Wrzesień 2019 r.
Nadchodziła jesień. Po upalnym lecie czułam wyraźnie różnicę. Przez te wszystkie miesiące - które już się złożyły na przeszło rok - wciąż nie całkowicie ochłonęłam. Nadal nie mogłam przemówić sobie do rozsądku, że wcale nie jestem obserwowana, że w Watasze Magicznych Wilków jestem bezpieczna. W końcu, będąc opiekunką młodych, wymagało się ode mnie zapewnienia szczeniakom tego poczucia, którego sama nie posiadałam. Jak więc mogłam w pełni sprawować swą funkcję? Niby w oczach innych wilków byłam osobą pracowitą i godną zaufania, jednakże wewnętrzny strach nie dawał mi normalnie żyć.
Wszystko przez tę pieprzoną chatę.
Tego dnia byłam zwolniona ze stanowiska. Szczeniaki popędziły na lekcje, a ja zostałam całkowicie sama na Szczenięcej Polanie. Łeb miałam położony na łapach, a chłodny wiatr dął mi w uszy. Tak, zdecydowanie zbliżała się jesień. Tak właściwie, to z jakiegoś powodu, w przeciwieństwie do większości wilków, darzyłam tę porę roku całkowicie nieuzasadnioną sympatią. Lubiłam patrzeć na kolorowe liście. No i aż tak nie lubiłam palącego gorąca. To chyba tyle z mojej listy walorów najulubieńszej pory roku.
Moje myśli pogalopowały ku Navri. Niezwykle ciekawiło mnie, jak sobie radziła, szczególnie na tle znacznie starszych uczniów, ale od odejścia Astrid ciężko było mi podejść do Dana i normalnie z nim porozmawiać. Jego oczy wyrażały inteligencję, którą albo przez te lata ignorowałam, albo która objawiła się stosunkowo niedawno. Do tego ta aura zrozumienia bijąca od niego, którą dało się wyczuć już z pewnej odległości. Na pewno wydoroślał, zmądrzał i zmężniał... Wstyd przyznać, ale przerażało mnie to. Tak właściwie, to żyłam z ciągłym wrażeniem, że moje życie wywróciło się do góry nogami już od tego feralnego dnia, w którym zawitałam w przeklętym, podstarzałym domu. Zatrzymanie się tam było błędem. Teraz akceptowanie jakichkolwiek zmian było dla mnie niezwykle trudne. Dlaczego, tego już uzasadnić nie mogłam. Wszystko jakby pędziło, a ja nie mogłam za tym nadążyć.
W moich dalszych rozmyślaniach przeszkodził mi szelest w pobliskich krzakach. Bezszelestnie zerwałam się z miejsca, a kiedy hałasy nie ustały, ostrożnie zbliżyłam się do celu. W porządku. To był tylko łaciaty królik. Stwierdziwszy, że tak właściwie, to jestem całkiem głodna, zaczaiłam się na niczego nieświadomego gryzonia. Jednakże mój fart nie trwał wcale aż tak długo, gdyż na ułamek sekundy przed atakiem, musiał mnie jakimś cudem dostrzec. Zaczął uciekać. No nic, nawet najlepszym się to zdarza - przez myśl, gdy rozpoczęłam za nim pościg. Przebierając tymi swoimi małymi, puchatymi łapkami, leciał sprintem przez Zielony Las.
Zorientowałam się, że coś jest nie tak dopiero, kiedy znajome zapachy stopniowo zanikały, a oczy zaczynały mnie kompletnie bez powodu piec. Zwolniłam kroku, szybko mrugając. Szczypanie stopniowo zanikało. Dopiero wówczas zauważyłam, że łaciate futerko króliczka robiło się coraz jaśniejsze, a wręcz przejrzyste. Z przerażeniem pomieszanym z podziwem patrzyłam, jak znika w tumanie błękitnego pyłu, który zdawał się jaśnieć własnym światłem. Zatrzymałam się, kompletnie osłupiała.
- Witaj, Soharo - usłyszałam znajomy, niski głos. Usunęłam się w bok, z dala od jego właściciela, jednak obracając pysk w jego kierunku. Wszyscy, tylko nie on - pomyślałam z narastającą paniką. Pierwsze, co zobaczyłam, to lśniący medalion, który za pomocą lewitacji nie tylko się zamknął, ale również sam zawiesił się na szyi dość wysokiego basiora. Widząc go w pełni okazałości, zawróciło mi się w głowie. Czyli jednak również zmienia się w wilka - pomyślałam. Jego białe futro było poprzecinane ciemnymi wzorami, a sylwetka wskazywała na doskonałą formę. Koszmarnie przypominał mi wujka Alexandra, jednakże miał w sobie coś... obcego. Dzikiego. Groźnego. Efekt potęgowały jego tajemnicze i cholernie bystre oczy koloru orzechu, które znałam aż zanadto dobrze. Ilekroć widziałam je w snach, nigdy nie zwiastowały niczego dobrego. Były dla mnie od tych kilku miesięcy zwiastunem pecha.
- Niezła sztuczka, prawda? - przemówił, uśmiechając się delikatnie. Zupełnie, jakby uważał, że zaraz się spłoszę i ucieknę. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie czułam się ani trochę lepiej, wiedząc już teraz, jak wygląda bez maski i w dodatku w wilczej formie. Przybierając tę postać uzmysłowił mi pewną rzecz, której raczej wolałam nie wiedzieć. Przez ten cały czas odrzucałam nawet tę możliwość, gdyż wydawała mi się zbyt nierealna, by była prawdziwa. Może przekonywałam się do nieprawdziwości owej teorii, chociażby dlatego, że nie chciałam, by okazała się być prawdziwa.
Ledwo trzymając nerwy na wodzy, zapytałam:
- Czego ode mnie chcesz?
- Niczego szczególnego. Tylko się zapoznać, porozmawiać... - mówił, powoli obchodząc mnie dookoła. Było w nim coś bardzo drapieżnego. Coś, co zdecydowanie mi się nie podobało.
- To przez ciebie mam te wszystkie problemy, prawda?
Mlasnął z niezadowoleniem.
- Poniekąd tak, choć wiele zależy od tego, jak się na to spojrzy. Chciałem ci tylko uzmysłowić, że nie jesteś doceniana tak, jak doceniana być powinnaś. Drzemie w tobie wielka siła woli, która dotychczas się marnowała. Ma dużo więcej, dużo pożyteczniejszych zastosowań, niż by się tobie zdawało. Wszyscy cię oszukiwali co do twojej zwyczajności. Tak jest zawsze. Rujnują marzenia, starając się wpoić regułkę na idealne życie - mówił coraz szybciej, a ja widziałam, że w jego oczach płonie ogień żądny zemsty - Regułkę, która sprawia, że świat nie idzie w tym kierunku, co powinien. Pokolenie nijakości, które niczego nie dokonuje, sądząc, że albo to idzie na nic, albo że jest to niemożliwe. Nic nie jest niemożliwe. Szczególnie dla ciebie. Płynie w tobie niezwykła krew, a o tym najwidoczniej nikt cię nie nie uświadomił.
- Pozbawiłeś mnie przyjaciela...
- Chciałaś chyba powiedzieć "chłopaka" - Zaśmiał się cicho - Zrobiłaś to całkowicie sama.
Serce mi łomotało jak oszalałe. Miał rację. Miał pieprzoną rację. Aż po prostu trudno mi było w to uwierzyć.
- Jak się wdarłeś do moich snów?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Znam pewne sztuczki... Niby niczemu większemu nie służą, a jednak są niezwykle przydatne.
Wzięłam głęboki wdech. Już od początku wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie należeć do najprostszych. Cały czas umysł krzyczał "uciekaj!", lecz serce nakazywało dalej stać i słuchać, cóż miał mi do powiedzenia. Poczułam się wręcz zaintrygowana.
- W takim razie... Czego takiego miałam się dowiedzieć?
- Dysponuję naprawdę olbrzymią wiedzą w rozległych tematach, a to niewłaściwy czas i miejsce do takich rozmów.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - syknęłam, wyczuwając ukrytą prośbę o przemieszczenie się gdzieś, najpewniej z dala od Watahy Magicznych Wilków - A ten dom? To też twoja sprawka?
- Niecałkowicie - mruknął - Choć przyznam, że poruszanie zwłokami za pomocą czaru do najprostszych sztuk nie należało.
Zawróciło mi się w głowie. A jednak. Słusznie obarczałam go winą za ten cały dzień, który zapadnie mi w pamięci na naprawdę długo.
- Kto to był? - zapytałam półgłosem. Robiło mi się słabo na samo wspomnienie zgniłych, brutalnie ukatowanych zwłok, które miast oczu miały dwie czarne perły. Basior aż przystanął, spuszczając smutny wzrok. Czyli jednak to nie była żadna atrapa, lalka czy ucharakteryzowany mechanizm. Jego postawa tylko utwardziła mnie w przeczuciu, że mam rację. Że cokolwiek stało się tej kobiecie, nie było to wyłącznie moim urojeniem, a to wydarzyło się naprawdę.
On jednak nadal stał w bezruchu, dziwnie zadumany. Choć miałam pewne podejrzenia, odnośnie tego, kim mógł dla mnie być, teraz uzmysłowiłam sobie, że wyglądał na góra pięć czy sześć lat... Coś mi tu nie pasowało. Co jeśli umiał zmieniać postać i się pod kogoś podszywa, tylko po to, by zyskać moje zaufanie? A może już po prostu popadam w paranoję?
- Kto to był? - powtórzyłam, czując coraz większe nerwy. Intuicja głośno mówiła mi, że ta wiedza wcale mi się nie spodoba.
Gdy w końcu podniósł na mnie wzrok, lustrując mnie uważnie swoimi czujnymi, orzechowymi oczyma, przeszły mnie dreszcze.
- Valixy Purpura, twoja matka.
<C.D.N.>
Uwagi: Brak.