Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 30 czerwca 2015

Od Suzanny "Koronacja"

Dwa dni później, po owym zamieszaniu z Jasperem, obudziłam się z uśmiechem na pysku zupełnie zapominając o nieszczęściach, które mnie wtedy spotkały. Miałam urodziny, co oznaczało również to, że od momentu koronacji przejmę stanowisko rodziców, czyli zostanę nową Alfą Watahy Magicznych Wilków. Raczej nie można tego uznać za oznakę chciwości, ale jednak mimo wszystko moje serce niezmiernie się radowało. Wstałam z dobrym humorem, z nie gorszym wzięłam kąpiel we Wodospadzie. Woda była bardzo przyjemna, a temperatura idealna. By mieć ładniejszy zapach do wody rozpyliłam najpiękniejsze kwiatki, jakie rosły w pobliżu.  Taplałam się tak dobre kilkanaście minut, a może kilkadziesiąt, bo w końcu uwielbiałam długie mycie się, by mieć stuprocentową pewność, że jestem czysta. Gdy w końcu udało mi się przekonać samą siebie do wyjścia (a o to było trudno) wytrzepałam się i podążyłam dalej patrząc w niebo. Nie było nawet śladu po okropnej burzy, która miała miejsce jeszcze 3 dni temu. Co prawda po błękitnym oceanie, który mamy nad głową majaczyły się drobne, białe chmurki, ale i tak dzień był śliczny. Warto było czekać do takiej pogody.
Trochę zgłodniałam, więc poprosiłam Tsume, by zorganizował polowanie na śniadanie dla całej watahy. Nieco zdziwiony basior kompletnie nowym rozkazem, którego nigdy nie wydawały stare Alfy pokiwał tylko głową i poszedł wezwać całą ekipę. Wydaje mi się, że to najlepsze rozwiązanie, by oszczędzić trochę czasu reszcie watahy, bo w końcu zespół do polowań powinien się tym zajmować.
Nieco wygłodniała podążyłam do swojej jaskini, wzięłam w pysk kiedyś znaleziony na terenach dzwoneczek i zaczęłam obchód po innych jamach. Musiałam obudzić każdego wilka, żeby nie zaspał na śniadanie! Tak jak podejrzewałam nikt nie wiedział po co to, ale z czasem się przyzwyczają, bo pobudki nie są wcale aż tak wcześnie, bo o 9. Tych, którzy wstaną wcześniej nie obowiązuje budzenie. Jakie było ich zdumienie, gdy wychodząc z jaskini zobaczyli, że zespół od polowań znosi wedle mojego rozkazu zabitą zwierzynę na polanę w centrum watahy, czyli kilka metrów od naszych mieszkań. Po chwilowym zaskoczeniu wszyscy wzięli się za jedzenie, w tym również i ja.
Po spożytym posiłku udaliśmy się nad Wodospad, by tam się umyć od krwi, od której byliśmy ubrudzeni po jedzeniu. Większość wilków postanowiło się umyć od razu całkowicie i właśnie dlatego ja zrobiłam to wcześniej, by nie musieć robić tego z innymi. Później każdy miał czas wolny, bo moja "koronacja" miała być dopiero po godzinie 22, ponieważ właśnie wtedy przyszłam na świat.
Ja przez ten czas leżałam z wywalonym brzuchem i próbowałam bez sensu się opalić, choć jak wiadomo wilki nie potrafią tego zrobić przez gęste futro, którym są porośnięte. W końcu wyczerpana samym nic nie robieniem podążyłam do Biblioteki. Tam za dębowym biurkiem siedziała czarna wadera. Pech chciał, że niestety nie znam wszystkich wilków, bo nie miałam zbytnio pamięci do imion. Miałam do tego prawo, bo przecież przez tą watahę przewijało się tyle wilków, że palców by nam nie starczyło. Z tego, co mówiła mama łącznie było ich ponad 200.
- Dzień dobry, w czymś pomóc? - zapytała z uśmiechem skrzydlata wadera widząc moje zagubienie.
- Em... tak... masz może do polecenia jakąś dobrą książkę?
- Kryminał? Fantasy? Biograficzną?
- Może fantastyczną... byleby bez obrazków. - oznajmiłam po krótkim namyśle.
- Bez obrazków? - zaśmiała się. - Wyróżniasz się spośród innych, bo większość bierze książki z ilustracjami.
Uśmiechnęłam się.
- Miło mi to słyszeć. Lubię się wyróżniać z tłumu. A obrazków nie lubię, bo wolę sobie wyobrazić daną rzecz lub zdarzenie własnymi oczami, a nie oczami ilustratora.
- Ja tak samo.
- Mam takie głupie pytanie... - rzekłam po chwili wahania.
- Słucham.
- Jak się nazywasz? Nie poznałam jeszcze dobrze wszystkich członków. Kojarzę cię z widzenia, lecz imienia nie mogę sobie przypomnieć.
- Jestem Lithium Vane.
- Lithium Vane? - zapytałam, żeby się upewnić. Zaraz pewnie i tak zapomnę jak się nazywała.
- Tak, skrótem Lith lub Li Vane. - zaśmiała się widząc moją wyjątkowo głupią minę.
- To dzięki, już pójdę. - rzekłam wychodząc. - Do zobaczenia.
- Pa! - odparła Lith. Szłam tym razem do Parku w watasze, by tam na spokojnie przeczytać wypożyczoną książkę. No może nie całą, ale chociaż część.
***
Po jakimś czasie czytania spojrzałam w górę, by uświadomić sobie, gdzie znajduje się słońce i oszacować godzinę. Było dość wysoko, a mój żołądek domagał się posiłku, więc stwierdziłam, że pora urządzić porę obiadową. Jak postanowiłam, tak zrobiłam, ale z taką różnicą, że tym razem musiałam wilki zganiać nie tylko z jaskiń, ale i także z pozostałych terenów, na których pełniły swoje stanowisko.
 ***
Do wieczora raczej nic szczególnego się nie działo, aż do wcześniej wspomnianej przeze mnie 22. Wtedy poszłam pod gałęzie Pomarańczowego Drzewa, żeby tam spotkać mamę. Członkowie watahy już powoli również zaczęli się schodzić, by obejrzeć ceremonię. Byłam pierwszym wilkiem, który urodził się we watasze i obejmował władzę. Coś czuję, że nieprędko pozbędą się mnie z tego stanowiska...
- No Suzi, jak się czujesz przed staniem się kimś ważniejszym od nas? - zapytała zatroskana mama.
- Hm... chyba dobrze. Jakoś żyję. - odparłam z uśmiechem.
- To teraz nie pozostaje nam nic innego jak czekać, aż wszyscy się pojawią. - powiedziała po chwili patrząc na zbierający się tłumek wokół drzewa. Lekko się denerwowałam, ale starałam się nie okazywać tego po sobie. Zrobiłam zaledwie dwa kroki na przód, by sprawdzić, ile osób jest z drugiej strony, gdy nagle poczułam, że w coś wdepnęłam. To coś było... chropowate? Spojrzałam w dół i ujrzałam czarną bransoletkę ze sznurków z wplecionymi w nią ładnymi, błyszczącymi "kamykami". Podniosłam ją prędko. Byłam całkowicie pewna, że to właśnie ona - Bransoletka Życzeń. Nie potrzebowałam żadnych upewnień, czy potwierdzeń, po prostu włożyłam ją na łapę i miałam wrażenie, że od teraz wszystko będzie się układać po mojej myśli, bo przedmiot ten zapewniał spełnienie wszelkich marzeń i życzeń. Kilka wilków dostrzegło moje znalezisko i rozpoznawszy przedmiot zaczęło klaskać. Ja nie wiedząc co zrobić po prostu się ukłoniłam i wróciłam do rodzica.
- To kiedy ta koronacja czy coś?
- Zaraz... Poczekajmy jeszcze z 5 minut. - odparła mama.
- Jasne. - odrzekłam siadając na ziemi. Bawiłam się nową bransoletką, ale mama była zbyt przejęta tym, co miało nastąpić zaraz, by to zauważyć. Spokojnie odczekałam umówione kilka minut, a wtedy biało-różowa wadera powstała i uniósł łapę dając znak, żeby wszyscy umilkli. Niezwykłe, że ja już za kilka minut będę miała taką samą możliwość.
- Witam. Jak wszystkim wam tutaj zebranym wiadomo, dziś mamy zaszczyt uroczyście przekazać rządy nowej, młodej Alfie - Suzannie.
Rozległy się gromkie brawa, sama nie wiem, czy szczere, czy nie. Wolałam sobie tym nie zawracać głowy. Wstałam więc i ponownie się ukłoniłam.
- Dziś także chciałabym wyznaczyć nową Betę, Gammę i Deltę, które będą pełnić swoje stanowiska.
Znowu brawa.
- Najpierw lecz zajmijmy się mianowaniem na Alfę. Proszę powstać.
Wilki wykonały polecenie. Nawet ciotka Kazuma zrobiła to co trzeba dramatycznie wywracając oczami. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wilkom odbijały się w oczach ciepłe płomyki porozstawianych wcześniej świec, które miały nam służyć za uroczyste oświetlenie. Niby takie nic, a i tak wyglądało to pięknie.
- Czy ty, Suzanno, ślubujesz pełnić sprawiedliwe rządy we Watasze Magicznych Wilków?
- Obiecuję.
- Czy ślubujesz działać dla dobra innych, a nie tylko dla własnych zysków?
- Obiecuję.
- A czy ślubujesz bronić wszystkimi swoimi siłami zdrowia i życia wszystkich członków i honoru słabszych?
- Obiecuję. - odparłam z powagą po raz ostatni.
- Takie są obietnice Suzanny i żywimy nadzieję do tego, że będzie je sumiennie wypełniać. Proszę o zawieszenie na szyi nowej Alfy Kryształowy Medalion - znak władzy we Watasze Magicznych Wilków.
Desari ze świecącymi ze wzruszenia oczami zawiesiła na mojej szyi ciężki, ale również piękny medalion. Funkcjonował on u nas dopiero od niedawna i Rafael bądź Kiiyuko nosili go tylko w przypadkach oficjalnych, ale wiedziałam, że to bardzo słusznie, że został zrobiony. Był niezwykle piękny i przypominał rozkwitającego kwiata, który nawet zdawał się mieć niesamowicie piękną woń. Nie wiedziałam tylko, kto go zrobił i do kogo mogłam posłać wyrazy podziwu. Mama wygłosiła jeszcze krótką przemowę na temat bycia Alfą, a następnie rzekła:
- A teraz przejdźmy do wcześniej obiecanego przeze mnie wyboru Bety, Gammy i Delty.
Wszystkie wilki wytężyły maksymalnie słuch, mając pewnie cichą nadzieję, że to oni zostaną wybrani.
- Zacznijmy od tyłu... Deltą zostaje... - tu dała dramatyczną pauzę. - ...Nari!
Zaskoczona wadera mile zaskoczona natychmiast przytuliła partnera, który był tak samo zachwycony co ona i chwalił ją za włożony w to wysiłek.
- Gammą z kolei... Lithium Vane!
Wcześniej odwiedzona przeze mnie wadera aż pisnęła z zachwytu. Czyżbym przynosiła szczęście?
- A Betą i zastępcą Suzanny... uwaga, uwaga... Astrid!
Wszystkie wilki zaczęły jej klaskać, a ona sama odtańczyła szalony taniec radości. Zabawnie mi było na to patrzeć. Kiiyuko powiedziała jeszcze przekrzykując śmiechy:
- Zebranie uważam za zakończone!

Od Suzanny "Łzy beznadziei" cz. 6 (cd. Rafael)


Siedziałam skulona w kącie lochu i kołysałam się w przód i w tył. Byłam przerażona. Zaschnięte łzy czułam cały czas na swoich płonących policzkach, ale byłam już na tyle odwodniona, że nie mogłam płakać dalej. W głowie brzmiało mi tylko jedno pytanie: Co z tatą?. Bałam się okropnie nie tylko o niego, ale i także o siebie. Może i byłam nieśmiertelna, ale niestety nasz wróg jest inteligentny, więc i na to znalazłby lekarstwo, a raczej - trutkę. Wtedy ciężkie, skrzypiące drzwi lochu rozwarły się na oścież, a w nich stanął Jasper we własnej osobie. Nienawidziłam go. Nie cierpiałam. Chciał mi w końcu umyślnie zniszczyć rodzinę.
- Suzi... - przemówił ze spokojem. Nie miałam siły walczyć, więc powiedziała tylko cicho:
- Nie zbliżaj się do mnie... jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to szybko.
- Wcale nie chcę cię zabić.
- A czego ode mnie chcesz? Oberwać ze skóry? Sprowadzić na swoją stronę? Po prostu powiedz...
- Chcę cię wypuścić. - rzekł uśmiechając się lekko. Podniosłam na niego wzrok.
- To ma jakiś haczyk, prawda?
- Nie ma.
Zmarszczyłam brwi zdezorientowana. To było niemożliwe, żeby tak nagle zmienił swoje poglądy i chciał mnie uratować. Gdyby chciał się pozbyć tylko mojego taty, to by mnie tutaj wcale nie zabierał. Czerwono-czarny basior podszedł bliżej mnie.
- Suzi... To ja, Rafael. Zamienili mnie na ciała z Jasperem. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
Skuliłam się pod ścianą jeszcze bardziej, zupełnie jakbym chciała od niego uciec, ale jednak miałam świadomość z tego, że nie mam gdzie.
- Nie wierzę ci.
- To uwierz... nie mam pojęcia, jak miałbym ci to udowodnić, ale to ja... twój tata... - powiedział podchodząc bliżej mnie.
- To wymyśl coś. - odrzekłam nieco ostrzej. Wracała do mnie waleczność, odwaga i krnąbrność z być może i nawet większą siłą niż wcześniej. Złe traktowanie straży wobec mnie przesiadującej w celi przynosi właśnie takie niechciane skutki. Basior zatrzymał się i popatrzył na mnie w zamyśleniu.
- Może zadaj mi jakieś pytanie, a ja będę musiał na nie odpowiedzieć?
- No ok... Będzie jedno.
- A więc słucham.
Zamyśliłam się przez chwilkę. O co mogłabym pytać...? Ah, tak. Już wiem.
- Kiedy kończę 2 lata?
- Za dwa dni.
Skrzywiłam się. Niech to szlag. To było za proste. Muszę wymyślić coś trudniejszego.
- Słuchaj... na to akurat Jasper może też by potrafił odpowiedzieć. Mogę zadać inne pytanie?
- Możesz, oczywiście. - odparł ze spokojem.
- Jak się nazywa mój ulubiony zespół muzyczny?
Jasper uważający się za Rafaela skupił się najbardziej jak tylko może.
- Wulkanoid? - zapytał niepewien swego.
- Pudło! - krzyknęłam rzucając się w stronę drzwi, które zapomniał zamknąć. Biegłam na oślep przed siebie, zdając się na instynkt. Gdzieś tu musi być wyjście, no musi! Błądziłam ciemnymi korytarzami zatrzymując się co chwilę, bo musiałam zawracać, ponieważ niekiedy okazywało się, że to była ślepa uliczka. Po kilku minutach zagubienia stwierdziłam, że jestem już na tyle zmęczona, że muszę stanąć w miejscu. Zdyszana, zasapana, usiadłam na posadce. Korytarz był tak wąski, że tuż przy ramionach miałam dwie ściany. Przypominało to raczej wielki labirynt, niż wnętrze siedziby tej obrzydłej Asai.
 Zamknęłam oczy i uspokoiłam swój oddech. Skup się Ishi, skup no wreszcie... gdzie mogłabyś znaleźć wyjście? - myślałam. Skąd ta ksywka? Hm... Sama nie wiem. Jakoś tak mi wpadła do głowy. A może to kwestia tego, że poznana w mieście Suzi tak się do mnie zaczęła zwracać? W tej chwili poczułam pod powiekami dziwne mrowienie i pojawiła mi się wizja. Przedstawiała ona przyspieszona drogę do wyjścia z cuchnącego zamczyska. Otworzyłam oczy i wiedziałam już, gdzie mam iść. To tak przeczuciem, bo nie widziałam wcale aż tak długo każdego fragmentu drogi, ale mimo tego zobaczyłam właściwie wszystko.
Podniosłam się z podłogi i szybko zaczęłam iść drogą, jaką wskazała mi intuicja. Skręcałam wiele razy, ale tym razem nie trafiłam już na żaden ślepy zaułek. Moje nieopisane szczęście (którego nie ujawniłam na zewnątrz) pojawiło się w chwili, gdy wyszłam z budynku. Co z tego, że na terenach Asai wcale nie świeciło słońce, a niebo było krwistoczerwone. Przede mną była jeszcze długa droga do domu, ale i tak już czułam tą wolność. Tym razem ruszyłam biegiem trasą, jaką sobie upatrzyłam podczas oglądania wcześniejszej wizji.
Gdy byłam już prawie na granicy tej parszywej krainy poczułam zapach innego wilka - znajomego mi czerwono-czarnego basiora. Nie zatrzymywałam się, nie przyspieszałam, nie zwalniałam... po prostu pozwalałam, by mnie stopniowo doganiał. Minęłam granicę i kilka terenów Watahy Magicznych Wilków, gdy basior stanął centralnie przede mną, zmuszając tym samym do tego, bym się zatrzymała. Zahamowałam w ostatniej chwili, by na niego nie wpaść.
- Wiem, że wciąż mi nie wierzysz, ale nie jestem Jasperem... to tylko jego ciało i... - w tym momencie go mocno przytuliłam.
- Wiem tato, wiem... Nie nikt inny prócz ciebie mówi na "Vocaloid" "Wulkanoid".
Tata chyba naprawdę mocno się wzruszył, bo drżącym głosem powiedział:
- Mam taką mądrą córkę... to skarb.
Uśmiechnęłam się lekko słysząc tak miłe słowa. Chwilę później jednak uświadomiłam sobie pewną rzecz.
- Em... Czyli że Jasper jest teraz w twoim ciele?
- Tak...
- A dlaczego tak swoją drogą chciał się z tobą zamienić na miejsca? Wątpię, aby marzył o tytule Alfy. Przecież w końcu mamy nie zaatakował.
- Ty to masz łeb! - powiedział tata puszczając mnie z niedźwiedziego uścisku. - Możliwe, że Jasper jest zazdrosny, bo podoba mu się Kiiyuko.
- No oczywiście... czyli istnieje możliwość, że do niej poszedł i teraz podszywa się pod ciebie i wciska jakieś bajeczki na temat mojego zniknięcia. - podsumowałam.

<Rafi?>

Od Kiiyuko "Łzy beznadziei" cz.5 (cd. Suzanna)

Odkąd Rafael powiedział mi "niedługo wrócę" minął już cały dzień, nie licząc tych kilku godzin. Nie mogłam ich szukać, bo nawet jeśli bym chciała, to i tak się nie uda, gdyż deszcz zmył cały zapach. Mocno podenerwowana oczekiwałam na powrót Rafaela wraz z Suzi. Gdzie oni mogą się podziewać? Urządzili sobie piknik? Nie... to jest niemożliwe, bo w takim deszczu raczej to powieść się nie mogło. Dreptałam podenerwowana po całej jaskini nie wiedząc czego mam się spodziewać. Siadałam - niewygodnie, chodziłam - źle, kładłam się - miałam ochotę wstać, stałam - chciałam leżeć. W nocy nawet nie mogłam usnąć, a jak już mi się to udało, to dręczyły mnie koszmary.
Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk chlupotania - najprawdopodobniej ktoś biegł w stronę mojej jaskini wdeptując w kałuże, które pozostawił deszcz. Wychyliłam głowę na zewnątrz, by zobaczyć, kto mnie zaszczyca swą obecnością. Był to nie kto inny jak...
- Rafael?! Gdzie ty byłeś?! A Suzi?!
Rafael mnie czuje objął, po czym przemówił patrząc mi głęboko w oczy:
- Asai i jej armia nas zaatakowała. I niestety, ale... Suzi nie przeżyła.
Zamurowało mnie.
- N-nie p-przeż-żyła? - wydusiłam mówiąc tak cicho, że aż szeptem. W moich oczach zebrały się gorzkie łzy.
- Niestety nie... - powiedział przytulając mnie do siebie. Zaczęłam płakać na dobre. Miała zostać już za 2 dni nową Alfą.
- Moja córeczka! Moja kochana córeczka! - płakałam bez pamięci. - To już drugie dziecko, jakie straciliśmy! Drugie! Najpierw Michael... teraz Suzi... i co my teraz zrobimy?
- Michael...? - zapytał nieco zdezorientowany. Na chwilę przestałam płakać, oderwałam się od niego i popatrzyłam na jego pysk zamglonymi oczami.
- Nasz synek... Michaelek...
- Wybacz, ale mnie też trochę poturbowali i mam zaniki pamięci.
- Ale... jak to? Nie pamiętasz Michaelka?
- Niestety nie... - odparł. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
- Umarł przy porodzie... byłby starszym bratem Suzi. - spuściłam wzrok i wpatrywałam się w ziemię. Rafael odpowiedział milczeniem. W jego oczach zobaczyłam coś... dziwnego. Coś nie jego. Coś wprost dziwnego. Nie odzywałam się już ani słowem pogrążona w czarnej żałobie do końca dnia.

<Suzi?>

Od Rafaela "Łzy beznadziei" cz.4 (cd. Suzanna/Kiiyuko)

Obudziłem się w jakimś zatęchłym lochu. Próbowałem się podnieść, ale ból, który przeszył całe moje ciało był tak silny, że z powrotem opadłem na posadzki. Nie miałem siły na nic. Najdrobniejszy ruch sprawiał mi wielką trudność. Byłem zmęczony, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. Zamknąłem oczy. Nagle do moich uszu doszedł czyjś głos. Na początku był on niewyraźny, później coraz bardziej zrozumiały.
- Tato! Tatusiu ocknij się!
Ktoś mnie wołał. To była Suzi. Momentalnie uchyliłem powieki i spojrzałem na sylwetkę mojej córki, która stała nade mną, a w jej oczach widziałem smutek i przerażenie.
- Jak się czujesz? - zapytała z troską.
- W porządku - uśmiechnąłem się słabo. Nic ci nie zrobili
Wadera pokręciła jedynie głową zaprzeczając. Odetchnąłem z ulgą. Chociaż jej nic nie jest.
- Jak długo leżałem nieprzytomny?
- Jeden dzień. - powiedziała cicho.
Przechodzący koło nas strażnik przystanął na chwilę.
- O..widzę, że nasza śpiąca królewna się obudziła. - parsknął szyderczym śmiechem.
Na ten dźwięk moje mięśnie mimowolnie się napięły.
- Szykuj się Rafaelu. - mruknął i odszedł.
Spojrzałem w oczy wilczycy. Majaczyły w nich łzy. Bała się. Zebrałem w sobie wszystkie siły i podniosłem się z ziemi. Potem przytuliłem moją małą dziewczynkę, szepcząc jej na ucho.
- Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę im cię skrzywdzić. - mówiłem kołysząc jej drobnym ciałem.
Cela w której się znajdowaliśmy została otwarta, a w wejściu pojawił się nie kto inny, jak Jasper oraz jego władczyni, Asai.
- Nie ważcie się jej tknąć. Zrobicie to, a pożałujecie. - warknąłem zasłaniając Suzi.
- Na razie ty nam wystarczysz Rafaelu. - odparła lodowatym tonem czarna wadera.
Podeszło do mnie dwóch strażników zagradzając mi drogę jakiejkolwiek ucieczki.
- Kocham cię. - szepnąłem do Suzi rzucając jej ostatnie tęskne spojrzenie, po czym razem z resztą wyszedłem z lochu.
***
- Co macie zamiar ze mną zrobić? - zapytałem bez ogródek. Poddałem się. Idąc do komnaty, w której aktualnie się znajdowałem, pogodziłem się z tym, że najprawdopodobniej zginę. Zastanawiałem się tylko, czy Asai ma taką moc, żeby pozbawić życia nieśmiertelnego.
- Niespodzianka. - uśmiechnął się Jasper, przykuwając kajdankami moje łapy w kapsule, tak abym nie mógł się ruszyć.
Przewróciłem oczami i czekałem na koniec. Jednak ten nie nastąpił.
- Okej, teraz ja.
Ze zdziwieniem przyglądałem się, jak dwa inne wilki przykuwają również jego do drugiej, identycznej kapsuły. Asai stała w rogu patrząc na cały ten cyrk. Jasper wydawał się być tym wszystkim strasznie podekscytowany. Dlaczego?
- Teraz uważaj Rafaelu, bo trochę zaboli. - parsknął w moją stronę.
Skinął głową do jednego z wilków stojących obok, który uruchomił jakąś dziwną maszynę. Drzwi kapsuły sie zamknęły. Poczułem dziwne mrowienie w łapach, a potem taki ból, że aż ciężko to opisać. Krzyczałem, a w moich oczach pojawiły się łzy. Ze wszystkich sił próbowałem się wyrwać, ale kajdanki na łapach nie drgnęły. Po raz kolejny potem straciłem na chwilę przytomność. Ocknąłem się dopiero, gdy było już po wszystkim. Wyszedłem z kabiny "pijanym" krokiem. Miałem mroczki przed oczami, nie miałem pojęcia, co się tak właściwie wydarzyło. Dopiero, gdy z kapsuły obok wyłonił się... JA?!
Stanąłem jak wryty. To je mnie DWÓCH?!
- O CO DO CHOLERY CHODZI?! - wrzasnąłem wstrząśnięty.
- Spójrz w lustro księżniczko. - powiedział drugi ja.
Podszedłem niepewnie do brudnego, popękanego lustra w końcu pokoju. Spojrzałem w jego taflę i zobaczyłem...

<Córcia, bądź mamuśka? :P>

Od Suzanny "Łzy beznadziei" cz. 3 (cd. Rafael)


Skuliłam się za ciałem taty. Dlaczego ten wariat zamierza nas zabić?! Co my mu takiego zrobiliśmy?! Basior o imieniu Jasper zdawał mi się być znajomy. Tak... bardzo znajomy. Zupełnie jakbym w moim krótkim życiu już go raz spotkała na swojej drodze... Wtedy doznałam olśnienia - to przecież ten sam wilk, który naskoczył na mnie krótko po moich narodzinach! To jedna z niewielu rzeczy, które wbiły mi się w pamięć z tamtego czasu. Zaczęłam warczeć pod jego adresem.
- O... jakie to urocze... widzę, że mała też ma charakterek.
- Nie jestem mała!
- To jak wolisz, dziecko? - syknął zanosząc się kpiącym śmiechem.
- Nie, jestem młodzież. - warknęłam.
- Młodzież? To naprawdę zabawne, zasmarkany bachorze! - śmiał się coraz bardziej. W moim tacie chyba narastała złość, bo też postanowił się wtrącić do dialogu:
- Moja córka nie jest zasmarkanym bachorem, a ty masz się stąd natychmiast wynosić!
- Ojoj, bo co mi zrobisz? - nabijał się dalej. Wraz z tą wypowiedzią mój tata nie wytrzymał i po prostu rzucił się na przeciwnika. Ja, by nie oberwać odsunęłam się kilka kroków w tył. Nie byłam wyszkolona w dziedzinie walki, więc wolałam się nie wtrącać. Tak właściwie to nie znałam jeszcze swojego żywiołu, więc próba starcia z rosłym basiorem mogłaby się skończyć tragicznie. Czarny basior odepchnął tatę i usiłował trafić łapą z długimi pazurami, podobnymi do stalowych, w jego klatkę piersiową. Nie udało się to jednak, a tata wykorzystując nieudany cios kłapnął zębami zaraz przed jego pyskiem. Przez cały czas warczeli na siebie i rzucali takie spojrzenia, jakby zaraz mieli się porozrywać na strzępy.
- Uciekaj, póki daję ci do tego jeszcze okazję. - syknął tata.
- Nigdy w życiu! - odpowiedział mu tym samym tonem Jasper. Wówczas tata teleportował się tuż za nim, zaatakował ostrymi zębami jego grzbiet i z trudem uniósł ciało basiora do góry, a następnie rzucił nim o najbliższe drzewo. To, jako że stało tuż nad urwiskiem wyrwało się wraz z korzeniami, dając znak pierwszym szarpnięciem w dół, że zaraz spadnie do dołu. Jasper wciąż ogłupiały od ciosu zadanego przez niebiesko-czarnego przeciwnika, zorientował się, że coś jest nie tak dopiero przy drugim szarpnięciu, tym razem już oznajmującym, że leci wraz z drzewem do morza falującego kilka metrów niżej.
Pierwszą rzeczą jaką zrobił tata, gdy Jasper zniknął nam zupełnie z oczu, było przytulenie mnie do swojej ciepłej pierwsi. W tej samej chwili rozpoczęła się burza, na którą zanosiło się od ostatniego pół godziny. Jak się okazuje, burza ta miała zwiastować nadchodzącą wiosnę, bo nawet nie zauważyłam, gdy kilkadziesiąt minut temu temperatura wzrosła do około 3 stopni powyżej zera. W duchu radowałam się z dwóch rzeczy - z deszczu, którego bardzo brakowało mi przez zimę oraz z pokonania tego całego Jaspera. Niestety zapomnieliśmy o jakże ważnym przysłowiu - "nie chwal dnia przed zachodem słońca", bo nasza radość i ulga była zbyt prędka. Chwilę później z przerażeniem zobaczyliśmy ciemną sylwetkę wdrapującą się na skraj klifu. To był Jasper. Zaczepił się podczas spadania o wystający korzeń innego drzewa, a teraz wchodzi z powrotem do nas na górę wspinając się po nim. Grube strugi wody lały mu się po grzbiecie, a łapy ślizgały po błocie, gdy się do nas zbliżał. Wyglądał okropnie. Jego psychopatyczny błysk w oku przyprawiał mnie o dreszcze.
- Teraz już nie macie szans! - rzekł przekrzykując deszcz. - Odwróćcie się no tylko! Popatrzcie!
Ze strachem zrobiliśmy co nam nakazał. W krzakach okalających sam klif można było dostrzec więcej ciemnych sylwetek, najpewniej sojuszników Jaspera. Poczułam całym swoim sercem, że nie mamy szans. Tata też chyba zdawał sobie z tego sprawę, ale mimo tego nie tracił nadziei i nie poddawał się. Oderwał się ode mnie, po czym dając okrzyk bojowy rzucił na nich zaklęcie zamrażające. Problem polegał na tym, że nie trafił przez mylący deszcz, a koledzy natrętnego wroga rzucili się w naszą stronę z pazurami wyciągniętymi na pierwszy plan. Tata po raz kolejny się do mnie szybko przytulił i nie puszczał, by ochronić mnie przez bolesnymi ciosami. Czułam ostre szarpnięcia, które miotały jego nieruchomym ciałem. Zachciało mi się płakać. Znowu. Dlaczego ja muszę być zawsze taka bezbronna? Dlaczego nigdy nie mogę zrobić niczego w obronie innych?! W tej samej chwili uścisk taty osłabł, a on sam upadł na ziemię. Z przerażeniem patrzyłam na to zdarzenie. Gdy chwilowe osłupienie już mi minęło, wrzasnęłam na całe gardło:
- CO MU ZROBILIŚCIE?!
Byłam naprawdę wściekła. Przez deszcz nie było na szczęście widać moich łez. Wilki wybuchnęły równie psychicznym śmiechem, jaki miał Jasper. Razem tworzyły uroczy chór hien.
- SŁYSZYCIE?! - krzyczałam dalej. Oni jednak ignorując moją wściekłość śmiali się jeszcze głośniej. Niespodziewanie oberwałam w głowę czymś twardym. Najpierw nastała jasność, a następnie przerażającą ciemność, która zwiastowała utratę przytomności.

<Rafi?>

Od Suzanny "Beztroska" cz. 2 (cd. Toboe)

Szłam tak z moim najlepszym kolegą przez ciemny, bliżej nieokreślony las. No nie powiem, prezentował się wprost przerażająco... Pościel złożona z gęstej mgły próbowała uśpić mrok panujący za jej powłoką, co nie do końca się udawało, gdyż raz na jakiś czas wychylały się zza niej ciekawsko uporczywe gałęzie drzew, na pierwszy rzut oka przypominające wydłużone kościste ręce, zdające się mieć ochotę nas porwać. Idąc między szeregami takich drzew, z każdym krokiem wydawało się coraz bardziej, że każdy z grubych pniaków ma oczy i śledzi drobne, wilcze sylwetki wygłodniałym spojrzeniem.
- A co jeśli się zgubimy? Ja już wolę wracać. - mówił Toboe starając się iść jak najbliżej mnie, więc o mało co nie deptał moich łap.
- Ej no, daj spokój... nic nam się przecież nie stanie. - zaśmiałam się krótko.
- Łatwo ci mówić... ty przynajmniej jesteś nieśmiertelna, a ja nie.
- A co to za różnica? Mam cię bronić?
- No... nie wiem... Fizycznie ty jesteś starsza.
- A ty powinieneś być psychicznie, ale jakoś tak nie jest.
- Ha, ha, ha... bardzo śmieszne... Koń by się uśmiał. - mruknął niezadowolony Toboe. Jak widać mało kto rozumie i tym bardziej akceptuje mój nietypowy humor.
- Chłopie, rozchmurz się!
- W takich warunkach o to trudno. - wraz z końcem tych słów do naszych dobiegł nieprzyjemny dźwięk łamanej gałązki dobiegający zza krzaków.
- C-co to było? - wykrztusił przerażony basiorek teraz już trzęsąc się jak osika. W jednej chwili ja również straciłam całą dotychczasową odwagę.
- Nie mam pojęcia. - odparłam drżącym głosem. Próbowałam jakoś zamaskować strach, lecz nie było to wcale aż takie łatwe. Być może był to tylko maleńki lisek, ale ja i tak nie mogłam uspokoić oszalałego serca i urywanego oddechu.
- Uciekamy? - szepnął Toboe rozglądając się dookoła, czy nie czasem tam czai się jakiś zębaty potwór.
- Jasne.
- To w nogi! - krzyknął Toboe i jako pierwszy rzucił się biegiem na oślep przed siebie. Ja ruszyłam zaraz za nim i mimo że miałam dłuższe łapy, to nie potrafiłam dogonić basiorka. Wyglądało na to, że albo ja mam kiepską wprawę, albo on jest prawdziwym sprinterem, choć bardziej prawdopodobna jest możliwość pierwsza.
- Toboe, zwolnij! - krzyczałam wielokrotnie za nim, lecz zdawał się mnie nie słyszeć, bo przyspieszał jeszcze bardziej. Z trudem więc nadal próbowałam go dogonić, ale i tak i tak po jakimś czasie zupełnie zniknął mi z oczu. Zrezygnowana stanęłam w miejscu i wykrzykiwałam na cały las jego imię. Nic. Kompletna cisza. Do moich oczu pozbierały się łzy wielkie jak grochy. Jestem brudna, zmęczona i teraz jeszcze zgubiłam Toboe... to wszystko tylko i wyłącznie moja wina.
- Toboe! - krzyknęłam po raz ostatni zachrypiałym już głosem. Dłużej już nie miałam siły podnosić głosu przez przerastającą mnie bezradność.
- Gdzie jesteś? - szepnęłam sama do siebie kładąc się na brudnej ziemi i pozwoliłam by łzy swobodnie leciały po moich policzkach. Nie cierpię płakać, ale jednak czasami mimowolnie to się dzieje. Jestem idiotką... może go przecież coś zaatakować.
- Zu! - usłyszałam nagle znajomy, piskliwy głosik. Natychmiast postawiłam z nadzieją uszy, ukradkiem otarłam łapą oczy, a wstając obróciłam się w stronę znajomego szczeniaka.
- Gdzieś ty był?! - krzyknęłam na powitanie.
- Nigdzie! To ty powinnaś szybciej biegać! - wtedy urwał i przyjrzał mi się. - Masz czerwone oczy... płakałaś?
- Nie.
- Przyznaj, martwiłaś się o mnie. - zaśmiał się Toboe.
- Nieprawda.
- No już nie udawaj.
- Nie udaję. - nie ustępowałam. Nie mogłam mu się przyznać, bo jeszcze by się poczuł przesadnie doceniony. - Możemy już iść?
- Możemy... - odparł mój przyjaciel ruszając powoli naprzód, a ja w ślad za nim. Tym razem mogłam mu bez problemu dotrzymać kroku, a nawet wyprzedzić. Siorbnęłam kilka razy nosem... że też musiałam się akurat wtedy poryczeć! Teraz nie mam w co wytrzeć zapełnionego nosa.
- Przyznaj, płakałaś.
- Nie. To tylko... katar. Reakcja alergiczna na wilgoć.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. I przestań się tak dopytywać, bo jeszcze pomyślę, że chcesz się zamienić na miejsca z moją mamą.
- Nie, dzięki.
W tym momencie poczułam uderzające zimno okalające moje łapy. Spojrzałam w dół. Jak się okazało ja i Toboe właśnie brodziliśmy we wodzie. Najwidoczniej mgła była tak gęsta, że nawet nie poczuliśmy, kiedy do niej wchodzimy.
- To jest jakiś... staw? Jezioro? - zapytał nieco zaskoczony Toboe, bo najwyraźniej miał identyzne spostrzeżenia co ja.
- Na staw to trochę za małe... więc jezioro.
- Nie mówiłaś, że mam zabrać kalosze.
- No bo nie wiedziałam, że tu jest jezioro, kołku. - mruknęłam. - Zawracamy?
- Ok. - odparł Toboe. Obróciłam się w przeciwnym kierunku do głębin, by skierować się do brzegu. Wtedy usłyszałam głośne chlupnięcia wody kilka metrów za sobą.
- Tob, idziesz popływać, czy jak? Nie wygłupiaj się i wracajmy, bo mi zimno.
- Ale to nie ja... - wydukał przerażony basiorek.
- Jak nie ty, to kto? - odrzekłam odwracając się w jego stronę i przyglądając mu się z maksymalnym skupieniem i uwagą.
- To coś... - wskazał łapką na coś w guście wystającego kamienia z wody znajdującego się kilkanaście metrów od nas. Tego wcześniej z całą pewnością tam nie było... Kamień się poruszył. Był bardzo duży: miał około 5 metrów szerokości, bądź więcej, a z długością i wysokością miałam dość spory problem, bo nie wynurzył się całkowicie... Patrzyłam osłupiała na potwora niezdolna do ruchu.

<Tob? Jesteśmy nad Opuszczonym Jeziorem, a ten potwór to Chardyb. Możemy jeszcze spotkać Scylliwa. A no i dalsze części tego op. będą się działy nadal za czasu, gdy Suzi ma ok. 1,5 roku, a Toboe prawie rok.>