Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 25 listopada 2017

Od Dante "Kiedy zaśpiewa słowik" cz. 5 (cd. Moone)

Wrzesień 2020 r.
Znowu leje - pomyślałem, patrząc spod zmrużonych powiek na senną, deszczową krainę u stóp Góry. Nie podobało mi się to. Trawa nie była widoczna pod warstwą mętnej wody i zanosiło się na to, że niebawem zaleje i drzewa. Istna powódź. Usiłowałem coś na to zaradzić, jednak bezskutecznie, co spotęgowało moje przeczucie, że coś jest nie tak, a wpływu na to mogą nie mieć naturalne siły, lecz czyjaś magia. Dojście do źródła tejże mocy było jednak niemożliwe. Powinno wskazywać oczywisty kierunek, jednak tak się nie stało... Zdawało się być słabsze od samej pogody, co było tym dziwniejsze. Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w bure chmury.
Może moje przeczucia nie były słuszne? W końcu nigdy wcześniej nie próbowałem rozganiać deszczu. Niedawno nastąpił ten pierwszy raz - zakończony niepowodzeniem, rzecz jasna - gdyż sytuacja wyglądała naprawdę tragicznie. Z największym żalem patrzyło się na zaduszone pod wodą martwe ciała gryzoni, które stanowiłyby pyszną przekąskę. Wymoczone od kilku godzin lub dni nie mogły stanowić smacznego posiłku.
Nagle przez niebo przetoczył się grom. Futro aż zjeżyło mi się na karku. Za kilka sekund huknęło. Podczas powodzi dotychczas mieliśmy do czynienia z wyłącznie ulewą, a nie burzą. Nie wróżyło to niczego dobrego. Pospiesznie popędziłem ku jaskini Alf, nie przejmując się deszczem. Krople w tej chwili nie były na szczęście tak duże jak w poprzednie dni, jednak szybko mogło się to zmienić. Łapy ślizgały mi się na rozmoczonej górskiej ścieżce prowadzącej do jamy, wielokrotnie niemal nie upadłem. Wbijałem pazury w ziemię przy każdym kroku, jednak niewiele to dawało. Istne bagno.
- Alfo! - krzyknąłem w głąb przestrzennej, jednocześnie dość mrocznej jaskini.
- Tak? - głos Hitama odbił się echem od ścian. Już za chwilę jego pysk wyłonił się z półmroku. Nowy Alfa był znacznie ode mnie młodszy, nawet od Suzanny. Nie potrafiłem zrozumieć tego wyboru, bo w końcu był tylko niedoświadczonym młodzikiem, ale nigdy głośno nie polemizowałem. Chciałem uniknąć zbędnych kłopotów.
- Zbliża się burza - oświadczyłem. To mu wystarczyło. Nieznacznie skrzywił pysk, po czym skinął głową.
- Jak daleko jest od nas?
- Kilka kilometrów, ale sądząc po wietrze przybędzie prędko.
Hitam nie udzieliwszy odpowiedzi powoli wyszedł na skraj jaskini i spod zmrużonych powiek wpatrywał się w chmury. Po raz kolejny grzmotnęło. Moje przypuszczenia się sprawdzały - burza była coraz bliżej. Zbliżyłem się do basiora, czekając na werdykt.
- Wezwij wszystkie wilki o żywiole powietrza, wody i elektryczności.
Skinąłem głową i wyszedłem z jaskini, uprzednio tworząc sobie nad głową ochronę nad opadami. Wyglądało na to, że po raz kolejny spróbujemy magicznie odgonić niesprzyjającą pogodę. W myślach powtarzałem imiona wilków, które posiadają któryś z wymienionych przez przywódcę żywiołów: Lind, Leah, Bona... I to chyba byłoby na tyle. Z jego słów wynikało również, że powinienem udać się do byłej Watahy Asai. Zadrżałem na samą myśl.
- Cześć, Dan - z zamyślenia wyrwał mnie dziwnie znajomy głos. Zatrzymałem się i zerknąłem na lewo. O ścianę wejściową do swojej jaskini opierała się wyjątkowo drobna wadera o dużych, intensywnie różowych oczach które w dodatku odbijały światło wydobywające się z wzorów pokrywających jej futro. Zdawały się być przez to jeszcze większe.
- Cześć, Moone - odparłem. Uśmiechnęła się, widząc, że ją poznaję.
- Nie przeszkadzam? W czymś pomóc?
- Jakbyś mogła - rzekłem szybko - Musisz sprowadzić wilki z żywiołem powietrza, wody i elektryczności. Jak najszybciej.
- Z Watahy Magicznych Wilków czy...? - tu urwała, patrząc na mnie pytająco.
- Możesz do tych z naszej - stwierdziłem, rozumiejąc, że ta dopiero weszła w wiek dorosły i mogło się jeszcze wiele wydarzyć, w razie jakby zagubiła się w okolicach nie do końca oswojonych jeszcze członków byłej Watahy Asai.
- Dobra, to już idę - oświadczyła i popędziła ku jaskini jednej z wader, którą musiałem sprowadzić. Przed nasilającym się deszczem chroniła się za pomocą skrzydeł. Po chwili otrząsnąłem się z zadumy i sam zacząłem biec w stronę zachodniej części Góry, gdzie mieściły się jaskinie wilków, których kolor futra zwykle był czarnym. Miałem znacznie dłuższą drogę. Jako, że łapy wciąż niemiłosiernie ślizgały mi się na błocie, nieco wspomogłem się żywiołem ziemi. To on również pozwolił przejść mi nad zatopionym terenem bez moczenia łap.
- Wilki! Potrzeba mi wszystkich władających nad powietrzem, elektrycznością i wodą! - krzyczałem, biegnąc nieopodal jaskiń, po moście wytworzonym z ziemi, który prawdopodobnie rozmoknie i opadnie do wody za zaledwie kilkadziesiąt minut.
Kilka pysków wychyliło się z niewielkiej wielkości jam, a gdy robiłem rundę z powrotem, część z nich już była gotowa do drogi. Ruszyła ścieżką w ślad za mną, jednak nie po tej samej, po której ja się poruszałem, a skalnej, po której chodziły na co dzień. Była ona równoległa do mojej. W końcu nasze drogi się połączyły - biegłem na czele dość okazałej grupki wilków z byłej Watahy Asai. Czułem się jak jakiś dowódca stada... Dobrze byłoby mieć swoją watahę - stwierdziłem nagle, lecz szybko wyzbyłem się tej myśli. Nie byłbym dobrym liderem. Brakło mi wielu cech, by godnie pełnić tę funkcję.
Doprowadziłem ich do Alfy. Czekał wraz z Suzanną, która jednak siedziała nieco głębiej w jaskini, wpatrując się w zamyśleniu w deszcz. Podniosła wzrok na nas dopiero, gdy byłem raptem dwa metry od niej.
- Musimy odgonić tę burzę - oświadczył stanowczo, lecz nie za głośno Hitam. Mimo to był doskonale słyszalny. Zauważyłem, że wadery sprowadzone przez Moone już czekały. Ona sama w zaciekawieniu wpatrywała się w każdego z przybyszów. Najwyraźniej nic nie broniło temu, by członkowie stada obserwowali akcję. Siedziała skryta za jednym z kamiennych filarów w jaskini Alf.
- A co jeśli się nie uda? - zapytała jedna z wader. Miała aksamitnie gładki głos, jednak nie udało mi się wypatrzeć w tłumie jej pyska. Hitam jednak nie odpowiedział. Jego wzrok uważnie badał rejon, gdzie między chmurami pojawiały się przebłyski.
- Powinniśmy uderzyć tam - oświadczył w końcu, wskazując za pomocą brody najbliższy rejon, gdzie właśnie błysnęło - Wszyscy na pozycje.
Musieliśmy improwizować. Pospiesznie wymieniliśmy się informacjami, kto nad jakim żywiołem panuje, a następnie przybraliśmy prowizoryczne ułożenie. Jeden z wilków na szczęście czytał książki na temat kręgów mocy, gdzie opisane były również najsilniejsze ułożenia w przypadku łączenia magii kilku osób. Ostatecznie byliśmy gotowi za niemal chwilkę. Zorganizowanie wilków z Watahy Asai mnie nieźle zaskoczyło.
- Na sygnał wycelujecie w tamto miejsce - oświadczył Alfa, unosząc łapę we wcześniej już wskazanym przez siebie kierunku. Następnie (nie wliczając w to deszczu i wiatru który zaczął robić się niepokojąco silny) zapanowała cisza. Hitam wpatrywał się w obrany przez siebie punkt, a następnie wykonał zamaszysty gest. Wszyscy natychmiast użyli całej swojej mocy, skupiając się w tamtym miejscu. Musiałem aż przymrużyć powieki z nawału wichury, kłujących wręcz kropelek wody, które wydobyły się z zabójczo prędkiego strumienia oraz oślepiających błyskawic. Tych jednak było najmniej. Wiatr wytworzony za pomocą wilków nieco mnie odsunął ku skrajowi Góry, jednak nie mogłem się przysunąć. Z nadmiaru używanej magii zdrętwiały mi wszystkie kończyny. Nie widziałem, czy sytuacja się poprawia, czy nie. Zamiast tego spróbowałem wykorzystać jeszcze więcej mocy, co sprawiło, że zaczęło mnie boleć nawet w kościach. W dodatku wytworzony przez nas krąg musiał wyciągać ze mnie jej jeszcze więcej, niż sądziłem, że potrafię.
Niespodziewanie poczułem, jak opuszczają mnie siły. Strumień mocy zaczął słabnąć, pozostałe magiczne wilki również zdawały się mdleć ze zmęczenia. Gdy już niemal zgasł, poczułem, jak jedna z łap mi się osuwa. Szybko ją cofnąłem. Inna wadera, znacznie ode mnie młodsza, nie miała jednak tyle szczęścia. Całkowicie utraciła przytomność i ześlizgnęła się. Nie zdążyłem jednak złapać ją za łapę. Zamiast tego śmignęła obok mnie ciemna smuga, która bez zastanowienia rzuciła się w stronę urwiska. Plątanina czarnych piór, futra i... lśniących na różowo włosów.

<Moone?>

Uwagi: Wataha Asai nosi nazwę Watahy Czarnego Kruka. Pisz częściej opowiadania!