Wrzesień 2020
Alfabetyczne ułożenie książek podobno pomaga odnaleźć te właściwe. Może jednak warto było się go nauczyć?
Przechodziłam
obok kolejnych regałów z wykrzywioną głową. Przejeżdżałam znużonym już
wzrokiem po grzbietach opisanych tytułami rozpoczynającymi się na literę
"K". Wszystko co mogłoby być użyteczne, przeplatało się niestety z
myląco brzmiącymi nazwami ludzkiej literatury. Dwa magiczne koty
śledziły z zainteresowaniem moje ruchy dookoła półek. Nie zamierzałam
się poddać, jak już tyle czasu tu spędziłam.
Nagle zatrzymałam się. Czy mi się zdawało, czy widziałam właśnie... Cofnęłam się kilka kroków. A niech mnie!
Ściągnęłam
pośpiesznie grubą książkę z regału. Tomisko wyślizgnęło mi się z pyska i
uderzyło z hukiem o drewnianą podłogę. Koty poderwały się z miejsca, a
ja pochyliłam się nad wydaniem i jeszcze raz przyjrzałam z zachwytem
tytułowi. Miałam przez chwilę wrażenie, że oczy płatają mi figla. Nie,
nie ma mowy o pomyłce.
"Kronika Jesieni Tysiąclecia"
Bez
namysłu wrzuciłam wydanie do torby i ruszyłam w stronę wyjścia z
Biblioteki. Zrezygnowałam z poszukiwania tego, po co tu pierwotnie
przyszłam. Co odwlecze to nie uciecze, czy jakoś tak. Wyszłam na
zewnątrz, na szary i poszarpany nawałnicami świat.
Miałam
teraz do wyboru podróż górą, pośród szalejącego wiatru i deszczu, lub
dołem, kawałek nad poziomem wody, która przykryła niemalże wszystkie
niżej położone tereny. Wybrałam od razu opcję pierwszą. Udało mi się
jakoś pokonać odległość dzielącą mnie od jaskini, jednak czułam się cały
czas jak listek rzucany na prawo i lewo przez nieokiełznany żywioł.
Właśnie. Mój żywioł. Byłam zaskoczona jak mało nad nim czasem panuję. Chyba czas się wziąć za jakieś ćwiczenia.
Uważając
na książkę, wylądowałam w brudnej, odpychająco wyglądającej wodzie i
wpłynęłam do swojego lokum. U mnie sięgała mniej więcej do łokci. Nie
powiem, że mi się to podobało, jednak przestałam narzekać, kiedy
usłyszałam coś o całkowicie zalanych norach, niezdatnych obecnie do
mieszkania. Nie wiedziałam, czy to tylko plotka, czy fakt, jednak dał mi
dość do myślenia - mogło być znacznie gorzej.
Wskoczyłam na
posłanie, umiejscowione trochę wyżej na potrzeby uchronienia od zimnej
cieczy. Otrzepałam się i wycisnęłam wodę z włosów po czym położyłam się
na bok i otworzyłam książkę. Z nostalgią wróciłam do historii, której
nie miałam możliwości poznać w dzieciństwie do końca. Zabroniły mi wtedy
wyrwane i poszarpane strony ostatnich rozdziałów. Zapomniałam o
świecie, zapomniałam o nawałnicach na zewnątrz. Wrócili starzy znajomi
ze stronic.
Wszystko, co planowałam rano, rzuciłam na dalszy plan.
***
"Zobaczył korony drzew, wykonane wreszcie z prawdziwego złota..."
- Uch, kto tu postawił ten sufit? - usłyszałam nagle.
Podskoczyłam
i ześlizgnęłam się niechcący z posłania. Moje przednie łapy wylądowały w
wodzie. Przeszły mnie dreszcze, przecież dopiero co się wysuszyłam.
Zwróciłam oczy w stronę wejścia. Stał tam Dante, pochylając głowę z
powodu nisko zawieszonego sklepienia. Aha, znów nie zauważyłam gościa
przez lekturę. Zaskoczył mnie. Zeszłam cała na zatopioną podłogę i
uśmiechnęłam się jak gdyby nigdy nic się nie stało. W sumie cieszyłam
się na widok tego miłego basiora.
- E.... Hej, Lind - mruknął basior.
- Cześć, co cię do mnie sprowadza, Dan? - upewniłam się, że książka nie wyląduje w wodzie.
-
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... - poprawił ułożenie pasa zakrytego
prawie zupełnie przez różnoraką broń. - Ja po mięso. Sama mówiłaś,
żebym...
- A, tak! Mięso! - potrząsnęłam głową. - Masz rację,
całkowitą rację - wymamrotałam pośpiesznie i paroma susami dotarłam do
jednej z półek wydrążonych w skale. - Miałam ci oddać tamte dwa zające -
złapałam wiatrem wspomniane właśnie zwierzaki. - Daruj, że skazałam cię
wtedy na dodatkowe godziny bieganiny.
- Żaden problem... -
odparł bez przekonania i dodał na końcu zdania jakiś dziwny epitet. To
chyba miał być komplement, ale nie mam pewności. Nie usłyszałam
wszystkiego. Tak czy inaczej przejął ode mnie zapas mięsa.
- Czy to jest Bransoletka Życzeń? - zwrócił uwagę na przedmiot leżący w zasięgu wzroku.
- To? Tak się nazywa? - zdziwiłam się.
- Taak, to ona... - zmrużył oczy. - Farciara z ciebie.
- Słucham? - spojrzałam zmieszana na basiora, wciąż niezbyt rozumiejąc, co ma na myśli.
-
Nie wiesz do czego to służy? - popatrzył okrągłymi oczami na moje
przeczące ruchy głową. - Spełnia życzenia, tak jak nazwa wskazuje -
oznajmił, jakby spotkał właśnie kogoś, kto nie wie, że w dzień Słońce
świeci.
Chwila... On tak na poważnie? Spełnianie życzeń realnie, nie jak w lukrowanych bajkach, które opowiadała mi Jen na dobranoc?
Uderzyłam ogonem w brudną taflę wody. Wtem coś otarło się o moją łapę. To była ryba.
- Cóż... Ciekawe, bardzo ciekawe. Dzięki za informacje, Dan - powiedziałam bez wyrazu, cofając się o kilka kroków.
Nie
wiedziałam czy wierzyć w jego słowa. Wyjątkowo zapaliła mi się lampka
niepewności z tyłu głowy. Chyba jednak powinnam ten jeden raz poszukać
jakiegoś potwierdzenia.
Uderzyłam jeszcze raz ogonem w wodę, płosząc łuskowate stworzonko.
- Dzięki.
****
- Czyli... Dan wie o czym mówi? - zapytałam.
-
On? Zwykle nie - Mana rzuciła kamień na wodę. Cicho syknęła
niezadowolona, kiedy nie odbił się od tafli ani razu. - Ale to o
Bransoletce Życzeń, to prawda. Masz dokładnie jedno życzenie, które
spełni się.
- Tak po prostu? - wciąż jakoś trudno mi było uwierzyć. Pierwszy raz od jakiegoś czasu chyba. Czyżbym... dorosła już zupełnie?
- Powinno. Jeśli nie będzie to tylko hologram - mruknęła w odpowiedzi - Ale zwykle tak nie jest. Czego chcieć więcej?
- Dobre pytanie - usiadłam na trawie.
- Rozumiem nie wiesz jeszcze do czego jej użyjesz? - zainteresowała się Hane spoglądając na Bransoletkę.
- Coś tam chyba mam - odparłam.
Manahane
ponownie spróbowała "puścić kaczkę". Tym razem udało jej się.
Zadowolona spojrzała na mnie i podsunęła mi inny kamyk. Rzuciłam go,
chociaż byłam już na wpół nieobecna myślami. Zdołałam osiągnąć podobny
efekt jak fioletowa wadera. Mam nadzieję, że nie zauważyła jak pomogłam
sobie żywiołem.
Gdzieś daleko zabrzmiał grzmot. Położyłam po sobie biedne uszy. Kolejna fala deszczu nadciąga.
Wieczorem
udałam się do parku, a właściwie wysepek nad parkiem. Miałam tyle
szczęścia, że chwilowo nie padało zbyt mocno, a spomiędzy ciężkich chmur
wysunął się Księżyc. Znów przypomniałam sobie o poczuciu rozbicia.
Znów, ponowie, jeszcze raz. Za dużo, za dużo tego!
"Dobra,
czas się skupić na życzeniu", pomyślałam. Przysiadłam na kamieniu i
zaczęłam się zastanawiać. Jak je sformułować... Jak...
Nie
spodziewałam się trudności na tym etapie. Planowałam po prostu
wypowiedzieć to życzenie i wrócić do jaskini z uśmiechem na pysku.
Tymczasem przesiedziałam minuty, godziny, jakkolwiek liczy się czas, na
ziemnej skale, szarpana wichrem.
W końcu przyszło. Zerwałam się z entuzjazmem na równe łapy i wypowiedziałam je głośno.
<CDN>
Uwagi: "Aha" piszemy przez "h".