Kwiecień 2020
Dzień przed upadkiem
Południem niebo było zupełnie bezchmurne. Pomimo górskiego chłodu, słońce mocno mi dokuczało. Godziny marszu z całym ekwipunkiem i zapasami, szybko miałam dość. Ten dzień szczególnie mnie męczył. Gdyby nie Gnolle, już dawno zrobiłabym sobie pełnoprawny dzień wolny od wędrówek.
- Jesteś pewny, że znasz się na nawigacji? - zapytałam mając coraz większe wątpliwości.
- Na pewno lepiej niż ty - odpowiedział mi Ting poruszający się cicho w wąskim cieniu skał. - Idziemy w dobrym kierunku, tak dotrzemy prosto do przełęczy, a stamtąd będzie już prosta droga na niziny - zacisnął mocniej łapy na swoim, moim artefakcie.
- Jakoś ci nie wierzę. Na mapach przełęcz była z innej strony.
- Wydaje ci się - odparł z przekonaniem.
- Ach tak? Widziałeś ty kiedykolwiek jakąkolwiek mapę na oczy? - pewna swojej nieomylności w tej dziedzinie, byłam gotowa bronić racji z całych sił.
- Ciekawe kto cię wyprowadził z Kanionu Magmy, Pierzasta - pióra na głowie Tinga zadrżały, na znak ukrywanej irytacji. - Gdyby nie ja, do dziś byś tam siedziała.
- Gdyby nie ja, ty byś sterczał jak kołek w swojej Komnacie Straceńców - odbiłam piłeczkę.
- Nikt ci nie kazał tam iść - warknął.
Odwróciłam głowę od niego. Wmawiałam sobie, że mam dość tej wymiany zdań, ale tak naprawdę, nie miałam już argumentów. Nikt nic nie mówił, słychać było tylko szmer żwiru i innych ciał sypkich pod naszymi sześcioma łapami. Trochę to trwało, dopóki nie usłyszałam śpiewu ptaka. Zatrzymałam się i postawiłam uszy. Świergot powtórzył się. Nie było to coś normalnego w tej części gór.
- Słyszałeś?
- Co niby? - Ting obrócił się w moją stronę.
- Ptak - odpowiedziałam.
- Tutaj?
Ponownie dobiegł do nas delikatny głosik.
- To stamtąd! - wspięłam się kawałek wyżej, wspomagając powoli powracającą mocą. Wstąpiła we mnie nowa energia. Zagwizdałam głośno, wzywając latające stworzonko.
Strażnik dołączył do mnie dopiero po chwili.
- Pierzasta, to naprawdę warte zachodu?
Nie odpowiedziałam nic, tylko wdrapałam się na skalną półkę ponad nami. Stanęłam naprzeciwko groty. Stamtąd dobiegał, przenoszony echem, śpiew. Nasłuchiwałam chwilę.
- To tunel. Zakręca na północ - spojrzałam na Tinga.
- Miałbym wątpliwości, czy to mądre posunięcie.
- Podobno lubisz zamknięte przestrzenie. Jak to mówisz... "Oznaczają bezpieczeństwo" - zacytowałam i wskoczyłam do tunelu.
- To mi wygląda na wyjątek od reguły - strażnik dogonił mnie po chwili, używając swojego kija z ptasią czaszką do oświetlenia drogi.
Nie słuchałam go, zajęta byłam gwizdaniem. Tak pragnęłam zobaczyć ptaka, tak brakowało mi tego widoku. A gdzie ptaki, tam i drzewa, inne rośliny! Gnałam przed siebie jak szalona, żeby w końcu wyskoczyć z tunelu na zieloną trawę.
Znaleźliśmy się w wielkiej jaskini, gdzie zamiast sklepienia widoczne było niebieskie niebo. Niesamowite, mały ekosystem w środku skały. Był tu strumień, kilka krzewów i spory dąb. W liściastej koronie siedziało kilka ptaków zajętych sobą nawzajem. Podeszłam do drzewa oczarowana tym wszystkim. Położyłam się na zielonych źdźbłach zapominając o wszelkich problemach. Wsłuchiwałam się w śpiew. Poczułam spokój.
Jednak wszystko musiał przerwać Ting. Szybko przeszedł przez oświetlony teren polany i wdrapał się między gałęzie, płosząc przy okazji połowę ptaków. Wstałam patrząc nań z wyrzutem. Złapał jakiegoś robaka i zadał mi pytanie:
- Co jest wielkie, głupie i gryzie? - zjadł wspomnianego stawonoga. Czyli jednak...
- Gdyby nie "wielkie", powiedziałabym, że ty - burknęłam, trochę obrzydzona wiadomością, czym on się żywi.
- Gnoll, Pierzasta! - rzucił. - Wpakowałaś się w tunel, z którego te potwory niewątpliwie korzystają.
- Od kiedy obchodzę cię ja, Ting? Zajmij się swoim słoikiem, ja wiem co robię!
- Obawiam się, że nie masz bladego pojęcia.
- Tak? - oburzyłam się.
- Tak. Lepiej stąd uciekaj, zanim... - urwał, jego długi ogon zjeżył się.
- Zanim... co? - mruknęłam nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- To - wskazał z rezygnacją na drugie wejście do tej wewnątrz-górskiej polanki. Zesztywniałam. Gnolle. Zachwycone moją obecnością tutaj. Oblizały kły i przygotowały oręż do walki. Zerwałam się z miejsca, próbując wydobyć z siebie chociaż trochę odwagi do walki z nimi. Bestie ruszyły zgodnie w moją stronę, było ich pięć. Spróbowałam użyć na nich mocy, ale skończyło się na lekkim podmuchu. Nic sobie z tego nie zrobili. Pobiegłam w stronę drogi, którą tu dotarłam. Dwa sprawnie okrążyły polanę, żeby odciąć mi drogę ucieczki. Gwałtownie zahamowałam i rozejrzałam szybko dookoła. Co mogę zrobić?! Dystans między mną, a tymi potworami w ciągu sekund malał. Spróbowałam wskoczyć na drzewo. No nie! Czemu musieli mieć ze sobą maga przy pierwszym spotkaniu, ile to ograniczenie może mnie trzymać?! Już myślałam o jakiś karkołomnych sztuczkach, kiedy w moje łapy spadła Wichura Płomieni, a przede mną wylądował Ting. Gnolle zatrzymały się i zarechotały rozbawione faktem, że takie małe coś, śmie stawać im na drodze. Strażnik nie czekał na nic, wskoczył Pierwszemu na pysk i chwycił się mocno jego czupryny. Żaden tego nie przewidział. Drugi, chcąc pomóc koledze, wymierzył cios młotem w Tinga, ale trafił w szpetną gębę Pierwszego. Cielsko ogłuszonego łupnęło o ziemię. To jeszcze bardziej zdezorientowało zgraję. Teraz zamiast zająć się mną, zaczęli szukać otępiałym wzrokiem Tinga. Namierzyli go na głowie Trzeciego, stamtąd wszyscy zostali potraktowani ogniem z ptasiej czaszki. Takich płonących, nie było trudno doprowadzić do spotkania z ziemią. Po chwili było po wszystkim.
Zapadła cisza.
- Chodźmy już stąd - powiedziałam słabym głosem.
- Można? - zapytał Ting wyciągając łapy po swój, mój artefakt. Bez wahania oddałam mu naczynie.
***
- Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? - strażnik szedł przodem trzymając nad głową ptasią czachę w roli pochodni. W tym tunelu było ciemniej niż w poprzednim.
Pokiwałam głową w pozytywnej odpowiedzi.
- Więc? - zerknął na mnie.
- Powinnam cię słuchać w takich sytuacjach - przyznałam bardzo niechętnie, z niemałym wstydem.
- Spodziewałem się "Przepraszam", ale też może być - odwrócił głowę z powrotem przed siebie.
- Czemu nie wracamy tą samą drogą? - zapytałam.
- Widziałaś tamte rośliny na ścianach?
- Chyba...
- Został na nich twój zapach, raz dwa przyjdą tam gnolle z górskich szlaków.
- A stąd już nie przyjdą?
- Które chciały, już przyszły. Na razie droga powinna być wolna.
Popatrzyłam pod swoje łapy, oświetlane jedynie blaskiem ognia. Ting jest dziwnym stworzeniem. Raz naraża moje życie, żeby ratować słoik, zachowuje się jakby mnie wcale nie lubił, potem uczestniczy w normalnych pogawędkach i nim się obejrzę ratuje mnie przed niebezpieczeństwem, w które sama się wpakowałam.
Moje rozmyślenia przerwał mocny chwyt za futro na boku.
- Stój. Jesteśmy w innej części tunelów. Widzisz tą posadzkę?
- Kafelki z jakimiś symbolami - popatrzyłam w głąb tunelu.
- To szyfr.
- A no tak. Popularne w społeczności Hurón - popisałam się moją wiedzą.
- Więc znasz zasadę?
- Chyba. Litera dopełniająca po przeciwległej stronie. Tylko znaki z liczb parzystych.
- I do tego czas wystąpienia - dopełnił moją wypowiedź.
- Dobra, to znamy kolejność. Nie wchodzić na liczby nieparzyste, unikać nieregularnych, patrzeć co jest po drugiej stronie.
- Nie sądziłem, że będziesz to umieć, Pierzasta. To ja pójdę pierwszy - poprawił uchwyt artefaktu.
- Um... a mogę ja? Zepsujesz mi zabawę ze zgadywania - poprosiłam.
- No... niech będzie - pozwolił z lekkim wahaniem w głosie.
Wskoczyłam na pierwszy znak oznaczający "Koniec". Kolejno na "Nadzieję". Dalej na "Zaginąć", ponieważ w tamtym języku ma to cztery litery. Poruszałam się coraz dalej, szło mi bardzo dobrze. Usłyszałam jak Ting wchodzi na szyfrowaną drogę pełną pułapek. Pewna siebie wskoczyłam na "Czas" i musiałam się zastanowić przed kolejnym posunięciem. Miałam do wyboru "Teraz" i "Wieczność". "Czas wystąpienia" podpowiadał mi to pierwsze. Zaraz, chwila... "Teraz" jest nieregularne z tego, co pamiętam. Wskoczyłam na "Wieczność" i to była jedna z największych pomyłek mojego życia. Jak mogłam zapomnieć o sentencji Teraz jest zawsze, wieczność się kończy?!
Górna część tunelu zaczęła pękać, niedługo potem cały, długi odcinek sufitu się zawalił. Ledwo uniknęłam śmiercionośnych głazów. Kiedy opadł kurz, zauważyłam, że nie ma ze mną Tinga.
- Ting! - zawołałam przestraszona.
- Pierzasta, co się stało?! - usłyszałam zza nowo powstałej, skalnej bariery.
- Weszłam na złą część - spróbowałam odwalić chociaż jeden kamień.
W ten sposób, zawalona część przejścia, stale oddzieliła mnie od strażnika. Plan był prosty, on (razem z Wichurą) cofnie się, a ja pójdę dalej przed siebie. Oboje pójdziemy w stronę skalnego łuku, tam się spotkamy.
Tak miało być.
Późnym wieczorem wyszłam na otwartą przestrzeń, po skromnej kolacji położyłam się spać pełna poczucia winy, przytłoczona ciszą. Na niebie było pełno gwiazd. Wielka niedźwiedzica patrzyła na mnie z góry. "Po co goniłaś za śpiewem, Lind?"