Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 20 stycznia 2016

Od Suzanny "Historia jakiegoś szczeniaka" cz. 2 (cd. Nicolas)

Rano miałam wybrać się do pracy... tak więc zrobiłam. Wybrałam zawód hutnika szkła w skromnej hucie na obrzeżach Miasta. Rzadko komu chciało się zaszywać aż tak daleko, gdyż z tego, co udało mi się dowiedzieć, w okolicy jest tylko kilka kamienic i bar, w którym nierzadko witają pijacy. Nikomu nie mówiłam, że właściwie nie mam w tym doświadczenia, ale jako, że wyglądało na to, że mam żywioł ze szkłem właśnie związany, to powinno pójść w miarę gładko. Trochę się stresowałam, pomimo zapewnień właściciela, iż wszystko mi wytłumaczą pierwszego dnia. A to właśnie miał być mój pierwszy dzień. Wcisnęłam ręce głębiej w kieszenie kurtki. Nie lubiłam, gdy jest zimno. Dłonie zawsze mi marzły i można było przyrównać ich temperaturę do szklanej butelki wyciągniętej z lodówki. Zadrżałam. Z moich ust wydobywała się jasna chmura, będąca zamarzniętym oddechem. Choć podobno były stopnie na plusie, to zdawało mi się, jakby było przynajmniej minus dziesięć. Ale ja to ja. Przy dwudziestu pięciu trzęsę się jak osika i narzekam, że chcę założyć bluzę. Od dwudziestu ośmiu do trzydziestu czterech (przynajmniej dla mnie) jest idealnie. Tylko wtedy nie ma szans, abym narzekała, że jest chłodno. Wyjątek stanowi gorączka. Wtedy zawsze jest mi zimno. Niestety w tym roku nie zanosiło się, abym miała się zadowolić ciepłym latem. Oj, co to, to nie. Już wystarczająco mówi nam o tym mroźna wiosna, którą łatwo pomylić z zimą. Jak ja nie cierpię takiej pogody, a jeszcze bardziej nie znoszę zimna.
Kilka skrzyżowań później w końcu stanęłam przed nie za dużym budynkiem mającym być hutą szkła. Zza ściany dobiegały śmiechy, oznaki przyjacielskich rozmów ludzi, którzy musieli tam pracować i znali się od lat. Wzięłam głęboki oddech, po czym wcisnęłam biały, rozpadający się już przycisk, przypominający włącznik światła. Za drzwiami rozległ się przecinający tę sielankę pisk. Krótko się naradzili, kto ma otworzyć, a już chwilę później wrota się otworzyły, a przede mną stanął niski staruszek z okazałym wąsem.
- O, nie spodziewałem się tak wątłej dziewczynki... sądziłem, że szef wyśle do nas kolejnego chłopa.
Zaśmiałam się lekko, starając się nie być niemiła. Nie lubiłam cudzego towarzystwa, a w szczególności ludzi. Nie miałam do nich zaufania. Wzrokiem zdążyłam już naliczyć pięć osób wbijających we mnie ciekawski wzrok. Machali jednocześnie długimi tykami, na końcu których mieli coś rozżarzonego. Czyżby szkło? Przypominało to raczej płonące węgielki.
- W takim razie odrobinkę się pomyliliście... - mruknęłam, niby to do siebie. Weszłam do środka przez otwarte drzwi i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie stały różnorakie maszyny i piece, a na masywnych, drewnianych stołach porozrzucane były najrozmaitsze szczypce i blaszki, zaś o ich bok oparte były nieużywane tyki. Nieco zdezorientowana obserwowałam to wszystko.
- Może się nam przedstawisz i powiesz coś o sobie? - zaproponował wąsaty koleś, zamykając drzwi. Później uświadomił sobie, że rozglądam się za wieszakiem i wskazał mi go. Wisiało na nim już kilkanaście innych kurtek. Zdjęłam swoją i powiesiłam obok. Odwróciłam się w ich stronę, namyślając się, co miałabym niby powiedzieć. Dwóch hutników usiadło na kiwających się krzesełkach, a pozostali wrócili do pracy, jednak wydawało mi się, że wciąż uważnie nasłuchują tego, co mam do powiedzenia. Przewodzić watasze to jedno, ale rozmawiać twarzą w twarz z ludźmi, którzy chcą się ze mną zapoznać osobiście oraz poznać moje zainteresowania to drugie. Poczułam, że zaczynam się pocić. Nie ważne, że było tam gorąco. Wiedziałam, że to ze stresu.
- Więc... jestem Suzanna Wrońska i... - urwałam, nie mając zielonego pojęcia, co dodać jeszcze.
- Czym się interesujesz? - dopytywał jeden z gości siedzących na krzesełku.
- Sama nie wiem... - mruknęłam.
- Jak można nie wiedzieć, jakie ma się hobby? - zaśmiał się gość w czerwonej koszulce.
- Najwyraźniej można. Jestem wyjątkowa.
Zaczęli się śmiać, jednak ja cały czas byłam całkowicie poważna. Nie chciałam wyjść na pesymistkę, która nie cieszy się z życia, ale po prostu inaczej nie potrafię. Jestem realistką i tego nie zmienię. Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich. Choć przyznam, że kilkakrotnie próbowałam stać się nieco bardziej optymistyczna, to zawsze kończyło się na porażce. Jestem jaka jestem i już. Zawsze robię wszystko po swojemu. A to, że często moje zachowanie bawi innych jest czymś, na co kompletnie nie mam wpływu.
- W takim razie jak zaczęła się twoja historia z wyrobem szkła? - zapytał wąsaty, który cały czas stał z boku. Znowu się zamyśliłam. Musiałam zmyślić jakąś bzdurę, bo raczej nie powiem im, że jestem magicznym wilczkiem i potrafię czarować. Do szaleństwa mi jest tak niedaleko, tak samo jak stąd do najbliższego psychiatryka.
- Noo... byłam kiedyś z rodzicami w hucie szkła i bardzo mi się spodobało to, co ci ludzie robili... - wytłumaczyłam, choć wiedziałam, że moja wypowiedź nie była do końca zrozumiała. Tak to jest, gdy muszę coś zmyślać na poczekaniu. Ja tu przyszłam tylko po to, aby doskonalić swoje umiejętności w dziedzinie wyrobu czegokolwiek przy użyciu żywiołu.
- W takim razie pokaż nam, co potrafisz.
Zamarłam. Nie miałam zielonego pojęcia, jak obsługiwać to wszystko, ani też na co potrzebne są te wszystkie metalowe tyki, w które z tego co zdążyłam zauważyć, od czasu do czasu dmuchają.
- Ja... dopiero się uczę... Stworzyłam tylko kilka projektów na wazon... to tyle...
- Czyli rozumiem, że nauka od podstaw... - oznajmił wąsaty. Zdawało się, że w ogóle się tym nie przejął - Wiesiek z przyjemnością wytłumaczy ci, o co w tym biega. Pamiętaj, że dążenie do perfekcji trwa całe życie, a wprawę osiągniesz dopiero po kilku latach praktyki.
Skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam. Nie chciałam już się wychwalać o tym, jakie cuda stworzyłam przed imprezą, kiedy stłukły się talerze. Tutaj jednak oni musieli się bardziej wysilić, aby stworzyć coś, co ja zrobiłam w przeciągu niecałej minuty siłą woli. Kto wie, ile im zajmowało zrobienie jednego wazoniku? Przynajmniej poćwiczę swoją silną wolę i cierpliwość. Koleś w czerwonej koszulce podniósł się z krzesełka i podszedł do mnie. Cudze spojrzenia w końcu ze mnie zeszły, a jedyna osoba, która się na mnie skupiała, był właśnie "Wiesiek".
- Rzadko kiedy trafia się nam ktoś tak młody... jak widzisz tutaj mamy same stare kaszaloty.
Lekko się uśmiechnęłam, chcąc ukryć rozbawienie. Może nie będzie tak źle...? Ale mimo wszystko czułam dyskomfort związany z obowiązkiem przebywania z innymi oraz rozmowy z nimi. Jestem introwertyczką, wolę być sama. Całkiem sama.
- W takim razie ile wiesz o wyrobie szkła?
Wskazałam na najbliższą tyczkę.
- Wiem tylko tyle, że w to się dmucha, gdy ma się rozżarzone szkło na drugim końcu. Wtedy się zaokrągla jak balonik.
Roześmiał się. Czy ja naprawdę jestem aż tak zabawna?
- Nie wystarczy, że tam dmuchniesz. Musisz się wczuć, poznać, kiedy przestać i w jakim natężeniu dmuchać. To trochę jak gra na instrumencie.
- No to mamy problem. Nie umiem grać na żadnym.
Na nowo się zaśmiał, a ja wciąż zachowałam swoją powagę. Chyba ze swoimi podkrążonymi oczami musiałam wyglądać na wyjątkowo zmęczoną i smutną za razem. To jednak chyba nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
- Nie trzeba umieć. Wszystkiego można się nauczyć. Nie wolno się poddawać. W każdym razie wyglądasz mi na kogoś upartego, kto jest za razem dość utalentowany i precyzyjny.
- Skąd to wiesz? - rzuciłam mu nieufne spojrzenie. Znowu się zaśmiał. Chyba wyjątkowo bardzo lubił to robić.
- Bo widzisz... mam już swoje lata i zdążyłem poznać już tylu ludzi, że po zachowaniu mogę poznać wiele cech człowieka.
***
Po południu, gdy wybiła szesnasta wąsaty, który jak się okazało na nazwisko miał Staniszewski, ogłosił, że możemy już zbierać się do domów. Wyszłam stamtąd jako pierwsza i szybkim krokiem ruszyłam w stronę watahy. Co prawda prędkość osiągana przeze mnie nie była jakaś wybitna przez krótkie nogi, lecz wystarczająca, by dotrzeć tam w pół godziny. Przemierzając przez Wrzosową Łąkę, kątem oka dostrzegłam jakąś małą istotkę przedzierającą się do mnie przez wysoką trawę. Przystanęłam w oczekiwaniu, co zobaczę. Wtedy poczułam coś, co ociera moją łapę. Spojrzałam w dół. Była to czarna bransoletka ze srebrną zawieszką. Założyłam ją pospiesznie akurat w momencie, gdy zwierzę zatrzymało się tuż pod moimi łapami i przemówiło.
- Dzień dobry...
Lekko mi się zawróciło w głowie. Przed chwilą znalazłam coś, co ktoś mógł kiedyś zapodziać w trawie, bądź było magicznym przedmiotem, który pojawia się w różnych miejscach o różnej porze, a teraz przemawiają do mnie zwierzęta. Choć sama nim jestem. Ale to nie ważne. I tak w pierwszej chwili to uznałam za szczyt dziwactwa. Dopiero po chwili zrozumiałam, że był to tylko niewinny szczeniak, który najwyraźniej gdzieś się zapodział w okolicy. Powinien być na lekcjach, tak samo jak pozostali. Zawsze mógł jednak być z poza watahy...
- Dobry... Kim jesteś? Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków? - zapytałam, oczekując na reakcję. Sama już dokładnie nie wiedziałam, kto należy do watahy, a kto nie, a tym bardziej szczeniaki, które pałętały się dosłownie wszędzie.
- Nie wiedziałem. Mam na imię Nico, a dokładniej Nicolas - przedstawił się - Znalazłem się tu przypadkowo, kiedy uciekałem przez jakiś taki trochę mroczny las. Moja poprzednia wataha chciała mnie zabić. Mógłbym dołączyć do tej?
Zamyśliłam się. Mroczny las? Może chodziło rzeczywiście o ulubione miejsce Kazumy? A tak właściwie o jedno z ulubionych, bo ponad wszystko ceniła Świat Mroku. A dalej było nie nic innego, jak wataha słynnej Asai...
- Jesteś z Watahy Asai?
- Że jakiej watahy? Nie słyszałem o niej nigdy. To co, mógłbym? - zapytał zaskoczony. Teraz udaje głupiego... Zapanowała cisza. Ja patrzyłam na niego zimnym spojrzeniem, a on cały czas wgapiał się we mnie.
- Jest pani Alfą? - spytał po chwili.
- Tak. - odpowiedziałam beznamiętnie.
- Tooo... mogę dołączyć?
- Już nam dość szczeniaków plączących się pod łapami, a szpiegów z wrogich watach po prostu sobie nie życzę.
- Jakich znowu szpiegów? - zapytał przestraszony.
- Nie udawaj idioty - po tych słowach odwróciłam się do niego tyłem i syknęłam: - Zmykaj mały.
- Ale czemu? - bulwersował się. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie, lecz ten nie odpuszczał i podskakując, byleby do mnie dosięgnąć, próbował mnie dogonić. Może i wyglądało to dość zabawnie, to ja jedyne co czułam, to poirytowanie. Czy on nie może odpuścić? Nie rozumie, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia? Najwyraźniej nie. Skoro małe, to też głupie i na to akurat nic nie poradzę.
- Idź sobie - zarządziłam nieco bardziej stanowczym tonem.

<Nico? Wiem, "bardzo dużo" dodałam :v>

Od Kiiyuko "Praca i dom" cz. 2 (cd. Onurix)

Hotel Monodero to wyjątkowo okazały budynek z setkami okien widocznymi z każdej strony, nie ważne, czy stałoby się pod jego wschodnią, czy południową ścianą. Wszędzie były również jasne, gładkie ściany. Od strony ulicy, którą poprzedzała biała, misternie zdobiona metalowym prętami brama oraz wysoki płot był mały park. Można było rozglądać się, podziwiając zielony ogród porośnięty egzotycznymi roślinami, więc ja zrobiłam to samo. Jako, że szłam po szerokiej ścieżce, nawet nie zauważyłam, że to była właśnie ta, na którą wchodziło się przez bramę. Znaczyło to tyle, że na tym odcinku pierwszeństwo miały samochody, chcące skręcić na parking, by to właśnie tam kierowcy mogli sobie znaleźć miejsce do zatrzymania pojazdu. Nie usłyszałam zbliżającej się maszyny, która swoimi ciężkimi kołami zgniatała kolejne to kamyszki. Wciąż z maksymalnym zaciekawieniem chłonęłam wszystko wzrokiem. Dopiero gdy zatrąbił, nie dość, że o mało nie zeszłam na zawał, to jeszcze szybko się odwróciłam. Stałam na środku ścieżki, tuż przed maską drogiego samochodu terenowego. Zaśmiałam się lekko, poklepałam ręką maskę, po czym się odsunęłam. Podążyłam za nim wzrokiem, po czym westchnęłam i całkowicie usunęłam się na bok. Weszłam na krawężnik i starając się utrzymać równowagę, szłam do dużych szklanych drzwi wejściowych hotelu.
Kiedy w końcu te udało mi się pchnąć, ukazując kosztowne wnętrze budynku, aż zabrakło mi tchu. Wszystko było tak bajecznie drogie, ale i za razem egzotyczne, że aż trud było w to uwierzyć. W życiu nie byłam w żadnym z odległych krajów. To znak, że kiedyś będę musiała się kiedyś gdzieś wybrać na wakacje. Nie ważne, z kim i gdzie, byleby zwiedzić trochę świata. Bo kto mi zabroni?
- Przepraszam, czy to pani Kiiyuko Wrońska? - usłyszałam za sobą miękki, męski głos. Z uśmiechem odwróciłam się na pięcie.
- Cudne nazwisko, czyż nie? - zagadałam. Ten pokręcił głową, a uśmiech nieco zelżał, jednak wciąż nie zszedł z mojej młodzieńczej twarzy.
- Przyszła pani tu pracować, a nie rozmawiać o tym, dlaczego pani ma takie, a nie inne nazwisko.
- No tak, tak, ale przecież małe pogaduszki zawsze umilają robotę! - mówiąc to, lekko szturchnęłam łokciem owego wysokiego mężczyznę z głową porośniętą szpakowatymi włosami. Na to ten posłał mi karcące spojrzenie i mówił dalej, ignorując moją wypowiedź:
- Za filarem jest schowek, w środku powinna już być Wiara i czekać na panią.
Aż się zachłysnęłam, po czym zaczęłam śmiać.
- Wiara? Że jak? - wykrzyknęłam, nie mogąc pohamować śmiechu. Facet cały czas patrzył na mnie z niezmiennym wyrazem twarzy - W środku stoi kapłan?
- Proszę się zachowywać... To nie czas i miejsce na żarty. Wiara to żeńskie imię.
Śmiałam się jeszcze głośniej. Oparłam się ręką o oparcie jakiegoś fotela, wciąż nie mogąc złapać tchu. Do środka weszło jakieś młode małżeństwo z córeczką. Odwróciłam się w ich stronę, wciąż chichocząc. Mąż od razu mnie poznał. To właśnie on na mnie trąbił, chcąc jasno dać do zrozumienia, abym zeszła ze ścieżki. Patrzył spod przymrużonych powiek to na mnie, to na gościa w garniaku. Zapewne uznał mnie za totalną wariatkę. Mój szef pospiesznie do nich podszedł, rzucając mi ostrzegające spojrzenie. Wiedziałam jednak, że nie może mnie wylać, bo rozpaczliwie potrzebował sprzątaczek. Pokiwałam mu na pożegnanie, a następnie zajrzałam za wskazany wcześniej przez niego filar. Rzeczywiście znajdowały się tam drzwi z czerwonym napisem "Wstęp tylko dla personelu". Uśmiechnęłam się, chcąc zrobić dobre wrażenie na koleżance, która miała wyjątkowo dziwacznie imię i nacisnęłam na klamkę. Drzwi były ciężkie, więc musiałam na nie naprzeć ramieniem, abym mogła zajrzeć do środka. Rzeczywiście na taborecie siedziała kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat. Przykręcała podłużną końcówkę miotły do kija, a kiedy skończyła, podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
- Cześć, jestem Kiiyuko - uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając do niej rękę. Wiara zaczęła się śmiać, pokazując swoje braki w zębach lub ich całkowity brak. Na to również lekko się zaśmiałam, choć nie wiedziałam, co było powodem jej rozbawienia.
- Cóż to za fikuśne imię?! - wykrzyknęła swoim babcinnym głosem.
- No... Em... Po prostu takie mam - wyjątkowo nie wiedziałam, co powiedzieć. Wygląda na to, że mamy remis. Jeszcze chwilę temu się z niej naśmiewałam, a teraz ona ma jak największe prawo śmiać się ze mnie.
- No tyle to wiem... - kobieta wstała, już uspokajając się nieco i wcisnęła mi w dłonie miotłę, którą wcześniej trzymała na kolanach - Już dawno nie miałam nikogo, kto by mi pomógł. Musiałam to wszystko sama ogarniać.
- Naprawdę? To kupa roboty - oznajmiłam, stawiając ją na ziemi. Wiara wręczyła mi również kij z szufelką przytwierdzoną na jego końcu. Co jak co, ale jak na taki hotel, powinni nieco więcej zainwestować w sprzęt.
- Prawdę, prawdę - potwierdziła - A teraz do roboty, bo już tymi buciorami nam piachu wnoszą na korytarze. Ty obrabiasz całe skrzydło południowe, ja biorę się za północne. Za godzinę widzimy się tutaj i powiem, co dalej.
- Ok... a gdzie jest skrzydło południowe?
- Na południu - zaśmiała się - Nie ubrudzisz ciuchów?
Popatrzyłam na siebie. Rurki, biały T-shirt i różowy sweterek nie nadają się do pracy? Fakt, może i miałam pomalowane paznokcie i mogłam wyglądać na kandydatkę na miss, ale dla mnie liczyło się tylko tyle, byleby go nie złamać. Nie miałam ochoty latać po sklepach, żeby znaleźć jakiś dobry pilnik.
- Nie, a przynajmniej się postaram - uśmiechnęłam się.
- Czyli nie będziesz mi beczeć nad uchem jak ostatnia?
- Nie, nie będę.
- Ja myślę - zaśmiała się ponownie i z łatwością otworzyła drzwi. Zdawała się być całkiem sympatyczna. Mimo znaczącej różnicy wieku powinnyśmy się dogadywać. Patrzyłam, jak skręca w lewo patrząc od strony drzwi wejściowych, więc doszłam do wniosku, że ja powinnam pójść na prawo. Tak więc zrobiłam. Wyciągnęłam z kieszeni biały odtwarzacz MP3, a kiedy się włączał, włożyłam do uszu różowe słuchawki. Następnie w niebieskim menu wybrałam ulubioną piosenkę i zaczęłam wywijać miotłą w jej rytm. W sumie praca sprzątaczki nie była tak zła, jakby to się zdawało. Sprzątanie nie sprawia mi większych kłopotów, a słuchanie przy tym muzyki było niesamowitym połączeniem. Szef na rozmowie o pracę nic o tym wspominał, więc nie było to zabronione. Kto wie? Może ja i Wiara będziemy tworzyć zgrany zespół, a nawet dostaniemy podwyżkę? Byłoby naprawdę wspaniale.
Kontrolowałam godzinę co średnio dziesięć minut, patrząc w różowy zegarek, aż w końcu doszłam do wniosku, że skończyłam robotę. Podniosłam miotłę, kij ze szufelką zapełnioną po brzegu wszelakim piachem, wyschniętym błotem, włosami oraz kłaczkami kurzu, a następnie poszłam tam, skąd przybyłam. Wbrew pozorom było to wyjątkowo proste, gdyż na hol główny prowadziło wiele znaków przytwierdzonych do ścian. Wiara już tam była. Wyciągnęłam słuchawki z uchu i popatrzyłam na swoje zakurzone nogawki spodni.
- Wiara...
- Hm?
- Będziemy miały jakieś... no nie wiem, uniformy robocze?
Kobieta przez chwilę się zamyśliła, a później przytaknęła głową.
- Jeśli dojdzie do nas jeszcze jedna osoba, dostaniemy wtedy nie dość, że stroje, to jeszcze nowy sprzęt. Marzenia czasem się spełniają.
Uśmiechnęłam się. To chociaż jakieś pocieszenie. Nie pozostaje nam nic, jak tylko liczyć na pojawienie się nowej koleżanki... ewentualnie kolegi.
- Mogę o coś zapytać? - zaczęłam.
- Tak?
- Jak długo już tu pracujesz?
Zamyśliła się, wykonując takie ruchy szczęką, jakby coś przeżuwała. Może to jej przyzwyczajenie? Coś, co pomaga jej w myśleniu?
- W tym roku już dwanaście lat.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Naprawdę?
- A czemu by nie? W tym roku najpewniej moje życzenie się spełni o większym wsparciu finansowym ze strony szefa. Traktujemy się jako kumplów, fakt, ale od początku mojej pracy tutaj sprzęt w całości był wymieniany tylko dwa razy.
Popatrzyłam na kupę już sfatygowanych mioteł, kubłów z wodą oraz kolekcję płynów do mycia podłóg ze zdartymi etykietami. Faktycznie to wszystko wymagało wymiany, tym bardziej, że podczas zamiatania w rękę wbiła mi się w rękę nieszczęsna drzazga, której za nic nie mogę wyciągnąć. Wiara odstawiła swoją miotłę, odebrała moją, a następnie wręczyła ścierkę oraz płyn przeciw przylegania kurzu do mebli.
- Teraz będziemy musiały wysprzątać pokoje. Ludzie poszli na śniadanie, więc to pora idealna na zrobienie tego. Tym razem jednak sądzę, że powinnaś iść ze mną na "nauki".
- Spoko - uśmiechnęłam się szeroko - Nie ma sprawy.
***
Ten dzień był wyjątkowo męczący... ale mimo to bawiłam się całkiem nieźle. Pewnie brzmi to wyjątkowo głupio, ale prawdę powiedziawszy, był to luźny zawód, który nie nudził. Mogłam sobie dzięki niemu nawet urobić krzepę. Machanie miotłą jest mimo pozorów dość wymagające wytrzymałości. Lepsze to niż niejedna siłka. No i jeszcze w dodatku na tym zarabiam.
- Dzięki Wiara, wygląda na to, że widzimy się jutro - powiedziałam uśmiechnięta. Ona odpowiedziała na to tym samym.
- No idź już, bo chyba zapomniałaś dziś o śniadaniu. Pewnie jesteś głodna, a w domu czeka na ciebie obiad...
- Prawda, prawda - zaśmiałam się. Moje podejrzenia okazały się być trafne - Wiara mimo swojego wyglądu "typowej sprzątaczki" była wyjątkowo miła.
- Do zobaczenia - powiedziała, gdy już odchodziłam. Ja odpowiedziałam jej, jednocześnie idąc tyłem, byleby na nią popatrzeć i pomachać ręką:
- Do jutra!
Później wyszłam na zewnątrz. Znowu stałam na żwirowej ścieżce. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę wschodniej części Miasta. Już było ciemno, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Do pracy idę jeszcze jutro na cały dzień, później siedzę w robocie tylko w takich godzinach, abym mogła później pobiec na lekcje z dzieciakami. Pracuję siedem dni w tygodniu... raz dłużej, raz krócej. Może gdy dojdzie do nas "Nowa" (choć ja chwilowo właśnie taką jestem) zmiany będą nieco "lżejsze". Ba! Świetnie byłoby, gdyby było nas kilkanaście, bo właśnie wtedy praca szłaby jeszcze sprawniej. Ponadto przydałoby się we watasze więcej nauczycieli we watasze... wtedy miałabym zdecydowanie więcej luzu.
Kilkanaście minut później przeszłam pod ogrodzeniem, by zniknąć za drzewami i zmienić się w końcu w dużo wygodniejszą postać wilka. Westchnęłam cicho i potruchtałam w kierunku, gdzie znajdowała się Góra... no i w końcu moja jaskinia. Mniej-więcej w połowie drogi usłyszałam jakiś ruch za krzakami. Cień? Zwróciłam w tamtym kierunku głowę. Postać miała jasne futro, więc niezbyt dobrze się maskowała, mimo, że wszędzie leżała cienka warstwa już roztapiającego się śniegu. Zrobiłam dwa kroki w tył, napinając mięśnie. Przygotowałam się do skoku i ruszyłam. Bez problemu naskoczyłam na zaskoczonego wilka, który nawet nie zdążył zareagować. Przeturlaliśmy się kilka razy, aż w końcu ja na nim leżąc, krzyknęłam mu w pysk:
- Wygrałam!
Patrzył na mnie wystraszonymi, zielonymi ślepiami. Wstałam, jednak wciąż nie schodząc z jego klatki piersiowej i brzucha.
- Ugniatasz mi wnętrzności... nie mogę oddychać... - wysapał. Zeskoczyłam z niego. Ten powoli się podniósł i popatrzył na mnie w głębokim zamyśleniu, trochę jakby namyślał się, co miałby teraz powiedzieć.
- Siema tak w ogóle - wyszczerzyłam się, pokazując swoje wszystkie zęby.
- Cześć... - mruknął.
- Coś ty taki markotny? Jestem Kiiyuko, a ty? - wciąż głupio się uśmiechając wyciągnęłam do niego łapę, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mógł mi co jedynie przybić żółwika, bo wilki nie posiadają zdolności chwytania się za łapy. Otworzył szerzej oczy, nie ruszając się ani odrobinę. Wyglądał na oszołomionego.
- Kiiyuko?
- No, a jak! - zaśmiałam się. Ten o dziwo mocno mnie uścisnął. Nieco zaskoczona zachowaniem całkowicie obcego basiora, odwzajemniłam przytulasa. Lubiłam się przytulać, on najwyraźniej podzielał moje hobby.
- Tak dawno się nie widzieliśmy... - odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy - Pamiętasz mnie jeszcze?
- Eee... No wiesz, nie bardzo, ale zawsze możemy się zakumplować. Tak trochę miałam wypadek i nic nie pamiętam. - zaśmiałam się wesoło. Kompletnie gościa nie znałam, zbliżała się północ, a my rozmawiamy jak starzy przyjaciele. Nie wiedziałam nawet, czy pochodzi z watahy.
- Tak swoją drogą, ty w ogóle do nas należysz?
- Jak by to powiedzieć... - urwał, spuszczając wzrok.
- No mów - odpowiedziałam wciąż optymistycznie. Intrygowało mnie wszystko to, co tyczyło się mojej przeszłości, bo o takowej niestety posiadałam ograniczoną wiedzę. Zawsze mógł mnie okłamywać, ale zawsze jednak warto z takim pogadać. Nie wiedziałam, jak ma na imię, ale mówi się trudno. Prędzej czy później z całą pewnością się przedstawi, chociażby z czystej grzeczności.

<Onurix? Doczekałaś się c: >

Od Kirke "Spacer na dwóch nogach" cz.6 (c.d Mizuki)

- Nie... - odparłam wystraszona - Nie szpiegowałam Cię... - wadera mnie puściła.
- Kirke... Kirke, Kirke, Kirke... Naprawdę musisz znaleźć sobie miejsce - uśmiechnęła się i odwróciła głowę, a ja weszłam na jej grzbiet tak, że nie czuła tego - a właśnie. Skoro nie masz co robić... to może... pokaż mi co umiesz - odparła, i zaczęła się rozglądać - Kirke?
- Bu! - powiedziałam jej do ucha, a ta zaskoczona obróciła głowę - Gdyby to było naprawdę to byś już nie żyła - uśmiechnęłam się i zeskoczyłam z niej i zaczęłam biec w stronę lasu.
- Osz ty... złapię Cię! - krzyknęła i zaczęła biec w moją stronę. Śmiałam się, ale krótko bo potem mnie zatrzymała łapiąc za ogon i upadłam na błoto. Mizuki zaczęła się śmiać.
- Dobra... chodź umyjemy Cię - rzekła i wzięła mnie w zęby i dała do bliskiego bajorka. Wyrzuciła mnie do wody i szybko się umyłam i otrzepałam.
- Mizuki... możesz mi zaprezentować swoje moce? - spytałam, a ta natychmiast tupnęła o ziemię i ziemię pokrył lód. Zaczęła biegać wokół i stworzyła wokół kopułę robiąc salta, piruety. Wyskoczyła z ognistym "ogonem" roztapiając lód i robiąc ogniste pierścienie na niebie. Gdy skończyła machałam zadowolona, ale posmutniałam.
- Kirke? Aż tak było źle? - spytała.
- Nie, nie... tylko... wszyscy znajomi jakich mam mają moce... ja nie mam... - uszy mi oklapły - Jestem normalnym wilkiem... - zaczęłam iść w stronę watahy.
- Kirke czekaj - powiedziała, zatrzymując mnie.

<Mizuki? Odpisz i nie dawaj mi cd bo wena mi powoli siada>

Uwagi: Zapominasz o ogonku na końcu niektórych wyrazów (dziękuję, ziemię). Nie "pirułety" tylko "piruety".