Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 31 grudnia 2016

Od Sohary "Powrót Purpurowego Huraganu" cz. 3

Jesień 2018 r.
Minęło kilka tygodni, może i nawet miesięcy. Cały czas nie mogłam się pozbyć przeświadczenia, iż jestem śledzona. Nie ważne, gdzie szłam. Ciągle to samo spojrzenie. Bałam się. Coraz częściej unikałam dyżurów w WhyPaw-ie, przez co grozili mi, że mnie wyrzucą. Choć obowiązywała tam dość spora dyscyplina, z jakiegoś powodu ja akurat jak się okazuje byłam uprzywilejowana. Na samych pogróżkach się skończyło.
Wypalając już drugą paczkę papierosów tego dnia, minęłam stalowe drzwi wejściowe do tajnej bazy naszej organizacji.
- Haro! - Wykrzyknął rozradowany mój partner.
- Daruj sobie, Jayson - Odpowiedziałam nieco mrukliwym głosem. Spowodowały to pewnie ilości fajek, które jestem w stanie dziennie wypalić.
- Brzmisz jak stara baba - stwierdził po chwili wahania. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie i usiadłam przy zakurzonym i obsypanym papierami biurku. Oparłam nogi o jego blat i strząsnęłam popiół z papierosa do popielniczki.
- Dawno cię coś nie było - skomentował ostrożnie Lary, który tradycyjnie siedział przy swoim biurku i porządkował akta spraw.
- Gdzie jest Madeen? - zmieniłam temat, rozglądając się po bazie. Zrobiło się cicho. Spojrzałam podejrzliwie na towarzyszy.
- Ona... zginęła na misji - powiedział po chwili Jayson. Popatrzyłam na niego w osłupieniu. Miał spuszczony wzrok. - Jedna z watah posiadła tajemniczą moc i rozerwało ją na strzępy.
- Która? - przemówiłam przez zaciśnięte gardło - Która wataha?
- Niejaka Wataha Błękitnego Snu. Należały do niej wilko-elfy, które czerpały moc z magicznego kamienia.
- Czyli już ich nie ma? - zapytałam. Ręka z papierosem zastygła mi w połowie drogi.
- Nie ma. Ulotnili się, gdy zaginął ich kamień. Niestety też nie wiemy, co się z nim stało - wyjaśnił Lary mocno zmęczonym głosem.
- Nie możemy wykryć jakiegoś silniejszego źródła mocy...?
- Nie - odpowiedział krótko mężczyzna, nachylając się nad notatkami. Znowu zrobiło się cicho. - I uważaj, żeby niczego nie podpalić. Te papiery są naprawdę ważne.
Z westchnieniem zdusiłam niedopałka w popielniczce i tam zostawiłam. Przez chwilę jeszcze unosił się z niego szary dym. Ta cisza stawała się irytująca. Nawet Jayson nie gadał jak opętany i nie włączał radia z tymi jego ckliwymi balladami o nieobchodzących nikogo bzdurach. Sama już nie wiedziałam, czy to ja popadam w obłęd, czy może rzeczywiście nic nie wyglądało tak, jak powinno. Do naszej części bazy wszedł Urlich z kolejnym plikiem kartek, który odłożył na biurko Lary'ego, ale on również niczego nie powiedział. Poszedł. W końcu nie wytrzymałam i wypaliłam:
- Jestem tutaj tylko i włącznie przez przywileje, prawda? Dzięki byciu córką jednego z Purpurowych Bliźniaków?
Jayson i Lary zesztywnieli. Żaden niczego nie powiedział.
- Mam rację, czyż nie? - warknęłam, zdejmując nogi z blatu biurka. - Przyznajcie to.
- Takie decyzje podejmuje się w centrali. To nie zależy od nas. Musiałabyś tam postawić to pytanie... - powiedział w końcu najstarszy z nas. Prychnęłam i zerwałam się z krzesła. Wyszłam z pomieszczenia i niemalże pobiegłam przez korytarz, prowadzący do serca całej podziemnej bazy, w gdzie znajdowały się kwatery wszystkich agentów. Nie pukając wpadłam do najpotężniejszej sali, w której mieściło się dowództwo. Kilku z ludzi obejrzało się na mnie w fotelach nie kryjąc lekkiego zdumienia. Zastępca przywódcy czerwony na twarzy podniósł się z siedzenia.
- Soharo Purpura, proszę nie przerywać w naszej obradzie, inaczej będziemy zmuszeni pani dać ostrzeżenie...
- Ostrzeżenie?! Każdy inny Kowalski byłby już wyrzucony na zbity pysk! - podeszłam bliżej, zaciskając ręce w pięści. - Widzicie we mnie moją matkę, prawda? A może wujka? Jeśli tak, to wiedzcie, że nie jestem nimi i nigdy nie będę. Dlaczego zostałam przyjęta JA, a nie Dante? To jest przecież jego marzenie! JEGO, a nie MOJE!! - Krzycząc ostatnie słowo uderzyłam pięścią w szklany stół. Blat w tej samej chwili pękł, a moja ręka została zalana deszczem ostrych odłamków. Automatycznie ją cofnęłam i z przerażeniem patrzyłam, jak cała porozcinana pokrywała się czerwoną, gorącą cieczą.
- WYNOŚ SIĘ STĄD! - ryknął w końcu mój szef - Skoro nie chcesz, abyśmy spełnili życzenie twojej matki, masz się stąd WYNIEŚĆ, i to W TEJ CHWILI!
Był naprawdę wściekły. Na roztrzęsionych nogach wyszłam z sali. Choć tego właśnie chciałam, teraz zaczęłam mieć wątpliwości. Przecież to właśnie sprawiało, że czułam się w jakiś sposób wartościowa i miałam środki do przeprowadzania różnych śledztw. Kiedy stanęłam w drzwiach naszej obskurnej i zaśmierdłej dymem papierosowym bazie, po moich policzkach pociekły łzy. Przyciskałam zranioną rękę do piersi, dlatego koszulkę również miałam brudną. Gdy tylko Jayson mnie zauważył, natychmiast oderwał się od biurka, o które tak lubił się opierać i spoglądając na moją rękę, mocno zaszokowany zapytał:
- Co się stało?
- To, czego chciałam - wymamrotałam, czując, że moja ręka robi się zimna.
- Lary, dawaj apteczkę! Trzeba wyciągnąć te odłamki - wydał rozkaz, próbując wyciągać palcami większe ze szkieł. Przez zaciśnięte zęby wydawałam z siebie ciche okrzyki bólu. Byłam wściekła i rozżalona. Tracąc siły w nogach, oparłam się o ścianę, a następnie osunęłam na ziemię. Jayson przykucnął tuż obok, nie przerywając pracy. W końcu dostąpił do nas również Lary z pęsetą w ręce. Kiedy już po części zatamowali krwawienie opatrunkiem z grubą warstwą bandażu, spróbowałam uśmiechnąć się przez zły, ale zapewne wyglądało to raczej jak jakiś cierpki grymas bólu. Mój partner ostrożnie zdjął z mojego nosa okulary i za pomocą chusteczki delikatnie otarł łzy. Zdrową ręką sięgnęłam po całe pudełko leżące na stoliku obok i ocierałam drugi policzek, ale nie mogłam przestać płakać. Próba wydmuchania nosa również nie skończyła się do końca dobrze.
- Haro, co się stało? - zapytał ponownie zmartwiony Jayson. Wzięłam głęboki wdech.
- Od dziś tutaj nie pracuję.
- C-co? - odwrócił twarz w kierunku Lary'ego, który również wyraźnie osłupiał. Nie wiedzieli, co powiedzieć. - Odchodzisz?
Skinęłam głową, bo nie wiedziałam, co innego powiedzieć. O swojej głupocie? Wolałam, aby dowiedzieli się już po moim odejściu. Po ich twarzach widziałam, że się naprawdę martwili. Lary powoli wstał na równe nogi.
- Nadal będziemy się widywać, prawda? - zapytał Jayson roztrzęsionym głosem.
- Raczej nie...
Nim zdołałam dodać cokolwiek więcej, poczułam na swoich ustach ciepło warg mojego partnera. Miałam wrażenie, że cały świat wywrócił się w tej chwili do góry nogami. Wplótł drżące palce w moje włosy, a ja byłam zbyt zaskoczona, by jakkolwiek zareagować, więc po prostu położyłam roztrzęsione dłonie na jego ramionach, kiedy Lary głośno odchrząknął. Niemalże o nim zapomniałam. Jayson pospiesznie się ode mnie odsunął. Jakaś cząstka mnie była z tego powodu zawiedziona. Poczułam również, że teraz cierpiało również moje złamane serce. Już nigdy go nie zobaczę. Wyglądało na to, że w ten sposób zadeptałam jego szansę na większe uczucie. Jak mogłam być tak ślepa i nie dostrzec, że on mnie kochał? Mogliśmy... mogliśmy...
- Chyba powinnam się już zbierać - powiedziałam, spoglądając nerwowo za drzwi prowadzące na korytarz. Do oczu ponownie zebrały mi się łzy. Nie chciałam, aby dostrzegli, że się załamuję.
- Może da się zrobić coś, abyś wróciła...? - zaproponował Lary, który najwidoczniej zorientował się, że żałuję swojej decyzji. Nie odpowiedziałam, tylko wstałam z podłogi. Podeszłam do szafki przeznaczonej dla mnie i wyciągnęłam z niej torbę zostawioną kilka tygodni temu. Zarzuciłam ją na ramię, delikatnie przymknęłam drzwiczki i nim odeszłam, zatrzymałam się na chwilę w progu.
- Żegnajcie...
Nie odpowiedzieli. To była jedna z niewielu momentów, kiedy ani Lary, ani Jayson nie mieli żadnego pomysłu, co zrobić. Wyszłam tylnymi drzwiami bazy. Na dworze już panował półmrok. Wypuściłam z płuc powietrze i na miękkich nogach odeszłam. Zadeptałam wyraz dobrej woli mojej mamy. Nigdy nie mówiła mi, w jakiej roli mnie widzi. Nigdy nie sądziłam, żeby to właśnie ona poleciła mnie WhyPaw-ie. Była przecież taka opiekuńcza... czemu wybrała mnie, a nie jego? Dante byłby zachwycony. Ja wyłącznie czuję się teraz zawiedziona sobą. Co ją do tego skłoniło? Albo... kto?
Zamarłam, czując ponownie na sobie świdrujące spojrzenie. I tak nikogo tam nie ma - myślałam - tylko ci się zdaje. Idź dalej i zignoruj to uczucie. Jednakże były ono znacznie wyraźniejsze, niż zwykle. Powoli odwróciłam się za siebie i o mało nie upadłam, widząc za sobą ludzką sylwetkę. Poznałam go od razu. Mężczyzna z mojego snu. O orzechowych oczach i twarzą skrytą za maską. Oparłam się o najbliższe drzewo, czując się tak, jakby wymierzył mi cios w brzuch.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytałam przez zaciśnięte gardło. Połowa jego twarzy była nadal widoczna, więc dostrzegłam, że się uśmiecha. Powoli zaczął się zbliżać w moim kierunku.
- Wiem, kim jesteś, córko Valixy Purpury i Przeklętego Leonadra, zwanego również Shadow'em. Wiem również, czego najbardziej od życia pragniesz.
Z bijącym sercem wycofałam się o kilka kroków, a później tracąc grunt pod nogami, upadłam do dołku w ziemi. Stał tuż nade mną.
- K-kim jesteś? - ponowiłam pytanie. Zrobiło mi się duszno. Przykucnął tuż obok mnie i pogładził mój policzek swoją dłonią. Patrzyłam w jego ciemne oczy, nie wiedząc, cóż innego mogłabym w tej sytuacji uczynić.
- Potrzebujesz choć krzty zrozumienia i prawdy. Ja ci mogę je zaoferować.
Gwałtownie odepchnęłam jego dłoń, dźwigając się sprawnie na równe nogi. Jako, że oparłam się  na zranionej ręce, znowu uderzyła mnie fala bólu. Mimowolnie skrzywiłam się na twarzy. On również wstał. Swoją zręcznością zaczął mi przypominać kota.
- Mogę ci ją uzdrowić, jeśli tylko tego zechcesz - zaoferował ze stoickim spokojem.
- I co? W zamian mi odetniesz drugą? - syknęłam, ponownie starając się wycofać, lecz tym razem kątem oka spoglądałam, czy na nic nie wejdę. Zaśmiał się lekko. Nawet rozbawiony zadał się być strasznie męski. Przeszły mnie ciarki. Jayson był przy nim płaczliwą dziewczynką. Nie podobało mi się to wszystko.
Nagle rzuciłam się przed siebie sprintem. Od bazy dzieliło mnie raptem trzysta metrów. Nawet się nie zmęczyłam, kiedy gwałtownie otworzyłam drzwi i z hukiem zatrzasnęłam je za sobą. Miałam problem ze złapaniem oddechu raczej ze strachu.
- Szybko wróciłaś - powiedział zaskoczony Jayson. Odwróciłam się przez ramię.
- Tam ktoś jest. On... mi... obiecał dziwne rzeczy - oznajmiłam, nie mogąc do końca ubrać tego w słowa. Jayson uniósł brew.
- I nie mogłaś mu po prostu przywalić z pięści?
Nie odpowiedziałam. Rzadko kiedy bywało, abym w takiej sytuacji nie śmiała tego zrobić. Miał w sobie coś, co powodowało, że nawet nie miałam chęci uczynienia mu krzywdy. Niewidzialna aura nietykalności. Jayson sprawnie pochwycił zestaw ostrzy do rzucania oraz pierwszy lepszy pistolet. Ostrożnie wychylił się zza drzwi z uniesioną bronią, a kiedy upewnił się, że nie ma nikogo w pobliżu, udał się na przeczesanie okolicy. Oparłam się o ścianę. Musiałam jakoś uspokoić oddech.
- Kawy? - zaproponował ostrożnie Lary, na co ja pokręciłam głową. Choć miałam wrażenie, że na mojej klatce piersiowej zacisnęła się stalowa obręcz, wygrzebałam z kieszeni spodni nieco spłaszczoną od upadku paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Kiedy wrócił Jayson, niemalże skończyła mi się fajka.
- Haro, jesteś pewna, że ktoś tam był? Niemożliwe, aby zdołał uciec w tak krótkim czasie, szczególnie że nasza baza znajduje się na zboczu góry... Zauważyłbym go - posłał mi zrozpaczone spojrzenie. Prawie upuściłam papierosa. Niemożliwe jest, abym miała zwidy.

<C.D.N.>

Uwagi: Pisz częściej op., abym nie musiała Ci non stop wpisywać zagrożeń!