Luty 2022 r.
Potężny podmuch wiatru poderwał z ziemi kobierzec brązowych liści. Jesienny dywan wystrzelił w powietrze i poleciał ku niebu, jakby poszukując śnieżnej kołderki, odległej w swoim pochmurnym królestwie. Promienie słońca przez chwilę rozświetliły je złotymi refleksami, by po chwili zniknąć za pędzoną przez wichry, rozpaloną błękitnym pobrzaskiem, chmurą. Wirujący tuman pierzchnął ku koronom drzew.
Gdy podobny podmuch uderzył w mój bok, cofnęłam się kilka kroków, stając pod osłoną ściany swojej jaskini. Ponownie zwróciłam wzrok na szarofioletowe obłoki, budzące w całym stadzie zdumienie i niepokój. Z dnia na dzień wichry były coraz gwałtowniejsze i, co najdziwniejsze, jakby wyjęte spod wpływu magii. Pędzone na niewidzialnych wierzchowcach, dzikie i obce nie reagowały na nasze interwencje, z dnia na dzień poczynając coraz większe szkody. Nikt nie potrafił wytłumaczyć tego dziwacznego buntu pogody.
Usiadłam na ziemi i owinęłam ogon wokół łap. Z głębi jaskini dobiegło mnie mruknięcie i ciche szuranie. Zastrzygłam uszami i uśmiechnęłam się lekko. Arkan nie był zbyt zachwycony nietypowymi zjawiskami atmosferycznymi, zwłaszcza po tym jak przez wiatr niemal zleciał z niemałego drzewa podczas snu. Zdecydował się przenieść do mnie, co również nie napełniało go optymizmem.
Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Może i zajmuje sporo miejsca, ale przynajmniej nie chrapie.
Cofnęłam się myślami o kilka miesięcy wstecz. Niemal poczułam jak delikatna woń niebieskich kwiatów i spalenizny muska mój nos, a dwa wilki krążą wokół siebie, niczym ognisko i uchylający się przed jego światłem cień.
Tak samo jak wtedy dało mi to dużo do myślenia, a czasu miałam sporo.
Kwiecień 2021 r.
- Wtrącamy się? - Arkan momentalnie pojawił się u mojego boku.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w basiory. Ciemniejszy nerwowo machnął ogonem, warknął i uskoczył, gdy przeciwnik cisnął w niego kulą błękitnego ognia. Atmosfera zdawała się dosłownie gęstnieć, powietrze wokół wilków zaczęło wibrować. Rdzawy samiec zaskowyczał.
- Leah, jeśli zaraz...
Arkan przerwał, gdy jeden z płomiennych pocisków z sykiem przeciął powietrze tuż obok nas. W ostatniej chwili uchyliłam się przed imponującym tworem żywiołu ognia, jednak mój towarzysz nie miał tyle szczęścia. Podzielił się tą informacją z całą okolicą, przeciągle sycząc.
Wilk ognia momentalnie odwrócił się w naszym kierunku. Jego rywal nie wyglądał na zaskoczonego. Zgrabnie uskoczył przed kolejnym pociskiem posłanym w jego stronę i ciągle na ugiętych łapach spojrzał w naszym kierunku.
Przyjęłam pozycję obronną i powoli wyszłam z ukrycia. Obaj samce byli ode mnie z pewnością silniejsi. Nie mam pojęcia do czego zdolny jest drugi wilk, ani w jakim stanie jest Arkan. Sytuacja wydawała się opłakana. Pozostało grać na czas.
- Kim jesteście i czego tu szukacie? - spytałam, siląc się na pewny ton.
Po mojej lewej buchnął kłąb dymu, krótki syk ozwał się tuż obok. Arkan stanął u mojego boku. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą.
- Lepiej dobrze się tłumaczcie, kundle - warknął.
Stojąc bez oparcia w lekko rozłożonych skrzydłach nawet mimo niezbyt pokaźnego wzrostu wyglądał groźnie. Nie sądzę, by ranny poradził sobie z przeciwnikami, ale jeśli mają choć trochę oleju w głowach, wezmą pod uwagę straty.
Odniosłam wrażenie, że ktoś spuścił ciśnienie w okolicy. Powietrze wokół smolistego przestało drgać, a nieprzyjemne zawroty głowy ustały. Drugi wilk cofnął samozapłon, pozostawiając nas w niemal całkowitym mroku, rozpraszanym tylko przeze mnie i wątłe światło księżyca.
Jest dobrze. Teraz tylko spokojnie wytłumaczyć panom gdzie jest wyjście...
Nim zdążyłam postawić obcym jakiekolwiek zarzuty, specjalista od fajerwerków wystrzelił przed siebie. Zareagowałam niemal od razu, jednak nawet ta chwila opóźnienia wystarczyła mu na zniknięcie.
Rzuciłam się do biegu, gorączkowo wypatrując zbiega, jednak ciemność, opadająca czarną kurtyną skutecznie mi to utrudniła. Zatrzymałam się, zaczęłam nasłuchiwać, ale jedyny dźwięk jaki dotarł do moich uszu to symfonia świerszczy i cichutkie trele słowika. Zapach jeszcze przez chwilę był dość mocny, ale bardzo szybko się ulotnił, zapewne rozproszony zaklęciem. Zniknął. Bez najmniejszego śladu.
Rozzłoszczona zaprzestałam pogoni i wróciłam na polanę. Drugi basior siedział grzecznie wśród szafirowych kwiatów, pod czujnym spojrzeniem Arkana.
- Rudy nawiał - wyvern bardziej stwierdził niż zapytał, nie spuszczając wzroku z wilka.
- Tak - odparłam krótko i przeniosłam wzrok na obcego. - Ponawiam pytania: kim jesteś i czego tu szukasz? I co wiesz o tym drugim?
Basior najspokojniej w świecie owinął łapy puszystym ogonem i zlustrował nas przenikliwym spojrzeniem złocisto-czarnych ślepi.
- Jesteś głuchy, czy udajesz głupca? - fuknęłam, jeżąc sierść.
- Skąd przypuszczenie, że nim nie jestem? - odparł spokojnym, nieco ochrypłym głosem, zawieszając na mnie wzrok.
Drgnęłam zaskoczona. W duchu pogratulowałam wilkowi sprytnego kontrataku.
- Rzeczywiście, nikt inteligentny nie zaatakowałby wilka zdolnego zranić smoka. - odparowałam.
- Nie trudno zranić drobną, najwyżej pięćdziesięcioletnią hybrydę - rzucił zgryźliwie.
Drobna hybryda fuknęła z oburzeniem, nie dowierzając w zuchwałość tego stworzenia. W akcie najwyższego niezadowolenia warknęła ostrzegawczo, po czym uniosła dumnie łeb.
- Jest starszy niż wygląda - mruknęłam szybko, coraz większym zdumieniem przyglądając się wilkowi.
- Może wróćmy do twojego pytania? - basior uśmiechnął się tryumfalnie.
Po krótkim wahaniu kiwnęłam głową.
- Zwą mnie Ronan, pani - momentalnie spoważniał - Przybywam z południa, w poszukiwaniu przyjaciela. Od dwóch lat tropię tego rudego osła. Szkoda, że jemu nie w głowie spotkania ze starymi znajomymi. A powiadam, jak ze mnie dobry łowca, tak z niego świetny wojownik i uciekinier.
- To był ten ognisty? I, proszę, mów mi po imieniu. Jestem Leah.
Starałam się zdobyć na w miarę pewny siebie wyraz pyska, wilk jednak jakby przestał wyglądać na groźnego. Liczne siwe włosy, przygasłe oczy i chude cielsko utrzymywane przez smukłe łapy w żadnym aspekcie nie pasowały do obrazu oszalałego z samotności agresora czy niebezpiecznego manipulanta, próbującego przeniknąć do spraw wewnętrznych watahy. Aż dziw brał, że za właśnie takiego go miałam.
- Nie, Leah, jest jego lustrzanym odbiciem. Ale to nie Matty - westchnął.
Lustrzanym odbiciem?
- Co masz na myśli?
- Nosi jego zapach, wygląda jak on? - burknął mój towarzysz.
- Nie trop Mathira mnie tu przywiódł - odparł gładko.
Kompletnie się pogubiłam. Zerknęłam na Arkana pytająco. Dalej wyglądał na trochę urażonego, ale widocznie słuchał z zainteresowaniem. Stuliłam uszy, jeszcze raz obrzucając uśmiechniętego obcego podejrzliwym spojrzeniem.
- W takim razie czyj?
Basior przymknął oczy, lekko jeżąc sierść. Powietrze wokół niego ponownie lekko zawibrowało, jak pod wpływem ciepła. Otworzył je jakby jaśniejsze, widzące więcej.
- To woń stara i młoda, złote echo zaginione dawno temu wśród śniegów północy - zaczął z mocą. - Zew skutej lodem duszy, pragnącej już tylko zapomnienia. Białe Słońce, zamknięte w mrozach oceanu. - skończył recytować niemal śpiewnie, z przekonaniem.
Nic nie rozumiem. Nic.
- Kto? - wykrztusiłam tylko.
- Canon. Mój drogi przyjaciel Canon.
<C.D.N.>
Uwagi: Literówki.