Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 31 maja 2016

Kolejna rocznica stworzenia WMW!

Jak juz wiecie (albo i nie) dziś WMW skonczyło 3 lata. To juz staruszek, nieprawdaz? :'D

W zeszłym roku miał się odbyć festyn właśnie z tego powodu, ale zrezygnowałam przez zbyt małą aktywność. Poza tym tegoroczne obchody są nieco "pełniejsze", niż skromne 2 lata.
Zdecydowałam, że będzie on trwać nie miesiąc, jak to wcześniej planowałam, a... 3 miesiące, aż do końca wakacji!

Zaplanowane atrakcje:
  • Kilka nowych terenów działających jedynie do końca festynu (pierwszy już się pojawił w "Terenach").
  • Możliwość pełnienia dodatkowych stanowisk związanych z organizowaniem festynu.
  • Zdobywanie większej ilości pkt. doświadczenia, umiejętności i SG za napisanie op. na temat obchodów rocznicy założenia (dla samych postaci minęło już 10 lat, bo jak wiadomo czas mija tam szybciej!): wszystko liczę x2.
  • Zmiany w watasze, czyli przeredagowanie wszystkich tekstów. Dziś mogę Wam zapowiedzieć, cóż takiego nowego możecie odszukać. Są to... odświeżone formularze (link). Każdy z wilków powinien uzupełnić swój na nowo lub po prostu go odświeżyć. Za zrobienie tego w 100% otrzymacie bonusowe 10 SG. Poza tym poprawię większość zakładek, system działania akcji i ogólny wystrój. Już nie będzie tak "nasrane kolorami" gdzie popadnie (nie mam tu na myśli szablonu).
  • Pojawienie się kilku nowych magicznych i rzadkich przedmiotów oraz wyjątkowych roślin.
  • Zachęcam do udziału w przygodach - jeśli będą się one cieszyć jakimś zainteresowaniem, będę mogłam stworzyć ich nieco więcej.
  • Co 3 dni będzie się pojawiać jakaś ciekawostka na temat WMW, co daje 30 ciekawostek na czas festynu. Hehe, iluminati - wszędzie trójka. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.
 
To chyba tyle, jeżeli coś mi się jeszcze przypomni, albo dam to do porcji ciekawostek, albo dopiszę tutaj, póki nie zasypiecie tego postu.
 
Mam nadzieję, że takie obchody się Wam jak najbardziej podobają, nie opuścicie mnie i będziecie gorąco pracować na dalsze działanie tej strony.
Pozdrawiam,
Simka Animka, Suzanna, Avrille, Kiiyuko, czy jak tam sobie chcecie.

piątek, 27 maja 2016

Od Astrid "Co tu się..." cz. 1 (Cd. Kazuma)

- Astrid? Co tu robisz? - słyszę wypowiadane przez kogoś słowa. Wiem, że są skierowane do mnie, jednak na nie nie odpowiadam, zamiast tego zaczynam się kręcić. Nie chcę jeszcze wstawać. Wilk zauważając, że z powrotem wracam do krainy snów lekko mnie szturcha. - Wstawaj.
- Nie chcę... - mruczę. Wilk szturcha mnie ponownie tym razem mocniej, przez co powoli się wybudzam z tego dziwnego stanu półsnu. Otwieram oczy niezadowolona z tego, że muszę wstawać. Z początku jasne światło mnie oślepia, jednak szybko wszystko staje się takie jakie być powinno. Rozglądam się wokół szukając osoby, przez którą się obudziłam. Znalezienie jej nie jest trudne, gdyż fioletowa sierść wadery zdecydowanie wyróżnia się na tle Zielonego Lasu. Samica wygląda na młodą, może mieć co najwyżej trzy lata. Jasne, prawie białe oczy spoglądają na mnie uważnie.
- Kim jesteś? - pytam zanim zdążę ugryźć się w język. Nie poznaję jej chociaż może powinnam. W tej chwili nie pamiętam za wiele. Wadera patrzy na mnie zaskoczona. Teraz jestem wręcz pewna, że ją znam, jednak nie mogę przypomnieć sobie skąd.
- Nie wiesz? - pyta patrząc na mnie uważnie.
- No nie. Znaczy znam cię, ale nie pamiętam twojego imienia. Nie jestem dobra w zapamiętywaniu imion... - nie wiem czemu zaczynam się tłumaczyć. Robi mi się trochę wstyd jak za każdym razem kiedy okazuje się, że nie pamiętam imienia jakiegoś wilka lub nie jestem pewna czy kogoś znam. Ech, mózgu, dlaczego...
Bo tak. - słyszę w głowie swój głos rozsądku. Przewracam oczami. Do czasem mnie denerwuje, ale kiedyś była gorsza. Teraz chyba się do niej przyzwyczaiłam...
- Alfie. - wzdycha wadera.
- Astrid. - uśmiecham się lekko mając nadzieję, że nie wyszedł mi dziwny uśmiech psychopaty. Wolę nie ufać zbytnio mojemu "pięknemu" pysku. Po chwili zdaję sobie sprawę, że Alfie wiedziała jak mam imię. No tak... Czasem się zapominam, że normalne wilki pamiętają takie rzeczy.
- Wybacz za ciekawość, ale dlaczego tu spałaś? - pyta samica. No tak, widok śpiącego pod drzewem wilka jest chyba trochę niespodziewany. Przynajmniej jeśli dotyczy to członków watahy. Nie wiem co odpowiedzieć, więc milczę. - Jeśli nie chcesz to nie musisz ze mną rozmawiać. To ja już może pójdę.
Spoglądam ze zdziwieniem na waderę. Co?! Czy jestem aż tak nieprzyjazna?!
Odkręć to lepiej. Chyba, że chcesz robić za "milczka" i "wredotę". - mówi Do. Szybko się z nią zgadzam. Wiem, że to głupie, ale nie lubię jak ludzie mają mnie za kogoś nieprzyjaznego. Nie chcę mieć z nikim na pieńku, tak żyje się prościej i jest nieco mniej kłopotów.
- Nie! Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Po prostu sama nie wiem. Byłam chyba po prostu wczoraj zmęczona i nie chciało mi się iść do jaskini. - tłumaczę. Alfie unosi brew ze zdziwienia.
- Jak bardzo trzeba być... - zaczyna, jednak w połowie zdania przerywa i patrzy na mnie z lekkim przestrachem. Teraz zdaję sobie sprawę, że za tą waderą nie da się nadążyć, albo przynajmniej za jej emocjami.
Kobieta zmienną jest. - mówi Do.
Ale, żeby aż tak? - wzdycham w myślach.
- Dobra, ja muszę już iść. - mówi Alfie. Postanawiam, że nie będę jej namawiać do pozostania i dłuższej rozmowy ze mną, gdyż to wydaję mi się bezcelowe.
- Ok, do zobaczenia.
- Tak, cześć. - odpowiada już idąc w swoją stronę. Przyglądam się przez chwilę szybko oddalającej się waderze. Kiedy ta znika za drzewami zdaję sobie sprawę, że jestem strasznie głodna. Postanawiam wrócić do swojej jaskini, może jeszcze coś tam mam do jedzenia.
Kiedy wreszcie dochodzę, zaczynam poszukiwania. Jak się okazuje całkiem zbędne, bo jak w duchu wiedziałam, nie mam już nic. I co teraz? Przydałoby iść nazbierać trochę owoców i warzyw. Nie zastanawiając się długo, zamieniam się w człowieka i biorę do ręki dużą, lnianą torbę. Ostatni raz rozglądam się po jaskini myśląc, że muszę ją kiedyś uporządkować. Mogłabym przynieść też tu jakieś kwiatki. Może bez, w końcu uwielbiam jego zapach i miło by było mieć jego kwiaty przy sobie.
- Dobra, to chyba wszystko, czas iść. - mówię na głos wychodząc z jaskini.
Po jakimś czasie dochodzące do Magicznego Ogrodu, który w pierwszej chwili oszałamia mnie swoimi zapachami i kolorami. To miejsce zawsze robi na mnie spore wrażenie. Chodzę w kółko nim, szukając jakiś roślin nadających się do jedzenia. Nie wychodzi mi to za dobrze, bo ciągle rozpraszają mnie jakieś kwiaty, a zwłaszcza te bzu. Boże, jak ja kocham bez... W końcu udaję mi się znaleźć wczesne truskawki. Nie posiadając się z radości zaczynam je zrywać, a co trzecią jeść. Kiedy zauważam, że te wczesne się skończyły i zostały same zielone, jest mi strasznie żal. Zaglądam do torby i otwieram usta ze zdziwienia. Wydawało mi się, że tych truskawek jest o wiele mniej, a tu proszę! Jedna czwarta torby jest! Uśmiecham się zadowolona i postanawiam wracać. Za parę dni tu wrócę i nazrywam więcej, jak na razie tyle ile mam powinno mi starczyć. Wychodząc z ogrodu zrywam parę gałązek bzu, które od razu zaczynam wąchać. Słyszę jak Dolores się ze mnie cicho śmieje, staram się jednak to ignorować.
- Nic nie może mi popsuć tego dnia. Nic! - mówię i zaczynam nucić melodię piosenki, która cieszy się dużą popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży.
- Przez twe, twe oczy zielone osza... - zaczynam śpiewać, jednak przerywam zauważając jakiś ruch w pobliskich krzakach. Co do...
- Ej! - krzyczę wystraszona kiedy ktoś się na mnie rzuca. Staram się szybko odepchnąć wilka, co okazuję się być ciężkie w formie ludzkiej, jednak nie niemożliwe. Kiedy tylko wadera, będąca jak się okazuje Kazumą znajduje się jakiś metr ode mnie szybko uciekam, by móc zmienić postać na wilczą. Ta jednak mnie dogania i znowu rzuca się z zębami. - Zostaw mnie!
Kazuma słysząc mój piskliwy głos zaczyna się śmiać, jednak nic nie mówi, jest chyba zbyt zajęta atakowaniem mnie... Staram się jak mogę odpychać waderę, co jest coraz trudniejsze ze względu na pojawiające się na mnie rany. Kiedy w końcu mi się udaje, szybko zmieniam się w wilka i rzucam na Kazumę z chęcią zemsty i praktycznie od razu zdaję sobie sprawę, że tak podpisuję na siebie tylko wyrok śmierci. Mam nadzieję jednak, że ta jeszcze po mnie nie przyjdzie...

<Kazuma?>

Uwagi: Przecineczki~ Poważnie, "TE miejsce"? Powinno być "TO miejsce". Kazuma ledwo zipie, jest prawie niezdolna do chodzenia, a ty mi tu z atakiem wyskakujesz. I co ja mam teraz zrobić? ;z;

Od Maey "Jak dołączyłam?"

- Eh... Po raz kolejny mnie wygnali. Znowu zostałam sama - mówiłam sama do siebie spacerując w lesie niedaleko mojej starej watahy. To moje ulubione miejsce... Nawet gdy byłam małym szczeniakiem chodziłam tam, a pewnego dnia w końcu dołączyłam do tej watahy. Tu jest pięknie. Jest tu małe jeziorko z wodospadem. Podeszłam do niego i zobaczyłam swoje odbicie. Nagle usłyszałam szelest za krzakami. Od razu schowałam się za drzewo jednak wilk i tak mnie zauważył. Podeszła do mnie wadera przedstawiając się.
- Jestem Suzanna.
- Witaj, Maey, miło mi.
- Zgubiłaś się? Może ci pomóc?
- Nie, ale skąd się tu wzięłaś?
- Jestem z Watahy Magicznych Wilków i postanowiłam pospacerować w pobliskim lesie.
- Aaa... Dobra, no to może się kiedyś zobaczymy - zawołałam i zaczęłam odchodzić.
- Zaczekaj! - krzyknęła wadera
- Coś jeszcze?
- Może chciałabyś do nas dołączyć?
- Czemu nie - uśmiechnęłam się a wadera zaczęła mnie przedstawiać. Tak się tutaj znalazłam.

Uwagi: Zdania kończ kropką, nawet jeśli to wypowiedź. Następnym razem postaraj się napisać coś dłuższego.

czwartek, 26 maja 2016

Od Sohary "Nowa znajomość" cz. 2 (cd. Rey)

Wdech ustami, wydech nosem - taki jest system, dzięki któremu nie dostałam zadyszki. Pędziłam przez las, wracając z nocnej zmiany w WHtPWaV-pie. Musiałam zostać dłużej, przez co wypuścili mnie dopiero po południu. Wszystko zaczęło się komplikować, a już szczególnie sprawa watahy Aramisa. Poza tym od dłuższego czasu nazywamy naszą organizację dość żartobliwie, by móc jakoś umilić sobie czas tam spędzony. Nazwę "Whypawie" (gra słowna: angielskie słowo "why", czyli "dlaczego" oraz "pawie", te zarozumiałe ptaki z długimi ogonami) wymyślił oczywiście Jayson. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie wyraz jego pyska, gdy tłumaczył nam, jak ubzdurał sobie taką nazwę. Jedna wizyta w ludzkiej wsi i już uważa się za lepszego. W sumie trochę mu zazdrościłam, bo przez tą akcję zaczął otrzymywać małą wypłatę. Ja wciąż tkwiłam na swoim stałym stanowisku, najprawdopodobniej bez szansy awansu. Z drugiej strony Whypawie dla Jaysona były całym życiem, a dla mnie jedynie pracą dorywczą. Wkładał w to cały swój czas i serce. Właściwie byłam z niego dumna, bo dołączyliśmy o niemalże tym samym czasie i miałam okazję razem z nim mieć trening. Odszedł z watahy na rzecz tej pracy.
Moje rozmyślania przerwała wadera, której nie zauważyłam. Wpadłam na nią, przez co przeturlałyśmy się o kilka metrów i wpadłyśmy do pobliskiego rowu, w którym wataha zbierała deszczówkę.
- Oj, przepraszam - Powiedziała szybko wadera, która natychmiast podniosła się z podmokłej ziemi i otrzepała. Na mnie również upadek nie zrobił większego wrażenia, bo byłam w sumie już przyzwyczajona do bólu i upadków... no i co ważniejsze, o dziwo wylądowałam na czterech łapach.
- Nic się nie stało... Jestem Sohara. - Mruknęłam, patrząc na swoje zabrudzone futro.
- Ja nazywam się Rey... miło mi cię poznać.
- Kiedy dotarłaś do naszej watahy? Jeszcze nigdy cię tu nie widziałam. - Rzekłam, podnosząc wzrok na waderę i badając ją spojrzeniem. Miała gładko czarne futro z pojedynczymi turkusowymi akcentami.
- Chyba jakieś trzy, cztery tygodnie temu poznałam Ishi, która mi zaproponowała dołączenie do watahy.
- To fajnie... - powiedziałam, wspinając się w górę, by móc wyleźć z rowu. - A jak tu dotarłaś?
Zaczęła opowiadać o swoim życiu. Dość długo jej to zajęło, nim skończyła, więc byłam już na Wrzosowej Łące, kiedy skończyła swoje przemówienie. W międzyczasie jeszcze skontrolowałam, jak radzi sobie zespół polowań beze mnie. Jakiś czas temu zmieniłam stanowisko z goniącej na opiekunkę młodych. Zrobiłam to nie tylko ze względu na to, że aktualnie nie ma we watasze żadnego szczeniaka i będę mieć więcej czasu, ale również dlatego, że w mojej głowie wciąż jaśniał uśmiech malutkiej Telleni.
- Hm... Dużo w życiu przeszłaś - oznajmiłam na końcu.
- A ty... jak tu się dostałaś? - Zapytała. Posłałam jej dłuższe, zamyślone spojrzenie, aż w końcu nie powiedziałam, w sumie na odczepkę:
- Wolę o tym nie mówić...
Nie chodziło tylko o to, jak dołączyłam, ale o moją zmarłą matkę, oszalałego ojca, brak zaufanych przyjaciół i Telleni, którą utraciłam dobry rok temu. Na samą myśl o moim życiorysie przechodziły mnie ciarki. Nie było w tym nic tak okrutnego, co przeżyli niektórzy, ale świadomość, że jednak wolałabym o tym nie mówić sprawiła, że nie zaczęłam tworzyć autobiografii. Nigdy nie lubiłam opowiadać o sobie, bez względu na to, kto to będzie. Wystarczyło, że kilka wilków miało świadomość tego, co przeżyłam chociażby po części. Nie było sensu tego rozpamiętywać.
- Przepraszam, jak cię uraziłam...
- Nie nic się nie stało - Uśmiechnęłam się lekko. Wadera wciąż badała mnie swoimi czujnymi, zielonymi oczami, chyba nie dowierzając moim słowom.
- Może pójdziemy na klif? Bardzo fajne miejsce.
Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, kiedy przesiadywałam na klifie i wpatrywałam się w zachody słońca. Telleni zawsze była u mojego boku. Od kiedy jej nie ma, nie odwiedziłam go ani razu. Może powinnam zmienić podejście do niego? Rey wyglądała na samicę cieszącą się życiem. Może i ja powinnam być taka, jak ona i cieszyć się każdą chwilą?
- No pewnie, chodźmy. Kto będzie tam ostatni, to zgniłe jajo!
- Nie mogę biec... Moja łapa jeszcze nie wyzdrowiała - mruknęła Rey, spuszczając wzrok. Przypomniałam sobie, jak opowiadała o ataku na jej osobę. Skinęłam głową i się uśmiechnęłam.
- Zapomniałam. Chodźmy powoli.
Nie spiesząc się nigdzie, podążyłyśmy w kierunku klifu. Wadera kulała, ale zaciętość na jej pysku wskazywała na to, abym nawet nie pytała o to, czy jej pomóc. Wyglądało na to, że z mojego wyjątkowo idiotycznego planu nici. Szybko doszłam do wniosku, że raczej z moim życiem nie jest na tyle źle, by chcieć się zmieniać. Nie ma sensu na siłę udawać kogoś wiecznie chętnego do zabawy. Mam już pięć lat, nie będę zgrywać dziecka, w przeciwieństwie do Danny'ego. On to on, ja to ja. Nie lubię udawać, że jestem kimś, kim nie jestem.
- Aaa... Masz jakąś moc? - zapytała, gdy dotarłyśmy już na miejsce.
- Tak, potrafię przenosić się w czasie. - Odparłam spokojnie.
- Naprawdę!? Ja umiem tylko wzniecać ogień.
- To też coś! Cały czas przy sobie masz broń, i to taką której nie trzeba dźwigać - Zaśmiałam się lekko. Od zawsze marzyła mi się umiejętność wzniecania ognia bez potrzeby dźwigania wszędzie ze sobą krzesiwa. Jayson otrzymał to błogosławieństwo, które bardzo pomaga mu w wykonywaniu misji.
- Heh... W sumie lepsze to niż nic.
- Ja umiem też się teleportować. - Powiedziałam, w sumie sama nie wiedząc dlaczego. Wpatrywałam się w słońce odbijające się w delikatnie falującej wodzie. Przypominały mi się wszystkie chwile, gdzie musiałam odbyć starcie z przeciwnikiem silniejszym ode mnie. Zdolność teleportacji w zestawie z czasem nadrabiała wszystko, co z brakiem mocy fizycznej się wiąże.
- Wow, też bym chciała tak umieć. Nie musisz nigdzie chodzić wystarczy, że pomyślisz o tym miejscu i już tam jesteś. - Powiedziała, jednak ja słuchałam ją już jednym uchem. Patrzyłam na wszystkie kolory malujące się na niebie. Gdybym tylko potrafiła używać farb, przyniosłabym paletę i zamoczyła w nich pędzel.
- Jaki piękny zachód słońca... Dawno takiego nie widziałam.
- Piękny, ale zbliża się noc, musimy wracać do watahy - oznajmiła rzeczowo moja nowa znajoma.
- Niestety... Musimy już iść, po ciemku nie za dużo widać - Zaśmiałam się lekko. Znowu przypomniały mi się wieczory, kiedy przychodziłam tutaj z Tell. Kładłyśmy się na skale i czekałyśmy na zachód, bez względu na pogodę i porę roku. Za każdym razem to zjawisko odkrywałyśmy na nowo. Nowe kolory i skojarzenia. Zamknęłam oczy i wzięłam w płuca jak najwięcej morskiego powietrza.
- Chodźmy. - Ponagliła, więc otworzyłam ślepia, podniosłam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Czarna jak noc wadera zrobiła to samo. Pytała jeszcze o kilka nieistotnych szczegółów, przykładowo o to, skąd mam łuk i po co mi on, czy jest mi zimno i czy lubię lato. Ponadto gdy przechodziłyśmy przez Zielony Las Rey wypatrzyła borówki. Nie byłam szczególnie głodna i nie przepadałam za owocami, ale z grzeczności zjadłam kilka.
- To co, widzimy się jutro? - zapytałam stojąc już przed swoją jaskinią.
- No pewnie, a czemu nie.
- To do jutra, pa!
- Do zobaczenia - Powiedziała, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Obserwowałam ją tak długo, póki nie zniknęła w swojej jaskini, która jak się okazało znajdowała się nieopodal mojej. Westchnęłam, po czym wybiegłam z jaskini. Wiedziałam, że dziś tuż po zachodzie słońca odbędzie się trening. Rzadko na niego przychodziłam, głównie ze względu na późną porę. Po kilkudziesięciu ćwiczeniach w końcu musiałam znowu biec do bazy Whypawi. Byłam już co prawda rozruszana, ale i za razem nieco zmęczona, a przede mną jeszcze cała noc na dyżurze. Jedynym pocieszeniem była myśl, że jutro w nocy będę miała spokój i choć raz będę mogła się porządnie wyspać.
Zmachana wpadłam do bazy, a pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była kilkumetrowa sterta notatek. Sięgała niemalże do sufitu. Niewiele brakowało, a zwyczajnie bym na nią wpadła.
- Cześć, Haro! - wykrzyknął radośnie mój partner. Odwróciłam się w jego kierunku i uśmiechnęłam krzywo. - Masz gałąź we włosach.
- Poważnie? - Otworzyłam szerzej oczy. Basior nie odpowiadając mi, zmienił się w człowieka i wygrzebał długą gałąź z pojedynczymi listkami z moich włosów.
- Nie, na niby. - Zaśmiał się, wymachując mi nią przed nosem. Również zmieniłam się w człowieka i odepchnęłam ręką gałązkę.
- Każdemu się to może zdarzyć. - Jayson dalej się głupio szczerzył. - Już się tak nie ciesz. Mam ci przypomnieć, jak ptak narobił ci na twarz, kiedy śmigałeś przed całą agencją na motorze?
Chłopak się skrzywił i wyrzucił przez ramię przedmiot. Trafił w kubek z kawą Lary'ego.
- Hej! Uważaj co robisz! Teraz ty będziesz musiał to wypić! - wykrzyknął oburzony, wyglądając zza monitora komputera. Mina Jaysona była po prostu bezcenna, przez co wybuchnęłam śmiechem. - Słyszysz?
- Tak, tak... już idę.
Jayson podszedł do biurka mężczyzny i spróbował go przekonać, że lepiej byłoby wylać kawę z kawałkami oberwanej kory wewnątrz, niż się nią truć, ale Lary chciał po prostu dokonać na nim zemsty.
- Co to za papiery? - zapytałam Madeen, która akurat siedziała na krześle, ostrzyła swój sztylet i przysłuchiwała się kłótni.
- Część zbiorów z bibliotek niektórych watah.
- Na temat...? - Pytałam, chwytając jeden z nowo wyglądających notesów i wertując jego strony.
- Głównie polityki. - Zamilkła na chwilę, a następnie odłożyła sztylet i usiadła noga na nogę. - Należysz do Watahy Magicznych Wilków, prawda?
- Tak... - mruknęłam, spoglądając na nią. Jej długie blond włosy spadały w dół niczym kurtyna. Musiała być bardzo ładna, bo gdyby nie wiecznie ropiejące oko, ręka odcięta aż do łokcia, liczne blizny oraz zamiłowanie do walki z całą pewnością miałaby już wspaniałego męża.
- Będziesz musiała też stamtąd nieco zwędzić. Podobno jest tam całkiem sporo notatek o tej watasze, która utrudnia nam robotę.
Mogłam się tego spodziewać. Nie czułam się dobrze na myśl o kradzieży. Często ktoś tam przychodził, więc trudno będzie to zrobić. Od razu by się zaczęły pytania, nawet jeśli bym tylko te książki wypożyczyła. Skoro będzie ich dużo, mogę mieć problem z wyniesieniem.
- Ktoś mi pomoże?
- Jeśli chcesz, możesz iść z Jaysonem.
Popatrzyłam w kierunku najbliższej mi osoby, która akurat ocierała usta od niesmacznej kawy. Lary triumfował.
- Do kiedy mam to przynieść?
- Najlepiej do końca tygodnia. Możesz iść nawet teraz na dyżurze.
Zaczęłam zastanawiać się, czy lepiej iść teraz, czy na razie się wstrzymać. W końcu jutro mam wolne. Podjęłam decyzję. Nie odpowiadając już Madeen, podeszłam do biurka, o które opierał się Jayson i oznajmiłam, nie przyjmując sprzeciwu:
- Idziesz ze mną.
On nie pytając o nic, po prostu skinął głową. Przywykł do tego, że nie lubiłam się tłumaczyć, a o szczegółach zadania dowie się dopiero na miejscu lub po drodze. Gdy wyszliśmy na dwór, zapytał, czy bierzemy motory, lecz kiedy zmieniłam się w wilka, odpowiedź była już jasna.
Rzuciliśmy się biegiem na wschód. Dotarliśmy przed drzwi biblioteki jakieś trzy kwadransy później. Na szczęście wszyscy spali, więc nikt nawet nie zorientował się, że na tereny wtargnął ktoś obcy. Delikatnie pchnęłam porośnięte fantazyjnymi kwiatami wrota. Jayson ciekawy wszystkiego zajrzał do środka.
- Świetna ta wataha. Wiele o niej słyszałem, ale wygląda jeszcze lepiej niż sądziłem. Tyle przestrzeni do biegania...
- ...jak debil gdzie tylko się tobie zamarzy? Powodzenia życzę. Na całą watahę ze swoją głupotą wystarczy mój brat.
Tym samym zamknęłam mu usta, więc również wkroczyłam do środka, szczelnie zamykając drzwi. Było całkowicie ciemno, dlatego też Jayson użył swojego żywiołu do oświetlenia sali. Wydał z siebie ciche "łał", widząc rzędy regałów wypełnionych po brzegi obszernymi tomiskami. Wiedziałam, że nie lubi czytać, ale właściwie nic dziwnego, że ten zbiór zrobił na nim duże wrażenie.
- Czego lub kogo mamy szukać? - zapytał.
- Czegoś na temat "watahy X".
Skinął głową i podszedł do jednej z półek. Po drodze zapalił dodatkowo kilka świec, dzięki którym i ja miałam dostatecznie dużo światła. Mijały godziny, a ja miałam już kilkadziesiąt notesów dotyczących sąsiadów Watahy Magicznych Wilków i nie tylko.
- Haro... Chyba ktoś idzie - szepnął w którejś chwili basior. Usłyszałam, że zgasił swoją kulę ognia i ukrył nieco głębiej między półkami. Ja nie zdążyłam tego zrobić, gdyż drzwi już się otworzyły, a w nich stanęła dość zmarnowana postać. Jej kolor wtapiał się we wszechobecny mrok. Zorientowałam się z kim mam do czynienia dopiero po kilku sekundach, gdy mignęły mi turkusowe i białe wzory. Rey. Dopiero po chwili zauważyła, że ktoś również jest w środku, bo ruszyła w moim kierunku. Przeklęłam w duchu. I jak ja się teraz wytłumaczę? Jest środek nocy, a ja gromadzę na podłodze jakieś zakurzone rękopisy.
- Cześć, Sohara... co tutaj robisz?
- Ja... nie mogłam zasnąć. - mruknęłam, starając zasłonić stertę książek rzuconych bez ładu gdzie tylko popadnie. Wadera ziewnęła. - A ty?
- Chyba znowu lunatykowałam... ocknęłam się w Magicznym Ogrodzie, więc pomyślałam, że zajrzę i wezmę jakąś książkę do poczytania na jutro.
- Heh... i co bierzesz?
- Nie wiem. Może ty mi coś polecisz? - mówiła ledwo przytomna. Widziałam, że usypiała na stojąco.
- Może... "Hybrydy polarne"?
- Co to?
- Taki jakby atlas gatunków zamieszkujących północ.
- Ciekawe to? - mruczała prawie niesłyszalnie.
- Tak, z całą pewnością warte uwagi... - Grałam na czas, kątem oka obserwując Jaysona, który próbował wyleźć przez okno z plikiem papierów przywiązanych do grzbietu.
- W którym dziale leży?
- Hm... chyba w encyklopediach.
- No... ok... - ziewnęła i poczłapała do innego regału. Wtedy Jayson wykonał skok, ale omyłkowo zahaczył łapą o świecznik. Ten się zakołysał i upadł na papiery. Natychmiast zajęły się ogniem. Rey widząc to od razu się wybudziła i z przestrachem obserwowała pożar, a następnie ugasiła go za pomocą swojego żywiołu.
- Co to było?! - wykrzyknęła. Wyglądała na przerażoną. Mnie też serce łomotało. Kilka cennych notatników było częściowo spalonych.
- Nie wiem... chyba wiatr...
- Widziałam jakiś ruch!
- Może lis?
- Było większe od lisa! - krzyczała i podbiegła do otwartego okna. Jayson zniknął już za drzewami. Miał szczęście, ale Rey już nie bardzo. Nieźle ją nastraszył, a ja teraz będę zmuszona wmuszać jej jakieś bajeczki. Nakaz milczenia nie pozwalał mi nikomu nawet wspomnieć o Whypawiach.

<Rey? Nie rób z Haro rozbrykanego dziecka, ani najlepszej przyjaciółki, proszę. Nie lubi opowiadać o sobie, ani zdradzać tajemnic, tak więc na 100% nie piśnie nawet o WHtPWaV.>

Uwagi: brak

Od Kirke "Odkrycie" cz.4 (c.d Sarah)

- To mamy nie lada problem... - mruknęłam.
- Czemu? - spytała. Zamknęłam oczy.
- Dzisiaj zrobimy dzień zwierzeń, zgoda? - spytałam.
- Ale...
- Tak potem pomyślimy co zrobić - uśmiechnęłam się, ale uśmiech natychmiast zszedł. Zamknęłam oczy i usiadłam przy wejściu do jaskini.
- Mało kto zna moją historie... znaczy, przynajmniej to co pamiętam...
- Co? - spytała zaciekawiona.
- Bo widzisz... większość wilków jakie znam, miało swoją historię, znali swoich rodziców i wiedzieli dlaczego odeszli. Ale ze mną... jest inaczej - spojrzałam przed siebie. 
- To znaczy?
- Miałam wtedy z... cztery miesiące? - popatrzyłam w dół zamykając oczy - obudziłam się w lesie. Przerażona, głodna... nie pamiętająca niczego. Jedyne co pamiętałam to krzyki. Więc... leżałam na ziemi i czekałam na mamę. Nie przyszła. W końcu wstałam i od tej pory działałam na własną łapę...
- Kirke, to tyle, ile pamiętasz?
- Ta... - mruknęłam.
- A skrzydła?
- Już ich nie miałam, kiedy się obudziłam w lesie - zapadła cisza. Wbiłam pazury w ziemię zaczynając płakać.
- Kirke...?
- Może gdybym pamiętała kim jestem, uratowałabym Kasume przed śmiercią... - zaczęłam się trząść - może gdybym dała... dała radę obroniłabym go... - wstałam i poczułam jak lekki wiatr wlatuje do jaskini - ale oczywiście nie potrafiłam! - w tym momencie powietrze okrążyło mnie niczym kula.
- Kirke uspokój się! - krzyczała Sarah wystraszona.
- Gdybym wiedziała kim byłam, nie byłoby tak, jak teraz!
- Kirke! Ci których straciłaś poświęcili się dla ciebie! - popatrzyłam na nią z łzami. Zamknęłam oczy i się uspokoiłam nadal płacząc.
- Przepraszam... - zapadała noc - prześpij się. Może jutro go znajdziemy tam, gdzie byłaś... - zaczęłam wychodzić, ale Riven mnie zatrzymał.
- Riven... - powiedziałam w myślach - Nienawidzę Cię... ale ciesze się, że chociaż ty... - przerwał mi szumem.
- Co to było? - spytała.
- Nie nic... to wiatr - mruknęłam i położyłam się przed jaskinią. Skuliłam się cała roztrzęsiona i położyłam się spać.

**********

Obudziłam się w lesie blisko czarnej wadery, która była moja matką. Byłam malutka, bo nic nie widziałam, a czułam bardzo ostro zapachy... moje dzieciństwo? Ale ile musiałam mieć wtedy lat... Automatycznie wtuliłam się w waderę piszcząc jak typowy szczeniak. Usłyszałam wnet kroki. 
- Już czas, Darney - powiedział jakiś basior warcząc. Zaczęłam piszczeć ze strachu.
- Nie... - powiedziała wtulając mnie - to moja córka! - krzyknęła z łzami. Usłyszałam drugie piski. Ale czyje...?
- Znasz umowę. Jak nie chcesz po dobroci, to sami to zrobimy. Chłopcy! Brać młodą - powiedział basior i złapał mnie za kark. Piszczałam wystraszona.
- Nie... to moja córka... Nie oddam wam jej! - krzyknęła warcząc.
- Nie masz wyjścia - w tym momencie usłyszałam krzyk bólu, a na mnie prysnęła krew.
- Uciekajcie! - wyrzucili mnie na ziemię i zaczęli uciekać. Ale dlaczego?! W tym momencie poczułam jak cień mnie dusi. Moja matka zaczęła się śmiać psychicznie.
- Jak zabrali mi ją... to nie mam dla kogo żyć... - jednym ruchem złamała mi kark, a ja obudziłam się z krzykiem, zdyszana, roztrzęsiona i cała we łzach.

************

Do końca nocy już nie spałam, a czekałam aż moja towarzyszka się wybudzi ze swojego snu. Przynajmniej ona śpi spokojnie...
- Riven... kim ja byłam w tym śnie? - spytałam na głos. Cisza...
- Riven? - zapytałam ponownie. Cisza...
- Riven, jesteś tam? - odpowiedziała mi cisza. Po chwili usłyszałam jego szum razem z odpowiedzią.
- Ale... ja żyje. Jak niby to byłam ja? Przecież wykręciła mi tam kark... - spytałam siebie niezrozumiale. Po chwili usłyszałam jak Sarah się budzi. Odwróciłam się do niej.
- Jak się spało? - spytałam.
- Nawet... - wstała podchodząc - idziemy?
- Mhm... - podniosłam się i ruszyliśmy w jakąś stronę... co to był za sen? O czym bym? Kim ja tam byłam? Kim w końcu ja jestem...? Mam tyle pytań... Moment. Zadaje nieodpowiednie pytania... Kim jest Riven?

<Sarah?>
 
Uwagi: Znowu pozjadałaś przecinki. Poczytaj może w Internecie lub słowniku, gdzie powinno się je stawiać.

środa, 25 maja 2016

Od Suzanny "Nowy wymiar" cz. 8 (cd. Yui)

- Nie możemy jeszcze spróbować tutaj? Nie wierzę, żeby takie miejsce zostawiło nas bez niczego - oznajmiła Yui po chwili namysłu.
- Przestań, tutaj niczego nie ma! - syknęłam niezadowolona. Kilka minut później udało nam się zgramolić ze stromych schodów, zejść na parter i wyjść z zamczyska. Kiedy byłyśmy w bezpiecznej odległości od siedliska tej chmary kruków, Yui przystanęła za jednym z pustych konarów drzew. Zaczęła rozwijać czarne bandaże. Obserwowałam ze znudzeniem, jak ta się odwracała, oglądała swoje rany, aż w końcu nałożyła świeży opatrunek. W końcu jej spojrzenie zatrzymało się na mnie. Zrobiło mi się zimno. Już wiedziałam, o co chciała zapytać.
- Zmienić ci bandaże?
- Co? Nie, jeszcze są w dobrym stanie - bąknęłam, odwracając wzrok. Na moje nieszczęście chyba podchwyciła, że muszę coś ukrywać, bo niebezpiecznie zbliżyła się do mojego boku i zapytała:
- Co tam masz?
- Rany, jakbyś nie wiedziała - Przewróciłam oczami, odsuwając swój łeb od jej pyska. Cofnęłam się o kilka kroków do tyłu. - Idziemy?
Moja towarzyszka uznała, że to chyba najlepszy pomysł. Szczerze wątpiłam, że faktycznie uwierzyła w to, że nie mam nic do ukrycia, ale wolałam nie kusić losu, więc uparcie milczałam.
Minęło trochę czasu, aż nie stanęłyśmy na skrzyżowaniu. Rozglądałyśmy się przez chwilę, namyślając się, którędy podążyć. Nie konsultując się z towarzyszką, od razu ruszyłam w kierunku nieco wyróżniającej się drogi, która była przysłonięta rozkruszającymi się, pustymi w środku konarami drzew. Z wrażenia aż przystanęłam, gdy do moich uszu dobiegł cichy szum wody. Dopiero teraz poczułam, że moje usta są wysuszone na wiór. Posłałam Yui znaczące spojrzenie, na co ona odpowiedziała tym samym. Następną czynnością przez nią wykonaną było wyczarowanie gładko czarnych schodów ponad stertą drewna. Przez chwilę wahałam się, czy warto tam się wdrapywać, ale kiedy wadera ochoczo zaczęła wspinać się na górę, podjęłam decyzję, by postąpić tak samo.
Szybko ją dogoniłam, gdyż zatrzymała się na ich szczycie. Mnie również nieco przytkało. Moim oczom ukazała się zielona łączka z soczyście zieloną trawą, przyozdobiona gdzieniegdzie barwnymi kwiatami. Dookoła porastał ją najzwyczajniejszy w świecie las, który w tej sytuacji zdawał się być dla mnie najpiękniejszym widokiem, jaki mógł mnie spotkać. Poczułam się niemalże zaszczycona. Puściłam się biegiem w dół schodów, potykając się kilkakrotnie, lecz nie upadając. Czując chłód świeżej trawy oraz jej miękkość zaczęłam się głośno, acz radośnie śmiać i zwiedzać każdy zakamarek nowo odkrytego miejsca. Czułam się jak wolna. W końcu coś, co przypominało mi dom! Yui mnie wyprzedziła. Zareagowała dokładnie tak samo. W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia.
Prawie padłam na trawnik, jeszcze lekko chichocząc. Nagle uśmiech zniknął z mojego pyska, otworzyłam szerzej oczy. Choć miałam dość słaby słuch i tak postawiłam uszy, nasłuchując jakiś dźwięków. Yui wciąż się śmiała, więc szepnęłam:
- Cicho.
- Co jest? - zapytała, również nieruchomiejąc. Wyglądała na dość zaniepokojoną.
- Zamilcz - Syknęłam ponownie, wpatrując się w gęste zarośla, jakich było tutaj całe mnóstwo. - Zostań tu i nie rób żadnej głupoty.
Po tych słowach zaczęłam się czołgać między gałęziami. Dziwne dźwięki zaczęły się nasilać. Tak. Teraz słyszałam wyraźnie. Szum wody, dźwięk stukających kopyt, ciche prychanie... wtedy ją ujrzałam. Smukła postać o czterech kopytach, utrzymująca się na swoich chuderlawych nogach.
- Cześć, sarenko - powiedziałam do siebie ledwo słyszalnie, po czym natychmiast obudził się we mnie instynkt drapieżcy. Rzuciłam się na zwierzę, na co to zareagowało paniczną ucieczką. Byłam zbyt głodna, by jej odpuścić. Warknęłam kilkakrotnie ścigając ją, przez co wyglądała na jeszcze bardziej spanikowaną. Zignorowałam palący ból ran oraz mojego biodra. Liczył się tylko potencjalny posiłek. Niedługo potem z zarośli wyłoniła się i Yui, która również przystąpiła do ataku. Choć początkowo szło jej to raczej marnie (od razu widziałam, że była ona niewyszkolona w polowaniu), koniec końców udało nam się schwytać tłustą sarnę.
Kiedy ta się wykrwawiała na trawie, my łakomie pożerałyśmy ją kawałek po kawałeczku. Zbyt wiele czasu spędziłyśmy bez posiłku, przez co niemalże zapomniałam jak smakuje świeże mięso. Choć nie przepadałam za taką brutalnością, a gustowałam raczej w owocach leśnych, wiedziałam, że to była jedyna rzecz, która mogła dać ukojenie mojemu dotychczas pustemu żołądkowi.
- Chce mi się pić - oznajmiła Yui po uczcie. Przytaknęłam jej, od razu zrywając się na równe łapy. Nie było czasu na leżakowanie. Nie teraz. Najpierw powinnyśmy ukoić pragnienie.
Kilka minut później, rozchylając kolejne gałęzie krzaków, naszym oczom ukazało się rozległe jezioro o krystalicznie czystej wodzie. Już miałyśmy się radośnie rzucić w jego kierunku, kiedy do naszych uszu dobiegł niski, kpiący głos:
- Witam, panienki.
Samica odwróciła się jako pierwsza, a widząc jej nastawienie do gościa, wiedziałam już, na co być przygotowaną. Nie myliłam się. Ujrzałyśmy basiora, który był nam już znany z kilku wizji. Szczerzył się, jakby powiedział jakiś wyśmienity żart. Postąpiłam krok do tyłu. Czułam przed nim lekką trwogę, ale większe było raczej zainteresowanie. Przewyższał mnie o dobre trzy głowy, Yui za to o dwie. Był czarnym, masywnym basiorem z radosnymi iskierkami w oku.
- Jak mniemam, pewna... wadera zdążyła wam już powiedzieć, znalazłyście niewłaściwy kamień. - W tej chwili z jego pyska uśmiech całkiem zniknął. Brwi zmarszczyły się, co oznaczało nie nic innego, jak wściekłość. - Żaden z tych kamieni nie miał prawa znaleźć się w waszych wścibskich łapskach! Ale to nieistotne. Oddaj kamień, a nic się nikomu nie stanie.
Poczułam się tak, jakby wywiercał wzrokiem dziurę w mojej piersi. Nie spuściłam wzroku, patrzyłam na niego pewnie, choć serce łomotało mi jak szalone. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci we mnie potężnym gromem, który w jednej chwili zakończy me życie.
- Ale my nie mamy żadnego kamienia! - Wykrzyknęła zrozpaczona wadera.
- Nie wtrącaj się, jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek wrócić do swojego świata.
Postanowiłam się odezwać. Nie chciałam, by Yui miała sobie radzić z nim sama:
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Kłamiesz. - Jego głos stał się bardziej zachrypnięty. Niecierpliwił się. To nie wróżyło niczego dobre. - Oddaj mi to, a... - Zamyślił się, lecz po chwili dokończył, mówiąc coś, czego nawet ja nie przewidziałam: - zagwarantuję wam powrót do domu.
- Na jakiej podstawie mamy ci ufać? - Syknęłam, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Analizowałam jego mimikę pyska, grę ciała i ton głosu. Sama już nie wiedziałam, kto po czyjej stronie stoi.
- A na jakiej podstawie macie mi NIE ufać? Nie mówcie, że wierzycie w te puste słowa cukrowej lali ze skrzydłami? - Po tych słowach wybuchnął śmiechem, tak bardzo charakterystycznym dla wszystkich psychopatów.
- Dlaczego zakładasz, że mamy w ogóle jakiś kamień? - Dopytywałam.
- Nie jestem głupi ani ślepy, w przeciwieństwie do waszej dwójki. Śledziłem was od samego początku.
- Pestka? - Zapytała zaniepokojona Yui. Musiała być zagubiona. Przymrużyłam oczy, nie odpowiadając samcowi ani słowem.
- Koniec pogawędki, drogie panie, czas ucieka. - Nim skończył mówić, zniknął, a ja poczułam szarpnięcie i dźwięk rozrywanego materiału. Obróciłam się i ujrzałam za sobą basiora, błyskającego swoim kpiącym okiem. W pysku trzymał szary kamień, który sprawnie przeniósł w powietrze za pomocą kuli many, by mieć wolne szczęki. Odruchowo rzuciłam się na niego, lecz z marnym skutkiem. Zrobił szybki zwrot, chwycił za mój kark, a następnie szarpnął mną gdzieś w bok. Wszystko zawirowało, a ja poczułam szczęk nadwyrężonych kręgów. Uderzyłam o coś szorstkiego, co musiało być drzewem. Z trudem orientowałam się, co się dzieje. Bydlak był silny. Podniosłam się po chwili, jednak wszystko wirowało, a ja nie byłam zdolna do żadnego konkretnego ruchu. Nie wiedziałam, co się dzieje. Z trudem dostrzegłam zarys sylwetki samca i powiewający na wietrze skrawek czarnego materiału, który doczepił się do jego pazura. Był na wyciągnięcie łapy. Chwyciłam zębami "chorągiewkę", jednak coś on powiedział i gwałtownie przechylił swoją kończynę tak, że niemalże upadłam na ziemię i zaryłam pyskiem w trawnik. Ten jednak na nowo popchnął mnie na drzewo i przycisnął do niego.
- Pobawmy się trochę... - Tym razem dotarły do mnie jego słowa. Mówiąc to przycisnął swoją umięśnioną łapę do mojego gardła. Zaczęłam się miotać, czując, że się zaczynam dusić, a on może mi zmiażdżyć krtań. Wyczarował z fioletowej kuli many długi, zdobiony sztylet i przyłożył do mojego policzka. Z braku tlenu szybko straciłam przytomność.
***
Obudził mnie szyderczy śmiech basiora.
- Tak bardzo nie chciałyście już tam tkwić, że nabrałyście się na najłatwiejszą sztuczkę - iluzję. Twoja przyjaciółeczka nie powinna długo tam zostawać, jeśli nie chce zdechnąć od trucizny.
Poczułam, że mam już prawie całkowicie swobodny dostęp do tlenu... tlenu, który drażnił płuca. W sumie nie było w tym nic dziwnego, gdyż wszystko na nowo stało się doliną cierpienia i rozpaczy. Dopiero po chwili dotarły do mnie wypowiedziane przez niego słowa. Patrzył w stronę jeziora. Czy tam... czy tam była Yui?
- Przestań! - krzyknęłam, choć słabo, bo wciąż nie zdążyłam odetchnąć. Moją klatkę piersiową krępowały ciasne więzy. Basior nawet się nie odwrócił. - Mówię ci, przestań! Przywróć to wszystko do poprzedniego stanu, nawet jeśli to będzie trucizna! Błagam!
- Tak? I co jeszcze? Żebym sprawił, że to wszystko stanie się na nowo słodką krainą? Żebym zaczął się przyjaźnić z Ivter? Chyba śnisz!
Ivter? Ivter? Zaczęłam przetwarzać dane. Doszłam do wniosku, że mogła to być ta skrzydlata wadera.
- Tego nie powiedziałam. Po prostu ją uwolnij! Kamień możesz zatrzymać, ale zostaw ją w spokoju! - Spróbowałam się uwolnić z lin, ale nic z tego. Były ponadto wykonane z czegoś, co mogłoby jedynie mi stępić zęby lub nawet całkiem wyłamać.
- Wtedy nie byłoby żadnej zabawy. Pomyślałaś o tym?
- Skąd w ogóle wiesz, po czyjej stronie stoimy? Jak myślisz, dlaczego nie przekazałam tej całej Ivter kamienia? Gdybym jej ufała, z całą pewnością bym to zrobiła. I nie obchodzi mnie to, czy to usłyszy, czy też nie. A ty o tym pomyślałeś?
Wybuchnął śmiechem.
- Próbujesz mnie przekonać, że stoicie po mojej stronie, pomożecie mi w zagładzie tego wymiaru, tylko po to, aby mnie przechytrzyć i zabić. Jesteś całkowicie żałosna.
- Może i jestem... ale proszę, zrobię wszystko, bylebyś tylko ją ocalił! - krzyknęłam coraz bardziej zrozpaczona i zrezygnowana tą sytuacją. Znieruchomiał.
- Wszystko, powiadasz?
- Wszystko!
- Bez względu na konsekwencje, jakie poniesiesz? Nawet, jeśli w ten sposób ubzduram sobie, żeby cię zabić z uprzednimi torturami, przez które zwariujesz z bólu?
- TAK! Ale najpierw wyciągnij ją stamtąd!
Po chwili namysłu wykonał gest łapą, po którym na powierzchnię wypłynęło nieruchome ciało Yui, na szczęście pyskiem do góry. Odetchnęłam z ulgą. Samiec odwrócił się w moją stronę. Uśmiechał się złowieszczo.
- W takim razie... jesteś od teraz moją marionetką do wykonywania wszystkich moich poleceń, po wiek wieków - Wyszczerzył się szeroko. Spodziewałam się długiej umowy, ale że aż tak? Miałam na głowie jeszcze watahę, ale wiedziałam, że nie był typem wilka, który wysłuchiwałby mojego wyżalania się. Najwyżej ktoś przejmie moje stanowisko. Nigdy nie uważałam siebie za godną następczynię Kiiyuko.
- Czyli mam rozumieć, że pierwszym twoim poleceniem będzie bycie przywiązanym do drzewa, aż mnie nie oblezą mrówki i nie obgryzą aż do kości?
Yui zaczęła się dławić i wypluwać wodę. Budziła się. Basior za to wyglądał na mocno zirytowanego. Liny pętające moje ciało zniknęły. Upadłam na ubitą ziemię. Dostrzegłam, że od jakiegoś czasu nie było również u jego boku unoszącego się szarego kamienia. Zaczęłam się zastanawiać, cóż mógł z nim uczynić. Zniszczyć? Teleportować gdzieś?
Nagle zerwało się silne wietrzysko, unoszące grudki ziemi w powietrze, wyłamujące kruche gałęzie oraz falujące powierzchnię burego jeziora. Następnym objawem teleportacji była jasna smuga światła, a zaraz po tym bordowy zarys skrzydlatej sylwetki.
- Zdradziłaś mnie! - wykrzyknęła coraz to wyraźniejsza różowa wadera. Tym razem jej oczy groźnie łypały na moją osobę. Przeniosła wzrok na basiora.
- Birerosie! Za twe niecne poczynania będę zmuszona cię unicestwić!
Samiec wybuchnął głośnym śmiechem.
- Tak? A niby przez kogo? Nie mów mi tylko, że przez ciebie! Nie zapominaj, że przez twoje ego utraciłaś znaczną część umiejętności! Jesteś teraz nikim w porównaniu do mnie!
Wadera się skrzywiła, ale nie ustępowała.
- Mam po swojej stronie wiele potężnych wilków, które pozbędą się stąd zła, w tym ciebie!
- Wiesz, że bez zła dobro nie istnieje? - Zażartował z niej. Wyglądała na naprawdę wściekłą. Chcąc chyba pokazać, jaka jest potężna, rzuciła we mnie falą mocy, która odepchnęła mnie na kilka metrów i sprawiła, że zaczęło mi dzwonić w uszach, po czym zniknęła. Bireros wczepił się pazurami w ziemię, przez co to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Dlaczego to zawsze na mnie muszą się wyżywać?
Rzuciłam spojrzenie w stronę już wybudzonej Yui, która leżała na brzegu jeziora i patrzyła zdumiona to na mnie, to na mojego nowego "władcę", nim nie otoczyła mnie ciemność. Kiedy ustąpiła, znalazłam się w skąpanej w mroku komnacie. Czułam ciężki zapach pleśni i wilgoci. Musiałam być w podziemiach. Bireros już się pojawił naprzeciwko mnie i w tej chwili wyczarował coś na wzór obroży z ćwiekami na mojej szyi. Me futro pociemniało, przez co wszystko co było białe, stało się szare, a to, co różowe fioletowe.
- Ten róż gryzł mnie po oczach. - Wytłumaczył się szybko. - Obroża ta sprawi, że mam nad tobą kontrolę. Musisz być posłuszna. Widzę wszystko, co robisz. Próba zdjęcia tego skończy się śmiercią. - Uśmiechnął się złowieszczo. Spodziewałam się tego, więc nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Chyba spodziewał się poruszenia, bo speszony kontynuował swoją mowę: - Twoim pierwszym zdaniem będzie obserwowanie twojej przyjaciółki. W razie, jakby radziła sobie za dobrze, masz przekręcić tę gałkę.
Wskazał mi mały przycisk, który znajdował się przed jasno lśniącą kulą, którą do tej pory zasłaniał swoim potężnym cielskiem. Zainteresowana podeszłam bliżej. Ujrzałam w niej wizję, w której to przemoczona do suchej nitki Yui wędruje po wyniszczonej ścieżce. Wyglądała na naprawdę przerażoną. Gdy obróciłam się w stronę, gdzie powinien stać Bireros, zorientowałam się, że ten już zdążył zniknąć. Wróciłam do obserwowania kuli. Wyglądało na to, że muszę sobie radzić sama. No dobra. Więc co dalej? Mam tak siedzieć w samotności i umierać z nudów? W sumie to nie byłby taki zły pomysł. Mam przynajmniej święty spokój i nikt nie będzie mi przeszkadzać. Brakowało tylko dobrej książki. Fakt, sytuacja była dość dziwna, ale ku własnemu zaskoczeniu, nie traktowałam jej jako jakąkolwiek tragedię. Ba! Czułam się z tym całkiem dobrze.
Mijały minuty, a ja podziwiając poczynania mojej byłej towarzyszki łykałam ślinę, złudnie sądząc, że w ten sposób przestanę być spragniona. Wolałam o nic nie prosić basiora. Chciałam być samowystarczalna. Oczy mnie bolały od słabego oświetlenia, mrugałam często, a po moich policzkach spływały liczne łzy zmęczenia. Kiedy dostrzegłam, że Yui znalazła jakąś jaskinię i zaczyna ją przygotowywać do celów sypialnych, natychmiast rzuciłam się na zimną, przesiąkniętą wilgocią podłogę i szybko usnęłam.
Obudziłam się... w sumie nie wiem kiedy. Nadal bolały mnie oczy. Yui zdążyła się już wybudzić i ruszyła w dalszą podróż. Nic ciekawego prócz eksploracji terenu się nie działo, aż do czasu, gdy znowu jej się objawiła... Enevris? Czy jak jej tam było? Nieważne, grunt, że to była ta różowa, skrzydlata lala. Zaczepiła waderę i pytała o coś. Wcześniej zdążyłam się zorientować, że po przyłożeniu łapy do szklanej kuli, usłyszę w swojej głowie również dźwięk, więc tak właśnie zrobiłam.
- Czy chcesz być tak niewdzięczna i zdradliwa jak twoja towarzyszka?
- Pestka nie jest niewdzięczna!
- W takim razie jak usprawiedliwisz jej decyzję?
- Ratowała mnie! I nie miała za co tobie dziękować.
- Uratowałam wam życie. Powiedziałam, co macie robić. Czego chcieć więcej? Mogłyście uratować ten świat przed zagładą, stać się sławne i cenione... ale wygląda na to, że tylko ty możesz zostać bohaterką, niszcząc Birerosa i tą zdrajczynię. - Ostatnie słowa wypowiedziała ze złością. - Jeśli zechcesz, mogę ci nawet sprowadzić kogoś jeszcze, kto będzie w przeciwieństwie do niej godny zaufania. Wystarczy, że powiesz mi, kim ma być. - Z wrażenia aż nachyliłam się nad kulą, wyczekując reakcji Yui.

<Yui? Postaram się odpisywać nieco szybciej. xd>

Od Mizuki "Stado" cz. 2 (Cd. Serill)

Tego dnia wstałam naprawdę bardzo wcześnie, było może koło szóstej. Przeciągnęłam się jak mały szczeniak i wyszłam z jaskini. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy.
- Zanosi się na kolejny gorący i kłopotliwy dzień - burknęłam na głos
Już od szczeniaka nienawidziłam ciepłej wiosny i upalnego lata. Jednak tamtego roku było jeszcze cieplej niż zwykle. Postanowiłam pójść w jedno z moich ulubionych miejsc w watasze, do: Śnieżnego Lasu. Gdy wreszcie doszłam na miejsce odetchnęłam z ulgą.
- Tak bardzo mi tego brakowało - powiedziałam, zamknęłam oczy i spojrzałam w niebo.
Po chwili zerwał się chłodny wiatr. Miałam wrażenie, że odpowiedział na moje wcześniejsze zdanie. Zaczęłam biegać jak szalona przez zaspy śniegu, jednak w pewnym momencie poczułam innego wilka. Natychmiast się wyciszyłam, zaczęłam się skradać. Gdy byłam już bardzo blisko źródła tego dziwnego zapachu, zobaczyłam całkiem obcego wilka. Szybko przeanalizowałam fakty i postanowiłam spytać się co tu robi, przecież było możliwe, że tylko zabłądził. Koniec końcowi moje zainteresowanie nim skończyło się tym, że teraz prowadzę go do Alfy.
"Strasznie kłopotliwa sprawa, zwłaszcza że znowu muszę wyjść na ten skwar na słońcu" - pomyślałam
- A ty co taka naburmuszona? - zapytał
- Nie jestem naburmuszona.
- Twój wyraz pyska mówi co innego - powiedział i zaśmiał się na końcu.
- To ciekawe co teraz wyczytasz z mojej mimiki - powiedziałam, po czym podpaliłam teren wokół nas, następnie podpaliłam swoje odporne na ogień futro. Przez całą tą scenerie wyglądałam jak demon. Wilk chyba się przestraszył, bo zrobił krok w tył. Zaczęłam się śmiać, a on cofał się jeszcze bardziej. Z całej tej sytuacji nie zauważył przewróconego pnia za sobą i przewrócił się przez nie na plecy. Tyle mi wystarczyło zgasiłam cały ogień i podeszłam do niego.
- Twoja mimika mówi mi, że chyba się mnie boisz - wyszeptałam mu do ucha po czym zaczęłam się śmiać.

(Serill, co będzie dalej? )


Uwagi: Wciąż nieprawidłowo zapisujesz dialogi. Popatrz, jak to wygląda według Ciebie i porównaj z wersją poprawioną.

wtorek, 24 maja 2016

Od Rey "Miłosne zagrywki wroga" cz. 4

Gdy kazałam się im uspokoić obydwaj popatrzyli się w moją stronę:
- Kerni, nie rozumiem Cię... Tyle razy Ci powtarzam, że nie powinieneś wchodzić na tereny naszej watahy, a ty co? Ja nie potrafię wybaczyć osobie, która kiedyś mnie zraniła - krzyknęłam - Przez Ciebie moja siostra uciekła i kto wie gdzie ona teraz jest!? To twoja wina, że jej teraz z nami nie ma! Jesteś złym samcem Alfa, bo wyrzucasz wilki ze swojego stada bez jakichkolwiek argumentów! - po moim policzku zaczęła płynąć łza.
Kerni najwyraźniej lekko speszony powiedział:
- Chciałem znaleźć kogoś z kim mógłbym się zaprzyjaźnić!
- Chcesz powiedzieć, że najpierw komuś robisz krzywdę, a potem chcesz się z nim "zaprzyjaźniać"? - powiedział mój nowy znajomy z premedytacją.
Basior popatrzył na mnie ze smutkiem i pobiegł w stronę swojej watahy. Było mi go trochę żal, ale Itachi miał rację. Nie da się przyjaźnić z kimś kto Ci zrobił krzywdę. Przemieniłam się w człowieka i usiadłam pod ścianą. Chwyciłam się za głowę i myślałam nad tym czy dobrze zrobiłam. Po chwili podszedł do mnie Itachi i usiadł obok.
- Nie martw się... Każdy postąpił by tak samo.
- Wiem... Dziękuję, że mi pomagasz, bo mnie to wszystko przerasta. Straciłam przez niego siostrę, którą dopiero co odnalazłam.
- Nie ujdzie mu to na sucho... Nie przejmuj się nim. W naszej watasze jest wiele ciekawszych osób od niego.
- Nie wiesz do czego on jest zdolny! Może na ciebie nasłać wilki ze swojej watahy. Co wtedy zrobisz? Nie chcę żeby coś Ci się stało!
- O to się nie martw. Dam sobie z nim radę - uśmiechnął się przekonująco.
- Mam nadzieję...
Itachi wstał i usiadł przy biurku. Kontynuował czytanie książki. Po kilku minutach też wstałam i wybrałam jakąś interesującą mnie lekturę. Znalazłam książkę pt. "Opowieści i legendy". Były tam opisane ciekawe historie. Na przykład jak powstał nasz świat. Usiadłam przy drugim biurku i również zaczęłam czytać. Siedzieliśmy tak dwie może trzy godziny w ciszy. Moja książka nie była bardzo gruba, więc szybko ją przeczytałam. Natomiast mojemu znajomemu zajęło to nieco dłużej.
- Nie wiedziałam, że są tu takie ciekawe książki... - powiedziałam i popatrzyłam na zakurzone półki.
- Należę do tej watahy od kilku dni. Myślisz, że ja o niej wiedziałem? - uśmiechnął się.
Zbliżał się wieczór, więc przemieniłam się w wilka. Itachi wciąż siedział nad książką. Przed spaniem chciałam jeszcze pójść na górę.
- Ja... Muszę już iść. Pa - powiedziałam
- Pa... Widzimy się jutro?
- No pewnie.
Pobiegłam w stronę gór. Nie miałam czasu na wspinaczkę, bo kto wie ile by mi to zajęło? Czekałam na jedno, aż się zjawi Kerni. Wtedy chciałam z nim porozmawiać, żeby nie robił Itachi'emu nic złego. Nie myliłam się: basior zaczął wchodzić na szczyt.
- Kerni... co tu robisz... - powiedziałam niczym jak zjawa.
- Kim jesteś? Rey czy to ty? - powiedział najwyraźniej speszony.
- Hah... Ale się przestraszyłeś-zaczęłam się śmiać.
- Bardzo śmieszne. Ha...Ha...-wycedził.
- Mam do ciebie tylko jedną prośbę. NIE ZBLIŻAJ SIĘ NIGDY WIĘCEJ DO MNIE ANI DO ITACHI'EGO! ROZUMIESZ?!
- Spokojnie, księżniczko - powiedział tym swoim flirciarskim tonem.
- Nie mów tak do mnie - przewróciłam oczami.
Zaczął iść w moją stronę, a ja się cofałam.
- Nie zrobię Ci nic złego. Pod warunkiem, że dasz sobie spokój od Itachi'ego.
- On jest więcej wart od ciebie! - krzyknęłam już naprawdę zdenerwowana.
- Twój wybór... - zawył.
Po chwili obok niego pojawili się czterej żołnierze. Zaczęli krążyć wokół mnie. Byłam na tyle zdenerwowana, że stworzyłam wokół siebie barierę z ognia. Wrogowie szybko uciekli z piskiem, a ja podeszłam do Kerni'ego i powiedziałam:
- Zostaw mnie i moich przyjaciół, bo pożałujesz!
Moje białe elementy futra zaczęły płonąć. Nic nie czułam, żadnego bólu, ani gorąca. Jak ktoś mnie na tyle zdenerwuje, że zaczynam płonąć, to znaczy tylko jedno... Jest moim wrogiem!
- Teraz to ty pożałujesz! - krzyknęłam.
Stworzyłam wokół niego mur z ognia. Zaśmiałam się i uciekłam w stronę jaskini. Pewna siebie siedziałam przed jaskinią. Zauważyłam Itachi'ego który zbliżał się do mnie w postaci wilka. Usiadł obok mnie i powiedział:
- Gdzie byłaś? U Kerni'ego?
- Tak... Sprałam mu tyłek - odpowiedziałam, uśmiechając się.
- To dobrze... Nie zbliżaj się do niego. Ja już idę się położyć. Pa...
- Dobranoc.
Weszłam do jaskini i usiadłam w swoim ulubionym miejscu. Po paru minutach zasnęłam.

/CD. Itachi?/

Uwagi: "Dobranoc" piszemy razem. Pominęłaś kilka przecinków.
Wypowiedź zapisana nieprawidłowo:
-Tak... Sprałam mu tyłek-odpowiedziałam uśmiechając się.
Wypowiedź zapisana prawidłowo:
- Tak... Sprałam mu tyłek - odpowiedziałam uśmiechając się.

Od Luke'a "Zagrajmy" cz. 1 (cd. Yui)

Dziś mija kolejny dzień, gdy szukam domu. Nie chodzi mi o rodzinę, od nich właśnie odszedłem w świat. Szukam miejsca gdzie będę sobą. Kolejne godziny mijają. Nadzieja powili słabnie, ale nagle kogoś zauważyłem. Wadera o szarym futrze. Było popołudnie, blask słońca ślicznie oświetlał tę oto waderę.
- Witaj - powiedziałem podchodząc, wyglądała na miłą.
- Cześć - odparła z uśmiechem.
- Nazywam się Luke, a ty?
- Yui - rzekła
- Śliczne imię. Wiesz, szukam watahy, może należysz do jakiejś albo znasz jakąś w pobliżu? 
- Tak. Wataha Magicznych Wilków, należę do niej.
- Zaprowadziłabyś mnie, do Alfy? - zapytałem
- Jasne - odparła
Szliśmy powoli, rozglądałem się wszędzie.
- Piękne miejsca tu macie - powiedziałem.
- To nie jedyne zalety watahy. Jest jeszcze wiele miejsc. 
- To musisz mnie po nich oprowadzić - zaśmiałem się - Przy okazji zrobię parę zdjęć. Zgodzisz się na nich być?

<Yui?>

Uwagi: Niektóre zdania powinny być zdecydowanie krótsze. No i następnym razem postaraj się napisać nieco dłuższe op.

poniedziałek, 23 maja 2016

Od Itachi’ego „Miłosne zagrywki wroga” cz. 3 (cd. Rey)

Wadera nie odezwała się ani słowem.
- Czemu siedzisz tak cicho? Czymś się przejmujesz? Coś cię trapi? – Zasypałem Rey pytaniami, na które odpowiedziała po dłuższej chwili, którą wypełniało… tylko milczenie.
- Skąd. Zamyśliłam się tylko. – Miałem przeczucie, że nie mówi mi prawdy.
- Może nie znam cię zbyt dobrze, ale nie jestem przekonany, czy jesteś co do mnie szczera. – Wilczyca prychnęła tylko, nie zabierając ostatniego słowa. Wypatrywała kogoś… no właśnie, ale kogo? Spodziewała się towarzystwa innego stworzenia? Może wilka? Wiedziałem, że i tak nie znajdę odpowiedzi na te zapytania, więc od niechcenia położyłem się na trawie i wpatrywałem w chmury. Nade mną ujrzałem… łeb wilka, który wyraźnie nie był z mojej watahy i nie miał dobrych zamiarów.
- Witaj przybyszu. Nowy? Nie? W takim razie możesz odejść. – Powiedziałem oschle i wstałem.
- Nie zadzieraj tak do góry nosa, bo jeszcze nieba dosięgniesz. – Wraz z tą uwagą nieprzyjaciel posłał mi złośliwy uśmieszek nie wróżący nic dobrego.
- Zastanówmy się… czy jesteś z wrogiej watahy? Wiedziesz z nami wojnę, nieprawdaż? W takim razie nie zamierzam przebywać w towarzystwie osób takich jak ty. Rey… szkoda, że nie powiedziałaś mi wcześniej o tym pyszałku, co go tak wyglądałaś. Załatwcie swoje sprawy, a ja już pójdę. – Basior był wyraźnie zbity z tropu, a ja wokół siebie wyczarowałem ‘Pierścień Ognia’, przez co zmieszany wilk nie mógł do mnie podejść i skwasić mi nos. Powoli oddalałem się, a z tyłu dobiegały mnie podenerwowane głosy. Byliśmy na klifie, więc wykorzystując ich nieuwagę, ukryłem się w krzakach, skąd usłyszeć mogłem urywki kłótni.
- Kerni… znowu… chcesz?! – Mimo, że głos był daleko, rozpoznałem, że należał do Rey. Najwyraźniej nie była zadowolona z odwiedzin… niejakiego Kerniego.
- Nie… prosić… nad wodospad… Rey… - Zalotnemu wilkowi najwyraźniej nie udawało się zachęcić waderę do spaceru.
- Czy nie możesz zrozumieć, że ona nie chce spotykać się z wilkami twego pokroju? – Krzyknąłem, a on z pewnością to usłyszał. Żeby nie robić mu fatygi, wyszedłem mu na spotkanie (nadal z moją barierą ochronną).
- Itachi, lepiej się w to nie mieszaj. – Powiedziała stanowczo uczestniczka zagorzałej kłótni.
- Wiem, co mam robić. Ale ulegnę twej prośbie i pójdę sobie. Coś mi się wydaje, że ten basior maczał łapy w twojej kulawej nodze. A zresztą… pójdę już. – Na koniec obdarzyłem, jak myślałem, sprawcę kulejącej nogi chłodnym spojrzeniem, które podkreślało wypowiedziane przeze mnie słowa. Z nim chyba nie do końca było w porządku. Powoli, by usłyszeć jak najwięcej, ale jednocześnie sprawiając wrażenie oddalającego się, kroczyłem do jaskini, która została mi przydzielona. Nie miałem nic konkretnego do zabicia czasu, więc oddałem się lekturze książki wypożyczonej z Biblioteki pod tytułem: „Zasady bezpieczeństwa w ludzkim mieście obowiązujące każdego wilka zdolnego do przemiany”. Może i tytuł był długi, ale książka nie liczyła zbyt wiele stron. Wczoraj ją wypożyczyłem i miałem nadzieję, że w końcu uda mi się do niej zajrzeć. Przed rozpoczęciem, przemieniłem się w człowieka, gdyż dość trudno by mi było przewracać kartki wilczymi łapami, a dłonie znacznie mi to ułatwią. Postarałem się skupić i przeczytać wstęp od autora, wilczycy o imieniu Euforia, podobno jakaś z północy, ale nie kojarzyłem ani miejsca jej pobytu, jak i jej miana. Moja dawno niestrzyżona grzywka zasłaniała mi widok opadając na oczy, więc jednym gestem ręki odgarnąłem ją na bok. Jutro muszę zgłosić się do sklepu przemysłowego, w którym obecnie pracowałem. Może wynagrodzenie nie było duże, ale z pewnością zadowalające. Niespodziewanie do jaskini wbiegła zadyszana Rey.
- Itachi… teraz… już… możesz mi… pomóc… TEN IDIOTA MNIE GONI I CHCE PÓJŚĆ ZE MNĄ NA NASZE TERENY! – Ostatkami sił wykrzyczała ostatnie słowa i położyła się na swoje posłanie z mchu. Zaraz po niej wparował Kerni. Szybko przemieniłem się w wilka i podszedłem do wroga.
- Coś ci nie pasuje? Nasze Alfy nie mają urlopu i z chęcią zaraz pokażą ci wyjście, co o tym myślisz? – Uwielbiałem mówić w ten sposób i starałem się być jak najmniej litościwy dla tego półgłówka, który nie pojmował, że upatrzył sobie waderę z wrogiej watahy.
- To sprawa pomiędzy mną, a Rey, blondynie. – Kerni najwyraźniej zobaczył, że umiem przemienić się w człowieka. – I tobie nic do tego.
- Przestańcie! – Powiedziała cicho wadera.

< Rey? Aktualnie posiadam kryzys twórczy. >

Uwagi: brak

Od Dante "Obca czy znajoma?" cz. 16 (cd. Astrid)

Patrzyła na mnie przez dobre kilka sekund, najwyraźniej nie wierząc w moje tandetne wytłumaczenie. W sumie jej się nie dziwiłem, sam raczej bym nie łyknął takiej bajeczki.
- Dante, co się stało? - Uleciało ze mnie powietrze. Wiedziałem, że gdyby w końcu nie zadała tego pytania, świnie zaczęłyby latać. - Powiesz mi?
Speszony odwróciłem wzrok i odburknąłem:
- Nie ma o czym mówić, nieważne.
Na nowo zapanowała ta niezręczna cisza, w ciągu której szedłem dalej, uparcie wpatrując się w swoje stopy. As pewnie podążała krok w krok za mną. Wprost czułem na sobie jej spojrzenie.
- Może lepiej... E... - zacząłem - Poszukajmy jakieś trumny?
- Nie musimy szukać. Wracajmy lepiej do domu. - powiedziała ściszonym głosem. Zaskoczony na nią popatrzyłem. Mimo, że zrobiła się dziwnie blada, jednocześnie na jej policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy. Nawet z tej odległości doskonale je widziałem. Jedyny akcent w jej wyglądzie, który nie jest ani błękitem, ani szarością, ani czernią, ani bielą. Róż dodawał jej jedynego w swoim rodzaju uroku. - Na nic nie starczy nam pieniędzy. Nici z pogrzebu. Musimy go po prostu zakopać bez trumny i innych takich typu rzeczy.
Włożyłem ręce do kieszeni i odwróciłem wzrok, nie chcąc być złapanym na kolejnym wpatrywaniu się w nią jak cielę w malowane wrota.
- Dobre i tyle. Przynajmniej nie zgnije gdzieś pod drzewem - oznajmiłem i skręciłem w prawo, bo to właśnie tam powinniśmy się kierować chcąc wrócić do siebie. Na nowo zapanowała cisza. No może nie licząc gwaru dobiegającego z wyjątkowo ruchliwej ulicy. Na nowo powróciło do mnie wspomnienie wysokiego mężczyzny przyodzianego w czerń. Co było w nim takiego niepokojącego? Nie sam fakt, że zawitał w zakładzie pogrzebowym, a raczej jego spojrzenie i dziwnie znajome rysy twarzy. Zdecydowanie mi on kogoś przypominał. Tylko kogo? Kątem oka popatrzyłem w witrynę sklepową. Lalki, misie, samochodziki i inne zabawki... I średniej wielkości lusterko w różowej, plastikowej ramie przytwierdzone do "toaletki małej księżniczki". Widząc własną twarz moje serce zabiło dużo mocniej. Wystarczył ten ułamek sekundy, bym już wiedział, z kim kojarzyłem tamtego mężczyznę.
Ze mną samym.
Z zamyślenia wyrwała mnie moja przyjaciółka, a raczej jej dłoń, która pochwyciła moją. Mocno zdezorientowany popatrzyłem na dziewczynę. Nic nie powiedziała, tylko dalej szła, beznamiętnie patrząc przed siebie. Po chwili czując na sobie moje spojrzenie uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na mnie. Zaglądając w jej oczy moje serce nie zwalniało, tylko jeszcze bardziej przyspieszało. Czy to z nerwów? To był jeden z tych momentów, kiedy myślę sam o sobie, zastanawiając się nad powodem takiego zachowania. Odwróciłem głowę zaraz po tym, gdy ona to zrobiła. Czułem się tak okropnie głupio. Bardziej niż zwykle. Nagle uświadomiłem sobie, że As była dziewczyną, przy której zapominałem o swoich problemach, uważając te jej za absolutny priorytet... Było to nie tyle co dziwne, co bardziej niezwykłe.
Myśli wirowały w mojej głowie jak szalone. Istny mętlik. Zlepek emocji i uczuć, w efekcie czego mam już dość wrażeń i nie potrafię sobie niczego ułożyć sensownie w swoim pustym łepku. Najpierw morderstwo, później ucieczka przed wilkami z Watahy Asai, podszywanie się pod wroga, walka, próba zorganizowania pogrzebu, zobaczenie osoby łudząco podobnej do mnie... Już wszystko mi się miesza. Przypomniawszy sobie o tym wszystkim, na nowo odczułem nieprzyjemne pieczenie w zranionych miejscach. To zdecydowanie znak, abym wreszcie wypoczął. Mój organizm strajkuje przeciwko mnie i dalszemu wysiłkowi. Teraz szedłem z As trzymając się za ręce. Nie jest w tym nic szczególnie fascynującego, w końcu jesteśmy sobie bardzo bliscy... Ale i tak zdawało mi się to dziwne. Może to przez tą "pozorną bliskość"? Może nasza przyjaźń tak naprawdę nie wygląda tak, jak wyglądać powinna? W końcu ona sama była w stanie o mnie zapomnieć. Czy tak robią przyjaciele? Jakiś wewnętrzny głos we mnie krzyczał, że to była jej chwila słabości i nie powinienem był jej obwiniać, więc zacząłem się w duchu spierać sam ze sobą. To było okropnie irytujące i męczące za razem. Mimo to nie potrafiłem zatrzymać natłoku myśli.
Tak, w końcu udało mi się opanować tę trudną sztukę myślenia. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Wkroczyliśmy w końcu do Zielonego Lasu. Niespodziewanie As puściła moją dłoń. Przez opuszczające mnie jej ciepło poczułem się dziwnie... nagi? Zupełnie jakby czegoś mi brakowało, jakiejś części mnie. Jej bliskości.
- To... Chodźmy może głębiej w las i się przemieńmy. - oznajmiła, na co ja odpowiedziałem skinieniem głowy. Kolejne kilka minut drogi przemierzaliśmy w milczeniu. Wizja mężczyzny w płaszczu znowu do mnie wróciła. Już wiem, że to wszystko nie pozwoli mi zasnąć, a ja nic na to nie zaradzę. Ciekawe czy As ma jakieś zioła nasenne...?
Patrzyłem na plecy dziewczyny, sam już naprawdę nie wiedząc, co mam sobie o tym wszystkim myśleć. Zaczynała mnie boleć głowa. Taka nagła dawka logicznego myślenia nie działała na mnie dobrze.
As zmieniła się w wilka chwilę po tym, gdy ja to zrobiłem.
- Dalej się smucisz? - zapytała, po raz kolejny wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. Patrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że w oczach mam łzy.
- Co? Ja się wcale nie... - zacząłem, ale uświadomiwszy sobie, jak bardzo mój głos jest żałosny, zamilknąłem. Zdecydowanie nie jest ze mną dobrze. As widząc moje nieco wystraszone oczy, zbliżyła się i przytuliła. Tak po prostu.
- To rany zaczęły zaczęły trochę boleć... Nie ma o co się martwić - powiedziałem zgodnie z prawdą, choć nie całą. As się nie odsunęła, a ja nawet nie chciałem, by to robiła. Staliśmy tak dobre kilka minut, wsłuchując się w dmący wiatr. W końcu i jej grzbiet otuliłem łapą, na co ona lekko zadrżała, ale nie protestowała. Pachniała lasem, a w szczególności suszonym rumiankiem, którego zawsze miała całe mnóstwo w swojej jaskini.
- As? - zapytałem, a mój głos przeciął ciszę jak bicz.
- Hm? - mruknęła wadera.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... - odpowiedziała, wtulając pysk w moje futro. Miło było tak postać i zapomnieć o wszystkich problemach. To trochę jak trafić do jednej wielkiej nicości, w której nic, oprócz tej jednej jedynej osoby i jej bliskości się nie liczy. Odetchnąłem z ulgą.
Nasz spokój naruszył jakiś dźwięk dochodzący z krzaków. Niepokojący szelest. Od razu puściłem As, a ona mnie i obróciliśmy się w tamtym kierunku. Nic się nie działo. Może to tylko zając? Najprawdopodobniej tak. Kiedy już miałem jej coś oznajmić, dźwięk z zarośli się powtórzył. Tym razem był dużo wyraźniejszy. Włosy mi się zjeżyły na karku. Instynkt mówił mi, że jestem zbyt słaby, by przystąpić do walki. Nie chciałem tak zostawiać As, ale chyba nie miałem innego wyjścia. Byłem ranny. Odsunąłem się o dwa kroki do tyłu i popatrzyłem na nią. Była gotowa do starcia. Wtedy z krzaków wyszedł wilk. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie i przede wszystkim niewinnie, nie licząc czegoś na piersi, co mogło być obrzydliwym, napuchniętym popatrzeniem. Albo wielkim strupem. Patrzył to na mnie, to na As z opuszczonymi uszami. Wyglądał na wystraszonego. Nie spodziewał się najwidoczniej tutaj obecności kogokolwiek.
- Kim jesteś? - warknęła nieufnie.
- Ja... - zaczął, wodząc wzrokiem między naszą dwójką - Ja...
- Mów.
- Ja... Jestem Kei.
- Kei? - powtórzyła moja przyjaciółka, na co wyjątkowo wątły basior przytaknął.
- Co tutaj robisz? - dopytywała.
- Em... Zgubiłem się - mruknął, spuszczając łeb. Wyglądał na wyjątkowo zawstydzonego.
- Skąd jesteś?
- Nie wiem... Moje stado jest watahą koczowniczą... Poszli beze mnie... - wytłumaczył ledwie słyszalnie. Musiał mieć niecałe dwa lata. Ja i As popatrzyliśmy na siebie, nie widząc, co zarządzić. Z jednej strony nie mogliśmy go tak zostawić, ale z drugiej musieliśmy pochować ciało. On nie mógł tego widzieć, bo by się zraził nie tylko do nas, ale i do całej watahy. Mogliśmy go też odprawić do innego z członków... Ale kto zechciałby się nim zająć? Na potencjalnego członka mi nie wyglądał. Basior zakaszlał.
- Jesteś chory? - zapytała As. Ponownie pokiwał głowa. Z płuc wadery uleciało całe powietrze. Również nie wyglądała na zadowoloną tą sytuacją. Jest lekarzem, powinna się nim zająć. Zawsze mógł to być pielęgniarz, ale od dłuższego czasu nie widziałem Yusufa.
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytała w końcu, na co ten popatrzył na nią wystraszony. Chyba sam nie wiedział.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai - postanowiłem przejąć pałeczkę. - Dawno się tu plączesz? - Po tych słowach mrugnąłem do As na znak, że ja się nim zajmę, a ona ma iść odprawić szybki pogrzeb. Chyba zrozumiała, o co mi chodzi, bo odwróciła się na pięcie i odeszła żwawym krokiem.
- Od kilku godzin...
- Tak? A jak ci się tu podoba? - dopytywałem, powoli ruszając w przeciwnym kierunku, niż As.
- Jest w porządku...
- I mówisz, że należysz do watahy koczowniczej? Jak się ona nazywa?
- Po prostu wataha...
- Należą do niej magiczne wilki?
- I tak i nie.
- A ma dużo członków?
- Nigdy nie miałem porównania. - Dopiero po tych słowach podążył za mną.
- Teraz masz - zaśmiałem się, na co on odpowiedział tym samym, choć słyszałem, że był wymuszony. - U nas jest około trzysiestu członków, a u was?
- Trochę mniej...
- To nieźle. Jak ma na imię wasza Alfa?
- Po prostu Alfa... - słysząc to, mimowolnie się skrzywiłem. Wyglądało na to, że będziemy mieli poważne problemy z komunikacją. Moje próby wyciągania z niego informacji kończyły się na niczym, więc żeby czymś go zająć, zacząłem opowiadać o sobie. Cierpliwie mnie wysłuchał i powiedział, że nasza wataha jest ładna. Nic więcej. Wydał mi się po prostu dziwny. Biało-niebieski basior o niespokojnym spojrzeniu i poparzonej piersi o imieniu Kei, który sam nie wie, jak się tu znalazł.
Nie wiedziałem tylko, jak mógłbym się wytłumaczyć przed Alfą, gdyby nas zobaczyła. Ona nie lubi obcych. Zawsze uważa, że to szpiedzy... Teraz doznałem prawdziwego olśnienia. A jeśli to BYŁ szpieg? Przecież przekazałem mu tyle informacji o mnie i watasze. Popatrzyłem na niego. Właśnie przyglądał się fantazyjnym roślinom, które porastały Magiczny Ogród. Wyglądał tak niewinnie... Choć dostrzegłem w nim coś niepokojącego. Nie zadawał żadnych pytań, pozwalał mi po prostu mówić.
Uniosłem łeb i między licznymi liśćmi drzew dostrzegłem, że słońce już musi się chylić ku zachodowi. As powinna być już u siebie. Kei zakaszlał.
- Musimy iść do lekarki. Ja na zmianę opatrunków, ty po jakieś leki.
Skinął głową, więc skręciłem w kierunku Góry.
Kilkadziesiąt minut później stanęliśmy w wejściu do wilczego szpitala. Tak jak myślałem, As miała akurat dyżur. Od razu nas zauważyła. Nie musiałem mówić, o co chodzi, bo ona już się zabrała do robienia wywaru na kaszel. Kei grzecznie przysiadł pod ścianą, za to ja podszedłem do As.
- I jak? - szepnęła. Jej głos częściowo zagłuszał syk ognia na palenisku.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił - powiedziałam równie cicho. - A tobie jak poszło?

<As? Wybacz, że tyle mi to zajęło>

Uwagi: brak

niedziela, 22 maja 2016

Od Sarah "Odkrycie" cz. 3 (C.D. Kirke)

- Jak się czujesz? - powiedziała Kirke.
- Już lepiej, głowa mnie nie boli - spojrzałam na łapę. Była szara. Skupiłam się, a włoski znowu zaczęły przybierać biały kolor.
- Ej, co to było? - spytała zaciekawiona.
- Bo ja wiem? - odparłam. - Może to z kolczyków, może nie. Raczej to pierwsze.
Uśmiechnęłam się do wadery, po czym oznajmiłam, że idę na spacer.

***

Przesiadywałam w Mrocznym Lesie. Po ostatnich przeżyciach chciałam pobyć sama i poćwiczyć. Z moją mocą nocy było coraz lepiej - udało mi się przyzwać mroczną istotę na dwie sekundy oraz zniknąć w cieniu. Zlikwidowanie dnia zostawiłam na później. Skupiłam się i wystrzeliłam kulę mrocznej energii w pobliskie drzewo.
Do głowy wpadł mi pomysł.
A może by tak spróbować połączyć noc z lodem? - pomyślałam i tak zrobiłam. Stworzyłam lodowy wazon, który nasiąknęłam mrokiem. Naczynie przybrało ciemnogranatowy kolor. Popatrzałam chwilę na moje dzieło, po czym sprawiłam, że się rozpłynęło. Zadowolona powtórzyłam czynność, ale uformowałam ławkę, którą postawiłam w cieniu drzewa. Wskoczyłam na nią i usiadłam. Stałam się niewidzialna. Rozglądałam się dookoła: czarna kora drzew pasowała idealnie do naturalnie ciemnej trawy. Liście owych drzew rosły bardzo bujnie, przez co światło słoneczne tworzyło cienkie, świetlne smugi. To wszystko dawało temu miejscu mroczny charakterek i chęć spoglądania za siebie co sekundę. Pewnie dlatego ten las nazwano Mrocznym Lasem.
W zamyśleniu położyłam się i zasnęłam.

godzinę później

Otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Między drzewami ktoś był. Nie był to jednak nikt z watahy, poznałabym. Pozostałam niewidzialna i przyglądałam się. Zauważyłam, że to basior. Wilk miał przy sobie amulet i najwyraźniej szukał miejsca, gdzie go schować. Położył go na ziemi i częściowo przykrył stertą liści. Wydało mi się to podejrzane.
- Ejejej! - zawołałam i wyszłam z cienia. Stałam się widzialna.
Basior odwrócił się i spojrzał na mnie z przestrachem.
- Kim jesteś?
- Ja? Jestem Sarah, od której aktualnie zależy Twój los. - powiedziałam z udawaną wyższością.
- Sarah? - spytał z niedowierzaniem. Spojrzałam na niego. Wydawał się... znajomy.
- Draken? - momentalnie zmieniłam nastawienie. Byłam równie zaskoczona. - Ty żyjesz?! Myślałam, że..
- Zdążyłem uciec. Przepraszam, że Cię tam zostawiłem, mogłem przecież...
- Spokojnie.
Chciałam podbiec do niego, przytulić się, poczuć jego zapach, jednak przypomniało mi się o amulecie.
- Będziesz ze mną szczery? - zmieniłam ton głosu.
- Tak. - odpowiedział, ale dostrzegłam kątem oka, jak zasłonił kępkę liści ogonem. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Jak ty możesz?! - wybuchnęłam i wskazałam miejsce, w którym leżał amulet. - Co tam masz?!
Stał chwilę i patrzył na mnie wzrokiem zbitego psa. W jego miętowych oczach widać było wstyd.
- Amulet - zaczął. - ma na sobie klątwę.
Popatrzyłam na niego gniewnie.
- Czyli ty zamierzasz...
- Sarah, to nie tak! Ja muszę! Po prostu powiedz innym, żeby go nie ruszali, i tyle! Ja nie chcę was skrzywdzić, ona mi kazała! - chciałam dopytać o kogo mu właściwie chodzi, ale uprzedził mnie.
- Nie pytaj. Może kiedyś Ci to wyjaśnię.
Przysunął się do mnie i objął. Położyłam mu łeb na ramieniu. Staliśmy tak chwilę.
- Idź już - powiedziałam. - nie chcę, żeby ktoś Cię tu zobaczył.
Spojrzał na mnie i skinął głową, a potem poszedł w głąb lasu.
Zostałam sama.
Zawróciłam i udałam się w stronę jaskiń.

***

Weszłam do jaskini, w której wcześniej byłam z Kirke. Na szczęście nadal tam siedziała.
- Kirke, możemy pogadać?
- Dobrze - odpowiedziała. - Co się stało?
- Tylko nikomu nie mów - spojrzałam na waderę.
- Dobra, mów wreszcie.
Westchnęłam, zastanawiając się, od czego zacząć.
- Więc. Około rok temu dołączyłam tutaj. Wcześniej byłam w innej watasze. Miałam partnera, planowaliśmy dzieci. Wszystko było dobrze, dopóki nie zjawił się człowiek. Kłusownik. Zastrzelił wszystkie wilki, które zobaczył. Ja, jako jedyna byłam schowana w jaskini, przez co uciekłam - Kirke popatrzyła na mnie ze smutkiem. - Tak naprawdę wydawało mi się, że tylko ja przeżyłam. Dzisiaj spotkałam w Mrocznym Lesie mojego dawnego chłopaka, ale oczywiście coś musiało to zepsuć. On miał ze sobą medalion, który na polecenie miał schować na naszych terenach. To polecenie było od watahy wroga, Kirke.

<Kirke?>

Uwagi: "Po prostu" piszemy osobno.

Od Serill'a "Stado" cz. 1 (C.D. chętny)

Otworzyłem oczy i ujrzałem pierwsze promienie słońca przechodzące między liśćmi. Leżałem na gałęzi dość starego dębu, było mi wygodnie. Bardzo rozleniwiony, niemrawo poruszyłem ogonem. Zaburczało mi w brzuchu. Podniosłem łeb i ziewnąłem. Za chwilę jednak pod wpływem jego ciężaru go opuściłem. W końcu ruszyłem swoje cztery litery i zleciałem z drzewa. Rozprostowałem skrzydła, po czym z powrotem ułożyłem je przy ciele. Mój brzuch znowu dał o sobie znać. Zacząłem iść w kierunku gęstego lasu z nadzieją, że znajdę tam pożywienie. W efekcie końcowym upolowałem sarnę i zająca. Bez pośpiechu zjadłem martwe stworzenia i ruszyłem dalej. Mijałem kolejne, zdające się być identyczne, drzewa.
Godzinę później znalazłem z niego wyjście. Drzewa gwałtownie kończyły się w prostej linii, otaczając rozległą łąkę. Bez wahania postawiłem łapę na śniegu.
- Kim jesteś? - usłyszałem.
Odwróciłem łeb w kierunku głosu. Ujrzałem waderę, idącą właśnie w moim kierunku.
- Jestem Serill. A ty?
- Na razie nieważne. Skąd jesteś, jakie masz zamiary?
Zmarszczyłem brwi.
- Do czego te informacje? - spytałem nadal spokojnie. Wadera westchnęła.
- Zdajesz sobie chociażby sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków?
- Nie za bardzo, ale to wszystko wyjaśnia. Jesteś przywódcą? - zaciekawiony zmieniłem temat.
- Nie.
- A zaprowadzisz mnie do Alfy?
- No... dobra. Rozumiem, że chcesz dołączyć.
- O to mi chodzi.
- Więc podążaj za mną.
<Ktoś?>

Uwagi: "Na razie" piszemy rozdzielnie.

sobota, 21 maja 2016

Powiadomienie!

Niebawem na watasze nastąpią gruntowne zmiany. Prosiłabym o opisanie wyglądu zewnętrznego każdego z wilków oraz jego przemian. Może być on również niezgodny z aktualnymi obrazkami.
Jeżeli ktoś sam zamierza narysować swoją postać, nie ma konieczności tego robić, choć oczywiście może. Podobnie jest, jeśli ktoś zakupi Tęczowe Piórko Suzy, nowy przedmiot w sklepie. Kosztuje ono 100 SG.

Pozdrawiam,
Simka Animka (Avrille). 


P.S. Poszukuję chętnych na stanowisko kelnera i kucharza. Nie będzie ono stałe. Mogą również je przyjąć osoby, które mają już 3 stanowiska. Osoby te będą musiały odpisywać w na op. odznaczone jako "festyn leśny". Nie wywiązywanie się z tego obowiązku przez 2 tyg. skutkuje pozbawieniem tego stanowiska wilkowi.

P.P.S. Poszukuję również chętnych na stanowisko sprzedawcy i barmana. Nie będzie ono stałe. Mogą również je przyjąć osoby, które mają już 3 stanowiska. Miło by było, jakby również znalazły się chętni, którzy na stałe już przejmą funkcję dziedziny bardziej "rozrykowej", w tym satyryka. Osoby te będą musiały odpisywać w na op. odznaczone jako "festyn wrzosów". Nie wywiązywanie się z tego obowiązku przez 2 tyg. skutkuje pozbawieniem tego stanowiska wilkowi.

poniedziałek, 9 maja 2016

Od Rey "Miłosne zagrywki wroga" cz. 2 (cd. Itachi)

Siedzieliśmy w ciszy... Ja nie odważyłam się nic powiedzieć, a on przyglądał się zachodowi słońca. Kerni w końcu postanowił rozpocząć rozmowę:
- A ty co siedzisz tak cicho? - zapytał z uśmiechem.
- To moja sprawa, kim jestem! - krzyknęłam.
- Spokojnie... Nie chciałem Cię urazić.
- Najwyraźniej już to zrobiłeś!
- Rey... Przepraszam - powiedział ze smutkiem.
Znowu nastała cisza... Słońce już zaszło, a my siedzieliśmy na zimnej ziemi. Nagle zaczęłam się trząść z zimna. Wiedziałam, że mogę wzniecić ogień, ale chciałam zobaczyć co powie Kerni:
- Zimno Ci? Może już wracajmy...
- A po co? - bez zastanowienia poszłam po kilka gałęzi, ułożyłam je w stożek i podpaliłam.
- Wow... Sprytna z ciebie waderka.
- Eh... A z ciebie głupi basior - powiedziałam ze śmiechem.
- Głupi basior? Ja wiem, że mnie lubisz.
- Co?! - krzyknęłam - No dobra, może trochę...
- Robi się późno, może wracamy? - zapytał.
- Nie... Ja wracam do swojej watahy, a ty do swojej!
- No dobra... To daj mi się chociaż odprowadzić do granicy.
- Pójdę sama...
Odeszłam bez pożegnania. Pobiegłam w stronę watahy. Gdy doszłam już do jaskini, położyłam się na swoje miejsce i zasnęłam.
---
Rano gdy wstałam zauważyłam przed jaskinią jakiegoś nowego wilka. Podeszłam do niego i zaczęłam rozmowę:
- Cześć... Jesteś tu nowy? - zapytałam.
- E... Hej, tak, niedawno dołączyłem.
- Jestem Rey, miło mi Cię poznać.
- Ja jestem Itachi. Mnie też miło cię poznać.
- Oprowadzić Cię po okolicy? - zapytałam.
- No... Dobra.
Na początku postanowiłam, że pokażę mu Góry. Szliśmy przez Zielony Las, aż doszliśmy do podnóży góry.
- Chcesz wejść na szczyt? - zapytałam z uśmiechem.
- No pewnie!
- Wyścig?
- Okay. Trzy... dwa... jeden... START.
Zaczął się wyścig. Biegliśmy po dróżce, która była zrobiona przez wilki. Nagle zaczął padać deszcz. Błoto zrobiło się śliskie. Ja przez przypadek poślizgnęłam się o nie i poturlałam się w dół góry, kilka metrów dalej.
- Rey, nic Ci nie jest?
- Nie, nic... - wstałam na swoje cztery łapy, otrzepałam się i biegliśmy dalej.
Gdy dobiegliśmy na szczyt usiedliśmy na skraju i obserwowaliśmy widoki. Czułam się nie pewnie, bo wiedziałam, że może zaraz tu przyjść Kerni. Siedzieliśmy trochę czasu w ciszy. Czekałam aż Itachi się odezwie...

/C.D <Itachi?>/

Uwagi: Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Niedawno" piszemy razem. Nie zaczynamy zdania od "mi", tylko dłuższej formy, czyli "mnie". "Zielony Las" to nazwa miejsca, więc powinno się ją zapisywać z wielkich liter.
Wypowiedź zapisana nieprawidłowo:
-A ty co siedzisz tak cicho?-zapytał z uśmiechem.
 Wypowiedź zapisana prawidłowo:
- A ty co siedzisz tak cicho? - zapytał z uśmiechem.
Znajdź różnice.

środa, 4 maja 2016

Od Kirke "Odkrycie" cz. 2 (c.d Sarah)

"Stracić to jedno, ale żeby zrozumieć, odzyskać, wybaczyć... to drugie" ~Kirke

Pobiegłam natychmiast do watahy i po swoje zioła. Wszystko spakowałam do torby, a Riven czuwał przy Sarze. Czułam wielki ból. Im bardziej jest ode mnie dalej, tym bardziej boli. Gdy dobiegłam do nieprzytomnej Sary i położyłam jej opatrunek na szyi, czole i na plecach. Sprawdziłam ciśnienie i zaprowadziłam do pierwszej lepszej jaskini. Położyłam ją i usiadłam przy wejściu do jaskini.
Zapadła noc. Pełnia księżyca zawitała mnie i moją nieprzytomną koleżankę. 
- Kirke... - odwróciłam się i zobaczyłam Kasume.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam zaskoczona - powinieneś być ter... - Kasume przerwał mi kładąc łapę na moim pysku.
- Sam chciałem tu zostać - odparł - ale tylko przy pełni możemy się widzieć. I... to nasze ostatnie spotkanie - opuściłam głowę.
- Kasume, ja... - odwróciłam wzrok - to ja powinnam zginąć, nie ty...
- Uwierz mi, że to nieprawda - objął mnie - trzymaj się - Kasume wzbił się w powietrze i zaczęliśmy latać nad chmurami.
- C... Co ty robisz? - spytałam.
- Zabieram Cię tam, gdzie nie mogłaś dotrzeć - wylądowaliśmy na chmurzę w której była kolejna skrzynka.
- Ale.. co ja mam...? - zanim się odwróciłam go już nie było. Moment... Ja stoję na chmurze?!
Riven zaczął się odzywać.
- Tak... też to uważam za dziwne... wróć... nie uważam - rozglądnęłam się - w końcu... kiedyś miałam skrzydła nie? Tylko... - złe wspomnienia przyprawiły mnie o dreszcze - nieważne... - podeszłam do skrzynki i ją otworzyłam. W środku była kolejna zagadka. 

Gołym okiem nie widać wad
Gołym okiem nie widać was
Gołe oko jest puste
Cień to ty
A mrok to zły brat, którego nikt słuchać nie powinien

Riven? Jakieś pomysły? - spytałam, a ten zaprzeczył. W środku był jeszcze jakiś pakunek. Schowałam go do torby i popatrzyłam w dół.
- No... to mamy problem - wymamrotałam - jak mam zejść? - Riven zaczął rozmyślać na głos.
- Riven, zwariowałeś?! - krzyknęłam - z takiej wysokości?! Ciebie pogięło do reszty! - Riven zaczął znowu nawijać.
- Dobra dobra... - mruknęłam i popatrzyłam w dół - Jak zginę to Cię zabiję - skoczyłam z chmury na ziemię. Nagle poczułam jak coś mnie otacza. Gdy wylądowałam zrobił się ślad kuli. 
- Em... Co to było? - Riven mi wytłumaczył, że może wokół mnie może zrobić tarczę, ale limit ma na raz na parę miesięcy.
- Mam nadzieję, że będziesz mógł to użyć w odpowiednim momencie... - ruszyłam w stronę jaskini w, której leżała nieprzytomna Sarah. Dobiegłam do jaskini i położyłam torbę koło siebie. Księżyc zaczął padać na jaskinie. Odwróciłam się w stronę swojego cienia, a tam... były skrzydła. Ja miałam skrzydła na cieniu. Usiadłam przed cieniem i popatrzyłam na skrzydła, które zaczęły się rozpadać.
- Kirke...? - Sarah obudziła stając za mną. Odwróciłam lekko pysk i popatrzyłam na nią. Pełnia odsłoniła na futrze moje blizny po skrzydłach.
yes
- Nie pytaj... - powiedziałam cicho patrząc na cień. Skrzydła się rozpadały, a ja tylko patrzyłam na nie. Wstałam i odwróciłam się w stronę Sary.
- Już ci lepiej? - spytałam patrząc na towarzyszkę.

<Sarah?>

Uwagi: Nie bardzo rozumiem, o co chodzi w całym op. - pojawia się Kasume, lecą na chmurę, on znika, ale nie ma o tym mowy, Kirke gada z Rivenem, całkiem olewając Kasume, zeskakuje, przeżyła, zero uczuć, idzie do siebie, tam są jakieś skrzydła, bla, bla... No i "nieważne" piszemy razem.

wtorek, 3 maja 2016

Od Onux'a "Światło w ciemności" cz.3 (cd. Kirke)

Poczułem zapach świeżego mięsa pod swoimi łapami. Byłem głodny, tak strasznie głodny, jednak moja wrodzona nieufność sprawiała, że bałem się je chociaż ugryźć.
- Nie otruję Cię. Jak mi nie ufasz, mogę Ci dać inny kawałek - wymamrotała.
Postanowiłem jej zaufać, przecież gdyby chciała mnie zabić zrobiła by to już dawno temu. Wbrew pozorom ona mnie uratowała. Ugryzłem mięso. Jego smak rozpłynął mi się na języku. Nie jadłem nic od dobrego tygodnia. Zacząłem jeść bardzo szybko, można powiedzieć że nawet łykałem kawałki mięsa w całości. Po naszym posiłku nastąpiła długa i niezręczna cisza. Dopiero wtedy zorientowałem się, że moja rana jest zabandażowana i boli dużo mniej. Wilk ten nie tylko uratował mnie przed zmarznięciem lecz także przed wygłodzeniem. Dodatkowo opatrzył moje rany.
- Dziękuję za ratunek - powiedziałem.
- Nie ma za co - odpowiedziała, spoglądając na mnie.
Nadal czułem się słabo, moje umiejętności widzenia terenu spadły o ponad osiemdziesiąt procent. Przez co byłym bardzo zdezorientowany.
- Dobra, a teraz idź spać, rany najlepiej się leczą podczas snu - dodała
Wilczyca jakby czytała mi w myślach, rzeczywiście byłem wtedy bardzo zmęczony. Zwinąłem się w kłębek. Nim zdążyłem się zorientować już spałem. Ciemność w moim umyśle z każdą chwilą stawała się przyjemniejsza, sam nie wiedziałem czy to za sprawą Kirke czy może dlatego, że znalazłem wreszcie spokój. Jednak moje myśli przerwał sen, miałem tylko nadzieję, że nie będzie on proroczy. Leżałem w nim na śniegu. Było bardzo zimno, jednak nie było wiatru. Nagle usłyszałem czyjeś głosy. Zacząłem iść w ich kierunku. Po głosie poznałem, że jeden z głosów należał do Kirke. Jednak ten drugi był dziwny, bardzo dziwny. Od samego jego tonu bolała mnie głowa. Nie słyszałem nigdy czegoś podobnego. Zbliżyłem się jeszcze o krok. Okazało się to być okropnym błędem. Nadepnąłem bowiem na jakiś patyk. Modliłem się w duszy by tego nie usłyszeli, jednak moje błagania nie zostały wysłuchane. Kirke była już po za zasięgiem mojej umiejętności i nie mogłem jej już zobaczyć. Jednak ktoś lub coś unosiło się nade mną. Nie widziałem tego, jednak czułem. Serce moje zaczęło bić dziesięć razy szybciej niż normalnie. Nagle poczułem uderzenie w mój bok. Cała moja lewa połowa ciała była przecięta czymś ostrym. Upadłem na ziemię, ostry ból był nie do zniesienia, jednak już po chwili przestałem go czuć.
- Rozumiem, już go nie czuje. Czyli tak to się skończy - wypowiedziałem
Obudziłem się, kolejny chory sen. Czemu tylko mi się śnią one każdej nocy? Dobre pytanie. Dopiero wtedy poczułem, że coś ciepłego leży koło mnie. Delikatnie dotknąłem łapą ziemi i już po chwili utrzymałem obraz całej jaskini. Obok mnie leżał nie kto inny, a Kirke. Wyglądała tak słodko. Zupełnie jak anioł, który rozpadłby się po delikatnym dotknięciu. Nie chciałem jej budzić. Leżałem więc, myśląc o mojej przeszłości. Zawsze otaczała mnie jedynie ciemność. Jednak teraz coś się zaczęło zmieniać. Kirke zaczęła się budzić. Sam nie wiedziałem czemu, ale obdarzyłem tą wilczycę moim zaufaniem.
- Dzień dobry - powiedziałem po cichu
- Dzień dobry - powiedziała, wstając
- Z tego co zauważyłem, należysz do jakiejś watahy. Zaprowadziłabyś mnie do Alfy? - zapytałem
- Skoro nalegasz.
Szliśmy w milczeniu, przez las. W pewnym momencie zatrzymałem się, musiałem jej to powiedzieć, albo może chciałem żeby to wiedziała.
- Słuchaj muszę Ci o czymś powiedzieć, tylko obiecaj, że tego nikomu nie powiesz - powiedziałem, opuszczając łeb.
- No dobrze, obiecuję - powiedziała z zaciekawieniem
- Bo widzisz, ja jestem... ślepy - powiedziałem i zacząłem się trząść

(Kirke?)

Uwagi: Liczby i cyfry zapisujemy w op. słownie. Nie bardzo rozumiem. Rozpoznaje, jak kto wygląda, co się dzieje i jak naprawdę wygląda świat, a podobno jest ślepy. Jak to jest możliwe?
Wypowiedź zapisana nieprawidłowo:
-Nie otruję Cię. Jak mi nie ufasz, mogę Ci dać inny kawałek- wymamrotała 
Wypowiedź zapisana prawidłowo:
- Nie otruję Cię. Jak mi nie ufasz, mogę Ci dać inny kawałek - wymamrotała.
Znajdź różnice.

Od Kirke "Światło w ciemności" cz.2 (c.d Onux)

- Co się stało, Kirke?! - spytał Toboe podbiegając do mnie na moje zawołanie z trzema innymi wilkami.
- Mamy rannego. Zabierzcie go do mnie.
- Nie lepiej do szpitala wilczego?
- Ziołami będzie szybciej! Chodźcie! - wilki podniosły rannego basiora i zaprowadzili do mojej jaskini.
- Połóżcie go tutaj - wskazałam łapą miejsce, gdzie mają odstawić nieprzytomnego wilka. Gdy to zrobili zaczęli się kierować w stronę wyjścia.
- Nie informujcie Alfy, że ktoś tu jest.
- Dlaczego? - spytali.
- Może jest typem cichacza i nie ma ochoty rozmawiać? - spytałam retorycznie. Wyszli idąc w stronę lasu, a ja zaczęłam robić maść na jego rany. Robiąc je patrzyłam na nieprzytomnego i nieprzewidywalnego gościa. Ciekawe kim jest... może podróżnikiem? Albo byłym Alfą jakiejś watahy? Nieee... rzadko widujemy takich gości. Ale będzie lepiej jak będę trzymać język za zębami. W sumie zawszę tak robię. Odpowiadam tylko na pytania, a jak się martwię to odezwę się więcej razy.
Podeszłam do rannego i obejrzałam jego ranę. Miał w środku kulkę po strzale. Dodatkowo była dość duża, co mi ułatwia zadanie wyciągnięcia tego naboju. Tyle że... nie mam odpowiednich rzeczy, by wyjąć ciało obce z jego ciała. Cóż... trzeba to zrobić zębami. Przybliżyłam pysk do naboju i go chwyciłam, następnie wyciągnęłam powoli. Wyrzuciłam nabój, a mój pysk był delikatnie zakrwawiony. Wzięłam liście i zaczęłam powoli smarować ranę mojego gościa. W sumie... Moment. Co ja robię?
- Riven... mógłbyś? - spytałam go w myślach, a ten od razu zaczął leczyć ranę. Powoli się leczyła, ale nie dał rady do końca. Zabandażowałam draśnięcie, by nie wpadło tam zakażenie. Wyszłam na chwilę, by zapolować. Wzięłam swoją torbę i pobiegłam do lasu. Muszę to szybko załatwić.

*******

Zaczęłam się czaić na jelenia. Był nieświadomy tego, że zaraz skoczę na niego i zagryzę na śmierć, a potem wyrwę z niego mięso i pociągnę do siebie. Zaczęłam powoli iść. Wnet skoczyłam na jelenia z zębami na wierzchu i wgryzłam się w jego kark. Jeleń walczył i łopotał mną uderzając o drzewa. W końcu skonał wykrwawiając się na śmierć. Wyrwałam mięso z jego ciała i schowałam do torby, a mój pysk był od krwi, aż czerwony. Zaczęłam wracać powoli do jaskini, ale zdałam sobie z tego sprawę, że kuleję. Musiałam coś zwichnąć. Riven zaczął mi nawijać o tym, że mam nie iść i poczekać na kogoś, że nie powinnam polować.
- A ty co, moim ojcem jesteś?! - przerwałam mu zdenerwowana - jak ja z tobą wytrzymuję? Weź idź stąd - wymamrotałam mimo tego, że dobrze wiedziałam, że nie odejdzie. Od jego paplaniny zaczęła mnie znowu boleć głowa. Gdy to usłyszał zamknął się od razu. W ciszy szłam z mięsem w stronę swojego domu. 

*****

Gdy weszłam do jaskini odstawiłam mięso blisko basiora, który oprzytomniał. Gdy podeszłam do swojego ulubionego miejsca zdałam sobie z tego sprawę. Odwróciłam się. Popatrzyłam na niego. Jego wzrok oznaczał, że jest w szoku. Co? Myślał, że go tam zostawię na pastwę losu? Przekrzywiłam głowę w niezrozumieniu. Stanęłam przy nim i wyjęłam z torby mięso i mu podałam przed pyskiem. Ponownie na mnie popatrzył w niezrozumieniu. Wszystko działo się w ciszy. Ani ja, ani on się nie odezwał. Umyłam pysk w wodzie i sama przekąsiłam kawałek mięsa. Usiadłam i patrzyłam na niego. Nawet nie tknął jedzenia.
- Nie otruję Cię - wymamrotałam - jak mi nie ufasz, mogę Ci dać inny kawałek - mówiłam dokończając swoją porcję.

<Onux? Mi można zaufać> 

Uwagi: "Nieprzewidywalny" piszemy razem. Znalazłam kilka powtórzeń.

poniedziałek, 2 maja 2016

Alfie "Światłość w ciemności świeci" cz. 4 (cd. Suzanna)

Dalej nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Xander tutaj? Co on tu w ogóle robił?! W dodatku chował się za krzakami. Cóż, może w chowanego nie jest najlepszy, ale na pewno nie bez powodu nadano mu tytuł szpiega.
Schowałam się w śniegu, jednak moja sierść była w nim dość widoczna. Musiałam uciec. Chciałam go zaatakować, ale nie byłam pewna, jaką ma siłę. W dodatku na pewno nie poradziłabym sobie w pojedynkę. Postanowiłam powiadomić Alfę.
Pobiegłam najszybciej jak mogłam, a powolna nie jestem. Ujrzałam w oddali Alfę, która odpoczywała w jaskini. Wiem, że była już zmęczona, ale zostałam zmuszona ją obudzić. Przecież nie mogłam podejmować za nią decyzji.
- Halooo... - zaczęłam ją po cichu budzić - Proszę, wstań! Obudź się... - po nieudanych próbach, kątem oka popatrzyłam z góry na Wrzosową Łąkę. Nie chciałam uwierzyć, ale nie był tam już tylko Xander... W końcu się zdenerwowałam i krzyknęłam głośno - SUZANNAAA!
Ocknęła się zdziwiona. Chciałam wszystko wyjaśnić, ale sama zobaczyła, co się święci.
-Wezwać wojsko! - odrzekła.
Na łące było pojawiło się całe stado wilków. Zaczęły wyć. Słychać było krzyki przestraszonych wilków. Wrogowie zaczęli z nas szydzić. Niebo spochmurniało, wiatr zaczął wiać mocniej, drzewa szumiały. Ja wpatrywałam się w ten mrok.
Alfa zaczęła działać, mi kazała zostać. Dopiero wtedy poczułam prawdziwe przywiązanie do Watahy. Zaczęłam szlochać. W końcu nie wytrzymałam. Ruszyłam na przód.
Moja długa sierść falowała na wietrze, moje łapy uderzały o ziemię. W końcu stanęłam na placu boju. Poczułam się członkiem stada, członkiem rodziny, o którą muszę walczyć.
- Oszalałaś? Co ty wyprawiasz! - usłyszałam głos Alfy, ale nie zwracałam na nie uwagi.
Zobaczyłam jak jakiś wilk zaatakował szczenię. Zdenerwowana bez zastanowienia wskoczyłam mu na plecy, wbiłam mocno swoje pazury i gryzłam jego uszy. Jęknął. Zaczęła się walka. Dostałam mocno kamieniem w głowę. Po woli traciłam świadomość. Usłyszałam tylko słowa: "Wygraliście bitwę, ale przegracie wojnę".

(CD Suzanna)

Uwagi: Nie mam pojęcia, kiedy to wtrącić w czasie... Żadne z wydarzeń mi tutaj nie pasuje do fabuły w WMW. ;/

Od Yusufa "Fiołkowe oczy mokre od łez" cz. 1 (c.d Desari)

Zaczynało zmierzchać, kiedy kończyłem zmieniać opatrunek Danny'emu, który w niewyjaśnionych mi okolicznościach poharatał sobie kark. Jak tak dalej pójdzie, to nic nie zostanie z zapasów w lecznicy, w sumie i tak miałem zamiar wybrać się dzisiaj do miasta. Pomogłem mu podnieść się z łóżka szpitalnego. Przybiłem z nim prostego hand shake'a na pożegnanie, którego w przeciągu dwóch tygodni częstego odwiedzania szpitala, przez nas obu wymyśliliśmy. Rzuciłem jeszcze pośpieszne "cześć" Astrid, która nadal kręciła się po szpitalu i ruszyłem na drogę przez las, która prosto prowadzi do miasta. Byłem umówiony z Eziem w barze, do którego zawsze we dwójkę chodzimy. Knieja o tej porze jest magiczna, nocą także, ale wieczorem unosi się tu zapach dziennych kwiatów, które zamykają swoje kory dalszą część doby, ale za to słodki zapach maciejki i ostry dziwaczki łączą się tworząc cudowną kompozycje. Przemieszczałem się przez ten gąszcz niezauważony nawet przez drzewa, były pochłonie w wiecznym śnie, dzięki któremu omija je widok grozy teraźniejszych czasów. Czasem krzyczą, kiedy są po kolei połykane przez języki ognia. Podziwiałem tą melodyjną ciszę, która koiła moje obolałe uszy.
***
Ezio właśnie prosił dla nas kolejną kolejkę shotów. Zaliczyłem już kamikaze, teraz pora na wściekłego psa, a potem się zobaczy. Za to Ezio ciągle pił najmocniejszą schłodzoną wódkę wstrząśniętą z sokiem cytrynowym. Opowiadał mi dużo o swojej córce, mojej chrześnicy, że wyrosła, że powinienem ich odwiedzić kiedyś, o Sofi, o ostatniej misji przydzielonej rekrutom. Z ciekawością słuchałem jego rozbudowanych opisów zdarzeń, cierpliwie czekając aż zapyta co u mnie. Zawsze bywało tak iż on pierwszy mówił co się ostatnio wydarzyło, następnie była moja kolej. Trzeci shot - teraz rekin. Dwa duże łyki i kieliszek (taki specjalny) pusty.
- Ostatnimi czasy bardzo dużo spędzam w szpitalu, łajdakom zachciało się biegać po chaszczach i wpadać nie wiadomo gdzie, a później przychodzić i prosić o pomóc. Z latami zaczyna mi się przykrzyć praca tam. I jeszcze Des...
- Czy ty mówisz o kobiecie?
- To coś dziwnego?
- Yus! Gratulacje! W końcu się doczekałem tego dnia!
- Dasz mi dokończyć? - mi jakoś w tej sytuacji nie było do śmiechu. - Desari, no cóż poznaliśmy się przez nieuwagę i moje głupie zagrania. Od tamtego pamiętliwego wspomnienia zacząłem zwracać na nią większą uwagę. Jeszcze dodatkowo jest zielarką, więc kiedy odwiedzała szpital za każdym razem starałem się jakoś zagadać. Po miesiącu zdałem sobie sprawę, że mi na niej zależy, ale głupio mi było z drugiej strony. I jeśli mam być szczery, bardziej mi na niej zależy, niż na nikim innym. Chcę dbać o jej bezpieczeństwo za córką nawet cholernej śmierci. Czy gadam jak psychol?
- Jeżeli chorobą psychiczną można nazwać to, że się zakochałeś? To tak.
- Stary, ty to umiesz pocieszać...
- Nawet nie wiesz jak. Pij, nie gadaj - podsunął mi kolejny alkohol pod nos. Zerknąłem na plonscą powierzchnie mołotowa.
***
Kiedy pożegnałem się z przyjacielem braterskim uściskiem oraz wywlokłem swoje wielkie cielsko, zamieniając terenem zabudowany na miły las, przez który tułałem się... Shit. Nie wiem ile. Za cholerę nie mogłam znaleźć drogi, a kiedy myślałem, że już Bóg się nade mną zlitował, pozwalając mi wrócić na szlak trafiam na skrzyżowanie...
Którędy to było? Poddaję się.
- CHRYSTE PANIE - wzdycham, krzyczę, czy wszystko razem, padając na ziemię jak kłoda. Ciągle moje myśli galopowały do tych czarujących fioletowych oczu. Chcę wrócić do czarnego księżyca oświecającego mu drogę, snując mu cudowne historie ranem nad głową Yusufa. Zmęczony podniósł powieki, a przed nim stała czarna, smukła sylwetka skrywająca się w cieniu.
- Nie wzywaj Pana Boga nadaremne.
Pomogła mi wstać przy okazji okalając moją twarz jej kruczo czarnymi włosami, a ona niezmiennie nadal uroczo pachniała liliami.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocham... - mówiłem w myślach czy na głos?
- Chodź...
- Zaśpiewam ci coś... - nadal nie wiem czy to moje myśli czy rzeczywistość - Na szlak moich blizn poprowadź palec, by nasze drogi spleść gwiazdom na przekór. Otwórz te rany, a potem zalecz aż w zawiły losu ułożą się wzór.
Kołysałem głową w rytm, wyobrażając sobie Des w kompozycji fiołków i fioletowych lilii. A jej zapach, jej wszystko... Zaczynałem chyba świrować, co w moim przypadku może okazać się bardzo złe. Jedna chwila nie uwagi i ramię przebite strzałą. Musiałabym jakoś uspokoić ten stukot rozpędzonych koni.
- Z moich snów uciekasz nad ranem, cierpka jak agrest, słodka jak bez. Chcę śnić czarne loki splątane, fiołkowe oczy mokre od łez. - kontynuowałem - Smutno mi się robi jak widzę twoje gorzkie łzy. Za wilczym śladem podążę w zamieć i Twoje serce wytropię uparte. Przez gniew i smutek stwardniałe w kamień, rozpalę usta smagane wiatrem. Z moich snów uciekasz nad ranem, cierpka jak agrest, słodka jak bez. Chcę śnić czarne loki splątane, fiołkowe oczy mokre od łez...
- Dalej... - powiedziała bardzo cicho, ale wystarczająco głośno, abym usłyszał.
- Nie wiem czy jesteś moim przeznaczeniem czy przez ślepy traf miłość nas związała? Kiedy wyrzekłem moje życzenie, czyś mnie wbrew sobie wtedy pokochała? Z moich snów uciekasz nad ranem, cierpka jak agrest, słodka jak bez. Chcę śnić czarne loki splątane, fiołkowe oczy mokre od łez... - skończyłem po czym najbardziej cicho jak potrafiłem mruknąłem pod nosem - Moja czarna gwiazdo zaranna.
Przez cały tekst piosenki wpatrywałem się w korony drzew nie zwracając uwagi, jak mnie wadera prowadzi. Północny księżyc wisiał na niebie, spojrzałem na nią, a jej włosy zrobiły się olśniewająco białe, skóra była jaśniejsza, niż zwykle, jednak policzki miała zaróżowione, a fiołkowe oczy błyszczały wesoło.

(Nadal wydaje mi się głupie i krótkie, ale masz)

Uwagi: Źle odmieniłaś imię Danny'ego. "Plonscą"? Co znaczy ten przymiotnik? Tak na marginesie... widzę, że spodobała Ci się piosenka z Wiedźmina. :P