Z sykiem wciągnąłem powietrze, zapełniając nim swoje płuca. Obudził mnie ból, okropny ból, zupełnie jakby ktoś miażdżył mi kości konkretnym tłuczkiem. Czułem, jak naderwane mięśnie pulsują, a gorąca krew przepływająca przez moje żyły, zalała również mój grzbiet. Niebieskie futro musiało być teraz miejscowo ciemniejsze i posklejane od szkarłatu. Poruszyłem głową, by poczuć, że również kark miałem zdrętwiały po długotrwałym leżeniu w jednej pozycji. Uchyliłem oczy. Znajdowałem się w jakiejś... jaskini? Przecież wcześniej zemdlałem w lesie... Chyba w lesie. Sam już nie wiedziałem, gdzie wtedy byłem. Przeto ktoś musiał mnie tutaj przenieść. Powoli wstałem, ledwo utrzymując się na łapach i rozejrzałem dookoła. Wszystko wirowało, a ja musiałem się lekko zataczać, niczym przyrożny pijak. Mój wzrok również zdążył zahaczyć o grzbiet przewiązany grubą warstwą bandaży, tak samo jak i kark, w który musiałem być ugryziony przez napastnika, jednak skupiłem się na tęczowej waderze śpiącej w kącie jaskini. A może było to kolorowe prześcieradło albo pluszak? Nigdy nic nie wiadomo.
Równie powolnie podszedłem bliżej, by upewnić się, że to była ta sama osoba, która mogła być Astrid. Zresztą to również była jej zagracona jaskinia, w której to niekiedy miałem okazję bywać... Wyciągnąłem w jej stronę łapę, lecz ta po chwili zawisła w powietrzu. Czy warto próbować? Przecież śpi, tak samo jak ja przed chwilą. Powinna się porządnie wyspać... A może jednak nie? Głowa boląca tak, jakby ktoś roztrzaskał mi ją jak orzecha, uniemożliwiała mi logiczne myślenie. Z drugiej strony... czy ja kiedykolwiek myślałem logicznie? Mimo to postanowiłem ją jednak obudzić. Gdy tylko moja łapa zetknęła się z jej barwnym futrem, ta zaczęła emanować dziwnym światłem, wyglądającym nieco jak słońce oglądane przez wodę. Przestraszony cofnąłem się dwa kroki w tył, sądząc, że zrobiłem coś, co mogło uczynić jej krzywdę. Nie kontrolowałem w końcu swojej mocy tak, jakbym sobie tego życzył. Poświata zniknęła, a w miejscu tęczowej wadery leżała teraz prawdziwa Astrid, która lustrowała mnie zmęczonym spojrzeniem.
- Astrid? - zapytałem drżącym głosem.
- Tak? - odpowiedziała nieco mrukliwie. Czego w końcu miałem się spodziewać po niej, skoro jeszcze kilka sekund temu ucinała sobie drzemkę.
- To naprawdę ty? - zapytałem jak skończony dureń. Ta mimo to lekko się uśmiechnęła i odparła:
- Tak, a dlaczego nie miałabym być sobą?
- Ym... Sam nie wiem... - mruknąłem zmieszany. Robiło mi się zimno i gorąco na przemian, a ból głowy chwilowo zelżał, by za chwilę wrócić ze zdwojoną siłą. To było jeszcze gorsze, niż jednolity i nieustanny, do którego mogłem się chociaż minimalnie przyzwyczaić.
- Jak się czujesz? - zapytała, przenosząc wzrok na zabrudzone z obu stron bandaże - Chyba będę musiała ci zmienić opatrunki.
- Źle.
Popatrzyła prosto na mnie, jednocześnie wstając z miejsca.
- To znaczy? Co cię boli?
- Zdecydowanie głowa... - mruknąłem. Skoro ona wstała, ja się położyłem na nowo. Moje spocone łapy nie wytrzymałyby ani minuty dłużej ciężaru mojego ospałego ciała. As przyłożyła swoją do mojego czoła. Niepewnie podniosłem wzrok, zastanawiając się, co robi i w jakim celu.
- Wygląda na to, że możesz mieć gorączkę - oznajmiła, zabierając łapę - Zrobię ci herbatę i przyniosę świeże bandaże. Nie ruszaj się stąd.
Wadera obróciła się na pięcie i podeszła do jednej z urządzonych skalnych półek w jej jaskini. W wolnym czasie lubiła zbierać różnorodne zioła i biegać do Miasta, by kupować kolejne to niepotrzebne rzeczy, które teraz walały się po jej całym mieszkaniu.
- Mówisz tak, jakbym miał być twoim niewolnikiem.
- Teoretycznie po części nim jesteś - zaśmiała się wadera. Ja również uśmiechnąłem się krzywo. Miała rację. Jak na chwilę obecną nie bardzo mogłem się ruszać na dalej, niż kilka metrów, więc utknąłem tutaj. Położyłem łeb na łapach, gdyż ten ciężył mi coraz bardziej.
- Jak długo będziesz mnie tu przetrzymywać?
- Nie wiem, to zależy od twojego stanu zdrowotnego - odpowiedziała, przestawiając kolejne szklane buteleczki. Opuściłem uszy i przymrużyłem powieki.
- Niech to. Nie będę mógł się już puszczać z pierwszymi lepszymi dziewczynami z Miasta - mruknąłem niby to do siebie. As aż z wrażenia upuściła jedną z fiolek i odwróciła się w moją stronę nie kryjąc zdumienia zmieszanego ze złością.
- Że co proszę?!
Uśmiechnąłem się najbardziej uroczo, jak tylko potrafiłem, choć z tego wyszedł pomylony wyszczerz.
- Zazdrosna?
- Co? Ja... nie! Tylko trochę mnie... zaskoczyłeś... - jąkała się zawstydzona. Zapanowała głucha cisza. Moja przyjaciółka spuściła wzrok wyraźnie zmieszana. Patrzyła na popękane szkło. Bacznie obserwowałem ją, próbując coś wyczytać z jej wyrazu pyska. Niestety nie byłem najlepszy w tej dziedzinie, więc nie zobaczyłem niczego szczególnego, a ból na nowo dał się we znaki. Starałem się jednak jak najbardziej go ignorować. As podniosła wzrok, zupełnie jakby coś sobie nagle przypomniała i powiedziała:
- Żartowałeś, prawda?
Na nowo się uśmiechnąłem porozumiewawczo. Miała rację. Mimo nadprzyrodzonej głupoty nigdy nie wpadłby mi do głowy nawet taki pomysł. Właściwie to nawet nie miało najmniejszego sensu. Astrid zalała się bordowym rumieńcem. Najwidoczniej póki jej tego nie uświadomiłem, uznała to za prawdę. Zmieniła się w człowieka i ostrożnie zaczęła zbierać odłamki szła.
- Żarty żartami, ale pamiętaj, że ci z Watahy Asai wiedzą, kto wybił ich wilka i mogą o tym nakablować reszcie. To, że mieliśmy z nimi do czynienia to pikuś. W ten sposób całkowicie przypadkowo możemy wywołać wojnę.
- Dlaczego od razu wojnę?
As po odłożeniu ostatniego, największego szkiełka chyba znalazła właściwy słoik wypełniony zielonymi liśćmi, bo zaczęła je wyciągać i sprawnie wkładać do kubeczka zrobionego z łupiny kokosu, jakich miała tam wiele.
- Po nich to nigdy nic nie wiadomo.
Nie odpowiedziałem. Byliśmy zbyt młodzi, by pamiętać jakąkolwiek z opowiadanych nam historii z wojen, lecz doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że wcale nie były rzeczą przyjazną nam, a jako, że wrogie wojska są szkolone coraz lepiej, nie wróżyło to niczego dobrego. Nie mieliśmy do czynienia z półgłówkami, jakich w Watasze Magicznych Wilków było kilka, w tym mnie na pierwszym miejscu. As zapaliła ogień za pomocą zapałki pod czajniczkiem wypełnionym już wcześniej wodą i oparła się o kamienny blat.
- I to wszystko przeze mnie...
- Nawet nie wiemy, czy jakkolwiek bardziej przejmą się tą sprawą. Sprawiają wrażenie typu wilków, które nie przejmują się ani odrobinę losem sojuszników.
- Przejmą się, przejmą... - mówiła. Nie wiedziałem, co jej na to odpowiedzieć. Sam nie znałem na to odpowiedzi, więc nie chciałem już nic więcej wtrącać, by na końcu nie okazało się, iż nie miałem racji, a moje nieudolne próby pociechy poszły na marne.
- Czyli... co robimy? - zapytałem.
- Chyba pozostaje nam tylko czekać.
- Powiemy Alfie?
As się zawahała, lecz po chwili namysłu krótko odpowiedziała:
- Nie.
- Czyli będziemy siedzieć tutaj tak długo, aż nas nie wywęszą, znajdą i zabiją?
Dziewczyna milczała. Chyba już jej się skończyły pomysły na jakikolwiek sensowny plan działania. Właściwie to ja też nie miałem zielonego pojęcia, co mielibyśmy w tej sytuacji zrobić. Pójść do nich i jakby nigdy nic powiedzieć "no siemka, słuchajcie, moja przyjaciółka zjadła wam towarzysza. To nic, prawda? Tak, to super, a teraz zapomnijmy o całej sprawie"? Nie, to nie wchodzi w grę. To jak skazać się na dobrowolną śmierć.
- Nie wiem.
Woda w miedzianym czajniku zaczęła bulgotać, więc As wzięła gruby ręcznik w tę rękę, którą chwyciła uchwyt, by się nie poparzyć. Wlała wrzątek do kubeczka i zaczęła mieszać srebrną, zdobioną łyżeczką. Po raz kolejny powiem - naprawdę nie wiem, czy ona kradnie to wszystko z muzeów czy może sama wykopuje, bo posiadane przez nią przedmioty wyglądały jak wyrwane nie z tej epoki, a z jakiej, to nie wiedziałem, gdyż na lekcjach historii raczej nie uważałem. Kto by pomyślał, że niebieskowłosa dziewczyna lubi takie starocie?
- Czyli możemy spisać testament, rozdzielić majątki i zamówić trumnę u najtańszego grabarza - mruknąłem, zamykając oczy.
- Chyba nie mamy innego wyjścia... Tylko powiedz mi, dlaczego u najtańszego? Kto nam zabroni pogrzebu godnego szlachty?
- A skąd weźmiesz hajs? Nie mów mi tylko, że prócz fachowego zjadania wilków, okradania muzeów zajmujesz się jeszcze opróżnianiem banków.
- Zaraz... co? Co mają do tego muzea?
Uśmiechnąłem się tylko, nic nie odpowiadając. Uchyliłem oczy, co można było przyrównać do spojrzenia zboczeńca. Jeszcze z tym uśmiechem... As gdy tylko to zobaczyła, wybuchnęła śmiechem. Dobrze, że chociaż w takiej sytuacji, choć wszystko wciąż bolało mnie niemiłosiernie, potrafiłem jeszcze jako-tako zachować poczucie humoru i ją rozbawić, nieco rozładowując napięcie w atmosferze...
<Astrid?>
Uwagi Brak.