Moje serce biło tak szybko, jak zawsze, gdy byłam rozzłoszczona. Coś
mi tutaj śmierdziało, i to bardzo. "Dużo was zdradzić nie mogę (...).
Oczywiście nie zdobędziecie ich tak łatwo" - słowa te brzmiały w mojej
głowie, odbijając się echem od najodleglejszych części mojego umysłu.
Dlaczego mamy im pomóc? Dlaczego nie mogą sobie poradzić sami? Czemu nas
dobrowolnie nie wypuszczą? Co my do tego mamy? Czego chce ta wadera?
Skoro jest naszym przewodnikiem, to dlaczego sama nie rozwiąże tej całej
zagadki?
"Ten świat dobiegł końca! Pożegnajcie się z życiami, śmiecie!".
Kim
był ten basior? Co mu się stało? Za co się mścił? Dlaczego chciał
zniszczyć ten świat? Musiał mieć ku temu wyraźne powody. Wiedziałam to
doskonale, bo jako, że jestem pisarką, wiem jak stworzyć dobry czarny
charakter. Musi być konkretne wytłumaczenie tego, dlaczego postępuje
tak, nie inaczej. Coś lub ktoś musiał go skrzywdzić. Żadne zachowania
nie biorą się znikąd. Od zawsze rozumiałam lepiej negatywne postacie,
niźli te pozytywne. Marszczyłam brwi, stąpając nieprzytomnie na przód.
Moja towarzyszka na całe szczęście nie przerywała moich przemyśleń.
Dlaczego tamta wadera nie mogła nam opowiedzieć wszystkiego, tylko kazała
poszukać jakiś kamyszków? Nie chciałam informacji, co się stało z tym
światem. Chciałam wiedzieć, kim jest ten basior. To byłoby dużo bardziej przydatne. Mam nadzieję, że historia zawarta w tych kamlotach będzie w
dziewięćdziesięciu procentach opowiadać o basiorze. No nie ukrywam,
zaintrygowała mnie jego postać. Kto wie, może kiedyś będzie głównym
bohaterem mojej najnowszej powieści?
- Pestko...? - zapytała nagle Yui.
- Co znowu? - warknęłam. Nie lubiłam, gdy ktoś przerywał mi, gdy byłam już blisko rozwiązania zagadki.
- Nad czym myślisz?
Oto
było najbardziej wnerwiające pytanie, jakie tylko dane mi było słyszeć.
Nie cierpiałam go tak samo bardzo, jak "Co robisz?" czy "Co u ciebie
słychać?". Nigdy nie wiedziałam, co na nie odpowiedzieć. W ogóle nie
chciałam na nie odpowiadać.
- A co cię to obchodzi?
- Ciekawa jestem... Wiem, że czujesz złość, ale nie znam jej przyczyny.
-
Nie znasz?! - wykrzyknęłam raptownie, zwracając się w jej stronę.
Wadera aż się skuliła. - A co, mam się cieszyć, że jakaś obca baba
zamknęła nas w nieznanym wymiarze, który mamy uratować, nie wiedząc
jak?! Nie wierzę, żebyśmy miały po prostu iść i zabić tego gościa, który
rzekomo zniszczył ten świat! Nie obchodzi mnie to, co ona nam wmawia!
Zrozum, że wiem swoje i moje zdanie nie zmieni się ani trochę! Ona chce
nas zwieść, rozumiesz?! COŚ tutaj jest NIE TAK, ale jeszcze nie wiem CO!
Czaisz?!
Po ostatnim wyrazie zgarbiłam się i głęboko oddychałam.
Mówiłam tak szybko i głośno, że aż dostałam zadyszki. Yui nie
odpowiedziała, tylko patrzyła na mnie z oczami okrągłymi jak spodki.
Podniosłam na nią wzrok.
- O co ci znowu chodzi? - syknęłam - Nie wierzysz mi?
Nawet nie drgnęła. Wtedy już nie wytrzymałam i dałam upust wściekłości i żalom, które mnie dręczyły już od samego początku.
-
Wspaniale! Utknęłam tutaj bez szansy powrotu z nakazem od jakiegoś
babsztyla, żebym uratowała świat, mając do pomocy tylko zaślepioną
cukrem waderę!
Niespodziewanie Yui wybuchnęła płaczem. Popatrzyłam
na nią pytająco, ale ona już pobiegła przed siebie. Nie chciała już
mnie chyba widzieć. Chwilę później zniknęła mi z oczu, a później jej
szloch zniknął gdzieś za drzewami. Stałam tak w osłupieniu. Jako że
nasze emocje łączyły się ze sobą, czułam już nie tylko złość, ale i
także przejmujący smutek, co dawało w efekcie poczucie bezradności.
Usiadłam na ziemi i patrzyłam przed siebie. Brawo Ishi, znowu coś schrzaniłaś. Zostałaś sama. Kompletnie
sama... Boże, co ja zrobiłam? - myślałam. Dałam upust emocjom, a konkretniej nieopanowanej wściekłości, a wtedy ostatnia osoba,
z którą mogłabym porozmawiać zniknęła. Do moich oczu napłynęły piekące
łzy. Zaczęłam szybciej mrugać. Nie będę płakać. Nie będę. Nie wolno mi.
Nie zrobię tego. Ishi nie płacze. Jest twarda. Już po chwili poczułam,
że udało mi się zatamować płacz.
Odetchnęłam z ulgą, po czym
powoli wstałam. Nie mogłam tak siedzieć. Lepiej iść, niż bezczynnie stać
w miejscu. Pójdę szukać tych całych kryształków. Nie będę szukać Yui. W
sumie to dobre rozwiązanie. Jeśli ona jakiegoś znajdzie, to zobaczę to
samo co ona, a jeśli ja go znajdę, to ona również się o tym dowie oraz o
miejscu, w którym go znalazłam. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Nie
ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Powoli ruszyłam przed siebie.
Pora dowiedzieć się, kto tak naprawdę tutaj zawinił.
Mijały
minuty, godziny, dni, miesiące, lata... No dobrze, może trochę z tymi
wyliczaniem się zagalopowałam. Skończmy na godzinach. A więc mijały
minuty i godziny, a ja nadal szłam, wlokąc się przez niekończącą się
krainę usianą nie tyle to przerażającymi, a może bardziej irytującymi stworzeniami. Nie miałam okazji być w świecie należącym do mojej ciotki, ale
z opowieści wynikało, że prezentował się on dużo mroczniej, gdyż każdy,
kto tam przebywał nieustannie odczuwał trwogę. Ja obecnie nie czułam
tego aż tak wyraźnie, no może pomijając chwile, w których to emocje Yui
przeważały nad moimi. Ciekawe, gdzie obecnie się znajduje... - myślałam, gdy nagle oślepiła mnie wyjątkowo jaskrawa wizja. Moja towarzyszka chyba znalazła kamień.
Początkowo
wszystko było rozmyte, jakby patrzyło się przez wodę, ale chwilę
później uzyskało swoją ostrość. Wciąż zostawiało to co prawda dużo do
życzenia, lecz czego innego można by się spodziewać po obrazie wywołanym
z przeszłości? A więc pierwszą rzeczą, a raczej osobą, która ukazała
się moim oczom był młody basior, otoczony przez najbliższą rodziną.
Najwyraźniej musiał się chwilę temu urodzić... Zaraz, moment. Przecież
to nie basior, a wadera! No, Pestko... Potrzebujesz chyba wyjątkowo
dobrych okularów. Już nie potrafisz nawet sprecyzować płci wilków. - skarciłam się w myślach.
Wracając do tego, co tam widziałam, to raczej nie było nic
interesującego. Ziewnęłam w momencie, gdy przyszły inne wilki o
cukierkowym umaszczeniu, by pogratulować rodzicom szczeniaka. Po co mamy
to niby oglądać? Przecież nawet nic tam się nie dzieje... A może tylko
tak mi się zdaje? Może w tle jest widoczny jakiś niezwykle ważny
szczegół? Wytężyłam wzrok, próbując znaleźć coś, co by przykuło moją
uwagę.
Wszystko wyglądało tak zwyczajnie... Zbyt zwyczajnie. Nagle
szczeniak pisnął. Mój wzrok spoczął na noworodku. Pisnął po raz kolejny,
upadł i zaczął się wić z bólu. Co jej dolega? Zmarszczyłam
zdezorientowana brwi, gdy jej grzbiet wygiął się pod nienaturalnym
kątem, a później na barkach pojawiła się gula. Poruszała się, jakby coś
tam żyło. Spróbowałam zrobić krok w tył, ale nie mogłam. Patrzyłam na to
wszystko z góry, więc nie mogłam ani zaprzestać oglądania, ani też
zmienić pozycję. Szczerze mówiąc, bałam się tego, co za chwilę może się
stać. Może to jakiś obcy? Krwiożerczy robal? Mutant, który przemieni
szczeniaka w bestię? Nagle skóra na barkach owego szczeniaka rozerwała się, rozbryzgując krew we wszystkie strony. Maluch wrzasnął tak samo, jak pozostałe wilki. Ja nie zrobiłam nic, prócz bezmyślnego wytrzeszczania oczu. Waderka znieruchomiała. Z jej grzbietu wystawało coś, co teraz bezwładnie zwisało wzdłuż jej ciała. Było tak brudne od krwi, że ciężko było rozpoznać, co to takiego.
Przerażone wilki po chwili wahania niepewnie podeszły bliżej, by przyjrzeć się temu zjawisku. Wtedy obiekt, który właśnie wydostał się spod jej skóry uniósł się i poruszył. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to nie nic innego, jak skrzydła. Zadrżałam. Jeśli tak ma wyglądać otrzymywanie ich, to bardzo dziękuję i współczuję wszystkim skrzydlatym wilkom. Ku mojemu zaskoczeniu cukierkowe wilki gdy tylko to zobaczyły, zaczęły się cieszyć jak oszalałe. Wzięli osłabionego szczeniaka i podrzucali do góry. Odnosiłam niejasne wrażenie, że traktują go jak jakiegoś... boga? Wybrańca? Ciężko mi określić. W każdym razie kolejną cechą charakterystyczną, jaką dostrzegłam było to, że mała wadera była różowa w srebrne plamki, przypominające trochę rosę, lecz to była część futra. Oczy były głęboko złote, a ona sama prezentowała się olśniewająco. No może pomijając moment obecny, kiedy jest ubrudzona od własnej krwi. To musiała być ta skrzydlata wadera, która nas prowadzi, tylko że za czasów, gdy była szczeniakiem.
Znowu znalazłam się w mrocznej krainie.
Zamrugałam szybko oczami, zaskoczona zmianą oświetlenia. Najpierw jasność, róż i ogólna słodkość, później znowu mrok... Chyba w końcu tutaj oślepnę. Rozejrzałam się. Nadal byłam w tym samym miejscu, co wcześniej. No nic. Trzeba iść dalej, bo stanie w miejscu w niczym nie pomoże. Ruszyłam, podążając tym samym szlakiem, czyli wąską ścieżynką udeptaną w wysokiej, lecz uschniętej i poczerniałej trawie. Nad nią chyliły się powykrzywiane drzewa bez liści. Wzięłam głęboki wdech, a moje w nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach zgnilizny. Z drugiej strony, gdybym czuła na okrągło zapach słodyczy, to też byłoby mi niedobrze. Należy się cieszyć z tego, co się ma...
No właśnie, pora na analizę ostatniej wizji! Otóż z całą pewnością mówiła ona o tej przebrzydłej babie, która nas tutaj przetrzymuje. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiadomo. Największa szansa jest na to, że była ona panią lub wybrańcem tego świata i to wszystko przez posiadanie skrzydeł. W sumie jakby nie patrzeć, to żaden tutaj obecny wilk prócz niej ich nie posiadał. Raczej nie liczę na tandetną historyjkę mówiącą o tym, że została królową, później spokój zakłócił ten basior i na końcu uda nam się go pokonać. Nie, to byłoby zbyt... sztuczne. Musiał być jakiś haczyk. Musi się zdarzyć coś, czego nie przewidywałyśmy.
Raptownie stanęłam w miejscu. Stałam na skraju upiornego lasu i patrzyłam na coś w rodzaju placu. Może była to kiedyś piękna łąka, ale teraz... Teraz było tam wybrukowane podłoże szarymi kamieniami, a na samym środku jakaś ruina. Wokół niej latały nienaturalnie duże kruki, we większości pozbawione oczy lub dziobów. Wbrew wszystkiemu moje ciało przeszły dreszcze. Wiedziałam, że muszę tam iść, żeby dowiedzieć się choć trochę o tym świecie, ale szczerze mówiąc... bałam się. Tak okropnie się bałam, że stałam w miejscu i po prostu patrzyłam.
"Razem jest ich pięć. Do odnalezienia zostały jeszcze cztery. Będą one pokazywać krok po kroku, co stało się z tym miejscem. Dużo wam zdradzić nie mogę, ale kryształy te są ukryte najważniejszych dla tej krainy miejscach. Oczywiście nie zdobędziecie ich tak łatwo...".
Czyli, że zostały jeszcze trzy i powinny być w jakiś ważnych miejscach... - tymi słowami próbowałam się podnieść na duchu. Popatrzyłam raz jeszcze na ruinę. Istniała bardzo duża szansa, że jeden z kamieni był w środku. Wzięłam kolejny wdech i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Chciałam mieć to jak najprędzej z głowy. Pójść po kryształ, wziąć, zabrać i iść sobie. Idąc, starałam się ignorować olbrzymie kruki, ale ich wrzaski, przypominające raczej zdławione ludzkie krzyki, ale nie było to takie proste. Mimo, że połowa nie miała oczu, ja i tak miałam niejasne wrażenie, że mnie obserwują. Gdybym tylko mogła, udusiłabym je wszystkie i przyrządziła na obiad. Potrawka z kruka... Taak... Delicje. Nigdy co prawa nie próbowałam, ale mogłam tylko podejrzewać, jakie są w smaku. Dopiero teraz poczułam, że jestem głodna. Tak, właśnie przekroczyłam sypiącą się ramę wrót, a myślałam o tym, że jestem głodna. Brawo ja.
W środku zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam - pustą, brudną salę, której i tak już w jednej trzeciej nie ma, więc wyglądała jak stara, dziurawa skarpetka. Ściany wykonane z głazów położonych jeden na drugim i połączonych najprawdopodobniej cementem były poczerniałe. Czyżby wybuchł tutaj kiedyś pożar, który pożarł wszystko, co było w środku? Tego nie wiem. Nigdzie również nie dostrzegłam błyszczącego, różowego przedmiotu, więc popatrzyłam w prawo. W górę prowadziły jakieś również skaliste schody. Może tam sprawdzę? Jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Powoli wchodziłam na wysokie, powykrzywiane stopnie. Części z nich nie było, więc musiałam przez nie przeskakiwać. Nagle stanęłam, gdy zobaczyłam, że przede mną brakuje ponad metra. Łapa zsunęła mi się w dół, zrzucając kilka kamieni. Na dole rozległ się stłumiony dźwięk świadczący o tym, jak wysoko się znajdowałam. Najwyraźniej schody te wisiały nie tylko nad parterem, ale i również nad piwnicą. Sufit musiał się kiedyś zarwać. Przełknęłam ślinę. Dopiero teraz zorientowałam się, że mam lęk wysokości. Patrząc z mojego punktu widać było tylko czarną nicość, kompletne ciemności. Piwnice musiały być bardzo głębokie. Powoli podniosłam głowę i popatrzyłam przed siebie.
Skakać czy dać sobie spokój? Niespokojnie poruszyłam łapą, a jako że miałam długie pazury drapnęłam w skałę. Echo rozniosło się po całych ruinach. Kruki chyba to usłyszały. Zamarłam. Nie zwróciły na mnie uwagi, gdy tutaj szłam, bo uznały, że jestem niewinnym turystą, ale teraz chyba zmieniły zdanie. Skrzeki i wrzaski tychże ptaków oraz łomot ich potężnych skrzydeł stał się głośniejszy. Wszystkie jednocześnie poderwały się do lotu i już kilka sekund później je zobaczyłam. Cała chmara jednocześnie wpadła do środka ze wszystkich możliwych otworów i zaatakowały ze wszystkich stron. Wrzasnęłam, a mój głos niósł się po całej najbliższej okolicy, odbijając się od drzew. Kruki zaczęły mnie gryźć swoimi kilkunastocentymetrowymi dziobami, które były tak twarde, jakby zrobione ze stali, a te pozbawione tej zabójczej broni atakowały... zębami. Usta, jakie miały zamiast dziobów, posiadały je, również twarde i ostre. Moje rany nie goiły się wcale, tak jak zawsze w świecie, w którym zwykło mi mieszkać. Najwyraźniej tutaj byłam najzwyczajniejszą w świecie śmiertelniczką. Chcąc się bronić przed półmetrowymi ptaszyskami, zapomniałam o tym, że stałam na krawędzi, więc gdy zamachnęłam się łapą, tylna osunęła mi się w dół, a ja spadłam, uderzając się głową o stopień, na którym wcześniej stałam. Już wtedy na wpół przytomna spadałam w dół, patrząc jak ostatni przejaw światła znika mi z oczu, a ja pogrążam się w ciemności piwnic. Nie poczułam bólu, gdy uderzałam o zimną posadzkę. Mogłam coś sobie złamać, ale tego nie czułam. Nie widziałam kompletnie nic.
Straciłam przytomność.
<Yui? Jak sobie poradzisz w pojedynkę? Jeśli chcesz, możesz opowiedzieć o tym, jak znalazłaś drugi kamień, o którym mówiłam i dopiero później dorzucisz ciąg dalszy akcji, ale jak nie chcesz, to nie zmuszam.>