Lipiec 2021
Znaleźliśmy Joela na jednej z ławek w parku. Był akurat w swojej ulubionej, ludzkiej formie. Wpatrzony w niebo, nucił jakąś wesołą melodię i zapisywał coś długopisem w zeszycie. Teraz przynajmniej wiem jak się nazywają te rzeczy. Wynalazki przynoszone z Miasta przez niektórych członków watahy są całkiem ciekawym tematem i dosyć obszernym. Szkoda, że ja nie potrafię zamieniać się w człowieka. Wilki podobne do mnie mogą tylko pomarzyć o zobaczeniu w pełnej krasie tego misternie ukształtowanego przez dwunogie istoty świata.
Podeszliśmy do wilkołaka. Wyglądał, jakby nie zauważył naszej obecności. Towarzyszący mi Crane trącił go w chude kolano. Muzyk wzdrygnął się i spojrzał w naszą stronę.
- Cześć Joel - przywitałam animatora.
- Cześć Lind - uśmiechnął się, odsłaniając dziwaczne, ludzkie kły. Z tej perspektywy przypominały uzębienie saren. - Witaj Crane. Macie do mnie jakąś sprawę?
- Owszem. Interesuje nas konkurencja festynowa - wyjaśnił brązowy basior.
- Mógłbyś zmienić formę? - zapytałam Joela. - Strasznie niewygodnie tak z tobą rozmawiać - powiedziałam, co myślałam.
- A, tak. Oczywiście - Jo wstał, rozprostowując swoje patykowate nogi człowieka.
Muzyk podniósł leżący nieopodal ławki plecak i spakował do niego notes i długopis. Zaraz po tym, zmienił się z powrotem w wilka. Stojąc już na czterech łapach, poprosił, żebyśmy sprecyzowali, o jakiej konkurencji myślimy.
- Skoki do Jeziora z lian - wyjaśniłam krótko.
- Słyszę liczbę mnogą. Rozumiem, że oboje będziecie skakać - Animator popatrzył po naszej dwójce.
- Tak - przytaknęłam.
Crane spojrzał na mnie i uchylił pysk, żeby coś powiedzieć, ale Joel go uprzedził:
- To wracamy do centrum watahy. Za mną, jeśli nadążycie - Basior o jasnym futrze wziął plecak w pysk i ruszył truchtem przed siebie.
- Uch, on tak na poważnie? - sapnął Crane.
Zrozumiałam, że mój kolega dosyć się już zmęczył dzisiejszymi spacerami przez całe terytorium naszego stada.
- Jo, zaczekaj! - krzyknęłam za muzykiem.
***
- No to kto zaczyna? - Joel usiadł obok wzburzonej tafli i zwrócił wzrok w naszą stronę, oczekując odpowiedzi.
- Ja mogę - oznajmiłam. - Mam w końcu już w tym jakieś doświadczenie.
- Trzy skoki to jeszcze nie doświadczenie - mruknął animator z przekąsem.
- Przypominam, że to były skoki zakończone sukcesem - podniosłam dumnie pysk.
- Poza jednym, po którym wylądowałaś prosto w krzakach - Jo przekrzywił nieznacznie głowę.
- To było pierwsze podejście, zawiniła niedopracowana strategia - wytłumaczyłam, rozglądając się za grubszą lianą.
- No dobra. Niech ci będzie.
Wypatrzyłam idealne pnącze. Przywołałam skrzydła z wiatru i uniosłam się, żeby złapać je w pysk i wlecieć na jedną z z gałęzi.
- Patrzcie i uczcie się - oznajmiłam.
Po tych słowach postąpiłam tak samo, jak podczas udanych prób. Odepchnęłam się łapami od konara i trzymając mocno lianę, nabrałam idealnej prędkości do idealnego wyskoczenia z niej do Jeziora. Rozbryzg, który nastąpił po moim zderzeniu z taflą wody, dosięgnął wszystkie wilki w pobliżu. Crane i Joel też należeli do tej grupy. Wypłynęłam na powierzchnię i wróciłam na brzeg.
- Jak mi poszło? - spytałam.
- Powiedzmy, że ujdzie - odpowiedział Joel, odruchowo otrzepując się.
Crane zrobił to samo. Tymczasem animator otworzył plecak i wyciągnął z niego plik kart dla mnie. Dobrze pomyślane, że nie wyciągnął ich wcześniej; pozostały poza zasięgiem wywołanego przeze mnie tsunami.
- Teraz ty - zwróciłam się do brązowego basiora, odebrawszy nagrodę.
- No... dobra... - mruknął Crane.
- Czy mi się wydaje, czy ty masz pietra? - popatrzyłam na niego.
- Skądże... Tylko... trochę nie wiem, jak się za to zabiorę. Nie mam mocy wiatru, ani niczego takiego.
"Ciekawe, jaką w ogóle masz moc", pomyślałam. Nigdy dotąd nie wspomniał mi słowem o swoim żywiole. Zaczynałam nawet podejrzewać, że sam go nie zna.
- Ja mogę ci pomóc dosięgnąć lian, Crane - zaoferował Jo.
- Dobry początek. Jak konkretnie mi pomożesz?
- Wybierz sobie pnącze, a potem użyj mnie jako podestu, żeby go dosięgnąć.
- Nie brzmi tak źle. Niech będzie - oznajmił basior z drugiej watahy.
Rozglądał się tylko chwilę, a kiedy już wybrał sobie odpowiednie pnącze, zakomunikował o tym Joelowi. Muzyk przykucnął, żeby Crane mógł odbić się od jego grzbietu. Brązowy wilk doskoczył do liany i zacisnął na niej zęby. Udało mu się; nie spadł od razu z powrotem na ziemię.
- Świetnie. Teraz musisz się rozhuśtać - zaznaczyłam.
- To pestka - dodał Joel.
Crane zaczął dosyć niezdarnie poruszać kończynami, a później całym ciałem. Długo nie nabierał zbytniej prędkości. Postanowiłam kilka razy niepostrzeżenie mu pomóc, lekko popychając go wiatrem. Udało się tak jak planowałam; Jo niczego nie zauważył, a Crane w końcu rozbujał się dostatecznie, żeby doskoczyć do wody. Nie powiedziałabym, że tak się skacze "na bombę", ale chyba animator uznał to jako poprawne wykonanie zadania.
Po chwili Crane wyszedł z Jeziora, utykając na prawą, przednią łapę. Odebrał szybkim ruchem czekające na niego karty i syknął z bólu.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Uderzyłem o dno łapą - odpowiedział brązowy samiec. - Strasznie boli.
- Lind, weźmiesz go do Alvarega? - zapytał od razu Joel. Przybrał nieco poważniejszy ton głosu.
- Jasne - odpowiedziałam bez wahania. - Oby to tylko nie było złamanie... - mruknęłam ciszej.
Pożegnaliśmy się krótko z animatorem i ruszyliśmy w kierunku Wilczego Szpitala.
- Nie martw się, Lind. To pewnie nic takiego - uspokajał mnie po drodze Crane.
- Pewnie nie... to przecież tylko skok do wody... - wymamrotałam.
Czułam się winna, te głupie skoki z lian były przecież moim pomysłem.
Wygrane karty: brązowe: Kozice, Róża Harmonii; srebrne: Delta, Xeral.
Uwagi: Brak.