- Ciociu... Ciociu! - zaszczebiotał nad moim uchem piskliwy głosik, którego wysoki i głośny ton spowodował moją nagłą pobudkę.
- Toboe? Która godzina? Co ty tu robisz? - wymruczałam starannie
unikając niskiego sufitu nad łóżkiem, który już niejednokrotnie "umilał"
mi poranki.
- Przyszedłem. Nie mogłem się doczekać pierwszej lekcji wykrywania
umiejętności magicznych, więc jestem wcześniej niż się umówiliśmy. -
wytłumaczył basiorek w barwach wnętrza pszczelego ula, przygotowując mi w
międzyczasie ulubioną zieloną herbatę.
- O wiele wcześniej. Sora wie, że tu jesteś? - wygrzebałam się spod
kuszącej wysoką temperaturą mocno kontrastującą z tą na zewnątrz i
wodzona aromatycznym zapachem usiadłam przy stole, na którym czekał na
mnie parujący kubek.
- Nie, ale się domyśli. - i mimo, że jego optymizm wraz z towarzyszącym
mu niewinnym uśmiechem rozbroił mnie doszczętnie, wysłałam
prawdopodobnie śpiącej jeszcze w najlepsze waderze wiadomość o miejscu
przebywania jej pierworodnego.
- Dobrze Toboe, gdy wypijesz poczekaj na mnie na Wrzosowej Łące i
zacznij koncentrować manę, a ja pójdę się odświeżyć i do ciebie dołączę,
zgoda? - na te słowa malec jednym haustem wypił zawartość naczynia z
rozgrzewającym napojem, który przygotował wcześniej również sobie i
kiwając łebkiem twierdząco pobiegł w wyznaczonym przeze mnie kierunku.
Natomiast ja dokończyłam swój napar, wzięłam szybki prysznic,
przeczesałam palcami krótkie kosmyki myjąc jednocześnie zęby i ubrałam
coś stosowniejszego od piżamy. Gdy miałam już zamiar zmienić się w
wilczą formę przed wyruszeniem na miejsce spotkania z moim chrześniakiem
zobaczyłam kartkę informującą mnie o późniejszym powrocie z podpisem
Percy'ego, na co westchnęłam. Mimo ujemnej temperatury chętnych do
odwiedzania z różnych powodów stadniny nie brakuje, a to nie pierwsza
taka sytuacja w ostatnim okresie. Mam świadomość, że nie mogę
zrezygnować z pracy, ani żądać tego od Jared'a, jednak różne zmiany i
długie godziny na stanowisku oddalają nas powoli od siebie, przynajmniej
w moim odczuciu.
Pozostając jednak bezsilna na takie zrządzenie losu postanowiłam zmienić
kierunek myśli na nadchodzącą naukę Toboe. I mimo, iż mogłam wydawać
się rano odrobinę oschła, byłam wręcz uzależniona od tego szczeniaka.
Samo jego wspomnienie wlewa w moje ciało falę błogosławionego ciepła.
Czyżby tak bardzo przypominał mi Nathaniela? Na dłuższą metę jednak
każde szczenię, z którym spędzałam trochę czasu pobudzało mój zaginiony
instynkt macierzyński, jest to najprawdopodobniej defekt jego porwania
przez Kovu.
- Ciociu, żyjesz? - otrzeźwił mnie głos Toboe.
- Co? Czemu miałabym nie żyć? - rozejrzałam się instynktownie, gdyż tak
mocno pogrążyłam się w myślach, iż tymczasowo straciłam wręcz zmysł
wzroku.
- Bo siedzimy tutaj już od około pięciu minut, a ty nie odezwałaś się ani słowem.
- Najmocniej cię przepraszam, wszystko w porządku. Więc, zaczynamy? - spytałam całkowicie już kontaktując.
- Jasne!
***
Słońce powoli znikało za zasłoną iglastego lasu. Wreszcie, choć
właściwie niechętnie pożegnałam się z Toboe. Jedyne, czego
dowiedzieliśmy się na temat jego talentów to zdecydowanie gadatliwość.
Ale jako, że byłam ewidentnie typem słuchacza ani trochę mi to nie
przeszkadzało. Niestety, zbliżał się wieczór, a na mnie czekała nocna
zmiana w kafejce. Wtedy stwierdziłam, że nigdy nie odwiedzę w nocy
żadnej instytucji gospodarczej, bo to po prostu okrutne. A zwłaszcza,
kiedy twój szef postanawia urządzić sobie wolne. Lecz nie mogę obwiniać
Fabiana, utrzymywał biznes Lucy i Vivimorte przez cały okres ich
nieobecności całkowicie sam.
- Dobra, Des... Nie użalaj się nad sobą i zarabiaj. - skwitowałam
niefortunną sytuację i ruszyłam do miejsca moich płatnych tortur.
***
Do kawiarni z impetem wpadła spóźniona kelnerka. Mimo, że wyczekiwałam
na nią zdenerwowana, jej ujrzenie było prawdziwym darem z niebios, bo
wysłuchiwanie miarowego stukania moich paznokci stykających się z
lakierowanym drewnem lady stawało się nieznośne nawet dla mnie, choć
chyba tylko dzięki tej czynności nie padłam ze zmęczenia na jeden ze
stolików. Pracownica natychmiast rzuciła się w moim kierunku,
przepraszając i wymigując się chorym dzieckiem, choć była to
najprawdopodobniej wymówka do wzięcia mnie na litość. Jednak nie miałam
ani krzty energii na takie konwersacje, przyjęłam przeprosiny i
obiecałam, że nic nie powiem Fabianowi. Szybko założyłam ulubione,
wrzosowe okrycie wierzchnie i ruszyłam prosto do lasu. Mimo pragnienia
powrotu do domu i poczucia błogiego stanu medytacji, zdecydowałam się
jednak na dłuższą drogę przez Mroczny Las. Cisza tego miejsca i
okalająca mnie ciemność była niczym kołysanka. Wchłaniałam właśnie tą
bezdenną martwotę kiedy została przerwana przez nagły plusk. Ktoś
zapragnął odświeżyć się o takiej porze? Przecież rano Wodospad jest
lodowaty. Sama zdołałam się już o tym przekonać. Wzdrygając się na samą
myśl o tamtej sytuacji i prawdopodobnie wzgardziłabym tym odgłosem,
gdyby w moje nozdrza nie wdarła się woń świeżej krwi. Splatając ze sobą
pozyskane informacje doszłam do wniosku, że to jakaś zbłąkana dusza,
pewnie ścigana przez niebezpiecznych osobników, poszukująca schronienia.
A ja byłam zobowiązana jej pomóc. Takie hobby. Choć właściwie było mi
to obojętne, co się z nią stanie. Nie mogłam, ani nawet nie chciałam
wykłócać się z własnym umysłem o równomierne rozdzielanie uczuć wobec
wszystkich. Wolałam niesprawiedliwe okazywanie emocji tylko osobom,
którym ufam. C'est la vie. Wlokąc za sobą łapami skierowałam się w
stronę dochodzących odgłosów wody, które teraz zastąpił miarowy dźwięk
stąpania po wilgotnej powierzchni. Będąc bezwstydną, natychmiast wyszłam
nieznajomemu na spotkanie. Tak jak podejrzewałam, ranny, zmęczony, a
teraz w dodatku mokry basior. Spytałam o jego pochodzenie i imię, co
całkowicie rozwiało wątpliwości. Milcząc okrążyłam go, przyglądając się
ranom.
- Chodź. - mruknęłam niechętnie. Jeśli nie posłucha, pewnie znajdzie go
ktoś bardziej skory do pomocy, ale potrwa to dłużej, wybór należy do
niego. Nie oglądając się za siebie ruszyłam w kierunku domu. Będąc już
na miejscu, zauważyłam, że usiadł na środku prowizorycznego salonu i nie
ma zamiaru się odzywać, co było mi na rękę. Natychmiast dobrałam
odpowiednie zioła i leki. Później kładąc to wszystko przed nim,
zmieniłam się w ludzką formę i zajęłam okaleczeniami. Wystarczyło tylko
podać napar na uśmierzenie bólu, nałożyć maść na zranione miejsca i
zdezynfekować otwarte otarcia. Najwięcej czasu poświęciłam na krwawiące,
głębokie skaleczenie na kufie, które bez odrobiny mojej uzdrawiającej
energii potrzebowałoby zszycia. Biorąc kilka głębszych oddechów po
męczącym przekazywaniu many usiadłam po turecku naprzeciw niego.
- Wychodząc z mojej groty idziesz w prawo, póki nie dojdziesz do jaskini
Alfy. Jest największa, nietrudno ją przeoczyć. - powiedziałam,
wprawiając go w lekkie zakłopotanie.
- Po co mi to mówisz? - zdziwił się pewnie jeszcze bardziej, niż kiedy szedł za mną do mojej sadyby.
- Chyba chcesz dołączyć? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- No tak, ale... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Posłuchaj, Kiiyuko pewnie śpi, a nawet jeśli nie, myślę, że nie chce
niespodziewanych odwiedzin o tej porze. Jak chcesz prosić ją o miejsce w
watadze to poczekaj tu lub pozwiedzaj, bo nie licz, że cię oprowadzę.
Możesz też po prostu pójść. Wybór należy do ciebie. - zakończyłam
beznamiętnie tą rozmowę i pozostając w pozycji kwiatu lotosu, zamknęłam
oczy. Lewitując na niewielką wysokość zastygłam w bezruchu, mrucząc
swoją mantrę.
<Shayd? Nie bierz do serca słów Desi. Taka już jest >
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
wtorek, 23 czerwca 2015
Od Ripple "Zabawa na śniegu" cz.2
Sama musiałam sobie pomóc, ponieważ w tej watasze nie ma jeszcze
lekarza. Wzięłam igły jakiegoś świerku i zjadłam je, a drewno zostawiłam
na rozpalenie ogniska.
- A tak chciałam iść do szkoły! Tak mi zimno, bo nie mam do kogo się przytulić...
Usnęłam, miałam gorączkę. Gdy obudziłam się, lepiej się czułam, ale katar mi jeszcze ciekł z nosa. Nie miałam jak się bawić. Czułam się strasznie samotna.
- Jak pójdę do szkoły to poznam jakiegoś przyjaciela. Jutro chyba jest wiosna. Pożyję, zobaczę.
Wieczorem poszłam pozrywać sobie gałązki iglaków. Gdy zrywałam poczułam skrzypiący lód pod łapami. Byłam wystraszona, bo nie chciałam znowu wpaść do lodowatej wody. Dlatego pobiegłam w inne miejsce, aż tu nagle... ja w wodę! Dziura w krze szybko zamarzła i nie miałam jak wyjść, wzywałam pomocy, ale nikogo nie było. Dziwne było to, że jak byłam pod lodowatą wodą, nie zamarzałam oraz oddychałam normalnie. Nie byłam pewna, czy mam żywioł wody i lodu. Popłynęłam na dno i zaczęłam kopać i kopać, żeby wydostać się z wody. Kopałam teraz w górę. Byłam okropnie zmęczona, a przede mną jeszcze kamienie.
- Nie mam takiej siły, żeby je odsunąć. Spróbuję użyć mojego żywiołu.
Próbowałam użyć żywiołu wody, no ale to było za słabe. Byłam wściekła i zaczęło zamarzać mi podłoże. I wtedy odkryłam, że mam żywioł wody i lodu. Użyłam lodu do skrószenia wielkich kamieni. Pękły, a ja wydostałam się z wody podkopując się akurat pod moją jaskinią.
Uwagi: Choinka to ozdobiony świerk w czasie Bożego Narodzenia. Nie "skrzepiący", tylko "skrzypiący".
- A tak chciałam iść do szkoły! Tak mi zimno, bo nie mam do kogo się przytulić...
Usnęłam, miałam gorączkę. Gdy obudziłam się, lepiej się czułam, ale katar mi jeszcze ciekł z nosa. Nie miałam jak się bawić. Czułam się strasznie samotna.
- Jak pójdę do szkoły to poznam jakiegoś przyjaciela. Jutro chyba jest wiosna. Pożyję, zobaczę.
Wieczorem poszłam pozrywać sobie gałązki iglaków. Gdy zrywałam poczułam skrzypiący lód pod łapami. Byłam wystraszona, bo nie chciałam znowu wpaść do lodowatej wody. Dlatego pobiegłam w inne miejsce, aż tu nagle... ja w wodę! Dziura w krze szybko zamarzła i nie miałam jak wyjść, wzywałam pomocy, ale nikogo nie było. Dziwne było to, że jak byłam pod lodowatą wodą, nie zamarzałam oraz oddychałam normalnie. Nie byłam pewna, czy mam żywioł wody i lodu. Popłynęłam na dno i zaczęłam kopać i kopać, żeby wydostać się z wody. Kopałam teraz w górę. Byłam okropnie zmęczona, a przede mną jeszcze kamienie.
- Nie mam takiej siły, żeby je odsunąć. Spróbuję użyć mojego żywiołu.
Próbowałam użyć żywiołu wody, no ale to było za słabe. Byłam wściekła i zaczęło zamarzać mi podłoże. I wtedy odkryłam, że mam żywioł wody i lodu. Użyłam lodu do skrószenia wielkich kamieni. Pękły, a ja wydostałam się z wody podkopując się akurat pod moją jaskinią.
Uwagi: Choinka to ozdobiony świerk w czasie Bożego Narodzenia. Nie "skrzepiący", tylko "skrzypiący".
Od Toboe'a "Beztroska" cz.1 (cd. Suzanna)
Moja mamusia wraz z moją ciocią o czymś zażarcie dyskutowały.
Przekręciłem pysk i nastawiłem uszy, bo być może coś usłyszę. Niestety
dochodził do mnie nie zrozumiały szmer ich głosów. Coraz zerkały na
mnie, a ja wtedy odwracałem wzrok. Czemu mi nic nie mówią? Już nie
jestem taki mały. Już wiele rozumiem, mimo że nie mam doświadczenia
życiowego. Długo się nie zatracałem myślami, bo niespodziewanie zacząłem
wąchać kwiatki od spodu. Tak dosłownie. Suzi śmiejąc się przyszpilowała
mnie do ziemi, a przebiśniegi, które niepewnie wychodziły na światło
dzienne. Waderka po chwili zeskoczyła ze mnie.
- Chodź, pokażę ci coś! - była zachwycona.
- Znowu znalazłaś zdechłą wiewiórkę? - podniosłem się, również z nie wiadomych mi przyczyn wypełniła mnie euforia radości.
- Coś lepszego! - aż pisnęła.
- Poczekaj powiem mamie, że idę z tobą.
- Oj to nie potrwa długo.
- No niech ci będzie.
Jeszcze kątem oka zobaczyłem, że do konwersacji dołączyła moja druga ciocia - Kii. Teraz na pewno nie będą zwracać na mnie uwagi. Będą rozmawiać w najlepsze.
----
Przyjaciółka pewnie prowadziła mnie przez ciemny las w którym unosiła się podejrzana zmieniająca kolor mgła. Wlokłem się za nią rozglądając się za potencjalnym niebezpieczeństwem.
- Suzi, na pewno wiesz gdzie idziemy?
- Nie - zaśmiała się - Znalazłam to miejsce dziś rano i to przypadkiem.
Jejciu, tego się nie spodziewałem. Dla świętego spokoju chciałem wziąć Suz i wrócić, nie że się boję czy coś, ale dbam o swoje bezpieczeństwo.
- Zu, to nie jest najlepszy pomysł.
- Cykasz się?
- Nie.
- To chodź!
- Cii...
- Jeszcze ktoś lub coś nas usłyszy.
<Zu dajesz>
Uwagi: literówkiiiii
- Chodź, pokażę ci coś! - była zachwycona.
- Znowu znalazłaś zdechłą wiewiórkę? - podniosłem się, również z nie wiadomych mi przyczyn wypełniła mnie euforia radości.
- Coś lepszego! - aż pisnęła.
- Poczekaj powiem mamie, że idę z tobą.
- Oj to nie potrwa długo.
- No niech ci będzie.
Jeszcze kątem oka zobaczyłem, że do konwersacji dołączyła moja druga ciocia - Kii. Teraz na pewno nie będą zwracać na mnie uwagi. Będą rozmawiać w najlepsze.
----
Przyjaciółka pewnie prowadziła mnie przez ciemny las w którym unosiła się podejrzana zmieniająca kolor mgła. Wlokłem się za nią rozglądając się za potencjalnym niebezpieczeństwem.
- Suzi, na pewno wiesz gdzie idziemy?
- Nie - zaśmiała się - Znalazłam to miejsce dziś rano i to przypadkiem.
Jejciu, tego się nie spodziewałem. Dla świętego spokoju chciałem wziąć Suz i wrócić, nie że się boję czy coś, ale dbam o swoje bezpieczeństwo.
- Zu, to nie jest najlepszy pomysł.
- Cykasz się?
- Nie.
- To chodź!
- Cii...
- Jeszcze ktoś lub coś nas usłyszy.
<Zu dajesz>
Uwagi: literówkiiiii
Od Lithium Vane "Gitarzystka" cz.1
Powoli nudziła mnie praca w bibliotece. Prawie nic się nie działo, a
podczas polowań nie mogłam dać upustowi energii gromadzącej się we mnie
od bardzo długiego czasu. Nie powiem, żeby to było miłe, gdyż z byle
okazji potrafiłam do kogoś szastnąć mordą. Miałam ochotę gdzieś się
wyrwać, porobić coś ciekawszego... Ale cały czas coś. W końcu przyszedł
taki dzień, że powiedziałam to, co myślę. Stwierdziłam, że jeżeli nie
mogę znaleźć zajęcia tutaj, to poszukam czegoś do roboty w mieście
ludzi. Szczerze mówiąc, miałam przez jakiś czas co do tego wątpliwości.
- Lithium, a myślałaś o grze na gitarze?
Szczerze mówiąc, pytanie Astrid mnie zdziwiło. Zwykle nie odzywałyśmy się za bardzo do siebie. O ile w ogóle zamieniłyśmy ze sobą jakieś słowo.
- Nie... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale... na gitarze... Gitara elektryczna! Astrid! Jesteś wielka!
Zostawiłam waderę z niemałym zdziwieniem na pysku i pobiegłam w stronę miasta. Po drodze, zanim przekroczyłam jego granicę, zmieniłam się w człowieka, po raz pierwszy w życiu. Po jakimś czasie dotarłam do centrum... i przypomniałam sobie, że nie umiem grać na gitarze. Przeczesałam palcami kruczoczarną czuprynę i postanowiłam pójść do... nie wiem, dokąd. Naprzeciwko zauważyłam bar. Miałam ochotę pójść tam, nawalić się, a potem zdychać, gdy kac nie będzie oszczędzał mojego organizmu. I poszłam. Usiadłam przy stoliku i wlepiłam oczy w nadawane wiadomości. Boże, mój ratunku... dlaczego mnie tak karzesz i nie przypomniałeś wcześniej, że najpierw muszę nauczyć się grać na gitarze, żeby o niej myśleć? Niechętnie omiotłam wzrokiem lokal, po czym moje oczy dostrzegły witrynę sklepu muzycznego. Jestem uratowana? Po wypiciu drinka opuściłam bar i skierowałam się do miejsca, którym w tej chwili byłam zainteresowana. Otworzyłam drzwi sklepu, a do moich uszu dobiegł słodki dźwięk muzyki. Zauważyłam obiekt mego pożądania - czarną gitarę elektryczną.
Podniosłam ją ze stojaka. Czułam, że mogę. Że potrafię. Prawa ręka obejmowałam gryf, lewą podtrzymywałam resztę instrumentu. Postanowiłam sprawdzić. Najpierw zagrałam cicho, a po chwili...
- Kim pani jest?
Pytanie zmroziło mnie lekko. Spojrzałam na ubranego w czarny garnitur i przeciwsłoneczne okulary faceta. Przełknęłam głośno ślinę...
- Ja... Zaraz mnie tu nie będzie... - plątałam się.
- Nie o to chodzi! Masz umiejętności, masz siłę. - zaczął gadać mężczyzna. - Szukam gitarzystki do zespołu rockowego. Pozwól, że się przedstawię, nazywam się Paul Strike i jestem managerem zespołu "Virino" Może jesteś zainteresowana?
- Ja... - chwilę się zawahałam, ale przyjęłam propozycję. - Tak. Chcę. Lithium Vane. - podałam rękę.
- Lithium, a myślałaś o grze na gitarze?
Szczerze mówiąc, pytanie Astrid mnie zdziwiło. Zwykle nie odzywałyśmy się za bardzo do siebie. O ile w ogóle zamieniłyśmy ze sobą jakieś słowo.
- Nie... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale... na gitarze... Gitara elektryczna! Astrid! Jesteś wielka!
Zostawiłam waderę z niemałym zdziwieniem na pysku i pobiegłam w stronę miasta. Po drodze, zanim przekroczyłam jego granicę, zmieniłam się w człowieka, po raz pierwszy w życiu. Po jakimś czasie dotarłam do centrum... i przypomniałam sobie, że nie umiem grać na gitarze. Przeczesałam palcami kruczoczarną czuprynę i postanowiłam pójść do... nie wiem, dokąd. Naprzeciwko zauważyłam bar. Miałam ochotę pójść tam, nawalić się, a potem zdychać, gdy kac nie będzie oszczędzał mojego organizmu. I poszłam. Usiadłam przy stoliku i wlepiłam oczy w nadawane wiadomości. Boże, mój ratunku... dlaczego mnie tak karzesz i nie przypomniałeś wcześniej, że najpierw muszę nauczyć się grać na gitarze, żeby o niej myśleć? Niechętnie omiotłam wzrokiem lokal, po czym moje oczy dostrzegły witrynę sklepu muzycznego. Jestem uratowana? Po wypiciu drinka opuściłam bar i skierowałam się do miejsca, którym w tej chwili byłam zainteresowana. Otworzyłam drzwi sklepu, a do moich uszu dobiegł słodki dźwięk muzyki. Zauważyłam obiekt mego pożądania - czarną gitarę elektryczną.
Podniosłam ją ze stojaka. Czułam, że mogę. Że potrafię. Prawa ręka obejmowałam gryf, lewą podtrzymywałam resztę instrumentu. Postanowiłam sprawdzić. Najpierw zagrałam cicho, a po chwili...
- Kim pani jest?
Pytanie zmroziło mnie lekko. Spojrzałam na ubranego w czarny garnitur i przeciwsłoneczne okulary faceta. Przełknęłam głośno ślinę...
- Ja... Zaraz mnie tu nie będzie... - plątałam się.
- Nie o to chodzi! Masz umiejętności, masz siłę. - zaczął gadać mężczyzna. - Szukam gitarzystki do zespołu rockowego. Pozwól, że się przedstawię, nazywam się Paul Strike i jestem managerem zespołu "Virino" Może jesteś zainteresowana?
- Ja... - chwilę się zawahałam, ale przyjęłam propozycję. - Tak. Chcę. Lithium Vane. - podałam rękę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)