Starając się zlokalizować swoje położenie niepewnie ruszyłem przed siebie. Mimo wielu starań, nie natrafiłem na nic znajomego. Jakby tego było mało, nie słyszałem szumu drzew, odgłosów jakichkolwiek stworzeń... nawet własnego oddechu. Przemieszczałem się nadzwyczaj cicho i bezszelestnie, jakbym unosił się nad powierzchnią. Ale przecież to niemożliwe! Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie...
Przyśpieszyłem w celu narobienia, choć najmniejszego hałasu. Jak się niestety spodziewałem nic z tego nie wyszło. Nie mogąc już wytrzymać przenikliwej ciszy usiłowałem wrzasnąć, jednak coś mi to uniemożliwiało. Nie byłem w stanie wydać jakiegokolwiek dźwięku. Za każdym razem gdy otwierałem pysk, miałem nieprzyjemne wrażenie, że ktoś chwyta mnie za szyję i ściska na tyle mocno, że z trudem zachowywałem przytomność. Powoli zacząłem panikować. Nie dość, że nie miałem bladego pojęcia gdzie się znajduję, to jeszcze ktoś usiłował mnie udusić...
Bez zastanowienia zacząłem biec w wybranym przez siebie kierunku, mając złudną nadzieję, że w ten sposób uda mi się wydostać z tej mrocznej otchłani. Gdy rozpędziłem się wystarczająco, zostałem brutalnie zatrzymany przez coś twardego i szorstkiego. Ignorując ból głowy i pyska spowodowany mocnym uderzeniem, podniosłem się i zbliżyłem do sprawcy moich cierpień. Łapą natknąłem się na korę potężnego pnia drzewa. Uradowany znaleziskiem przywarłem do niego czołem w celu chwilowego odpoczynku i poukładania sobie bieżących wydarzeń. Gdy to uczyniłem drzewo ot tak zniknęło, pozostawiając mnie samego w ciemności.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, przez co z trudem utrzymywałem równowagę. Dziwne rozmazane światełka wirowały przed mymi oczami, tym samym doprowadzając do szaleństwa. Bliski załamania, mocno zaciskając powieki, osunąłem się na ziemię...
Gdy ponownie otworzyłem oczy, wszystko wróciło do normy. Leżałem na wilgotnej trawie wewnątrz gęstego lasu. Znów słyszałem szum drzew, szelest spowodowany gwałtownymi ruchami istot czyhających w krzakach i... ciężkie bicie swojego serca.
Nie zwlekając już ani chwili dłużej, wstałem porządnie się otrzepując. Całą sierść miałem posklejaną i lepką od ciemnoczerwonej cieczy... Krew?
Zszokowany, dokładnie zmierzyłem wzrokiem każdą część ciała, wyszukując dotkliwego zranienia. Bezskutecznie, co nie do końca mnie ucieszyło. Skoro to nie jest moja krew... to czyja?
Rozglądnąłem się wokół w celu odnalezienia jakiegoś martwego stworzenia. Niczego nie znalazłem, co jeszcze bardziej mnie zmartwiło.
Oszołomiony, postanowiłem opuścić to miejsce i powrócić do mijanej wcześniej polany. Może tam przypomnę sobie, co działo się przez ostatnie kilka godzin...? Choć najpierw zdałoby się obmyć z tego paskudztwa...
- Gabrielu... - zawołał kojący głos.
Zatrzymałem się w pół kroku i obejrzałem za siebie. Między drzewami zobaczyłem zarys mrocznej sylwetki wilka. Zbliżyłem się do wadery, wciąż zachowując bezpieczną odległość.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić. - warknąłem nie mogąc rozpoznać przybyszki. - Moje imię brzmi...
- Wiem jak masz na imię. - wtrąciła cicho chichocząc.
Marszcząc brwi, podszedłem o jeszcze kilka kroków.
Kim ona jest?! Jej głos wydaje się taki znajomy, jednak nie potrafię...
- Castiel, nieprawdaż? - wyrwał mnie głos z zamyślenia. - Syn Mellody i Black'a. - dodała w zadumie. - Uroczo razem wyglądali.
- Skąd to wszystko wiesz? - burknąłem, na co odpowiedziała mi szyderczym śmiechem.
Z każdą chwilą wypełniało mnie coś w rodzaju zwiększonej irytacji. Sama obecność przybyszki doprowadzała mnie do stanu, którego nie potrafiłem opisać. Wzrastały we mnie negatywne emocje, które potęgując się w całość stawały się niczym bomba, mogąca w każdej chwili wybuchnąć.
- To przykre, wiesz? - mruknęła z nutą urażenia. - Byłam z tobą przez te wszystkie lata, a ty nawet nie masz pojęcia o moim istnieniu.
- Chyba nie do końca rozumiem do czego zmierzasz. - odparłem, usiłując wyszukać ją wśród ciemności, w które tak nagle się wtopiła. - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Powiedzmy, że jestem twoim... "aniołem stróżem". - wyszeptała mi do ucha, na co lekko się wzdrygnąłem.
Odsunąłem się od wadery, w celu dokładnego zmierzenia jej wzrokiem.
Od razu mogłem stwierdzić, że widzę ją pierwszy raz w życiu. Siedziała nieopodal, nieustannie świdrując mnie swymi pustymi, błękitnymi ślepiami. Jej białe futro, mimo iż wszędzie wokół było mnóstwo błota, pozostawało bez żadnej skazy.
- Przestań mi się tak przyglądać, bo jeszcze poczuję się niezręcznie. - uśmiechnęła się niewinnie, po czym podnosząc się, z nieskazitelną gracją ruszyła w moim kierunku.
- Urocze. - prychnąłem, starając się nie zwracać uwagi na nienaturalną bliskość nieznajomej. - A więc...?
- Angie. - odparła, okrążając mnie.
- ...Angie. Co ty tu robisz?
- Otóż jestem tu po to, by spełnić twoje życzenie. - zachichotała, "przypadkiem" smagając mnie ogonem po pysku.
Był on na tyle puchaty, że z trudem powstrzymałem się od kichnięcia.
- Jakoś nie wyglądasz mi na złotą rybkę. - burknąłem z grymasem na pysku.
Wadera zachichotała cicho, po czym zaprzestając ciągłemu okrążaniu mnie, usiadła naprzeciwko.
- Głuptasie, mówiłam ci już, że jestem twoim...
- Anioły nie istnieją. - przerwałem jej.
- Jeszcze niedawno byłeś innego zdania.
- Co?
- Modliłeś się, by twoja siostrzyczka wróciła do świata żywych, nieprawdaż? Błagałeś o...
- Stul pysk! - warknąłem, z trudem panując nad własnymi emocjami.
- Ciśnienie ci skoczy. - zaśmiała się. - Tak więc jak już mówiłam, twoje prośby zostały wysłuchane. Odzyskasz swoją kochaną rodzinkę i chęć do życia. Co ty na to?
Kilka dni temu zapewne bez najmniejszego wahania bym się na to zgodził, ale teraz? Nie chciałem tego. A bynajmniej nie od niej... Nie wiedziałem dlaczego, ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że to najzwyklejsze kłamstwo, dzięki któremu owa wadera bez problemu owinie mnie sobie wokół palca...
- Wybacz, ale jestem zmuszony odmówić. - mruknąłem, jednak nim zdołałem się podnieść i ruszyć w swoją stronę, wadera szepcząc coś pod nosem przyłożyła mi łapę do czoła, tym samym sprawiając mi niemiłosierny ból.
Jej oczy stały się krwistoczerwone, a futro czarne niczym smoła.
- Później się rozliczymy. - zaśmiała się szyderczo, po czym...
Obudziło mnie głośne krakanie. Leniwie uniosłem powieki i chcąc przewrócić się na drugi bok wylądowałem na białym puchu. Jęcząc i wijąc się na lodowatym śniegu, wzniosłem wzrok ku drzewu z którego właśnie spadłem. Gdy ponownie spojrzałem przed siebie, moim oczom ukazał się właściciel irytujących odgłosów. Ptak stał niedaleko mojego pyska i wpatrywał się we mnie otępiałym wzrokiem.
- Przeklęte ptaszysko! Przez ciebie przez tydzień nie będę mógł chodzić! - warknąłem podnosząc się gwałtownie i usiłując "pacnąć'' sprawcę moich cierpień, czego szybko pożałowałem, bowiem obrażenia, jakie zadał mi morderca Lucy, ponownie przypomniały mi o swej obecności.
Z grymasem na pysku, spojrzałem na rozorany bok. Głębokie cięcia rozchodziły się wzdłuż żeber, co jakiś czas zbaczając z kursu i zmierzając w stronę kręgosłupa. Mimo, iż z ran przestała sączyć się krew, moje ciało wciąż przeszywał niemiłosierny ból. Tak intensywny, jakby ponownie rozszarpywały je dziesiątki, ostrych jak brzytwa kłów i pazurów...
Powoli zacząłem żałować, że się obudziłem. Miałem cichą nadzieję, że jest to kolejny chory sen, w którym straciłem ostatnią bliską mi osobę...
Po raz kolejny łzy napłynęły mi do oczu, więc starając się już więcej o tym nie myśleć ze spuszczoną głową ruszyłem przed siebie, co było kolejnym błędem. Dlaczego? Bo zaledwie po kilku krokach, jak na złość musiałem w coś wleźć, poprawka "w kogoś" wleźć.
- Jasna chole*a! Uważaj jak... - uniosłem wzrok.
Moim oczom ukazała się nieznajoma wadera.
- Kim jesteś? - spytała podejrzliwie.
- Istotą żywą, bynajmniej jak na razie. - burknąłem, kątem oka zerkając na rozcięty bok.
- Może konkretniej? - domagała się.
- Wolałbym nie.
- Jak masz na imię? Co tu robisz?
- Jeśli dobrze mi się zdaje, moje imię nie jest ci potrzebne do szczęścia. Co tu robię? Hm...Wpadam na natrętnych przechodniów. - uśmiechnąłem się złośliwie i kuśtykając wyminąłem nieznajomą.
Ku mojemu zdziwieniu, wyprzedziła mnie tym samym zagradzając mi drogę. Uważnie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Słuchaj no, paniusiu. Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale jak widzisz nie do końca jestem w nastroju na zabawy z tobą, więc pozwól że się oddalę. - usiłowałem ponownie ją wyminąć, jednak gdy tylko mi się to udało, zakręciło mi się w głowie i niemal osunąłem się na ziemię.
- Klękasz przede mną? - uniosła jedną brew w wyrazie zdziwienia.
- Jasne, bo przecież nie mam nic lepszego do roboty od klękania przed małolatami. - rzuciłem ironicznie, ignorując ból głowy.
- Nazwałeś mnie ''małolatą''? - obruszyła się. - Nie sądzę byś był ode mnie starszy. Ile więc masz lat cwaniaku?
- To złociutka nie jest pytanie jak na pierwszą randkę. - uśmiechnąłem się bezczelnie.
Wilczyca spiorunowała mnie wzrokiem. Byłem prawie pewny, że jeśli usłyszy jeszcze jeden tekst w tym stylu, źle się to dla mnie skończy... A może właśnie na tym mi zależało? Czy jeśli ją rozwścieczę, byłaby zdolna do tego, by skrócić mój marny żywot?
Jakby się nad tym porządnie zastanowić, nawet jeśli mi się to nie uda, pozostaje jeszcze powolne wykrwawianie się gdzieś z dala od wszelkich istnień...
- Czy przypadkiem nie miałeś się oddalić? - warknęła.
- Owszem, więc czy raczyłabyś się wreszcie odsunąć?
<Wadero?>
Uwagi: "Niemożliwe" piszemy razem.