Maj 2020r.
Kolejny dzień spokojnej egzystencji. Kolejne godziny polowań, ludzkiej pracy i ćwiczeń na zbiórkach. W końcu udało mi się zaznać tego uczucia, że jestem komuś potrzebna. Bardzo przyjemne, takie... swojskie.
Rozpoczęła się gonitwa za stadem saren. Yuko podeszła zwierzynę od prawej strony, ja zaś od lewej. Stworzenia uciekały, sadząc potężne skoki. Ich chrapliwe oddechy zlewały się w jeden dźwięk, z tętentem ich rozdwojonych racic. W oczach saren można było zauważyć strach.
Stado bardzo przypominało wtedy ławicę ryb - zwierzęta zaczęły pchać się ku środkowi gromady, byleby tylko uniknąć bezpośredniego kontaktu z nami.
Nagle zza drzewa wyskoczył nasz atakujący, Shiryu, wbiegając w sam środek kłębowiska spoconych, zwierzęcych ciał. Zaczął gryźć i drapać ich boki oraz kończyny. Próbowały uciec, ale drogę zagradzałam im ja oraz Yuki. Jednak mimo to większości udało się wyskoczyć z kręgu. Mówi się trudno.
W końcu do akcji wkroczył Dante. Wystrzelił z krzewów po prawej, od razu wywracając jedno ze stworzeń. Dwa kozły zabił, standardowo przegryzając tchawicę. Reszcie saren po prostu zmiażdżył karki.
- Dobra robota! - pochwalił go Shiryu.
Wymienili między sobą kilka zdań. Zamiast ich słuchać, zabrałam się do liczenia zdobyczy. Pięć sztuk. Nie tak źle.
Kolejnym łupem zostały zające. Małe stworzonka były tak zaabsobowane chrupaniem trawy, że z łatwością udało się je zaskoczyć. Znowu zastosowaliśmy pułapki. Tym razem były to pojedyncze wnyki.
Wyskoczyłam z zarośli, po tym jak Dante dał znać głośnym wyciem, że pułapki są gotowe. Spłoszone gryzonie dopiero po chwili zaczęły uciekać. Chwilę po mnie, zza drzewa wybiegła Yuki. Czułam już lekkie zmęczenie pościgiem. Po kilku minutach wpadły w zasadzkę. Złapały się trzy, a reszta umknęła.
- Trochę tego dzisiaj mało. - mruknęłam.
Przez następne pół godziny tropiliśmy jelenie. Gdy w końcu zaczęliśmy się do nich skradać, wiatr zadął od nas w ich stronę. Zbyt wolno zorientowałam się co się święci, zdążyły nas zwietrzyć. Yuko rzuciła się w pogoń. Skoczyła na starą łanię. Drapiąc jej boki pazurami tylnych łap, wbiła kły w jej szyję. Zwierzę upadło, niemal się na nią zwalając.
Przenieśliśmy zdobycze do watahy, po czym zaspokoiliśmy głód upolowanymi przez nas sarnami. Zerwał się wiatr. Zimny. O tej porze roku?
Smacznego - Odezwał się głos w mojej głowie. Zerwałam się na równe nogi. Co to było u diaska!? Już to słyszałam... Dość niedawno...
Wbiegłam do Zielonego Lasu, nasłuchując. Tajemniczy głos nie odezwał się.
- Kim jesteś? - Spytałam twardo nicość. Odpowiedziała mi cisza.
- KIM JESTEŚ? - Powtórzyłam, przeciągając samogłoski. Korony drzew zaszumiały od silnego podmuchu.
Wiatrem. - Padła odpowiedź. Chyba się przesłyszałam.
- Że... Co? - wydukałam.
To co usłyszałaś - Ponownie odezwał się bezbarwny głos.
- Jakim cudem z tobą rozmawiam? - Zerknęłam na uginające się szczyty drzew.
Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sama. - Padła sucha odpowiedź. Zdębiałam. Że co proszę? Mam sama sobie...
Hm... Może mieć to związek z tym, że ciągle jeszcze odkrywam talenty. Słyszałam o przypadkach wilków z żywiołem powietrza, które rozmawiały z wiatrem. Ta sama przypadłość pojawiła się w książce, którą wykorzystałam, by pomóc Karou odkryć żywioł...
- Czy... To mój nowy talent? Móc...
Rozmawiać ze mną? Tak. - przerwał mi bezcielesny rozmówca.
- Och... - Myśli kotłowały się w mojej głowie, ale za wszelką cenę nie mogłam ich ułożyć. Postanowiłam po prostu zakończyć rozmowę.
***
Wróciłam do swojej jaskini. Napadło mnie straszliwe gorąco. Nigdy jeszcze się nie spotkałam z tak wysoką temperaturą. A ma być jeszcze gorzej. Ma jeszcze wzrosnąć przynajmniej o drugie tyle... Nie wiem jak to wytrzymam.
Zerknęłam na legowisko. No tak. Przydałoby się je trochę odświeżyć. Wyniosłam starą roślinność i wbiegłam do lasu po nową. Poczułam zapach jałowca. Tak... powinien się nadać...
Położyłam się na nowym posłaniu. Zapach wrzosu, jałowca i świeżych liści szybko pomógł mi zasnąć.
< C.D.N. >