Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Podsumowanie sierpnia

Jutro rozpoczęcie roku szkolnego... Jak humorki? Jak się czujecie? Tak jak podejrzewam, pewnie będziecie mieli wszyscy mniej czasu na watahę, bo ja także. To oczywiście nie oznacza, że ją zamknę, nawet nie mam takiego zamiaru. ;)
W tym miesiącu odeszło wiele wilków oraz nie zostało napisane te 50 op., o które prosiłam... Ale WYJĄTKOWO w ten weekend pojawi się pierwszy Tematyczny Weekend, gdyż chcę Wam chociaż pokazać, cóż to takiego. Na czym on konkretniej polega wyjaśnię w którymś poście, ale dla jasności: nie będzie on obowiązywał tylko przez tydzień, a miesiąc (no chyba, że skończycie temat wcześniej). Określenie "weekend" oznacza tam tylko i wyłącznie to, że temat zostanie zaprezentowany w piątek, czyli pierwszy dzień weekendu i nic więcej.
To chyba tyle z mojej gadki, bo jest już późno, a ja nie chcę przedłużać. Muszę się wyspać. xd

Wykaz op.:
Leniwe Alfy:
Kiiyuko - 0
Suzanna - 3
-------------------------

  1. Astrid - 3 <-- Beta
  2. Mizuki - 3 <--- Gamma
  3. Dante - 2 <--- Delta
  4. Moon - 2 
  5. Yuki - 2
  6. Yui - 2
  7. Nari - 1
  8. Kai - 1 
  9. Toboe - 1
  10. Desari Valentine - 1
  11. Nimitsuu - 1
  12. Ivette - 1
  13. Achita - 1
  14. Ice - 0
  15. Sora - 0
  16. Tsume - 0
  17. Sohara - 0
  18. Valka - 0
  19. Lithium Vane - 0
  20. Yusuf - 0
  21. Midnight - 0
  22. Eter - 0
  23. Seth - 0
  24. Draven - 0
Za zostanie Betą dostaje się 15 SG i 40 pkt., Gammą 10 SG i 30 pkt., a Deltą 5 SG i 20 pkt.


Okres próbny ukończyli (osoby zaznaczone na czerwony nie dostały się do watahy):
Midnight - 3
Eter - 2
Seth - 1 
Ivette - 2
Nimitsuu - 1
Skreślone są te, które nie przeszły.
Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 3 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na czerwono i nie skreślone mają drugą szansę.
Tak, ilość napisanych op. podczas okresu próbnego też ma znaczenie!

Od Yuki "Próba Mroku" cz.1 (cd. Kazuma)


Po pogrzebie Ripple poszłam sobie pobłądzić. Zapuściłam się bardzo głęboko dziwnego lasu. Bałam się, ponieważ nie widziałam żadnego promyka światła. ”Może jest noc”. Spróbowałam zasnąć, lecz adrenalina nie pozwalała mi tego zrobić. Próbowałam i próbowałam, lecz nici. Usłyszałam dziwny ryk. Zauważyłam ruch, zesztywniałam. Coś jest za mną… oddycha. Nie miałam odwagi się odwrócić, lecz moja ciekawość zrobiła swoje. Odwróciłam się i zobaczyłam smoka, czarnego smoka. Skoczyłam z przerażenia. W głowie był strach i… podziwienie? Stałam przez chwilkę w bezruchu. Smok się znudził, więc poleciał. Chwile stałam, a gdy byłam pewna, że odleciał odetchnęłam i poszłam dalej. Chodziłam parę godzin, aż w końcu zauważyłam jelenia. Nie byłam wyćwiczona w polowaniach, ale zrobię wszystko, żeby coś zjeść. Przyczaiłam się i wskoczyłam na niego. Zaczął biec. Bałam się, że spadnę, dlatego wbiłam pazury w jego grzbiet. Zauważyłam tętnice w jego szyi. Ugryzłam go, poczułam krew wypływającą z jego żyły. Jeleń zahamował i prawie zrzucił mnie z grzbietu. Jeleń upadł i prawie zgniótł mi łapę. Wyślizgnęłam się w ostatniej chwili. Strasznie się szarp. Z jego tętnicy wypłynęła krew… Byłam dumna z swojego czynu. Zaczęłam jeść. Po chwili usłyszałam za sobą szelest, spojrzałam się w tą stronę nic nie widziałam, aż nagle poczułam, że ktoś we mnie rzucił kamieniem. Podbiegłam w tamtą stronę. Usłyszałam szelesty ze strony, gdzie leżał jeleń, odwróciłam się i dostrzegłam, że go tam nie ma. Załamałam się: to była moja pierwsza ofiara. Zauważyłam ślady krwi, więc poszłam za nimi. Wyczułam innego wilka, lecz nie było nikogo w pobliżu. Zauważyłam jelenia, a raczej jego resztki. Podeszłam i zjadłam je. Po posiłku poszłam dalej. Parę minutek później zobaczyłam na niebie tego samego smoka, co przedtem. Zauważył mnie, więc skierował swój lot w moją stronę. Uciekałam jak najszybciej, lecz smok był szybszy. W pewnym momencie potknęłam się o coś lub o kogoś. Wylądowałam głową w ziemi.
- Co ty robisz?! - spytała się wadera. Wstałam jak najszybciej, żeby ją zobaczyć. Nade mną stała obca wilczyca z gniewem na twarzy.
- Przepraszam nie zauważyłam pani - odpowiedziałam skulając ogon
- Ty jesteś ślepa?!- krzyknęła
- Przepr…- nie dokończyłam zdania, bo zauważyłam smoka, który wylądował z tyłu niej
- Co, boisz się smoka?- powiedziała a zaraz po tym prychnęła
- Przepraszam, a to pani smok?- Zapytałam się
- Nie wiesz, że w watasze tylko ja mam Posłańca Mroku? - Zapytała się dziwnym tonem
- Nie wiedziałam - odpowiedziałam - A skąd pani go ma?
- No proszę, nie załamuj - odpowiedziała - Z Krainy Mroku.
- A gdzie jest Kraina Mroku?
- Niech zgadnę: podoba ci się on?-Zapytała się. Machnęłam łbem, że tak.
- I chcesz go kupić? - Zdziwiłam się, myślałam, że można go po prostu znaleźć.
- A jaka jest cena?

<Kazuma? Yuki bardzo prosi o niego>

Uwagi: Mylisz czasy (teraźniejszy z przeszłym na zmianę). Do op. bardziej pasuje czas przeszły. Powtórzenia wyrazów. Niektóre zdania wyglądają na nieskończone. "Odwróciłam się a tu smok" - bardzo nie lubię takich zdań. Bardzo. W op. one zwyczajnie... Nie pasują. "Przedtem" pisze się razem. "Skąd" pisze się razem i przez "s". Kraina Mroku to nazwa: pisz ją więc z wielkich liter.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Odświeżenie WMW

Apeluję do wilków, które awansowały na level wyższy od 1 i mają wciąż stanowiska z levelu 0 o zmianę stanowiska na wyższe, by nie blokować ich nowicjuszom!

Mówię konkretniej o:
  • Yusuf (wojownik)
  • Nari (strażnik terenów)
  • Lithium Vane (atakujący)
Apeluję również do wilków bez stanowiska (Sora, Midnight) o wybór jakiegoś! 
********************************************
Ze względu na rozpoczęcie roku szkolnego jestem zmuszona zrobić małe "odświeżenie" na stronie.
Polega to na tym, że jeżeli chcesz, aby Twój wilk pozostał na WMW musisz mnie o tym poinformować na czacie, HW czy e-mailu, inaczej zostanie wyrzucony. Możesz również wówczas napisać nowy, odświeżony form wilka. Tabelka też zostanie wtedy odtworzona od nowa. Op. zostają.

Jak na razie na listę tych, którzy chcą zostać jest wpisany/wpisana:
  1. Kiiyuko
  2. Kai
  3. Suzanna
  4. Mizuki 
  5. Desari Valentine 
  6. Moon
  7. Astrid 
  8. Ivette
  9. Yuko 
  10. Tsume
  11. Yusuf
  12. Toboe 
  13. Kirke
  14. Shayle 
  15. Lithium Vane
  16. Ice
  17. Sora 
  18. Takashi
  19. Vanessa
  20. Igła 
  21. Dante
  22. Sohara
  23. Valka 
  24. Yui

sobota, 29 sierpnia 2015

Od Ripple "Pierwsza przyjaźń" cz. 3

Gdy zaprosiłam Yuko do mnie, pokazałam jej moją jaskinię, jakie mam ozdoby i tak dalej. Spodobało jej się. Porozmawiałyśmy o swojej rodzinie. Byłyśmy smutne, gdy sobie przypominałyśmy. Gdy lepiej się poznałyśmy, poszliśmy na Cmentarz odwiedzić zmarłych. Zobaczyłyśmy, że jest pogrzeb Rafael'a.
- Czy to nie jest były samiec Alfa? - spytałam zdziwiona.
- Tak, ale dlaczego... - Yuko nie dokończyła powiedzieć, bo zaczęła trochę łkać.
Ja też zaczęłam cicho płakać, bo to przecież była Alfa. Po pogrzebie wróciłam smutna do swojej jaskini, a Yuko do swojej.

***

- Lato, lato. Ah, te ciepłe lato. - mówiłam sobie.
Poszłam oddać przeczytane książki do biblioteki i wypożyczyć kolejne. Nie wiem co mnie ostatnio wzięła chęć na czytanie książek.
- Ripple, co się stało z tobą? Jesteś normalnie molem książkowym! - powiedziała mi bibliotekarka śmiejąc się.
Wracając do domu, widziałam z daleka Toboe'go. Był już dorosły i zrobiło mi się smutno bo jestem jeszcze szczeniakiem, a gdy jeszcze nim był, to się w nim zakochałam... Po odłożeniu książek poszłam do Yuko spytać się, czy chce u mnie nocować. Zjadłyśmy kolację i usnęłyśmy. Rano obudziły nas jakieś dźwięki. Dochodziły one z drzewa. Yuko weszła na nie.
- Ripple, zobacz. Jakie urocze. - powiedziała do mnie, patrząc się na coś.
Weszłam na drzewo i zobaczyłam gniazdko, a w nim malutkie ptaszki proszące o jedzonko. A że były ich trzy to wziełęm sobie jednego. Opiekowałyśmy się nim do wieczoru. Nakarmiłam go papką z malin i z odrobiną liści mięty. Yuko zrobiła mu łóżeczko. Ptasio usną, a my po nim. Obudziłyśmy się na drzewie obok gniazdka. Była tam cała rodzinka. Tata wielkości Yuko, mama mojej wysokości i trojga dzieci. Byli trochę zdenerwowani, dlatego uciekłyśmy do swoich jaskiń.
- No to sobie poczytam "Eliksirowy Poradnik". - powiedziałam.
Czytam takie rzeczy, ponieważ najbardziej chcę zostać czarodziejką lub nauczycielką lekcji o eliksiach. Ale gdy próbowałam robić jakiś eliksir, doszło do okropnego wypadku. Ogon podpalił mi się od wzrastającego, zielonego ognia. Yuko próbowała mnie uratować, ale... Ogień był coraz większy i spłonęłam. Moja dusza powiedziała Yuko tak:
- Moja przyjaciółko, oddaję Ci wszystko i żegnaj. Nie wiedziałam, że spotka mnie taki los...
Odeszłam. Alfa dowiedziała się o tym. Dała jej moje SG jak chciałam i pochowała mnie. A ja spotkałam moich rodziców i brata.

Uwagi: Wilki nie mają pokojów, tylko jaskinie. Forma "poszliśmy" w przypadku dwóch dziewczyn jest nieprawidłowa. "...to się w nim zakochałam" - nie wiedzieć dlaczego sformułowanie "kochałam się w nim" wydaje mi się dziwna. Liczby w op. piszemy słownie. "Żegnaj" pisze się przez "ż".

Od Dante "Dan, czy ty zawsze musisz wszystko psuć?" cz. 2 (cd. Nimitsuu)

Stałem przyczajony w krzakach, aż zespół goniący zagna zwierzynę na polanę. Gdy jednak jeszcze to nie nastało, usłyszałem niespodziewanie dźwięk dochodzący z odległości kilku metrów. Było to jakieś stworzenie, które mało ostrożnie poruszało się w gęstwinie. Skierowałem w tamtą stronę ucho i nasłuchiwałem. Zwierzę nadal się powolnie poruszało, lecz za chwilę stanęło. Tym razem jakiś wilk skoczył w jego kierunku. Niepewien tego, kto mógłby próbować przeszkodzić nam w dokładnie zaplanowanym polowaniu, skierowałem tam głowę. Zza krzaków wystawał czubek głowy As. Zaintrygowany tym, na cóż takiego tam trafiła zawołałem:
- Astrid! Znalazłaś coś?
- Właśnie znalazłam. - Usłyszałem jej śmiech. - Chodź zobaczyć!
Powoli, by nie spłoszyć ewentualnego obiadu dla watahy, podkradłem się bliżej i wyjrzałem zza krzaków. Ujrzałem nie tylko As, ale i jakąś niższą od niej waderę, której nawet nie kojarzyłem z widzenia. Zdezorientowany patrzyłem naprzemiennie na obie przedstawicielki płci pięknej. Nie mogłem ukryć, że już nic nie rozumiałem. A może jednak ją skądś znam? Zacząłem przeglądać na szybko swoje wspomnienia i pyski wilków, które spotkałem już w moim życiu. Żaden jednak nawet nie przypominał tej oto tu obecnej wadery, więc zapytałem:
- Kto to?
- To jest Lily. Właśnie miałam się jej przedstawić, ale ty zrobiłeś to za mnie.
- Aha... No to cześć, Lily. Ja jestem Dante. - rzekłem, nie bardzo wiedząc, co innego miałem odpowiedzieć. W każdym razie coś musiałem. Cokolwiek, byleby było.
- Ja to jak pewnie już wiesz, Astrid. Wiesz, że jesteś na terenach WMW?
- WMW?
Nawet nie usłyszałem, że As chciała odpowiedzieć za mnie, więc wyprzedziłem ją, mówiąc szybko:
- Watahy Magicznych Wilków.
- Dzięki Dante, ale też bym chciała coś do niej powiedzieć. - prychnęła śmiechem. - Zresztą nieważne. Jak się tu znalazłaś? Nie kojarzę cię z okolic.
- Ja też jej nie widziałem. - ponownie wtrąciłem coś swojego. Chciałem się jak najbardziej zaprzyjaźnić z nowo poznaną waderą, bo czułem, że dołączy do watahy. Im więcej ma się znajomych, tym łatwiejsze okazują się być nasze marzenia! Astrid popatrzyła na mnie groźnie.
- Dante, proszę zamknij się i daj mówić Lily.
- Jasne, jasne, niech mówi. - odpowiedziałem szybko, próbując ratować swoje dobre zdanie u obu wader.
- Zabłądziłam trochę i nie bardzo wiem, jak wrócić do siebie. Właściwie to już chodzę tak bez celu od blisko pół roku, więc nie widzę sensu, by tam wracać. Nawet nie mam pewności, czy aby na pewno tamta wataha nadal istnieje. Może pozwolicie mi dołączyć do...
- Tak! Wiedziałem! - wykrzyknąłem, za co i As i Lily posłały mi pytające spojrzenia.
- Co takiego wiedziałeś? - spytała po chwili moja przyjaciółka.
- Że Lily dołączy do nas!
- Przecież jeszcze nie byliśmy u Suzanny, więc nie wiemy tego na pewno.
- Niby nie, ale pewnie ją przyjmie, bo przecież Lil jest bardzo przyjazną waderą.
W tym momencie poczochrałem waderę o półtora głowy niższą ode mnie. Bycie wyższym od innych było fantastycznym uczuciem.
- Ałć... Zahaczyłeś pazurem o moje włosy! Możesz już przestać?! - wykrzyknęła spanikowana nowa. Przestałem.
- Jasne, sorki.
- Ta... Sorki... Wyrwał mi trochę włosów? - zapytała przerażona fioletowo-biała wadera.
- No... Troszkę... W końcu to basior, w dodatku atakujący, więc musi mieć długie pazury. - powiedziała skwaszona As. Dan, czy ty zawsze musisz wszystko psuć?! - myślałem. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- No... to... Może pójdziemy do Suzanny?
- My? Raczej ja i ona. Ty masz się do mnie nie zbliżać. Nie wiadomo, co jeszcze wymyślisz. - syknęła nowa, badając łapą stan swojej fryzury.
- No to wy dwie idźcie, a ja powiem Tsume'owi, że idziecie. - wymamrotałem, na co As odpowiedziała tylko skinieniem głowy.
***
- I co? - zapytałem, widząc, że As idzie tam, gdzie zawsze spożywamy posiłki, wraz z pozostałą częścią watahy. Byliśmy już po polowaniu.
- Przyjęła ją, ale jeszcze muszą omówić kilka spraw.
Ucieszyłem się i chciałem coś powiedzieć, ale tym razem to ona mnie wyprzedziła, posyłając mi błagające spojrzenie.
- Musiałeś się tak wygłupić?
Spuściłem wzrok zawstydzony.
- Przecież mnie znasz... Wrodzonej głupoty nie da się wyleczyć... - mruknąłem. As dramatycznie westchnęła.
- Ale możesz chociaż spróbować, bo to momentami jest męczące.
- Jeśli próbujesz mi dać do zrozumienia, że jestem idiotą, to wiedz, że zdaję sobie z tego sprawę.
- Dan... Ja wcale nie...
- Już się nie trudź. - podniosłem głowę i popatrzyłem na nią. - Nic nie mów. Mam wystarczająco duże poczucie winy. 
As kilkakrotnie otwierała i zamykała pysk próbując coś powiedzieć, ale chyba nie wiedziała, co. Bez słowa poszedłem zjeść obiad. Po kilku sekundach As mnie dogoniła, teraz wtórując mi krokiem.
- Nie jesteś idiotą. Ty po prostu nie wiesz, kiedy się powstrzymać.
Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że dla mnie ratunku już nie ma. A jeśli nawet był, to niedługo zniknie, a ja się o tym nie zorientuję. Jutro przeproszę Lily.
***
Minął tydzień, a ja dopiero teraz zdążyłem się pozbierać, by iść do fioletowo-białej wadery, żeby prosić o przebaczenie. Około południa, gdy miałem wolne, poszedłem do jej jaskini. Niestety w środku było pusto. Zmartwiony stwierdziłem, że pewnie gdzieś chodzi po terenach watahy, więc poszedłem jej poszukać.
Po godzinie zdałem sobie z tego sprawę, że sam jej nie znajdę, a najlepszym wyjściem wydawało się zapytanie Alfy o to, gdzie ostatnio była widziana Lily i czy czasem teraz nie jest na służbie. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Po objaśnieniu Suzannie problemu, lustrowałem ją wzrokiem czekając na osąd.
- Dziś rano okazało się, iż była szpiegiem Watahy Asai. Została wygnana.
- Sz-szpiegiem? - wykrztusiłem. Nie mogłem w to uwierzyć. Wyglądała tak niewinnie...
- Tak, szpiegiem. - powtórzyła Alfa, nieco poirytowana moim brakiem obeznania w zaistniałej sytuacji.
- Ale i tak muszę ją przeprosić! - wykrzyknąłem, po czym wybiegłem z jaskini. Zdezorientowana Alfa jeszcze krzyknęła za mną pytanie, za co miałem ją przepraszać, ale nie odpowiedziałem, zbyt przejęty myślą, że koniecznie musiałem ją dogonić mimo tego, że była szpiegiem, inaczej nie wybaczyłbym sobie do końca życia. Tylko... dokąd zazwyczaj były wysyłane wilki osądzane o szpiegostwo? Zdaje mi się, że do Mrocznego Lasu z zawiązanymi oczami, by się zgubił i nie odnalazł drogi powrotnej. Było do dość okrutne, ale nic innego nie mogliśmy poradzić w takich sytuacjach. Wkraczając do jednego z najniebezpieczniejszych miejsc we Watasze Magicznych Wilków, ani na chwilę się nie zawahałem. Musiałem ją przeprosić. Po prostu MUSIAŁEM.
Błądziłem tak między drzewami, które każde z osobna wyglądało tak samo, aż w końcu ujrzałem sylwetkę należącą do wątłego wilka.
- Lily! - krzyknąłem, przyspieszając jeszcze bardziej. - Lily, muszę cię przeprosić! Naprawdę, nie chciałem ci ściąć tych włosów!
Wtedy stanąłem obok niej. Z mojego gardła wyrwał się zdławiony dźwięk. To, co zobaczyłem sprawiło, że o mały włos nie zwymiotowałem. Lily miała przekłute gardło na wylot jakąś wyjątkowo długą i ostrą gałęzią, na jej kiedyś białym futrze widoczne były strumyki zaschniętej krwi. Gdyby nie jej trup, sam pewnie bym się na nią natknął. Przeszły przeze mnie ciarki. Bardzo możliwe wydało mi się również to, że być może kilka razy jakimś cudem ominąłem podobną przeszkodę. Zwalczając zawroty głowy, odwróciłem się w stronę, z której przyszedłem i zacząłem iść. Wiedziałem, że prędzej czy później się stamtąd wydostanę. Najważniejsze, że znałem kierunek do głównych terenów.
***
Wieczorem, brudny i zmęczony wyszedłem z Mrocznego Lasu, szczęśliwy, że nic mi się nie stało. Teraz wystarczyło tylko iść do Suzanny i wszystko jej powiedzieć... Przy tej myśli ujrzałem jakieś czarne zwierzę leżące w krzakach. Jego zapach wskazywał na to, że był to wilk. Zaintrygowany podszedłem bliżej i zobaczyłem... czarną waderę. Leżała nieruchomo, lecz z ulgą zobaczyłem, że oddycha.
- Hej... - szturchnąłem ją lekko. Mruknęła cicho. - Możesz wstać?
Cisza. Przyjrzałem się jej pyskowi. Jej również nie kojarzyłem... czyli była zupełnie obca. Nie było tutaj As, więc sam musiałem zadbać o to, by ta poczuła do sympatię do Watahy Magicznych Wilków na tyle silną, by zechciała dołączyć. Nie mogłem się wygłupić. Oby nie okazała się być szpiegiem tak samo jak Lily i nie skończyła tak jak ona. To byłoby okropne.
Wadera, którą miałem teraz przed sobą wyglądała na chudą i brudną, a jej charczący oddech wskazywał na silne pragnienie. Poczucie obowiązku obudziło się we mnie, więc popędziłem do Wodopoju, nabrałem do największego liścia wody i zaniosłem obcej. Obudziłem ją, a ta po otworzeniu zmęczonych ślep popatrzyła nieufnie to na mnie, to na wodę.
- Spokojnie, nie jest zatruta. Możesz pić. - uśmiechnąłem się niepewnie. Wadera chyba była tak spragniona, że wypiła wszystko jednym haustem.
- Możesz wstać? - zapytałem ponownie. Wadera pokręciła przecząco głową.
- Jesteś głodna?
Czarna się zawahała, lecz w oczach widziałem odpowiedź "tak". Nie czekając na jej dalszą reakcję, popędziłem do Tsume'a, by zapytać, czy zostało coś z ostatniego polowania. Gdy odpowiedź była pozytywna i otrzymałem resztki, wróciłem do obcej.
- Proszę... To dla ciebie... - wysapałem. Wadera uniosła łeb i zaczęła jeść, powoli przeżuwając każdy kawałek. Ja obserwowałem to jak zaczarowany. Obdarowywałem jedzeniem i piciem nieznaną nikomu waderę... Interesujące.
- Jak się nazywasz? - zapytałem. Ta przełknęła kawałek i popatrzyła na mnie czujnie.
- Najpierw ty mi się przedstaw.
Po raz pierwszy usłyszałem jej głos. Był mocno zachrypnięty.
- Dante. Mam na imię Dante. - rzekłem.
- A ja Nimitsuu, ale wolałabym, byś zwracał się do mnie Hekate.
- Ok. - opowiedziałem krótko. Hekate skończyła jedzenie, po czym powoli wstała. Była dość niska, ale trochę wyższa od Lily.
- Jesteś na terenach Watahy Magicznych Wilków, więc jeśli chcesz tu pozostać, musisz poprosić o to Alfę.
Moja poważna przemowa zaskoczyła nawet mnie samego. Ona jednak wyglądała na niewzruszoną.
- Prowadź.
- Gdzie?
- No do tej Alfy. - przewróciła oczami.
- Oczywiście.
Kilkadziesiąt minut później stałem razem z Nim w jaskini Suzanny. Ta na całe szczęście zgodziła się, by Hekate została z nami. Gdy czarna wadera wyszła na zewnątrz, opowiedziałem Alfie o tym, co znalazłem w Mrocznym Lesie. Suzannę nie ruszyła ta wiadomość ani trochę. Oświadczyła tylko, że jutro zbadają dokładniej, co tam zaszło i że mogę już iść. Zrobiłem, co kazała. Ku mojemu zaskoczeniu Hekate stała zaraz przy wejściu.
- Może mam cię zaprowadzić do twojej jaskini? - zaproponowałem po chwili zastanowienia.

<Hekate? Wiem, że niewiele wniosłam do akcji, ale byłam już tak wypompowana z weny, że nie wiedziałam, jak to zakończyć inaczej.>

Uwagi: brak

Od Mizuki "Samotna wadera" cz.1 (cd. Valka)

Z samego ranka ruszyłam na polowanie, szybko udało mi się wytropić dorodną łanię. Powolnym krokiem zbliżyłam się do mojej ofiary i szybkim ruchem wyskoczyłam w górę łapiąc sarnę. Po niedługiej chwili ma ofiara była już martwa, a ja delektowała się jej pysznym i soczystym mięsem. Po najedzeniu się do syta powolnym krokiem spacerowałam przez Zielony Las. Panowała tam cisza i spokój, było słychać tylko miłe dla uszu ćwierkanie ptaków. W pewnym momencie usłyszałam głos jakiejś wadery, jednak nie mogłam zrozumieć o czym ona mówi, podeszłam bliżej i ujrzałam, że wadera rozmawia z... lisem! Pierwszy raz widziałam tą waderę, więc postanowiłam chwilę z nią porozmawiać.
- Hej, jak się nazywasz? - spytałam, podchodząc bliżej wadery
Wadera, gdy tylko usłyszała mój głos, podwinęła ogon i powoli zaczęła obracać głowę w moją stronę. Gdy wadera spojrzała na mnie, skuliła uszy, a w jej oczach widać było strach. Po chwili wadera ni stąd, ni zowąd znikła.
- Ej, zaczekaj! - powiedziałam.
Całe to zjawisko wydawało mi się dziwne, nawet przez chwilę zastanawiałam się czy nie przewidziało mi się. Podeszłam kawałek bliżej i wyczułam jej zapach, czyli jednak była tu na prawdę. Z niewiadomych mi przyczyn wilczyca bardzo się mnie przestraszyła, zaczęłam się zastanawiać czy rzeczywiście jestem aż tak straszna. Postanowiłam odnaleźć wilczycę i zapytać się jej, czemu się mnie boi. Chodziłam z nosem przy ziemi próbując złapać jej zapach, lecz okazało się że zniknął tak samo jak wadera. Chodziłam po watasze ciągle myśląc o tajemniczej wilczycy. W pewnym momencie wpadłam na pomysł, by spytać się Alfy o tajemniczą wilczycę, kto jak kto, ale Ishi powinna ją znać. Nie wiem nawet czemu, ale zaczęłam biec w kierunku jaskini Alfy. Po niedługim biegu niemalże wpadłam na stojącą przy jaskini Ishi.
- Mizuki, stało się coś? - rzekła, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Nie, mam tylko pytanie - powiedziałam, łapiąc oddech, po czym kontynuowałam - Spotkałam dziś bardzo dziwną waderę. Miała ona czarno-czerwone umaszczenie i z wyglądu wyglądała na groźną, ale gdy tylko się do niej odezwałam, ta znikła.
- To chyba była Valka, choć nie jestem tego pewna, bo prawie jej nie znam - wyjaśniła niepewnym głosem.
- Dziękuję za odpowiedź! - Powiedziałam, po czym pobiegłam dalej.
Biegłam przed siebie, szukając jej zapachu. Nie trwało to długo, jak wpadłam na odpowiedni trop, pobiegłam za nim najszybciej, jak było to możliwe. Podążając za tropem myślałam trochę o moim charakterze, gdyż ostatnio się zmienił. Od jakiegoś czasu porzuciłam życie samotnika i coś ciągnęło mnie do innych wilków. Kiedyś tak nie było, a może po prostu mi się zdaje? Biegłam dalej, aż w pewnym momencie dobiegłam do miejsca, gdzie zapach był najsilniejszy.
Gdzieś tu ona musi być - pomyślałam zatrzymując się przy jednym z drzew w Żółtym Lesie. Rozglądałam się w poszukiwaniu wilczycy, która gdzieś się tu ukryła. W pewnym momencie na mój nos usiadł kolorowy motyl. Sprawił on, że kichnęłam, tym samym upadając na ziemię. W głębi duszy miałam nadzieję, że nikt tego nie widział, jednak okazało się, że zobaczyła to ta tajemnicza wadera.

<Valka?>

Uwagi: Popracuj nad stawianiem przecinków. Ciągle powtarzasz "powiedziałam". "Nie jestem pewna, ale jest to chyba Valka, chociaż nie jestem pewna"... Znajdź błąd.

piątek, 28 sierpnia 2015

Od Astrid "Obca czy znajoma?" cz. 9 (Cd. Dante)

Zabiłam go. Zabiłam tego wilka z zimną krwią. Dan powiedział, że to był demon, nie ja. Jednak on był we mnie. Mogłam go powstrzymać, a tego nie zrobiłam. Starałam się pocieszyć tym, że to była moja pierwsza przemiana, nie wiedziałam co się dzieję. Niestety, ale wtedy przypominałam sobie skąd jest ten demon, a to dodawało kolejne żale, które do siebie miałam. Zresztą nie ważne, teraz trzeba się skupić i zająć pochowkiem.
- To kto go niesie? - spytałam wskazując na rozprute ciało.
- Mogę ja to zrobić. - ofiarował się Dante.
- Lepiej nie, ja to zrobię. - odparłam zamyślona co basior odebrał jako urazę.
- Uważasz, że ja się do tego nie nadaję? Że go upuszczę i zapomnę? - pytał oburzony.
- Boże, Danny, nie! Nie uważam cię za głupiego! - wykrzyknęłam.
- To o co chodzi? - spytał unosząc brew.
- Chcę go nieść, by odpokutować to, że w ogóle trzeba to zrobić. - wyjaśniłam. Basior nie odpowiedział. Westchnęłam w duchu i zawiesiłam sobie bezwiednie ciało na grzbiecie. Szło mi się ciężko, chwiałam się na oba boki. Gdyby nie Dante, który chronił mnie przed upadkiem już bym się z tysiąc razy przewróciła. Mój towarzysz wędrówki był dziwnie małomówny.
- Nie w tą stronę. Idziemy do Mrocznego Lasu... - powiedział tylko jedno zdanie, kiedy nieumyślnie skręciłam w stronę Cmentarza.
Wstydliwie spuściłam wzrok. Dalej już była całkowita cisza.
Po głowie cały czas chodziły mi jego słowa "Jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi i nic więcej nas nie łączy". One bolały. Tak bardzo bolały.
- Jesteśmy na miejscu. - moje rozmyślania przerwał nieobecny głos Dante. Delikatnie zrzuciłam wilka z grzbietu.
- No to kopiemy. - westchnęłam i wzięłam się do pracy. Danny zrobił to samo. Po dłuższym czasie wykopaliśmy głęboki rów. Wsadziliśmy tam obcego wilka i zakopaliśmy. Na koniec ułożyłam krzyż z gałązek na świeżo ułożonej ziemi.
- Panie, święć nad jego duszą. - wyszeptałam i dałam upust emocjom.
- Astrid, nie płacz. Musimy stąd iść. - mówił w dalszym ciągu nie wyrażający żadnych emocji Dante. Skinęłam tylko głową i ruszyłam ku wyjściu, Dante szedł za mną. Nagle ktoś wyskoczył przede mnie. Wystraszona pisnęłam.
- Ktoś ty? - zawołałam wystraszona.
- Shadow, ślicznotko. - odparł basior.
- Shadow, cicho siedź! - wykrzyknął drugi basior wyłaniający się z mroku.
- To ty siedź cicho Xander! Nie będziesz mi rozkazywał! - warknął Shadow.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - spytał chichocząc samiec nazwany Xanderem.
- Xander, Shadow. Oni są od Asai! O nie! Chwila, Xander to przecież Alexander! Ale po przemianie, nic nie pamięta, nie wie, że ma przed sobą jednego z wilków co chciały dołączyć, kiedy był na zastępstwie za Kiiyuko oraz (co ważniejsze) swojego siostrzeńca. Znowu podobno Shadow był kiedyś Leo, który jest... - myślałam.
- Ale już nie jestem i musisz się z tym pogodzić, mała. - odparł Shadow.
- Dante...? - wyszeptałam powracając do myśli o nim - Co robimy?
- Nie wiem. - odszepnął.
- Cicho siedzieć! Kto go zabił? - spytał któryś z wrogich nam wilków.
- To ja! - myślałam wbrew woli.
- Ona. - wskazał na mnie Shadow.
- O nie! On czyta w moich myślach! - krzyczałam dalej w swoim umyśle.
- Właśnie złotko. - odparł znowu basior.
Nie wiele myśląc znowu spytałam o to co robimy Dan'a, usłyszałam taką samą odpowiedź.
- Ale ja wiem! Biegnij! - wyszeptałam tak, by tylko on mnie usłyszał i ruszyłam do biegu. Biegliśmy razem, jednak po jakimś czasie zaczęłam opadać z sił. Byłam mniej wytrzymała. Dante biegł dalej nie zdając sobie sprawy, że zostałam w tyle. Biegłam jednak dalej. Zaczynałam go doganiać kiedy drogę zastąpili mi wrogo nastawione wilki.
- Gdzie tak gnasz? - zaśmiał się Xander.
- Byle od was. - warknęłam rzucając się na niego. Zadawałam mu rany, które od razu się goiły.
- Ty mała... - zaczął, ale Shadow go powstrzymał.
- Słyszałeś Asai, ma pojawić się przed nią żywa.
Z pyska basiora znikł uśmiech, kiwnął lekko głową.
- Ok... - westchnął zrezygnowany.
Myślałam właśnie czemu teraz nie mogę zmienić się w demona, kiedy Shadow mi przerwał.
- Widzisz ten wisiorek? - spytał i pokazał na wisior zawieszony za kolcu ze skrzydła. Skinęłam głową. - Blokuje on zamianę w demona i odzyskanie prawdziwej postaci. Działa teraz także na ciebie, teraz dopóki jesteś tu z nami. Dostałem go od Asai tylko na dzisiaj. - skończył z dumą w głosie.

*** (mija trochę czasu, spędzonego na podróż na tereny wrogiej watahy) ***

- (...) I właśnie dlatego masz nie odchodzić daleko od nas. - gadał jeden z basiorów.
- Przepraszam was, ale teraz MUSZĘ odejść od was. Mam potrzebę. - wyjaśniłam zalewając się rumieńcem. Było mi wstyd o tym gadać, jednak tylko to mogło mi pomóc. Samce wyrazili zgodę. Odeszłam za krzaczek gdzie szybko użyłam mocy i zmieniłam wygląd na dowolny inny.
- Długo jeszcze? - spytał Shadow.
- Astrid, tak? Idziesz czy nie? - wtórował mu Xander.
- Jaka Astrid? Kto to? - spytałam wyłaniając się zza krzaków jako inny wilk. Zmienił mi się nawet głos. Basiory spojrzeli na siebie i ruszyli za krzaki, prawdopodobnie myśląc, że spotkają tam mnie w moim zwyczajnym wyglądzie. Krzyczeli jak najęci, sama nie wiedziałam co który mówił.
- Nie ma jej!
- Przecież widzę!
- Asai nas zabiję!
W końcu im przerwałam.
- Przepraszam was, ale mogę prosić was o przedstawienie się? - spytałam udając lekko urażoną.
- Jasne, jasne. Jestem Shadow, to jest Xander. A ty ślicznotko jak się nazywasz?
- Ja mam na imię A... Ahira, tak Ahira. - odpowiedziałam.
- Idziesz z nami? - pytał Shadow dalej pożerając mnie wzrokiem. On serio jest dziwny i desperacko szuka dziewczyny. Ja raczej podziękuję, chociaż jako Ahira mogę się trochę pobawić i nakłonić go do pójścia prosto w łapy Suzanny i Kiiyuko.
- A gdzie idziecie? – spytałam udając zaciekawienie.
- Do domu, do Watahy A… - zaczął Xander, jednak Shadow mu przerwał.
- Właściwie to nigdzie, a ty?
- Ach, do Watahy Magicznych Wilków, mam do pogadania z Alfą. – parsknęłam udając kompletny brak szacunku do Ishi.
- Możemy iść z tobą? – spytał Shadow.
- Mów za siebie. Ja nie idę! – oburzył się Xander i odszedł. Shadow został – punkt dla mnie!
- Jasne, chodź. – powiedziałam i ruszyłam w przeciwną stronę niż Xander. Basior z szerokim uśmiechem szedł za mną.
Po dłuższym czasie, który mijał mi niezbyt fajnie (Shadow cały czas próbował mnie poderwać, na co ja niestety musiałam odpowiadać promiennym uśmiechem) w końcu doszliśmy do terenów Watahy Magicznych Wilków.
Powoli, kiedy zagłębiliśmy się w tereny zauważyłam znajomą mi sylwetkę basiora, który szybko tu przybiegł.
- Co tu robisz?! – warknął Dante, którym oczywiście był on – I gdzie jest Astrid?
- Młody, cicho siedź. Zniknęła, nie ma jej. – wzruszył ramionami Shadow. Zanim Dante zdołał coś powiedzieć odezwałam się ja.
- Shadow, kochany (jak te słowo przeszło mi nie mam zielonego pojęcia!) daj mi chwilę porozmawiać z tym o. – wskazałam na Danny’ego.
- Dobrze, ale wracaj szybko. – odparł tylko tamten.
- Chodź. – syknęłam do Dan’a i odeszłam nie co większy kawałek dalej.
- Kim ty do diabła jesteś i czego chcesz?! – zawołał.
- Cicho, Dante. To ja, Astrid. Zmieniłam wygląd. – wyszeptałam nerwowo.
- Skąd mam mieć pewność, że to prawda? – spytał podejrzliwie.
- Możesz mnie o coś zapytać. O coś co tylko Astrid wie. Ale najpierw posłuchaj, wierzysz czy nie. Zaprowadź mnie do Alfy, mnie i Shadow’a.
- Dobra, powiedz mi… - zamyślił się basior.
- Możesz szybciej? – spytałam zniecierpliwiona.
- Tak, tylko daj mi pomyśleć. – odparł.
- Ok, ok. – westchnęłam.
- Dobra już mam! – zawołał.
- No? – spojrzałam z pytaniem wymalowanym na pysku.

<Dante?> 

Tak wyglądała Astrid po przemianie:
http://fc02.deviantart.net/fs71/f/2011/197/a/a/rainbow_wolf_adopt_by_animals_adoptables-d3wdect.jpg

Uwagi: Rozwijaj skrót "WMW".

Od Suzanny "Moja historia" cz. 2 (cd. chętny)

- Yyy... Dzień dobry, mogę dołączyć do watahy? - spytałam niepewnie mała waderka. Patrzyłam na nią z góry marszcząc brwi.
- Ty jesteś... szczeniakiem?
- Tak.
- Ile masz miesięcy?
- Sześć, proszę pani.
W zamyśleniu przyglądałam się waderce. Nie mogłam jej zostawić na pastwę losu, ze względu na bardzo młody wiek. Nie poradziłaby sobie w tak wielkim świecie kompletnie sama. Wilki, w szczególności młode, powinny przebywać w stadzie, w otoczeniu innych wilków.
- A imię?
- Iv.
- To jest skrót od czegoś, prawda?
Mała się skuliła.
- E... Nie...
Po oczach poznałam, że nie mówiła prawdy. Lekko się uśmiechnęłam. Trochę jakbym widziała siebie: częściej przedstawiałam się używając ksywki, niż imienia.
- Wiem, że to jest skrót. Gdy dołączasz do watahy muszę mieć pewność, że masz imię takie, jakie podajesz, by się nie okazało, że jednak jesteś po stronie wroga. Gdy używasz tylko i wyłącznie swojej ksywki, nawet do spraw ważnych, które wpływają na twoje dalsze życie, inne wilki mogą nie mieć do ciebie zaufania. Domyślam się, że po prostu nie lubisz swojego imienia. Ja jestem Suzanna, lecz dużo bardziej przypadła mi do gustu ksywka Ishi czy Pestka. W takim razie powiesz mi, jak masz na imię?
- Ivette. - mruknęła odwracając wzrok zawstydzona.
- No dobrze. Więc Iv, mówisz, że chcesz dołączyć do watahy?
- Tak...
- Myślę, że znajdzie się tutaj miejsce dla ciebie. Pamiętaj, że przez pierwszy miesiąc będziesz obserwowana, więc nie wywiń czasem czegoś, co zepsuje twoją reputację już na samym starcie.
- Dobrze. - pokiwała potakująco łebkiem. Wydawała się być całkiem sympatyczna.
- Chcesz, żeby ktoś cię oprowadził?
- Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę.
- W takim razie możesz już iść. Jaskinie dla szczeniąt są około stu metrów na lewo od mojej.
Iv pokiwała po raz kolejny głową i szybko wyszła w wyznaczone przeze mnie miejsce. Po chwili zastanowienia zdałam sobie sprawę z tego, że pora rozprostować kości. Wyszłam przed jaskinię i ujrzałam zdumionego Yusufa obserwującego Iv, która właśnie poszukiwała wolnej jamy, gotowej do zamieszkania.
- Jak ją poskromiłaś?
- Proszę? - zapytałam zwracając wzrok na basiora.
- Jak ją poskromiłaś? - powtórzył.
- Nie rozumiem.
- Była wobec mnie strasznie pyskata, a teraz zmieniła się w istnego... aniołka. Jak to zrobiłaś? Czy to jakaś czarna magia?
Zaśmiałam się ironicznie.
- Tsa... Tylko, że ona była taka od początku, jak ją tylko zobaczyłam.
Yusuf uniósł brwi zaskoczony.
- Może ma jakieś rozdwojenie jaźni?
- Tego nie wiem, ale jak chcesz, możesz ją trochę poobserwować i sprawdzić. I tak jest na okresie próbnym, więc można uznać, że masz do tego prawo.
- Dobrze, choć sądzę, że mam inne sprawy na głowie.
- W porządku, rozumiem. Idę się przejść. Wybierasz się ze mną?
- Niestety nie, a jakbym chociaż chciał, to i tak nie mam czasu.
- Czyli mam rozumieć, że nie chcesz? No dzięki, wiesz? - skrzywiłam się, a następnie ruszyłam w swoim własnym kierunku z wysoko zadartym nosem. Nie będę się dalej użerać z tym plebsem. Tylko, że gdzie mogłabym się udać? Może zrobię kółeczko po terenach, gdzie wilki pełnią swoje stanowiska, a później skierować się do biblioteki? Tak, do dobry pomysł. Przez tan czas powinnam zebrać trochę weny i pomysłów na pierwszą książkę, którą dopiero napiszę. Nawet jeszcze nie wiem, o czym mogłaby być... Właśnie. Yusuf mówił coś o rozdwojeniu jaźni? To może być dobry temat. To będzie główny bohater, czy też bohaterka? Hm... Bohaterka, która ma w dodatku siostrę bliźniaczkę. Tak! Świetnie!
Minęłam Plażę.
I będą nie dość, że się zamieniać na miejsca, to jeszcze sprawiać wrażenie trojaczków, bo jedna z nich będzie miała rozdwojenie jaźni! Super! Tylko, że czy to ma być świat rzeczywisty, czy fantastyczny? Hm... Trudna decyzja. Może coś na wzór Opowieści z Narnii, że odnajdują magiczny przedmiot, których ich przenosi do innego świata...
Wyszłam z Zielonego Lasu.
Nie, to przereklamowane. Przez cały czas idę tokiem myślenia jako człowiek... A może moje bliźniaczki będą magicznymi wilkami? Chociaż... Mogę z nich zrobić dowolne inne stworzenia. Albo jednak nie. Niech będą magicznymi wilkami, które przechodzą przemianę w... hm... Xerale. Tak, magiczne wilki z przemianą w xerala. Genialne. I może na samym końcu zostaną przemienione w xerale na zawsze? Niech tak będzie. Trochę tragedii musi być. Może zdarzą się wilki, które po przeczytaniu tej książki uznają to za legendę opartą na faktach? To byłoby niezłe.
Ostanie drzewo Magicznego Ogrodu jest już za mną. Moim oczom ukazało się wydrążone drzewo, w środku którego kryła się nasza Biblioteka Barwnej Duszy. Weszłam do środka i powitałam krótko Lithium. Poprosiłam o mój notes, który zawsze leżał w jej biurku, gdyby nagle naszła mnie wena twórcza oraz wieczne pióro nabyte kiedyś w Mieście. Kolejną czynnością było udanie się w najdalszy zakątek biblioteki, przemiana w człowieka oraz usadowienie się na krześle i rozpoczęcie pisania.
Nawet nie wiem kiedy skończyłam czterdziestą stronę zeszytu i wyjrzałam przez małe okienko przy dębowym stole. W szybie odbijała się świeca postawiona po mojej prawej stronie przez Lith, bym cokolwiek widziała, pisząc bez pamięci o przygodach Ylium i Mlium oraz ich urojonej siostrze Xlium. Westchnęłam i zamknęłam zeszyt. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam głodna i zmęczona, a także uświadomiłam sobie, że jestem tam zupełnie sama. Zawahałam się. Może się tutaj zdrzemnę? Pomysł nie był wcale aż taki zły, bo kanapa zrobiona z wystruganego drewna oraz przykryta starym kocem wyglądała całkiem obiecująco. Zamknęłam zeszyt, poczłapałam do biurka bibliotekarki, włożyłam notes i pióro do szuflady i ją zasunęłam. Tam mój rękopis był bezpieczny, bo nikt prócz mnie i Lith nie wiedział, że tam jest. Ziewając, poczłapałam do prowizorycznej kanapy, położyłam się i przemieniłam w wilka. W tej formie mniej mi przeszkadzała jakość łóżka, więc mogłam spać na praktycznie wszystkim. No dobrze, na PRAWIE wszystkim, bo prócz rozgrzanych węgielków, gwoździ lub ostrych kamieni. Pewnie ta lista by była dłuższa, gdybym nie była tak wykończona.
- Dobranoc. - szepnęłam do siebie, już na wpół śpiąc. Rzadko kiedy udaje mi się wpaść w sidła mroku, nazywane snem tak szybko od położenia się, ale tym razem odpłynęłam po czasie nie większym, niż dwie minuty.

<Kto znajdzie Suzi drzemiącą w bibliotece do południa? xD>

Od Moon "Spotkanie" cz.2 (cd. Achita/Draven)

- Na pewno ich znajdziemy. – pocieszałam waderkę, która wyglądała na przestraszoną. – A wiesz jak się nazywają?
- Kai i Nari – odpowiedziała z większą pewnością siebie.
- No dobrze to pójdziemy ich poszukać – odpowiedziałam i poszłyśmy przed siebie.
W sumie… nie za bardzo wiedziałam dokąd zmierzamy, gdyż Achita biegła przede mną. W końcu dotarliśmy do Żółtego Lasu.
- To na pewno tutaj? – zapytałam.
Waderka się skuliła.
- Eee… raczej nie.
Westchnęłam.
- To może wracajmy? – zaproponowałam – Tutaj nie ma nic ciekawego.
- A właśnie, że jest! – powiedziała Achita i wskoczyła w górę liści, która znajdowała się niedaleko nas. Po chwili usłyszeliśmy jakieś wołanie.
- Achita! Achita!
Odwróciliśmy się w kierunku skąd dobiegało nawoływanie. W naszą stronę biegł jakiś szczeniak.
- Draven! – krzyknęła Achita i zaczęła biec w jego kierunku.
Podeszłam do nich. Kiedy Draven mnie zobaczył, zaczął cofać się ze strachu.
- Nie masz się czego bać. To jest Moon – odpowiedziała i odwróciła się w moim kierunku, po czym dodała: - To jest mój brat Draven.
- Hejka Draven! – powiedziałam i zbliżyłam się do niego.
Draven nadal był przestraszony, ale jednak udało mi się zdobyć trochę jego zaufania. W końcu Dravn podszedł do Achity i powiedział:
- Mama mówiła żebyś wracała.
- A wiesz gdzie mamy iść? – zapytała.
- Raczej tak – powiedział trochę niepewny.
- No to prowadź!

<Achita? Draven? Któreś z was dokończy? I przepraszam, że takie beznadziejne op. Ale nie miałam weny.> 

Uwagi: brak

czwartek, 27 sierpnia 2015

Od Nimitsuu "Koniec mojego początku" cz. 1. (cd. Dante)

CZAS I MIEJSCE BLIŻEJ NIEOKREŚLONE
- Jesteś po prostu śmieszny. - powiedziałam do ojca sarkastycznym tonem.
- Nie waż się tak odnosić do ojca! - krzyknęła matka - Jeśli Ty nie chcesz przejąć po naszej śmierci stanowiska samicy Beta, to zrobi to za Ciebie Twoja siostra!
- Pff... Jasne. Oddajcie jej to stanowisko! Mam was dosyć! Ja nie chcę tego stanowiska i przez cały czas dawałam wam to do zrozumienia! Wreszcie pojęliście! Cieszę się niezmiernie, a teraz proszę, idźcie przekazać tą "wspaniałą" wiadomość. Nauczcie ją jak być Betą... O! A może najlepiej Alfą! Tak, w nauczaniu dobrych manier jesteście NAJLEPSI! - krzyknęłam i wyszłam. Tak. Tak po prostu wyszłam. Byłam wściekła i miałam ochotę teraz ich wszystkich pozabijać. Szkoda, że nie mogłam tego zrobić... Nimitsuu! Co Ci za myśli chodzą po głowie?! Powinnaś się cieszyć, że pozbyłaś się tego głupiego stanowiska! Ale czy ja wiem...
****
Pod wieczór, gdy wróciłam do jaskini, moja "ukochana" siostrzyczka rzuciła mi się na szyję, krzycząc radośnie:
- Czyli jednak! Zdecydowałaś się! Och, nawet nie wiesz jak się cieszę! Podjęłaś dobry wybór. - Elizabeth promieniała z radości.
Byłam lekko zaskoczona, ba wręcz przerażona zachowaniem siostry. Spojrzałam na nią, potem na rodziców, po czym szybko się wycofałam z jaskini.
Noo... To dzisiaj chyba noc spędzę na dworze. - pomyślałam.
Szybko zasnęłam obok dużej kłody. Jednak pewien odgłos nie dawał mi spokoju.
- Co do chole... - urwałam w połowie zdania. Strzała przeleciała mi centralnie przed nosem. Wbiła się w drzewo. Miałam dużo szczęścia. Jednakże jakaś sylwetka biegała wokół mnie. Wyraźnie to czułam. Nagle wskoczył na mnie jakiś basior z nożem.
- Pożegnaj się z życiem sar... Wadero?! Co Ty tutaj robisz panienko? - zapytał - Wziąłem Cię za sarnę.
- Mhm. To bardzo fajnie, że wziąłeś mnie za sarnę, ale mam prośbę - zejdź ze mnie.
Basior zszedł ze mnie i spytał:
- Co tu robisz? Kim jesteś? Jak masz na imię?
- Whoooohooo! Ile tych pytań kolego? Uciekłam od mojej męczącej mnie rodziny, jestem waderą i mam na imię Nimitsuu. Mów mi Hekate.
- Okay. Ja tu poluję, gdyż jestem głodny, jestem basiorem i nazywam się Cris.
Uśmiechnęłam się lekko do basiora.
Zauważyłam dorodną sarnę. Szybko puściłam się za nią i pozbawiłam ją życia jednym ruchem szczęk zaciśniętych na jej tętnicy.
- Proszę bardzo. Oto twoja sarna.
Cris zaczął jeść, a ja tylko się patrzyłam.
- Nie zjesz ze mną? - zapytał w końcu.
- Wiesz... Nie jestem głodna.
Gdy basior zjadł, zaprowadził mnie do swojej watahy i przenocował mnie u siebie w jaskini. Przez pierwszy dzień Alfa watahy nie wiedział, że tu jestem. Dopiero następnego dnia doszła do niego ta nowina.

~~Po kilku latach życia w watasze~~
Poszłam na krótką przechadzkę po watasze, aby się zastanowić nad tym czy wyznać Cris'owi co do niego czuję. Zdecydowałam, że mu powiem. Bałam się tylko jak to odbierze.
Gdy szłam w stronę jego jaskini, było tam pełno wilków. Jaskinia cała się paliła, wszędzie dookoła dym. Byłam w szoku. Jak najszybciej pobiegłam w tamtą stronę. Właśnie wyciągali Cris'a.
Widząc go, chciałam sprawdzić mu puls. On nie... Nie żył! Zalałam się łzami.
- Cris... Nie opuszczaj mnie... Kocham... Kocham Cię... Nie odchodź... Proszę... - kilka łez spłynęło po moich policzkach prosto na jego ciało. Wiedziałam, że to i tak nic nie da. Przytuliłam go jak najmocniej, a potem... Puściłam. Położyłam.
- Odejdź stąd. - powiedział jeden z basiorów.
- Nigdy! Ja go pochowam! Czy to jasne?!
- Ale..
- Nie ma żadnych ale! Wynoś się! - krzyknęłam przez łzy.
Po kilku dniach pochowałam Cris'a. Na cmentarzu spędzałam całe dnie. Pewnego jednak dnia postanowiłam wziąć się w garść. Odeszłam z watahy, brnąc przez siebie.
***
Po kilku tygodniach wyprawy bez wody i pożywienia, byłam wyczerpana. Upadłam z wycieńczenia przed jakimś lasem. Znalazł mnie tam pewien niebieski basior noszący imię Dante. Dał mi picie, oraz oraz jedzenie, po czym zaprowadził do Alfy - Suzanny, która pozwoliła mi dołączyć.

<Dante?> 

Uwagi: Myśli nie zapisujemy przy użyciu ~. Możesz je pisać za pomocą cudzysłowia. Masz powtórzenia wyrazów. Nie ma czegoś takiego jak dwukropek. Porównaj to:
-Pożegnaj się z życiem sar... Wadero?! Co Ty tutaj robisz panienko?-zapytał-wziąłem Cię za sarnę.
z tym:
- Pożegnaj się z życiem sar... Wadero?! Co Ty tutaj robisz panienko? - zapytał - Wziąłem Cię za sarnę.
Druga forma zapisu wypowiedzi jest poprawna. To samo się tyczy innego zastosowania tego znaku. Pomijamy Spację tylko w wypadku np. kolorów (czarno-biały, czerwono-niebieski), więc określenie do Alfy-Suzanny wygląda dość nietypowo.

Od Yuki "Pierwsza przyjaźń" cz.2 (cd. Ripple)


Chodziłam sobie po lesie, żeby od kogoś dowiedzieć się jakiś informacji o watasze.
- Yuko!!!- Usłyszałam krzyk. Dochodził z wschodu. Zaczęłam biec.
- Gdzie jesteś?! - Krzyknęłam
- Tutaj!! – Głos był głośniejszy. Nagle zauważyłam niebieskiego szczeniaka. Zatrzymałam się. Przecież to była Ripple. Chciałam się przeteleportować obok niej, ale znajdowałam się w czyjejś jaskini. Zauważyłam innego wilka. Niósł sarnę. Popatrzał się na mnie, już miał coś powiedzieć, ale się przeteleportowałam. Niespodziewanie ujrzałam nieznane mi podziemia. Przeteleportowałam się jeszcze raz jestem w miejscy, w którym byłam. Uf. Podbiegłam do Ripple.
- Hejka – Przywitałam się – Czemu mnie wołałaś?
- Zgubiłam się – Powiedziała załamana Ripple - Pomożesz mi wrócić? - spytała się
- No w sumie też się zgubiłam. No, ale może się trochę powłóczymy – skłamałam
- A co będzie z jedzeniem? – spytała się - Owoce nam nie wystarczą
- Ja mam prowiant – odpowiedziałam – i buteleczki z wodą
- Zawsze chodzisz z prowiantem? – zapytała się
- Nie zawsze, czasem.
- Zbliża się noc, nie przeżyjemy – powiedziała, załamując się
- Nie przesadzaj – przewróciłam oczami – jakoś ja przeżyłam noc w Śnieżnym Lesie
- No, to gdzie śpimy? – Spytała się
- Tu, na tej wielkiej trawie – pokazałam dwumetrową trawę. Położyłyśmy się spać. Nazajutrz obudziłyśmy się, gdy słońce wystawało zza horyzontu.
- Jestem głodna – Powiedziała Ripple
- Już wykładam prowiant – Odpowiedziałam i wyjęłam dwa kawałki mięsa i dwie buteleczki. Zjadłyśmy śniadanie i wyruszyliśmy. Przez 2 godziny szłyśmy w stronę południa. Ripple opowiadała wiele różnych rzeczy o watasze.
- Jest moja jaskinia – powiedziała i pobiegła do niejZapraszam cię do mnie.

<Ripple? Yuki nie może zostać na noc.>


Uwagi: "Zauważyłam" pisze się razem i przez "ż". Niektóre zdania masz źle sformułowane, przez co brzmią po prostu... śmiesznie. Przy niektórych wypowiedziach stawiasz złe znaki interpunkcyjne (np. przy pytaniu dajesz kropkę). "Przekręciłam oczami"? Kojarzy mi się to raczej z czymś takim: wbij pazur w oczy i przekręć gałką. Śnieżny Las to nazwa - pisz ją z wielkiej litery. "Pokazałam 2 metrową trawę" - niezbyt rozumiem, o co w tym chodzi. Działka 2x2 m pokryta trawą? W op. liczby piszemy słownie. Gdy mowa o dwóch dziewczynach, forma "położyliśmy" jest niepoprawna. No chyba, że któraś z nich zmieniła płeć.

Od Ivette "Przyjaciel" cz.2

Spojrzałam jeszcze raz na szczeniaka. W dość słabym świetle było widać czekoladową sierść z beżowym pyszczkiem. Niebieskie oczy zdawały się oświetlać bladym, błękitnym światłem wszystko wokół. Nagle wilk-grabarz obrócił się w moją stronę. Jego oczy groźnie zabłysły. Zaraz będzie po mnie - pomyślałam. Nie byłam w stanie wydusić choćby słowa, poruszyć delikatnie ogonem, nie wspominając o biegu. Po prostu stałam jak słup soli i gapiłam się na wilka, który ze złośliwym uśmiechem zaczął do mnie podchodzić. Powoli i spokojnie, nigdzie mu się nie śpieszyło, wiedział jakie wywarł na mnie wrażenie. Poczułam dreszcz na ciele, po czym zamknęłam oczy...

***

Obudziłam się cała obolała. Coś mnie mocno ściskało na pysku i łapach. Spojrzałem na łapy, były związane. Rozejrzałam się. Wilk-grabarz dalej kopał, a ja leżałam w skrzyni razem z brązowym szczeniakiem.
- Czemu nie uciekłaś? - spytał wilczek.
- Nie mogłam tego zrobić. - wyszeptałam. Sznur, który ściskał mój pysk był bardziej poluźniony niż u mojego towarzysza, dzięki czemu mogłam mówić.
- Co, w bohaterkę chciałaś się bawić? - spytał znowu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko. Nie będę mu się zwierzać ze swojego strachu. Nie ma mowy.
- Jak masz na imię?
- Iv, a właściwie Ivette. - powiedziałam przewracając oczami kiedy wymawiałam swoje pełne imię.
- Aha. Ja jestem Nico, dokładniej Nicolas. - przedstawił się szczeniak ta samo jak ja przewracając oczyma przy pełnym imieniu.
- Nie jesteś z Watahy Magicznych Wilków. - stwierdziłam.
- Nie, należę do Watahy Asai, wrogiej Watahy Magicznych Wilków. - wyjaśnił zabawnie marszcząc nos. Stłumiłam śmiech.
- Czyli jesteśmy wrogami... - mruknęłam - Ja jestem z Watahy Magicznych Wilków.
Nico nie odpowiedział.
- Jak się tu znalazłeś? - spytałam.
- Mama mnie oddała temu o. - skierował wzrok na wilka-grabarza - Była załamana, że tata ją zostawił, kiedy była w ciąży. Myślała, że on wróci, ale to się nie stało. Umarł nie aż tak dawno. Zabiły go Alfy twojej watahy. - skończył zdenerwowany. Zamurowało mnie. Wiem, że wrogowie i w ogóle, ale...
- Kim był twój tata? - spytałam nie myśląc - No wiesz, jak miał na imię...
- Jasper. - odparł trochę zdziwiony.
Jasper, Jasper... Coś słyszałam na jego temat. Podobno był beznadziejnie zakochany w Kiiyuko. Uważał, że Rafael (podobno partner Kiiyuko i ojciec Suzanny) zabrał mu wybrankę jego serca sprzed nosa. Owoc tego związku, obecną Alfę znienawidził od dnia jej narodzin. Takie były najbardziej rzeczywiste plotki na jego temat. Teraz miałam przed sobą jego syna.
Moje rozmyślanie przerwał wilk.
- Hej, maluchy. Czas na sen. - powiedział. Po chwili ja i Nico byliśmy w ziemi, powoli zakopywani.
Nadstawiłam pysk ku łap Nico i kazałam mu zdrapać ze mnie linę. Basiorek spojrzał na mnie jak na wariatkę jednak wypełnił moją prośbę. Miałam wolny pysk. Szybko przegryzłam sznur blokujący moje łapy po czym zrobiłam to samo ze sznurem oplatającym Nicolas'a.
Byliśmy wolni... i zasypani ziemią.
- Nabierz tlenu. - rozkazałam. Po chwili wyglądaliśmy jak przerośnięte chomiki.
- Co teraz? - spytał Nico znowu wkradając się do mojego umysłu. W odpowiedzi zaczęłam kopać. Basior skinął głową i zabrał się także za kopanie. Po jakimś czasie zaczęło nam brakować tlenu.
Co teraz? Co teraz? - gorączkowo myślałam.

<C.D.N.> 

Uwagi: Przecinkiii... Rozwijaj skrót "WMW".

Od Yui "Podróż" cz. 1

W jeden z upalnych, letnich dni postanowiłam wyjść poza tereny watahy i pozwiedzać trochę. Nie wiedziałam ile ta podróż będzie trwała i czy po drodze będzie coś jadalnego, więc musiałam poświęcić sporo czasu na przygotowania. Po obładowaniu się torbami z prowiantem i innymi drobiazgami mogłam nareszcie wyruszyć! Postanowiłam kierować się w stronę gór i stamtąd wyszukiwać czegoś interesującego. Po całodniowej tułaczce przez górski krajobraz powoli zaczynało się ściemniać. Musiałam na szybko znaleźć jakieś schronienie, gdzie będę mogła przeczekać noc. Jest! Niedaleko znajdowała się mała jaskinia, którą, całe szczęście, wypatrzyłam. Niestety okazała się zamieszkana przez jakieś dziwne małe stworzonko. Wyglądało tak uroczo! Zachwycona słodkim maluchem, przestałam być czujna. Istota widocznie to zauważyła i zaatakowała. Z jego ucha wyrósł wielki, ostry kolec, który wbił się w moje ciało. Poczułam przeszywający ból. Wszędzie było pełno krwi, a ja bardzo szybko traciłam siły. Póki jeszcze stałam o własnych siłach, rzuciłam w jego stronę liną z mroku, która przytwierdziła go do ściany jaskini. Chciałam uciec jak najdalej, zanim ten dziwaczny stwór się uwolni, niestety po kilku krokach upadłam. Rana okropnie bolała, a mi kręciło się w głowie. Chwilę później straciłam przytomność. Ponownie obudziłam się w... jaskini? Nie była to ta sama, co wcześniej. Ta była większa, a wokół mnie leżało sporo głazów. Chciałam wstać, lecz ból zmusił mnie do ponownego położenia się. Wtedy zauważyłam, że mam na sobie bandaż.
- Gdzie j-ja jestem? - wymamrotałam
- Och, obudziłaś się już! - Usłyszałam z daleka nieznany, kobiecy głos.
- Co ja tu robię? Skąd ten bandaż? - zaczęłam zadawać pytania
- Jesteś na terenie naszej watahy. Pewien basior znalazł cię niedaleko naszych terenów z okropną raną na brzuchu. Postanowił cię tu przynieść, bym zerknęła na to. Miło z jego strony, prawda?
- T-tak... - powiedziałam lekko zmieszana, po czym dodałam. - Dziękuję za pomoc, jednak powinnam już iść...
- O nie, nie, nie! Zostaniesz tu, póki to paskudztwo się nie zagoi. Nie byłabym mądra, gdybym cię teraz puściła. Nie powinno potrwać to długo, a ten czas spędzisz tutaj. - Rzekła stanowczo wadera. Chciałabym odmówić, chociaż pewnie i tak by mnie nie puściła... No nic, kilka dni mi nie zaszkodzi, pewnie nikt nie zauważy. W sumie to dobrze, że mnie znaleźli... Ciekawe co by się stało, gdybym tam została? Właśnie! Muszę podziękować temu wilkowi.
- A ten wilk... Gdzie go znajdę? - spytałam
- Mieszka trzy jaskinie dalej, chociaż przebywa w niej tylko nocą. Na imię mu Mateo, raczej łatwo znajdziesz. - Podziękowałam za informacje i znów próbowałam wstać. Tym razem mi się udało, ból nie był już tak silny. Trzy jaskinie dalej... Tak? Jest dopiero ranek, ale może jeszcze nie wyszedł? Przegryzłam coś na szybko i poszłam w wyznaczone miejsce. Niestety, basiora już nie było... No nic, postanowiłam, iż wrócę wieczorem. Żeby nie nudzić się przez ten czas poszłam na spacer między terenami. Były piękne! Szkoda, że oglądam je w takich okolicznościach. Dzień powoli dobiegał końca...

<C.D.N.>

Uwagi: brak

środa, 26 sierpnia 2015

Od Astrid "Praca" cz. 1

- Boże, już sierpień, a ja sobie nawet pracy nie znalazłam. Już długo siedzę i nic nie robię. Super, po prostu super. Czas wyruszyć do miasta i szukać jakieś szkoły, która mnie przyjmie... - mówiłam do... skały.
Przemieniłam się w człowieka i wyszłam do miasta na poszukiwania jakieś pracy. Dawno tam nie byłam, więc trudno było mi się tam odnaleźć. W końcu znalazłam się pod szkołą w której byłam na praktykach. Weszłam do środka i pokierowałam do sekretariatu. Zapukałam w drzwi po czym je otworzyłam. Zobaczyłam tam kobietę w krótkiej blond-różowej fryzurze. Zamurowało mnie, nie wiedziałam co powiedzieć.
- D-Dzień dobry. - wydukałam.
- Dzień dobry. - odpowiedziała kobieta.
- Ma pani ładne włosy, jaki żywy kolor. - pomyślałam. Kiedy kobieta podziękowała dotarło do mnie, że powiedziałam to na głos. Jęknęłam w duchu.
- Ja w sprawie pracy. - powiedziałam.
- To nie do mnie, tylko dyrektorki. - powiedziała wskazując drzwi - A tak w ogóle jestem Sycylia, możesz mi mówić po imieniu.
- D-Dobrze… - powiedziałam uśmiechając się nie pewnie.
Skierowałam kroki do drzwi i weszłam do środka.
- Czemu nie zrobimy po prostu szkoły o profilu mag… - mówiła jakaś kobieta do drugiej, kiedy mnie spostrzegła zamilkła.
- Dzień dobry. Jestem Astrid Wolf, ja w sprawie pracy. – powiedziałam starając się, by mój głos był jak najbardziej pewny. Kobieta, która wcześniej mówiła teraz przesłała spojrzenie mówiące „Słyszała coś?” do drugiej kobiety. Obie wyglądały na bardzo zdenerwowane, w końcu ta co się jeszcze nie odezwała spojrzała jakby przeze mnie i powiedziała:
- A… Astrid, podobno byłaś tu na praktykach.
- Tak. – potwierdziłam jej stwierdzenie – Pani Matylda miała załatwić tu pracę w następnym roku szkolnym.
- Zarząd szkoły się zmienił i ja nic nie słyszałam na ten temat. Jeśli wolno mi spytać, jaka pani Matylda?
- Pyłek. – powiedziałam niepewna, czy nie przekręcam nazwiska.
- Och, no tak. Pani Pyłek umarła niedługo po pani praktykach. – odparła kobieta jak gdyby nigdy nic. Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- J… Jak to? – spytałam.
- No cóż, to było tragiczne. Mogłabym powiedzieć ci coś więcej, ale najpierw muszę wiedzieć czym jesteś.
- Że co proszę?! – wykrzyknęłam przerażona, ona mnie przeczuwała.
- No, czym jesteś. Człowiekiem? – pytała dalej kobieta. Coś w jej wyrazie twarzy kazało mi powiedzieć to, co według zasad panujących we Watasze Magicznych Wilków nie powinnam.
- Jestem Magicznym Wilkiem. – wyznałam.
- To wspaniale! Tak myślałam, że nie jesteś człowiekiem. Tak samo jak ja i reszta pracowników, oraz większość uczniów.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- Tak w ogóle jestem Rachel Landow, jestem wampirem i dyrektorką.
- Nie jest pani taka blada. – wypaliłam.
- A, no tak. Maskuje kolor skóry pod makijażem. – wyjaśniła – Tutaj z boku jest Emily Craton, anielica.
Spojrzałam na kobietę, która nie wyglądała za ślicznie. Garbaty nos, wąskie usta, włosy wyglądające na tłuste (taki kolor), mnóstwo piegów, wszystko to nie dawało zbyt pięknego efektu.
- Zmieniam swój wygląd, dla niepoznaki. – odparła pani Emily.
- Sycylia, którą już poznałaś jest elfem. Stąd jej szalony kolor włosów. Uparta osóbka, nie chcę się maskować. – mówiła dalej pani Rachel.
- Po tobie czuć lasem, więc od razu pomyślałam, że jest pani wilkiem, wilkołakiem, elfem, wróżką lub też człowiekiem lubiącym spacery po lesie. Stawiałam jednak najbardziej na elfa lub magicznego wilka, ze względu na włosy. Jednak wyczułam, że ma pani w sobie mrok, skryty bardzo głęboko, jednak nie w sercu. Wydaje mi się, że to w wątrobie chowają się demony, choć pewności nie mam. No więc wtedy pomyślałam, że ta cała Astrid to chyba wilk. Znaczy się pani.
- Aha… - wydusiłam tylko – To kim była w takim razie pani Matylda?
- Czarownicą oczywiście. Zmarła przez to, że wyszła ze swojego ciała, ponieważ była w połowie medium. Jej ojciec był nieżywy, kiedy no wie pani, chodzi mi o TE sprawy. Jednak to jej biologiczny, po prostu jej matka z duchem. – mówiła kobieta nazbyt pewnie – Tak to, to oprócz tego kobieta władała magią 4 żywiołów, była najpotężniejsza na świecie. I to właśnie ją zabiło. Przed samą emeryturą. A wracając do pracy, możemy panią przyjąć nie ma problemu. Jest pani po studiach?
Odpowiedziałam, że tak i wyjaśniłam jakiej specjalizacji.
- To wspaniale! Właśnie nam brakuje nauczycielki do klasy II a. Pani ją przejmie.
- Mam rozumieć, że są dwie klasy: a i b…? – spytałam.
- Tak, klasę b przejął pan Seth Teuron, zmiennokształtny. – oświadczyła kobieta. - Nie wiem czy się nie powtarzam, ale proszę mówić wszystkim po imieniu.
- Dobrze. – powiedziałam. Gdyby nawet powiedziała to i tak bym nie zapamiętała, przez jej ciągłą bieganinę słów.
- W takim razie proszę przyjść jutro dopełnić formalności. – powiedziała.
- Dobrze, do widzenia! – odpowiedziałam i wybiegłam ze szkoły.
Gadanina pani… Tfu! Rachel mnie zmęczyła, więc szybko wróciłam do mojego wspaniałego domu, którym jest teren Watahy Magicznych Wilków…

<C.D.N> 

Uwagi: "Dla niepoznaki", "nieżywy" piszemy razem.

Od Toboe "Beztroska" cz.3 (cd. Suzanna)

Zrobiłem biłem krok do tyłu na oślep bardziej wpadając w wodę. Moje oczy niemal wychodziły z oczodołów, patrząc na ogromny cień. Postać podeszła bliżej, a my coraz bardziej cofaliśmy się na oślep. Za nami było słuchać warkot oraz podmuch zimnego i wilgotnego powiewu lub... Oddechu? Widząc, że lepiej nie wiedzieć co za nami jest powoli odkręciłem głowę. Za mną przebrzydle szczerzyła się łuskowata kreatura z zębami jak moja łapa. Wzdrygnąłem się i złapałem Suzi ciągnąc w bok.
- A dokąd to towarzystwo się wybiera? Nie zdążyliśmy się nawet przedstawić, a wy już uciekacie? - zasyczał drugi, a pierwszy zagrodził nam drogę ucieczki. W wodzie nie mieliśmy szans.
- Wiecie zwiedzamy, bardzo fajnie jest tak szukać nowych nie poznanych dotąd miejsc. Próbowaliście kiedyś wyjść na brzeg? Powąchać kwiatków? A jedliście jagody? Mmm pycha. Musicie spróbować. A maliny? Och, jeszcze lepsze! - zacząłem gadać, tylko aby znaleźć cenny czas, aby wymyślić sensowną ucieczkę.
- A-a te maliny są z mięsa? - spytał się ten pierwszy.
- N-i... -zaczęła Ish, ale zatkałem jej pysk.
- Naturalnie. Najlepsze mięso pod słońcem! Pojawia się raz na rok i jest go bardzo dużo w lesie. Musicie spróbować. Może chodźcie z nami to wam pokażemy. Co? - uśmiechnąłem się sztucznie jak ładna pani na bilbordach w mieście reklamująca nowiuśki płyn do płukania prania. Suzi spojrzała na mnie jak na wariata. Przyłożyłem łapę do pyska na znak, aby była cicho. Chyba rozumiała, bo razem ze mną zaczęła w to grać. Obie kreatury pokazały szpono-płetwy.
- Nie możemy się ruszać, ale za to wy możecie przynieść - zauważył ten z czerwonymi ślepiami.
- JASNE! Znaczy... To żaden problem - ucieszyłem się. "Co za głupki" - pomyślałem, kiedy utworzyli coś na wygląd przypominającego smycz. Zdziwiłem się.
- Tak na wszelki wypadek, gdyby zachciało się wam uciekać.
- My? Uciekać? Żartujesz sobie? ZDEJMUJ TO! TO JEST NIEWYGODNE - zbulwersowałem się próbując ściągnąć to coś z mojej szyi wierzgając i robiąc przedziwne pozycje.

****

Naburmuszony szedłem obok spochmurniałej Suzi. Próbowałem ją przekonać, że jeszcze się z tego wymigamy. Zawsze jest cień szansy, że nam się uda. Musimy im coś upolować i nazwać to malinami, gdyż inaczej nas zjedzą te paskudy. Matko, w co my się wpakowaliśmy? Przydałby się nam, ktoś kto umie łamać zaklęcia. Podzieliłem się z tym pomysłem z przyjaciółką. Chyba znała kogoś takiego.

<Suzi?> 

Uwagi: Nie ma czegoś takiego jak czterokropek, plus wcześniej wspomniane przeze mnie szczegóły (niezbyt grzeczne wyrazy w tekście).

Od Desari "W poszukiwaniu szczęścia" cz. 1 (cd. Kiiyuko)

Pierwszy promień Słońca. Dla wielu to oznaka lepszego dnia, budzącej się nadziei, chęci zmiany na lepsze. W moim odczuciu jednak było to kolejne, niekończące się pasmo rozczarowań, codziennie wskazujące mi drogę do samodestrukcji. Życie przestało mieć jakikolwiek sens. Nużąca rutyna wyniszczała mnie, pozbawiała chęci egzystencji na tym świecie.

Żyłam z dnia na dzień, nigdy nie wiedząc, czy pewnego ranka nie poczuję, że tyle już wystarczy*

A jednak nigdy nie spróbowałam ukrócić tego cierpienia, mimo wielu wewnętrznych dyskusji. Cały czas uważałam, że jestem zbyt twarda na próbę samobójstwa, na jakikolwiek zalążek takiej sytuacji. Po głębszym przemyśleniu doszłam do wniosku, iż to kłamstwo. Jestem za słaba, nadal w jakiejś trudnej do znalezienia części umysłu uważam za wykonalne zmianę mojego aktualnego stanu. Wszystko będzie dobrze szeptał jakże oryginalnie zbuntowany odłamek wyniszczonej psychiki. Czy mogę mu zaufać?
Opornie wyczołgałam się z ciasnego, niewygodnego legowiska. Po nagłej stracie ostatniej osoby, którą obdarzyłam uczuciem miłości, postanowiłam, że nie zasługuję na jakiekolwiek wygody, a moim schronieniem stała się opuszczona lisia nora umiejscowiona na skraju Mrocznego Lasu sąsiadującego z Cmentarzem.
Po rozciągnięciu zdrętwiałych kończyn ruszyłam od razu w stronę pierwszego, wyżej wymienionego miejsca, w poszukiwaniu jakiegokolwiek pożywienia. Nie przejmowałam się specjalnie ostrzeżeniami na temat zdatności do spożycia przebywających w tym miejscu żyjątek i owoców, bo znając anatomię większości z nich, wiedziałam jakich części ciała unikać, a nawet jeśli musiałabym życiem przypłacić pomyłkę, ułatwiłoby mi to tylko zakończenie męczarni.
Po krótkiej chwili, podczas której siedziałam nieruchomo w najeżonym kolcami krzaku, wypatrzyłam coś na kształt opętanej kuny i zręcznie unikając iglastych zastępców liści, rzuciłam się na skore do walki zwierzę. Unikając zębów jadowych, jakich nie powstydziłaby się niejedna pirania, unieruchomiłam stworzenie i po co najmniej minucie szamotania się, pozbawiłam ją życia. Następnym posunięciem było oddalenie się od tego miejsca, gdzie wiele pobratymców sadystycznego czworonoga z chęcią zignorowałoby jakie zło stanowi kanibalizm i pozbycie się woreczka jadowego w ciele mojego posiłku.
Po skończonej uczcie porzuciłam resztki w innej części Lasu, by potwory nie wywietrzyły padliny w okolicy mojego prowizorycznego domu i ruszyłam w stronę Wodopoju, orzeźwiając się wcześniej w pobliskim Wodospadzie. Po zaspokojeniu pragnienia i wysuszeniu się na tyle, na ile było to wykonalne, zdecydowałam choć odrobinę zniweczyć przeciętność tego dnia i ruszyłam na spacer po nowszych terenach watahy. W trakcie przechadzki nie udało mi się jednak odkryć niczego ciekawego, może z wyjątkiem nad Jeziorem Zapomnienia, skąd pobrałam kilka próbek, zmieniając przedtem postać na dwunożną i pozostając w niej poszłam ku Dolinie Cudów i Marzeń. A choć nazwa była równie odpychająca i przesłodzona jak całe to miejsce, to właśnie ono sprawiło, że pierwszy raz od dawna moje serce zabiło mocniej, wiedzione euforią.
Kiedy tylko przekroczyłam płytką rzekę, odgradzającą to miejsce od reszty świata, w falującym odbiciu wody dostrzegłam białowłosą, uśmiechniętą dziewczynę o niebieskich oczach. Śnieżne pasma sięgały do zgrabnych ud, bez śladu pogłębiającej się anoreksji, czy zapadniętych policzków na zmęczonej twarzy. Wrzosowe okrycie także odzyskało pierwotny wygląd, szorstki materiał znów przypominał w dotyku aksamit, jego kolor i zapach dorównywał najpiękniejszym liliom. Ale to nie była jedyna niespodzianka, jaka mnie tu czekała. Między drzewami przebiegło małe stworzonko, zostawiając za sobą niebieskozieloną poświatę.
- Nathaniel...? - szepnęłam, zapominając o oddechu. W tym momencie liczyło się wyłącznie moje dziecko, do którego powoli podeszłam, stąpając tak delikatnie, jakbym bała się, że jeden nieostrożny ruch sprawi, że Nathan rozpłynie się w powietrzu. On jednak pobiegł w moim kierunku, razem ze swoim nieodłącznym, rozbrajającym uśmiechem.
- Mamo! - kiedy tylko usłyszałam to jedno, proste słowo, w moich oczach pękła tama obojętności, powodując, że zalałam się łzami, których od dawna nie pamiętałam. Kilkumiesięczna, puchata kulka wskoczyła w moje ramiona i mocno otuliła mnie krótkimi łapkami. W tej samej chwili, zza dojrzałego dębu, pod którym zobaczyłam syna, stanęła osoba, którą on też mógł tak nazywać. Kovu. Byłam już gotowa uciec z małym, kiedy on uśmiechnął się promiennie na nasz widok, a jego ślepia zabłysnęły odcieniem soczystej trawy. To oznaczało, że on również wrócił do stanu przed przemianą.
- Witaj, kochanie. - powiedział ze szczerą serdecznością i zbliżył się do nas, przybierając wcześniej ludzki wygląd. Byłam zaskoczona, kiedy dołączył się do uścisku, a moja skóra przyjęła jego dotyk delikatnym mrowieniem. Nie czułam do niego tego uczucia co kiedyś, ale nadal był on moją pierwszą miłością, ojcem Nathaniela, i w dodatku, formalnie mężem.
- Pobawimy się w berka? - spytał nagle szczeniak.
- Jeśli twoja mama tego chce, to naturalnie. - odpowiedział chłopak, posyłając mi troskliwe spojrzenie.
- Dla ciebie wszystko, skarbie. - i choć te słowa skierowane były do Natiego, poczułam przez chwilę, jak serce bruneta przyspiesza.
***
Wzór idealnej rodziny, prawda? Dwoje ludzi, dzielących miłość do dziecka, jak i do samych siebie, spędzających razem czas. Tak mogłoby się wydawać, gdyby nie fakt, że prócz mnie nie ma tu nikogo, a towarzyszące mi osoby są tylko wytworem umęczonej, desperacko pragnącej zrealizowania tego, wyobraźni. I choć wiedziałam, że to nieprawda, chciałam pozostać w tym kłamstwie do końca życia. Po co wracać do samotnego bytu na obrzeżach watahy, skoro miałam tu wszystko, czego tak bardzo pragnęłam? Większość moich przyjaciół, na czele z moim ukochanym odeszła, najczęściej nie pozostawiając nawet słowa wyjaśnienia, czy pożegnań. Nie znałam nawet połowy aktualnych członków stada, a nawet jeśli, sprawiałam tylko negatywne wrażenie. Bo jakiego rodzaju relację może zaoferować wredna, sarkastyczna wadera odgradzająca się od innych? Przypuszczam, że nieciekawą.
Gdyby nie fakt, że Słońce znikało za widnokręgiem, prawdopodobnie nie zorientowałabym się, że nastał już wieczór. Zabawa z Kovu i moim synem przypomniała mi, jak cudowne życie było niegdyś w Azarath. Podświadomość jednak przypominała mi, że teraz wymiar, w jakim się narodziłam jest połacią jałowej ziemi, zamieszkanym przez obłąkane dusze, z którymi nie interesował się mój ojciec.
- Mamo, robi się już późno, pójdziemy do domu? - spytał Nathan, ciągnąc mnie za skrawek szaty, chcąc przyciągnąć moją uwagę.
- Przykro mi maleństwo, chyba nie mogę pójść z wami. - odpowiedziałam, przypominając sobie historię DoCuMy, którą zauważyłam kilkakrotnie w trakcie naszego spotkania.
- Proszę! Tata i ja tęsknimy za tobą. - namawiał mnie, przeciągając litery w pierwszym wyrazie.
- No... Dobrze. - zgodziłam się, uznając, że skoro mogę zostać tutaj, nie ma sensu wracać do WMW. I pewnie trwałabym w tym postanowieniu, gdyby nie fakt, że w moim kierunku właśnie zbliżała się Kiiyuko, w otoczeniu fatamorgany Rafaela i Michela.

<Kii? Przepraszam, naprawdę wymyślenie tego było dla mnie uciążliwe, myślę, że to może być jedno z moich ostatnich opowiadań...>
* cytat z książki "Czarny koń" autorstwa Tami Hoag, którą serdecznie polecam.

Uwagi: brak 

Od Dante "Obca czy znajoma?" cz. 8 (cd. Astrid)


- Dante, tęskniłam.
- Za czym?
Popatrzyłem na nią uważnie. Mimo, że miała spuszczony łeb, to dostrzegalne było, że jej oczy niepokojąco lśnią. Nie wiedząc jeszcze, za czym tak ubolewała, zdawałem sobie sprawę, że musiało to być dla niej niesamowicie bolesne. Astrid, którą zapamiętałem bardzo rzadko płakała, a gdy już to się zdarzyło, to sprawa musiała być naprawdę poważna.
- Za tobą. - wyszeptała, podnosząc na mnie niepewnie wzrok. Trochę mnie to zaskoczyło, bo nie spodziewałem się, żeby było możliwe to, aby ktoś za mną aż tak zatęsknił. W jej oczach zobaczyłem to, czego się obawiałem: skruchę i brak nadziei na wybaczenie z mojej strony. Co prawda fakt, że mnie nie poznała był dobijający, lecz nie na tyle, bym znalazł powód, żeby obrażać się na nią z tego powodu. Położyłem się obok niej i przytuliłem do swojej piersi.
- Ja za tobą też... - powiedziałem, choć nie wiem jakim cudem wypłynęło mi to z ust. Astrid wybuchnęła głośnym płaczem, stłumionym częściowo przez moją sierść.
- As, już dobrze... Nic złego się nie dzieje... - mówiłem zachrypniętym głosem. Gardło ścisnęło mi się ze wzruszenia. W dodatku lekko mi drżał z nerwów, gdyż wiedziałem, że jedno źle wypowiedziane słowo może wszystko zepsuć, a As mnie znienawidzi. Wadera odpowiedziała tylko dalszym, nieprzerwanym płaczem.
- As, nie lubię jak płaczesz... - mówiłem, głaszcząc ją po włosach. Robiłem tak jeszcze, gdy była szczeniakiem. Dziwnie się czułem mając przy sobie dorosłą już waderę, którą musiałem pocieszać w podobny sposób, jak kiedyś.
- Przepraszam... Ja naprawdę przepraszam... - mówiła.
- Nie wiem, za co dokładnie przepraszasz, ale i tak ci wybaczam. - Posłałem jej lekki uśmiech. Ta zrobiła to samo.
- Cały ty. Nigdy nie wiesz, co się dzieje wokół ciebie, a i tak wychodzi ci to na sucho.
Zaśmiałem się krótko. W duchu się cieszyłem, że As już powoli dochodzi do siebie, bo im więcej smutku i boleści, tym mniej zabawy.
- Naprawdę? A o czym ty mówisz? - powiedziałem, tym razem tylko udając głupiego. As się roześmiała. Po chwili wahania otarłem jej łapą łzy zmieszane z już zaschniętą krwią pokrywającą jej pysk, a ta popatrzyła na mnie pytająco.
- Już ok? - zapytałem.
- Em... chyba tak. Dzięki.
- Nie ma za co.
Zapanowała cisza. Po prostu leżeliśmy tak wtuleni w siebie, ciesząc się z wzajemnej obecności.
- Dan... - zaczęła As.
- Co?
- Jeśli ktoś by tutaj przyszedł, to pewnie coś sobie pomyślał.
- To znaczy co?
- No... nie wiem... Że na przykład... - jąkała się.
- Co na przykład?
- Że zostaliśmy parą czy coś. - wykrztusiła z siebie.
- Czemu niby? Przecież jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi i nic więcej nas nie łączy.
- No niby masz rację, ale dobrze wiesz, jak dużo ostatnio przybyło nowych wilków. Mogą tego nie wiedzieć i uznać nas za wzajemnych partnerów...
Prychnąłem i puściłem As z objęć.
- Co za wilki... Czego to nie wymyślą? Może jeszcze oskarżą mnie o bycie zebrą?
Wadera się roześmiała, a ja nadal stałem z naburmuszoną miną. Kątem oka obserwowałem ją i stwierdziłem, że wygląda dużo lepiej, gdy jest szczęśliwa. A tak ogólnie to stała się... bardzo ładną waderą. Na pewno niebawem znajdzie równie cudownego i inteligentnego basiora. Co z tego, że jest teraz cała brudna? Tak właściwie to ja też, a konkretniej na piersi. W tym momencie coś sobie przypomniałem i wstałem.
- Eh... As?
- Tak?
Spojrzałem na zakrwawione ciało wilka, które wciąż leżało, jakby oczekiwało, aż zwrócimy na nie w końcu uwagę.
- Co z tym zrobimy? Raczej nie będzie się tak dalej opalał.
As pobladła i nadal na niego patrzyła.
- Jeśli mogę wiedzieć... Co ja z nim zrobiłam?
- Zdaje się, że posłużył ci za kolację.
Wadera miała taki wyraz pyska, jakby groziła jej utrata przytomności.
- K-kolację? Jestem k-kanib-balem? - wykrztusiła. Podszedłem bliżej, by w razie czego uratować ją przed upadkiem.
- Nic się nie stało, bo jeśli dobrze kojarzę, to był wilk z watahy Asa... - nie skończyłem, bo As zwymiotowała. Całe szczęście, że nie na mnie. Wyglądała słabo. Nie chciałem pytać, czy wszystko w porządku, bo wiedziałem, że w takich chwilach wszelkie pytania denerwują. Zwróciłem wzrok na kałużę wymiocin wadery. Były brązowo-czerwone z nadtrawionymi kawałkami wnętrzności, mięśni i kilku kości. Widząc to, zakręciło mi się w głowie. Chyba jestem masochistą, bo pogorszyłem swoje samopoczucie patrząc na przemian to na kałużę, to na martwego wilka i przyrównywałem, która część pasuje do którego fragmentu ciała.
- Chyba do końca dnia niczego już nie zjem. - mruknąłem, nie przejmując się, że był już wieczór.
- Ja tym bardziej... - rzekła wadera. Domyśliłem się, co czuła. Sam byłbym przerażony po czymś takim.
- Słuchaj... To był tylko demon. To nie byłaś ty...
- Ale w moim ciele.
Do oczu As napłynęły świeże łzy. Poczułem panikę.
- Nie płacz, proszę...
- M-musimy go pochować. - odpowiedziała tylko. Po chwili zastanowienia, powoli pokiwałem głową.
- Tylko gdzie?
- Nie mam pojęcia...
- Co powiesz na Mroczny Las? Nikt tam nie zagląda, więc reszta watahy nie dowie się o tym, co tu zaszło. - zaproponowałem.
- Jest środek nocy, a w Mrocznym Lesie jest niebezpiecznie...
- Będziemy na obrzeżach. Nie zgubimy się. Znaczy się... chyba.
- Dzięki za szczerość.
- Ależ proszę. - odrzekłem.

<Astrid? Mam więcej czasu, więc mogę pisać opowiadania. Jak niektórzy wiedzą, zamierzam odejść. Decyzja, czy to zrobię, czy jednak nie, zapadnie po ilości opowiadań adresowanych do moich wilków.>

Uwagi: Pisz częściej op.!

wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Moon "Samokontrola" cz.5 (cd. Blue)

Wreszcie wyszłam z pracy. Wydawało mi się, że trwało to wieczność, ale mój szef kazał nam zamknąć restaurację wcześniej, gdyż miał coś do załatwienia. Bałam się, że to coś poważnego, ale szybko przestałam o tym myśleć. W końcu ujrzałam przed sobą Blue wychodzącą z komendy policji. Wskoczyłam jej na plecy, a ona o mało się nie przewróciła.
- Moon! – krzyknęła niezadowolona Blue.
- I jak ci poszło? Po twojej minie mogę wywnioskować, że nie najgorzej.
- Można tak powiedzieć. Może dzisiaj też mnie gdzieś zaprowadzisz, co? Bo jakoś nie chce mi się wracać do watahy.
- A niby gdzie mam cię zaprowadzić? Jest dużo miejsc do zobaczenia.
- Mówiłaś mi, że mi pokarzesz mi miasto czy coś w tym stylu… Nadal musisz dotrzymać słowa.
- No dobra – zaśmiałam się – najpierw się przejdziemy.
Bez żadnego słowa ruszyliśmy wzdłuż chodnika. Blue opowiadała o jakimś owczarku, ale nie za bardzo jej słuchałam (jak zwykle). Po chwili moja przyjaciółka zniknęła mi gdzieś z oczu.
- Blue?! – zapytałam niepewnie, myśląc, że gdzieś się pojawi, jednak nigdzie jej ni było. Postanowiłam cofnąć się o kilka kroków, aby sprawdzić, czy gdzieś tam jest. Jednak przechodząc koło zaułka zauważyłam Blue z jakimś psem.
- Co ty robisz?- zapytałam odciągając ją od psa. Nie było to łatwe, gdyż pies zaczął ciągnąć Blue za nogawkę.
- Przestań! – krzyknęła Blue odpychając mnie od siebie. Podeszła do psa i zaczęła go głaskać. Po chwili gdy na mnie spojrzał, zaczął warczeć, co mogło oznaczać "Odczep się od nas i zostaw nas w spokoju".
- Moglibyśmy już stąd iść? – zapytałam, lecz Blue odpowiedziała mi piorunującym spojrzeniem.
- Czemu nie lubisz psów? – zapytała szybko
- Nic do nich nie mam – odpowiedziałam – ale… on ma… pchły… iii… możesz je też mieć… iii… może mieć właściciela, który go szuka – odpowiedziałam powoli, lecz to ostatnie raczej nie jest prawdą, gdyż pies wyglądał na niezadbanego. W końcu wyszliśmy z Blue z tego ślepego zaułka.
- A czemu tam poszłaś? – zapytałam.
- Przechodząc tamtędy usłyszałam, jak ten pies pyta się, czy jestem człowiekiem. – odpowiedziała.
Nie chciałam poruszać tego tematu, więc poszliśmy przed siebie. Zauważyłyśmy, iż zaczynało się ściemniać.
- Może już pójdziemy? – zapytałam Blue. Jednak po chwili zaczął padać deszcz i szybko schowaliśmy się pod daszkiem sklepu.
- Co teraz zrobimy? Jesteśmy na drugim końcu miasta, a wataha jest daleko – powiedziała
- Wiesz… w mieście jest dom należący do watahy. Są tam wilki które potrafią przemieniać się w człowieka… musi być chyba gdzieś niedaleko.
- No to chodźmy.

<Blue? Nie miałam weny ;_;>

Uwagi: Jak to Blue wyszła z policji? To nie do końca ma sens. Zjadasz literki. "Niepewnie" piszemy razem. Cudzysłowia nie piszemy przy użyciu dwóch przecinków. Po trzech kropkach (...) używamy Spacji.

Od Achity "Spotkanie" cz.1 (cd. Moon)

Byłam bardzo szczęśliwa, bo w końcu mogłam wyjść sama trochę dalej jaskini. Bez rodziców, bez brata. Tego dnia wybrałam się na spacer. Mogłam w końcu wybiegać się do woli, a siły miałam mnóstwo. Oddaliłam się nieco bardziej od jaskini niż miałam. No, ale przecież to chyba nic złego. Biegłam jak szalona, więc nie zauważyłam drzewa, które moim zdaniem wyrosło spod ziemi. Pysk i głowa bolały mnie niesamowicie, więc zaczęłam płakać. Usiadłam przy tym drzewie. Miałam wrażenie, że się zgubiłam, bo całkiem zapomniałam gdzie jestem.
- Cześć maleńka - powiedział ktoś do mnie.
Obróciłam głowę przestraszona. Za mną stał wilk. Ani drgnęłam. Zamarłam ze strachu.
- Mała. Nie bój się - wilk podszedł do mnie.
Dopiero teraz mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. Była to ładna wadera.
- Wiem, że jesteś z naszej watahy. Jak masz na imię? - zapytała mnie.
- Achita... - powiedziałam cicho.
- Ja jestem Moon.
Najpierw ta wilczyca mnie przerażała, ale teraz sama nie wiem co mam o niej myśleć. Nie wydaje się wcale taka straszna, ale mogę być ostrożna.
- No dobrze, a teraz powiedz... Zgubiłaś się? - zadała kolejne pytanie.
Pokiwałam tylko głową. Wolałam jak najmniej mówić. Nie ufałam jej jeszcze, tak jak każdej dopiero co napotkanej osobie. Dziwne, że widziałam ją po raz pierwszy. Jednak z drugiej strony nie mam zbyt wiele wiedzy na temat watahy ze względu na swój wiek.
- Hm. To może chcesz, abym zaprowadziła cię to rodziców? - zaproponowała.
- Zna ich pani? - spojrzałam na nią.
- Chyba tak, a jeśli nie to znajdziemy kogoś kto ciebie i ich zna.
- No nie wiem... - odparłam.

<Moon? Brak weny i mało czasu> 

Uwagi: Po trzech kropkach (...) stawiamy Spację. Masz dwa zdania mówiące nie dość, że o tym samym, to zaprzeczające sobie ("Dziwne, że widziałam ją po raz pierwszy. Jednak z jednej strony się nie dziwię, bo jestem młodym szczeniakiem.").

Od Astrid "W poszukiwaniu nowych terenów" cz. 1

Był późny wieczór, a ja siedziałam rozmyślając.
Czemu wszyscy odchodzą? Zaczynając od rodziny, a kończąc na członkach Watahy Magicznych Wilków. Było ich tak wiele, tyle ich tu przeszło, tyle przyszło. Są nowi, którzy nie są tacy źli, ale jednak odczuwam smutek, że oni mają zastąpić moich przyjaciół, którzy poszli w świat. To smutne. Kiedy o tym pomyślę, chce mi się płakać. Wiem, że ci nowi mogą zostać moimi nowymi przyjaciółmi, ale trzeba ich najpierw poznać, tamtych znałam. Iiii... I lubiłam, a oni poszli w świat. Wydaje mi się, że z kawałkiem mojego serca. W watasze czuję się obco, wśród nieznanych mi pysków. No cóż powoli tracę siłę na poznawanie, zwłaszcza jak oni nie chcą mnie znać. Ja przecież miałam siostrę, przybraną, ale siostrę, którą kochałam jak prawdziwą, a ona odeszła. Na takie myśli chce płakać, jednak brak mi sił. Boję się, że nikt nie zostanie z tych już trochę "starych" członków. Tylko ja. Do nikogo się nie odezwę, bo nie będę w stanie. A może to ją odejdę szybciej. Nie chce odchodzić, ale wśród samych nieznajomych, których nie mam jak i nie chcę poznać, chyba będę musiała to uczynić. To smutne, ale prawdziwe. Potrzebuje czasu, samotności i spokoju. Muszę odetchnąć od życia. Ale jak? Jak odejść od wszystkich co znam, ale tak by powrócić? Już wiem, pójdę na wyprawę pod pretekstem szukania terenów, znajdę coś, byle co zatrzymam się tam, po to by odetchnąć i potem wrócę. Będę spokojniejsza i przy okazji zrobię coś pożytecznego. Teraz tylko iść do Alfy i już.
Poszłam do jaskini Suzanny, oznajmiła jej, że wyruszają na poszukiwania nowych terenów z samego rana.

*W okolicach 5 rano*

Nadszedł ten czas. Czas na moja wyprawę. Muszę iść, jak najszybciej iść. Teraz, szybko, już! Tylko w którą stronę?  Biegałam po terenach jak opętana. W końcu zaczepiłam Ivette. Jako, że jest nowa i pyskata, a to może mi się przydać.
- Mnie ciekawi Most Nieskończoności. A co stara, wybierasz się na wycieczkę? - powiedziała zdenerwowana, że ją obudziłam o tak wczesnej porze.
- Tak właśnie, a co nie mogę?! - odparłam podenerwowana - Ok, to idę mostem, dzięki!
Mała chyba pomyślała, że jestem jakąś chora umysłowo, ale mało mnie to obchodziło. Ważne, by dostać się do mostu i mieć spokój.
Kiedy dostałam się tam zauważyłam, że stoi na nim jakąś postać. Jęknęłam w duchu, ale weszłam na most. Spojrzałam w dół, nie było widać dna. Słabo.
- Cześć Astrid! - zawołała dobrze mi znana postać. Źle, bardzo źle.
- Cześć Dante. - odparłam.
- Gdzie idziesz? - spytał basior.
- Na wyprawę. Sorry Danny, ale idę sama i daj mi spokój i pójdź sobie. - odpowiedziałam. Te słowa bolały, bardzo. Zrobiłam jeden krok przed siebie po czym poślizgnęłam się i wypadłam z mostu. Starałam tak, niesamowicie wystraszona. Dalej bolały mnie słowa, które powiedziałam do Dantego. Chciałam umrzeć. Jednak nie dane było mi to zrobić. Zbliżałam się do końca mojej nieprzyjemnej wycieczki. Przygotowywałam się na bolesne spotkanie z ziemią, które nie nastąpiło. Odbiłam się od czegoś i teraz do góry. W końcu wylądowałam na ziemi w jakimś lesie. Po spotkaniu z ziemią wszystko mnie bolało. Nie wiem co było dalej, chyba straciłam przytomność...

<C.D.N.> 

Uwagi: Gdy chcesz wspomnieć w op. o WMW, to proszę, rozwiń ten skrót. Zapominasz o polskich literach. Mówiąc o porze jako o porze dnia, piszemy przez "rz". Masz trzykrotne powtórzenia wyrazu "most". Niezbyt rozumiem, o co chodzi w końcówce (jest Dan, później go nie ma, As pojawia się na moście, spada z niego, później gdzieś leci i jest w lesie. Wot?), ale żeby nie zepsuć ukrytego sensu, nie będę niczego poprawiać.

Od Mizuki "Co tu robisz?" cz.9 (cd. Nari)

Po słowach Nari nastała cisza, przez dłuższy czas patrzyłam się w ziemię myśląc o słowach wadery. Jej zdanie "samotność zabija"... Może i miało sens, ale nie dla mnie. Szczerze mówiąc samotność nigdy mi nie przeszkadzała, przecież bardzo lubię ciszę i spokój. Jak Nari mogła mówić takie zdania skoro nic o mnie nie wie. No trudno, widać taki ma charakter. Po niedługiej chwili rozmyślania wstałam i stawiając pierwsze kroki mówiąc:
- Nic o mnie nie wiesz.
Wilczyca szybkim krokiem zagrodziła mi drogę.
- Właśnie w tym problem! Jak mam coś o tobie wiedzieć skoro nic nie chcesz mi powiedzieć? - spytała lekko zirytowana.
- Nie powinnaś wkładać nosa w nie swoje sprawy - powiedziałam jeszcze zimniejszym głosem, przechodząc obok niej.
Nari jednak nie miała zamiaru się poddać.
- Czemu jesteś taka chłodna w stosunku do mnie? - spytała
- Taki mam charakter, jakbyś nie zauważyła - powiedziałam znikając za drzewami.
Odchodząc myślałam nad kilkoma rzeczami. Jedno było pewne: Nari mnie nie zrozumie, tak samo jak reszta. Był tylko jeden wilk, który mnie rozumiał, jednak jeśli to co słyszałam jest prawdą, to odszedł z watahy. Westchnęłam, kładąc się w głębokim puchu. Chwilę później usnęłam. We śnie znajdowałam się w płonącym lesie, byłam goniona przez jakieś czarne mocno zakrwawione wilki. Dobiegłam do przepaści instynkt kazał mi skoczyć, więc to zrobiłam. Otaczała mnie ciemność, ale zarazem niewyobrażalny spokój i cisza. Chwilę później pojawiły się małe świecące kule, były wszędzie. Gdy przelatywały koło mnie, słyszałam miłe śmiechy i głosy wilków, które zastały zabite tamtej nocy. Wtedy stwierdziłam, że są to dusze moich przyjaciół. W mgnieniu oka cała ciemność przepaści zmieniła się w tereny mojej byłej watahy a światełka przybrały formy wilków. Wszyscy patrzyli na mnie z niezwykłym spokojem, po kilku sekundach usłyszeliśmy wycie jakiegoś wilka. Wtedy wszyscy zerwali się do biegu, wilki wzbiły się w powietrze i zmieniły się w gwiazdy. Patrzyłam na zjawisko ze zdziwieniem i jednocześnie ze smutkiem, że mogłam zobaczyć ich tylko przez parę sekund. Gdy się obudziłam nie do końca wiedziałam, co znaczy mój sen czy: tęsknotę za wilkami z mojej watahy czy raczej coś innego. Powoli wstałam i otrzepałam się z białego puchu. Spojrzałam w niebo. Było całe w gwiazdach, a wszystko wkoło pogrążane we wiecznej zimie. Powolnym tempem ruszyłam w stronę Wodospadu. Gdy już tam doszłam, weszłam do ciepłej wody i pozwoliłam ciału się rozluźnić.
- Kąpiele są takie przyjemne - powiedziałam do siebie
Jedyną wadą, jaką mają dla mnie ciepłe kąpiele jest to, że tracę chwilowo umiejętność wyczuwania innych wilków. Po przyjemnym myciu wyszłam z wody i otrzepałam się. Powolnym krokiem udałam się w kierunku mojej jaskini. Nie byłam zmęczona, jednak nie miałam pomysłu, co mogę porobić. Zanim weszłam do jaskini spojrzałam w niebo, które dzisiejszej nocy było wyjątkowo piękne. Weszłam do jaskini i położyłam się. Nim się zorientowałam, byłam pogrążona w głębokim śnie. Nad ranem z mojego snu wyrwał mnie piorun uderzający w niedużej odległości od mojej jaskini. Duży hałas zerwał mnie na równe łapy. Na dworze panowała straszna ulewa, a od czasu do czasu gdzieniegdzie uderzał piorun. Położyłam się tuż przy wyjściu w jaskini i patrzyłam jak z nieba spada ogromna ilość wody. W dni takie jak te prawie nikomu nie chce się nic robić, jednak wiedziałam że nie można tak leżeć w nieskończoność. Powolnym i leniwym ruchem wstałam i rozciągnęłam się. Postanowiłam złożyć wizytę Nari. Na szczęście jaskinia Nari znajdowała się nie daleko mojej, szybkim krokiem wyszłam z jaskini i ruszyłam do wilczycy. Duża ilość wody sprawiła, że wyglądałam jak mokry kundel. Nie minęła chwila, a doszłam do jaskini Nari. Przy wejściu stał nieznany mi basior, który dziwnym spojrzeniem obejrzał mnie od góry do dołu.
- Kim jesteś? - spytał basior
- Nazywam się Mizuki, to chyba jaskinia Nari, prawda? - spytałam niby oczywistym choć nie pewnym głosem
- Jasne, jest w środku - odpowiedział spoglądając do wnętrza jaskini
Powolnym krokiem weszłam do wnętrza jaskini. Koło Nari leżały dwie malutkie kuleczki.
- Nari, to twoje szczeniaki? - spytałam nieco zdziwionym choć cichym głosem, by nie obudzić szczeniąt.
- Tak są to: Achita i Draven - powiedziała cichym głosem
- A ten basior, to kto? - spytałam spoglądając na tajemniczego basiora

<Nari?>

Uwagi: Zapominasz o znakach interpunkcyjnych, niektóre zdania są zbyt długie... "Niewyobrażalny" piszemy razem. "Z chodząc" pisze się razem i przez "s". Powtórzenia wyrazów. "Gdzieniegdzie" pisze się razem. Kai jest połamany. Niezbyt może chodzić, a jak już, to robi to z ogromnym bólem. Mogłaś o tym gdzieś wspomnieć.

sobota, 22 sierpnia 2015

Od Suzanny "Ulubieniec publiczności" cz. 1 (cd. chętny)

Czyż to nie zabawne? Wszystkich uwaga jest skupiona na kimś innym. Wszyscy patrzą na swojego ulubieńca, cieszą się, gdy tylko pojawia się w pobliżu. Ten uśmiech rodzący się na pysku drugiej osoby przy mówieniu radosnego "cześć". Gdy jednak ja się z kimś przywitam, ten natychmiastowo albo poważnieje, albo ucieka. Mam wrażenie, że jestem tak bardzo odpychająca, że moje własne odbicie się mnie wstydzi. Może to po prostu zazdrość? Może to właśnie ta chorobliwa zazdrość, przed którą jestem przestrzegana od dziecka? A z resztą nie ważne. Zawsze wszystkiemu przyglądam się z boku, głównie tym miłym wydarzeniom, które cieszą inne wilki. Nie potrafię podzielać ich szczęścia. Nie umiem ich pocieszać, czy wspierać w trudnych momentach. Przyjaciółka ze mnie marna. Nie mam współczucia do innych. Nie wiem, jak to jest. Tym bardziej, że nawet własnemu ojcu przed śmiercią nie wyznałam, że go kocham. Ale czy wtedy to byłaby prawda? Nie jestem już pewna swoich uczuć. Ukryłam pysk w łapach. Gdybym tylko mogła się tak po prostu schować się przed całym światem? Tak po prostu zniknąć i nie przejmować się tym, co sprawia mi trudności na co dzień? Niestety, ale nie mogę tego tak po prostu sobie przerwać. Jak już rozpoczęłam walkę, jakim jest życie, muszę ją godnie wygrać. Nie poddawać się, gdy będzie ciężko, walczyć do samego końca, by zwyciężyć w chwale i sławie, żeby inni wspominając mnie schylali głowy szacunkiem budząc żywy podziw do mej osoby...
Ishi, co ty wyprawiasz? - zadałam sobie po raz kolejny głęboko w duchu to pytanie. Niestety, ale nie mogłam znaleźć na nie żadnej odpowiedzi. Byłam bliska załamania, ale jednak nie płakałam. Nie, Ishi nie płacze. Jest twarda. Nie należy do mięczaków. Podniosłam się ledwie co trzymając się na łapach. Znowu serce dało się we znaki szybszymi uderzeniami, a biodro przeszywającym bólem. Gdy jednak już złapałam równowagę, a oddech się co nieco uspokoił, twardo stanęłam na ziemi. Nic nie jest w stanie stanąć mi na drodze. Ta, stanowcza i silna Ishi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Dasz radę, jesteś Alfą. Nie poddasz się tak łatwo. Nie zdobędzie twojego serca jaki basior, nie jesteś łatwa. - myślałam stawiając kolejne to kroki przed siebie, przyspieszając coraz bardziej, niczym rozpędzająca się lokomotywa. Po kilkunastu sekundach już gnałam przez las nie przejmując się coraz bardziej uciążliwym bólem prawego biodra.
Po dystansie zaledwie niecałego kilometra, łapy całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa i ugięły się nie tylko pod wpływem ciężaru mojego ciała, ale też przez zbyt wielkie zmęczenie, a także nadwyrężoną kość. Przymrużyłam oczy. Byłam zanurzona trawie, zapach kwiatów drapał mnie w nos. Kichnęłam. Niech tą alergię diabli wezmą! Wciąż jednak leżałam w bezruchu, wygrzewając się w słońcu wiszącego idealnie na środku nieba, nie zwracając uwagi na łaskoczące źdźbła trawy. Jest teraz dzień, dlatego też nie było nawet takiej możliwości, by zdarzyło mi się zasnąć. Po prostu nie potrafię zapaść w sen, gdy słońce jest na niebie, tak właśnie jestem stworzona. Nawet jeżeli nie wiadomo jak bym się zmęczyła, i tak nie zasnę. W tej chwili nie byłam w nastroju na jakiekolwiek pogawędki. Wolałabym spędzić ten dzień sama, z własnymi przemyśleniami.
Leniwe wylegiwanie się na łące przerwał mi jednak jakiś głos mówiący...

<chętny?>