Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 31 stycznia 2016

Od Epony "Od początku" cz. 3

Troszkę się przestraszyłam, gdy zwalił drzewo. Po chwili rozmowy usłyszałam głos w głowie.
- Córeczko, zaraz przyjdę do jaskini, a wiesz że nie chciałabym, żeby ktoś mnie zobaczył - Zrobiłam się cała czerwona.
- Co się stało? - Zapytał z denerwującym uśmieszkiem.
- Nic, tylko muszę już iść - Odpowiedziałam.
- A czemu to? - Spytał się.
- Ktoś do mnie przyjdzie - Powiedziałam cała czerwona.
Onurix powiedział "okej" i odszedł. Weszłam do jaskini, która nie była na terenie watahy. Jaskinia była cała z selenitu. Gdy dotknęłam ściany zaczęła się świecić. Chwilę później przyszła mama. Mama była śnieżnobiałą klaczą. Wcieleniem mojej matki. Usłyszałam za sobą wyjątkowo ciche kroki. Zobaczyłam wilka. Ruszyłam na niego w oka mgnieniu i zobaczyłam, że to Onurix. Podeszła do niego moja matka i powiedziała:
- Drogi wilku, masz wybór możesz nikomu o tym nie mówić albo możemy cię zabić. Co wybierasz? - Spytała mama.
- Jjja wybierram siedzieć ciicho. - Powiedział jąkając się.
- Dobrze, a teraz odejdź i lepiej trzymaj język za zębami - syknęła mama.
Onurix odszedł z podkulonym ogonem. Matka powiedziała:
- Na przyszłość musisz bardziej uważać.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę i odeszła, a ja wróciłam do watahy. Gdy wróciłam spotkałam Onurixa dziwnie się na mnie patrzył. W końcu powiedziałam:
- Ja ci wszystko wyjaśnię. To była moja matka.
- Ale jakim cudem koń jest twoją matką? - Spytał Onurix.
- Mama może zmieniać wcielenia, ponieważ jest boginią, a powiedziała ci tak, żebyś nikomu nie zdradził jak ona wygląda rozumiesz? - Zapytałam
- Tak, tak - Odpowiedział.
- Już się robi ciemno. Chyba już powinniśmy wracać do jaskiń - Powiedziałam.
- Tak, powinniśmy już iść. Do zobaczenia.
- Pa - powiedziałam i odleciałam. Długo jeszcze o tym myślałam, lecz w końcu zasnęłam.

Uwagi: Jeśli chcesz przedstawić inny tryb narracji, w którym to odpowiedź jest wtrącona w tekst, musisz to wsadzić między cudzysłowie (przykład:  Onurix powiedział "okej" i odszedł.). Odnoszę wrażenie, że nie trzymasz się charakteru Onurixa, dzięki czemu powstaje nam nieco złośliwy, ale strachliwy basior, choć on ma w rzeczywistości wyróżnia się innymi cechami. Wszystko piszesz jednym ciągiem... (czyli zamiast: -Ale jakim cudem koń jest twoją matką?-Spytał Onurix. powinno być: - Ale jakim cudem koń jest twoją matką? - Spytał Onurix.). Powiedziała, powiedział, powiedziała... nie znasz innych określeń? Np. rzekła, odpowiedziała, mruknęła, wyjaśniła itd. No i nie musisz przy każdej wypowiedzi mówić, kto co oznajmia, bo przy dialogu dwóch osób łatwo się domyślić. Wystarczy, że będziesz o tym wspominać co, no nie wiem... co trzecią wypowiedź?

Od Zone "Zapoznanie się z watahą" cz.1 (cd. chętny basior)

Nastał piękny wiosenny poranek, wstałam ja i jakiś basior. Spoglądaliśmy się na siebie przez jakieś pięć minut, aż w końcu zrobiłam pierwszy krok i zapytałam się...
- Może chcesz się przejść jest taki piękny poranek? - zapytałam z uśmiechem.
- No okej, dobrze zrobi mi spacer.
Wyszliśmy na piękną zieloną łąkę, zaczęliśmy się gonić. Zachowywaliśmy się jak szczeniaki. Zobaczyłam jezioro podeszłam do niego i usiadłam. Rozglądałam się szukając tego basiora. Nie widziałam go, więc postanowiłam się napić, gdy nagle zostałam popchnięta do jeziora. Po jakimś czasie wynurzyłam się z jeziora i zaczęłam go gonić, w końcu gdy on się zmęczył to go złapałam, a tak dokładnie wpadłam na niego.
- Dlaczego to zrobiłeś?!
- Dla zabawy. - powiedział śmiejąc się.
- Teraz jestem przez ciebie mokra, ale dobra już nie ważne.
- Wiesz co, zgłodniałem a ty?
- No ja też. Chodź, poszukamy czegoś do zapolowania.
Zaczęliśmy chodzić i rozglądać się, kiedy coś ujrzałam. Była to wiewiórka, więc podbiegłam do drzewa i próbowałam ją złapać, ale się nie udało. Podeszłam do basiora i powiedziałam:
- Chodź już, bo się ściemnia.

<chętny basior?>

Uwagi: Zaraz... wstała, ale skąd? Leżała na jakiejś łące a tam w magiczny sposób pojawił się jakiś basior? Może jakieś wyjaśnienie by się przydało? Choć a chodź nie znaczy tego samego! "Ściemnia się" piszemy razem i przez "ś".

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Od Elizabeth "Jak tu się znalazłam?" cz. 1 (cd. chętny basior)

Wzięłam głęboki wdech. Dziś wita mnie piękny, słoneczny poranek.... Zgłodniałam, czas na polowanie.
Weszłam na drzewo w celu wypatrzenia zdobyczy. Sarna pasła się, beztrosko spoglądając, a to w prawo, a to w lewo. Wiedziała, że tu jestem. Nagle zerknęła na krzak, po czym oddaliła się od niego. - Co jest? Przecież tu nikogo nie ma! Tylko ja i las, no i tam sarny.... - mówiłam po cichu do siebie. - To podejrzane, ale mnie by wyczuła? Nie! Ja jestem po drugiej stronie! - w końcu przestałam gadać jak głupia do siebie. Przyjrzałam się krzakom, ruszały się. Wiatru nie było. To, to był wilk?! Co on tu da diaska... poluje. Niech no tylko na nią skoczy! Obmyśliłam krótki plan działania. Wilk, skoczył na ofiarę, a ja w tym czasie na niego.
- Au! Co ty robisz?! - zapytał nieznajomy, popychając mnie.
- Nie widać?! Poluję! - powiedziałam uniesionym głosem.
- Ha! Znalazła się wojowniczka! - zakpił ze mnie.
- Lepsza od ciebie - powiedziałam łagodniej.
- Widzę, że się na tym trochę znasz... - odpowiedział patrząc na sarnę.
- Tak. Byłam do tego wychowana - powiedziałam zasłaniając ją swoim ciałem.
- Ach, tak. Z jakiej watahy cię przysłano? - zapytał osobnik.
- Yhm... z... z żadnej, jestem sama.
- Jak to? - zapytał ckliwie.
- Normalnie... nikt nie chciał mnie...
Sarna uciekła, zbliżała się noc.
- A jak masz na imię? I może byś dołączyła do watahy?
- Ja? Elizabeth. A ty? A i dołączę do twojej watahy bardzo chętnie - powiedziałam.

<Jakiś samiec?>


Uwagi: Niektóre zdania nie mają sensu... np. mogę Ci dogłębnie przeanalizować jedno z nich: "Weszłam w celu wypatrzenia zdobyczy na drzewo.". Potrzebowałam dobrej chwili, by pojąć, że ona chce wyszukać jakiegoś zwierzęcia, obserwując okolicę z wysokości, a nie znaleźć "zdobycz na drzewo". Prawidłowa forma zdania brzmi "Weszłam na drzewo w celu wypatrzenia zdobyczy.". Naprawdę warto zawsze czytać po napisaniu swoje op. i analizować, czy aby na pewno cały tekst się klei, poprawić, a w razie potrzeby coś dopisać. Nie jestem pewna, czy można być "wychowanym do polowania", ale niech Ci już będzie, bo mogę się mylić. Ostatnia wypowiedź nie jest w całości pytaniem, tak więc nie można go skomentować jako "zapytałam", tylko jak już "oznajmiłam" czy po prostu "powiedziałam".

Od Zone "Wypadek'' cz.2 (Cd Epona)

- Nazywam się Zone co się stało, gdzie my jesteśmy?!
- Jesteśmy w schronisku.
- Że co! Jak to się stało?
- Zderzyliśmy się i złapał nas.
- To nie możliwe!
- Jak widać jest to możliwe.
- Gdy byś się ze mną nie zderzyła nic by się takiego nie stało! To wszystko twoja wina!
- Przepraszam, po prostu się zgubiłam! - odpowiedziała z łzami w oczach.
- Dobra, już nie ważne.
- Musimy się stąd wydostać.
- Tak, ale jak?

<Epona?>

Uwagi: Opowiadanie składające się z samego dialogu...? Może poćwicz nad narracją i w następnym op. spróbuj wprowadzić trochę akcji? Nie przepadam za tekstami, gdzie jest tylko i wyłącznie rozmowa nic nie wprowadzająca do fabuły, a to z kolei to ta druga osoba jest zmuszona coś wymyślić. Zdarza się jednak, że ta również nie ma pomysłu i bezsensowny dialog jest prowadzony przez kilka, a nawet kilkanaście op. O wiele bardziej wciągające jest czytanie op., w którym to pierwsze skrzypce właśnie akcja, a dialogi pojawiają się tylko jako "dodatek". Nie bój się pisać dłuższych op., a wiem, że potrafisz to zrobić. Wystarczy chcieć. :)

Od Epony "Wypadek" cz. 1 (cd. chętny)


Poleciałam na jakąś polanę. Nie wiedziałam jak się nazywa, ponieważ dopiero co dołączyłam do watahy. Leciałam dosyć szybko. Po chwili jednak niechcący wpadłam w drzewo. Jednak nim uderzyłam w drzewo uderzyłam w jakiegoś wilka. Po tym jak się ocknęłam od razu się najeżyłam i zawarczałam. Wilk powiedział, że jest z Watahy Magicznych Wilków i nic mi nie zrobi. Chwilę nam minęło na rozmowie. Usłyszeliśmy kroki obejrzeliśmy się i był to człowiek z psami. Psy zdążyły dopaść wilka przy mnie, a ją zanim wzleciałam w powietrze zostałam złapana w sieć. Zostaliśmy później uśpieni. Po pewnym czasie ocknęłam się i zobaczyłam, że jestem w ciemnym pomieszczeniu w klatce. Spanikowałam nie wiedziałam co robić. Drugi wilk leżał obok mnie nieprzytomny. Kraty były dość szerokie, ale nie aż tak żebym mogła się przecisnąć. Zmieniłam się w lisa i wyszłam z klatki po czym znów wróciłam do dawnej postaci. Usłyszałam kroki. Czmychnęłam szybko za skrzynie i wtedy wszedł człowiek. Okazało się, że jestem w schronisku dla magicznych dzikich zwierząt. Człowiek po chwili mnie znalazł i zabrał mnie i drugiego wilka. Zostaliśmy umieszczeni na wybiegu. Zobaczyłam że jesteśmy jakby na wystawie i wszędzie wokół są ludzie. Od razu najeżyłam się podobnie jak wilk obok. Schowalismy się do czasu zamknięcia. Po zamknięciu spytalam się jak się nazywa a on odpowiedział mi...

<Ktoś?>

Uwaga: "Wataha Magicznych Wilków" to nazwa, zatem należy ją pisać z wielkich liter. Schronisko dla magicznych dzikich zwierząt? Chyba naprawdę powinnam gdzieś napisać, że ludzie w Mieście nie mają pojęcia o naszym istnieniu... No chyba, że to jakaś nielegalna organizacja.

czwartek, 21 stycznia 2016

Od Suzanny "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz. 5 (cd. chętny)

Prędko wyszłam z przychodni i tak samo szybko zeszłam ze stromej Góry. Ciszę przerywało częste wycie wilków, które powiadamiały kolejnych to członków o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Wiele z nich, słysząc alarm biegało spanikowane po terenach, nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić. Niech to szlag, że nigdy tego nie przećwiczyliśmy! Trzeba to zmienić i to szybko. Choć przyznam, że łapy rzeczywiście rwały mi się do szaleńczego biegu gdzie popadnie, byleby się ukryć, to i tak zwalczyłam to pragnienie siłą woli. Stanowczo zmierzałam do Zielonego Lasu, gdzie zapewne znajdowała się znaczna część członków watahy. Robili zbyt duży harmider. Trzeba ich wszystkich uspokoić i ustawić w zwarte szyki. Chociaż tyle udało mi się wywnioskować z tych naiwnych ludzkich filmów, które zawsze mnie zwyczajnie nudziły, więc już po kilku minutach przełączałam kanał. Od zawsze bardziej ciągnęło mnie do książek, niż do telewizji. Wolałam myśleć nad tym, co tam akurat się dzieje i mieć w to chociażby minimalny wkład, choćby poprzez inne zinterpretowanie danej sytuacji. Bezmózgie wgapianie się w ekran nie interesowało mnie nawet odrobinę, a wręcz niekiedy męczyło.
Tak było i tym razem. Miałam działać, lecz na dużo większą skalę niż czytając pod kocykiem jakieś tomiszcze, gdyż w tym przypadku mogłam ponieść konsekwencje swoich czynów już w niedalekiej przyszłości. Tym bardziej, że przewodzę watahą. Oni by to odczuli jeszcze bardziej, niż ja. Jeden nierozważny ruch i wszystko się zawali. To będzie koniec blisko pięcioletniej watahy. Mogłam zrujnować dzieło moich rodziców za jednym zamachem... honor jednak mi na to nie zezwalał i dodawał skrzydeł, choć nie ukrywam, że okropnie się bałam. Tego obowiązku bycia wzorem władcy. Nie chciałam, by pachołki Asai wyśmiały mnie za wręcz dziecinną postawę, którą zachowywałam (przynajmniej moimi oczami) na co dzień. Pora dorosnąć i wziąć się w garść! Jakiś wilk śmignął tuż obok mnie, więc ja postanowiłam zatrzymać kolejnego, biegnącego w ślad za nim, po prostu wyciągając łapę. Wilk w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się raptem dziesięć centymetrów od mojej kończyny.
- Co to za wariacje? Gdzie biegniecie? - zapytałam twardo. Jasna wadera ozdobiona fiołkowymi pasami na całym grzbiecie spochmurniała i odpowiedziała:
- A gdzie mamy iść? Ukryć się.
Zaśmiałam się krótko, co ona chyba nie do końca zrozumiała, bo obserwowała mnie nieufnym spojrzeniem. Może i miała mnie za wariatkę, ale powinna wiedzieć, że ja od razu widzę ją jako tchórza, tak samo jako większość członków watahy, którzy właśnie uciekali we wszystkie strony, niczym stado wystraszonych kurczaków. W środku byłam w sumie z siebie dumna, że nie zwiałam z prądem pozostałych, tak jak początkowo miałam to w planach.
- A kto będzie bronił watahy?
- Jak to kto? Wojownicy - odpowiedziała.
- Tylko, że ich jest zdecydowanie za mało. Asai ma doskonale szkolonych podwładnych liczonych w dziesiątkach.
- A nas nie są czasem dziesiątki? - wywróciła oczami wadera, niecierpliwiąc się nieco. Albo była wyjątkowo zdenerwowana zaistniałą sytuacją, albo miała po prostu taki charakter.
- Nie o takie dziesiątki mi chodzi. Po prostu pomóż mi zwołać tu resztę i jakoś doprowadzić to do porządku! - podniosłam głos, już powoli tracąc cierpliwość.
- Stać! - niespodziewanie ktoś krzyknął. Odruchowo odwróciłam się w tamtą stronę, by zobaczyć szaro-czarno-czerwonego basiora prowadzącego kolumnę wilków. Uniosłam brwi w zdumieniu. Samiec odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął czarująco. Dopiero wtedy poznałam w nim dawnego przyjaciela mojego taty, Kai'ego. Właściwie to można uznać, że przyjaźnił się również z moją mamą... ale najwyraźniej ich stosunki uległy zmianie na całkowicie obojętne. Nie chciałam wracać do tego, co już było, ale w takich przypadkach to zwyczajnie było silniejsze ode mnie. Wspomnienia wróciły. Emocje tak bardzo różne od tych, które odczuwałam obecnie. Najbardziej uderzył mnie brak poczucia bezpieczeństwa. Teraz ja sama muszę o nie zadbać. O wsparcie i szacunek z kolei muszę już walczyć.
- Pomyślałem, że przydałaby się pomoc i nieco to ogarnąłem.
- Dziękuję - skinęłam na niego głową. Ulżyło mi nieco na sercu, widząc, że chociaż ktoś zachował spokój i nie muszę go poszukiwać jak oszalała po całych terenach. Kto wie, ile osób rozbiegnie się aż tak, że trudno będzie go odnaleźć? Ja w końcu miałam problemy ze spamiętaniem wszystkich wilków, choć powinnam to skontrolować. Przełknęłam ślinę. Nie wygląda to za dobrze. Wodziłam wzrokiem z żołnierza na żołnierza, a wadera, którą zaczepiłam wciąż stała u mojego boku i również wpatrywała się w szeregi.
- Czyli mam rozumieć że to nasze wojsko w pełnej krasie?
- Zgadza się - przytaknął.
- I że oczekujecie na rozkazy? - dopytywałam. Ponownie pokiwał głową, a wojowie z tylnych rzędów zaczęli między sobą szemrać, zupełnie jakby myśleli, że nie wyrabiam z tym wszystkim. Niestety, ale mieli rację. Niespokojnie przenosiłam ciężar ciała to na lewe, to na prawe łapy i oblizałam zaschnięte usta.
- Dobrze. Więc pierwsze polecenie brzmi następująco... pierwsza połowa idzie odszukać pozostałe wilki, a druga idzie za mną pilnować granicy.
Wilki prędko pojęły, jakie dostały zadanie, więc część z nich rozbiegła się w różne kierunki.
- Tylko macie wrócić przed zachodem słońca! - krzyknęłam jeszcze za nimi, a następnie odwróciłam się w stronę obserwujących mnie kilkunastu wilków. Na nowo zaczęłam odczuwać stres. Mogli sobie o mnie coś złego pomyśleć... a zresztą co mnie obchodzi ich opinia? Powinnam robić tylko to, co do mnie należy. Obrałam kierunek prowadzący do północnej części watahy. Wojownicy oraz reszta wyszkolonych wilków ruszyła w ślad za mną i o dziwo również za pochodem potruchtała wadera.
- A ja? Co mam robić?
Westchnęłam, wywracając dramatycznie oczami. Wyglądało na to, że jest jedną z osób, którym trzeba powtarzać wszystko dobre kilkanaście razy.
- To samo, co pierwsza grupa.
Skinęła głową, rozumiejąc zadanie i odbiegła. Kilkadziesiąt minut wędrówki później przedarliśmy się przez Mroczny Las i stanęliśmy idealnie w jego połowie, czyli punkcie, przez który czy się tego chciało czy nie, przechodząc z Watahy Magicznych Wilków do Watahy Asai i na odwrót musiało się odwiedzić. Gorzej, jeśli ktoś wybierze się drogą powietrzną, a znając życie tak właśnie się stanie. Odwróciłam się w stronę uzbrojonego szeregu wilków. Sama szczerze nie wiedziałam, skąd wzięli tą broń, lecz niewykluczone, że już wcześniej mieli ją przygotowaną właśnie na wszelki wypadek.
- Słuchaj Kai... nie możesz kogoś wysłać w powietrze, żeby kontrolował, czy nikt nie nadlatuje?
Zamyślił się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Właściwie to Zone może lecieć, a także Vanessa. Kto ma żywioł powietrza to akurat nie wiem, ale...
- Dobra, to wystarczy. Niech lecą.
Przytaknął i wydał polecenie dość zaskoczonym waderą. Jednakże po chwili zastanowienia zamachały skrzydłami i przedostały się przez wysoko osadzone korony ciemnych drzew. Patrzyłam na to jak zaczarowana. Wiedziałam, że jestem uziemiona do końca życia, a od dziecka marzyłam o lataniu. Szybować po bezchmurnym niebie... Otrząsnęłam się z chwili zamyślenia.
- I co? Mamy tak po prostu sterczeć? Jeśli ci zaraz nie wyskoczą z tych krzaczorów, to nie ręczę za to, że prędzej naskoczy na nas jakiś demoniczny zwierz, niż ci idioci - mruczała pod nosem moja ciotka. Mimowolnie zaczęłam się cicho śmiać, jednak nie skomentowałam tego w żaden sposób. Przeszłam na same tyły formacji, by tam niespokojnie co chwilę odwracać się i kontrolować, czy nic się nie skrada, tak jak powiedziała to Kazuma. Wolałabym być zmiażdżona przez cielsko zmutowanego niedźwiedzia, niż być rozszarpana przez jakiegoś zdziczałego wilka. Sama nie wiem dlaczego, po prostu takie mam opinie o śmierci i tyle. Pierwsza z wybranych opcji zdawała się być śmiercią szybką i mniej bolesną.
- Czyli jak długo będziemy tak sterczeć? - zapytała już znudzona Sierra.
- Nie wiemy, jesteśmy pierwszą linią obrony, więc dowiemy się tego dopiero w chwili natarcia - oznajmił dyplomatycznie Toboe. Nikt już o nic więcej nie pytał. Może i zdawało się to być głupie - na pierwszą linię obrony stawiać Alfę... lecz nie robiło to raczej większej różnicy, gdyż czarodziejka ze mnie marna, a broni i tak nie mam. Jedyne, czym się mogłam poszczycić, była nieśmiertelność. Cokolwiek mi zrobią, to po chwili się zrośnie. W uszach dzwoniło mi na samą myśl, co oni mogą takiego na mnie wypróbować, byleby sprawić ból. Obecnie po prostu stałam tak i nasłuchiwałam. Część z nas była przemieniona w ludzi, kurczowo ściskając w dłoniach miecze, kosy, pistolety, a nawet karabiny, lecz ja postanowiłam jak na razie zostać w swojej prawidłowej wersji. Co kilka sekund zerkałam za ramię, mając coraz większe wrażenie, że zaraz nas coś zaatakuje od tyłu.
- Ktoś będzie musiał prędzej czy później biec donieść, gdzie jesteśmy i jak wygląda nasza sytuacja, by w razie czego mogli posłać jakieś posiłki - oznajmiła z całkowitym spokojem Sohara. Trzymała w rozluźnionej dłoni łuk i wyglądała na najbardziej zrelaksowaną z nas wszystkich. Mnie aż oddech "utknął" w piersi, przez co cały czas napięta klatka uniemożliwiała branie większych haustów powietrza. Dreptałam niespokojnie w miejscu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
- A co jeśli to wszystko to tylko plotka, a wataha Asai wcale nie szykuje się do skoku na nas?
Moje ramiona opadły, bo zdałam sobie z tego sprawę, że wadera, której imienia nie zdołałam zapamiętać mogła mieć rację. Bezgranicznie uwierzyłam Yuko, nie potwierdzając żadnej z informacji. Zawsze mogła kłamać. Zesztywniałam. Niech to, naprawdę to mogło być po nic. Powoli zaczęłam wypuszczać powietrze z płuc, a następnie odruchowo odwróciłam głowę za ramię. Moje oczy się rozszerzyły.
- Coś siedzi w krzakach... - wyszeptałam. To wystarczyło, by skupić na roślinie całkowitą uwagę kilku z wojowników. Zacisnęli mocniej palce na broni, oczekując na pierwszy ruch istoty. Gdy minęło kilka sekund i nic się nie wydarzyło, pochwyciłam w pysk najbliżej leżący patyk i rzuciłam w tamtym kierunku. Chybiłam. Już chciałam się schylić po kolejny, gdy bestia z dzikim rykiem wyskoczyła zza krzaków, skacząc prosto na nas. Skuliłam się z przerażenia. Po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyłam na własne oczy najprawdziwszego wratha. Istota, która miała cztery silne łapy poruszała się niezwykle szybko i zwinnie, więc ktoś, kto chciał go pokonać musiał wykazywać wybijające się ponad wszystkie pozostałe akurat te cechy... no i wysoki poziom intelektualny. Zacisnęłam powieki najmocniej jak tylko potrafiłam, czując przez ułamek tuż nad swoją głową ciepło ciała potwora. Później słyszałam tylko ryki, wystrzały i dźwięk rozdzieranego mięsa, aż w końcu łamanych kości. W pewnym momencie poczułam nawet ciepło posoki, którą zostałam zbryzgana. Nie odważyłam się jednak otworzyć oczu. Kiedy zrobiło się już spokojnie, ktoś mnie szturchnął na znak, że mogę się już podnieść. Niepewnie uniosłam powiekę i popatrzyłam na pysk wilka, a gdy upewniłam się, że nie wyraża nic więcej, prócz znudzenia, w końcu wstałam.
- Widzieliście tę akcję?! - ekscytował się basior, którego imię niestety wyleciało mi z głowy. Z tego, co dowiedziałam się czystym przypadkiem był obiektem zainteresowania większości wader... ja jednak prócz pacana nie widziałam w nim nic więcej.
- Mhm... - mruknęła Sohara, opuszczając łuk, z którego musiała puszczać strzały w stronę już martwego stwora, leżącego teraz u łap Kazumy, która nawet nie pofatygowała się, by ruszyć się z miejsca. Był rozkrojony w wielu miejscach, podziurkowany niczym ser gouda, a to wszystko przyozdabiały wystające lotki strzał. Zrobiło mi się nieco słabo.
- I tak za wolno - mruknęła Kazuma - Ja bym to zrobiła szybciej i lepiej.
Po tych słowach zaniosła się kaszlem, a wszyscy wpatrywali się w jej poczynania. Gdy skończyła, podniosła głowę i zlustrowała nas nienawistnym spojrzeniem.
- A wy na co się gapicie?
- Szybciej powiadasz? I lepiej? - zaśmiał się Kai - Kazuma, starość nie radość, a ty chyba trochę za późno zaczynasz to pojmować.
Na to reszta również zaśmiała się serdecznym śmiechem, lecz ja wciąż wpatrywałam się w skwaszoną ciotkę. Była w wieku Kai'ego, jednak jej stan zdrowia był na tyle niepokojący, że już odnosiła wrażenie umierającej. Nikomu jednak nie zdradzała, co jej dolega. Ba! Wszystkim wmawiała, że ma się dobrze, jednak napady niekiedy krwawego kaszlu stały się dla niej codziennością. Odnosiłam głupie wrażenie, że jestem jedyną osobą, która się nią szczerze przejmuje, bo jakby nie patrzeć byłyśmy spokrewnione. Nie chciałam stracić kolejnego członka rodziny, a Kazuma jest ostatnią częścią mojego dawnego światka, którego zwiedzałam jeszcze jako szczeniak. Łzy pocisnęły mi się do oczu, jednak szybkie mruganie powiekami umożliwiło mi zamaskowanie ich. Wszystko inne już dawno się skończyło i nie wróci. Mimo, że zdawała się być uosobieniem furii, wściekłości i nienawiści, to i tak wiedziałam, że gdzieś tam w środku jednak ma uczucia. Resztka jej, która pozostała w niej z przeszłości, jednak nie zamierza jej wydobyć na zewnątrz. Szczerze mówiąc dobrze było jak jest. Wyróżniała się tak samo jak ja na tle tych wszystkich udawanych ślicznotek, które zdawały się nie uznawać czegoś takiego jak "wady".
- Możemy już kogoś wysłać, kto przekaże od nas wiadomość. Ściemnia się... - zmieniłam temat. Wilki przytaknęły, ale gdy zapytałam o chętnego, zapanowała martwa cisza.
- Las rąk, łąka nóg widzę - mruknęłam skwaszona. Tak jak spodziewałam się żart zrozumieli tylko ci, który posiadali umiejętność zmiany w człowieka. Kazuma zdawała się być nieobecna, wyglądała tylko zza drzew w kierunku, z którego mieli przybyć żołnierze z watahy Asai.
- No dobra, ja mogę poleźć - zgłosił się niebieski basior - Tylko co mam przekazać i komu?
- Najlepiej Tsume. Przekaż mu, aby w razie potrzeby formował wojsko i przygotował ich kolejno w pozycjach warstwami przed Mrocznym Lasem i nieco dalej, byleby jak najskuteczniej zatamować atak. W odpowiedzi chcę wiedzieć, jak przebiega to u nich.
- Tak jest! - wykrzyknął, zasalutował, po czym zaczął biec w kierunku głównych terenów watahy. Odwróciłam się w stronę towarzyszów.
- Wygląda na to, że musimy wrócić na pozycje. Tak w razie czego - zaśmiałam się lekko. Podzielili moje zdanie i ustawili się, jak należy, jednak już nie aż tak napięci jak wcześniej, bo dali sobie do zrozumienia, że znak da nam Zone oraz Vanessa, które obserwowały wszystko z góry. Choć podobno nie były szczególnie wyszkolonymi i wybitnymi lotniczkami, to jak na razie to powinno nam wystarczyć.
Kilkadziesiąt minut później usłyszeliśmy na nowo jakiś szelest w krzakach. Przerwaliśmy cichą rozmowę, na nowo czując niepokój spowodowany przybyciem jakiejś bliżej nieokreślonej istoty. Wszyscy (prócz mnie rzecz jasna) pochwycili broń i wycelowali. Dopiero, gdy zza mgły wyłoniła się niebieska grzywka, dałam znak reszcie, żeby się rozluźnili. Jak udało mi się dowiedzieć, basior o imieniu Dante zasapany zatrzymał się i próbował złapać oddech. Wyglądało na to, że biegł przez większy dystans, niż początkowo się spodziewałam. Kto wie, może Tsume posłał go po coś jeszcze.
- I jak tam sytuacja u naszych? - zapytała Sierra.
- Moment... - wysapał. Odczekaliśmy kilka sekund, aż jego oddech się uspokoi, a wtedy ten uniósł głowę i zaczął mówić:
- Szczeniaki bezpieczne, reszta już na pozycjach. To, jak nam się powiedzie zależy od zorganizowania wroga.
- I to właśnie z tym może być problem... - mruknęłam - Nigdy nie wiadomo, czego mamy się po nich spodziewać.
Zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ledwo się widzieliśmy w tym wszechobecnym mroku, który zapadł już niemalże wszędzie za pośrednictwem nocy.
***
Dzwony w kościele w Mieście zaczęły dawać o sobie znak, mówiąc, że jest już północ. Ziewnęłam. Jeszcze chwilę i wszyscy tu pozasypiamy. Nagle usłyszeliśmy niepokojący szum dobiegający znad koron drzew, jakby szaleńczy wicher, lecz ten zniżał się coraz bardziej i bardziej... Zerwaliśmy się na równe nogi, bądź łapy. To była Vanessa.
- Zbierają się do drogi! Szykują pochodnie! Na miejsca! JUŻ!! - wrzasnęła. Odnosiłam wrażenie, że moje serce nagle stanęło w miejscu. Musimy obronić watahę. Teraz i na zawsze.

<chętny?>

Od Sierry "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz.3 (Cd. Kai)

Mój głośny śmiech odbijał się echem od skał znajdujących się dookoła mnie. Kai patrzył na mnie z ogłupiały, totalnie nie rozumiał "o co kaman". Przez to wszystko nie mogłam złapać tchu, chichotałam tak długo, aż dziwna mina zeszła z pyska basiorowi. Kiedy otrzeźwiałam, w mojej głowie zaświtała pewna myśl - "A co jeśli... A co jeśli on NIGDY nie był w Mieście...?". Jeśli można tak powiedzieć - prawie zachłysnęłam się, kiedy przyszło mi to do łba. Czy to prawda?
- Kai?
Gość zwrócił ku mnie swoje dość duże oczy, patrzące na mnie pytająco.
- Czy chcesz mi udzielić odpowiedzi na pytanie: "Kimże jest tan Watson"? - popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
- Nie - pokręciłam głową. Byłam zbyt zdziwiona, żeby wtrącać złośliwe uwagi... Całe szczęście nie na długo. - Czy ty... Czy ty kiedyś byłeś w mieście?
- Nigdy. Nie potrafię przemieniać się w człowieka. - spojrzał na mnie wyzywająco - A czy to ma coś do Watsona?
"Mhymy" - mruknęłam, myślami błądząc gdzieś w okolicy chmur. Których nie było, jakby nie patrzeć, ale cii. To nie ma znaczenia, zastanawiałam się jak to jest... być tylko wilkiem. Bez żadnej możliwości przemiany w dwunoga chodzącego po mieście. W mojej małej główce to się nie mieściło, więc uznałam, że nie ma po co o tym myśleć. Swoją drogą, Watson? Czemu nie, Kai Watson? - kiedy tylko przemknęło mi to przez łeb, zaczęłam się śmiać. Mój nowy Watson świdrował mnie zdziwionym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Chyba zrozumiał, że nie ma to najmniejszego sensu.
W końcu nieco się uspokoiłam i zagadałam do koleżki:
- A chciałbyś? A chciałbyś kiedyś pójść do Miasta?
Kai był spokojny i uważnie mi się przyglądał. Odpowiedział bez mrugnięcia okiem:
- Nie. Co najmniej na razie.
Pokręciłam tylko łbem z niedowierzaniem. Świat zawsze zaskakuje, czyż nie?
Zeszłam z skały na której stałam na kamienistą plażę. Światło księżyca odbijało się od płaskiej tafli wody, w której zamoczyłam delikatnie łapy. Poczułam przypływ energii - jakby morze było naładowane dzięki księżycowi. Ten z kolei powoli nurkował ku horyzontowi, a gdzieś na bok ode mnie słońce szykowało się do wystawiania pierwszych promyczków zza bezkresnego zbiornika.
- Sierra? Słyszysz mnie?
Głos Kai'ego który stanął obok, ostudził mnie nieco.
- Tak, głuptasie. Nie ogłuchłam.
Po tym popchnęłam go lekko, ale niespodziewanie; upadł z głośnym pluskiem do wody. To samo zrobił mi - śmialiśmy się, zapominając o tym, co nas gnębiło.

<Kai? Tak, wena 100% xd>


Uwagi: Czy wilki mają twarz?

Od Shiry "Co nie zabije, to wzmocni" cz. 1 (cd. chętny)

Obudziłam się w mojej ciemnej jaskini, w której spędzałam prawie każdą noc. Mało kto wiedział, gdzie mam nocleg, więc z reguły nikt mi nie przeszkadzał. Teraz, na terenie watahy mamy wiosnę. To chyba moja ulubiona pora roku. Wszystko zaczyna kwitnąć i na nowo budzić się do życia. Nie wspomnę o tym, że mamy większy wybór zwierzyny na polowaniach! Zima to dla na dość trudny okres. Kochan poranne, wiosenne przechadzki, więc czemu nie wybrać się i dziś? Problem w tym, że nie pamiętam, w której jestem grupie na polowaniu... No cóż, mogę mieć tylko nadzieję, że nie na poranną. Wyszłam z mojej ciemnej samotni i właściwie mogłam tą przechadzkę do czegoś wykorzystać - do znalezienia innych członków watahy. Nie mogę być cały czas na uboczu, muszę poznać innych. Mimo wszystko większość czasu zawsze spędzam sama i w gruncie rzeczy mi to nie przeszkadza. Jednak gdybym była bardziej otwarta, mogłabym mieć wyższą hierarchię w watasze. W końcu "Co nie zabije, to wzmocni" - kontakty z innymi nie zrobią mi nic złego, chyba, że rozmowa źle się potoczy i mogę sobie narobić wrogów w watasze. Jednak w końcu trzeba się ruszyć i iść w końcu kogoś poszukać. Nie mogę tu tkwić. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. W sumie nie szłam zbyt długi kawałek, gdy poczułam obecność innego wilka, podążającego za mną zapewne od niedawna. Obróciłam się i przedstawiłam. Postąpiłam nieostrożnie nie znając przedstawiciela mojego gatunku.
- Jestem Shira.

<Wilku? Z góry przepraszam za wszystkie błędy, piszę z telefonu. >

Uwagi: Jak się już domyślasz... literówki. Dużo literówek.

środa, 20 stycznia 2016

Od Suzanny "Historia jakiegoś szczeniaka" cz. 2 (cd. Nicolas)

Rano miałam wybrać się do pracy... tak więc zrobiłam. Wybrałam zawód hutnika szkła w skromnej hucie na obrzeżach Miasta. Rzadko komu chciało się zaszywać aż tak daleko, gdyż z tego, co udało mi się dowiedzieć, w okolicy jest tylko kilka kamienic i bar, w którym nierzadko witają pijacy. Nikomu nie mówiłam, że właściwie nie mam w tym doświadczenia, ale jako, że wyglądało na to, że mam żywioł ze szkłem właśnie związany, to powinno pójść w miarę gładko. Trochę się stresowałam, pomimo zapewnień właściciela, iż wszystko mi wytłumaczą pierwszego dnia. A to właśnie miał być mój pierwszy dzień. Wcisnęłam ręce głębiej w kieszenie kurtki. Nie lubiłam, gdy jest zimno. Dłonie zawsze mi marzły i można było przyrównać ich temperaturę do szklanej butelki wyciągniętej z lodówki. Zadrżałam. Z moich ust wydobywała się jasna chmura, będąca zamarzniętym oddechem. Choć podobno były stopnie na plusie, to zdawało mi się, jakby było przynajmniej minus dziesięć. Ale ja to ja. Przy dwudziestu pięciu trzęsę się jak osika i narzekam, że chcę założyć bluzę. Od dwudziestu ośmiu do trzydziestu czterech (przynajmniej dla mnie) jest idealnie. Tylko wtedy nie ma szans, abym narzekała, że jest chłodno. Wyjątek stanowi gorączka. Wtedy zawsze jest mi zimno. Niestety w tym roku nie zanosiło się, abym miała się zadowolić ciepłym latem. Oj, co to, to nie. Już wystarczająco mówi nam o tym mroźna wiosna, którą łatwo pomylić z zimą. Jak ja nie cierpię takiej pogody, a jeszcze bardziej nie znoszę zimna.
Kilka skrzyżowań później w końcu stanęłam przed nie za dużym budynkiem mającym być hutą szkła. Zza ściany dobiegały śmiechy, oznaki przyjacielskich rozmów ludzi, którzy musieli tam pracować i znali się od lat. Wzięłam głęboki oddech, po czym wcisnęłam biały, rozpadający się już przycisk, przypominający włącznik światła. Za drzwiami rozległ się przecinający tę sielankę pisk. Krótko się naradzili, kto ma otworzyć, a już chwilę później wrota się otworzyły, a przede mną stanął niski staruszek z okazałym wąsem.
- O, nie spodziewałem się tak wątłej dziewczynki... sądziłem, że szef wyśle do nas kolejnego chłopa.
Zaśmiałam się lekko, starając się nie być niemiła. Nie lubiłam cudzego towarzystwa, a w szczególności ludzi. Nie miałam do nich zaufania. Wzrokiem zdążyłam już naliczyć pięć osób wbijających we mnie ciekawski wzrok. Machali jednocześnie długimi tykami, na końcu których mieli coś rozżarzonego. Czyżby szkło? Przypominało to raczej płonące węgielki.
- W takim razie odrobinkę się pomyliliście... - mruknęłam, niby to do siebie. Weszłam do środka przez otwarte drzwi i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie stały różnorakie maszyny i piece, a na masywnych, drewnianych stołach porozrzucane były najrozmaitsze szczypce i blaszki, zaś o ich bok oparte były nieużywane tyki. Nieco zdezorientowana obserwowałam to wszystko.
- Może się nam przedstawisz i powiesz coś o sobie? - zaproponował wąsaty koleś, zamykając drzwi. Później uświadomił sobie, że rozglądam się za wieszakiem i wskazał mi go. Wisiało na nim już kilkanaście innych kurtek. Zdjęłam swoją i powiesiłam obok. Odwróciłam się w ich stronę, namyślając się, co miałabym niby powiedzieć. Dwóch hutników usiadło na kiwających się krzesełkach, a pozostali wrócili do pracy, jednak wydawało mi się, że wciąż uważnie nasłuchują tego, co mam do powiedzenia. Przewodzić watasze to jedno, ale rozmawiać twarzą w twarz z ludźmi, którzy chcą się ze mną zapoznać osobiście oraz poznać moje zainteresowania to drugie. Poczułam, że zaczynam się pocić. Nie ważne, że było tam gorąco. Wiedziałam, że to ze stresu.
- Więc... jestem Suzanna Wrońska i... - urwałam, nie mając zielonego pojęcia, co dodać jeszcze.
- Czym się interesujesz? - dopytywał jeden z gości siedzących na krzesełku.
- Sama nie wiem... - mruknęłam.
- Jak można nie wiedzieć, jakie ma się hobby? - zaśmiał się gość w czerwonej koszulce.
- Najwyraźniej można. Jestem wyjątkowa.
Zaczęli się śmiać, jednak ja cały czas byłam całkowicie poważna. Nie chciałam wyjść na pesymistkę, która nie cieszy się z życia, ale po prostu inaczej nie potrafię. Jestem realistką i tego nie zmienię. Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich. Choć przyznam, że kilkakrotnie próbowałam stać się nieco bardziej optymistyczna, to zawsze kończyło się na porażce. Jestem jaka jestem i już. Zawsze robię wszystko po swojemu. A to, że często moje zachowanie bawi innych jest czymś, na co kompletnie nie mam wpływu.
- W takim razie jak zaczęła się twoja historia z wyrobem szkła? - zapytał wąsaty, który cały czas stał z boku. Znowu się zamyśliłam. Musiałam zmyślić jakąś bzdurę, bo raczej nie powiem im, że jestem magicznym wilczkiem i potrafię czarować. Do szaleństwa mi jest tak niedaleko, tak samo jak stąd do najbliższego psychiatryka.
- Noo... byłam kiedyś z rodzicami w hucie szkła i bardzo mi się spodobało to, co ci ludzie robili... - wytłumaczyłam, choć wiedziałam, że moja wypowiedź nie była do końca zrozumiała. Tak to jest, gdy muszę coś zmyślać na poczekaniu. Ja tu przyszłam tylko po to, aby doskonalić swoje umiejętności w dziedzinie wyrobu czegokolwiek przy użyciu żywiołu.
- W takim razie pokaż nam, co potrafisz.
Zamarłam. Nie miałam zielonego pojęcia, jak obsługiwać to wszystko, ani też na co potrzebne są te wszystkie metalowe tyki, w które z tego co zdążyłam zauważyć, od czasu do czasu dmuchają.
- Ja... dopiero się uczę... Stworzyłam tylko kilka projektów na wazon... to tyle...
- Czyli rozumiem, że nauka od podstaw... - oznajmił wąsaty. Zdawało się, że w ogóle się tym nie przejął - Wiesiek z przyjemnością wytłumaczy ci, o co w tym biega. Pamiętaj, że dążenie do perfekcji trwa całe życie, a wprawę osiągniesz dopiero po kilku latach praktyki.
Skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam. Nie chciałam już się wychwalać o tym, jakie cuda stworzyłam przed imprezą, kiedy stłukły się talerze. Tutaj jednak oni musieli się bardziej wysilić, aby stworzyć coś, co ja zrobiłam w przeciągu niecałej minuty siłą woli. Kto wie, ile im zajmowało zrobienie jednego wazoniku? Przynajmniej poćwiczę swoją silną wolę i cierpliwość. Koleś w czerwonej koszulce podniósł się z krzesełka i podszedł do mnie. Cudze spojrzenia w końcu ze mnie zeszły, a jedyna osoba, która się na mnie skupiała, był właśnie "Wiesiek".
- Rzadko kiedy trafia się nam ktoś tak młody... jak widzisz tutaj mamy same stare kaszaloty.
Lekko się uśmiechnęłam, chcąc ukryć rozbawienie. Może nie będzie tak źle...? Ale mimo wszystko czułam dyskomfort związany z obowiązkiem przebywania z innymi oraz rozmowy z nimi. Jestem introwertyczką, wolę być sama. Całkiem sama.
- W takim razie ile wiesz o wyrobie szkła?
Wskazałam na najbliższą tyczkę.
- Wiem tylko tyle, że w to się dmucha, gdy ma się rozżarzone szkło na drugim końcu. Wtedy się zaokrągla jak balonik.
Roześmiał się. Czy ja naprawdę jestem aż tak zabawna?
- Nie wystarczy, że tam dmuchniesz. Musisz się wczuć, poznać, kiedy przestać i w jakim natężeniu dmuchać. To trochę jak gra na instrumencie.
- No to mamy problem. Nie umiem grać na żadnym.
Na nowo się zaśmiał, a ja wciąż zachowałam swoją powagę. Chyba ze swoimi podkrążonymi oczami musiałam wyglądać na wyjątkowo zmęczoną i smutną za razem. To jednak chyba nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
- Nie trzeba umieć. Wszystkiego można się nauczyć. Nie wolno się poddawać. W każdym razie wyglądasz mi na kogoś upartego, kto jest za razem dość utalentowany i precyzyjny.
- Skąd to wiesz? - rzuciłam mu nieufne spojrzenie. Znowu się zaśmiał. Chyba wyjątkowo bardzo lubił to robić.
- Bo widzisz... mam już swoje lata i zdążyłem poznać już tylu ludzi, że po zachowaniu mogę poznać wiele cech człowieka.
***
Po południu, gdy wybiła szesnasta wąsaty, który jak się okazało na nazwisko miał Staniszewski, ogłosił, że możemy już zbierać się do domów. Wyszłam stamtąd jako pierwsza i szybkim krokiem ruszyłam w stronę watahy. Co prawda prędkość osiągana przeze mnie nie była jakaś wybitna przez krótkie nogi, lecz wystarczająca, by dotrzeć tam w pół godziny. Przemierzając przez Wrzosową Łąkę, kątem oka dostrzegłam jakąś małą istotkę przedzierającą się do mnie przez wysoką trawę. Przystanęłam w oczekiwaniu, co zobaczę. Wtedy poczułam coś, co ociera moją łapę. Spojrzałam w dół. Była to czarna bransoletka ze srebrną zawieszką. Założyłam ją pospiesznie akurat w momencie, gdy zwierzę zatrzymało się tuż pod moimi łapami i przemówiło.
- Dzień dobry...
Lekko mi się zawróciło w głowie. Przed chwilą znalazłam coś, co ktoś mógł kiedyś zapodziać w trawie, bądź było magicznym przedmiotem, który pojawia się w różnych miejscach o różnej porze, a teraz przemawiają do mnie zwierzęta. Choć sama nim jestem. Ale to nie ważne. I tak w pierwszej chwili to uznałam za szczyt dziwactwa. Dopiero po chwili zrozumiałam, że był to tylko niewinny szczeniak, który najwyraźniej gdzieś się zapodział w okolicy. Powinien być na lekcjach, tak samo jak pozostali. Zawsze mógł jednak być z poza watahy...
- Dobry... Kim jesteś? Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków? - zapytałam, oczekując na reakcję. Sama już dokładnie nie wiedziałam, kto należy do watahy, a kto nie, a tym bardziej szczeniaki, które pałętały się dosłownie wszędzie.
- Nie wiedziałem. Mam na imię Nico, a dokładniej Nicolas - przedstawił się - Znalazłem się tu przypadkowo, kiedy uciekałem przez jakiś taki trochę mroczny las. Moja poprzednia wataha chciała mnie zabić. Mógłbym dołączyć do tej?
Zamyśliłam się. Mroczny las? Może chodziło rzeczywiście o ulubione miejsce Kazumy? A tak właściwie o jedno z ulubionych, bo ponad wszystko ceniła Świat Mroku. A dalej było nie nic innego, jak wataha słynnej Asai...
- Jesteś z Watahy Asai?
- Że jakiej watahy? Nie słyszałem o niej nigdy. To co, mógłbym? - zapytał zaskoczony. Teraz udaje głupiego... Zapanowała cisza. Ja patrzyłam na niego zimnym spojrzeniem, a on cały czas wgapiał się we mnie.
- Jest pani Alfą? - spytał po chwili.
- Tak. - odpowiedziałam beznamiętnie.
- Tooo... mogę dołączyć?
- Już nam dość szczeniaków plączących się pod łapami, a szpiegów z wrogich watach po prostu sobie nie życzę.
- Jakich znowu szpiegów? - zapytał przestraszony.
- Nie udawaj idioty - po tych słowach odwróciłam się do niego tyłem i syknęłam: - Zmykaj mały.
- Ale czemu? - bulwersował się. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie, lecz ten nie odpuszczał i podskakując, byleby do mnie dosięgnąć, próbował mnie dogonić. Może i wyglądało to dość zabawnie, to ja jedyne co czułam, to poirytowanie. Czy on nie może odpuścić? Nie rozumie, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia? Najwyraźniej nie. Skoro małe, to też głupie i na to akurat nic nie poradzę.
- Idź sobie - zarządziłam nieco bardziej stanowczym tonem.

<Nico? Wiem, "bardzo dużo" dodałam :v>

Od Kiiyuko "Praca i dom" cz. 2 (cd. Onurix)

Hotel Monodero to wyjątkowo okazały budynek z setkami okien widocznymi z każdej strony, nie ważne, czy stałoby się pod jego wschodnią, czy południową ścianą. Wszędzie były również jasne, gładkie ściany. Od strony ulicy, którą poprzedzała biała, misternie zdobiona metalowym prętami brama oraz wysoki płot był mały park. Można było rozglądać się, podziwiając zielony ogród porośnięty egzotycznymi roślinami, więc ja zrobiłam to samo. Jako, że szłam po szerokiej ścieżce, nawet nie zauważyłam, że to była właśnie ta, na którą wchodziło się przez bramę. Znaczyło to tyle, że na tym odcinku pierwszeństwo miały samochody, chcące skręcić na parking, by to właśnie tam kierowcy mogli sobie znaleźć miejsce do zatrzymania pojazdu. Nie usłyszałam zbliżającej się maszyny, która swoimi ciężkimi kołami zgniatała kolejne to kamyszki. Wciąż z maksymalnym zaciekawieniem chłonęłam wszystko wzrokiem. Dopiero gdy zatrąbił, nie dość, że o mało nie zeszłam na zawał, to jeszcze szybko się odwróciłam. Stałam na środku ścieżki, tuż przed maską drogiego samochodu terenowego. Zaśmiałam się lekko, poklepałam ręką maskę, po czym się odsunęłam. Podążyłam za nim wzrokiem, po czym westchnęłam i całkowicie usunęłam się na bok. Weszłam na krawężnik i starając się utrzymać równowagę, szłam do dużych szklanych drzwi wejściowych hotelu.
Kiedy w końcu te udało mi się pchnąć, ukazując kosztowne wnętrze budynku, aż zabrakło mi tchu. Wszystko było tak bajecznie drogie, ale i za razem egzotyczne, że aż trud było w to uwierzyć. W życiu nie byłam w żadnym z odległych krajów. To znak, że kiedyś będę musiała się kiedyś gdzieś wybrać na wakacje. Nie ważne, z kim i gdzie, byleby zwiedzić trochę świata. Bo kto mi zabroni?
- Przepraszam, czy to pani Kiiyuko Wrońska? - usłyszałam za sobą miękki, męski głos. Z uśmiechem odwróciłam się na pięcie.
- Cudne nazwisko, czyż nie? - zagadałam. Ten pokręcił głową, a uśmiech nieco zelżał, jednak wciąż nie zszedł z mojej młodzieńczej twarzy.
- Przyszła pani tu pracować, a nie rozmawiać o tym, dlaczego pani ma takie, a nie inne nazwisko.
- No tak, tak, ale przecież małe pogaduszki zawsze umilają robotę! - mówiąc to, lekko szturchnęłam łokciem owego wysokiego mężczyznę z głową porośniętą szpakowatymi włosami. Na to ten posłał mi karcące spojrzenie i mówił dalej, ignorując moją wypowiedź:
- Za filarem jest schowek, w środku powinna już być Wiara i czekać na panią.
Aż się zachłysnęłam, po czym zaczęłam śmiać.
- Wiara? Że jak? - wykrzyknęłam, nie mogąc pohamować śmiechu. Facet cały czas patrzył na mnie z niezmiennym wyrazem twarzy - W środku stoi kapłan?
- Proszę się zachowywać... To nie czas i miejsce na żarty. Wiara to żeńskie imię.
Śmiałam się jeszcze głośniej. Oparłam się ręką o oparcie jakiegoś fotela, wciąż nie mogąc złapać tchu. Do środka weszło jakieś młode małżeństwo z córeczką. Odwróciłam się w ich stronę, wciąż chichocząc. Mąż od razu mnie poznał. To właśnie on na mnie trąbił, chcąc jasno dać do zrozumienia, abym zeszła ze ścieżki. Patrzył spod przymrużonych powiek to na mnie, to na gościa w garniaku. Zapewne uznał mnie za totalną wariatkę. Mój szef pospiesznie do nich podszedł, rzucając mi ostrzegające spojrzenie. Wiedziałam jednak, że nie może mnie wylać, bo rozpaczliwie potrzebował sprzątaczek. Pokiwałam mu na pożegnanie, a następnie zajrzałam za wskazany wcześniej przez niego filar. Rzeczywiście znajdowały się tam drzwi z czerwonym napisem "Wstęp tylko dla personelu". Uśmiechnęłam się, chcąc zrobić dobre wrażenie na koleżance, która miała wyjątkowo dziwacznie imię i nacisnęłam na klamkę. Drzwi były ciężkie, więc musiałam na nie naprzeć ramieniem, abym mogła zajrzeć do środka. Rzeczywiście na taborecie siedziała kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat. Przykręcała podłużną końcówkę miotły do kija, a kiedy skończyła, podniosła głowę i popatrzyła na mnie.
- Cześć, jestem Kiiyuko - uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając do niej rękę. Wiara zaczęła się śmiać, pokazując swoje braki w zębach lub ich całkowity brak. Na to również lekko się zaśmiałam, choć nie wiedziałam, co było powodem jej rozbawienia.
- Cóż to za fikuśne imię?! - wykrzyknęła swoim babcinnym głosem.
- No... Em... Po prostu takie mam - wyjątkowo nie wiedziałam, co powiedzieć. Wygląda na to, że mamy remis. Jeszcze chwilę temu się z niej naśmiewałam, a teraz ona ma jak największe prawo śmiać się ze mnie.
- No tyle to wiem... - kobieta wstała, już uspokajając się nieco i wcisnęła mi w dłonie miotłę, którą wcześniej trzymała na kolanach - Już dawno nie miałam nikogo, kto by mi pomógł. Musiałam to wszystko sama ogarniać.
- Naprawdę? To kupa roboty - oznajmiłam, stawiając ją na ziemi. Wiara wręczyła mi również kij z szufelką przytwierdzoną na jego końcu. Co jak co, ale jak na taki hotel, powinni nieco więcej zainwestować w sprzęt.
- Prawdę, prawdę - potwierdziła - A teraz do roboty, bo już tymi buciorami nam piachu wnoszą na korytarze. Ty obrabiasz całe skrzydło południowe, ja biorę się za północne. Za godzinę widzimy się tutaj i powiem, co dalej.
- Ok... a gdzie jest skrzydło południowe?
- Na południu - zaśmiała się - Nie ubrudzisz ciuchów?
Popatrzyłam na siebie. Rurki, biały T-shirt i różowy sweterek nie nadają się do pracy? Fakt, może i miałam pomalowane paznokcie i mogłam wyglądać na kandydatkę na miss, ale dla mnie liczyło się tylko tyle, byleby go nie złamać. Nie miałam ochoty latać po sklepach, żeby znaleźć jakiś dobry pilnik.
- Nie, a przynajmniej się postaram - uśmiechnęłam się.
- Czyli nie będziesz mi beczeć nad uchem jak ostatnia?
- Nie, nie będę.
- Ja myślę - zaśmiała się ponownie i z łatwością otworzyła drzwi. Zdawała się być całkiem sympatyczna. Mimo znaczącej różnicy wieku powinnyśmy się dogadywać. Patrzyłam, jak skręca w lewo patrząc od strony drzwi wejściowych, więc doszłam do wniosku, że ja powinnam pójść na prawo. Tak więc zrobiłam. Wyciągnęłam z kieszeni biały odtwarzacz MP3, a kiedy się włączał, włożyłam do uszu różowe słuchawki. Następnie w niebieskim menu wybrałam ulubioną piosenkę i zaczęłam wywijać miotłą w jej rytm. W sumie praca sprzątaczki nie była tak zła, jakby to się zdawało. Sprzątanie nie sprawia mi większych kłopotów, a słuchanie przy tym muzyki było niesamowitym połączeniem. Szef na rozmowie o pracę nic o tym wspominał, więc nie było to zabronione. Kto wie? Może ja i Wiara będziemy tworzyć zgrany zespół, a nawet dostaniemy podwyżkę? Byłoby naprawdę wspaniale.
Kontrolowałam godzinę co średnio dziesięć minut, patrząc w różowy zegarek, aż w końcu doszłam do wniosku, że skończyłam robotę. Podniosłam miotłę, kij ze szufelką zapełnioną po brzegu wszelakim piachem, wyschniętym błotem, włosami oraz kłaczkami kurzu, a następnie poszłam tam, skąd przybyłam. Wbrew pozorom było to wyjątkowo proste, gdyż na hol główny prowadziło wiele znaków przytwierdzonych do ścian. Wiara już tam była. Wyciągnęłam słuchawki z uchu i popatrzyłam na swoje zakurzone nogawki spodni.
- Wiara...
- Hm?
- Będziemy miały jakieś... no nie wiem, uniformy robocze?
Kobieta przez chwilę się zamyśliła, a później przytaknęła głową.
- Jeśli dojdzie do nas jeszcze jedna osoba, dostaniemy wtedy nie dość, że stroje, to jeszcze nowy sprzęt. Marzenia czasem się spełniają.
Uśmiechnęłam się. To chociaż jakieś pocieszenie. Nie pozostaje nam nic, jak tylko liczyć na pojawienie się nowej koleżanki... ewentualnie kolegi.
- Mogę o coś zapytać? - zaczęłam.
- Tak?
- Jak długo już tu pracujesz?
Zamyśliła się, wykonując takie ruchy szczęką, jakby coś przeżuwała. Może to jej przyzwyczajenie? Coś, co pomaga jej w myśleniu?
- W tym roku już dwanaście lat.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Naprawdę?
- A czemu by nie? W tym roku najpewniej moje życzenie się spełni o większym wsparciu finansowym ze strony szefa. Traktujemy się jako kumplów, fakt, ale od początku mojej pracy tutaj sprzęt w całości był wymieniany tylko dwa razy.
Popatrzyłam na kupę już sfatygowanych mioteł, kubłów z wodą oraz kolekcję płynów do mycia podłóg ze zdartymi etykietami. Faktycznie to wszystko wymagało wymiany, tym bardziej, że podczas zamiatania w rękę wbiła mi się w rękę nieszczęsna drzazga, której za nic nie mogę wyciągnąć. Wiara odstawiła swoją miotłę, odebrała moją, a następnie wręczyła ścierkę oraz płyn przeciw przylegania kurzu do mebli.
- Teraz będziemy musiały wysprzątać pokoje. Ludzie poszli na śniadanie, więc to pora idealna na zrobienie tego. Tym razem jednak sądzę, że powinnaś iść ze mną na "nauki".
- Spoko - uśmiechnęłam się szeroko - Nie ma sprawy.
***
Ten dzień był wyjątkowo męczący... ale mimo to bawiłam się całkiem nieźle. Pewnie brzmi to wyjątkowo głupio, ale prawdę powiedziawszy, był to luźny zawód, który nie nudził. Mogłam sobie dzięki niemu nawet urobić krzepę. Machanie miotłą jest mimo pozorów dość wymagające wytrzymałości. Lepsze to niż niejedna siłka. No i jeszcze w dodatku na tym zarabiam.
- Dzięki Wiara, wygląda na to, że widzimy się jutro - powiedziałam uśmiechnięta. Ona odpowiedziała na to tym samym.
- No idź już, bo chyba zapomniałaś dziś o śniadaniu. Pewnie jesteś głodna, a w domu czeka na ciebie obiad...
- Prawda, prawda - zaśmiałam się. Moje podejrzenia okazały się być trafne - Wiara mimo swojego wyglądu "typowej sprzątaczki" była wyjątkowo miła.
- Do zobaczenia - powiedziała, gdy już odchodziłam. Ja odpowiedziałam jej, jednocześnie idąc tyłem, byleby na nią popatrzeć i pomachać ręką:
- Do jutra!
Później wyszłam na zewnątrz. Znowu stałam na żwirowej ścieżce. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę wschodniej części Miasta. Już było ciemno, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Do pracy idę jeszcze jutro na cały dzień, później siedzę w robocie tylko w takich godzinach, abym mogła później pobiec na lekcje z dzieciakami. Pracuję siedem dni w tygodniu... raz dłużej, raz krócej. Może gdy dojdzie do nas "Nowa" (choć ja chwilowo właśnie taką jestem) zmiany będą nieco "lżejsze". Ba! Świetnie byłoby, gdyby było nas kilkanaście, bo właśnie wtedy praca szłaby jeszcze sprawniej. Ponadto przydałoby się we watasze więcej nauczycieli we watasze... wtedy miałabym zdecydowanie więcej luzu.
Kilkanaście minut później przeszłam pod ogrodzeniem, by zniknąć za drzewami i zmienić się w końcu w dużo wygodniejszą postać wilka. Westchnęłam cicho i potruchtałam w kierunku, gdzie znajdowała się Góra... no i w końcu moja jaskinia. Mniej-więcej w połowie drogi usłyszałam jakiś ruch za krzakami. Cień? Zwróciłam w tamtym kierunku głowę. Postać miała jasne futro, więc niezbyt dobrze się maskowała, mimo, że wszędzie leżała cienka warstwa już roztapiającego się śniegu. Zrobiłam dwa kroki w tył, napinając mięśnie. Przygotowałam się do skoku i ruszyłam. Bez problemu naskoczyłam na zaskoczonego wilka, który nawet nie zdążył zareagować. Przeturlaliśmy się kilka razy, aż w końcu ja na nim leżąc, krzyknęłam mu w pysk:
- Wygrałam!
Patrzył na mnie wystraszonymi, zielonymi ślepiami. Wstałam, jednak wciąż nie schodząc z jego klatki piersiowej i brzucha.
- Ugniatasz mi wnętrzności... nie mogę oddychać... - wysapał. Zeskoczyłam z niego. Ten powoli się podniósł i popatrzył na mnie w głębokim zamyśleniu, trochę jakby namyślał się, co miałby teraz powiedzieć.
- Siema tak w ogóle - wyszczerzyłam się, pokazując swoje wszystkie zęby.
- Cześć... - mruknął.
- Coś ty taki markotny? Jestem Kiiyuko, a ty? - wciąż głupio się uśmiechając wyciągnęłam do niego łapę, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mógł mi co jedynie przybić żółwika, bo wilki nie posiadają zdolności chwytania się za łapy. Otworzył szerzej oczy, nie ruszając się ani odrobinę. Wyglądał na oszołomionego.
- Kiiyuko?
- No, a jak! - zaśmiałam się. Ten o dziwo mocno mnie uścisnął. Nieco zaskoczona zachowaniem całkowicie obcego basiora, odwzajemniłam przytulasa. Lubiłam się przytulać, on najwyraźniej podzielał moje hobby.
- Tak dawno się nie widzieliśmy... - odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy - Pamiętasz mnie jeszcze?
- Eee... No wiesz, nie bardzo, ale zawsze możemy się zakumplować. Tak trochę miałam wypadek i nic nie pamiętam. - zaśmiałam się wesoło. Kompletnie gościa nie znałam, zbliżała się północ, a my rozmawiamy jak starzy przyjaciele. Nie wiedziałam nawet, czy pochodzi z watahy.
- Tak swoją drogą, ty w ogóle do nas należysz?
- Jak by to powiedzieć... - urwał, spuszczając wzrok.
- No mów - odpowiedziałam wciąż optymistycznie. Intrygowało mnie wszystko to, co tyczyło się mojej przeszłości, bo o takowej niestety posiadałam ograniczoną wiedzę. Zawsze mógł mnie okłamywać, ale zawsze jednak warto z takim pogadać. Nie wiedziałam, jak ma na imię, ale mówi się trudno. Prędzej czy później z całą pewnością się przedstawi, chociażby z czystej grzeczności.

<Onurix? Doczekałaś się c: >

Od Kirke "Spacer na dwóch nogach" cz.6 (c.d Mizuki)

- Nie... - odparłam wystraszona - Nie szpiegowałam Cię... - wadera mnie puściła.
- Kirke... Kirke, Kirke, Kirke... Naprawdę musisz znaleźć sobie miejsce - uśmiechnęła się i odwróciła głowę, a ja weszłam na jej grzbiet tak, że nie czuła tego - a właśnie. Skoro nie masz co robić... to może... pokaż mi co umiesz - odparła, i zaczęła się rozglądać - Kirke?
- Bu! - powiedziałam jej do ucha, a ta zaskoczona obróciła głowę - Gdyby to było naprawdę to byś już nie żyła - uśmiechnęłam się i zeskoczyłam z niej i zaczęłam biec w stronę lasu.
- Osz ty... złapię Cię! - krzyknęła i zaczęła biec w moją stronę. Śmiałam się, ale krótko bo potem mnie zatrzymała łapiąc za ogon i upadłam na błoto. Mizuki zaczęła się śmiać.
- Dobra... chodź umyjemy Cię - rzekła i wzięła mnie w zęby i dała do bliskiego bajorka. Wyrzuciła mnie do wody i szybko się umyłam i otrzepałam.
- Mizuki... możesz mi zaprezentować swoje moce? - spytałam, a ta natychmiast tupnęła o ziemię i ziemię pokrył lód. Zaczęła biegać wokół i stworzyła wokół kopułę robiąc salta, piruety. Wyskoczyła z ognistym "ogonem" roztapiając lód i robiąc ogniste pierścienie na niebie. Gdy skończyła machałam zadowolona, ale posmutniałam.
- Kirke? Aż tak było źle? - spytała.
- Nie, nie... tylko... wszyscy znajomi jakich mam mają moce... ja nie mam... - uszy mi oklapły - Jestem normalnym wilkiem... - zaczęłam iść w stronę watahy.
- Kirke czekaj - powiedziała, zatrzymując mnie.

<Mizuki? Odpisz i nie dawaj mi cd bo wena mi powoli siada>

Uwagi: Zapominasz o ogonku na końcu niektórych wyrazów (dziękuję, ziemię). Nie "pirułety" tylko "piruety".

wtorek, 19 stycznia 2016

Od Mizuki "Spacer na dwóch nogach" cz. 5 (Cd. Kirke)

- Masz jakiś pomysł, by wejść na tamtą chmurę? - Spytała wilczyca, wskazując łapą na chmurę
- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałam...
Wadera w odpowiedzi tylko wzdychnęła. Pytanie, jakie zadała mi Kirke zaciekawiło mnie. Długo myślałam nad bardziej logiczną odpowiedzią na pytanie. Jednak po mimo mojego wysiłku nie mogłam na nie odpowiedzieć
- Dobra młoda, czas się zbierać - powiedziałam pocierając łapą jej sierść na głowie.
Kirke wstała, otrzepała się z kurzu i powoli skierowała się w stronę jaskiń. Ja jednak miałam nieco inne plany. Już od kilku dni męczy mnie katar, przez który prawie cały czas kichałam. Postanowiłam pójść do Tajemniczego Podziemia. Słyszałam bowiem jak inne wilki mówiły o wodzie z leczniczymi właściwościami. Miała ona leczyć każdą drobną chorobę. Skierowałam się do Zielonego Lasu i zaczęłam szukać wejścia do jaskini. Nie śpieszyło mi się. Jutro miałam wolne od zajęć lekcyjnych, gdyż na drugi dzień była sobota. Gdy znalazłam wejście, panowała już późna noc. Księżyc świecił wysoko na niebie, oświetlając cały las. Była pełnia, moja ulubiona faza księżyca. Patrzyłam chwilę na księżyc po czym zeskoczyłam w dół. Upadek nie był bolesny, gdyż nie była to duża wysokość. Tajemnicze Podziemie jest wyjątkowo piękne. Śliczne diamenty oświetlały drogę. Szłam koło niedużego strumyka wody. Postanowiłam sprawdzić teorię o wodzie o leczniczych właściwościach, więc schyliłam się i napiłam się. Woda była chłodna, jednak bardzo pyszna. Już po piętnastu minutach poczułam poprawę. Mój katar przeszedł. Położyłam się na ziemi i pogrążyłam się w myśleniu. Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc mogłam zostać tam na długi czas. Położyłam łeb na przednich łapach, zamknęłam oczy i opuściłam uszy. W pewnym momencie usłyszałam hałas dobiegający z niedaleka. Postanowiłam to sprawdzić. Powoli i po cichu zbliżyłam się do miejsca dźwięku. Oczom nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam Kirke, która mimo obietnic, że nie będzie mnie śledzić, to jednak jakoś się tu znalazła. Miałam tylko nadzieje, że to zwykły przypadek, że znalazła się w tym samym miejscu i w prawie tym samym czasie co ja. Kirke stała tyłem do mnie. Postanowiłam sprawdzić jak wiele wyniosła z moich zajęć. Przyczaiłam się do ziemi i cicho zakradłam się do niej. Gdy byłam już o krok od niej moją przednią łapą specjalnie nadepnęłam na jej ogon. Wilczyca dostała mini zawału. Podskoczyła prawie pod sam sufit.
- Kirke, Kirke... gdybym była kimś obcym, zapewne byś już nie żyła - Spojrzałam na nią z sarkastycznym złośliwym uśmiechem. - A tak na poważnie, to co tu robisz? Bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mnie znowu śledziłaś - dodałam

(KIrke?)

Uwagi: Ciągle zapominasz o tej kropce na końcu zdania (np. Jednak po mimo mojego wysiłku nie mogłam na nie odpowiedzieć)! "hałas dobiegający kawałek dalej" - to jakoś się nie klei. Hehe... sufi.

Od Astrid "Obca czy znajoma" cz. 13 (Cd. Dante)

Dobra, zostawmy jak na razie temat muzeów i pomyślny jak możemy zdobyć pieniądze. - powiedziałam, kiedy skończyłam się śmiać. - Może pożyczymy od funduszy watahy?
- Nie uda się. Inni od razu zaciekawią się po co nam te pieniądze... - odpowiedział Dante – Ale może podwędzisz trochę od wypłaty...?
- Jasne, nie ma sprawy. Ale pod warunkiem, że chcesz czekać prawie miesiąc. - roześmiałam się.
- To ja już nie wiem. - mruknął basior.
- Ja też nie... - powiedziałam – Chociaż... Czekaj chwilę.
Wstałam i zaczęłam przeszukiwać swoją jaskinię. Ciężko było mi znaleźć coś wśród wszechobecnego bałaganu. Kiedyś będę musiała zrobić porządek w tej jaskini. Ale najwcześniej po tym jak skończy się ta sprawa z tym martwym wilkiem. Przed oczami stanęło mi jego rozprute ciało. Potrząsnęłam głową starając się o tym teraz nie myśleć. W końcu w jakimś słoiku znalazłam to co szukałam. Uniosłam triumfująco rękę z zawiniątkiem.
- Co to? - zapytał Dante.
- Moje oszczędności jeszcze ze studiów. - wyjaśniłam wyjmując pieniądze. Powoli przeliczyłam banknoty – Powinno starczyć, ale jedynie na tanią trumnę.
- To kiedy pójdziemy do miasta po nią? - zapytał Dante. Spojrzałam zdziwiona na basiora.
- My? Ty zostajesz. Dziwię się, że w ogóle wpadłeś na taki pomysł. Jak na razie nie możesz się przemęczać. - powiedziałam.
- Czyli co? Ja mam siedzieć na tyłku, kiedy ty będziesz podbijać miasto? - mruknął niezadowolony basior.
- Podbijać? Kupując trumnę? - spojrzałam badawczo na przyjaciela. - Dante idę sama. Ty musisz tu zostać. Ledwo żyjesz.
Basior spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczyma.
- Dam radę. - uśmiechnął się lekko. Zirytowana westchnęłam.
- Jak ty to robisz, że potrafisz mnie do wszystkiego przekonać? - spytałam. Dante uśmiechnął się szeroko. - Idziemy jutro. Za taki wyskok Suzanna da nam nieźle popalić... Nie powinieneś zbytnio się przemęczać jako wilk, nie wspominając o postaci człowieka...

<Dante? Przepraszam, że takie krótkie, ale nie mam w ogóle pomysłu... >

Uwagi: brak

Od Astrid "Identyczna" cz. 3 (Cd. Vanessa)

Nie wiedziałam co ma powiedzieć. Jej słowa cały czas mi chodziły po głowie. Potrzebowała pomocy, której nie wielu mogło udzielić. Potrzebowała uzdrowienia duszy. Swego czasu dużo czytałam na ten temat chcąc się pozbyć swojego demona. Dolores była niczym w porównaniu z tym co opętało Van. Poczułam, że samica będąca gdzieś w środku mnie jest niezadowolona z tego jak o niej w chwili myślę. W myślach przeniosłam się na małą polanę, na której stałam ja i Dolores.
- Do, zamknij się. Sama widzisz, że to poważna sprawa. Ty też jesteś... Określ swoje niezrównoważenie psychiczne jak chcesz, ale jednak pomiędzy nami trwa coś w stylu zgody, więc siedź cicho. Van nawiedzają o wiele gorsze demony, którą chcą ją zabić. Ty czegoś takiego nigdy byś nie zrobiła. - powiedziałam w myślach do mojego osobistego demona.
- A skąd wiesz? - spytała samica.
- Błagam, przecież wiesz, że gdybyś zabiła mnie to samo zrobiłabyś z sobą. Jesteś bezpośrednią związana ze mną. - uśmiechnęłam się przymilnie. Oczywiście dalej w myślach. Vanessa gdyby widziała mój uśmiech nie wiedziałaby kompletnie o co mi chodzi i zaczęłaby pewnie rozważać czy nie jestem przypadkiem mocno stuknięta.
- Racja, ale mogę ci rozwalić życie. Zawsze jakieś pocieszenie. - mruknęła wadera. Przewróciłam oczami. Dolores potrafiła porządnie zdenerwować, ale ostatnimi czasami zaczęłyśmy się bardziej... Dogadywać? W sumie to nie wiem jak to nazwać. Wiem tylko, że panuje między nami względny spokój. Przynajmniej na razie... Zresztą nie ważne, teraz liczy się to, by pomóc Vanessie. Kto może o tym cokolwiek wiedzieć...?
- Dolores...? - spytałam.
- Co znowu? - warknęła.
- Bez zbytnej agresywności, dobra? Wiesz jak pozbyć się klątw, demonów i tym podobnych? - spojrzałam na nią.
- A co? Masz mnie już dość? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie, no co ty? Skąd ci to przyszło do głowy? Wiesz przecież jak cię uwielbiam. - mruknęłam z sarkazmem jednocześnie przewracając oczami. - To dla Vanessy. Ciąży na niej jakaś klątwa. Coś co wykańcza ją psychicznie. Ona nie może skończyć jako obraz nędzy i rozpaczy, całkowicie wykończona klątwą czy co to to jest. Jeszcze biedna popełni samobójstwo. - wiedziałam, że przesadzam i daję się ponieść wyobraźni, ale nikt nie powiedział, że coś takiego nie jest niemożliwe...
- Astrid, czy ty przypadkiem nie przesadzasz? Znasz ją jeden dzień. Nic o niej nie wiesz. A jeśli chcę z ciebie zrobić kozła ofiarnego? I co gorsza ze mnie? - pytała oburzona.
- Przecież nie mogę... Nie możemy jej zostawić z tym samą. - jęknęłam rozpaczliwie. Wadera westchnęła.
- Te twoje „dobre serduszko” kiedyś zaprowadzi nas do grobu... Znam. Możesz o tym nie wiedzieć, ale wszystkie demony zanim zostaną do kogoś przydzielone przechodzą coś w stylu kursu. Na nim uczą się... różnych rzeczy. Między innymi przed czym mamy się trzymać się z daleka... Przykładowo Złote Serce potrafi zmienić nam charakter na dobry. Wtedy tą złą częścią staję się wilk, a my jesteśmy „sweetaśno-różowo piękniutkie o dobrym serduszku”. W skrócie prawdziwy ideał. Aż chcę się wilkowi rzygać. - skrzywiła się. Na mój pysk też wkradł się grymas. - O, As robisz postępy. Myślałam, że zaczniesz wzdychać i mówić „Wow! Ja chcę być takim demonem po przemianie przez te Serce!”.
- No, tak. W końcu tylko o tym marzę. Sama dziwię się swojej tak bardzo mrocznej reakcji. Masz rację, chcę być tym „sweetaśnym” wilczkiem o wspaniałym serduszku. Ideale, który nie wie co oznacza prawdziwe życie. Co sądzi, że świat jest piękny, nigdy nie poznał czegoś takiego jak smutek, złość, znudzenie i inne tego typu odczucia... - kolejny raz przewróciłam oczyma.
- No nieźle. Astrisia powoli robi postępy. - uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie nazywaj mnie Astrisia. Nigdy. - warknęłam. Od zawsze nienawidziłam tego przekształcenia mojego imienia. Dolores zmierzyła mnie spojrzeniem. - Lepiej przejdźmy do rzeczy. Znasz coś co może jej pomóc?
- Mroczny Płomień.
- Mroczny Płomień? Ale sobie nazwę wybrali. Piękna po prostu. - prychnęłam.
- Astrid, mogłabyś się zamknąć? Sama wiesz, że mówię poważnie. Fakt nazwa nie do końca ładna, nawet nie do końca zgodna z wyglądem tego kwiatka. Ale to nie o nazwę chodzi tylko o właściwości. Ten kwiatek potrafi pozbyć się demonów i wszelakich klątw, ale tylko kiedy rozkwita. Jeśli jeszcze nie rozłożył płatków do końca jedynie pozbawi jakieś części demona lub klątwy. - wyjaśniła Dolores.
- A gdzie tego kwiatka można znaleźć? - spytałam.
- Na terenach watahy podobno jest miejsce gdzie one rosną. Jeśli to prawda to jest to przy Moście Nieskończoności.
- Ok, to ja już spadam. Dziękuję, Dolores. - powiedziałam i w myślach opuściłam polanę. Znowu byłam z Vanessą. Spojrzałam na nią. Biedna, dalej we łzach.
- Vanessa? Wiem jak się tego pozbyć. - powiedziałam. Wadera zwróciła wzrok na mnie. - Jest taka roślina. Nazywa się Mroczny Płomień. Rośnie prawdopodobnie w pobliżu Mostu Nieskończoności. Jeśli jest rozkwitnięta pozwala się pozbyć wszelakich klątw i demonów. Jeśli nie to tamuje ich moc. W każdym razie pomoże chociaż odrobinę.
- A skutki uboczne? - spytała.
- Skutki uboczne? - powtórzyłam. W myślach przeklęłam sama siebie, że o to nie spytałam Dolores. - Nie ma. - powiedziałam modląc się żeby to była prawda.
- To chodź. Idziemy po tego płomyczka. - Vanessa gwałtownie wstała. Łzy momentalnie jej obeschły. Zaczęła się kierować w stronę mostu. Ruszyłam za nią.

***

Po jakimś czasie doszłyśmy. Weszłyśmy na most rozglądając się za jakimkolwiek kwiatkiem przypominającym chociaż kolorem płomień lub jakiegoś czarnego kwiatka. Było ciężko, gdyż roślinność okolic mostu nie była obfita w kwiaty. Dokładniej, nie widziałyśmy żadnego kwiatuszka.
- Mam! To ten? - zawołała Vanessa. Spojrzałam w jej stronę. Łapą pokazywała czerwonego kwiatka rosnącego pod jednym z drzew. W myślach spytałam Dolores o wygląd i skutki uboczne (tak dla bezpieczeństwa) kwiatka, którego miałyśmy szukać. Otrzymałam wiadomość, że nie ma żadnych skutków ubocznych, po chwili przed oczami zobaczyłam też zdjęcie takiego samego kwiata jak tego spod drzewa z podpisem Mroczny Płomień. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Tak. Poczekaj chwilę, ja po niego skoczę. - odpowiedziałam.
- Chyba nie myślisz, że sama będziesz sobie skakać po moście? Też idę. - obruszyła się Van przybierając pozycję do skoku. Zrobiłam to samo.
- Na trzy. Raz, dwa... trzy! - zawołałam skacząc. Udało się! Wysepka była dość duża, więc zmieściłyśmy się obydwie. Vanessa zerwała kwiatek i skoczyła z powrotem na most. Ja zostałam. Moją uwagę przykuł maleńki kwiatek taki sam tylko jeszcze nie rozkwitnięty. Nie wiele myśląc zerwałam go i wróciłam na most.
- I co teraz? - spytała wadera.
- Zjedz go. - odparłam.
- A co ja krowa jestem, żeby kwiaty żreć?! - obruszyła się Vanessa, jednak posłusznie zaczęła go jeść. Znowu pod wpływem impulsu ja też zjadłam swojego.
- Astrid, nie! Czemu chcesz się mnie pozbyć?! - usłyszałam w głowie głos Dolores. Potem była tylko ciemność...
***

Obudziłam się w Wilczym Szpitalu. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieję? Rozejrzałam się wokół. Niedaleko leżała Vanessa. Podeszłam do niej i szturchnęłam ją łapą.
- Żyjesz? - spytałam.
- N-n... No... - mruknęła, powoli wracając do rzeczywistości.
- I co? Pomogła ci ta roślinka? - spytałam.

<Vanessa?>

Uwagi: Rozwijaj skróty (np., itd., itp.).

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Zone ''Dołączenie'' (cd. chętny)

Kiedy byłam małą waderą chciałam znaleźć jakąś watahę, ale żadna nie chciała mnie przyjąć. Szukałam i szukałam tak przez parę lat, gdy już będąc dorosła poszłam się przejść i spotkałam wilka.
- Cześć - powiedziałam nieśmiało.
- Hej, co ty tutaj robisz tak sama?
- Szukam jakieś watahy.
- A co z twoimi rodzicami? - zapytał.
- Nie chcę o tym rozmawiać!
- Okej, to nie moja sprawa... Może chciałabyś się dołączyć do Watahy Magicznych Wilków?
- No dobrze.
- To chodź, zaprowadzę cię tam.
Szliśmy i szliśmy, aż zaczęły mnie boleć łapy.
Chwile później doszliśmy i widziałam tam wiele innych wilków.

<chętny?>

Uwagi: Nie "znaleść", tylko "znaleźć". Nad tym siedziałam dość długo... aż w końcu doszłam do wniosku, że rzeczywiście nie można niczego "powiedzieć wstydliwie", tylko jak już to nieśmiało, niepewnie. Wstydliwy może być problem. Nie podobają mi się te nagłe przeskoki w czasie. Najpierw jest mała, później nagle jest wzmianka, że dorosła i akcja dzieje się współcześnie... Idą i nagle doszli... Pytania kończymy znakiem zapytania, a nie kropką.

Od Kai'ego "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 2 (cd. Sierra)

Otworzyłem oczy, obudzony przez kolejny koszmar, będący wspomnieniem, tego, co już zdążyłem przeżyć. Skurcz łapy za każdym razem, gdy o tym pomyślałem, natychmiast wracał. Był łudząco podobny do tego, który odczuwałem tuż po wypadku. Jednak to nie on był tutaj najważniejszy. Liczył się sposób, w jaki zostałem zostawiony przez osobę, którą pozornie kochałem. Jej jak się okazało nie obchodziło to nawet w najmniejszym stopniu. Nigdy nie sądziłem, że mogłem się aż tak mylić w stosunku do kogoś, kogo sądziłem, że znam na wylot. Jakże ulotne może być wrażenie, że rzeczywiście ma się rację, a tak naprawdę myli się pod każdym możliwym względem... To nie była moja wina, a jednak zadręczające mnie wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. To było naprawdę straszne uczucie. Tępym spojrzeniem lustrowałem las, zdający się być niezwykle mroczny i tajemniczy pod osłoną nocy. Nieustannie szumiał u podnóża Góry. Zamknąłem oczy, próbując uspokoić drżący oddech. Góry, z których upadek podsycił ogień nienawiści między mną a moją partnerką. Na nowo uniosłem powieki. Nie miałem najmniejszego zamiaru po raz kolejny oglądać wizji, w ciągu której to poślizgnąłem się na kamieniu i spadłem w dół... Wiedząc, że już nie ma szans, abym zdołał zasnąć, dźwignąłem się na łapy i powoli wyszedłem na zewnątrz.
Zaczerpnąłem świeżego powietrza, po czym zacząłem schodzić na dół jak najmniej stromą ścieżką. Nie miałem nastroju, by się po prostu teleportować, wolałem się nieco przejść i dotlenić mózg... może po tym będę mógł uciąć sobie drzemkę trwającą aż do południa. Nim spostrzegłem, przedarłem się przez wysokie trawy Wrzosowej Łąki i wkroczyłem do uśpionego Zielonego Lasu. Do moich uszu dobiegało tylko pohukiwanie sowy oraz świst wiatru. Najwidoczniej zdecydowana część wilków nie prowadziła nocnego trybu życia, na jaki ja byłem już od dłuższego czasu skazany. Noc pozwalała mi lepiej myśleć i funkcjonować, dawała orzeźwienie umysłu oraz spokój od wszelakich kłótni i sporów. Nie czułem się obserwowany, więc na mój temat nie mogły powstawać coraz to nowsze plotki, jak to było w przypadku większości wilków. Nie raz dawało się posłyszeć, jak nawet osoby, którym ufało się najbardziej oraz te, które zdawały się być najbardziej wiarygodne zaraz po utracie kontaktu z tobą zaczynały cię nazywać od najgorszych. To była codzienność.
Ciekawiło mnie tylko to, czy w innych rejonach Zjednoczonego Królestwa również wilki były tak zdemoralizowane, czy może czasem była to tylko wina tego, że niemalże sąsiadowaliśmy z Miastem. Dzieliła nas jedynie siatka, pod którą łatwo było się podkopać... ja osobiście w Mieście nigdy nie byłem i chyba nie będę, gdyż nie posiadam umiejętności zmiany w człowieka. Bardziej od tych istot i ich życia intryguje mnie to, jak wszystko funkcjonuje w przykładowo Białym Królestwie. Biorąc pod uwagę to, jakie opowieści o tym legendarnym mieście posłyszałem, dochodziłem do wniosku, że to jest rzeczywiście godne zobaczenia. Muszę kiedyś zorganizować tam wycieczkę... zebrać chętne wilki i wraz z nimi udać się w podróż.
Niespodziewanie coś zmiażdżyło mnie, przez co zaryłem pyskiem w ziemię, wydając z siebie zduszony jęk. Jak zdążyłem się zorientować, musiał to być wilk. Charakterystyczny, drwiący chichot wydobywał się z osoby, która postanowiła na mnie skoczyć. Mruknąłem, uświadamiając sobie, że musiałem się uderzyć w głowę, gdyż niemiłosiernie bolała, w szczególności szczęka. Podjąłem próbę wygramolenia się spod brzucha wilka. Kiedy już mi się to udało, otrzepałem się z grudek ziemi i popatrzyłem na ciemną waderę, która wciąż leżała sobie na ziemi i obserwowała mnie z rozbawieniem.
- Powinnaś uważać, laluniu - powiedziałem całkowicie poważnie. Nie miałem nastroju na żarty. Samica się skrzywiła i odpowiedziała:
- Przymknij, proszę, swój szanowny pyszczek.
Po tych słowach wstała, odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić. Wciąż rozzłoszczony czekałem, aż sobie łaskawie pójdzie, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że owa wadera nie przypominała mi żadnej zamieszkującej tereny.
- Ej! Poczekaj! - krzyknąłem i pobiegłem za nią. Zwolniłem dopiero, gdy byłem u jej boku - Ty jesteś z jakiejś watahy?
- Nie. Jestem sama.
- Skoro nie, to chodź za mną. - zaproponowałem, na co ta niechętnie skinęła głową i podążyła za moim ogonem. Szliśmy przez las, mijając kolejne to występy i nierówności, aż w końcu naszym oczom okazała się Wrzosowa Łąka zalana srebrnym blaskiem księżyca. O dziwo na samym jej środku stała Suzanna i patrzyła w jego kierunku, jakby dostrzegła tam coś niezwykle interesującego. Kątem oka również na niego popatrzyłem, by zorientować się, że księżyc jest obecnie w ostatniej kwadrze. Czyżby na coś oczekiwała? Może na nadejście pełni? Kiedy wysoka trawa zaszurała poruszona naszymi ciałami, Alfa odwróciła w tym kierunku pysk. Lekko na nią skinąłem głową. Zaczęła się do nas przedzierać, nieufnie patrząc na obcą waderę.
- Słucham? Kai? Wytłumacz mi.
Uniosłem łapą, dając znak, aby się zatrzymała, po czym znacząco popatrzyłem w kierunku zarośli. Szybko pojęła, że chcę z nią porozmawiać na osobności. Marszczyła brwi w głębokim zamyśleniu, zapewne zastanawiając się, o co może mi chodzić. Kiedy upewniłem się, że obca nas nie podsłuchuje, zacząłem mówić:
- Znalazłem ją... tfu, ona mnie znalazła, kiedy poszedłem na przechadzkę po Zielonym Lesie. Mimo ciętego humoru zdaje się być niegroźna. Co o niej sądzisz?
Suzanna rozchyliła łapą gałąź, by zobaczyć ciemną sylwetkę, wyraźnie patrzącą w naszym kierunku.
- Podsłuchuje - oznajmiła. Wywróciłem oczami.
- To właściwie nic tajnego, jeśli chce, niech sobie podsłuchuje.
- To nie jest zbyt miłe - syknęła, jeszcze bardziej ściszając głos. Popatrzyłem na nią z ukosa, lekko się uśmiechając. Ta szybko pojęła o co mi chodzi. Dla niej podsłuchiwanie cudzych rozmów stanowiło codzienność, bo jak tłumaczyła - "ona nad tym nie panuje".
- Nieważne... Czyli mam rozumieć, że chcesz ją przyjąć? - westchnęła.
- Zgadza się.
- Ale to już na twoją odpowiedzialność. Masz mi jej pilnować, aby nie podłożyła bomby atomowej pod moją jaskinią.
Uniosłem brwi. O czym ona wygaduje?
- Jaka znowu bomba? Atomowa?
- No... tak - odpowiedziała i dopiero po chwili przypomniała sobie, że nigdy nie byłem w Mieście i nie posiadam podstawowej wiedzy, jaką nabywają ludzie już za młodu. Dla mnie to było zwyczajnie zbędne.
- Nieważne, zapomnijmy o tym... - pokiwała w zamyśleniu głową - Możesz do niej iść i przekazać, że należy do stada. Ja mam jeszcze coś do załatwienia.
- Ok. - Po tych słowach ona podążyła udeptaną ścieżką w głąb Zielonego Lasu, a ja wygrzebałem się z zarośli i z uśmiechem powiedziałem w kierunku wadery:
- Jesteś z nami. Witaj w Watasze Magicznych Wilków.
- Super - odpowiedziała bez entuzjazmu.
- Chcesz iść spać czy wolałabyś, abym cię oprowadził?
Zamyśliła się na chwilę, po czym odpowiedziała, uśmiechając się drwiąco:
- Prowadź, dżentelmenie. Tylko pamiętaj, że chcę poznać każdy zakamarek Watahy Magicznych Słoni.
- Nie słoni, tylko wilków. Magicznych wilków - odpowiedziałem ze spokojem. Ruszyłem przez Wrzosową Łąkę, a ona prędko mnie dogoniła.
- Tak właściwie, to jak ci na imię? - zapytałem.
- Najpierw ty powinieneś się przedstawić, geniuszu.
- Jestem Kai - odparłem krótko.
- A ja Sierra.
- Wyszliśmy z Zielonego Lasu, a obecnie znajdujemy się na Wrzosowej Łące - odwróciłem głowę w stronę najwyższego punktu na całych terenach - A górę nazywamy... Górą.
- Cóż za oryginalna nazwa.
- Tu akurat przyznam ci rację - zaśmiałem się lekko - To właśnie tam przygotowaliśmy jaskinie mieszkalne oraz urządziliśmy wilczy szpital.
Przytaknęła rozumiejąc. Łąka zaczęła się zmieniać w Zielony Las, z którego za chwilę mieliśmy przejść do Wodopoju, następnie na Wschodni Klif, z którego zejdziemy w połowie drogi w celu zwiedzenia Wschodniej Plaży. Gdzie później się wybierzemy, to już zależy od niej. Podejrzewam, że gdy dotrzemy na wschód, zacznie już świtać.
***
Stało się dokładnie tak, jak myślałem. Stanęliśmy na Wschodnim Klifie akurat wtedy, kiedy słońce budziło się do życia, aby oświetlić tereny watahy. Zdawało się wydobywać z wody, więc Sierra z zachwytem obserwowała to zdarzenie. Ja również przystanąłem zaraz przy krawędzi i patrzyłem.
- Co o tym sądzisz? - zapytałem. Nie odpowiedziała. Rozumiejąc, że nie warto zadawać większej ilości pytań, po prostu zamilknąłem. Wiosenne słońce ogrzewało mój pysk. Zamknąłem oczy. Po chwili jednak poczułem niespodziewane klepnięcie mnie w bok, przez co lekko się zachwiałem. Zaskoczony popatrzyłem na roześmianą Sjere.
- Byś widział swoją miną! - wykrzyknęła, ocierając łzy śmiechu. Przekrzywiłem głowę i ją też lekko szturchnąłem, na co ona odpowiedziała tym samym. Mimowolnie również zacząłem się śmiać. Może i robiłem się na to nieco za stary, ale mimo to i tak miło było sobie powspominać stare, dobre czasy.
Kiedy już spoważnieliśmy, wadera popatrzyła na mnie szczerym spojrzeniem, jakby miała coś ważnego do przekazania. Nadstawiłem uszu.
- O co chodzi? - zapytałem.
- Już mam cię dosyć na dziś. Idź sobie.
Lekko się uśmiechnąłem, jednocześnie unosząc brwi. Mimo tego posłuchałem jej i odwróciłem się na pięcie, po czym na odchodnym jeszcze rzuciłem:
- Do zobaczenia.
Jak to mawiają - kobieta zmienną jest, a niewykluczone, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Przeczucie mówiło mi, że zdarzy się to już niebawem.
***
Następnego dnia... a właściwie nocy nie mogłem zasnąć. W dzień również coś nie dawało mi zasnąć, więc mimo faktu, że byłem padnięty, udałem się na spacer. Nieprzytomnie mrugałem oczami, ziewając na przemian. Ta bezsenność była dobijająca. Idąc przed siebie, zastanawiałem się, gdzie mógłbym się wybrać. Zdecydowałem się na miejsce, gdzie ostatnio byłem z Sjere. Swoją drogą ciekawe, czy wciąż tam będzie...
Niespełna godzinę później byłem już na miejscu. Wciąż idąc na sam jego kraniec, moje oko zarejestrowało ruch. Pomimo zmęczenia, zdobyłem się na maleńką sztuczkę, jaką było podsłuchanie czyiś myśli. To, jakiego rodzaju one będą, zależy od tego, czy mam do czynienia z wilkiem, czy jakąkolwiek inną żywą istotą. Już chwilę później w mojej głowie rozbrzmiał znajomy głos: "Oby mnie nie zobaczył... a właściwie nie ma jak". Zbliżając się do skały, w której była wydrążona mała jama, myśl stawała się wyraźniejsza. Kiedy tam zajrzałem, wszystko zdawało się być nienaturalnie ciemne. Wiedziałem, że ona tam jest.
- Ty, jak ty tam miałaś na imię? Sjere? - parsknąłem. Samica wygramoliła się na zewnątrz.
- Sierra, inteligencie inaczej.
Uśmiechnąłem się szarmancko, starając się jakoś ukryć błąd, którego trzymałem się przez dobrą dobę. Ciężko będzie się teraz przestawić.
- Miło mi cię widzieć, madame. - mówiąc to, skłoniłem się lekko, wciąż nie pozbywając się uśmiechu z pyska.
- Watson, mamy problem - ułożyła usta w dzióbek, po czym zaczęła się głośno śmiać. Uniosłem brwi.
- Cooo?... - mruknąłem zdezorientowany. - Kimże jest ten Watson?
Na to ona zaczęła się śmiać jeszcze głośniej, a ja wciąż nie bardzo znałem powód jej rozbawienia.

<Sierra? Wiem, naprawdę dodałam mnóstwo akcji. xD>

Od Mentis "Spacer w chmurach myśli" cz. 3 (cd. Sohara)

Skierowaliśmy się w stronę parku. Przez długi czas nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Czarne chmury zakryły niebo. Gałęzie drzew kiwały się na wszystkie strony poprzez silny wiatr. Sohara była strasznie zamyślona. Widać było ,że jest czymś przejęta.
- Co cię trapi? - zapytałem lekko się uśmiechając.
- Nie ważne... to nie jest twoja sprawa... - powiedziała, robiąc przy tym kwaśną minę. Nie chciałem być wścibski i nie dręczyłem jej już więcej pytaniami. W końcu przed nami pojawił się las. Sohara zatrzymała się i zaczęła się rozglądać.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedziała, nie przestając patrzeć wkoło siebie.
Ja natomiast popatrzałem w górę. Nagle niebo rozbłysło się i ujrzeliśmy piorun. Trafił gdzieś niedaleko nas, ponieważ było słychać głośny grzmot. Zaraz potem rozpadał się deszcz.
- Proponuję schować się w tamtej jaskini u góry.
Ona natomiast skinęła tylko głową. Gdy do niej weszliśmy, za skałą ujrzeliśmy czarną postać. Popatrzyła się w naszym kierunku i zaczęła wyć. Zaraz zobaczyliśmy więcej czarnych pysków.
- Ktoś osiedlił się na terenie naszej watahy - powiedziała pewna siebie Sohara i zrobiła krok w ich kierunku. Jak się okazało, to były wilki. Powoli zaczęły nas okrążać. Jednak dla Sohary, dziewięć wilków to pestka. W mgnieniu oka zrobiła obrót wokół własnej osi, waląc łapą w trzy wilki. Następnie wzięła duży zamach ogonem i powaliła na ziemię kilka z nich. Po chwili czarne jak smoła wilki leżały na ziemi, bojąc się poruszyć.
- Muszę przyznać, że to było niezłe - powiedziałem lekko zszokowany.
- Codzienność - odpowiedziała głośno wzdychając. W tej chwili przestał padać deszcz, a zamiast ciemnych chmur na niebie było widoczne słońce. Kontynuowaliśmy nasz spacer po parku. Przez długi czas myślałem o tej sytuacji. W sumie jej się nie dziwię, jest odważną, waleczną wilczycą, która twardo stąpa po ziemi. Ale to co stało się w jaskini było dla mnie pełne podziwu. Z myśli wyrwał mnie głos Sohary.
- Wybacz Mentis, ale jestem strasznie zmęczona. Muszę iść się przespać.
- W takim razie do jutra. - odpowiedziałem jej szybko.

<Sohara?>

Uwagi: "Poprzez" piszemy razem. Spację stawiamy po znakach interpunkcyjnych, a nie przed (mam na myśli głównie to zdanie oraz kilka innych przypadków: W końcu ,przed nami , pojawił się las.). "Nie chciałem być wścibski i nie dręczyłem więcej pytaniami." - że co...? "Wkoło" piszemy razem.

czwartek, 14 stycznia 2016

Od Shiry "Kim jestem?" cz. 5 (cd. Vanessa)

Zdawało mi się, że ktoś chce mnie obudzić. Jednak gdy otworzyłam oczy, w moją twarz świeciły jedynie promyki wschodzącego słońca. Zastanawiałam się tylko, która jest godzina. Wyciągnęłam z torby telefon - ósma trzydzieści cztery. No, nieźle sobie dziś pospałam. Na szczęście na polowanie mam grupę wieczorną. Nie posiadałam się z radości, gdy wyszłam na dwór, czułam jeszcze emocje z tamtego dnia, kiedy trafiłam na grupę myśliwską. Jednak mój entuzjazm szybko ucichł - było mi zimno, więc zarzuciłam zielony, wełniany i ciepły szalik na szyję. Postanowiłam się przejść, bo czemu nie. Mgła otaczała tereny watahy, lecz zapewne zaraz zniknie. Przeszłam się do jednego z wielu lasów. Jednak wiosna była ledwo odczuwalna, co bardzo mnie zasmuciło. Przechadzając się w lesie, nie obyło się bez spadających warstw śniegu z drzew. Wyczułam zapach wadery... którą już znałam. Schowałam się po cichutku w krzaki. Wadera przeszła i podniosła jakiś niebieski medalion. Wtem, zrobiła coś... co... mnie przeraziło. Spaliła drzewo! Jednak musiałam się opanować, w końcu nie wszyscy są wilkami ziemi i panują nad przyrodą. Jednak przy tych emocjach poruszyłam się w krzakach, a Vanessa jak się okazało, wywęszyła mnie.
- Wyłaź! Wiem, że tam jesteś!
- Uhm... przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Ja po prostu się przechadzałam, nic więcej. - Szybko zdobyłam opanowanie i pewność siebie.
- A, to Ty, "Nowicjuszko". - Przypomniało jej się pewnie, jak nazywał mnie Tsume i nadal nazywa. Zaczęłyśmy się śmiać.
- Ech, biedne drzewo. - Nie mogłam się opanować i "pogłaskałam" spalone drzewo.
- Masz żywioł ziemi, zieleni, czy co? - Wadera nadal się śmiała, lecz dla mnie nie było to zbyt śmieszne.
- A wiedz, że mam..
- Ech, przepraszam... Przejdziemy się? - Vanessa próbowała sprostować sytuację.
- Pewnie, gdzie? - Zapytałam się skrzydlatej wadery.

< Gdzie się przejdziemy Van? ^^ >

Uwagi: Godziny zapisujemy słownie, tak samo jak jakiekolwiek cyfry i liczby... Wilk sprawdzający godzinę w telefonie? Doprawdy, fascynujące... ciekawe jak by to wyglądało, gdyby pies próbował pochwycić w łapę smartfona.

środa, 13 stycznia 2016

Od Kazumy "Próba mroku" cz. 4 (cd. Yuko)


Stanęłam tak, że opierałam ciężar swojego ciała na jednej z nóg, a konkretniej - biodrze, a następnie skrzyżowałam ręce i z kpiącym uśmieszkiem obserwowałam, cóż takiego młoda wymyśli. Czy może zemrze z głodu, pragnienia lub ogólnego wycieńczenia organizmu. Pierwszą rzeczą, którą spróbowała zrobić, było tak jak myślałam teleportowanie się. Jednak to tutaj tak nie działa i próba skończyła się na kompletnej porażce. Prócz dziwacznej, wyjątkowo skupionej miny nastolatki, w jej sposobie bytu nie zmieniło się dosłownie nic. Nie przesunęła się ani o milimetr. Otworzyła oczy nieco zaskoczona i poirytowana za razem, lecz przyznam, że dość zabawnie było mi na to patrzeć. Widząc, że uśmiecham się coraz szczerzej, zaczęła się szarpać i wykręcać we wszystkie możliwe sposoby, byleby uwolnić się z kajdan. To również skończyło się na niepowodzeniu.
Później siedziała tak, kompletnie bezradna i beznamiętnym wzrokiem obserwowała nieruchomą buteleczkę, z dna której wciąż wydobywały się na powierzchnię maleńkie pęcherzyki powietrza. Otworzyła szerzej oczy. Zmarszczyłam brwi, orientując się, że ta mogła wpaść na jakiś pomył. Nie myliłam się. Zaczęła walić z całej siły piętą o deskę, na której na drugim końcu spoczywała buteleczka. Poczułam, jak w jednej chwili robi mi się chłodno. Musiała wpaść na nowy, tym razem nieco bardziej logiczny pomysł. Już chciałam odepchnąć butelkę butem, kiedy ta zrezygnowana zaprzestała działaniu. Na nowo zesztywniała, zaciskając pięści, na co ja ponownie zaczęłam się zwycięsko uśmiechać. Czułam, że wygrałam, choć nie do końca było to pewne. Wróciła do czynności, którą wykonywała na samym początku, tym razem z większym zdecydowaniem. Drewniana spróchniała ściana niebezpiecznie zaskrzypiała. Ona uświadomiwszy to sobie, wpadła na pomysł, by sfatygować ją jeszcze bardziej. Szarpała pod jednym kątem kilkakrotnie, coraz bardziej ją zarywając, aż ułamała kawałek deski, razem z przykręconym do niej kawałkiem blaszki. Moje nogi jakby zmiękły. Z niepokojem patrzyłam na dziurę, przez którą można było ze spokojem wyjrzeć na zewnątrz i nazwać oknem. Już wystarczy, że owa dwupiętrowa wcześniej chata groziła zawaleniem... teraz w dodatku mam gwarancję, że jeszcze w tym tygodniu sufit wraz z dachem zechce znaleźć się piętro niżej, w efekcie czego stracę swój domek letniskowy. Tylko... skąd ja wezmę nowy?
Po chwili zrobiła mi drugie okno, po czym z uśmiechem wstała i za jednym stanowczym ruchem zrobiła mi także całkowicie zbędny dopływ bladego światła z zewnątrz, tylko takiego, które znajdowało się tuż przy podłodze. Już wiedziałam, że najwyższa pora zwijać manatki, bo ta spróchniała chata nie postoi za długo. Z uniesionymi brwiami patrzyłam, jak ta całkowicie zadowolona z siebie podchodzi, nonszalanckim ruchem odkręca korek i podkłada dłoń pod odpływ. Śmierdząca ciecz przelała jej się przez palce, a gdy butelka była w połowie opróżniona, na jej palcach spoczął mały kluczyk, którego później użyła do otworzenia pozostałości z kajdanek. Odrzuciła je gdzieś na bok, wyprostowała się i spojrzała mi prosto w oczy.
- I co... zdałam?
- Nie - odparłam, otrząsając się z chwilowego zamyślenia. By nie napełniać jej szczęściem, na nowo uśmiechnęłam się w taki sposób, z którego już zasłynęłam. Aż dziw, że jeszcze nie rozwieszają plakatów w Mieście z moją złowieszczą podobizną. - To była dopiero rozgrzewka.
- Co mam jeszcze zrobić?
- Przynieś mi szmaragdowy medalion - odpowiedziałam, niemalże automatycznie. Myśląc o przeprowadzce od razu przypomniałam sobie o tym, że niedawno zgubiłam jeden ze swoich ulubionych naszyjników. Nastolatka popatrzyła na mnie nie kryjąc zdumienia.
- A gdzie go znajdę?
- To już twój problem - powiedziałam melodyjnym głosem - A, i masz dwadzieścia trzy godziny.
Ta na nowo posłała mi to spojrzenie, jakiego nie powstydziła się jedna z żab lub dorodnych karpi, a następnie pospiesznie obróciła się na pięcie i niemalże zbiegła ze schodów, potykając się na wystającej desce. Jednak nie upadła i pobiegła na zewnątrz. Przez najnowsze okno obserwowałam, jak znika mi z widoku, a następnie wzdychając zeszłam na dół. Nie miałam najmniejszej ochoty oberwać jakąś przestarzałą deską w łeb, jak jak to było ostatnio, tym bardziej, że obecnie można było uznać tę sytuację za awaryjną. Tym razem mogłam dostać nie deską, a całym sufitem. Intrygowało mnie tylko to, kto zbudował tutaj ten dom i skąd wziął do tego materiały. Stanęłam przed od dawna wyłamanymi drzwiami wejściowymi i popatrzyłam w górę. Był wyjątkowo krzywy i niedbale wykonany... nic nie wróżyło tego, aby osoba, która go zbudowała wyróżniała się jakimś szczególnym talentem architektonicznym, a co jedynie zasobem gwoździ, młotkiem oraz toną desek. Aby czymś się zająć, usiadłam na najniższym i za razem jedynym schodkiem przed dworkiem. Oparłam głowę o nadgarstku, a łokieć z kolei na kolanie. Patrzyłam w nicość, zastanawiając się, czy ta w ogóle wróci.
- Cześć... - usłyszałam nagle nieśmiały głos. Nie odwracając się za siebie mruknęłam:
- Valto, czego tutaj szukasz?
Chłopak podszedł bliżej mnie i usiadł tuż obok, obserwując mój każdy, nawet najmniejszy ruch. Zapewne zastanawiał się, co jest powodem mojego zamyślenia i na co oczekuję.
- Właściwie to niczego... dawno się nie widzieliśmy - uśmiechnął się, lecz ja to zignorowałam, nie szczycąc go nawet ani jednym spojrzeniem. Na nowo zapadła cisza, po chwili przerwana przeszywającym rykiem jednej z istot. Znudzona wciąż patrzyłam w jednym kierunku, Valto jednak drgnął poważnie zaniepokojony. Nic się nie zmienił przez ten cały czas. Wiecznie podenerwowany i przede wszystkim strachliwy. A ja głupia sądziłam, że zmądrzał.
- Co to było? - zapytał.
- Nic... Może ją zeżre...
- Ją? To znaczy kogo? - dopytywał, a jego niebieskie oczy zdawały się być tak szeroko otwarte, jakby zaraz miały wypaść z orbit.
- Taką małą, białą dziewczynkę.
- Że co?! - wykrzyknął spanikowany, a następnie wstał i wyciągnął z pochwy srebrny miecz.
- Trzeba jej pomóc!
Wygląda na to, że tym razem był nieco lepiej wyposażony, niż ostatnio. Być może to Biały Kieł wynagrodził go za naszą pierwszą i ostatnią wspólną przygodę... no chyba, że w międzyczasie czymś jeszcze zdążył się poszczycić lub zwyczajnie sam go sobie skądś załatwił. Zawsze mógł go komuś ukraść, choć szczerze w to wątpię, bacząc na jego dobre serce. Teoretycznie gdybyśmy poznali się kilka lat wcześniej, można byłoby nas uznać za najlepszych przyjaciół o identycznym zachowaniu oraz zainteresowaniach. Jednak czas i doświadczenie zmienia więcej, niż by się początkowo zdawało. Z wiekiem możemy rozstać się z rzeczami, bez których niegdyś nie wyobrażaliśmy sobie życia.
- Uspokój się, przyszła tu z własnej woli, a jeśli zginie, to nie moja wina. Jest totalną wariatką i ja za nią nie odpowiadam - odpowiedziałam. Popatrzył na mnie w osłupieniu, opuszczając swój ciężki, dwuręczny miecz.
- Ale... jak to? Nie pamiętasz naszego układu? Nie możesz tutaj nikogo zabijać.
Wzruszyłam ramionami.
- Ja jej nie zabijam, tylko ona sama się naraża. Jeśli tam zginie, ja nie będę miała na to wpływu. Uparła się, przylazła, więc nie będę jej wyganiać.
- No to jak mi to wytłumaczysz, że tak nagle tutaj przyszła? Skąd spadła? Z Księżyca? - zaśmiał się wciąż podenerwowany. Bardzo nieostrożnie wbił klingę miecza tuż obok swojego sandała, o mały włos nie rozcinając sobie dużego palca. Obecnie jego broń najwidoczniej pełniła funkcję podpórki.
- Wlazła za mną przez portal, narzekając, że koniecznie chce mieć na własność Posłańca Mroku - mówiąc to, pokręciłam głową, wciąż nie mogąc pojąć jej wyjątkowo dziwacznego rozumowania - To z góry jest skazane na klęskę.
Valto po chwili zastanowienia przyznał mi rację.
- Czyli po prostu na nią czekasz? - zapytał.
- Zgadza się. Jeśli nie przyjdzie za kilkanaście godzin, oznacza to, że posłużyła za obiad moich podwładnych.
Niebieskowłosy zaśmiał się pokrótce. Posłałam mu rozgniewane spojrzenie, które zdawało się pytać, co go aż tak śmieszy.
- Czyli będziesz tak bezczynnie siedzieć przez nie wiadomo ile?
- Nie... w międzyczasie pójdę na spacer, później do cukierni, na basen i kręgle.
Wybałbuszył na mnie oczy, coraz mniej zorientowany w sytuacji.
- Zaraz... macie tutaj cukiernię? I basen? Kręgielnię?
- No jasne - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem. Był większym głąbem, niż się spodziewałam.
- Pozwolisz mi się tutaj wprowadzić? - zapytał, na co ja o dziwo wybuchnęłam zdrowym śmiechem. On za to nie wiedział, o co mi chodzi, lecz również odpowiedział tym samym.
Po upływie kilkunastu minut spędzonych na beztroskiej pogawędce z Valto, który był ostatnią osobą, od którą darzyłam zaufaniem, usłyszałam niespodziewanie trzepotanie skrzydeł gdzieś w oddali. Moje mięśnie się napięły, a ja nadstawiłam słuch.
- Też to słyszysz? - zapytał zaniepokojony, ale już chwilę później z impetem, kilka metrów od nas wylądował kilkudniowy Posłaniec Mroku, nieostrożnie uderzając długim ogonem w już sypiącą się ścianę chaty. Ta niebezpiecznie się zachwiała, więc pierwsze co zrobiłam, było chwycenie chłopaka za nadgarstek i ucieczka od budynku. W ostatniej chwili zdążyliśmy się uratować. Deski runęły na ziemię, a zamiast starego domu mogliśmy podziwiać istną ruinę. Moje zdumienie ustało na rzecz wściekłości.
- Masz mi to odbudować! Już!! - wrzasnęłam do przerażonej nastolatki, która siedziała na grzbiecie smoka. Ten tak jeszcze bardziej wystraszony zrzucił ją z grzbietu i najszybciej, jak tylko potrafił odleciał do matki, zostawiając ją na pastwę losu. Siedziała tak na ziemi i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Moje zaciśnięte pięści, z których buchnął czarny, ostrzegawczy ogień chyba jej uświadomiły, że nieźle mi zadziałała na nerwy, a ja mówię całkowicie poważnie.

<Yuko? W końcu się doczekałaś :I>

Od Valki "Kiedyś nadajdzie starcia czas" cz. 4 (cd. chętny)

Obudziłam się, nie do końca jeszcze odzyskując świadomość. Gdzie jestem? Tego nie wiedziałam aż do momentu, kiedy otworzyłam oczy. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, by zobaczyć za każdym razem tak samo ograniczony i zamazany obraz. To jednak nie był sen, a ja wciąż leżałam w wilczym szpitalu. Tym razem jednak panowała cisza. Wręcz grobowa cisza. Wszyscy musieli gdzieś wyjść, a ja zostałam sama. Po omacku zaczęłam dotykać łapami poszczególnych skał, by zorientować się, w jakiej pozycji leżę i w jaki sposób mogłabym zejść z kamienia bez szwanku. Musiałam przeturlać się w swoją lewą stronę, więc tak też zrobiłam. Wylądowałam gładko na łapach, na szczęście unikając zmiażdżenia swojego prawego boku, który najwidoczniej miałam wyjątkowo niesprawny. Wyprostowałam się, choć nie całkowicie i na wyczucie skierowałam się w stronę światła, które musiało być wyjściem od jaskini.
Nie myliłam się. Gdy tylko ominęłam ostatnią bramę wydrążonego pomieszczenia, miałam pewność, że rzeczywiście znalazłam się na zewnątrz. Wszystko było błękitno-zielone. To mogło świadczyć tylko i wyłącznie o tym, że widzę las oraz niebo... a wiatr smagający moje długie włosy mógł mówić tylko o tym, że stoję na jednym ze skalnych występów na jednej ze ścieżek prowadzących na szczyt Góry. Wzięłam głęboki wdech, zapełniając całą powierzchnię zdrowego płuca świeżym powietrzem, którego tak brakło mi podczas siedzenia w zatęchłej jaskini, a następnie przypominając sobie o tym, że lada moment lekarz mogli wrócić do pracy, skierowałam się na lewo. Tamtędy akurat z tego co pamiętałam, można było bez problemu zejść na sam dół. Dla większego bezpieczeństwa stałam się niewidoczna nawet dla bystrego, sokolego wzorku i sprawnie pokonywałam ścieżynkę usypaną drobnymi kamyczkami. Za każdym razem, gdy odnosiłam niejasne wrażenie, że kogoś mijam, zalewał mnie zimny pot. Jednak świadomość, że nie miałam co do tego pewności, a to mogło być co jedynie wytworem mojej wyobraźni, nieco mnie uspokajała. Nie przerwałam swojej wędrówki nawet wtedy, kiedy kilkakrotnie potknęłam się o wystający kamień, którego nie miałam nawet szansy dostrzec.
Kilka, może kilkanaście minut później byłam już na samym dole, stojąc na suchej, zimowej trawie. Orientacyjnie rozejrzałam się dookoła własnej osi, by uświadomić sobie, że musiałam stanąć na Wrzosowej Łące, a żeby trafić "do domu" musiałam skierować się na północ. Prędko przyspieszyłam kroku, nie zwracając na to większej uwagi, że zielsko szurające mi pod łapami mogło zwrócić cudzą uwagę. Teraz skupiłam się całkowicie na jednym celu - bezpiecznym dotarciu w miejsce, gdzie spędziłam znaczną część swojego czasu. Czasu cudownej samotności. Mijałam pierwsze konary drzew, których ułożenie znałam tak dobrze, że mogłam uniknąć bliskiego spotkania z nimi bez większego problemu. Wiedziałam, że serce Zielonego Lasu, do którego nie docierał nikt, prócz mnie i moich przyjaciół było już niedaleko. W pewnym momencie usłyszałam pewien znaczący szelest. Nastawiłam ucho, nieco zwalniając kroku. Na nowo sparaliżował mnie strach. Ktoś mógł mnie śledzić i robił to całkowicie świadomie. Kiedy się zorientował, że zwolniłam, sam się zatrzymał, by nie wzbudzić moich podejrzeń. Na nowo przyspieszyłam, tym razem niemalże będąc na granicy pospiesznego biegu. Łapa za łapą, krok za krokiem, cel jest niedaleko. Jeszcze chwila, jeszcze moment i będę na miejscu.. W moim jedynym Edenie, rajskiej dolinie, pełnej tego, co kochałam najbardziej, ale czy to zawsze była prawda? A co jeśli moja nagła zmiana zdrowotna mogła się równać z utratą poczucia własnego spełnienia?
W moich oczach zebrały się piekące łzy, gdy zorientowałam się, że to mogła być prawda. Ja tego nie chciałam. Kochałam to, ale nie wiedziałam, czy dobrze to przyjmą. Nawet jeśli byli moimi przyjaciółmi, to jednak mogłam się liczyć z ich utratą. Kompletnie nie zwróciłam uwagi na kolejny i kolejny szelest. Jeśli mnie znajdą, to trudno, stanie się. Moje prywatne miejsce już przestanie być tak tajne i zaczną tutaj uczęszczać całe hordy wilków. Nie chciałam tego, ale ta świadomość, że to prędzej czy później wyjdzie na jaw było wystarczająco bolesne. Minęłam ostatnią zasłonę stworzoną przez gęsto rosnące liście, by ujrzeć jasną polanę. Jednak nie widziałam jej piękna, które podziwiałam dotychczas każdego dnia z zapartym tchem. Teraz wszystko wydało mi się tak dziwnie puste. Nie chciałam obecności żadnego z przyjaciół. Nie chciałam, by mnie taką widzieli. Na nowo ruszyłam przed siebie i zdając sobie z tego sprawę, że jestem już na jej samym środku, moje łapy po prostu nagle się zarwały, a ja upadłam w wysoką i gęstą trawę.
Trawa na skraju łąki na nowo zaszurała, postać zbliżała się w moim kierunku. Znajdzie mnie - mówi się trudno. Jednak w połowie drogi stanęła i... patrzyła? Zastanawiała się? Mijały minuty, a ona wciąż się nie poruszyła. Obróciłam swój łeb w jego kierunku, delikatnie wychylając się zza trawy, by przekonać się, że nikogo tam nie było. A przynajmniej mój słaby wzrok nikogo nie namierzył. Dziwna sprawa... Może po prostu mi się przysnęło, a ten albo się teleportował, albo pognał do kogoś z wiadomością o nowym terenie, który sam podobno odkrył. Takie sytuacje niestety już miały miejsce. Kilkakrotnie musiałam błądzić w poszukiwaniu swojego nowego Edenu, a jako, że do tego najwidoczniej miałam wyraźny talent, w przeciągu tygodnia znajdowałam swoje nowe miejsce na świecie. Wataha dawała mi poczucie bezpieczeństwa, bycia ochranianym przed wrogiem, ale mimo to nie do końca miałam pewność, czy aby na pewno powinnam tutaj przebywać. Może powinnam spróbować skosztować życia samotnego podróżnika?
***
Chodziłam wokół krawędzi będącej granicami mojego Edenu, mojej małej, samotnej watahy, patrząc pod swoje łapy i kontrolując, czy aby na pewno na nic nie wpadnę. Mój prawy bok, już całkowicie wyleczony ocierał się delikatnie o śliskie, ale i za razem nieco chłodne liście. Pokrywała je poranna rosa, która jakimś dziwnym trafem wcale nie zdążyła wyschnąć aż do tego czasu, więc moje futro w kontakcie z nią stało się mokre, tak samo jak łapy. Minęło kilka miesięcy, ja już przywykłam do tego, że niemalże nic nie widziałam. Moją pierś przecinała mała blizna, będącą pamiątką po spotkaniu z człowiekiem, którego z całą pewnością już nigdy więcej nie miałam zamiaru spotkać na swojej drodze... Teraz byłam w swoim własnym miejscu, którego nie odwiedzał nikt, prócz mnie... szczerze powiedziawszy ja właściwie tutaj mieszkałam. Jak później sama się zorientowałam, postać, która któregoś razu weszła na mój teren nie mogła być wilkiem. Bacząc po zostawionych po sobie śladach, była to istota dwa razy większa i nie pojawiła się tam jeden raz... jednak nie wchodziła mi w drogę, a co jedynie się przyglądała. Nie mam zielonego pojęcia, cóż to może być, lecz nie starałam się nigdy w to wnikać. Najważniejsze, że nie doniosła nikomu o moim położeniu, dzięki czemu nawet wilki, które mnie pilnie poszukiwały, nie odnalazły mnie w gąszczu gęstych liści.
- "Gdzieś wśród liści jest inny świat,
gdzie płaczu i bólu nie zaznał brat.
Ten jednak stoi, krzyczy nam w twarz,
twierdząc, że w nienawiści ich spłonie noc.
Ziemi krwią zroszonej nam nie brak,
Nadejdzie dzień, kiedy ten świat
spłonie w mych oczach, zginie ot tak.
Nikt nie spamięta tego dnia, martwych
lasów, dolin, krajów, to martwy świat..." - nuciłam słabym, ale i za razem całkiem melodyjnym głosem. Po ostatniej linijce zatrzymałam się w miejscu i zamknęłam oczy. To wszystko się skończy. Mój świat, ich świat. Wszyscy pójdziemy w niepamięć. W tę okrutną i bezwzględną niepamięć. Nagle, jak na zawołanie usłyszałam odległe wycie. Było ono tak donośne, że ptaki siedzące na drzewach zerwały się do lotu. Widząc to, cofnęłam się o kilka kroków. Niedobrze. Odpowiedziały mu inne głosy, wszystkie tak samo bolesne, ale i za razem pełne siły... to mogło znaczyć tylko jedno. Poczułam nagłą trwogę, choć doskonale wiedziałam, że to prędzej czy później się stanie. Musiałam się stawić w wojsku, jednak zbyt bardzo się bałam. Zesztywniałam i po prostu patrzyłam pustym wzrokiem przed siebie. Świat stawał się coraz bardziej ciemniejszy, bardziej niewyraźny. Nie wiedziałam, z kim mogliśmy rozpętać wojnę, lecz pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy była Wataha Asai. Moje serce ścisnęło się z bólu. Tata. Najodważniejszy wilk, jaki miał okazję zamieszkiwać te tereny. Poświęcił swe życie dla dobra pozostałych. Dla dobra Kiiyuko, swojej prawdziwej przyjaciółki. Teraz powinien się powstydzić własnej córki... o ile w ogóle ją pamięta. Spuściłam łeb, a wzdłuż mojego pysku popłynęły dwie słone łzy i skapnęły z krańca mojego nosa do wysokiej trawy. Nie miałam w sobie choćby odrobiny siły. Nawet Sohara była wytrzymalsza ode mnie. Ta, która nie była spokrewniona ze słynnym Alexandrem. Ja byłam uosobieniem wstydu.
Na roztrzęsionych łapach skierowałam się do wierzby powykręcanej w najwymyślniejsze kształty i to pod jej mackami ukryłam się z nadzieją, że nikt mnie nie dostrzeże. Nie zamierzałam się nigdzie ruszać. Wtedy dostrzegłam ruch. To znowu ta istota. Zaczęła iść w moim kierunku. Podeszła na taką odległość, na jaką nie była zdolna dotychczas. Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, choć wiedziałam, że i tak prócz plamy kolorów nic więcej nie zobaczę.
- Witaj Valko - usłyszałam w swojej głowie. Skuliłam się jeszcze bardziej, a po moich policzkach zaczęło spływać coraz więcej łez. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Bałam się teraz wszystkiego i wszystkich, bez względu na rasę.
- Proszę, wstań i idź do innych. Bez ciebie ta wataha może umrzeć.
Leżałam tak w bezruchu i po prostu patrzyłam na dziwne zwierzę z pięknym, zdobionym porożem na głowie. To musiał być legendarny xeral. Innej opcji nie widziałam. Nie odpowiedziałam mu, tylko po prostu na niego patrzyłam. Nie wiedziałam, co zrobić.
- Twój ojciec zapewne jest z ciebie dumny. Jesteś jego córką, a rodzic który nie wspiera dziecka nie jest godzien tego mienia. Uwierz mi na słowo. Znałem go i to doskonale i wiem, że pod powłoką nienawiści tak naprawdę wciąż cię kocha. Wyzwól jego duszę z okrutnego ciała. To będzie dla niego nieoceniona przysługa.
Podkuliłam jeszcze bardziej ogon. Xeral uniósł swoją dostojną głowę, posłał mi ostatnie spojrzenie, a następnie odwrócił się i z gracją odszedł. Zaniosłam się kolejną falą płaczu. Miał rację, ale byłam zbyt bezbronna, by zrobić to, co każe...

<chętny?>

Uwagi: brak