Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 5 stycznia 2016

Od Valki "Samotna wadera" cz.4 (cd. Mizuki lub Astrid)

Poruszyłam się gwałtownie, narwana przez bolesny tik. Leżałam tak przez dobre kilka chwil, przypominając sobie o wszystkim, co zaszło przed moją utratą przytomności, począwszy od niewyobrażalnego przerażenie, poprzez morderczą ucieczkę, aż do nagłego upadku i przekazania mnie informacji o zamrożeniu krwi. Otworzyłam oczy. Wszystko wciąż było rozmazane, lecz wiedziałam, że w pobliżu znajdował się ktoś jeszcze. Zaczęłam drżeć i obróciłam głowę w tamtym kierunku. Kształty faktycznie się poruszały. Ktoś tam był. Przeczucie mnie nie zmyliło. Do moich nozdrzy docierały ostre zapachy aromatycznych ziół, służących do leczenia wszelakich ran i chorób. Najprawdopodobniej znajdowałam się w wilczym szpitalu.
- Obudziła się... - usłyszałam głos. Moja pierś zesztywniała. Skuliłam się, skomląc jednocześnie. Nie dość, że niemiłosiernie czułam rozdarty bok i pieczenie w prawym płucu, to jeszcze w pobliżu znajdowały się wilki. Moja sytuacja była wyśmienita. Wprost wymarzona. Wilk podszedł bliżej i na mnie patrzył.
- Czego się boisz...?
Nie odpowiedziałam, tylko skomlałam dalej, wciskając się pod ścianą najbardziej, jak to jest tylko możliwe. Skała drapała mnie w plecy, ale nie przejmowałam się tym. To był pikuś w porównaniu do męczarni, jakie teraz przeżywałam.
- Valka? Wszystko ok?
Czy ona właśnie zapytała o to, czy u mnie wszystko w porządku? Dobre mi sobie! Zamachnęłam się łapą, lecz mój "cios" zdawał się być naprawdę żałosny, gdyż nie tylko wyglądał jak wykonany przez niezwykle słabego wilka, to jeszcze nie wycelowałam, a moja łapa bezwładnie opadła kilkanaście centymetrów przed nosem wadery. Nawet już nie potrafiłam prawidłowo wymierzyć odległości... Właściwie to nigdy nie potrafiłam nabyć tej umiejętności.
- Czy ty właśnie próbowałaś mnie zaatakować? - zapytała zaskoczona. Zaczęłam cicho szlochać. Serce biło mi jak oszalałe. Bałam się. Tak koszmarnie się bałam! Lęk przed innymi wilkami był zatrważający. Już na samą myśl o spotkaniu z jakimś przedstawicielem swojej rasy dostawałam dreszczy, a co dopiero o realnym, pyskiem w pysk! Jedynej rzeczy, której bałam się jeszcze bardziej był chyba lęk przed spotkaniem z człowiekiem. Właściwie to... bałam się przynajmniej miliona innych rzeczy. Wszelaka adrenalina była mi obca... przynajmniej ta "przyjemna adrenalina", którą wychwalały inne wilki. Jedną adrenaliną, jaką w życiu doznaję, to odwieczny strach, który już od dziecka napędza moje łapy do panicznej ucieczki.
- Val, co się dzieje? - dopytywała. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież zawsze mogę stać się niewidzialna. Tak więc zrobiłam. Mimo to, że mnie chwilowo nie widziała, to i tak miałam pewność, że wie, gdzie jestem. Ponadto słyszała mój równie żałosny szloch.
- Spokojnie... - szeptała wadera, wyciągając w moją stronę łapę. Odtrąciłam ją. Coraz bardziej zdumiona zaprzestała dalszym próbom rozmowy ze mną i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia. Najprawdopodobniej segregowała zapasy ziół. Trzęsłam się jak osika. Widziałam... właściwie to niewiele widziałam. Wszystko wciąż wydawało mi się być tak niewyraźne, że nawet z bliska nie potrafiłam rozróżnić osób ani rzeczy. Zamknęłam oczy. To nie miało najmniejszego sensu, by się na siłę ukrywać, choć wiedziałam, że i tak wszyscy wiedzą, gdzie jestem. Stopniowo stawałam się widoczna... Aż w końcu nie przypominałam już zjawy bądź ducha. Świszczący oddech nie wróżył niczego dobrego... moja pierś zdawała się ważyć co najmniej tonę. Uchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam kolejny kształt stojący tuż nade mną. Już miałam wrzasnąć z przerażenia, ale ona mnie wyprzedziła słowami:
- Valka... Przepraszam.
Głos należał do nie nikogo innego, jak do wadery napotkanej już wcześniej. To właśnie ona spowodowała mój wypadek, a teraz przeprasza. Nie wiedząc, co powiedzieć, po prostu bezwładnie błądziłam wzrokiem po jej pysku, próbując zobaczyć jakieś szczegóły... Jednak moja próba zakończyła się niepowodzeniem. Wadera się wyprostowała.
- Astrid? Czy to normalne, że ma szarawe źrenice?
Moje serce łomotało jeszcze mocniej, o ile jest to możliwe. Na nowo napotkały mnie mdłości. Wadera o imieniu Astrid najpierw zastygła w bezruchu, po czym odwróciła się w naszym kierunki i podeszła bliżej.
- Nie...
Nachyliła się nade mną i przypatrywała mi się z bliska. Moja szczęka drżała z przerażenia. Niech ona odejdzie, niech ona odejdzie, niech ona odejdzie... - myślałam, powtarzając w duchu, zupełnie jak w pacierzu. Ona jednak nie oddaliła się ani o milimetr i powiedziała tylko:
- Niedobrze...
- Co się stało? Coś jej dolega? - zaniepokoiła się. Lekarka w końcu odsunęła się ode mnie i popatrzyła na przybyłą samicę.
- To może być zaćma. Wyjątkowo szybka. Zwykle przebiega w przeciągu około miesiąca... ale mamy tutaj do czynienia z najwyraźniej niezwykłym przypadkiem, gdyż wystąpiła z dnia na dzień.
- Czym jest zaćma? - zapytała.
- Można uznać, że zaćmieniem wzroku... ona ślepnie, Mizuki. Ledwo nas widzi.
Będę ślepa? Nie będę widzieć nic? Dosłownie nic? Już nigdy nie zobaczę tych wszystkich cudów natury? Swoich leśnych przyjaciół? Taka wizja przyszłości przeraziła mnie na taką skalę, że mój już dość przerażony umysł tego nie wytrzymał. W jednej chwili zrobiło mi się zimno, a napięte mięśnie zelżały. Straciłam przytomność.

<Mizuki? Astrid?>

Od Mizuki "Wiosenne porządki" cz. 3

Jaskinia zdawała się nie mieć końca, a z każdym kolejnym krokiem czułam coraz silniejszy powiew chłodnego wiatru. Zaczęłam coraz szybciej iść, aż moje powolne ruch zmieniły się w bieg. Powiew powierza mógł wtedy znaczyć tylko jedno: gdzieś niedaleko jest wyjście z tego dziwnego miejsca. Biegłam ile sił w łapach, powoli zaczynało mi brakować tchu. Nie minęło może z pięć minut jak dobiegam do "wyjścia", oczom nie mogłam uwierzyć co znajdowało się na końcu korytarza. Myślałam, że znalazłam wyjście na powierzchnię, jednak nigdy wcześniej się tak nie myliłam. To miejsce znajdowało się głęboko pod ziemią, lecz było tam jasno i ciepło jakbym spacerowała po powierzchni latem. Miejsce to zdawało się być rajem dla wszystkich żywych istot, dookoła mnie rosły wszystkie znane i nieznane mi rośliny, zwierzęta żyły ze sobą w zgodzie, a woda tu była krystalicznie czysta. Po długiej wyprawie byłam głodna i spragniona, postanowiłam więc napić się wody z jednego źródełka i zapolować na jakieś nieduże zwierze. Długo nie musiałam szukać mojej "biednej ofiary", była nią dosyć młoda sarna. Po cichu zakradłam się do ofiary i gdy byłam blisko niej zwierze mnie usłyszało i w pośpiechu zaczęło uciekać. Po niedługiej gonitwie udało mi się ją złapać i podgryźć jej gardło. Chwilę później sarna leża martwa na trawie. Łapczywie zaczęłam ją jeść aż nie zostało z niej zbyt wiele. Usiadłam na trawie i dopiero wtedy zauważyłam że kompletnie się zgubiłam.
No pięknie, jeszcze tego brakowało - pomyślałam
- Tylko spokojnie, zawsze są jakieś pozytywy, trzeba myśleć pozytywnie - zaczęłam gadać sama do siebie
Zabawnie to musiało wyglądać jak jakaś wadera, która nie wiadomo skąd przybyła zaczęła nagle gadać do siebie, ale kto by to mógł zobaczyć w koło nikogo nie było. Zaczęłam się nerwowo obracać.
- Tak jak myślałam tu nikogo nie ma, oprócz tej małej białej wilczycy... zaraz, zaraz czy ja właśnie zobaczyłam wilka? - mówiłam ciągle na głos
Jednak nie przewidziało mi się. Za moimi plecami stała mała może pół roczna wadera, dziwnie się na mnie patrzyła, aż w pewnym momencie zerwała się i zaczęła uciekać.
- Poczekaj ja nic nie chce Ci zrobić!... - krzyknęłam, lecz ta i tak nawet się nie odwróciła
Chwile później zjawiło się całe stado wilków i ich Alfa. Wilki te były dziwne, takie obce, a jednocześnie takie, takie... znane.
- Jak się tu dostałaś i kim jesteś? - zapytał mnie ich przywódca
Już miałam odpowiedzieć, gdy poczułam ten znajomy zapach, pamiętałam go jeszcze z dzieciństwa. Spojrzałam mu w oczy i wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane. Były to spokojne i ciche choć nieco zdenerwowane oczy, które były cudownym odzwierciedleniem blasku gwiazd na ciemnym niebie. Podniosłam mój łeb i postawiłam wszystko na jedną kartę:
- To ty, Ares?
Wilk zszokowany na mnie popatrzył, wydawał się być mocno zdziwiony co potwierdziło, to o co wcześniej zapytałam.
- Zaczęłam myśleć, że nie żyjesz, mój ukochany młodszy bracie! - wykrzyknęłam radośnie
Oczy mojego brata rozszerzyły się, a jego ogon zaczął delikatnie machać. Ares rzucił się na mnie powalając mnie na ziemię, na jego pysku widniał głęboki uśmiech
- Moja głupia starsza siostra - Po tych słowach oboje wybuchliśmy śmiechem.

CDN

Uwagi: Wciąż te przecinki. :I

Od Sierry "Watson, mamy problem!" cz. 1 (cd. Kai)

Wschodnie Klify są wręcz stworzone dla mnie. Oczywiście wieczorem i nocą, bo za dnia tabuny wilków opalają się tam. Niedorzeczne, jak można chcieć coś takiego robić... Jak można w ogóle chcieć coś robić za dnia?
To nie jest ważne. Ważne jest to, że kiedy zapadają ciemności, świat jest piękniejszy. Nawet mi się nie chce narzekać (chyba że w okolicy widzę jakiegoś gościa, wtedy aż trud, żeby nie oszaleć). Przeciągam się na skale i krzeszę iskry pazurami, to moje drugie ulubione zajęcie. Przyglądając się gwiazdom, nieśmiało mrugających zza chmur, przeczesuję sobie grzywę, ta jednak pozostaje tak samo nastroszona jak wcześniej. Chyba czas sobie sprawić szczotkę - myślę, zerkając na iskrzące się pazury.
Mniej więcej tak spędziłam pół nocy, myśląc o różnych głupotach (chyba nie myślimy non stop filozoficznie, prawda?) i kopiąc kamyki. Może taki stan trwałby dłużej, ale słyszę cichy tupot łap na drugim końcu klifu. Najeżam się i chowam w najbliższej dziurze w skale. Nie to, żebym się bała, ale nie lubię spotkań z towarzystwem. Tymczasem kroki są coraz bliższe, a ja tylko na wszelki wypadek, zagęszczam ciemność wokół siebie. To był błąd, bo słyszę zduszone parsknięcie i słowa:
- Ty, jak ty tam miałaś na imię? Sjere? - to Kai, pierwszy wilk, jakiego spotkałam w watasze jakiś dzień temu. Wysuwam się z kryjówki i odpowiadam:
- Sierra, inteligencie inaczej.
Basior przywdziewa szarmancki uśmiech.
- Miło mi cię widzieć, madame. - ugina się w jakiejś parodii ukłonu.
- Watson, mamy problem - wyginam usta drwiąco w jego kierunku.
- Cooo?... - mija moment, zanim łapie o co chodzi. Padam ze śmiechu, oczywiście bez powodu.

<Kai? I weź tu ogarnij Sierrę xD>

Uwagi: Żadnych emotikon, ani tym bardziej internetowych zniczy! Wschodnie Klify piszemy z wielkiej litery. Opalać się? Zimą? Albo wczesną wiosną? Przy jednym stopniu na plusie? No kto co lubi...

Od Shiry "Jeleń Szczęścia" cz. 1 (cd. chętny)

Mroźny, grudniowy poranek, na dodatek mgła ograniczająca widoczność. I weź upoluj coś porządnego w pojedynkę oraz taką pogodę! Wytrzymam te parę dni... Jeżeli znajdę watahę. Zresztą - to nie czas na rozmyślania, idę coś upolować. Moje łapy delikatnie i szybko poruszały się nad śniegiem. Widzę jelenia. Ale co mi po jeleniu? Jestem zwierzęciem stadnym, moje miejsce jest w którejś z watah. Nie na tej samotni, to już tyle lat!... Czy mi się zdaje, czy ta wataha... poluje na jelenia? Czy jest z nimi samiec lub samica Alfa? Czy tylko przywódca polowań? Raczej się nie dowiem, jeśli nie spytam. Nie wydaje mi się, bym widziała już kiedyś te wilki. Jestem na zachodzie kraju, ciekawe ile szukali, by coś upolować... Jakie są ich tereny... Tak, nie spieszyło mi się do nich, ale prędzej czy później dowódca musiał mnie zauważyć. I tak się stało. Duży, młodo wyglądający basior zbliżył się do mnie pewnym krokiem. Był to zapewne dowódca polowań. Można powiedzieć, że bycie gończym jest moją tradycją rodzinną. Zapewne tu także ich mają.
- Wiesz na czyim terenie jesteś? - Wyczułam w głosie nutę zarówno agresji jak i nutę pewności siebie.
- Zapewne na terytorium Waszej lub innej watahy. Przybywam ze wschodu, zwą mnie Shira.
- Czy należysz do jakiejkolwiek watahy?
- Ostatnio należałam jak miałam dwa tygodnie. Do czego Ci te informacje, hę? - Co prawda nie powinnam odzywać się tak do dowódcy polowań, ale nie należę do jego stada.
- Zaprowadzimy Cię do wad... Do osoby, która Cię oceni. - Nie musiał dokończać, wiedziałam, że chodzi o waderę i jest to samica Alfa. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i poszłam z nimi do centrum. Tam miałam dowiedzieć się, po co mu były te informacje. Po dłuższym czasie wędrówki w śniegu zauważyłam idącą ku nam w moim wieku, brązową, okazałą waderę.
- Macie pożywienie? Kto to jest? - samica przejrzała mnie wzrokiem z niemałym podejrzeniem.
- Polowanie na jelenia zakończyło się klęską... niestety... A to jest Shira, pochodzi ze wschodu i przemierzała nasze tereny.
Wadera dokładnie mi się przyjrzała.
- Witaj na okresie próbnym w naszym stadzie Shiro.
- Dziękuję, spróbuję wykorzystać to jak najlepiej. - "Grzecznie się ukłoniłam" i odsunęłam się tyłem. Za chwilę do brązowej wadery podeszła biała, niemal śnieżna samica. Zapewne matka wadery jak i emerytowana samica Alfa. Zdrzemnęłam się w krzakach, lecz zanim naprawdę zasnęłam, czułam nadal przyjemny dreszczyk emocji przepływający po moim małym, wilczym ciele.

<Obojętnie do kogo, ktoś, kto będzie chciał rozwinąć ;P Muszę się rozkręcić.. ;D>

Uwagi: "Parę" piszemy przez "ę". "Alfa" w tej watasze piszemy z wielkiej litery. Używając trzykropka licz, ile kropek stawiasz, bo zwykle o jednej zapominasz. "Wataha" pisze się przez "h"! Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Wahura? Wachura? Nie mam pojęcia, co to słowo znaczy, pierwszy raz się z nim stykam, a w dodatku Google nie chce mi nic więcej powiedzieć na ten temat. Z tego, co się dowiaduję jest to imię bądź nazwisko, a nie jakieś konkretne określenie pozycji w danym stadzie. Nie zmieniłam tego ze względu na to, czy mam rację, czy też nie. To, czy się myliłaś, zadecyduj już sama.