Krewni Moone tworzyli watahę, która posiadała wilki wyłącznie z jednej
rodziny. Po prostu tworzyli rodzinną watahę. Jej rodzina nie posiadała
żadnych mocy, wszyscy mieli skrzydła. Alfą tej "watahy" był pradziadek
Moone. Nosił od imię Sago. Jego syn, Sagope, był zazdrosny o władzę i
żeby zdobyć moc zjadł najbardziej jadowitego węża w tamtejszych
terenach. Wąż nie został pogryziony, dlatego ukąsił Sagopea w serce.
Nagle przemienił się w czarny posąg a kolejno zaczął pękać. Z powstałych
szpar wydostawały się kłębki dymu i falującego czarnego światła. Nagle
wszystko się rozprysło. Huk był okropnie wielki i przez to w tamtym
terenie zrobił się krater. Dziadek Moone stał się demonem. Zaczął
pożerać swoje dzieci, ale jedna młoda wadera oddaliła się na tyle, że
przy eksplozji poczuła lekki podmuch wiatru. Dzięki temu uniknęła
zginięciu. Gdy już zabił swoje potomstwo, zabrał się za resztę swojej
rodziny. Swoimi neonowoczerwonymi oczami oślepiał wszystkie organizmy
żywe, nawet rośliny, co wydawało się niemożliwe. Na ogonie miał grube
kolce, co przy szarpnięciu przecięłoby wszystko. Po dwóch latach, kiedy
ocalona wadera przyszła ze swoim partnerem do rodziny, zastała wielki,
zalany wyschniętą krwią krater. W nim były kości jej bliskich.
Zrozpaczona Manui, tak miała na imię, wraz z Tero, partnerem Manui,
poszli do jaskini, która nie została uszkodzona. Zamieszkali tam aż do
porodu Moone i jej rodzeństwa. Wtedy Sagope dowiedział się o
rozszerzeniu swojej rodziny i chciał ich zabić. Ale już tak prosto nie
miał. Tero był wilkiem posiadającym magiczne moce, ale za to nie miał
skrzydeł. Założył więc magiczną osłonkę naokoło jaskini. Demon próbując
dostać się do nich rzucał kamieniami, pluł jadem, ale to nic nie dało.
Męczył ich tak przez parę dni, aż odfrunął. Manui weszła wraz z wilczkami
w głąb jaskini, a Treo wyszedł poszukać czegoś do jedzenia, bo młode
były bliskie wyczerpania, były śmiertelnie głodne. Tata Moone nie wracał
przez dwie godziny, co zmartwiło mamę Moone. Podeszła bliżej wyjścia z
jaskini i zobaczyła martwego partnera. Chciała się cofnąć o kilka
kroków, ale nagle coś za nią wyskoczyło. To był on. Otworzył szerzej
oczy, jego tęczówki się zwęziły do prawie grubości iły, krew lała mu
się z pyska, rozłożył swe ogromne, nietoperzowe skrzydła i rzucił się na
Manui. Szczeniaki obudziły się słysząc krzyki ich mamy. Pobiegły, a
raczej próbowały pobiec do niej. Moone, wraz z braćmi zobaczyła
umierającą mamę, ale nic nie mogły zrobić. Demon podszedł do nich.
- Ochhhh... Małe słodkie szczeniaczki! Jakże słodko by wyglądały umorusane krwią swoją od zewnątrz. Ale kto pierwszy? Och, przecież! Bym zapomniał! Przecież wadery mają pierwszeństwo!
Już się zamachał do pożarcia Moone, gdy jeden z jej braci ugryzł go w tylną łapę. Wtedy wilczyca nie poczuła bólu kieł krewnego, lecz jego pazurów. Przeciął on jej udo, tam, gdzie w okresie dorosłości będzie miała znaczek księżyca. Jej krew nie była czerwona, lecz czarna. Upadła. Wtedy zdenerwowany Sagope zabił jej braci. Moone obudziła się kolejnej nocy. Nie miała dużo sił. Wstała i kulejąc wyszła na dwór. Znowu upadła. Nagle usłyszała szuranie liści. Przerażona udawała umarłą. Ale z krzaków wyszły dwa lisy. Usnęła obudziła się po kilku godzinach. Zorientowała się, że jeden z lisów niesie ją do nieznanego miejsca. Była już jesień, więc tym bardziej nie szło zauważyć gdzie się jest. W oddali zobaczyła wilki. Lisy odstawiły ją i kazały iść do przedstawicieli jej gatunku. Moone wstała i poszła powoli. Szukała Alfy. Umiała się zorientować, który z wilków jest przywódcą. W końcu natrafiła na Suzannę.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - poprosiła smutnie Moone.
- Ochhhh... Małe słodkie szczeniaczki! Jakże słodko by wyglądały umorusane krwią swoją od zewnątrz. Ale kto pierwszy? Och, przecież! Bym zapomniał! Przecież wadery mają pierwszeństwo!
Już się zamachał do pożarcia Moone, gdy jeden z jej braci ugryzł go w tylną łapę. Wtedy wilczyca nie poczuła bólu kieł krewnego, lecz jego pazurów. Przeciął on jej udo, tam, gdzie w okresie dorosłości będzie miała znaczek księżyca. Jej krew nie była czerwona, lecz czarna. Upadła. Wtedy zdenerwowany Sagope zabił jej braci. Moone obudziła się kolejnej nocy. Nie miała dużo sił. Wstała i kulejąc wyszła na dwór. Znowu upadła. Nagle usłyszała szuranie liści. Przerażona udawała umarłą. Ale z krzaków wyszły dwa lisy. Usnęła obudziła się po kilku godzinach. Zorientowała się, że jeden z lisów niesie ją do nieznanego miejsca. Była już jesień, więc tym bardziej nie szło zauważyć gdzie się jest. W oddali zobaczyła wilki. Lisy odstawiły ją i kazały iść do przedstawicieli jej gatunku. Moone wstała i poszła powoli. Szukała Alfy. Umiała się zorientować, który z wilków jest przywódcą. W końcu natrafiła na Suzannę.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - poprosiła smutnie Moone.
<Suzanno, mogłabyś dokończyć? Pozdrawiam>
Uwagi: Mnóstwo literówek. "Zrozpaczona", a nie "zrospaczona". "Zwęziły", a nie "zwęrzyły". "Och" piszemy przez "ch". "Przecież" piszemy przez "ż". Na przyszłość prosiłabym o pisanie w 1 os., no chyba, że bardzo ci zależy na 3 os. Wtedy prosiłabym o napisanie mi o tym. Poza tym wiesz, że niemożliwe jest, aby połknięty wąż przegryzł serce, które nie łączy się z przewodem pokarmowym? Jeśli to była tylko taka legenda, a prawda nie jest do końca znana, powinnaś o tym gdzieś wspomnieć.