- Anays? Co się stało? - zapytałem, stojąc za nią. Samica jednak mnie zignorowała.
- Mamo... Dlaczego Anays płacze? Co się stało? - zwróciłem się do dużej, czarnej wadery będącej moją matką. Ona też nawet na mnie nie spojrzała, ani tym bardziej na Anę.
- Może da się jeszcze coś zrobić? - w pytaniu taty słychać było prośbę.
- Nie, niestety. Już za późno. - odpowiedział lekarz.
- O co chodzi? - zapytałem zmartwiony. Dalej nikt mi nie odpowiedział. Próbowałem doszukać się w swojej pamięci co ostatnio przeskrobałem, co mogło na tyle zdenerwować rodzinę. Oprócz małej bójki z Jocker'em i sprzeczki sprzed tygodnia z Anays nic nie przyszło mi do głowy. Ale na pewno nie o to chodzi. Rodzice byli już przyzwyczajeni, że mniej więcej raz na miesiąc przychodzę ze zlepioną od śliny sierścią, ale tak poza tym cały i zdrowy. A z Aną od razu się pogodziliśmy. Może o czymś zapomniałem?
- Anays, nie płacz, malutka. Nic się nie stało... - moje przemyślenia przerwał głos mamy. No nareszcie przypomniała sobie chociaż o jednym szczeniaku...
- Jak możesz tak mówić?! Przecież się stało i to wiele! Straciliśmy członka rodziny! - zawołała moja siostra. Wyostrzyłem słuch. Kto umarł? Ktoś z rodziny... Może babcia, w końcu ma już siedemnaście lat... Mam nadzieję, że nie. Poczułem, że w oczach stają mi łzy. Kochałem babcię. Jest naprawdę wspaniała, zawsze wysłucha, doradzi i pomoże. Jak ja i Ana byliśmy mali często przychodziła i spędzała z nami czas, kiedy rodzice musieli zajmować się pracą. Alfy w naszej watasze były bardzo wymagające w stosunku do wilków, które nie mają żadnego ważniejszego stanowiska. Rodzice i inne wilki, które miały pecha dostać stanowiska polowań musieli pracować często i długo. Natomiast wilki, które zajmują ważne i bardzo potrzebne stanowiska mają tak zwane ulgi. Jeśli już dawać komuś ulgi, to tym co mają najmniej ważne stanowiska, a nie te od których zależy dobro i życie członków. Ale tak naprawdę nikt nie powinien mieć taryfy ulgowej. Wszyscy powinni być traktowani równo, każdy powinien być szanowany i traktować swoją pracę na poważnie. Ja w przyszłości chciałbym zajmować się czymś ważnym i jednocześnie czymś co dawałoby mi radość. Nie dla ulg, tylko dla uczucia spełnienia i wiadomości, że robię coś ważnego, coś co komuś pomoże. Chciałbym w życiu robić coś ściśle związanego z muzyką. Niestety, ale tutaj nie ma żadnych bardziej rozrywkowych stanowisk. A szkoda... Ana idealnie nadawałaby się na piosenkarkę, ma śliczny głos. Ja może mógłbym tańczyć do śpiewanych przez nią piosenek...? Tak, jasne, bo to możliwe. Po pierwsze nie ma tu takich stanowisk. A poza pracą nie będziemy mieć na to sił. Na stanowiska z ulgami nie mamy szans, bo nie mamy w rodzinie nikogo z Alf, Bet, Gamm lub Delt. W takim razie praca powiązana z pasją to jest coś niesamowitego. I nie możliwego przy okazji. Muszę pogodzić się z tym, że prawdopodobnie zostanę wojownikiem czy czymś w tym stylu, wyślą mnie na jakąś głupią wojnę, która znając życie i tak będzie przegrana i zginę pierwszego dnia pod jakimś drzewem. Nie mamy tu możliwości, by robić to co sprawia nam radość. Dlatego prowadzę bunty wśród szczeniaków. Mamy prawo to swojego słowa. Na razie pracujemy po cichu, by z chwilą, kiedy dorośniemy uderzyć, podać argumenty, przekonać dorosłych. Teraz jako szczeniaków nikt nie chce nas słuchać. Dlatego czekamy. Jeśli wszystko pójdzie z naszym planem wataha stanie się lepszym miejscem dla nas i innych. Jeśli nam się nie uda to odejdziemy i znajdziemy inną watahę lub założymy własną, a ta straci większość młodego pokolenia. Stare wilki nie mają sił walczyć, więc wataha przegra jakiekolwiek stracie.
- Kiedy ma się odbyć pochowek? - moje przemyślenia przerwał głos taty.
- Ciało zabiorę dzisiaj i je zakryję czymś na cmentarzu. Oficjalne pochowanie odbędzie się jutro z samego rana. Chyba, że... - odpowiedział lekarz.
- Chyba, że co? - zapytała mama.
- Nie ważne, po prostu wyobraźnia mi szaleje. - wyjaśnił lekarz, jego oczy zalśniły złowrogo. Ruszył w stronę ogniska tam, dokładnie do miejsca, w którym się obudziłem. Podążyłem za nim. Mało nie zemdlałem, kiedy ujrzałem tam siebie. Ale przecież ja stałem tutaj. Lekarz zarzucił mnie czy wilka wyglądającego jak ja na swój grzbiet tak wyszedł. Coś mi kazało podążać za nim.
Po jakimś czasie doszliśmy na cmentarz. Tam basior położył mnie na ziemi i przykrył jakimś ciemnym materiałem.
- Mam nadzieję, że już się nie obudzisz. - skierował te słowa do mojego ciała, mną przeszły dreszcze – Zabrałem ci chyba wystarczająco dużo powietrza... Słodkich snów, mały buntowniku...
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa odwrócił się i wyszedł z cmentarza. Wtedy znowu coś mi nakazało zamknąć oczy. Poddałem się temu bez walki...
~*~*~
Wystraszony otworzyłem oczy. „To był tylko sen, to był tylko sen, to był tylko...” powtarzałem w myślach bez przerwy. Starałem się uspokoić oddech i szaleńczo bijące serce. Poczułem, że coś zimnego dotyka mojego ciała. Szybko poderwałem się do góry. Ciemnofioletowy materiał. Rozejrzałem się wokół. Słońce dopiero wschodziło, jednak widziałem wśród mgły nagrobki. „Cmentarz...” Czyli to jednak nie był sen... No to co? Wizja? Nie mam pojęcia.
Usiadłem z powrotem i zacząłem analizować swój sen, wizje czy cokolwiek to było. Lekarz, Rick miał żywioł powietrza i potrafił zabierać innym powietrze. Jego magia była jednak słaba, więc najczęściej wilki się budziły po jakimś czasie. Zamiast je zabijać wprawiał innych w stan hibernacji. Prawdopodobnie wierzył też, że skoro jestem szczeniakiem nie musi się w ogóle wysilać, dlatego byłem w stanie obudzić się po paru godzinach.
Po chwili zerwałem się. Wyczułem czyiś zapach, po chwili usłyszałem jak Rick przeklina i marudzi, że jest tak dużo błota. Szybko schowałem się za jakiś nagrobek.
- Co robić? Co robić? - myślałem gorączkowo. Po chwili zobaczyłem zza nagrobka lekarza. Szedł pewnie dalej mrucząc coś pod nosem. Śledziłem każdy jego ruch. Basior zbliżał się do materiału. Widziałem jak oczy zabłysły mu ze złości, że mnie nie ma. Lekarz wykrztusił stek przekleństw. Był naprawdę zdenerwowany.
- Co robić? - myślałem dalej, po chwili podjąłem decyzje – Uciekać!
Zacząłem przekradać się za nagrobkami. Starałem się zachowywać najciszej jak umiałem. Wiedziałem, że nie mam za wiele czasu. Po chwili wydostałem się zza bram cmentarza. Gdzie teraz? W stronę watahy nie, bo chcą mnie zabić. To w przeciwną stronę. Ruszyłem do biegu. Biegłem po dość dziwnym lesie. Wydawał się jakiś taki ciemny i mroczny. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na myślenie. Musiałem się skupić, by nie potknąć się o wystające korzenie, ani nie nadziać na niskie gałęzie o ostrych kolcach.
Po długim biegu wreszcie wybiegłem z tego trochę niebezpiecznego lasu. Rozejrzałem się wokół. W oddali dostrzegłem jakiegoś wilka. Po dość smukłej sylwetce poznałem, że to wadera. Jej sierść była jakaś taka rudawa. Nie była podobna do znajomych mi wilków. Wyglądała bardziej zdecydowanie i jednocześnie nawet sympatycznie. Co było dla mnie nowością, bo w watasze do której należałem te dwie cechy nie szły ze sobą w parze. Podszedłem do niej.
- Dzień dobry... - powiedziałem niepewnie.
- Dobry... Kim jesteś? Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków? - spytała wadera.
- Nie wiedziałem. Mam na imię Nico, a dokładniej Nicolas. Znalazłem się tu przypadkowo, kiedy uciekałem przez jakiś taki trochę mroczny las. Moja poprzednia wataha chciała mnie zabić. Mógłbym dołączyć do tej? - wyjaśniłem starając się brzmieć jak najbardziej dorośle, jak to było możliwe. Wadera zamyśliła się.
- Jesteś z Watahy Asai? - zapytała w końcu.
- Że jakiej watahy? Nie słyszałem o niej nigdy. To co, mógłbym? - spytałem ponownie bardzo zdziwiony. Samica wyglądała jakby nie wiedziała co zrobić. Może ta Wataha Asai jest jakaś wroga tej Watasze Magicznych Wilków? Może wzięła mnie za szpiega? Że wszystko udaję? Zadrżałem na tę myśl.
- Jest pani Alfą? - spytałem przerywając ciszę.
- Tak. - powiedziała tylko.
<Suzanna?>
Uwagi: Cyfry i liczby w op. piszemy słownie. "Za" a "zza" to nie jedno i to samo.