wystarczająco daleko, żeby nikt mnie nie odnalazł – choćby przypadkiem. Aoki i Moone nie tropiły jakoś bardzo dobrze, więc jeśli postanowiłyby mnie poszukać, sprawdziłyby miejsca, które lubiłam najbardziej – Góry, Wrzosową Łąkę, Wodospad lub po prostu naszą jaskinię. A tutaj? Śnieżny Las był miejscem, w które mało wilków się zapuszczało, zwłaszcza gdy nadchodziła zima. Byłam bezpieczna.
Uśmiechnęłam się nadal niespecjalnie spokojna i wzięłam śnieg do pyska. Był on znacznie czystszy i smaczniejszy od tego znanego mi z Miasta. Gdyby był chociaż troszkę cieplejszy, to nadawałby się na jedną z najlepszych wód, jakie piłam. Hm, jakby się tak zastanowić, to tylko ta u ludzi nie była tak dobra. Na terenach watahy wszystko smakowało o wiele, wiele lepiej.
Nie zmienia to jednak tego, że tęskniłam za dawnym życiem. Brakowało mi głaskania, ciepłego domu, rodziny... Nie miało to sensu, ale traktowałam Piotrka i jego rodziców jak również moją rodzinę. Tak, oni byli ludźmi, ja psem, ale... To miłość, którą widziałam w ich oczach, przyjaźń, którą łączyła mnie z Piotrkiem... To wszystko było prawdziwe i tak wspaniałe...
Rany, chciałabym móc z nim chociaż raz porozmawiać. Zwykły człowiek, którym niewątpliwie był mój właściciel, nie był w stanie zrozumieć słów psa. Ba, nawet magicznego wilka, gdy ten znajdował się w swojej formie wilczej...
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że po moim pysku spływały łzy. Otrząsnęłam się dopiero, gdy kilka z nich spadło na pokrytą śniegiem ziemię. Uniosłam wówczas łapę i zaczęłam ocierać pysk. Nie chciałam płakać. Nie powinnam płakać. Płacz oznaczał słabość, a ja nie mogłam być słaba. Nie teraz. Miałam zamiar jakoś sobie poradzić z pewnymi dwoma zołzami – którymi były. No kto z takiego powodu zaczyna planować zemstę!? - a żeby tego dokonać musiałam wziąć się w garść.
Wygrzebałam się z zaspy, w której nadal się znajdowałam i porządnie otrzepałam. Następnie ruszyłam w stronę centrum watahy. Co prawda byłam wyczerpana, a strach nadal się gdzieś czaił, w każdej chwili gotowy, by przejąć nade mną kontrolę, ale... Zimno, duma i poczucie winy, jeśli Sohara znowu będzie się przeze mnie zamartwiać... Uznajmy, że te kilka rzeczy miało zdumiewającą wręcz siłę przekonywania.

(kilka dni później)
Aoki nadal nie wracała. Podobno w ranę wdało się jakieś zakażenie i potrzebna jest jej stała opieka. Gdyby była dorosła, wysłaliby ją z zapasem ziół i kazali samej się leczyć. Wilczyca była nadal szczeniakiem i musiała tam zostać na przynajmniej kilka następnych dni. Moone z tego powodu była niezadowolona, Navri jak zwykle nic nie zdawało się ruszać, a Shen próbował maskować uśmiech, gdy czarna wadera opowiadała nauczycielom o stanie swojej najlepszej przyjaciółki.
Och, byłam jeszcze ja, no nie? To w takim razie ja czułam wręcz nieopisaną ulgę. Chociaż smutno mi się robiło na myśl, że aktualnie jedynym szczeniakiem, który się do mnie odzywał był As, który i tak znikał co jakiś czas. Ćwiczył jakieś zabezpieczenia przed czytaniem myśli i tak dalej. Według niego szło mu perfekcyjnie, ale nie miałam pewności... Kilka razy nawet mi udało się przedrzeć przez jego bariery ochronne, czy jak to powinnam nazywać.
Niby mogłabym pogadać z Shenem, ale od pamiętnych odwiedzin u Aokigahary nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Tak naprawdę to w ogóle. Wyglądało na to, że oboje chcieliśmy wykonać jakiś krok, ale każde z nas się bało. No i kończyło się to na niezręcznej ciszy, pełnej wielu niewypowiedzianych słów, które ktoś w końcu musiał skierować do drugiej osoby. A jak wspominałam, żadne z nas nie kwapiło się do tego.
W końcu, gdy As nie odzywał się już prawie cały dzień, nie dałam rady znieść samotności. Potrzebowałam rozmowy, ba, chociażby obecności kogoś innego niż ja sama lub Sohara. Niestety, nadal nie byłam w stanie odezwać się do Shena, a samo zbliżenie się do Moone pozbawiało mnie tchu z nerwów, więc zostało mi jedynie zagadać do Navri. Jeśli i ona mnie przegoni, to trudno. W sumie nawet bym się nie zdziwiła.
Cały ranek próbowałam zmotywować się do podejścia, ale cały czas był przy niej Shen. W końcu, po długiej przerwie, gdy biała samica zjawiła się już w jaskini - w której mieliśmy mieć zajęcia ze względu na obfity deszcz - a Shen nie nadchodził, zebrałam się w sobie.
Podeszłam do niej na uginających się z nerwów łapach. Niby nie miałam nic do stracenia, ale... Rany, chyba jej zdanie obchodziło mnie bardziej niż myślałam. Nie chciałam usłyszeć uprzejmego, lecz zdecydowanego „Nie chcę z tobą rozmawiać” czy czegokolwiek innego w tym stylu.
Już miałam się wycofać, gdy samica zauważyła, że się zbliżam i skierowała w moją stronę wzrok. Jej mina była jak zwykle obojętna i poważna, jednak gdzieś tam kryło się zaciekawienie. Dobrze skrywane, ale jednak nie wystarczająco.
- Em... Hej? - mój głos był trochę wyższy niż zwykle, zabarwiony emocjami. - Mogę się dosiąść?
- Cześć. Tak – skinęła głową wilczyca.
Powoli usiadłam w pewnej odległości od niej, czego samica zdawała się nie zauważać.
- Nie przeszkadzam ci? - spytałam w każdej chwili gotowa, by się zerwać i odejść.
Navri w odpowiedzi wzruszyła ramionami, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Czy to ten moment?
- Nie.
- Wiedziałam... Przepraszam cię, już i... - zaczęłam, spuszczając uszy. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej odpowiedzi. - Co? Poważnie?
Samica skinęła głową, mrużąc przy tym oczy, jakby chciała dostrzec, czemu tak zareagowałam. Mnie natomiast zaczęła zalewać ulga i radość. Rany, Navri – Navri, z którą praktycznie nie rozmawiałam, trzymając się z wilczycami, które bynajmniej nie darzyły ją sympatią – nie miała nic przeciwko, żebym chociaż się do niej zbliżyłam. Czułam w tym momencie taką radość, że ledwo powstrzymałam się, żeby jej nie przytulić.
No i w tym właśnie momencie zauważyłam zbliżającą się w naszą stronę sylwetkę pewnego skrzydlatego szczeniaka płci męskiej. Na pysku Shena widniał uśmiech, jednak ja dostrzegałam jego zdziwienie. Nie ogarniał, czemu siedziałam tuż obok Navri, ale zdawało się, że moja obecność mu nie przeszkadzała.
- Cześć, Navri. Cześć, Tori – powiedział, siadając po mojej lewej, a prawej Navri, tworząc przy tym jakiś dziwny trójkąt.
Navri odpowiedziała kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem, na co samiec wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Hm... Cześć... Shen? - zdecydowanie miałam problemy z wysłowieniem się. Obecność basiora była w tym momencie znacznie bardziej onieśmielająca, niż samych Alf.
- Co?
- Przepraszam, że wtedy... Wiesz, gdy byliśmy u Aoki... Nie poszłam za tobą – mówiąc to, skuliłam się.
Shen natomiast posłał mi dziwne spojrzenie i... roześmiał się?!
- Wyluzuj, Tori. Nie mam ci tego za złe. Przynajmniej nie aż tak jak myślisz.
- N-nie masz? - powtórzyłam, zerkając na Navri, która przyglądała się wszystkiemu ze skrywanym zaciekawieniem.
Wilk pokręcił łbem z uśmiechem, a ja westchnęłam z ulgą i nie mogąc powstrzymać radości, przytuliłam go. Ku mojemu zaskoczeniu ten nie odskoczył, a na dodatek delikatnie opatulił mnie łapą, gdy wyrwał się z chwilowego oszołomienia. Było to nieco dziwne, ale... Kogo to obchodziło?
Na Eydis... Nie ma mnie przez niecałą dobę, a ty już obściskujesz się ze Skrzydlatym... - słysząc ciche westchnięcie Asa, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odsunęłam się od basiora i usiadłam na swoim miejscu. No może trochę bliżej Navri i Shena, ale to nie było tak ważne.
Skoro wrócił ten idiota... - pomyślałam.
Hej, wypraszam sobie! Wybaczę ci tylko dlatego, że jesteś moją małą przyjaciółeczkę i widziałem, że tęskniłaś.
Hę? Co? Jak? - posłałam pytania. Byłam z lekka zdezorientowana.
Czytanie wspomnień – wyjaśnił samiec, a ja mogłabym się założyć, że wzruszył przy tym ramionami.
Mhm. Ekstra. Wiesz, że tak się nie robi?
Zamiast odpowiedzi, usłyszałam ciche prychnięcie. Cudem powstrzymałam się, żeby nie wywrócić oczyma. Drań, ale skoro on wrócił oraz już całkiem pogodziłam się z Shenem, a nawet pogadałam z Navri, która okazuje się mnie tolerować... Powiedzmy, że czułam ulgę oraz chęć do życia. Może jednak coś miało się ułożyć? Może te czarne chmury, które zdawały się nade mną wisieć od śmierci Piotrka się rozwieją? Nie obraziłabym się w sumie.

Uwagi: Brak.