Sierpień 2020
Światem
od zarania rządzą żywioły. Jedni mówią, że są tylko cztery podstawowe,
jednak kolejni filozofowie dokładają do nich więcej i więcej. Tworzą
stwierdzenia o sześciu, ośmiu, dwudziestu i tak dalej rozbijają
wszechświat na atomy i każdemu przypisują nieograniczoną moc. Nie da się
policzyć wszystkiego, a żadna potęga nie będzie równa innej. Nie dzielą
się słabsze, czy mocniejsze, jedynie mniej lub bardziej wyrwane spod
kontroli. Mają mniej lub bardziej skumulowaną siłę.
Podniosłam
głowę z wygodnych stronic książki i uderzyłam boleśnie o spód stołu.
Zamruczałam cicho, zirytowana własnym gapiostwem. Nieźle, znów
przesadziłam z czasem przeznaczonym na czytanie. Zasnęłam pod stołem jak
szczenię czekające na prezenty świąteczne.
Przeciągnęłam się
i wyczołgałam spod blatu. Która to godzina, że nikogo nie ma w
bibliotece? Jedyną osobą tutaj poza mną, był jakiś magiczny kot. Drzemał
sobie zwinięty w kłębek, na ogrzanym słońcem krześle. Zewsząd otaczała
mnie cisza. Wydobyłam z miejsca mojego noclegu lekturę, która posłużyła
mi za poduszkę i odłożyłam na miejsce. Chyba wrócę do niej później. Dość
ciekawa, a słowa wrzynają się w mózg, aż utykają w podświadomości, żeby
wrócić w snach. Zgarnęłam wiatrem ze stołu pozostałe dwie książki.
Jedna traktowała o leśnych stworzeniach, druga zaś o mutantach
tworzonych magią. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, po co mi były te
wydania. W ogóle cokolwiek z nich przeczytałam?
Wyszłam na
świeże powietrze zamyślona. Cztery, sześć, osiem... Autor wydania chyba
miał rację. Ja sama od małego nie wiem ile tego ma być.
Skierowałam
kroki w stronę Zielonego Lasu. Po słońcu stwierdziłam, że nie zaspałam
na wartę, a nawet został mi jeszcze nieduży zapas czasu na polowanie.
Miałam szczęście.
Kiedy niebo nad moją głową przysłoniły
korony pięknych drzew, zbliżyłam nos do ziemi. Zaczęłam poszukiwać
powonieniem śladów zwierząt. Oczekiwałam niecierpliwie na jakiekolwiek
sygnały, że mogę zacząć pościg za pysznym mięskiem.
Dobrze,
że nie trwało to długo. Jakieś sto metrów ode mnie, w krzakach,
usłyszałam zająca. Przystanął, pewnie zaczął objadać się koniczyną, albo
innym zielskiem. Przywołałam moc wiatru i pobiegłam w jego stronę.
Dzięki pomocy żywiołu, nie trwało to zbyt długo. Pewnie bez niej,
zajęłoby mi to wszystko co najmniej pół godziny.
Jak miło, że wszystko już jest prawie jak powinno. Właśnie, prawie.
Westchnęłam
w duchu nad wspomnieniami. Nie powinnam chyba już się rozczulać. Nie
zmienię przeszłości. Jest jak jest i jest w miarę dobrze.
Jedynie dzisiejszy zając strasznie żylasty.
Zawinęłam
resztki mięsa w kawałek materiału i schowałam do torby. Postanowiłam,
że dokończę to później, na warcie. Dzisiaj miałam wyznaczone miejsce
przy Wschodnim Klifie.
Ruszyłam w kierunku okolic słonych
jezior. Po drodze minęłam Wodopój, gdzie odpoczywało kilka wilków.
Wszystkich znałam z widzenia. Przez chwilę chciałam zacząć
niezobowiązującą rozmowę, ale przypomniałam sobie, że już nie mogę sobie
na to pozwolić. Szybko wzięłam kilka łyków orzeźwiającej wody, po czym
wybrałam drogę powietrzną, żeby zdążyć na miejsce.
Na
Wschodnim Klifie nie spotkałam już nikogo. Nawet sprawdzałam zarośla,
czy czasem nie ma tu znowu Scirrona. Niestety znalazłam tylko zgnieciony
papier. Niewykluczone, że tamten skrzydlaty-smutnooki już nie chciał
kolejnych spotkań ze mną, więc zmienił kryjówkę. Szkoda, polubiłam go,
ale raczej bez szczególnej wzajemności. Przysiadłam na jednej ze skał i
skierowałam wzrok w dal. Widoki były piękne, jednak cała okolica
milczała. Odzywał się tylko ukochany wiatr.
Wyciągnęłam z
torby kawałek mięsa z dzisiejszego zająca i zaczęłam go podgryzać. Nagle
przypomniałam sobie, że ktoś mi mówił o ptakach zamieszkujących okolicę
Klifu. Przełknęłam ostatni kęs i zagwizdałam głośno. Liczyłam, że
jakieś opierzone stworzonko usłyszy i pokaże się. Ostatnio widywałam
tylko wrony, kosy i wróble, zupełnie jakby ciekawsze ptaki odleciały
wcześniej do ciepłych krajów. Niestety, tutaj nic się nie zjawiło.
Czyżby czekała mnie kolejna, nudna warta? Do tego momentu wszystko na to
wskazywało. Zaczęłam przeglądać co jeszcze mam w mojej torbie. Było tam
mięso, kilka ptasich piór i obłupane drogie kamyki znad Wodospadu oraz
cienki dziennik pożyczony z biblioteki. Oczywiście zapomniałam zabrać ze
sobą haft. Odłożyłam mój skórzany worek na bok i znów wlepiłam wzrok w
doskonale oświetlony, niżej położony teren. Zachciało mi się ziewać.
Mogłam jednak wybrać ciekawsze zajęcie na początek, na przykład
wojownika. Co z tego, że trzeba wykonywać rozkazy, przynajmniej robisz
coś interesującego. Są zbiórki, ćwiczenia itd. Bycie częścią myśliwych
też w sumie nie wyglądałoby źle. Jest plan działania, każdy ma funkcje i
nikt nie będzie stał bezczynnie.
Z zamyślenia nad tym, na
jakie inne zadania mogłam się zdecydować, wyrwał mnie nieprzyjemny,
syczący dźwięk. Zjeżyło mi się futro na karku i poczułam zimny dreszcz
przechodzący przez kręgosłup.
Wstałam z miejsca i zaczęłam
nerwowo szukać wzrokiem właściciela przerażającego głosu. W oddali,
zobaczyłam wijące się głowy wglądające zza skał. Wyglądało to jak siedem
wielkich węży, rozglądających się za ofiarą. Hydra, pomyślałam ze
zgrozą. Wiedziałam, że nie zdołam pokonać tej bestii sama, ale nie jest
to wróg, o którym trzeba donosić Alfie. Te stwory mieszkają tutaj od
dawna. Spróbowałam wznieść się w powietrze, jednak moc nie zadziałała.
Co u licha?! To jeszcze szwankuje?! Nie, błagam, NIE TERAZ!
Nie
zdołałam nawet oderwać się od ziemi. Tymczasem wielki gad zauważył mnie
i ruszył w moją stronę. Spróbowałam użyć mocy wiatru na bestii, wciąż
nie widać skutków. Spanikowałam i zaczęłam uciekać na piechotę, nic
innego mi nie pozostało w zaistniałej sytuacji. Najlepiej by było teraz
się ukryć, nie mam szansy w takim wyścigu pośród skał, zwłaszcza, że
tędy drogę odetnie mi jezioro. Nikt nie zdoła umknąć hydrze w wodzie.
Zsunęłam
się ostrożnie po skalistym zboczu, uciekając na te kilkanaście sekund z
pola widzenia żądnego krwi monstrum. Wcisnęłam się między luźne
kamienie i przykryłam szczelinę jednym z leżących obok. Uspokoiłam
oddech zaczęłam oglądać przez maleńką przerwę między odłamkami, jak
potwór rozgląda się dookoła. Spędziłam tak kilka minut w niepewności,
słysząc tylko głośne uderzenia własnego serca. Udało się, nie znalazł
mnie, coś niżej przykuło jego uwagę. Usłyszałam jak odchodzi. Nagle
moich uszu dobiegły także głosy wilków. Nie wierzę, to ci ze zbiórki.
Akurat
biegli brzegiem. Dzisiaj, o tej godzinie. Pospiesznie wydostałam się z
ukrycia i skierowałam wzrok na brzeg. Hydra wpadła wprost pomiędzy
wojowników, na szczęście ci wiedzieli jak sobie poradzić, zwłaszcza
mając przewagę liczebną.
Zdołali odegnać monstrum, a ja
patrzyłam z góry na całe zajście. Zauważyła mnie czarna, chuda, wysoka
wadera. Jej jasnozielone oczy błysnęły z daleka.
Uwagi: "Słońce" zapisujemy wielką literą tylko gdy mamy na myśli gwiazdę, a nie źródło energii czy coś, po czym orientujemy się o porze dnia. Wodopój i Wodospad to nazwa miejsca.