Sierpień 2022 r.
Szare sklepienie jaskini. Bardzo oczywisty i łatwy do wyobrażenia widok. Do tego stopnia, że przez dobrą chwilę zastanawiałem się, czy to jakieś urojenie.
Minęło tyle czasu, a dalej miewam podobne myśli. Niemal dwa lata. Według wilczej skali jestem praktycznie w średnim wieku, a mimo to dalej nie zdecydowałem się na jakieś środki przeciw starzeniu. Zdążyłem się zorientować, że takowe są dostępne już dość dawno, ale nie potrafię się w sobie zebrać. Idea magii dalej jakoś mnie nie przekonuje.
Zmuszony do częstego przesiadywania w zamkniętej przestrzeni miałem mnóstwo czasu na przemyślenia. Brak zajęcia denerwował mnie do tego stopnia, że chciałem wrócić do praktyki własnych zdolności magicznych. Jak na złość, czarne chmury skutecznie mi to uniemożliwiły. Przez długi czas siedziałem w pobliżu wejścia do swojej jaskini i wpatrywałem się w ten dziwny deszcz. Rzadko sięgałem po książkę, z powodu równie rzadkiej ochoty na czytanie.
Dziwnie się czułem. Z jednej strony trochę niepokoił mnie obecny stan rzeczy, z drugiej po prostu czekałem na rozwój wydarzeń. Oczekiwanie, to dobre słowo.
W końcu wszyscy się doczekaliśmy.
Padało bez przerwy przez dobre kilka godzin od mniej więcej środka nocy. Wyjątkowo nieprzyjemny ból głowy i potężne grzmoty, padające zdecydowanie za blisko, skutecznie wyrwały mnie ze snu. Uskoczyłem w głąb jaskini, niemal uderzając bokiem o skałę, gdy fioletowy piorun huknął praktycznie u wylotu nory. Drżąc na całym ciele, bezskutecznie próbowałem przebić wzrokiem mrok zalegający w jaskini. Pisk w obolałych uszach zagłuszył mi mój oddech, ale doskonale czułem, że jest znacznie przyspieszony. Dopiero po jakiejś minucie, dalej cały zjeżony, przeniosłem się w pobliże posłania i usiadłem obok. Miałem jako taki wgląd na zewnątrz, jednocześnie stojąc pod osłoną kamieni. Pomrukując słowa losowej piosenki zasłyszanej w radiu, oparłem głowę o ścianę. Pozostałem w tej pozycji niemal w bezruchu przez dłuższy czas. Co jakiś czas błyskawice rozświetlały okolicę fiołkowym światłem. Wrażliwie wilcze uszy nie znosiły zbyt dobrze towarzyszącego im grzmotu, ale był to widok na swój sposób piękny.
Kiedy półmrok dnia trwał już od co najmniej paru godzin, a deszcz powoli cichł, powietrze obok drgnęło. Podniosłem głowę, spojrzałem na posłańca. Już się do nich przyzwyczaiłem, ale za pierwszym razem omal nie dostałem zawału, gdy ktoś nagle odezwał się tuż obok mnie. Skinąłem wilkowi na powitanie, na co ten odpowiedział tym samym.
– Alfy nakazują stawić się łowcom na polowaniu, kiedy przestanie padać – oznajmił basior beznamiętnie.
– Rozumiem. – odparłem, odwracając łeb.
Zawahał się, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie musiał się rozmyślić, bo gdy po raz drugi spojrzałem w tamtą stronę, nikogo już tam nie było. Błysnęło w oddali, grzmot dotarł do moich uszu dopiero po chwili. Westchnąłem cicho, owijając ogon wokół łap. Zacząłem się zastanawiać ile jeszcze razy zobaczę w życiu fioletową błyskawicę. Nawet w świecie magii i czarodziejstwa jest to podobno nietypowe zjawisko, więc może warto poczekać na kolejne?
***
Ostrożnie stawiałem kroki, uważając by nie wpaść łapą w żadną z kałuż. O ile fioletowe pioruny wydawały się dziwnie piękne, tak to co pozostawiał za sobą deszcz było wyjątkowo odpychające. W powietrzu dalej wisiała nieprzyjemna wilgoć, a wiatr dął tak silnie, że idąc nie mogłem się do końca wyprostować. Ścieżka w odsłoniętym miejscu nie była za dobrym wyborem na taką pogodę, ale inne skutecznie odstraszyły mnie dużą ilością niemożliwego do ominięcia niebieskiego nalotu. Droga na umówione miejsce nie była co prawda długa, w normalnych warunkach pokonałbym ją w kilka minut, jednak w obecnej sytuacji zajęło mi to dużo dłużej. W pewnym momencie mało brakowało, bym nie poślizgnął się na jednej z niebieskawych, mętnych kałuż przy próbie jej przeskoczenia, co pewnie skończyłoby się niezbyt przyjemnym spotkaniem ze skalnym rumowiskiem. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie nawet drgnąć, w ciszy wpatrując się w luźny materiał skalny jak w oczy samej śmierci.
Dotarłem na miejsce zbiórki jako jeden z ostatnich. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to obecność nie tylko goniących czy zabijających o charakterystycznym, ciemnym futrze, ale też strażników terenów i patrolu z naszej części watahy. Widocznie intensywność ostatnich deszczy dała nam się we znaki bardziej niż przypuszczałem.
– To wszyscy? – spytała wadera o której wiedziałem tylko tyle, że ma na imię Ireng i raczej nie chcę wdawać się z nią w jakąkolwiek dyskusję.
Rozległ się pomruk aprobaty.
– W takim razie ruszamy, zanim znowu zacznie padać. – rzekła wadera, kiwając głową na grupę.
Przez ryk wiatru przedarło się tylko szuranie pazurów o skałę.
<Chętny?>
Uwagi: brak
Uwagi: brak