Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 6 stycznia 2016

Od Nico "Historia jakiegoś szczeniaka..." cz. 1 (cd. Suzanna)

Obudził mnie chłód panujący wszędzie wokoło. Poczułem jak zimny wiatr wprawia moją sierść w ruch. Wciąż z zamkniętymi oczyma zacząłem się trząść. Otworzyłem oczy, wstałem i rozejrzałem się wokół. Przy wejściu do jaskini dostrzegłem swoich rodziców rozmawiających z medykiem. Moja siostra stała z tyłu ze łzami w oczach. Podszedłem do niej chcąc ją rozweselić, nie lubię patrzeć jak płacze.
- Anays? Co się stało? - zapytałem, stojąc za nią. Samica jednak mnie zignorowała.
- Mamo... Dlaczego Anays płacze? Co się stało? - zwróciłem się do dużej, czarnej wadery będącej moją matką. Ona też nawet na mnie nie spojrzała, ani tym bardziej na Anę.
- Może da się jeszcze coś zrobić? - w pytaniu taty słychać było prośbę.
- Nie, niestety. Już za późno. - odpowiedział lekarz.
- O co chodzi? - zapytałem zmartwiony. Dalej nikt mi nie odpowiedział. Próbowałem doszukać się w swojej pamięci co ostatnio przeskrobałem, co mogło na tyle zdenerwować rodzinę. Oprócz małej bójki z Jocker'em i sprzeczki sprzed tygodnia z Anays nic nie przyszło mi do głowy. Ale na pewno nie o to chodzi. Rodzice byli już przyzwyczajeni, że mniej więcej raz na miesiąc przychodzę ze zlepioną od śliny sierścią, ale tak poza tym cały i zdrowy. A z Aną od razu się pogodziliśmy. Może o czymś zapomniałem?
- Anays, nie płacz, malutka. Nic się nie stało... - moje przemyślenia przerwał głos mamy. No nareszcie przypomniała sobie chociaż o jednym szczeniaku...
- Jak możesz tak mówić?! Przecież się stało i to wiele! Straciliśmy członka rodziny! - zawołała moja siostra. Wyostrzyłem słuch. Kto umarł? Ktoś z rodziny... Może babcia, w końcu ma już siedemnaście lat... Mam nadzieję, że nie. Poczułem, że w oczach stają mi łzy. Kochałem babcię. Jest naprawdę wspaniała, zawsze wysłucha, doradzi i pomoże. Jak ja i Ana byliśmy mali często przychodziła i spędzała z nami czas, kiedy rodzice musieli zajmować się pracą. Alfy w naszej watasze były bardzo wymagające w stosunku do wilków, które nie mają żadnego ważniejszego stanowiska. Rodzice i inne wilki, które miały pecha dostać stanowiska polowań musieli pracować często i długo. Natomiast wilki, które zajmują ważne i bardzo potrzebne stanowiska mają tak zwane ulgi. Jeśli już dawać komuś ulgi, to tym co mają najmniej ważne stanowiska, a nie te od których zależy dobro i życie członków. Ale tak naprawdę nikt nie powinien mieć taryfy ulgowej. Wszyscy powinni być traktowani równo, każdy powinien być szanowany i traktować swoją pracę na poważnie. Ja w przyszłości chciałbym zajmować się czymś ważnym i jednocześnie czymś co dawałoby mi radość. Nie dla ulg, tylko dla uczucia spełnienia i wiadomości, że robię coś ważnego, coś co komuś pomoże. Chciałbym w życiu robić coś ściśle związanego z muzyką. Niestety, ale tutaj nie ma żadnych bardziej rozrywkowych stanowisk. A szkoda... Ana idealnie nadawałaby się na piosenkarkę, ma śliczny głos. Ja może mógłbym tańczyć do śpiewanych przez nią piosenek...? Tak, jasne, bo to możliwe. Po pierwsze nie ma tu takich stanowisk. A poza pracą nie będziemy mieć na to sił. Na stanowiska z ulgami nie mamy szans, bo nie mamy w rodzinie nikogo z Alf, Bet, Gamm lub Delt. W takim razie praca powiązana z pasją to jest coś niesamowitego. I nie możliwego przy okazji. Muszę pogodzić się z tym, że prawdopodobnie zostanę wojownikiem czy czymś w tym stylu, wyślą mnie na jakąś głupią wojnę, która znając życie i tak będzie przegrana i zginę pierwszego dnia pod jakimś drzewem. Nie mamy tu możliwości, by robić to co sprawia nam radość. Dlatego prowadzę bunty wśród szczeniaków. Mamy prawo to swojego słowa. Na razie pracujemy po cichu, by z chwilą, kiedy dorośniemy uderzyć, podać argumenty, przekonać dorosłych. Teraz jako szczeniaków nikt nie chce nas słuchać. Dlatego czekamy. Jeśli wszystko pójdzie z naszym planem wataha stanie się lepszym miejscem dla nas i innych. Jeśli nam się nie uda to odejdziemy i znajdziemy inną watahę lub założymy własną, a ta straci większość młodego pokolenia. Stare wilki nie mają sił walczyć, więc wataha przegra jakiekolwiek stracie.
- Kiedy ma się odbyć pochowek? - moje przemyślenia przerwał głos taty.
- Ciało zabiorę dzisiaj i je zakryję czymś na cmentarzu. Oficjalne pochowanie odbędzie się jutro z samego rana. Chyba, że... - odpowiedział lekarz.
- Chyba, że co? - zapytała mama.
- Nie ważne, po prostu wyobraźnia mi szaleje. - wyjaśnił lekarz, jego oczy zalśniły złowrogo. Ruszył w stronę ogniska tam, dokładnie do miejsca, w którym się obudziłem. Podążyłem za nim. Mało nie zemdlałem, kiedy ujrzałem tam siebie. Ale przecież ja stałem tutaj. Lekarz zarzucił mnie czy wilka wyglądającego jak ja na swój grzbiet tak wyszedł. Coś mi kazało podążać za nim.
Po jakimś czasie doszliśmy na cmentarz. Tam basior położył mnie na ziemi i przykrył jakimś ciemnym materiałem.
- Mam nadzieję, że już się nie obudzisz. - skierował te słowa do mojego ciała, mną przeszły dreszcze – Zabrałem ci chyba wystarczająco dużo powietrza... Słodkich snów, mały buntowniku...
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa odwrócił się i wyszedł z cmentarza. Wtedy znowu coś mi nakazało zamknąć oczy. Poddałem się temu bez walki...

~*~*~

Wystraszony otworzyłem oczy. „To był tylko sen, to był tylko sen, to był tylko...” powtarzałem w myślach bez przerwy. Starałem się uspokoić oddech i szaleńczo bijące serce. Poczułem, że coś zimnego dotyka mojego ciała. Szybko poderwałem się do góry. Ciemnofioletowy materiał. Rozejrzałem się wokół. Słońce dopiero wschodziło, jednak widziałem wśród mgły nagrobki. „Cmentarz...” Czyli to jednak nie był sen... No to co? Wizja? Nie mam pojęcia.
Usiadłem z powrotem i zacząłem analizować swój sen, wizje czy cokolwiek to było. Lekarz, Rick miał żywioł powietrza i potrafił zabierać innym powietrze. Jego magia była jednak słaba, więc najczęściej wilki się budziły po jakimś czasie. Zamiast je zabijać wprawiał innych w stan hibernacji. Prawdopodobnie wierzył też, że skoro jestem szczeniakiem nie musi się w ogóle wysilać, dlatego byłem w stanie obudzić się po paru godzinach.
Po chwili zerwałem się. Wyczułem czyiś zapach, po chwili usłyszałem jak Rick przeklina i marudzi, że jest tak dużo błota. Szybko schowałem się za jakiś nagrobek.
- Co robić? Co robić? - myślałem gorączkowo. Po chwili zobaczyłem zza nagrobka lekarza. Szedł pewnie dalej mrucząc coś pod nosem. Śledziłem każdy jego ruch. Basior zbliżał się do materiału. Widziałem jak oczy zabłysły mu ze złości, że mnie nie ma. Lekarz wykrztusił stek przekleństw. Był naprawdę zdenerwowany.
- Co robić? - myślałem dalej, po chwili podjąłem decyzje – Uciekać!
Zacząłem przekradać się za nagrobkami. Starałem się zachowywać najciszej jak umiałem. Wiedziałem, że nie mam za wiele czasu. Po chwili wydostałem się zza bram cmentarza. Gdzie teraz? W stronę watahy nie, bo chcą mnie zabić. To w przeciwną stronę. Ruszyłem do biegu. Biegłem po dość dziwnym lesie. Wydawał się jakiś taki ciemny i mroczny. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na myślenie. Musiałem się skupić, by nie potknąć się o wystające korzenie, ani nie nadziać na niskie gałęzie o ostrych kolcach.
Po długim biegu wreszcie wybiegłem z tego trochę niebezpiecznego lasu. Rozejrzałem się wokół. W oddali dostrzegłem jakiegoś wilka. Po dość smukłej sylwetce poznałem, że to wadera. Jej sierść była jakaś taka rudawa. Nie była podobna do znajomych mi wilków. Wyglądała bardziej zdecydowanie i jednocześnie nawet sympatycznie. Co było dla mnie nowością, bo w watasze do której należałem te dwie cechy nie szły ze sobą w parze. Podszedłem do niej.
- Dzień dobry... - powiedziałem niepewnie.
- Dobry... Kim jesteś? Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków? - spytała wadera.
- Nie wiedziałem. Mam na imię Nico, a dokładniej Nicolas. Znalazłem się tu przypadkowo, kiedy uciekałem przez jakiś taki trochę mroczny las. Moja poprzednia wataha chciała mnie zabić. Mógłbym dołączyć do tej? - wyjaśniłem starając się brzmieć jak najbardziej dorośle, jak to było możliwe. Wadera zamyśliła się.
- Jesteś z Watahy Asai? - zapytała w końcu.
- Że jakiej watahy? Nie słyszałem o niej nigdy. To co, mógłbym? - spytałem ponownie bardzo zdziwiony. Samica wyglądała jakby nie wiedziała co zrobić. Może ta Wataha Asai jest jakaś wroga tej Watasze Magicznych Wilków? Może wzięła mnie za szpiega? Że wszystko udaję? Zadrżałem na tę myśl.
- Jest pani Alfą? - spytałem przerywając ciszę.
- Tak. - powiedziała tylko.

<Suzanna?>

Uwagi: Cyfry i liczby w op. piszemy słownie. "Za" a "zza" to nie jedno i to samo.

Od Mizuki "Samotna Wadera" cz.5 (cd. Valka)

- Ona ślepnie, Mizuki. Ledwo nas widzi - powiedziała Astrid
Te słowa odbiły się w mojej głowie echem.
- Ale... to tylko krótkotrwałe? As powiedz proszę wyjdzie z tego prawda!? - zaczęłam krzyczeć na całe gardło
- Na obecną chwilę niczego nie mogę być pewna - powiedziała, spuszczając wzrok
Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Nie potrafiłam się powstrzymać ani uspokoić. Wybiegłam ze szpitala, ciągle płacząc. Dobiegłam do Wschodniego Klifu i położyłam się na samej krawędzi skał. Moje łzy ciekły po moich policzkach, a następnie spadały w dół do morza. Nie potrafiłam sobie wybaczyć mojej lekkomyślności.
Jaka ja głupia! - myślałam - Biedna Valka może oślepnąć tylko i wyłącznie przez moją głupotę. Dlaczego nie mogłam zostawić jej w spokoju tylko musiałam za nią biec jak jakiś psychopata? Valka mnie pewnie znienawidzi do końca życia!
Było to niemal pewne na sto procent, gdyż sama zachowałabym się podobnie. Postanowiłam nie pokazywać jej się na oczy, nie chciałam by dodatkowo cierpiała z mojego powodu. Nie wiem ile czasu spędziłam na klifie rozmyślając, może kilka minut, a może godzin, sama już nie wiem. Chłodne powietrze wiało od morza w moim kierunku. W pewnym momencie zaczęłam kichać.
- No pięknie, jeszcze teraz tylko brakuje żebym się przeziębiła - powiedziałam na głos
Powoli wstałam i udałam się w drogę do szpitala, chciałam wiedzieć co z Valką. Jednak nie chciałam, żeby mnie zobaczyła. Po cichu podeszłam do szpitala i zawołałam Astrid. Wilczyca rozglądała się kto ją woła i dopiero po chwili zauważyła, że to tylko ja. Astrid spojrzała na Valkę, po czym podeszła do mnie.
- Co u Valki? - spytałam nerwowo
- Od chwili kiedy usłyszała, że może stracić wzrok jest nieprzytomna - odpowiedziała
Zerknęłam na Valkę i moje oczy na nowo zaczęły płakać.
- Miz, uspokój się!- powiedziała
- Informuj mnie co się z nią będzie działo, dobrze? - spytałam, już odchodząc
W tym momencie Valka się ocknęła. Spojrzała na mnie, a ja powoli zaczęłam się wycofywać, a następnie biec w kierunku mojej jaskini. Położyłam się w moim legowisku i zaczęłam jeszcze bardziej płakać. W tamtym momencie wyglądałam jak jakiś mięczak, który ciągle płacze. Jednak moje wyrzuty sumienia były zbyt duże, żeby móc się uspokoić.

<Valka?>

Uwagi: "Duł"? Poważnie? Chyba będę musiała Cię wziąć na szkolenie z przecinków.

Od Vanessy „Nowe życie…” cz. 3 (Cd. Kirke)

Nareszcie (po raz drugi) wychodzę ze szpitala. Jest dopiero ranek, ledwo świta. Może udam się do Miasta? To chyba dobry pomysł na zabicie nudy. Przemieniłam się więc w człowieka i lekko zmęczona niedawną chorobą, powoli poszłam w stronę Miasta.
***
Gdy dotarłam do miejsca docelowego mej wędrówki, na mojej twarzy twarzy gościł uśmiech. Słyszałam odgłosy przejeżdżających samochodów, widziałam tłum ludzi, lecz nie wywoływało to we mnie paniki. Byłam spokojna. Wiedziałam gdzie się udać.
Zaczęłam przeciskać się przez tłum. Kilku osobom nadepnęłam przez przypadek na stopę i przeprosiłam, nawet się nie oglądając. W końcu dotarłam do tego miejsca. Obskurna uliczka, nie zachęcała niczym do wejścia w nią. Ale ja wiedziałam co jeszcze się tam znajduje. Zatarłam ręce i otworzyłam z trudem odrapane drzwi. Natychmiast po tym do moich uszu dostała się głośna muzyka w stylu „umpa-umpa”. Przede mną było wiele tańczących osób. Przyciskając ciało do ściany, sunęłam w stronę barmana siedzącego za ladą.
- Witaj George – rzuciłam nonszalancko. On aż przetarł oczy ze zdumienia.
- Oczom nie wierzę – mruknął, rozkładając ręce. – Van, nie widziałem cię już ze dwa lata. Tęskniłem, wiesz?
- Ja też tęskniłam. Za wami wszystkimi – rzekłam.
- Masz zamiar dzisiaj coś śpiewać? – zapytał.
- No jasne – oblizałam usta.
- To idź się wyszykować, a potem właź na scenę.
***
Stanęłam na małym podwyższeniu, zwanym przez George’a sceną. Muzyka została wyłączona. Ledwo działający reflektor oświetlał moje ciało. Słyszałam pomruki typu: „Czy to Vanessa?!”, „Chyba to ona!”, „Ale przecież nie było jej tak dawno…”
- Tak, to ja, Vanessa – powiedziałam do mikrofonu. – Postanowiłam wrócić i…
Moją „mowę” przerwały głośne oklaski.
- Mniejsza o to! – krzyknął ktoś. – Śpiewaj!
Z moich ust wypłynęły pierwsze słowa piosenki.
***
Noc. Lekki chłodek. Droga do watahy dłuży się niemiłosiernie… Moje ramiona pokrywa gęsia skórka. Gdy dochodzę do Watahy Magicznych Wilków, jest już chyba trzecia nad ranem. Nie mam siły na nic. Kładę się po prostu na zimnej ziemi i zasypiam…

<Kirke? Trochę zagmatwane to op., następne będzie (mam nadzieję) lepsze>

Uwagi: Spróbuj pisać nieco dłuższe op... I Van w końcu jest kelnerką czy wokalistką w barze?

Od Karou "Koszmar" cz. 1

Otworzyłam oczy, rozglądając się po pokoju, w którym przebywałam. Przed chwilą znowu któreś z moich wcieleń przejęło kontrolę. Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza. Boję się, że w końcu się nie obudzę. A może sama jestem tylko wcieleniem? Nie. Pamiętam moje dzieciństwo, poznanie Issy, Nakairo, Dhalii...
Podniosłam się z nadzwyczaj twardej i chłodnej ziemi, rozglądając się po pomieszczeniu. To był chyba mój pokój.
Ubrania razem z półkami były porozrzucane, łóżko przewrócone na bok. Zawartość półek i szuflad ktoś starannie podarł, zniszczył, wyrzucił lub... spalił? Na to wskazywały ślady popiołu.
Podniosłam się z ociąganiem i chwiejnym krokiem zbliżyłam się do lusterka opartego starannie o ścianę i przykrytego fragmentem prześcieradła. Zdjęłam materiał. Szkło było porysowane, a przez środek przebiegało pęknięcie. Issa boi się luster. Nakairo by go nie oparła, tylko rozbiła i rozrzuciła po pokoju. A więc byłam Issą.
Nachyliłam się nad lustrem i zobaczyłam podkrążone i zaczerwienione oczy, zadrapania na policzkach i dziwne znaki. Podobno to były runy. Ale nie wiem co one robiły i skąd się brały. W dodatku twarz miałam białą jak duch. Z dziwnym spokojem uświadomiłam sobie też, że chce mi się spać. I pić. I jeść.
- Jak długo mnie tu nie było? - Powiedziałam sama do siebie. Tylko moje piękne, różowe, niefarbowane włosy zostały bez zmian.
- Jakieś dwa tygodnie. - Usłyszałam znużony głos za drzwiami.
Dwa tygodnie. Ta myśl docierała do mnie powoli. Bardzo, bardzo powoli.
- Dwa? - Spytałam cicho.
- Tak, dwa. A teraz chodź. Śniadanie na stole.
Usłyszałam trzask otwieranego zamka i zostałam wypuszczona na zewnątrz.
- Tylko postaraj się trzymać nerwy na wodzy. - Zobaczyłam w drzwiach jak zawsze uśmiechniętą i łaskawą gospodyni.
- Spróbuję.
***
Ostrożnie zeszłam po krętych schodach na dół, do nowoczesnej, oświetlonej kuchni. Nogi miałam odrętwiałe. Usiadłam przy stole. Na talerzu zobaczyłam moją ulubioną sałatkę. Do tego był sok jabłkowy. Nadal czułam jak moja krew pulsuje. Nie teraz Isso, nie teraz. - pomyślałam
- Spokojnie. Porozmawiamy za chwilę. - Powiedziała cicho moja opiekunka. Doskonale wiedziała co robić w przypadku utraty kontroli.
Nabrałam trochę sałatki, wzięłam do ust i połknęłam nie fatygując się nawet, by pogryźć. Czegoś mi brakowało. Mięsa. Podniosłam się z ociąganiem i otworzyłam jedną z szafek, pospiesznie przyglądając się jej zawartości. To, co zobaczyłam wcale mnie nie zaskoczyło. Na najwyższej półce widniały różne zioła, fiolki z naparami, jady węży i trucizny. Co jakiś czas ich ilość się zmniejszała. Przestało mnie to interesować. Przez całe moje dzieciństwo w zastępczym domu nauczyłam się nie zadawać pytań.
Zaczęłam przeglądać kolejne półki. Wreszcie szynka. Jakieś trzydzieści rodzajów szynek nawiasem mówiąc. Wyjęłam tą, która wyglądała na najsmaczniejszą, znalazłam w szafce mój ulubiony, srebrny nóż (powód oczywisty – Issa boi się srebra bardziej niż luster) i zaczęłam kroić kawałki grubości mojego kciuka każdy. Tak. Ostatnio jadłam zdecydowanie za dużo wędlin.
***
Po jedzeniu wyszłam na dwór. Natychmiast powitało mnie radosne skomlenie mojego ukochanego psa. Zignorowałam to. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam postrzegać psy inaczej. Straciły w moich oczach na inteligencji i zwinności. A może porównywałam je do siebie? Przecież to ja cieszyłam się w klasie reputacją gimnastyczki-kujona. Nie wiem czemu. Mam uczulenie na książki. Zrobiłam dwa szybkie kroki i stanęłam na rękach po czym wylądowałam miękko. Uwielbiam robić rzeczy, na widok których zwykli ludzie otwierają szeroko oczy ze zdumienia. Takie rzeczy były częścią mnie. Mojej duszy. Nie ma drugiej takiej jak ja. Przynajmniej wśród moich wcieleń.
Kiedy zmieniam wcielenie przejmuję też jego nawyki i umiejętności. Zazwyczaj, gdy widzę kogoś nowego, kiedy tylko poznam jego imię od razu coś we mnie przeskakuje i z cichej robię się chociażby arogancka, lub z mądrali zabawna. Na początku, gdy ludzie o mnie rozmawiali, było to bardzo śmieszne, bo każdy widział mnie inną. Lub wiele różnych mnie. Do samej - prawdziwej mnie dodaje się czasem jakaś cecha osoby z którą bardzo często przebywam (dlatego wybieram sobie miłe towarzystwo). Od mojej najlepszej przyjaciółki Wiktorii otrzymałam właśnie inteligencję, za co z całego serca jej dziękuję. Trochę to dziwne, jak się przez całe życie leciało na trójach. A tu w liceum taki szok. Za to od mojej kochanej gospodyni mam bezinteresowność.
W sumie nie wiem czemu ci ludzie mnie adoptowali. Ledwo pamiętam ich twarze. Straszni pracoholicy, szkoda gadać. Może uznali, że nie mają ca co wyrzucać kasy i wezmą sobie do domu jakąś biedną sierotkę z wariatkowa, żeby mieć kogo rozpieszczać? Dziękuję za takie życie. Ale kto by mnie chciał? Jestem za stara na domową maskotkę jakichś celebrytów, którzy myślą, że zyskają rozgłos dając drugą szansę słynnej chorej psychicznie dziewczynce z gazet z „rozdwojeniem jaźni”, której imię zna każdy. Ale to było jeszcze w poprzednim domu. To znaczy pomiędzy jednym, a drugim - rozumiecie? Kiedy to trafiłam do jakiegoś ośrodka dla chorych psychicznie dzieci. Miałam tylko siedem lat. Zmieniłam imię i nazwisko. Tutaj mówią na mnie Sarah. Sarah Johnes. Prawdziwi rodzice zawsze mówili do mnie Karou.
Ale każdy wiedział jak wyglądam. Trudno było zamaskować moje różowe włosy. Kobieta, która mnie adoptowała rozpuściła więc plotkę, że regularnie farbuje mi je, bo zawsze chciałam mieć taki kolor. A potem zapłaciła świadkom za milczenie. I wreszcie zaczęli mówić, że dziecko-morderca miało naprawdę brązowe włosy.
I tak oto nikt nawet nie podejrzewa, że we mnie jest kilkadziesiąt różnych mnie. Bardzo trudno było mi to ukryć. W końcu zaczęłam wmawiać ludziom, że mam „zmienny charakter” i lubię naśladować innych, co naprawdę świetnie mi wychodzi.
Po moim policzku spłynęła słona łza na samo wspomnienie tamtego czasu. Wszystko widziałam. To były ulubione wspomnienia Issy. Nie pozwoli mi zapomnieć. Nigdy.
Spojrzałam w górę. Południe czasu słonecznego. Wielu przydatnych rzeczy nauczyli mnie moi prawdziwi rodzice. Byliśmy szczęśliwi. Ja byłam szczęśliwa. Jednak Issa miała inne plany.
Po moim policzku spłynęła łza.
- Wychodzę! - rzuciłam jakby od niechcenia i ruszyłam przed siebie.

C.D.N

Uwagi: brak