Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 23 sierpnia 2017

Od Lind "Przypadek" cz. 1 (cd. Yuki)


Sierpień 2020
Światem od zarania rządzą żywioły. Jedni mówią, że są tylko cztery podstawowe, jednak kolejni filozofowie dokładają do nich więcej i więcej. Tworzą stwierdzenia o sześciu, ośmiu, dwudziestu i tak dalej rozbijają wszechświat na atomy i każdemu przypisują nieograniczoną moc. Nie da się policzyć wszystkiego, a żadna potęga nie będzie równa innej. Nie dzielą się słabsze, czy mocniejsze, jedynie mniej lub bardziej wyrwane spod kontroli. Mają mniej lub bardziej skumulowaną siłę.
Podniosłam głowę z wygodnych stronic książki i uderzyłam boleśnie o spód stołu. Zamruczałam cicho, zirytowana własnym gapiostwem. Nieźle, znów przesadziłam z czasem przeznaczonym na czytanie. Zasnęłam pod stołem jak szczenię czekające na prezenty świąteczne. 
Przeciągnęłam się i wyczołgałam spod blatu. Która to godzina, że nikogo nie ma w bibliotece? Jedyną osobą tutaj poza mną, był jakiś magiczny kot. Drzemał sobie zwinięty w kłębek, na ogrzanym słońcem krześle. Zewsząd otaczała mnie cisza. Wydobyłam z miejsca mojego noclegu lekturę, która posłużyła mi za poduszkę i odłożyłam na miejsce. Chyba wrócę do niej później. Dość ciekawa, a słowa wrzynają się w mózg, aż utykają w podświadomości, żeby wrócić w snach. Zgarnęłam wiatrem ze stołu pozostałe dwie książki. Jedna traktowała o leśnych stworzeniach, druga zaś o mutantach tworzonych magią. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, po co mi były te wydania. W ogóle cokolwiek z nich przeczytałam?
Wyszłam na świeże powietrze zamyślona. Cztery, sześć, osiem... Autor wydania chyba miał rację. Ja sama od małego nie wiem ile tego ma być. 
Skierowałam kroki w stronę Zielonego Lasu. Po słońcu stwierdziłam, że nie zaspałam na wartę, a nawet został mi jeszcze nieduży zapas czasu na polowanie. Miałam szczęście.
Kiedy niebo nad moją głową przysłoniły korony pięknych drzew, zbliżyłam nos do ziemi. Zaczęłam poszukiwać powonieniem śladów zwierząt. Oczekiwałam niecierpliwie na jakiekolwiek sygnały, że mogę zacząć pościg za pysznym mięskiem. 
Dobrze, że nie trwało to długo. Jakieś sto metrów ode mnie, w krzakach, usłyszałam zająca. Przystanął, pewnie zaczął objadać się koniczyną, albo innym zielskiem. Przywołałam moc wiatru i pobiegłam w jego stronę. Dzięki pomocy żywiołu, nie trwało to zbyt długo. Pewnie bez niej, zajęłoby mi to wszystko co najmniej pół godziny. 
Jak miło, że wszystko już jest prawie jak powinno. Właśnie, prawie. 
Westchnęłam w duchu nad wspomnieniami. Nie powinnam chyba już się rozczulać. Nie zmienię przeszłości. Jest jak jest i jest w miarę dobrze. 
Jedynie dzisiejszy zając strasznie żylasty. 
Zawinęłam resztki mięsa w kawałek materiału i schowałam do torby. Postanowiłam, że dokończę to później, na warcie. Dzisiaj miałam wyznaczone miejsce przy Wschodnim Klifie. 
Ruszyłam w kierunku okolic słonych jezior. Po drodze minęłam Wodopój, gdzie odpoczywało kilka wilków. Wszystkich znałam z widzenia. Przez chwilę chciałam zacząć niezobowiązującą rozmowę, ale przypomniałam sobie, że już nie mogę sobie na to pozwolić. Szybko wzięłam kilka łyków orzeźwiającej wody, po czym wybrałam drogę powietrzną, żeby zdążyć na miejsce.
Na Wschodnim Klifie nie spotkałam już nikogo. Nawet sprawdzałam zarośla, czy czasem nie ma tu znowu Scirrona. Niestety znalazłam tylko zgnieciony papier. Niewykluczone, że tamten skrzydlaty-smutnooki już nie chciał kolejnych spotkań ze mną, więc zmienił kryjówkę. Szkoda, polubiłam go, ale raczej bez szczególnej wzajemności. Przysiadłam na jednej ze skał i skierowałam wzrok w dal. Widoki były piękne, jednak cała okolica milczała. Odzywał się tylko ukochany wiatr. 
Wyciągnęłam z torby kawałek mięsa z dzisiejszego zająca i zaczęłam go podgryzać. Nagle przypomniałam sobie, że ktoś mi mówił o ptakach zamieszkujących okolicę Klifu. Przełknęłam ostatni kęs i zagwizdałam głośno. Liczyłam, że jakieś opierzone stworzonko usłyszy i pokaże się. Ostatnio widywałam tylko wrony, kosy i wróble, zupełnie jakby ciekawsze ptaki odleciały wcześniej do ciepłych krajów. Niestety, tutaj nic się nie zjawiło. Czyżby czekała mnie kolejna, nudna warta? Do tego momentu wszystko na to wskazywało. Zaczęłam przeglądać co jeszcze mam w mojej torbie. Było tam mięso, kilka ptasich piór i obłupane drogie kamyki znad Wodospadu oraz cienki dziennik pożyczony z biblioteki. Oczywiście zapomniałam zabrać ze sobą haft. Odłożyłam mój skórzany worek na bok i znów wlepiłam wzrok w doskonale oświetlony, niżej położony teren. Zachciało mi się ziewać. Mogłam jednak wybrać ciekawsze zajęcie na początek, na przykład wojownika. Co z tego, że trzeba wykonywać rozkazy, przynajmniej robisz coś interesującego. Są zbiórki, ćwiczenia itd. Bycie częścią myśliwych też w sumie nie wyglądałoby źle. Jest plan działania, każdy ma funkcje i nikt nie będzie stał bezczynnie. 
Z zamyślenia nad tym, na jakie inne zadania mogłam się zdecydować, wyrwał mnie nieprzyjemny, syczący dźwięk. Zjeżyło mi się futro na karku i poczułam zimny dreszcz przechodzący przez kręgosłup.
Wstałam z miejsca i zaczęłam nerwowo szukać wzrokiem właściciela przerażającego głosu. W oddali, zobaczyłam wijące się głowy wglądające zza skał. Wyglądało to jak siedem wielkich węży, rozglądających się za ofiarą. Hydra, pomyślałam ze zgrozą. Wiedziałam, że nie zdołam pokonać tej bestii sama, ale nie jest to wróg, o którym trzeba donosić Alfie. Te stwory mieszkają tutaj od dawna. Spróbowałam wznieść się w powietrze, jednak moc nie zadziałała. 
Co u licha?! To jeszcze szwankuje?! Nie, błagam, NIE TERAZ! 
Nie zdołałam nawet oderwać się od ziemi. Tymczasem wielki gad zauważył mnie i ruszył w moją stronę. Spróbowałam użyć mocy wiatru na bestii, wciąż nie widać skutków. Spanikowałam i zaczęłam uciekać na piechotę, nic innego mi nie pozostało w zaistniałej sytuacji. Najlepiej by było teraz się ukryć, nie mam szansy w takim wyścigu pośród skał, zwłaszcza, że tędy drogę odetnie mi jezioro. Nikt nie zdoła umknąć hydrze w wodzie. 
Zsunęłam się ostrożnie po skalistym zboczu, uciekając na te kilkanaście sekund z pola widzenia żądnego krwi monstrum. Wcisnęłam się między luźne kamienie i przykryłam szczelinę jednym z leżących obok. Uspokoiłam oddech zaczęłam oglądać przez maleńką przerwę między odłamkami, jak potwór rozgląda się dookoła. Spędziłam tak kilka minut w niepewności, słysząc tylko głośne uderzenia własnego serca. Udało się, nie znalazł mnie, coś niżej przykuło jego uwagę. Usłyszałam jak odchodzi. Nagle moich uszu dobiegły także głosy wilków. Nie wierzę, to ci ze zbiórki.
Akurat biegli brzegiem. Dzisiaj, o tej godzinie. Pospiesznie wydostałam się z ukrycia i skierowałam wzrok na brzeg. Hydra wpadła wprost pomiędzy wojowników, na szczęście ci wiedzieli jak sobie poradzić, zwłaszcza mając przewagę liczebną. 
Zdołali odegnać monstrum, a ja patrzyłam z góry na całe zajście. Zauważyła mnie czarna, chuda, wysoka wadera. Jej jasnozielone oczy błysnęły z daleka. 
 
<Yuki?>

Uwagi: "Słońce" zapisujemy wielką literą tylko gdy mamy na myśli gwiazdę, a nie źródło energii czy coś, po czym orientujemy się o porze dnia. Wodopój i Wodospad to nazwa miejsca.