Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 30 czerwca 2017

Oferta specjalna dla nowych członków!

Chcesz do nas dołączyć?
A może już jesteś z nami od jakiego czasu, ale zamierzasz zrobić nową postać?
Teraz, w ramach wielkiego naboru wczesnowakacyjnego ogłaszam, iż każdy, kto dołączy nową postacią do WMW do dnia 30 czerwca otrzyma specjalny bonus w postaci startowych 50 SG!

Wciąż Cię to nie zachęca?
Oferujemy jeszcze świetną atmosferę i niepowtarzalny klimat. Możesz pisać opowiadania o niemalże wszystkim - powstrzymuje Cię wyłącznie wyobraźnia. No i kilka reguł, które zapobiegają zakłócanie innym rozgrywki.
Nawet jeśli aktywność teraz jest niska, to właśnie TY możesz to zmienić! Aktualni członkowie stada mają to do siebie, że zaczną dopiero pisać, kiedy zdoła się ich rozruszać. To chyba dobry moment na to. :)

Do stałych członków:
Zapraszam na czata! Pora wypełznąć z nor, szczególnie że już na dobrą sprawę możecie cały dzień dotrzymywać nam towarzystwa! Może to zachęci nowych do integracji i zżycia się z nami. Zapobiegnijmy słomianemu zapałowi!

Od Nergala "W świecie mroku" Cz. 1 (Cd. Leah)

Styczeń 2020
Tak zgadza się, zabiłem własnego ojca. Nie żałuję tego i nigdy nie będę. W dzień jego śmierci nareszcie poczułem się wolny i niczym nie ograniczony. Moja psychika nigdy już nie będzie taka jak wcześniej. Wtedy myślałem, że odziały zabójców polowały tylko na mojego ojca, nie wiedziałem jeszcze jak bardzo się mylę.
Zaraz po moim pierwszym zabójstwie zaczęło padać. Deszcz zmoczył moją grzywkę, która opadła całkowicie na moje oczy. Coś się we mnie zmieniło, czułem to bardzo wyraźnie, tak jakby płomień uśpiony wewnątrz mnie zaczął płonąc jak nigdy dotąd. Widziałem i słyszałem więcej niż powinienem. Zacząłem wykrywać najmniejszy ruch i najcichszy oddech. Czułem ich, ukrywali się nie zdając sobie sprawy, że wiem gdzie są. Pobiegłem najszybciej jak tylko mogłem przed siebie. 
Gdy dobiegłem do skraju lasu, zmieniłem wygląd na ludzki i ruszyłem w kierunku wioski ludzkiej. Nie było to duże miasto, ale wystarczające by zgubić pościg. Już kilka razy z ojcem przyjmowałem ludzką formę, jednak nigdy tego nie lubiłem. Spojrzałem w górę, gęste ciemne chmury otuliły całe niebo, raz po raz w niedalekiej odległości uderzał piorun. "Idealne warunki na polowanie" - pomyślałem, uśmiechając się sarkastycznie, tuląc do piersi pistolet.
Deszcz z chwili na chwilę lał coraz bardziej, wszyscy normalni ludzie wrócili do swoich domów. Zapewniając mi idealne warunki by wyeliminować cele, bez świadków. Wtedy zdałem sobie sprawę, że kocham zabijać. W końcu i tak śmierć towarzyszy mi od urodzenia. Wyczułem pierwsze dwa cele niecałe dwieście metrów ode mnie. Puls przyśpieszył, a krew w moich żyłach aż się gotowała by rzucić się na nich. Kilka szybkich uderzeń serca, załadowanie i odbezpieczenie broni. Ukucnąłem przy śmietniku mierząc do obu celów na raz. "Pierwszy zginie na pewno, a drugiego najpewniej mocno zrani kula, przechodzące na wylot przez pierwszy cel" - pomyślałem. Pociągnąłem za spust, grzmot na niebie skutecznie go zagłuszył. Kula przebiła się przez szyję pierwszego celu na wylot, wbijając się w ramię drugiego celu. Z bólu zaczął wrzeszczeć, podbiegłem szybko do niego zatykając mu usta ręka i podrzynając jego szyję nożem. Bezwładnie upadł koło swojego towarzysza, tworząc jeszcze większą plamę krwi. Oboje tuż po chwili przyjęli formę wilków.
Podczas biegu mój kaptur zleciał mi z głowy, odsłaniając twarz. Już miałem biec dalej, kiedy kula otarła się o mój policzek. Szybko odskoczyłem i zobaczyłem czwórkę ludzi za sobą. Użyłem moich zmysłów, odkryłem dodatkowo snajpera na dachu.
- Poddaj się, i tak nie masz szans - Powiedział jeden z ludzi.
Nie odpowiedziałem, uśmiechnąłem się tylko i ze stoickim spokojem powolnym krokiem ruszyłem w kierunku zabójców. Włożyłem ręce do kieszeni.
- Zatrzymaj się! - Krzyknął ten sam głos
Kiedy zbliżyłem się jeszcze trochę snajper, załadowując pocisk, wycelował we mnie. Wtedy odkryłem w sobie ciekawy żywioł, a mianowicie śmierci. Otoczyłem się ciemną aurą śmierci i nadal idąc przed siebie, nie bojąc się niczego. Większość żywych istot boi się śmierci, tym razem również nie było inaczej, używając żywiołu zawładnęłam umysłem wszystkich oprócz tej jednej osoby, która odważyła się podnieść na mnie głos. Tak jak podejrzewałem, wszyscy zaczęli wić się z przerażenia po ziemi, krzycząc że nie chcą umierać. "Żałosne robaki" - pomyślałem.
- Co wy do cholery robicie!? Wstawać natychmiast i go zabić! - Wykrzyknął 
 W tamtej chwili popełnił kolejny bardzo poważny błąd, odwrócił się przez co stracił mnie z oczu. Ja stałem już za nim, z nożem przy jego gardle. Pozostali jego ludzie już byli martwi. 
- A czy ty boisz się śmierci? - Zadałem pytanie, po czym się zaśmiałem i zniknąłem ukrywając się w cieniu śmierci.
Po moich słowach zaczął się rozglądać, szukając mojej osoby.
- P...potwór! - Zająknął się i wykrzyczał.
"Taa, on ma rację, nawet ojciec nazwał mnie synem diabła, cóż za ironia, że posiadam dodatkowo żywioł śmierci" - Pomyślałem
- A teraz powiedz mi łaskawie, dlaczego goniliście mnie i mojego ojca przez niemal trzy lata? - Powiedziałem, pojawiając się tuż przed nim, przykładając mu pistolet do skroni.
Szybko przełknął ślinę i z przerażeniem wydukał:
- Ponieważ twój ojciec zabił naszego Alfę.
Zaśmiałem się na cały głos.
- Ten starzec miałby kogoś zabić, nie rozśmieszaj mnie!
- T-to prawda, tuż po jego śmierci następca zadecydował, że cały jego odział zabójców ma go pomścić, bez względu na cenę.
- Ach, rozumiem, jakże przykre, że ktoś was uprzedził.
- Owszem, jednak to już koniec, pociągnę Cię ze sobą do grobu! - Krzyknął rzucając pod nasze nogi granat.
Jedyne co zdążyłem zrobić, to zamortyzować uderzenie moją mocą. Jednak niewiele to pomogło. Cały obolały, tuż przed utratą świadomości zauważyłem człowieka... to znaczy nie do końca... to był magiczny wilk.
 
<Leah dokończysz?>
                                           
Uwagi: Nie środkuj Spacjami! Przede wszystkim przecinki - ich brak pozbawia wiele zdań sensu. Ogólnie z interpunkcją nie jest najlepiej. Akapity i wypowiedzi to również zdania, dlatego należy je kończyć kropkami! Ściany tekstu są bardzo niewygodne do czytania (ba, od razu odpychają), więc dziel go na akapity. Wiele zdań jest za długich, powinnaś je dzielić na przynajmniej dwa. Ponadto masz problem z czasem oraz poprawnymi formami niektórych słów (np. Wtedy myślałem, że odziały zabójców polowali tylko na mojego ojca, nie wiedziałem jeszcze jak bardzo się mylę., Pierwszy zginie na pewno, a drugi najpewniej mocno zrani kula). W innych jakby brakuje niektórych słów (np. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że kocham zabijać., Otoczyłem się ciemną aurą śmierci i nadal idąc przed siebie nie bojąc się niczego (tu chyba powinno być coś jeszcze).). Powtórzenia. Nie ma czegoś takiego jak "świecki spokój", jedynie "stoicki spokój". " "Idealne warunki na polowanie" - pomyślałem, uśmiechając się sarkastycznie - nie sądzę, by "sarkastycznie" było odpowiednim określeniem w tym kontekście. Nie ma czegoś takiego jak "pulik", a jedynie "policzek".
Z błędów technicznych - zmienił się z formy wilczej na ludzką i ok, ostatecznie mógł mieć te ubrania. Ale skąd u diaska miał pistolet? Poza tym z broni tego typu nie ma szans na zabicie dwóch osób z odległości 200 m. W talentach postaci nie ma mowy o żadnej aurze śmierci czy cieniu ani o ich działaniu! Niezbyt podoba mi się AŻ TAK szybkie poznawanie swoich umiejętności (jakby była jedna to jeszcze, ale bodajże trzy? Ponadto Nergal od razu był w stanie sprecyzować, cóż to za żywioł, co w przypadku rozpoznania na podstawie umiejętności wykrywania położenia innych osób wydaje się być nielogiczne). "Włożyłem ręce do kieszeni." - co z pistoletem? Zniknął? Odnośnie tych zabójców - coś mało groźni, skoro nawet ani razu nie trafili, a Nergal biegł przed siebie totalnie niczym nie zasłonięty. Snajper nie strzelił ani razu, a miał największe szanse na zabicie go. Mieli pozbyć się tylko ojca, nie syna. Próba zabicia go już po śmierci tego pierwszego nie ma większego sensu. Poza tym, aby ocalić się przed ogniem Nergal powinien zneutralizować gorąco, a nie sam odrzut, co w przypadku jego mocy jest NIEMOŻLIWE. "...zauważyłem człowieka... to znaczy nie do końca... to był magiczny wilk." - nie sądzę, by człowiek miał podobną sylwetkę do wilka.
Jeśli jeszcze raz zobaczę taką ilość błędów, bez chwili zawahania odeślę opowiadanie.

Od Leah "Pozory bywają mylące..."

luty 2020 r.
Przestałam wyć. Przysłuchiwałam się jak dźwięk powoli roznosi się po okolicy. Czystemu, niskiemu tonowi zaczął nagle towarzyszyć inny, nieco wyższy i bardziej zachrypnięty. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wschodni Klif jest wspaniałym miejscem. Tu można porozmawiać z nicością, zawyć z wiatrem i usłyszeć głos anonimowego wilka. Lubię tu przebywać, zwłaszcza w nocy, tak jak teraz. Gwiazdy wydają się tu świecić jaśniej. Westchnęłam cicho.
Wzmocniłam nieco wiatr, by trochę się ochłodzić. Za lekki… Może by tak trochę poćwiczyć?
Wiatr stawał się coraz mocniejszy, a runy na mojej łapie zaczęły świecić. Podmuch zmienił się w wichurę, a wichura w orkan. Czułam, że stać mnie na więcej, ale ten gatunek wiatru był mi szczególnie bliski.
Silny podmuch uginał drzewa, a gdy usłyszałam lekki trzask i czubek jednego z nich upadł z hukiem na ziemię, zaprzestałam pokazu. Lepiej żebym nie wyrządziła tu żadnych szkód, jeszcze ktoś się obudzi. Jeszcze raz zawyłam. Melodia wilczej pieśni rozbrzmiała wspaniale, gdy trzy inne wilki również zawyły. Oddychałam powoli. Nic nie mogło zniszczyć tej chwili. Dźwięk. Gwiazdy. Oddech. Wiatr.
Przymknęłam powieki. Minuty wydawały się godzinami. Odgłosy nocy zlewały się ze sobą, niczym muzyka…
Otworzyłam oczy. Już świtało. Udałam się w stronę jaskiń.
+++ Dwie godziny później +++
Nieprzespana noc nie dawała mi się jakoś szczególnie we znaki. Postanowiłam udać się na poranną zbiórkę. Dzisiaj miała się odbyć na polanie w zachodnio-południowej części Zielonego Lasu. Z powodu nocnej eskapady nie zastałam tam jeszcze nawet Suzanny.
Gdy już zaczynałam się martwić, czy aby na pewno to o tą polanę chodziło, wilki zaczęły się schodzić. Nie mam zielonego pojęcia czemu, ale obecność Yuko bardzo mnie ucieszyła. Kai’ego nie było, miał pojawić się wieczorem.
- Dzisiaj będziemy ćwiczyć walką bezpośrednią, a potem zajmiemy się potyczkami na odległość. Sierra i Leah! – wystąpiłyśmy z szeregu. – W postaci ludzkiej poćwiczycie walkę nożem. Celem rzutów będą koła, narysowane na tych drzewach. – wskazała oznaczone rośliny. – Obok stoją manekiny. Na nich przećwiczycie zadawanie ciosów. – Zmieniłam się w człowieka i zerknęłam na kukłę. Była mniej więcej mojego wzrostu. Nie była zbyt realistyczna. Zwykły, wypchany sianem worek, związany sznurami w ten sposób, by wyznaczyć głowę i członki. I nic poza tym.
- Yuko i Zirael! – spojrzały na Alfę – Wy zajmiecie się resztą manekinów. – Nie minęły trzy sekundy, a z trzech atrap poleciało siano i… kamyki. Kamyki? Spojrzałam na kukłę. Wychodzi na to, że jest mocniejsza, niż myślałam.
W końcu kosmiczna ilość zajęć dodatkowych w mojej rodzinnej watasze procentuje. Uczyli tam chyba o wszystkim – w tym o walce ludzką bronią.
Wzięłam dwa noże od Suzanny, przyskoczyłam do manekina i wykonałam dwa szybkie cięcia. Za płytko. Nigdy nie byłam jakimś mistrzem w tej sztuce i bardzo zaniedbałam treningi. Klnąc pod nosem wbiłam noże, po czym je wyszarpnęłam. Sypnęło sianem i żwirem.
- Fu. – mruknęłam, gdy wyobraziłam sobie co by się stało, gdybym zrobiła to na żywej istocie. Niby jestem wojownikiem, ale nie kręcą mnie okrutne sposoby zadawania śmierci. Niewola albo coś szybkiego. Już lepiej.
Ćwiczyłam kilka minut, potem kukła się dosłownie rozsypała.
Rzuciłam nożem w drzewo. Trafił jakieś siedem centymetrów od środka najmniejszego koła. Z celem akurat nie mam problemu.
Po piętnastu minutach ,,zabawa’’ mnie znudziła. Usiadłam pod drzewem i zmieniłam się w wilka. Większość też już skończyła.
- Dobrze. Teraz rozpoczniemy trening walki na odległość…
+++ Godzinę później +++
Szczerze mówiąc zbiórka była była nudna. Strzelałyśmy z broni palnej (trudne i denerwujące), skakałyśmy przez kłody (znowu?), ścigałyśmy się do Wschodniego Klifu (znowu?), a na deser, za pomocą magii rozwaliłyśmy kilka drzew (jedyna ciekawa rzecz na zbiórce…).
Dopadł mnie straszliwy głód. Gdy przyszłam na śniadanie, okazało się że wilki się już rozchodzą. Zrobiło mi się trochę smutno. W mojej starej watasze zawsze znalazł się ktoś, kto by na mnie poczekał, a jeśli inni już skończyli, to jadł ze mną. Innymi słowy po prostu miałam tam przyjaciół. Może pora nagiąć trochę swoje zasady i zrobić pierwszy krok do bliższej znajomości?
Wzięłam ze spiżarni sześć ryb średniej wielkości i poszłam do swojej jaskini. Ziała w niej okropna pustka. I ja tu mieszkam? To do mnie niepodobne! Poczułam się jeszcze gorzej. Rzuciłam śniadanie na ziemię i już miałam wybiec. Nagle zawróciłam.
- Jedna. Potem idę. – powiedziałam do siebie. Zjadłam dwie i pół ryby, zanim zdecydowałam się pójść.
Wbiegłam do Lasu. Od czego tu zacząć?
***
Patrzyłam z dumą na swoje dzieło. Naprzeciwko wejścia leżało posłanie, zrobione z siana, uschniętych liści, mchu, suchych traw i cudem znalezionego jałowca. Teoretycznie mogło składać się z samego siana, ale zapachy tych wszystkich roślin sprawiły, że nie mogłam się powstrzymać. Po lewej stronie legowiska wydzieliłam sobie coś na kształt jadalni. Podwyższenia, wyżłobionego w skale będę używać jako stół, bynajmniej nie będę na nim jeść. Zawiesiłam nad nim korek, znaleziony w Mieście, z którego zrobiłam prowizoryczną tablicę. Za pozwoleniem Suzanny pożyczyłam ze wspólnego domu plik kartek, ołówki i pinezki. Trzymam to wszystko w ,,półce’’ nad posłaniem. Po prawej stronie posłania znajdują się regały na książki, które wypożyczyłam w Bibliotece Barwnej Duszy. I jak na razie to tyle.
Położyłam się na legowisku, wpatrując się w sufit. Zerknęłam na wejście, obok którego dostrzegłam małą wnękę w skale. Kiedyś coś tam zrobię.
Postanowiłam udać się nad Wodospad, by się umyć, ponurkować i pozbierać trochę kamieni. Pobiegłam w stronę Zielonego Lasu. Pogoda jeszcze się nie zmieniła, ale czuć było nadchodzącą wiosnę. Korzystając z wolnego czasu, zatopiłam się w myślach. Zawsze mnie ciekawiło, dlaczego rodzice nazwali mnie Leah. A czemu nie po prostu Lia? Jeszcze wymyślili, że to imię się nie odmienia i za każdym razem, jak odmiana powinna nastąpić, automatycznie wymawia się nie np. Lii tylko Liah. I tak już zostało, a ja nic nie mogę na to poradzić.
Nagle ziemia się pode mną zarwała, a wpadłam do jakiejś dziury. Podniosłam się i otrzepałam.
Miejsce, w którym się znalazłam było chyba jakąś podziemną jaskinią. Po prawej stronie znajdowało się małe jeziorko, po drugiej korytarz.
- Tajemnicze Podziemia? – spytałam sama siebie.
Tak jak większość wilków, trafiłam tu przypadkowo. Nie miałam zamiaru iść korytarzem, do Smoczych Podziemi. Ja z moim futrem? Już inne wilki dostają tam niewyobrażalnej gorączki. Ja się tam po prostu usmażę.
Nagle coś poruszyło się przy jeziorku. Podeszłam bliżej… i zobaczyłam smoka. Bardzo młodego i równie dziwnego smoka. Był cały biały, jego małe rogi wyrastały z tyłu głowy i nie posiadał przednich łap. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że podniósł proste różki, jakby nasłuchiwał, a jak mnie dostrzegł położył je. Był bardzo mały, może trochę większy ode mnie. Położył zwieńczone szponami skrzydła na ziemi i szybko się cofnął. Tylko co on tu robi? Nie powinien być w Smoczych Podziemiach?
Otrząsnęłam się ze zdziwienia. Spróbowałam podejść, by mu się przyjrzeć, gdy nagle zaatakował. Splunął w moją stronę pióropuszem pomarańczowego ognia. Płomień dosięgnął mojego boku. Przerażona, wskoczyłam do wody. Ból natychmiast ustał. Wynurzyłam się i odetchnęłam z ulgą. Takie maleństwo może ziać ogniem? Pozory bywają mylące… Jak widać jest to bardzo agresywny smoczek. Spojrzałam na bestyjkę. Smok był bardzo chudy. Biedak, pewnie dorosłe smoki go wyrzuciły. A może sam uciekł?
Postanowiłam przynieść coś do jedzenia dla zwierzęcia. Spróbowałam oznaczyć jakoś to miejsce, ale nie wyszło mi to za dobrze. Ostatecznie zebrałam trochę kamieni i wyrzucałam je po drodze do domu. Wzięłam ze spiżarni zająca (będę musiała to kiedyś odpracować…) i idąc po szlaku z kamieni, wróciłam do malucha. Zabrałam ze sobą kilka ciekawych tomów o smokach oraz kartki i ołówek, by w razie czego narysować stworzenie.
Po zejściu do Tajemniczych Podziemi, rzuciłam zająca maluchowi. Na początek długo go wąchał, ale ostatecznie pożarł zwierzątko. W tym czasie próbowałam go sklasyfikować do jakiegoś podgatunku smoków, ale nic nie pasowało. Czas mijał, a ja dalej nic nie miałam. Mały już dawno zjadł, a teraz chował się przy jeziorku i gardłowo warczał. Ostatnia karta. Nic. Czyżby nowy gatunek?
***
Mijały dni. Podczas posiłków zawsze zabierałam coś dla smoczka. Obserwowałam jego zachowanie i skrupulatnie zapisywałam wszystko na kartce. Raz nastąpiła mała katastrofa, bo mały spalił notatki. Nie mogłam na nowo spisać tego co na niej było, bo zachowanie potworka ciągle się zmieniało. Bardzo długo się chował, warczał i przynajmniej sześć razy mocno mnie oparzył. Pewnego razu wyszłam z nim na ,,spacer’’, który szybko skończył się podpaleniem dziesięciu drzew i zabiciem trzech jeleni. Wszystko ugasiłam (ledwo), dwa jelenie zaniosłam dla watahy, jednego zostawiłam mu. Bardzo się denerwował utratą zabawek, próbował mnie ,,pokonać’’ i mi je odebrać. Ale był młodziutki, więc zabić mnie nie mógł. Raz przełamałam się i poszłam z nim do Smoczych Podziemi. Wytrzymałam tam może minutę, co potem owocowało długotrwałą gorączką, ale i tak obserwacje były bezcenne. Było tam mnóstwo nowych smoków. W między czasie wymyśliłam nazwę dla tych agresywnych bestii: wyvern. W kilku księgach przewijało się to słowo. Przypadło mi do gustu i tak już zostało.
Obserwowałam zabawę malucha. Uganiał się za rybką, pływającą w jeziorku. Już się mnie nie bał, ale ciągle próbował atakować. No cóż, dziecko. Zaśmiałam się na tą myśl. Spojrzał na mnie. Parsknął cicho i pobiegł w stronę przejścia do Smoczych Podziemi. Już to robił, ale szybko wracał, więc nie martwiłam się. W ludzkiej postaci rysowałam jego pysk. Nagle wpadł przez tunel i schował się za skałą. Z miejsca gdzie przed chwilą był wydobył się ryk, a zaraz po nim wystrzelił strumień płomieni. Spojrzałam na wyverna. Rozejrzał się, parsknął i do mnie podszedł. Zmieniłam się w wilka. Pierwszy raz był tak blisko. Położył coś przede mną i spojrzał na mnie wyczekująco. Spojrzałam na przedmiot. Aż mnie zatkało.
- Medalion Ognistych Smoków… - spojrzałam na malucha.
Parsknął, niezdarnie się cofnął, splunął płomieniem na Medalion, podskakując obrócił się i znowu cofnął. Wyglądało to trochę jak zakłopotanie…
- Arkan. – Moja decyzja była szybka. Po prostu nie mogę nazwać go inaczej. Spojrzał na mnie, jakby zrozumiał. Nie jest mój… Towarzysza trzeba kupić. A mnie na niego nie stać. Podeszłam do niego. – Muszę cię teraz zostawić. Ale wrócę. Na pewno nie szybko… ale wrócę. – delikatnie pogładziłam malucha po główce i skierowałam się do wyjścia. – Do zobaczenia, Arkan. – powiedziałam, po czym zniknęłam z oczu nic nie rozumiejącego wyverna. 

Uwagi: Cudzysłowie robi się za pomocą cudzysłowie a nie apostrofów! Literówki.

czwartek, 29 czerwca 2017

Od Moone „Ostatnie tchnienie młodości„ cz. 3 (c.d Navri)

Opowiadanie wchodzi w skład sztafety.

Luty 2020 r.
 Od spotkania z obrzydliwym pająkiem i rządzenia się Aoki nie chciało mi się już tak bardzo iść dalej. Tym bardziej, że dokładnie nie wiedzieliśmy gdzie idziemy. Ale na szczęście zrobiliśmy sobie mały postój.
  Na żądanie Aokigahary sprawdziłam, czy w jaskini nie ma czegoś gorszego niż pająki. Ostrożne stawiałam łapy na nierównej powierzchni rozglądając się dookoła. Na szczęście potrafię widzieć w ciemności. 
- Nic tam ciekawego nie ma. - powiedziałam, wychodząc z jaskini.
- Dobra, to schowajcie tam zdobycze. Zatrzymamy się na chwilkę. - odpowiedziała stanowczo ruda wadera.
Zaciągnęliśmy zwłoki do jaskini, po czym Shen podreptał w stronę prowadzącej, mówiąc jej coś ciszej. Jedynie co zrozumiałam to to, że chodziło coś o mnie. Popatrzyłam się na niego krzywo, marszcząc nos. Myślę, że ograną o co mi chodziło. Położyłam się w najdalszej części jaskini. Wszyscy zasnęli, jedynie nie ja. Zjadłam sobie jeszcze jedną rybę i wyszłam z jaskini, wymijając ostrożne śpiących. Jaskinia nie była zbytnio duża, więc wydostałam się stamtąd w miarę szybko. Rozglądnęłam się dookoła. Powoli zapadała noc, bałam się. Może on do mnie przyjść w każdej chwili, jednak nie powinnam mu się poddawać. Nagle usłyszałam kroki, spuściłam uszy lekko przekręcając głowę w bok. 
- Cześć ponownie. - wyszeptał do mnie nowy, miał najwyraźniej uśmiech na pysku.
Jego świecące kropki zaczęły podświatywać tak jak wtedy moje runy. Nawet to czułam. Było to bardzo przyjemne. Jednak to zajście zostało zakończone przez kochaną Aoki.
- Zbieramy się! Co wy tu robicie?! - wykrzyknęła wadera. Nie odpowiedzieliśmy.
Był środek nocy, obudziliśmy resztę i poszliśmy dalej w głąb lasu, który się tam znajdował. Szliśmy dość długo, jednak na nic ciekawego nie wpadliśmy. Omijaliśmy jedynie drzewa i krzewy i... po chwili zauważyliśmy jakieś ruiny. Nie były one wielkich rozmiarów, lecz pokryty na nich mech sprawiał, że wyglądały pięknie. Shena najwyraźniej to nie interesowało. Razem z Navri podeszłyśmy bliżej. Obeszłam je dookoła i w środku nich znajdowało się świetne miejsce na legowisko, ale nie pora na odpoczynek. 
- Może nie pójdziemy dalej, omijając to, tylko się rozejrzymy czy gdzieś tu nie ma tego więcej? - zaproponowałam.
- No dobra... - rzekła prowadząca. - no to ty i Navri pójdziecie w tą stronę, Wii i Shen w tą, a ja i Tori tam.
Po czym rozdzieliliśmy się. Idąc najprawdopodobniej na wschód nic nie znalazłyśmy.
- Moone, a tak dokładniej po co idziemy? - spytała Navri.
- Żeby przeżyć jakąś przygodę, a nie tylko bawić się i uczyć w watasze. - odpowiedziałam, spoglądając na nią.
Zawróciłyśmy bo stwierdziłyśmy, że dalej nic nie znajdziemy. Idąc z powrotem widziałam kogoś cień, który po chwili znikł. Patrzyłam się jeszcze chwilkę w tamtą stronę, po czym biała kulka popatrzyła się na mnie przekrzywiając łepek. W oddali zauważyłam już basiorów. Wyglądali na zawiedzionych. Czekaliśmy teraz tylko na Aoki i Tori, jednak one nie przyszły. Poszliśmy w jej stronę i znaleźliśmy coś dziwnego, co było przez nie eksplorowane. 
- Dobra, poczekamy jeszcze jedną noc i jutro ogarniemy co to jest. - powiedziała jedna z nich.
Dopiero teraz zauważyłam, że zbliża się noc. Tak szybko czas mija? Najwyraźniej tak. Dość szybko usnęłam tak jak cała reszta. 
***
Obudziło mnie coś, czego nie mogłam nazwać. Nawet nie byliśmy w lesie. Przerażona zaczęłam się wiercić, szturchając przy tym innych. Jednak nie tylko ja zostałam przez to obudzona. Aoki już nie spała, gryzła szczeble, w których byliśmy uwięzieni.  Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy. Byliśmy w jakimś pomieszczeniu, które się przemieszczało. Zaczęłam cicho piszczeć, tak jak i inne szczeniaki. Zostaliśmy porwani...

<Navri? Twoja kolej ;P>

Uwagi: Nie "z tamtąd" tylko "stamtąd". Polecam przyswoić sobie informacje o przecinkach. Nie wiem czy istnieje słowo "podświatywać".

środa, 28 czerwca 2017

Od Leah ''Jałowe myśli'' cz. 3

Luty 2020 r.
To już chyba będzie mój zwyczaj, dopóki nie trafię do jakiejś grupy. Łowy z grupą popołudniową sprawiają mi ogromną przyjemność. Dzisiaj tropiliśmy trochę większą zwierzynę – jelenie. Sama o upolowaniu czegoś tak dużego mogę jak na razie sobie pomarzyć.
- Mam coś! Na południe stąd, małe stadko! – krzyknęłam do reszty.
- Ile? – spytał Dante.
- Chyba siedem sztuk. – odparłam. Ruszyliśmy w odpowiednim kierunku. Shiryu odbiegł trochę w prawo. Nagle rozległ się jego krótki, zduszony krzyk, odgłosy szamotaniny, a na koniec cisza. Pobiegliśmy sprawdzić co się stało. Okazało się że basior wpadł do rowu, a fart chciał że akurat popasało tam stado saren. Wilk zabił dwie.
- No to żeś trafił, Shiryu! – zaśmiał się Dante.
Ukryliśmy zwierzęta w krzakach i ruszyliśmy dalej na południe. Naraz zwolniliśmy. Jelenie były blisko.
Gdy doszliśmy na miejsce podeszłam do zwierząt nich z lewej strony i skoczyłam. Niestety źle wycelowałam i zamiast trafić w środek stada i przegonić je do wspólników, to wskoczyłam… na grzbiet byka. Jeleń stanął na tylnych nogach i zaczął skakać, próbując mnie zrzucić. Zachowując resztki rozumu, chwyciłam zębami kark stworzenia. Niestety nie byłam jeszcze na tyle silna, by go zmiażdżyć, więc spróbowałam ugryźć go w szyję. Ale zanim udało mi się dobrze chwycić, coś uderzyło w byka i go powaliło. W ostatniej chwili odskoczyłam. To Dante i Shiryu dokończyli dzieła. Martwe zwierzę leżało u naszych łap.
- Może ktoś z was ruszyłby tu swój zapchlony tyłek i mi pomógł? – jakieś dwadzieścia metrów za nami rozległ się sarkastyczny głos Yuki. Podeszliśmy tam… i ujrzeliśmy martwego byka i dwie łanie.
- Sama je zabiłaś? – spojrzałam zdumiona na Yuko. Zupełnie mnie zignorowała.
Gdy taszczyliśmy zdobycze, z podziwem przyglądałam się Yuki. Niesamowite… Reny zawsze były i będą ponadprzeciętnie głupie, więc polowały na nie nawet szczeniaki. Jelenie to co innego...
Mieliśmy jeszcze trochę czasu i poszliśmy na ryby. Kilka rad od Shiryu, raz jego pomoc i złapałam dwie. Było to żałosne osiągnięcie, ale i tak byłam z siebie dumna. Reszta od niechcenia złapała po trzy, więc razem mieliśmy jedenaście.
Wieczorem udaliśmy się na spoczynek. Chciałabym nazwać któregoś ze wspólników przyjacielem. Uważam się za odważną osobę, ale zawsze czekam w takich sprawach, aż strona przeciwna zrobi pierwszy krok. Biorę to wtedy za dowód szczerej przyjaźni.
Udałam się na kolację. Po skończonym posiłku poszłam do swojej jaskini. Przydałoby się tu trochę umeblować…
*** Następnego dnia w południe***
Dziwnie jest przemieszczać się przez las jako człowiek. Chciałam pokręcić się po Mieście. Gdy dotarłam na miejsce, widok trochę mnie oszołomił. Takiego ruchu jak dzisiaj jeszcze nie widziałam. Podobno w godzinie szczytu może być jeszcze większy. Potrząsnęłam głową i ruszyłam. Barwne wystawy w sklepach ciągle odwracały moją uwagę i stało się to co w końcu stać się musiało. Potrąciłam człowieka.
- Przepraszam… - powiedziałam szybko. Nie chciałam zwracać na siebie zbyt dużej uwagi.
- Nic się nie stało. Jesteś tu nowa? – No i super. Zaczęło się przesłuchanie
- Tak, jestem tu od niedawna. – Odparłam, próbując się wymknąć. Natrętny nieznajomy zupełnie bezwiednie zagrodził mi drogę.
- Miło poznać. Jestem Artur Forester.
- Leah Fillan. – mam nadzieję, że wymyślone na poczekaniu nazwisko brzmi w miarę normalnie.
- Jest pani z Finlandii? – spytał.
- Tak. – powiedziałam to, by uniknąć pytań typu ,,to skąd?’’. – Przepraszam, ale muszę już iść.
- To do zobaczenia!
- Do zobaczenia. – powiedziałam i szybko się ulotniłam. To była moja pierwsza rozmowa z człowiekiem…
Podeszłam do wystawy z pięknymi ozdobami naściennymi. Bardzo chciałam coś kupić, ale nie miałam pieniędzy. Wypadałoby poszukać jakiejś pracy. Może pan Forester wiedziałby gdzie szukać? Na polowanie się nie wybieram, więc mam czas by go odnaleźć.
Znalazłam go. Przechodził przez ulicę. Już chciałam się za nim udać, gdy nagle zauważyłam auto. Jechało wprost na przechodzących przez ulicę ludzi, w tym na Artura…
- Panie Forester! Panie Forester! – Ludzie na ulicy usłyszeli krzyki i w porę przebiegli na chodnik. Ale Artur się potknął. Moja reakcja była szybka i na szczęście obyło się bez przemiany. Podbiegłam do pana Forestera, pomogłam mu wstać i wejść na chodnik. W ostatniej chwili.
- Pani Fillan… Dziękuję. – spojrzał na mnie z wdzięcznością
- Każdy by to zro…
- Ale tylko pani nas ostrzegła. Uratowała mi pani życie.
- Bez przesady, panie Forester…
- Proszę, mów mi po imieniu.
- Dobrze…
*** Wieczorem***
Zmieniłam się w wilka i udałam w stronę watahy. Artur bardzo chciał mi się odwdzięczyć. Powiedział, że pracuje w szpitalu i obiecał załatwić mi tam robotę. Na razie nie mam co liczyć na nic więcej niż sprzątaczka, ale zawsze coś. I tak zrobił da mnie bardzo dużo.
Wróciłam do domu. Byłam padnięta i od razu zasnęłam. Na dziś dość wrażeń.

Uwagi: Brak.

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Leah ''Jałowe myśli'' cz. 2

 Luty 2020 r.
Biegłam przez las. Może ich jeszcze złapie? Udało się, biegną już przede mną. Grupa popołudniowa szukała zdobyczy. Szybko spytałam czy mogę pomóc i ,,większość’’ nie miała nic przeciwko.
- Chyba coś mam. – powiedział Dante – Na północny zachód stąd jest stadko zajęcy, chyba siedem sztuk.
- No to idziemy – odparł Shiryu. Dan wytłumaczył mi co mam robić. Na początek ja z Yuki mamy zagonić zajączki w stronę Shiryu, który osłabi dane sztuki i podsunie je dla Dante, który dokończy robotę. Łatwizna. Tylko że Yuko jest ode mnie dwadzieścia razy szybsza i zwinniejsza. To może stanowić mały problem. Ruszyłyśmy jako pierwsze. Usłyszałam Shiryu, jakieś pięćdziesiąt metrów na wschód od miejsca gdzie jestem. Yuki już zaczęła zaganiać zwierzątka w odpowiednią stronę. Zauważyłam że jeden gryzoń odbiegł za bardzo w prawo i chyba ucieka. Warknęłam na zająca i skierowałam go w odpowiednią stronę. Nagle zza drzewa wyskoczył Shiryu i zaczął atakować stworzonka. Wszyscy skierowaliśmy je na lewo, do Dana, który rozprawił się z piątką zwierzątek. Pozostałe dwa dopadła Yuki.
- Leah, możesz przetransportować je do ,,spiżarni’’? – spytał Shiryu
- Jasne – Wzięłam na grzbiet zające i zaniosłam je do spiżarni. Wracając spotkałam grupę polującą na sarny. Nie chciałam przeszkadzać, więc tylko przypatrywałam się ich poczynaniom. Pomogłam im zanieść upolowane zwierzęta do spiżarni. Złapali pięć saren, a potem poszliśmy jeszcze na ryby. Z pomocą Shiryu udało mi się złapać jedną, ale reszcie poszło lepiej – razem złapaliśmy dwanaście rybek.
Zajęło nam to tyle czasu, że grupa wieczorna zdążyła wyruszyć. Zanieśliśmy rybki, a ja poszłam porozmawiać o wczorajszej sprawie z Suzanną. Dowiedziałam się, że nawet jeśli miałabym te wymagane minimum wieku to i tak do adopcji już ktoś się zgłosił. Eh, te jałowe myśli. Dobrze że nikomu o sprawie nie powiedziałam, bo prawdopodobnie zostałabym wyśmiana. I tak odnoszę wrażenie że nie jestem jakoś bardzo tu ,,lubiana’’. Postanowiłam spróbować coś jeszcze upolować, ale bez pomocy nie udało mi się złapać nawet rybki. Było późno, ale nie chciałam iść spać. Ruszyłam na kolację. Dzisiaj upolowana sarna miała tłuste i smakowite mięso, no może trochę twarde. Po skończonym posiłku postanowiłam udać się do Śnieżnego Lasu. Jedyne miejsce w tej o normalnej temperaturze. Normalnej w moim pojęciu.
Szłam spokojnie ,,zimną’’ stroną Rzeki Przyjaźni, obserwując wywołane moim wiatrem fale. Stworzyłam metrowe ,,tornado’’ na powierzchni wody. Udało mi się utrzymać je tak może minutę, ale i tak widok wirującej wody, odbijającej promienie światła był wspaniały. Wataha Magicznych Wilków. Wiele muszę się tu jeszcze nauczyć, bo stanę się ogólnym pośmiewiskiem. Zaczęłam powoli kierować się w stronę domu. Domu… Jak pięknie to brzmi…

Uwagi: Brak daty! Przecinki (głównie przy zwrocie do kogoś: Leah, możesz przetransportować je do ,,spiżarni’’? oraz przed "że"). Powtórzenia.

Od Yuki „Szczenię” cz.1 (c.d Torance)

2019, listopad
Kiedy ostatni raz czułam to uczucie? Chyba wczoraj. Ale dzisiaj jest ono inne… Bardziej dokuczające. Męczące. Po prostu, mocniejsze. Zwykle mijało mi po paru długich chwilach, jednak teraz? Jest już wczesny ranek, a przyszło do mnie późnym wieczorem. Nienawidzę jej… Nienawidzę samotności. Za długą chwilę będę musiała się zbierać. Lekcja polowania jest zaplanowana na późny świt. Rozciągnęłam zesztywniałe łapy i wstałam ze swojego prowizorycznego łoża. Nie było zbyt miękkie, ale dawało ciepło. Składało się z spróchniałych gałązek, ususzonych traw oraz skóry zdjętej z sarny. Wychodząc z posłania „wyrzuciłam” przednie łapy jak najdalej tym samym je wyciągając. Przeniosłam masę ciała na nie, pozostawiając tylne kończyny na swoich miejscach. Wstępnie rozciągnięta jak najszybciej wybiegłam z jaskini do Wodospadu. Napotkane przeszkody, takie jak kamienie czy gałęzie, z lekkością przeskakiwałam.
Będąc już blisko celu, zaryłam pazurami o ziemie, tym samym ryjąc w nich dosyć głębokie szramy. Dysząc podeszłam do wodospadu i zaczęłam chłeptać zimną wodę. Później zaczęłam czyścić sierść. Po „porannej toalecie” poszłam na miejsce, w którym szczeniaki mają się zbierać. Tereny watahy świeciły pustkami. Usiadłam, by poczekać na uczniów.
- Dzień dobry. – Po całej samotnej nocy, nie ukrywam, miło było usłyszeć czyiś głos. Była to Torance.
- Witaj – odpowiedziałam jej dosyć głośno. Było to nie w moim stylu. Przypomniał mi się młody Nirvaren.
- Co Pani się tak patrzy? – Tak się zamyśliłam, że zapomniałam że gapię się na uczennicę. Skuliła ogonek speszona.
- Przepraszam, pogrążyłam się w myślach. – Niemożliwe. Ja przeprosiłam. Odeszła na bok. Może.. Mogłabym ją… Zaadoptować? W końcu prawa opieki nad Nirvarenem nie zostały mi odebrane przez złe traktowanie, lecz przez próbę morderstwa.
- Torance? – Wzdrygnęła się i spojrzała na mnie oczkami mówiącymi „nie bij”.
- Tak?
- Czy… Szukasz jeszcze opiekuna? – Przez chwile patrzała na mnie niezrozumiale.
- Tak… - Wyjąkała.
- Chciałabyś mieć opiekuna?
- Tak – powtórzyła, lecz tym razem trochę ciszej. – A co? – Chwilę się zawahałam.
- Mogłabym być twoją opiekunką?
- Zastanowię się… - Powiedziała.
- Jeżeli się namyślisz, przyjdź do mojej jaskini wieczorem – powiedziałam. Cisza nastała. Po chwili dołączyły do nas Moone oraz Aokigahara. Po chwili jeszcze przyszedł Shenvedo Ashe. Zaczęli rozmawiać. Po parunastu minutach doszła do nas ostatnia wadera - Navri. Tym razem poszliśmy w Góry. W drodze wyjaśniałam im co mają robić. Dziś mają wspólnie upolować kozicę górską. To będzie swego rodzaju test. Shen oraz Tor byli padnięci w przeciwieństwie do pełnych energii Navri i Moone.
- Shenvedo Ashe, Torance – zaczęłam. – Jako że nie macie już sił zostaniecie tropiącymi. – Shen posmutniał. – Która z was chciałaby być goniącą? – Spojrzałam na waderki. Aokigahara zaczęła prosić.
- Dobra, razem z Aokigaharą będziemy goniącymi . – Spojrzałam się na resztę. – Moone i Navri, jesteście atakującymi. – Tak jak powiedziałam, tak było.

- Mam coś! – Powiedziała Torance. Shen zaczął węszyć tam gdzie było znalezisko Tor.
- Jeleń – potwierdził podnosząc pysk. – Mamy upolować kozice górską, nie jelenia.
- Upolujmy go – powiedziałam. Kiedy na naszym polu widzenia pojawiła się ofiara rozkazałam atakującym ukryć się w krzakach. Tropiących wysłałam na drzewo, by w razie czego powiadomić o zagrożeniu. Razem z uczennicą zaczęłyśmy się skradać. Poleciłam Aokigaharze by zaskoczyła ofiarę z lewej. Zaczęliśmy akcję. Jeleń zaczął uciekać, wprost w sidła Moone i Navri. Rzuciły się na niego. Był już martwy.
- Możemy zjeść? – Zapytały razem szczenięta.
- Nie, najpierw upolujcie kozicę górską.

Ofiara padła na ziemie. Uczniowie zaczęli jeść. Gdybym miała być szczera, Aokigahara jadła jak opętana. Nie byłam głodna, więc zostawiłam wszystko dla nich. Spojrzałam na słońce. Było południe. Odprowadziłam ich do miejsca następnych lekcji, a sama poszłam na polowanie z grupą popołudniową. Dante już czekał.
- Witam – przywitałam się.
- Hej – odpowiedział. Po chwili przyszedł Shiryu. Zaczęliśmy tropić zwierzynę. Chwilę później natrafiłam na zapach stada sarn. Podniosłam głowę by rozejrzeć się za potencjalnymi ofiarami. W moje ślady poszedł też Dante.
- Wyczułaś coś? – Zapytał.
- Sarny. – Powiedziałam i zaczęłam podążać za zapachem. Chodzenie z pyskiem u ziemi było niekomfortowe, gdyż iż ponieważ trawa dostawała się do oczu. Po długich minutach tropienia Shiryu dał znak, że ofiary są w zasięgu wzroku. Była to grupka sześciu osobników. Zaczęłam wypatrywać najsłabszą jednostkę. Niemal po chwili rzuciła mi się w oczy kulawa sarna wraz ze źrebięciem. Dante obmyślił plan ataku. Oni zaczaili się w krzakach, a ja zaczęłam się skradać. Krok po kroku docierałam do celu. Gdy odległość pomiędzy mną a ofiarą osiągała około dziesięć metrów rzuciłam się w pościg. Zapędziłam ją wprost w sidła Shiryu. Basior zaczął ją atakować tym samym okaleczając jej kończyny. Niezdolna do ruchu na przód upadła. Próbowała wstać, lecz gdy tylko podniosła łeb, Dante zadał jej śmiertelny cios w tchawicę. Padła martwa na ziemię. Dysząc spojrzałam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stało stado. Na środku polany stał zagubiony źrebak. Bez najmniejszego zastanowienia ruszyłam w jego stronę.
- Zostaw go, teraz da mniej mięsa niż za parę miesięcy – powstrzymał mnie jeden z basiorów.
Gdy dociągnęliśmy zdobycze dzisiejszego polowania do Alfy, mogliśmy już iść. Dwie sarny, kozica górska oraz cztery zające, to niezbyt wiele jak na taką dużą watahę. Miałam popołudnie wolne. Gdy Shiryu i Dante odeszli, zaczepiłam Suzanne.
- Przepraszam. – Przykułam uwagę wadery. – Mam sprawę.
- Gadaj – powiedziała zniecierpliwiona.
- Otóż chciałabym zaadoptować któregoś z szczeniąt. – Alfa o mało nie wybuchła śmiechem, ale po chwili stała się poważniejsza.
- Po raz kolejny chcesz mieć kogoś, kogo będziesz mogła demoralizować?
- Przepraszam bardzo, ale Nirvaren nie został zdemoralizowany. – Przerwałam. – A prawa opiekuńcze nad nim zostały mi odebrane gdyż próbowałam zabić Alexandra. – Broniłam się.
- Sama właśnie powiedziałaś, co zrobiłaś, a czego robić nie powinnaś. Chcesz po raz kolejny utracić szczeniaka, bo zachce ci się kogoś zamordować? – Mówiła poważnie.
- Mogę ci przysiąc, że dopóki szczenię nie dorośnie, nie złamię kości żadnemu wilkowi. Wyjątkiem będzie zranienie w samoobronie. – Powiedziałam teraz coś czego chyba nie dotrzymam…
- Nie obchodzą mnie żadne obietnice, bo nawet i je łamiesz. Nie otrzymasz już praw do żadnego ze szczeniąt i nie ręczę za odebranie tobie rodzonego potomstwa - Warknęła ostrzegawczo.
- Jeżeli złamię obietnicę, masz prawo wykonać na mnie wyrok śmierci. – Zastanawiałam się, dlaczego tak mocno walczyłam o te prawa… Prawie zaczęła się śmiać, ale w taki sposób, jaki zdecydowanie przyjazny nie jest.
- Czyli masz zamiar adoptować szczeniaka, a później w razie czego uświadomić je, że może i nawet ciebie stracić przez jakiś twój głupi wybryk? – Irytowała mnie.
- A co jeżeli powiem, że tak? – Przerwałam. – To jak? - Tym razem faktycznie zaczęła się śmiać.
- Nie ma mowy. – Zawróciła i zaczęła odchodzić. Po dłuższym namyśle powiedziałam tak by mogła mnie usłyszeć:
- Ponieważ? – Chciałam wiedzieć, dlaczego ta zarozumiała s*ka nie da mi tych zasranych praw.
- Przed chwilą podałam wszystkie przyczyny. Nie mam żadnego powodu, by ci ufać. Rozumiesz? Żadnego. – Nie dawałam za wygraną.
- Boisz się, że coś zrobię szczeniakowi, czy bardziej nie, bo nie? – Ledwo, co powstrzymywałam się od krzyku.
- Boję się, że znowu coś głupiego strzeli ci do głowy i nie tylko zrobisz krzywdę szczeniakowi, ale i innym. Prawdę mówiąc nie wiem, dlaczego wciąż tu jesteś. Wiedz, że w dziejach watahy tylko ty zostałaś wysłana na wygnanie. To nie jest żadne godne wyróżnienie. – Odeszła. Wbiłam pazury w ziemię i zacisnęłam szczękę. Odwróciłam się w tył nagłym ruchem, wydając z siebie gardłowy ryk. Byłam zdenerwowana. Już wolałabym wszechmogącego Shiryu na przywódcę, niż ją. Poirytowana zaczęłam wracać do jaskini.
W połowie drogi poczułam głód. Przeraźliwy głód. Skrzywiłam się. Byłam blisko Gór, więc nie zaszkodziłoby coś na szybko upolować. Wiem, przed paroma chwilami niosłam jedzenie, lecz to było dla watahy. Skierowałam się w stronę szczytów. Mijały długie minuty, a ja nadal nie miałam tropu. Miałam już dość tego dnia. Oraz świata. Rozmyślając wyczułam trop. Trop kozicy górskiej. Zaczęłam iść za wonią. Zapach zaprowadził mnie na stromą półkę skalną. Był tam dosyć młody osobnik. Nie chciałam się z nim bawić w czajenie i gonienie. Zmaterializowałam się nad jego głową. Grawitacja pociągnęła mnie na dół, tym samym spadając na ofiarę. Wgryzłam się w kark, a zwierzę straciło równowagę, spadając z półki skalnej. Jako że była stroma, osobnik wraz ze mną spadł w dół zbocza.
Wylądowałam wraz z truchłem na drzewie. Uderzyłam o pień tyłem głowy. Jęknęłam. Ból był straszny. Podnosząc się z ziemi poczułam pod sobą coś twardego. Gdy stałam już na nogach spojrzałam, co takiego leżało pode mną. Był to jakiś medalion. Darmowa biżuteria. Przynajmniej coś dobrego w tym dniu mnie spotkało. Chwyciłam naszyjnik w pysk, po czym uniosłam łeb do góry, zarzucając łańcuszkiem. Byłam już doświadczona w zakładaniu tego typu biżuterii. Spojrzałam za ofiarą. Leżała ona niezgrabnie obok drzewa. Cała posiniaczona i pokrwawiona. Zabrałam zwierzę na grzbiet i zaczęłam iść stępem w stronę swojej jaskini. Biodra bolały mnie gdy robiłam krok.
Weszłam do środka swojej groty. Rzuciłam zdobycz na ziemię. Zaczęłam jeść niepohamowanie mięso. Kiedy byłam już najedzona, zorientowałam się dopiero, że z ofiary zostały same kości. Z małej pseudo półki zabrałam książkę, którą aktualnie czytałam. „Ludzkie życie” było dobrą lekturą, gdyż mogłam poznać słabości moich wrogów. Położyłam się w łożu i zaczęłam czytać.
Widząc że już się ściemnia, przerwałam czytanie. Odłożyłam księgę na swoje miejsce, a sama poszłam do Wodospadu. Napiłam się wody, oraz zmyłam zaschniętą krew z futra. Będąc czystą pobiegłam w stronę dzisiejszej zbiórki. Na miejscu była już, oczywiście, Suzanna. Oprócz niej był Kai, Zirael oraz Sierra. Dosłownie chwilę po mnie przyszła ta nowa. Leah.
- W szeregu zbiórka! – Krzyknęła Alfa. Ustawiliśmy się w nie równym rzędzie.
- Wyrównać. – Wykonaliśmy rozkaz.
- Dziś będzie trening wytrzymałościowy oraz szybkościowy. – Powiedziała. – Będziecie biegać wokół Zielonego Lasu, aż się nie zmęczycie. – Czy mi się zdawało czy się z tego cieszyła? – No dalej, biegnijcie. – Ruszyliśmy truchtem. Nie minęło zbyt wiele czasu, a Kai wyszedł na prowadzenie. Wolałam się utrzymać z tyłu by nie tracić niepotrzebnie energii. Gdy byłam już na obrzeżach lasu, przyśpieszyłam. Coraz bardziej się ściemniało. Po chwili panował już półmrok. Leah dyszała jakby przebiegła maraton. Wyrównałam się do jej poziomu.
- Jeżeli jesteś zmęczona, możesz przestać i pomaszerować do Alfy. – Powiedziałam jej. Spojrzała się na mnie jakbym była jakimś wybawicielem. Jednak, wystawiony na bok jęzor powodował że wyglądała głupio.
- Wytrwam – ledwo co wydyszała.
- Jak chcesz, tylko mówiłam. – Biegłam dalej. Po paru minutach Leah zaczęła się wracać. Nie chcę opisywać wszystkiego co napotkałam podczas biegu, bo szczerze był nudny i monotonny. Powiem tylko, że po drugim okrążeniu zostałam tylko ja i Kai. Zmęczona byłam po ośmiu rundkach. Postanowiłam, że przerwę tą katorgę. Szczerzę, byłam zaskoczona tym, że tak dużo przebiegłam. Zmaterializowałam się w miejscu gdzie była Suzanna. Obok niej stały wadery które wcześniej odpadły. Odeszłam na bok i położyłam się obok dużego dębu. Opuszki łap bolały mnie od tak długiej przebieżki. Któraś z wojowniczek podeszła do mnie i zapytała.
- Gdzie znalazłaś Medalion Dalekiej Podróży? – Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- O czym ty mówisz? – Wskazała pyskiem na medalion, który znalazłam dziś po południu.
- Powoduje on że wilk jest wytrzymalszy. – Wyjaśniła.
- Nie twój interes. – Warknęłam. Odeszła speszona. No cóż. Następny rzadki przedmiot.
Kai w końcu się zmęczył.
- W szeregu zbiórka! – Okrzyknęła Suzanna. Wykonaliśmy rozkaz. – Koniec zbiórki, rozejść się. – Prawie wszyscy odeszli, ale ja poszłam za Suzą.
- Alfo – Zawołam ją.
- Czego znowu? – Nie ochłonęła jeszcze po dzisiejszej, że tak to ujmę, kłótni.
- Jestem jeszcze raz w sprawię adopcji szczeniaka. – Wytłumaczyłam.
- Zamierzasz się uczepić jak rzep ogona? – Jestem pewna, że ją to irytowało.
- Tak, a nawet i bardziej – rzekłam. Prychnęła.
- Zachowanie godne dorosłej wadery. – Mruknęła.
- Jak mam waszej godności udowodnić że dam odpowiednią opiekę szczeniakowi? – Zapytałam.
- Wykazując się rozwagą i odpowiedzialnością.
- W jaki sposób? – To co przed chwilą powiedziała, według mnie, było bez sensu. – Dasz mi pod opiekę jelonka czy zorganizujesz jakieś przedsięwzięcie? – O mało się nie zaśmiałam.
- Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż szukanie ci jeleni - prychnęła i mnie wyminęła.
- Ktoś tu nie zrozumiał żartu. – Uśmiechnęłam się. – To co mam zrobić byś mi „zaufała”? – Wypowiadając ostatnie zdanie nadałam swojemu głosu wysoki ton.
- Coś, cokolwiek – powiedziała.
- Co byś powiedziała na upolowanie takiej ilości jedzenia by osoby głodujące już nie głodowały? – Zaproponowałam.
- Tym się zajmuje grupa od polowań – powiedziała.
- Ale na własną rękę – rzekłam. – Do wieczoru piątku. – Próbowałam ją przekonać.
- Prawdę mówiąc nie wiem, jak to się ima do odpowiedzialności, ale niech ci już będzie. Upolujesz tyle zwierząt, że populacja Zielonego Lasu drastycznie spadnie. – Orzekła.
- A co jeżeli nie będę polować na terenach watahy? – Zaproponowałam. – Wokół naszej watahy jest wiele bezpańskich terenów i wątpię by ktoś tam chodził polować.
- Nie są bezimienne - Warknęła - Nie są nasze, więc nie powinniśmy tam przychodzić. – Wytłumaczyła.
- Czyli mam upolować te paręnaście sztuk by nie chodzili głodni? – Zapytałam. – Z naszych terenów? – Po chwili dodałam.
- Tak. Nawet nie waż się wychodzić poza nasze terytoria. – Powiedziała.
- Dziękuję i życzę miłego wieczoru. – Rzekłam. Zaczęłam się wracać. – Rzygam polowaniem… - Wymruczałam do siebie. Wróciłam do swojej jaskini. Do późnego wieczora czytałam książkę, aż niespodziewanie zasnęłam.

Obudziłam się. Łapy nadal mnie bolały po wczorajszym maratonie. Czułam zakwasy. Zaczynały się robić. Z promieni słonecznych dostających się do jaskini wywnioskowałam, że był bardzo wczesny ranek. Mam czas do południa na polowanie. Wyszłam z jaskini kierując się do Wodopoju. Napiłam się i poszłam nad Jezioro. Zamierzałam ułowić chmarę ryb. Tereny watahy były prawie puste. Gdy dotarłam do miejsca, ustawiłam się na brzegu i zaczęłam wypatrywać ofiar. Pierwsza zdobycz wylądowała na powierzchni wcześniej niż się spodziewałam.

Słońce było już na jednej trzeciej przebytej drogi. Obok mnie piętrzyła się wielka piramida ofiar. Wystarczyłaby na tydzień w miarę dużej wilczej rodziny. Skończyłam. Byłam zmęczona tym całym łowieniem. Zabrałam się za liczenie sztuk. Co pięć ryb, rysowałam na ziemi kreskę pazurem. Minął długi czas zanim dokopałam się do końca. Zaczęłam liczyć kreski. Raz, dwa, trzy, cztery… Doliczyłam się dziewięciu kresek, plus dodatkowych trzech ryb. To razem… Czterdzieści osiem ryb. Jak ja to teraz zaniosę? Chwyciłam jedną trzecią w pysk za ogony i zmaterializowałam się we własnej jaskini. Przeteleportowałam się z powrotem do Jeziora. I tak ciągle…

- No już, możecie iść. – Wygnałam szczeniaki. Lekcja minęła. Na szczęście. Rozejrzałam się po odchodzących szczeniakach. Zauważyłam Torance. Coś mi się przez całą lekcję zdawało, że mnie unikała.
- Torance! – Zawołałam ją. Waderka się przestraszyła. Podeszłam do niej, a ona się niechętnie odwróciła. W jej oczach widniał strach. – Zastanowiłaś się? – Zapytałam.

< Torance? Co powiesz? ;-; > 

Uwagi: Ile razy mam powtarzać, że nazwy geograficzne zapisujemy wielką literą? "Nauczyciel" to żaden tytuł, a zwrot grzecznościowy w postaci Pan, Pani czy Państwo, zapisując wielką literą, używamy tylko w listach! Przecinkiii...

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Leah ''Jałowe myśli'' cz. 1

Luty 2020 r.
Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jestem. Znajdowałam się w nieznanej mi jaskini. Z lekkim zdziwieniem przyglądałam się jej sklepieniu, po czym wstałam, by się rozejrzeć. I wtedy sobie przypomniałam.
- No tak… Wataha. – mruknęłam do siebie. Otrzepałam się i wyszłam na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiałam się czy mam coś do roboty czy mogę iść się powłóczyć. ,,Wypadałoby chyba udać się na poranną zbiórkę’’ – pomyślałam. Tak więc skierowałam swoje kroki na Wrzosową Łąkę. Wyczuwałam tu dziwną zmianę klimatyczną. W mojej rodzinnej watasze zimą temperatura mogła sięgać nawet czterdziestu stopni poniżej zera. W rekordowo ciepłe lata wynosiła może pół stopnia. Tutaj jak na mój gust jest bardzo ciepło, bo temperatura wynosi dokładnie zero stopni. Mam nadzieję że nie ociepli się za bardzo. Że nie ociepli się za bardzo! Jest środek zimy, a ja zastanawiam się czy na lato się ociepli!
Dotarłam na Wrzosową Łąkę. Wcześniej nie zauważyłam że w ogóle nie kwitnie. Sam zapach zeschniętych łodyg wydawał się wspaniały. Westchnęłam z rozmarzeniem i rozejrzałam się. Suzanna już czekała. Uśmiech zagościł na moim pysku, gdy zauważyłam że na polanie jest już Zirael. Miałam ogromną ochotę przyjrzeć się jej sierści. Kolory różowy i fioletowy w tak pięknym, jaskrawym odcieniu są dla mnie nowością.
- Dzień dobry! Czekamy jeszcze na kogoś? – spytałam podekscytowana pierwszym treningiem.
- Dzień dobry. Tak, czekamy jeszcze na Sierrę. – odpowiedziała Suzanna. Zgodnie z postanowieniem zaczęłam przyglądać się niesamowitej sierści Zirael. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Przepraszam, ale masz takie niesamowite futro. Tam skąd pochodzę te kolory są raczej rzadko spotykane – wyjaśniłam.
- Aha… - krótko odpowiedziała. Co ja powiedziałam? Może tutaj takie zachowanie uważane jest za dziwne…
Wtedy przyszła Sierra. Przywitała się z Alfą i zajęła miejsce obok Zirael. Z lekkim zniecierpliwieniem zaczęłam przyglądać się Suzannie.
- Dobrze. Na początek biegnijcie w stronę Zielonego Lasu, następnie do Wodopoju, zawróćcie na Wschodnim Klifie i biegnijcie z powrotem. Jeśli chcecie, możecie się ścigać. Tylko nie oszukujcie. Ustawcie się tu. – wskazała miejsce obok dużej kępy trawy. Ustawiłam się na miejscu.
- Gotowe? Start! – zerwałam się z miejsca, ale momentalnie zostałam w tyle. Wbiegłam do lasu. Czułam cudowny powiew wiatru na pysku. Wpadłam na małą polankę i spłoszyłam stado zajęcy. W oddali zamigotała woda. To pewnie Wodopój. Dobiegając tam spróbowałam go przeskoczyć, ale przeceniłam swoje możliwości i wpadłam do wody. Prychając i parskając wydostałam się na brzeg, po czym ruszyłam dalej. Dla zabawy wskoczyłam w stado saren i ujadając przegoniłam je. Ku mojej wielkiej radości pobiegły w stronę Wschodniego Klifu. Jednak skubane szybko mnie zgubiły, a ja musiałam już zawracać. Po dziesięciu minutach wróciłam zdyszana na Wrzosową Łąkę. Zirael i Sierra już tam były i patrzyły na mnie wzrokiem z gatunku ,,No nareszcie’’. Pewnie przybyłam długo po nich.
- Doskonale. Widzicie te trzy kłody? Musicie truchtem przebiec z nimi na grzbiecie aż do podnóża Gór, tam je zostawić i wrócić specjalnie przygotowanym torem przeszkód - powiedziała Alfa. Ruszyłam w stronę kłody. U-uu, jest większa ode mnie. Mimo to wzięłam ją na grzbiet (jakie to ciężkieee...) i potruchtałam za Zirael. Biegła szybciej niż ja i nie wykazywała zbyt wielkiego zmęczenia. Ja, dysząc ledwo się wlokłam. Po dłuższym czasie dobiegłam w końcu na miejsce. Z wielką ulgą zrzuciłam kłodę i pobiegłam na wyznaczony tor. Pierwszą przeszkodą była (a jakże!) wielka kłoda. Przeskoczyłam bez większego problemu, ale potem było coraz trudniej. Na ostatni pieniek musiałam się wspinać, ale jakoś mi się udało. Naprawdę muszę dużo ćwiczyć. Niektóre szczenięta są ode mnie silniejsze!
Na sam koniec ćwiczyłyśmy posługiwanie się bronią palną i łukami (oprócz Zirael). Pod koniec wadery musiały szybko udać się na spoczynek, z powodu wygłodzenia. Ponieważ nie zostałam jeszcze dodana do żadnej grupy polowań miałam wolne na resztę dnia. No chyba że udam się na wieczorną zbiórkę. Postanowiłam pójść na Wschodni Klif. Miałam na to ochotę już od samego rana. Pożegnałam się za Alfą i ruszyłam na miejsce.
Gdy tam dotarłam, zauważyłam Torance. Śliczna, ruda waderka podziwiała niezwykłe widoki. Podeszłam do niej.
- Cześć Tori. Mogę się przysiąść? - spytałam.
- Jasne - odpowiedziała. Przez dłuższą chwilę oglądałyśmy razem widoki.
- Tori?
- Tak?
- Słyszałam że potrafisz wpływać na emocje innych. Mogłabyś mi to pokazać? - spytałam. Kiwnęła głową i dotknęła mojej łapy. Zaskoczona spojrzałam na nią. I nagle poczułam wielkie rozbawienie. Zaczęłam się śmiać jak nienormalna, a tu nagle mi przeszło.
- To ty? Niezwykłe! Czułam się tak jakby ktoś opowiedział mi świetny żart! - uśmiechnęłam się do niej.
Przez następne piętnaście minut trochę rozmawiałyśmy, a trochę podziwiałyśmy widoki. Szybko zorientowałam się że raczej nie lubi mówić o sobie, więc jej nie wypytywałam. Odprowadziłam ją potem na zajęcia magii. Poczułam do niej... dziwną sympatię. Naprawdę nikt nie chce zaadoptować tego kochanego szczeniaka? Może ja bym mo... Nie! Jestem tu dwóch dni, a myślę o takich rzeczach! Biedna Tori, jedyna osoba która chciałby wziąć ją pod swoje skrzydła nie mieszka tu nawet tygodnia! Ale może ktoś ma zamiar ją zaadoptować? To... To dobrze... Jeśli w ogóle.
Zasmucona udałam się do swojej jaskini. Mam nadzieję że jeśli nie mogę ja, to zrobi to ktoś inny. A jeśli mogę, a to są tylko jałowe myśli? Muszę się dowiedzieć... Ale jeszcze nie dzisiaj. Jutro. I najpierw udam się na polowanie, jak widać wilki umierają z głodu. Eh, nadmiar wolnego czasu nie robi mi na dobre.

<C.D.N.>

Uwagi: Pominęłaś kilka przecinków.

Od Aoki "Ostatnie Tchnienie młodości" cz.2 (c.d Moone)

Opowiadanie wchodzi w skład sztafety.

Luty 2020 r.
Prowadząc eskadrę szczeniąt czułam się pewnie. Byłam jedną z młodszych osobników, lecz udało mi się zmanipulować nawet najstarszego Winterena, czy fałszywą Torance. Wspinaczka była męcząca, ale cel był ważniejszy niż jutrzejsze zakwasy. Po niedługim czasie Wii i Shen zostali z tyłu. Nawet najmłodsza Navri była od nich wytrzymalsza. Zarządziłam postój, by mogli trochę odpocząć.
- Jestem głodny – zaczął marudzić Shen.
- Też – powiedziała Moone. Spojrzałam na nich zabójczym wzrokiem.
- Chyba nie będziesz ich zmuszać do podróży z pustym żołądkiem – rzekł Winteren. Westchnęłam.
- Nie mogliście zjeść przed wyruszeniem w drogę?
- A mieliśmy jakiś czas wolny? – Do kłótni dołączyła się kochana Torance.
- Mogliście poprosić. – Mój puchaty ogonek znajdował się w górze, a uszy były postawione na sztorc. – Ale teraz już jest za późno.
- I co zrobisz? – Zapytał Shen.
- Kto jest na siłach by polować? – Rozejrzałam się po szczeniętach.
- Ja – powiedziała Navri. Reszta cichła.
- Ktoś jeszcze? – Zapytałam zniecierpliwiona. – Dobra, Moone i Torance będziecie polowały – wybrałam. Bez żadnych słów wyruszyliśmy na „małe” polowanie. Oczywiście, prowadziłam je, a jakże inaczej. Po paru minutach Navri wytropiła zająca. Posłałam ją by go upolowała. Nie minęło za wiele czasu a wszystkie się rozdzieliliśmy. Znalazłam jakieś małe oczko, pełne ryb. Stojąc nad brzegiem zwinnie łapałam wszystkie napotkane żyjątka. Ostatecznie zebrałam ich ponad dwadzieścia. Przez mijający czas trochę zgłodniałam. Złapałam za ogony ofiary i zaniosłam do miejsca w którym czekał Shen i Winteren. Oprócz nich była już tam Navri, z dwoma dosyć tłustymi zającami. Położyłam swoją zdobycz na boku, gdyż wiedziałam że wolą coś sytego, niż nędzne ryby. Po chwili przyszła Tor i Moone, ciągnąc wspólnie małą sarnę. Zaczęłam jeść to co sama upolowałam. Zjadłam cztery piąte tego co upolowałam. Byłam bardzo głodna. Brzuch bolał mnie z przejedzenia. Rozejrzałam się po szczeniakach. Tylko jeszcze Moone dojadała resztki. Z dwudziestu ryb, dwóch tłustych zajęcy i małej sarny zostało tylko cztery ryby, trzy czwarte zająca, połowa sarny i parę kości.
- Jesteście najedzeni? – Zapytałam.
- Taaak… - powiedzieli chórem, oprócz Navri i Moone.
- Jak chcesz możesz zjeść więcej – rzekłam w stronę najmłodszej.
- Nie jestem głodna – orzekła.
- Powinniśmy się ruszyć i iść dalej – zaproponowałam.
- Nie jestem w stanie się podnieść – zaczął marudzić Shen.
- A kto jest w stanie?
- Ja. – Wstała Tor.
- Ja też – oświadczył Wii.
- Oraz ja. – Rzekła i tak już stojąca Navri.
- Ciągniecie Ashe i Moone. – Gdyby ich spojrzenie mogło zabić, już dawno byłabym martwa.
- Nie chcę być ciągnięta! – Mo się oburzyła.
- Więc rusz cztery litery – zawarczałam. - Jeżeli mamy jeden bagaż mniej, to ktoś z was niech zabierze sarnę i zająca. – Cisza.
- Ty tak na serio chcesz iść dalej? – Zapytał Wii.
- Nie? – Zaprzeczyłam.
- Więc po co to całe ciągniecie i zabieranie rzeczy? – Skrzywił się.
- Musimy znaleźć jakąś kryjówkę, w której moglibyśmy wypocząć. – Oświadczyłam. – Po odpoczynku zatrzemy wonie i ruszymy w dalszą podróż.
- Dlaczego będziemy musieli ciągnąc zdobycze? – Do rozmowy dołączyła Torance.
- Przecież nie może się zmarnować. – Wyjaśniłam. Shenvedo Ashe wstał. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
- Jednak nie będziecie musieli mnie ciągnąć… - Ledwo co wymamrotał.
- Jeżeli możesz iść do zabierz te cztery ryby i kości. – Wydałam rozkaz. – Wii, zabierz zająca. – Spojrzałam się na Torance i Navri. – Wy będziecie ciągnąć sarnę.
- A co z Moone i tobą?
- Ja jestem wodzem, a Moon zastępcą. – Uniosłam wysoko głowę oraz podniosłam ogon. – My nie możemy wykonywać czarnej roboty.
- Mogę im pomóc – zaczęła bronić się przyjaciółka.
- Zabierz dwie ryby od Shena.
- Aoki, to nie fair. – Zaczął bronić innych Winteren. – Powinnaś też coś zrobić.
- Ale przecież nie ma już nic do roboty. – Zaśmiałam się. Prychnęli.
- No to brać się do pracy. Ja kieruję. – Oświadczyłam.
*Później*
Zobaczyłam małą szramę, po cienkim strumyku.
- Ha! – Popędziłam w jej stronę. – Znaleźliśmy. – Wypięłam dumnie pierś. – Moone, spenetruj ją czy jest tam wystarczająco dużo miejsca by umieścić tutaj d*psko Torance i Shena. – Wspomniane szczeniaki spojrzały na mnie zabójczym wzrokiem.
- A sama nie możesz? – Bronił jej Wii.
- Moone ma chyba własnego Kena. – Zaśmiałam się chamsko. – Ja tu rządzę, więc się nie udzielaj.
- Nie zgodziliśmy się byś nami rządziła. – Zaprzeczyła Tor.
- Ale ja tak mówię. – Zadarłam brodę. – To ja tu jestem najmądrzejsza z was. – Navri prychnęła. Wszyscy patrzeli na mnie z odrazą. – No dalej Moon, idź badać jaskinię. – Z opuszczoną głową, wadera niechętnie weszła do środka. Po paru minutach wybiegła z piskiem.
- Co tak piszczysz? – Skrzywiłam się.
- P-pająk… - Cała się trzęsła.
- O boże… To tylko mały pa… - Z jaskini wypełzł wielki, włochaty, kilkunastu centymetrowy pająk.
- Wii, sprawdź czy jadowity. – Basiorek nie ruszył się z miejsca. Prychnęłam. Niechętnie podeszłam do stworzonka i łapą zmiażdżyłam głowotułów insekta. Moją łapę pokryła klejąca maź. Odwróciłam się i poszłam w stronę Wii. Gdy stałam już naprzeciwko niego powiedziałam:
- Tak trudno było się go pozbyć? – Wytarłam łapę o jego sierść.
- Oszalałaś?! – Zakrzyczał.
- Nie wykonałeś rozkazu. – Uśmiechnęłam się chytrze. Skrzywił się.
- Nie jesteśmy twoimi podwładnymi.
- Owszem, jesteście. A teraz zanieście zdobycze do środka jaskini, a w razie pająków je tylko zgniećcie. – Jak ja kochałam wydawać rozkazy.

< Moone? Wykonaj rozkaz! :’3 >

Uwagi: Brak daty! "Niedługim" piszemy razem. Liczby i cyfry w op. piszemy słownie! Powtórzenia, literówki... Nie "zkrzywiłam", tylko "skrzywiłam".

Od Kai'ego, Aokigahary i Torance "Słodkich snów..." cz. 1

Zapis z rp na czacie prywatnym WMW z dnia 25.06.2017 r. Dla każdego z uczestników przyznane zostaje po 1 SG za op., 0,5 pkt. umiejętności oraz o 0,5 oceny z danego przedmiotu w górę.

 Marzec 2020 r.
Tego dnia było wyjątkowo deszczowo. To właśnie takie warunki pogodowe uniemożliwiły przeprowadzenie lekcji na Szczenięcej Polanie. Z tego też powodu Kai przysiadł w jednej z największych jaskiń, którą Alfy zarezerwowały dla nauczycieli w razie takich właśnie niedogodności atmosferycznych. "Mam nadzieję, że dzieciaki trafią tu bez problemu", pomyślał, wbijając wzrok na trwającą się na dworze nieustannie od wczorajszego wieczoru ulewę. Aokigahara w tym samym czasie dreptała, tak by spadające krople nie popsuły jej tak długo układanej sierści, czyli inaczej mówiąc szła pod drzewami. Tori z kolei szła - żeby nie mówić "biegła" - najszybciej jak umiała. Moczący jej futro deszcz bardzo ją irytował.
- Wolałabym śnieg... - mruknęła cicho z nutką rozmarzenia w głosie. Kiedy dochodziła do jaskini, w której miały odbywać się dzisiejsze lekcje, przyspieszyła jeszcze bardziej. Nie mogła się doczekać momentu, w którym wejdzie do ciepłego i co ważniejsze suchego wnętrza groty. Jej koleżanka w końcu zobaczyła wejście do środka do którego wbiegła, prawie cała mokra od deszczu. Krzyknęła:
- Cień topry!
Tori wbiegła do środka z tak dużym impetem, że wpadła na stojącą już w wejściu Aoki.
- P-przepraszam - powiedziała cicho.
- Ach, dzień dobry, dzień dobry. - Rzekł, zatrzymawszy spojrzenie swych fioletowych ślepi na młodszej, rudowłosej uczennicy. Tym razem nie miał zamiaru karcić za jakiekolwiek spóźnienia, gdyż te były zrozumiałe ze wzgląd na uciążliwy deszcz. Aokigahara spojrzała zabójczym wzrokiem na Torance i prychnęła, odchodząc. Usiadła na miejscu w kącie. W odpowiedzi na spojrzenie zielononiebieskich oczu młodszej samicy, Tori przewróciła wymownie oczami. Następnie skierowała swój wzrok na siedzącego niedaleko nauczyciela
- Dzień dobry panu.
- Poczekamy na pozostałych? Moone ostatnio uskarżała się na kaszel, a chłopcy zaś wspominali o tym, że dzisiejszego dnia będą pomagać w odmulaniu strumienia... Wiecie czy się pojawią na lekcji?
- Moone nie przyjdzie - odparła szybko. Tori zaczęła się otrzepywać się, by pozbyć wody z futra, a kiedy skończyła odpowiedziała nauczycielowi:
- Mówili, że raczej nie przyjdą...
Następnie odeszła od wejścia i usiadła w głębi groty.
- Wii i Shen tacy pomocni - powiedziała Aoki, patrząc na swoje pazurki.
- Jak zawsze. Ich obchodzi coś więcej niż ułożenie swojego futra - broniła samców Torance. Starała się powiedzieć to tak, by uwagę słyszała jedynie ruda samica.
- Wiesz, tobie by się przydała kąpiel - syknęła w odpowiedzi.
- Dzięki, ale chciałabym iść popływać, kiedy przestanie padać. Niemniej co powiesz na wrzucenie ciebie do rzeki?
- Nie, dziękuję, myłam się, w przeciwieństwie do ciebie.
Tori zmrużyła oczy niezadowolona i zerwała się, by pobiec do Aokigahary. Chciała wywołać u niej jakąś emocję. Hm... Zawstydzenie powinno być ok - stwierdziła w myślach. Aokigahara podbiegła trochę do nauczyciela, by uciec od Tor. Kai odchrząknął, zwracając tym samym uwagę uczennic.
- Pomimo tego, że emerytura blisko, słuch mam wciąż doskonały. Natychmiast skończcie swoje kłótnie i zacznijmy lekcję. Inaczej posiedzicie tutaj znacznie dłużej. 
Tori zatrzymała się gwałtownie i odwróciła pysk w stronę nauczyciela. Tchórz, pomyślała o swojej byłej przyjaciółce. Aoki się zaśmiała z satysfakcją, na co druga warknęła cicho.
- Wróćcie na swoje miejsca, o waszym zachowaniu porozmawiamy po lekcji - oznajmił nieco ostrzejszym tonem głosu.
Aokigahara wróciła na swoje miejsce, siadając zawinęła swój ogon o przednie łapy, ustawiła uszy na sztorc, a jej wzrok stał się poważniejszy. Torance z kolei na uwagę nauczyciela skuliła się lekko i posłusznie wróciła na swoje miejsce. Skierowała jednocześnie zaciekawione jak i wyczekujące spojrzenie ku Kai'emu. Ciekawe co będziemy robić..?, myślała. Aoki wyglądała na zniecierpliwioną. Basior przeszedł się po klasie, stając na końcu przy ścianie, gdzie zwykł ustawiać materiały potrzebne do przeprowadzenia zajęć. Był to swoisty schowek - wszędzie walały się różnego rodzaju fiolki, słoiki z bliżej nieokreśloną zawartością czy saszetki z aromatycznymi lub nieco mniej ziołami. Przyniósł tu jakiś czas temu nawet kilka ksiąg, w które od czasu do czasu zerkał, by upewnić się o prawidłowej kolejności wrzucania poszczególnych składników.
- Dziś zajmiemy się wykonywaniem leku na bezsenność. Skuteczność jego działania jest zależna od tego, komu się je podaje. Ze względu na to przed zaczęciem regularnego stosowania należy wziąć kilka kropel próbnych. Ich ilość będzie wskazówką, ile łyków należy wziąć, by paść z łap i ostatecznie usnąć. - Obrócił się ku klasie. Obie uczennice patrzyły na niego z maksymalnym skupieniem. - Jedni po jednym łyku czują lekkie zmęczenie, inni natychmiast usypiają. Jedni po dwóch mogą zapaść w śpiączkę, dla innych z kolei jest to pewność, iż obudzą się jeszcze przed świtem. Przez tę różnorodność może być to wręcz niebezpieczne. Wystarczy odrobina nierozwagi i możecie się już nigdy nie otworzyć oczu.
Mogłabym napoić tym Tor, pomyślała jedna z wader. Kai słysząc bardzo wyraźnie każdą myśl swoich uczennic, rzucił ostrzegawcze spojrzenie ku Aoki. Ta się nieco speszyła. Wiedziała już od dłuższego czasu o zdolnościach Kai'ego, o których dość regularnie zapominała.
- Choć składniki są powszechnie dostępne, ich zdobycie nie jest możliwe o każdej porze roku, a ich ilość do wytworzenia choćby fiolki wywaru jest znaczna, więc jest to roztwór stężony.
- A jakie to składniki?
- Melisa, rumianek, głóg, wrzos, kwiaty akacji oraz liście niebieskiego agrestu, dokładnie w takiej kolejności ilościowej.
- A ile potrzeba sztuk owych składników? - dociekliwie pyta się Aoki.
- Jest to zależne od docelowej ilości wywaru, jednak dwa liście melisy, koszyczek rumianku, pół owocu głogu, szczypta kwiatów wrzosu, dwa kwiaty akacji oraz ćwierć liścia niebieskiego agrestu wystarcza na jedynie na wcześniej wspomnianą fiolkę. Do listy składników dodajmy oczywiście gorącą wodę.
- Będziemy dziś ją robić?
Tori przysłuchiwała się rozmowie Kai'ego i Aoki starając się zrozumieć chociażby połowę z tego o czym była mowa. I w tym momencie czuję się jak idiotka, uświadomiła sobie w myślach.
- Tak, oczywiście. - Ponownie wyjrzał na zewnątrz. Deszcz ani śmiał ustać. - Chciałem również udać się z wami na poszukiwania składników, lecz jak widać będziemy zmuszeni korzystać z suszonych. Na szczęście na pierwszych lekcjach eliksirów już poznawaliśmy wcześniej wspomniane zioła, a jako, że należą do podstawy, nie powinny sprawiać najmniejszych problemów. Jeżeli ktoś jednak nie wie wciąż, gdzie można je dokładnie znaleźć, prosiłbym o powiedzenie mi o tym po lekcji.
Aoki spojrzała ukradkiem na Torance. Musiała najwyraźniej stwierdzić, że nauczyciel dodał ostatnie zdanie dlatego, że musiał coś wyczytać z jej głowy - ona za to rozumiała wszystko doskonale. Tori spuściła wzrok na swoje łapy wzdychając cicho. Jak zawsze, pomyślała z żalem.
- Nie chciałbym również wszystkiego podtykać wam pod nos, więc waszym pierwszym zadaniem będzie odnalezienie suszków wcześniej wymienionych przeze mnie składników. - Mówiąc to, skierował głowę ku swojej kolekcji, przy której prowadził wykład na początku lekcji.
Tylko nie to, myślała dalej Tori. Aoki widząc jej przerażenie, uśmiechnęła się.
- Nie poddajcie się na samym starcie. Wiele z nich możecie poznać choćby po zapachu.
Na te słowa Tori poczuła, że wraca do niej nadzieja.
- Będziemy miały wybrać same, czy jedna część a druga drugą? - zapytała druga z uczennic.
- Postarajcie się odnaleźć co trzeba na spółkę. - Usiadł na drugim końcu jaskini. - W razie takiej potrzeby, pomagajcie sobie nawzajem.
- Biorę wrzosy! - zawołała Tori i podbiegła do strasznego miejsca jakim było składowisko różnych rzeczy. Jej koleżanka zrobiła po chwili to samo i niemal po chwili poczuła piękny zapach rumianku. Chwyciła w pysk kwiatki, po czym odniosła na bok.
- Mam rumianek - oznajmiła i zaczęła szukać owoc głogu.
Starsza z nich stała chwilę i rozglądała się za wrzosami. Były schowane z boku, tak jakby chowały się przed nastoletnią wilczycą. Druga radziła sobie znacznie sprawniej. Dostrzegła wysuszone czerwone, małe kuleczki, które zapewne były owocami głogu. I je pochwyciła w pysk i odstawiła na bok.
- Mam głóg!
Tymczasem Tori szerokim uśmiechem na pysku zbliżyła się do saszetki wypełnionej wrzosami, zabrała go i ruszyła do miejsca, w którym spoczywał już rumianek i odstawiła suszone wrzosy.
- Wrzosy są!
Aokigahara wypatrując agrestu, mruczała:
- Dlaczego musi być "niebieski agrest", chociaż nie jest niebieski?!
Tori wróciła do bałaganu rzeczy, jaki znajdował się po drugiej stronie jaskini.
- Niebieski agrest w rzeczy samej nie jest niebieski, acz lekko fioletowawy - przypomniał Kai.
Aoki zabrała się za akacje. Wyszukując kwiaty, natrafiła na liście melisy, bardzo podobne do mięty, jednak różniące się zapachem. Odłożyła je na bok, tam gdzie były wrzosy i inne składniki. Było sześć składników, trzy już wyszukałam więc resztę niech znajdzie Torance, stwierdziła w myślach. Odsunęła się na bok i patrzała jak to Torance nie rozróżnia roślin. W tym czasie szukała liści agrestu.
- Gdzie to jest? - mruknęła. Kai odczytując jej zamiar, postanowił podpowiedzieć:
- Są one bladozielone, a ich żyłki błękitne. Końcówki z kolei mają barwę bordową.
W końcu znalazła po prawej stronie "schowka" miejsce, gdzie składowane były liście.
- Dziękuję panu.
- Proszę pana! - powiedziała oburzona Aokigahara. Tori wciąż szukała odpowiedniej rośliny. Przyglądała się uważnie każdemu z rodzajów liści, dopóki nie znalazła odpowiednich.
- Są! - zawołała zadowolona. Kai uśmiechnął się życzliwie ku Aoki, wręcz niewinnie.
- Wolałbym, aby nie pomyliła tego z jadowitą cherubinową strzałką.
Westchnęła cicho, patrząc jak koleżanka znosi odnaleziony składnik na utworzoną stertę. Wykorzystując wolną okazję, podeszła do nauczyciela.
- Czy mogłabym na chwilę wyjść za potrzebą? - zapytała ściszonym tonem, tak by Tor nie usłyszała.
- Mogłabyś, ale uważaj na deszcz. Nie chciałbym, byś się rozchorowała.
Torance odwróciła się i wróciła do utworzonej przez nią i Aoki kupki składników. Bardziej Aoki... pomyślała ze smutkiem.
- Dziękuję - odparła Aoki i pospiesznie wyszła z jaskini. Dlaczego mam wrażenie, że chce się zerwać?, główkowała uczennica, która została w środku. Chociaż to eliksiry. Nie zrobiłaby tego.

<C.D.N.>

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Sakury "Niby lekcja polowania" cz. 1 (c.d Chętny)

Luty 2020 r.
Obudziłam się. Było bardzo wcześnie rano. Dziś miała być moa pierwsza lekcja polowania. Bardzo się cieszyłam, ale zarówno smuciłam. Będę musiała zabić niewinne żyjątko. Dziś mój wieeelki dzień. Wstałam i wyszłam z jaskini. Poszłam w stronę w której powinna być Wodospad. Gdy byłam przy Wodospadzie wskoczyłam do zimnej wody. Dawała ukojenie moim myślom. Zaczęłam się myć w Wodospadzie i usuwać poty i inne śluzy i wydzieliny z ciała. Chciałam być najczystszą i najpiękniejszą waderką w tej watasze by zaimponować Shenowi. Jego muskularne łapki. Mięciutkie skrzydełka. Piękny, biały uśmiech. Jedwabista biała grzywka. Zielone, głębokie oczy. Mięciutka i jedwabista sierść. On jest taki słodki, przystojny, bez wad, tak ładnie się śmieje, ma taki szeroki uśmiech, wszystko wie, jest CUDOWNY! Jakbym chciała go. Bardzo go chce. Mocno.
Gdy byłam już umyta wyszłam z Wodospadu. Otrzepałam się z wody i poszłam na miejsce lekcji polowania. Zwykle przychodziłam jako ostatnia, a tutaj nikogo nie było. Dosłownie nikogo. Oprócz nauczycielki.
- Gdzie reszta? – Zapytała, warcząc.
- Ni-nie-niewiem – zająkałam się. – A pani wie?
- Tak, oczywiście że wiem. – powiedziała dziwnym tonem - a teraz zmykaj. Odwołane lekcje.
- Proszę panią, ale ja chcę się uczyć! – Krzyknęłam.
- Ale jesteś za słaba – warknęła. Zaczęłam płakać.
- A płacz se, płacz – Nauczycielka odeszła. Tak bardzo chciałam spotkać się ze Shenem! Płakałam, wracając do jaskini. Tak bardzo chciałam go spotkać!
Idąc tak napotkałam… Duże skupisko dziur. Skrzywiłam się i odeszłam o parę kroków. Prawie bym tam wpadła! Przeszły mnie ciarki na samą myśl, że mogłabym być w dziurze. Nagle z niej wypełzł wielki, długi, gruby wąż. Otworzyłam szerzej oczy. Skuliłam ogonek. Moje tęczówki oraz źrenice zapewne były wielkości ziarna grochu. Nie powinnam się ruszać, inaczej zaatakuje.
- A ty co? – Zapytał jakiś głos. O mało nie drgnęłam.

<Chętny?>


Uwagi: Brak daty! Literówki, niestaranność... Kiedy chcesz podkreślić to, że postać przedłuża którąś samogłoskę, nie pisz ich nie wiadomo ile, bo powiedzmy 3 wystarczą (czyli zamiast wieeeeeeeeeeeeelki starczy wieeelki), bo to trochę zaburza estetykę tekstu. Powtórzenia! "Wodospad" to nazwa miejsca, więc należy ją zapisywać wielką literą. Co do opisu kąpieli - lepiej nie przesadzać ze szczegółami, szczególnie że z wydzielin mogłabyś mieć na myśli wyłącznie ślinę (popluła się przez sen?), gdyż mamy do czynienia ze szczeniakiem. Poza tym wilki się nie pocą. Nie "zainponować", tylko "zaimponować". "Gdybybyłam juć"? Nie chodziło czasem o "Gdy byłam już"? Zapomniałaś o kilkunastu przecinkach. Po wykrzykniku nie ma potrzeby stawiania kropki... "Praie bym tam wpadłam!." - to zdanie nie ma za grosz sensu. "Tenczówki" piszemy przez "ę"... A poza tym zmniejszają się wyłącznie źrenice.

sobota, 24 czerwca 2017

Od Leah ''Przygoda mojego życia''

Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy. Czułam się o wiele lepiej niż wczoraj. O ile nie spałam kilka dni…
Wstałam i od razu poczułam dziwną różnicę. Choroba bardzo mnie osłabiła, ale że aż tak? Trzęsąc się jak osika wyszłam z jaskini w której zasnęłam jakiś czas temu. Biegłam przez las, rozglądając się. Choroba złapała mnie podczas drogi na południe. No jasne, dawno nic mi nie było. Zagapiłam się. I to był mój błąd. Wpadłam na niedźwiedzia, który od razu zaczął mnie gonić. Dysząc biegłam dalej na południe. O dziwo pogoń mnie wręcz uradowała: coś się wydarzyło! Pędziłam dalej, aż wypadłam na polanę. I to jaką! Była pełna fioletowych wrzosów. Mnóstwo przygód w ciągu jednego dnia. Przystanęłam, ale nagle przypomniałam sobie o zwierzęciu. Z miejsca ruszyłam dalej. Z pół kilometra przebiegłam gdy nagle zaskoczyło mnie jedno: kakofonia niezwykłych zapachów. Na lodowym pustkowiu jedyny ciekawy zapach to mrożonki z renów w tajdze i tundrze drzewa iglaste, trochę zwierząt i wilki. A tutaj… Nie sposób zliczyć. Nie zauważyłam nawet gdy podłoże stało się kamienistą równiną, z lichą trawą co dwa kroki, a dookoła pojawiły się jaskinie. Odwróciłam wzrok by obejrzeć niesamowite sklepienie jednej z nich. Spojrzałam przed siebie i… na coś wpadłam. To coś ważyło może dwa raz tyle co ja, ale i tak to wywróciłam. Rozległ się cichy jęk i uderzyłam o ziemię. To nie coś, tylko KTOŚ. Zakręciło mi się w głowie, ale udało mi się wstać.
- Przepraszam… - powiedziałam próbując wyostrzyć obraz, jednak moje oczy miały nieco inny plan.
- Nic nie szkodzi – prychnął KTOŚ. Nareszcie udało mi się na dobre otworzyć oczy. Przede mną stał basior, a z jaskiń wychodziło coraz więcej wilków. No to się nieźle wpakowałam. To teren jakiejś watahy.
- Kim jesteś? – spytała różowa wadera. Różowa? Na północy to dość rzadko spotykany kolor…
- I co tu właściwie robisz? – spytała stanowczo, acz łagodnie miedzianobrązowa wadera.
- Ja… Jestem Leah. I… uciekałam przed niedźwiedziem i jakoś tu trafiłam… - Trochę się jąkałam, byłam nieco oszołomiona upadkiem.
- Niedźwiedziem? Tu nie ma niedźwiedzi – powiedział poszkodowany przeze mnie basior.
- No to długo uciekałam. - zaczęłam się trochę trząść, bynajmniej nie z zimna. – Gdzie właściwie jestem?
- Jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków. Ominęłaś patrol i jesteś w samym centrum. – pierwszy raz odezwał się szary basior z czerwoną grzywką.
- Ja… ja to… Ja przez przypadek… - teraz jąkałam się już z lekką obawą że mogą mi coś zrobić. Ale zaraz… Stop, stop, stop! Ja nie boje się takich rzeczy! Jeszcze jedno spojrzenie na wilki utwierdziło mnie że jednak trochę się boję. To przez tą chorobę. Jestem ułamkiem samej siebie. Cały trening zarówno umysłowy jak i fizyczny legł w gruzach. Więc muszę zacząć wszystko od nowa… Ale nie zrobię tego włócząc się jak przybłęda po lasach. Potrzebuję watahy… A przede mną stoi wataha. To jest wataha z przepowiedni. Czuję to, a taka okazja może się nie powtórzyć…
Cisza się przedłużała. Czas wziąć sprawy we własne łapy.
- Czy mogę dołączyć? Nie, zaraz… Gdzie jest Alfa?
- Alfa stoi tu – odezwała się brązowa wadera
- Miło poznać. Jestem…
- Leah. Już mówiłaś
***
Zostałam przyjęta. Wilk którego wywróciłam (okazało się że ma na imię Shiryu) oprowadził mnie po terenach watahy, co zajęło cały dzień. Z bogatego zbioru stanowisk wybrałam wojownika i goniącego. Codzienne treningi dobrze zrobią mi na zdrowie, a co do goniącego: lubię polować. I tak o to rozpoczęła się przygoda mojego życia…

Uwagi: Narracja czy wypowiedzi to również zdania, więc również i je należy kończyć kropką.

piątek, 23 czerwca 2017

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 6

Październik 2019 r.
Minął kolejny miesiąc. Spod przymrużonych oczu patrzyłam na widok rozciągający się przed Wschodnim Klifem. Warto było przyjść tu tak wczesną porą. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
- I jak ci się podoba? - zapytał tata. Nawet nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest uradowany moją pozytywną reakcją.
- Śśświetne - skomentowałam. Westchnął z dumy, przybliżając się do mnie. Szturchnął mnie po przyjacielsku bokiem. Prawdę mówiąc domyślałam się, o co mu chodziło. Mój aparat mowy był coraz sprawniejszy. Zdarzało mi się tylko od czasu do czasu przedłużać niektóre głoski lub pomijać co niektóre litery.
- Jeśli chcesz, możemy przyjść tutaj również jutro.
Skinęłam głową. Wizja przychodzenia tutaj każdego dnia zapowiadała się obiecująco.
- Niestety pojutrze już jestem zajęty...
- Sama - zasugerowałam. Uwielbiałam w tacie to, że rozumiał moje krótkie hasła. Zareagował niezadowolonym mlaśnięciem językiem.
- Nie możesz tu przychodzić bez niczyjej opieki. Jeszcze coś ci się stanie i co wtedy?
- Sohara - podsunęłam.
- Zastanowię się - Westchnął. Wciąż się mimowolnie uśmiechałam z rozmarzeniem. Ten moment był taki błogi.
- Dzisiaj masz pierwszą lekcję obrony z Fermitate. Cieszysz się? - zapytał po kilku dłuższych chwilach milczenia. Skinęłam głową i kilka razy zamachałam ogonem. Rzeczywiście, czułam podekscytowanie na samą myśl o tym, że będzie właściwie moja pierwsza lekcja od dawna, która nie będzie polegać na w dużej mierze siedzeniu. Fakt, trochę się denerwowałam, ale przecież nie powinno być tak źle. Odbywałam coraz więcej lekcji wraz z rówieśnikami. Wciąż wiedziałam, że są ode mnie starsi, ale dziwne uczucie pozostało. Sama nie wiedziałam, czy jestem z tego powodu szczęśliwa, czy wręcz przeciwnie.
- To bardzo dobrze - odpowiedział tata, ponownie wpatrując się w wschodzące słońce. - Wierzę, że pójdzie ci świetnie.
Nieznacznie uniosłam kąciki ust. Tak, ja też miałam taką nadzieję.
Niebawem musieliśmy się już zbierać. Nie czułam większego żalu, bo niebo już powoli uzyskiwało swoją zwykłą barwę, pozbywając się pięknego różu, którym się tak zachwycałam. Wszystko dookoła straciło swój urokliwy pomarańczowy kolor. Tata zadeklarował, że odprowadzi mnie na zajęcia i dopiero później pójdzie na służbę. Taki układ jak najbardziej mi odpowiadał. Nawet jeśli szczeniaki widząc, że nie przychodzę sama rzucały mi dziwne spojrzenia. Prawdopodobnie były zazdrosne.
Tak było i tym razem. Aokigahara ostatnio stała się nieco poważniejsza, ale nie w kierunku, który bym uważała za prawidłowy. Rzuciła mi wręcz pogardliwe spojrzenie i natychmiast wróciła do rozmowy z Moone i Torance. Spuściłam łeb i poczłapałam do Shena.
- Hej - powiedział wesoło na powitanie. Skinęłam tylko nieznacznie głową i kątem oka zarejestrowałam, że tata oddala się już za krzaki. - Będziemy ćwiczyć w parze?
Pytanie to mnie nieco zaskoczyło, choć nie dałam tego po sobie poznać. Czy znaczyło to, że żadne ćwiczenia nie były przeprowadzane w pojedynkę? Jęknęłam w myślach. Wolałam działać sama, ale najwyraźniej nie miałam innego wyjścia. Przystałam na jego propozycję. Wyglądał na uradowanego.
- Cześć, dzieci - oznajmił szary basior, wchodząc na Szczenięcą Polankę. Widziałam go już wiele razy. Chadzał terenami watahy, jednak najczęściej pałętał się w okolicach Jaskini Alf. Był na moje oko całkiem nieźle zbudowany i wcale nie wyglądał na starego. To on musiał nazywać się Fermitate i być partnerem Suzanny. - Dziś skupimy się na przerzutach przez bok.
Jego wzrok zatrzymał się na mnie. Miał oczy koloru podobnego do moich. Równie złote, lecz jego były znacznie bardziej... niezwykłe.
- Jak ci na imię?
- Navri - odparłam bez wahania. Skinął głową z uśmiechem.
- Możesz dzisiaj zająć się odbijaniem tej gumowej piłeczki - Mówiąc to, obrócił się w stronę czerwonego przedmiotu leżącego w trawie. Ponownie na niego spojrzałam, nawet nie mrugnąwszy. Czy on sobie ze mnie żartował? Sądził, że sobie nie poradzę? Miałam ochotę warknąć, ale tego nie zrobiłam. Pokornie, zachowując resztki dumy, potruchtałam ku piłce. Nie spuszczała z oczu reszty szczeniaków. Shen wyglądał na zawiedzionego. Do pary przypadła mu Torance, która wyglądała na skupioną na wszystkim innym, tylko nie na nim. Rzucał mi tęskne spojrzenia, lecz ja akurat schyliłam się ku zabawce. Zamierzałam pokazać temu bucowi, że tak naprawdę stać mnie na więcej.
Poodbijałam ją kilka razy, ale było to niezwykle nużące. Nie lubiłam takich rzeczy. Wolałam znacznie poważniejsze i pożyteczniejsze zajęcia. Fermitate akurat tłumaczył pozostałym, jak należy wykonać daną czynność. Nie słyszałam, o czym mówił, lecz bacznie obserwowałam to, co prezentował innym. Kiedy zauważył, że zastygłam w bezruchu, dał znak, bym kontynuowała rzuty. Z tym, że ja nie chciałam tego robić. Tak bardzo nie chciałam.
Cisnęłam nią o drzewo. Odbiła się z taką siłą, że kawałek kory aż odpadł, a ona sama poleciała daleko za mnie. Moone w ostatniej chwili zdołała zbiec. Szczeniaki, włącznie z nauczycielem, patrzyły na mnie z oczami okrągłymi jak spodki. Zmierzyłam ich spojrzeniem.
- Navri, co się stało?
Jeszcze pytasz, głupku? - pomyślałam o wypowiedzi Alfy. Niemalże czułam, że moje oczy płoną złością. Im dłużej tak stał, najwyraźniej wciąż nie wiedząc, w czym problem, czułam narastający gniew. Niby Alfa, a tak mało domyślny. Groźnie stąpając zaczęłam się zbliżać w jego kierunku. Piłka odbiła się w końcu gdzieś nieopodal niego, a ja próbowałam dociec do tego, gdzie się zatrzymała. Gwałtownie się do mnie zbliżył, postępując zaledwie jeden krok w bok. Nie wiem dokładnie, co chciał zrobić, ale podejrzewałam, że zagrodzić mi drogę. To jednak nie było najlepszym pomysłem. Odruchowo wbiłam zęby w jego pierś i bez większego wysiłku przerzuciłam go za siebie. Gruchnął na trawę, a ja pokłusowałam ku piłce. Szczeniaki stały oniemiałe.
Kiedy wracałam na swoje stanowisko w pobliżu drzew, Fermitate już zdołał się podnieść. Po raz kolejny czegoś ode mnie chciał. Tym razem w jego głosie pobrzmiewała nutka czegoś, czego nawet nazwać nie potrafiłam. Podziwu?
- Jak to zrobiłaś?
Wzruszyłam ramionami. Podświadomie czułam, że stać mnie na znacznie więcej, ale skoro nie chciał, bym się wykazała, to nie.
- Ktoś cię tego nauczył?
Przystanęłam. Kto niby? Sohara? - kpiłam w myślach. Nauczenie mnie tego jest w obowiązkach nauczyciela obrony, a nie kogokolwiek innego. Basior odchrząknął i zaproponował nieśmiało:
- Jak chcesz, możesz zaprezentować co jeszcze potrafisz...
- Nie - odparłam bez chwili zastanowienia. Nie miałam zamiaru się ośmieszać przed resztą. Nie wiedziałam, co potrafię, a czego nie.
- W takim razie sądzę, że mogłabyś już jednak dołączyć do reszty grupy. Zobaczymy, jak sobie będziesz dalej radzić...
Teraz się nagle obudził - przeszło mi przez myśl, ale przełamując swoją niechęć do basiora, odwróciłam się na pięcie i odrzucając przeklętą piłkę w krzaki, wróciłam do reszty grupy. Mimowolnie patrzyłam z wyższością na pozostałych. Czy nimi otwarcie gardziłam? Tego nie wiedziałam. Mimo wszystko nie miałam za co ich nienawidzić.
Resztę lekcji spędziłam na słuchaniu i wykonywaniu poleceń Fermitate. Moim partnerem w końcu był Shen, a Torance przypadł nie kto inny, jak sam nauczyciel. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu, ale nie narzekała. Ponadto, jak to określił basior, wszystkie ćwiczenia wykonywałam perfekcyjnie. Wielokrotnie kazał całej reszcie na mnie spoglądać. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Aokigahara patrzyła na mnie z serdeczną nienawiścią. Stopniowo zaczynałam czuć do niej dokładnie to samo. Czyżbyśmy miały się już niebawem stać rywalkami? To się już niebawem okaże.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.