- Obudziła się... - usłyszałam głos. Moja pierś zesztywniała. Skuliłam się, skomląc jednocześnie. Nie dość, że niemiłosiernie czułam rozdarty bok i pieczenie w prawym płucu, to jeszcze w pobliżu znajdowały się wilki. Moja sytuacja była wyśmienita. Wprost wymarzona. Wilk podszedł bliżej i na mnie patrzył.
- Czego się boisz...?
Nie odpowiedziałam, tylko skomlałam dalej, wciskając się pod ścianą najbardziej, jak to jest tylko możliwe. Skała drapała mnie w plecy, ale nie przejmowałam się tym. To był pikuś w porównaniu do męczarni, jakie teraz przeżywałam.
- Valka? Wszystko ok?
Czy ona właśnie zapytała o to, czy u mnie wszystko w porządku? Dobre mi sobie! Zamachnęłam się łapą, lecz mój "cios" zdawał się być naprawdę żałosny, gdyż nie tylko wyglądał jak wykonany przez niezwykle słabego wilka, to jeszcze nie wycelowałam, a moja łapa bezwładnie opadła kilkanaście centymetrów przed nosem wadery. Nawet już nie potrafiłam prawidłowo wymierzyć odległości... Właściwie to nigdy nie potrafiłam nabyć tej umiejętności.
- Czy ty właśnie próbowałaś mnie zaatakować? - zapytała zaskoczona. Zaczęłam cicho szlochać. Serce biło mi jak oszalałe. Bałam się. Tak koszmarnie się bałam! Lęk przed innymi wilkami był zatrważający. Już na samą myśl o spotkaniu z jakimś przedstawicielem swojej rasy dostawałam dreszczy, a co dopiero o realnym, pyskiem w pysk! Jedynej rzeczy, której bałam się jeszcze bardziej był chyba lęk przed spotkaniem z człowiekiem. Właściwie to... bałam się przynajmniej miliona innych rzeczy. Wszelaka adrenalina była mi obca... przynajmniej ta "przyjemna adrenalina", którą wychwalały inne wilki. Jedną adrenaliną, jaką w życiu doznaję, to odwieczny strach, który już od dziecka napędza moje łapy do panicznej ucieczki.
- Val, co się dzieje? - dopytywała. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież zawsze mogę stać się niewidzialna. Tak więc zrobiłam. Mimo to, że mnie chwilowo nie widziała, to i tak miałam pewność, że wie, gdzie jestem. Ponadto słyszała mój równie żałosny szloch.
- Spokojnie... - szeptała wadera, wyciągając w moją stronę łapę. Odtrąciłam ją. Coraz bardziej zdumiona zaprzestała dalszym próbom rozmowy ze mną i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia. Najprawdopodobniej segregowała zapasy ziół. Trzęsłam się jak osika. Widziałam... właściwie to niewiele widziałam. Wszystko wciąż wydawało mi się być tak niewyraźne, że nawet z bliska nie potrafiłam rozróżnić osób ani rzeczy. Zamknęłam oczy. To nie miało najmniejszego sensu, by się na siłę ukrywać, choć wiedziałam, że i tak wszyscy wiedzą, gdzie jestem. Stopniowo stawałam się widoczna... Aż w końcu nie przypominałam już zjawy bądź ducha. Świszczący oddech nie wróżył niczego dobrego... moja pierś zdawała się ważyć co najmniej tonę. Uchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam kolejny kształt stojący tuż nade mną. Już miałam wrzasnąć z przerażenia, ale ona mnie wyprzedziła słowami:
- Valka... Przepraszam.
Głos należał do nie nikogo innego, jak do wadery napotkanej już wcześniej. To właśnie ona spowodowała mój wypadek, a teraz przeprasza. Nie wiedząc, co powiedzieć, po prostu bezwładnie błądziłam wzrokiem po jej pysku, próbując zobaczyć jakieś szczegóły... Jednak moja próba zakończyła się niepowodzeniem. Wadera się wyprostowała.
- Astrid? Czy to normalne, że ma szarawe źrenice?
Moje serce łomotało jeszcze mocniej, o ile jest to możliwe. Na nowo napotkały mnie mdłości. Wadera o imieniu Astrid najpierw zastygła w bezruchu, po czym odwróciła się w naszym kierunki i podeszła bliżej.
- Nie...
Nachyliła się nade mną i przypatrywała mi się z bliska. Moja szczęka drżała z przerażenia. Niech ona odejdzie, niech ona odejdzie, niech ona odejdzie... - myślałam, powtarzając w duchu, zupełnie jak w pacierzu. Ona jednak nie oddaliła się ani o milimetr i powiedziała tylko:
- Niedobrze...
- Co się stało? Coś jej dolega? - zaniepokoiła się. Lekarka w końcu odsunęła się ode mnie i popatrzyła na przybyłą samicę.
- To może być zaćma. Wyjątkowo szybka. Zwykle przebiega w przeciągu około miesiąca... ale mamy tutaj do czynienia z najwyraźniej niezwykłym przypadkiem, gdyż wystąpiła z dnia na dzień.
- Czym jest zaćma? - zapytała.
- Można uznać, że zaćmieniem wzroku... ona ślepnie, Mizuki. Ledwo nas widzi.
Będę ślepa? Nie będę widzieć nic? Dosłownie nic? Już nigdy nie zobaczę tych wszystkich cudów natury? Swoich leśnych przyjaciół? Taka wizja przyszłości przeraziła mnie na taką skalę, że mój już dość przerażony umysł tego nie wytrzymał. W jednej chwili zrobiło mi się zimno, a napięte mięśnie zelżały. Straciłam przytomność.
<Mizuki? Astrid?>