Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 17 marca 2019

Od Lind "Wpadliśmy na chwilę" cz. 1 (cd. Torance/Asgrim)

Kwiecień 2023
Rozpoczęłam patrol w samo południe; kiedy przestał padać deszcz. Zgodnie z wytycznymi od Alf, miałam dziś wyruszyć drogą powietrzną wgłąb watahy. Akurat gdy wyszłam z jaskini i wystartowałam, wiatr zaczął słabnąć. Wkrótce zdałam sobie sprawę, że odzwyczaiłam się od latania w warunkach określanych jako "normalne". Odnosiłam wrażenie, iż lot jest zbyt łatwy. Nic nie próbowało rozwiać mi skrzydeł, ani rzucić mnie z powrotem na ziemię. Nagle nie czułam praktycznie żadnego oporu. 
Terytorium naszego stada widziane z góry, nie przypominało już wcale obrazów, które miałam w pamięci. Setki drzew Lasu wyrwane z korzeniami albo złamane wpół, wszędzie dookoła ślady po licznych pożarach, a do tego zbiorniki wodne wystąpiły z brzegów. Stanowiło to dziwaczny kontrast z nienaturalnie wybujałą roślinnością na wszelkich polanach i łąkach. Nie byłam w stanie wypatrzeć Biblioteki, Parku, ani nawet Mostu Nieskończoności. Ciekawe, czy to dlatego, że zostały zniszczone, czy może zwyczajnie tracę orientację w terenie i szukam ich w złych miejscach. 
Po około godzinie poczułam, że na głowę spadło mi kilka zimnych kropel. Zadrżałam. Nie miałam żadnych wątpliwości - lada chwila znów lunie! Wykonałam gwałtowny zwrot i skierowałam się w stronę jaskiń. Poczułam na grzbiecie kolejne zalążki nadchodzącego deszczu. W przeciągu kilku sekund rozpędziłam się do maksymalnej prędkości. Za nic w świecie nie chciałam wystawiać się na działanie tego czegoś, co pada z chmur. Nigdy nie miałam w planach zostać wilkiem-mutantem! Przez chwilę próbowałam tworzyć osłonę z żywiołu, która uniemożliwiłaby kolejnym kroplom dosięgnięcia mnie, lecz z jakiegoś powodu nie utrzymałam bariery zbyt długo. Może miała z tym związek prędkość, z jaką poruszałam się w powietrzu, a może fakt, że z każdą chwilą byłam coraz bardziej zestresowana. Gdzieś w oddali wybrzmiało kilka grzmotów. 
Nareszcie dotarłam podnóża Gór. Obniżyłam nieco lot i niewiele zwalniając, poleciałam w stronę swojej nory. Nagle dostrzegłam na szlaku mojego towarzysza. Dlaczego on sterczy tutaj, zamiast szukać ukrycia w jaskini?! Z impetem wylądowałam przed nim, ledwo łapiąc równowagę.
- Co ty wyprawiasz? Zaczyna padać! - wykrzyknęłam do Odmieńca. 
- Widzę przecież - odparł Strażnik Wichury, przyklejając się do kamiennej ściany. - Chciałem sprawdzić, czy to zauważyłaś i czy już wracasz - jego głos brzmiał jakoś mniej obojętnie, niż zwykle. 
- Dzięki za troskę, jeszcze nic mi nie jest. Teraz wracamy do jaskini - zarządziłam.
Tingowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast zaczął biec we właściwym kierunku. Zrobiłam to samo. Z przerażeniem dostrzegłam na kamieniach dookoła coraz więcej śladów kropli "deszczu". Spróbowałam osłonić się skrzydłami z wiatru, ale nie mam pojęcia, czy to coś dało. Po upływie niecałej minuty powinniśmy już dotrzeć do mojej nory, jednak za następnym zakrętem nie czekało nas wejście do jaskini, a jedynie sterta wielkich kamieni. Zahamowałam, wbijając pazury w ziemię. Pomyliliśmy drogę? - pomyślałam, lecz szybko zrozumiałam, że to nie to.
- Lawina... - oznajmiłam oczywiste. 
Spróbowałam ruszyć któryś z głazów, ale bez skutku. W międzyczasie Ting zrzucił swój płaszcz i podniósł go nad głowę jak baldachim. "Deszcz" padał coraz gęściej. 
- Zostaw, Pierzasta! - ryknął. - Musimy szukać innego schronienia!
- Tak... Masz rację, masz rację - wyjąkałam, zdając sobie sprawę, że tylko tracę czas. 
Złapałam Tinga za jego czarny kubrak i wrzuciłam sobie na grzbiet. Po tym zawróciłam i zaczęłam biec z powrotem na główny szlak, który zaprowadzi nas do innych jaskiń. Poczułam, jak Odmieniec wbija ostre szpony w mój grzbiet odrobinę za mocno. Zacisnęłam zęby, ale postanowiłam zwrócić mu uwagę później, jak już będziemy bezpieczni. Ślizgając się na niebieskawym nalocie, popędziłam w kierunku pierwszej jaskini, którą wypatrzyłam. Nie wiedziałam nawet do kogo należy. Miejmy nadzieję, że osoba ją zamieszkująca nie będzie miała nic przeciwko niespodziewanej wizycie innego członka stada i jego towarzysza. Po raz kolejny usłyszałam grzmot, tym razem znacznie bliżej. Zaskamlałam i położyłam po sobie uszy, lecz nie zatrzymałam się. Jeszcze kawałek!
Wpadłam bez przywitania do wspomnianej wcześniej nory. Zatrzymała mnie dopiero ściana, która była znacznie bliżej wejścia, niż bym się spodziewała. Syknęłam przez to nagłe zderzenie, ale pocieszał mnie fakt, że przynajmniej uciekliśmy przed ulewą. Ciężko dysząc, opadłam na ziemię. Ting przestał wbijać mi szpony w grzbiet i stanął na własnych łapach. 
- Cześć, Lind... - usłyszałam nagle głos Asgrima. 
Poderwałam się na równe nogi. Moim oczom ukazał się dobrze znany mi basior i jego partnerka Torance. Oboje patrzyli w naszą stronę, co najmniej zaskoczeni. Przyozdobiłam pyszczek nerwowym uśmiechem, żeby choć trochę rozluźnić niezręczną atmosferę. 
- Cześć... Strasznie przepraszam was za najście. Zaskoczył nas... "deszcz" i... e... 
- I nie mamy już jaskini - dodał Ting, zrzucając plecak.
- Naprawdę? Jak to się stało? - spytała ruda wadera. 
- Lawina odcięła zupełnie dostęp do środka - mruknęłam, oglądając niebieskawe coś na moim futrze. Średnio wiedziałam, co mam z tym zrobić. - Moglibyśmy przeczekać ulewę u was? 
- Nie ma problemu - oznajmiła Tori. - Prawda? - spojrzała na swojego partnera.
- Żadnego - wzruszył ramionami basior. 
- Dziękuję - westchnęłam, po czym odeszłam na bok, żeby się choć trochę otrzepać z tego czegoś, co obecnie pada z chmur. 
Kątem oka dostrzegłam, jak Odmieniec wykręca swój przemoczony płaszcz. Zsunął też nieco czaszkę z pyska i szybkim ruchem wycisnął "wodę" z pióropusza. Nie wystarczyło to niestety, bym zobaczyła jak wygląda jego (zapewne brzydka) morda. Kiedy oboje skoczyliśmy "jako-tako" pozbywać się z siebie resztek nienaturalnej ulewy, usiedliśmy pod ścianą naprzeciwko faktycznych właścicieli jaskini. Nie musiałam na szczęście długo słuchać ciszy między naszą czwórką, bo Ting, jak to miał w zwyczaju, wyciągnął z plecaka banjo i zaczął je stroić. 
- Co umiesz na tym zagrać? - zainteresował się Asgrim. 
- Dużo rzeczy - odparł mój towarzysz. 
- A tak na przykład? - kontynuował basior, oglądając z uwagą instrument. 
Odmieniec wybrzdąkał jakąś wesołą melodię. Ja znałam ją już bardzo dobrze; Strażnik Wichury nie omieszkał męczyć mnie nią co najmniej raz na dwa dni. W normalnych warunkach kazałabym mu zmienić repertuar, ale tym razem przekupiło mnie własne zmęczenie i wyjątkowe zainteresowanie utworem Asa. Ting szarpał struny jeszcze minutę, może dwie. Kiedy banjo znów zamilkło, basior wypytywał dalej:
- Ma to jakieś słowa?
- Są po grecku. Chyba żadne z was tu obecnych nie zna greki - mruknął właściciel instrumentu, zerkając na nas. 
Wywróciłam dyskretnie oczami. 
  

<Torance/Asgrim?>

Uwagi: brak