Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 5 lipca 2017

Od Kai'ego, Aokigahary i Torance "Słodkich snów..." cz. 2

Zapis z rp na czacie prywatnym WMW z dnia 26.06.2017 r. Dla każdego z uczestników przyznane zostaje po 1 SG za op., 0,5 pkt. umiejętności oraz o 0,5 oceny z danego przedmiotu w górę.

 Marzec 2020 r.
- Torance, proszę, wystaw na zewnątrz tamtą miskę. Niech do środka napada trochę deszczówki. - Polecił nauczyciel, patrząc w kierunku nieco wysłużonego naczynia opartego o ścianę. Skinęła głową i wzięła w pysk wskazane naczynie. Wyszła na dwór i prawie natychmiast uderzyły w nią zimne krople deszczu. Zostawiła miskę i uciekła do jaskini.
- Wszystko się zgadza? - zapytał - Sprawdź, czy aby na pewno ilość odpowiada podanemu przeze mnie przepisowi. Macie do przygotowania dwie fiolki.
Skinęła głową i podeszła do składników.
- A jak to było...?
Niespodziewanie zza wyjścia jaskini słychać brzdęk i krzyk:
- GŁUPIA MISKA! - Wrzeszczy Aokigahara, która się o nią potknęła. Tori podskoczyła ze strachu i pobiegła sprawdzić co się stało. Co prawda bardziej martwiła się o miskę, niż koleżankę, ale...
Kai za to z nieustającym opanowaniem skierował spojrzenie ku wejściu do jaskini, oczekując na pojawienie się Aoki. Torance w tym czasie napotkała na niecodzienny widok: Aoki cała ubłocona stała obok potłuczonej od upadku miski. Weszła do jaskini cała brudna od błota i potargana. Fajna kąpiel błotna, myślała ze złością. Kiedy młodsza samica zniknęła w środku, Tori patrzyła dalej na wgniecioną z jednej strony miskę. Psuja, skomentowała w głowie.
Aokigahara odeszła na bok i zaczęła czyścić futro, wypluwając błoto z jamy ustnej. Torance wzięła do pyska wygięte naczynie i weszła z nim do jaskini. Wgniecenie było na tyle mocne, że zahaczało lekko o jej nos.
- Jest jakaś inna...? - zapytała nauczyciela.
- Na szczęście tak, ale i tak będę musiał wysłać kogoś do Miasta po zapasową - oznajmił, wzdychając cicho.
- Mogłaś pomóc - wymamrotała, zwracając się do Aoki.
- A ty mogłaś nie stawiać jej na przejściu.
- A gdzie miałam ją zostawić? Trzeba było patrzeć pod łapy, a nie na czubek nosa!
- Po drugiej stronie?
- Przejścia? I tak byś wpadła! - wykrzyknęła starsza.
- Zrobiłaś to specjalnie! - Zawarczała - Mogłaś to przynajmniej trochę odsunąć do przodu i w drugi bok!
- Nie szpiegowałam cię, ok? Skąd miałam wiedzieć, że poszłaś w krzaki na prawo?
- Myśl zanim coś zrobisz. Według mnie w ogóle nie używasz tego co masz w głowie... - Po dłuższym namyśle dodała: - A nie przepraszam, ty nic tam nie masz.
- Kiedyś skombinuję ci okulary, dobra? - prychnęła Tori.
- Proszę o spokój! - Wtrącił ostrzej, niż miał w zwyczaju. Było od razu widać, że powoli kończy mu się cierpliwość. - Aoki, rozumiem, możesz być zła, ale to nie jest rzecz warta aż takiej reakcji - Spojrzał na drugą uczennicę. - A ty, Torance, nie powinnaś odpowiadać na zaczepki.
Tori poczuła jak na skutek uwagi nauczyciela ogarnia ją zawstydzenie. Pomyślała: Idiotka. Po co w ogóle zniżam się do jej poziomu?
"Ja tam jestem z ciebie dumny - odpowiedział As - W końcu nie byłaś bierna, a trzeba było w końcu utrzeć jej nos.".
As, naprawdę ci dziękuję za słowa otuchy, ale... Na litość Boską! Miałeś nie odzywać się na lekcjach z Kai'm!
"No tak, przepraszam" - odparł skruszony. Wadera zerknęła lekko na nauczyciela, by widzieć jego reakcję. Kai spojrzał przelotnie w kierunku Torance, przechwyciwszy myśl, która nie miała takiego samego natężenia energii, co te należące do niej samej. Źródło było bardziej roztrzęsione, a chłód odczuwany wskazywał na płeć męską. Delikatnie zmarszczył brwi, ale raczej wolał się nie wtrącać w prywatne sprawy wadery.
"Nic nie powiedział!" - bronił się młody basior.
As... Zamknij się. Pogadamy po lekcji - skarciła kolegę. To, co za chwilę usłyszały zmroziło im krew w żyłach. Głos był niski, zdecydowanie męski, ale i jednocześnie znajomy:
Ale wszystko słyszał.
"O kurde. Dobry jest. Możliwe, że dorównuje Nevrze." - skomentował As. Tori podskoczyła że strachu, na obcy głos w swojej głowie. Do przyjaciela była przyzwyczajona, ale ta mocna i dominująca siła ja wystraszyła. As był pod tym względem delikatniejszy i spokojniejszy. Kai w tym czasie jak gdyby nigdy nic wstał z miejsca i przeszedł się na drugi koniec jaskini. W końcu w oczach Aoki na lekcji zapanowała w końcu dziwaczna cisza. Nie chciał wzbudzać jej zbytnich podejrzeń, więc mimo kłótni toczącej się we wnętrzu głowy Tori postanowił przeprowadzić dalej lekcję.
- Aoki, po tym jak wyszłaś, poleciłem twojej koleżance sprawdzić, czy wszystkie składniki się zgadzają. Możecie zrobić to teraz wspólnymi siłami.
"Dobra, to w takim razie nie przeszkadzam. Słyszymy się za godzinę!" - usłyszała, a po jego nonszalanckim tonie mogła przysiąc, że na jego pysku widniał szeroki, łobuzerski uśmiech.
Nareszcie... - pomyślała z ulgą, a jej wzrok utknął w postaci Aoki siedzącej tuż przy stercie. Wyglądała tak, jakby usiłowała w myślach skontrolować ilość poszczególnych ziół i zapewne to właśnie robiła. Tori podeszła do koleżanki z klasy i zaczęła przeglądać składniki, mrucząc coś pod nosem. Prawdopodobnie usiłowała przypomnieć sobie odpowiednią liczbę każdej z nich.
- Możesz się zamknąć? Przeszkadzasz mi - usłyszała opanowany głos samicy, na co zmarszczyła brwi. Aoki spokojna? Po kryjomu spróbowała trochę meliski czy co?, pomyślała Tor. Aokigahara w tym czasie oddzielała starannie rośliny. Wadera odrzuciła myśli o stanie emocjonalnym młodszej koleżanki i wróciła do sprawdzania składników. Po chwili zmarszczyła brwi. Coś jej tutaj nie pasowało.
- Nie ma tego czegoś od akacji. Nie pamiętam czy miały być liście, czy kwiaty...
- Kwiaty - Zerknęła na koleżankę, a później na ich stertę - Niech spojrzę...
- Dzięki, Aoki - Tori postanowiła być miła dla drugiej samicy.
- Torance, na serio zapomniałaś tych kwiatów? - Zapytała zdenerwowana
- Nie zaczynajcie się znowu kłócić... - wtrącił nauczyciel.
- Przepraszam! To... - zaczęła się tłumaczyć, jednak szybko przerwała - Może lepiej po nie pójdę. Zaczekaj chwilę. - Powiedziała i pobiegła szukać odpowiednich kwiatków. Nie było to trudne. Dziwnym trafem wrzosy, wierzby i akacje potrafiła rozpoznać z wielką łatwością, ale niestety były to chyba jedyne rośliny, z którymi nie miała problemów.
- Mam - Oznajmiła i wróciła z odpowiednią saszetką w pysku do Aoki - Teraz mamy wszystko, prawda?
- Cztery sztuki?
- Czekaj... - mruknęła i sprawdziła - Idealnie.
Torance uśmiechnęła się szeroko.
- Chyba wszystko - powiedziała Aoki po dłuższym namyśle.
- Dobra... A ilościowo dobrze? - Wiedziała, że samica miała niebywałą zdolność zapamiętywania wszystkiego co dotyczyło eliksirów, więc wolała upewnić się i zapytać. Może się czuć dowartościowana, pomyślała i uśmiechnęła się krzywo.
- Nie - powiedziała sarkastycznie - brakuje kwiatów akacji.
- Brakowało - wadera przesadnie zaakcentowała ostatnią sylabę - Teraz mamy.
- Aż taka głupia jesteś, że nie rozpoznajesz ironii? - Zaśmiała się - R-Z-A-L P-E-E-L!
Kai cicho westchnął, już nawet nie mając siły komentować wymiany zdań swoich uczennic. Tori również wypuściła z płuc powietrze z zrezygnowaniem i pomyślała: Starałam się. Zawsze coś, no nie?
- Proszę pana, nie będziemy mogli zaparzyć eliksiru jeżeli nie będziemy mieli wody... A miski raczej nie ma - Mówiąc to, spojrzała ukradkiem na Tor.
- Właśnie dlatego wystawiliśmy wcześniej naczynie. Poza tym, jak już wcześniej wspomniałem, jest tu gdzieś kolejna, którą nietrudno zauważyć - wyjaśnił ze spokojem nauczyciel tworzenia eliksirów.
Aoki rozejrzała się po pomieszczeniu. Zobaczyła miskę.
- Ach, no tak... Wystawić na deszcz?
- Wyjść za ciebie? - Tori naprawdę się starała, chociaż nie wiedziała dlaczego.
- Nie, dzięki - Rzekła, idąc po miskę - Przynajmniej obmyję się z błota.
Kiedy wadera opuściła jamę, Tori usiadła i opatuliła łapy ogonem. Nie wiedzieć czemu, ale zrobiło jej się nagle o wiele zimniej.
- Już się cieszę na powrót do siebie... - mruknęła.
Wówczas Aokigahara weszła do jaskini, a po jej futrze skapywały krople wody, tak jakby przed chwilą zanurzyła się w rzece.
- Leje jak z cebra - podsumowała. Otrzepała się i poszła do kąta. Usiadła i zaczęła wylizywać sierść.
- Tor, ty pójdziesz po miskę jak już zostanie napełniona wodą.
Toracne wzdrygnęła się na myśl, że jednak będzie musiała wyjść, ale się zgodziła bez zbędnych kłótni. Taki podział był sprawiedliwy. Wtedy spojrzała na młodszą. Aoki wylizywała swoją sierść niczym kot. Próbowała powstrzymać komentarz, cisnący się jej na język, ale bezskutecznie.
- Kici-kici, Aoki...
Przerwała na chwilę, uniosła wzrok na Torance. Odwal się, pomyślała i wróciła do czynności.
- O, zareagowałaś. Dobry kotek!
Musiałam..., skomentowała swoje zachowanie w myślach. Aoki zacisnęła szczękę, o mało nie przegryzając sobie języka. Kai odchrząknął.
- Przypominam o tym, że lekcja wciąż trwa.
- Czekamy aż się miska napełni - powiedziała pomiędzy liźnięciami.
- W takim razie... Co teraz mamy zrobić? - Zmrużyła oczy druga samica.
- Przygotować wywar. Wykonanie wcale nie jest tak skomplikowane jak mogłoby się wydawać. Należy wrzucić i zaparzyć wszystkie składniki prócz liści niebieskiego agrestu. Je należy zgnieść na papkę i wrzucić dopiero gdy woda będzie letnia.
- Przepraszamy, ale przecież czekamy aż się woda nazbiera - wtrąciła Aoki.
- Już przecież miska jest prawie pełna. - Oznajmił nawet nie patrząc w kierunku naczynia, choć rzeczywiście miał rację. - W tym czasie możecie rozpalić ogień.
- W sumie... Jest taka ulewa, że miska pewnie jest pełna - skomentowała Tori.
- Ja rozpalam - rzekła Aoki, wstała z miejsca i zaczęła ustawiać kamyki i patyki. Tori wyszła z jaskini, wzdychając z rezygnacji. Ledwo pojawiła się na zewnątrz, a poczuła, jak robi się jej jeszcze bardziej zimno. Żebym tylko nie była chora..., myślała. Spojrzała na naczynie, z którego wylewała się woda. W jaki sposób mogła je przenieść, żeby woda w nim została? Nie miała żadnych pomysłów. Może... Nosem? Durny pomysł, ale dobra.
W tym czasie Aoki zapytała:
- Ma pan coś czym można wskrzesić ogień?
Basior zerknął ku ścianie, przebiegając wzrokiem po całej tej apokalipsie.
- Zdaje się, że Fermitate gdzieś tu miał stertę krzesiw.
- Dziękuję - Zaczęła szukać kamyczków. W końcu coś znalazła.
Tymczasem Tori zaczęła przesuwać lekko miskę. Była bardzo ostrożna, starała się, żeby nic się nie rozlało, co jak się po chwili okazało było całkowicie bezsensowne. Naczynie wpadło na jakiś durny, wystający kamień i się przewróciło. Co prawda, nie było to tak mistrzowskie przewrócenie miski jak to w wykonaniu Aoki, ale wystarczyło, by ją opróżnić. Zanim się opanowała, z gardła Torance wypadło mało eleganckie słowo, jakim było głośne przekleństwo.

<C.D.N.>

Od Suzanny "Śmiertelnie ważne obowiązki" cz. 1 (cd. chętny)

Kwiecień 2019 r.
- N-nie patrz - szepce, a jego kręgosłup wygina się w łuk. Patrzę na niego beznamiętnymi, ciemnymi oczyma. Z gardła wyrywa mu się głośny wrzask, a jego ciało drży w konwulsjach. To jeden z tych momentów, kiedy nie wiem nawet o czym myślę. Z całą pewnością nie jest to ani strach, ani nawet nerwowość. Swój wzrok skupiłam na jednym z jego pazurów. Był ułamany. Nie przeszkadzał mu on?
***Parę godzin wcześniej***
- Suzanno, słabo mi - wymamrotał.
- Wyjdź poza jaskinię - mruknęłam, wciąż nie otwierając ślepi. Było wcześnie rano, a on jak zwykle żalił mi się z rzeczy, z którymi powinien radzić sobie sam. Usłyszałam, jak wymiotuje na zewnątrz, a moje nozdrza podrażnił smród jego wczorajszego posiłku. Położyłam łapę na nosie, jakby mając cichą nadzieję na ustanie nieprzyjemnego zapachu. Fermitate był już dorosły, a zachowywał się jak dziecko. Zakasłał jeszcze kilka razy i powiedział ledwo słyszalnie:
- Chyba pójdę do Wodopoju pozbyć się tego ohydnego smaku...
Nabrałam wielkiej ochoty rzucenia się na niego i wydrapania mu oczu albo chociażby porządnego potrząśnięcia nim. Skończyło się na tym, że szybko odszedł, a ja starając się naprawić zszarpane nerwy wbiłam pazury w posłanie. Po co on mi o tym wszystkim mówi? Kim była jego matka, że wychowała takiego mamisynka? Brakuje tylko tego, żeby zdawał mi relację z tego, jak się załatwia.
Im dłużej tak leżałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że zbliża się świt, a ja muszę wstawać, bo mam łapy pełne roboty. Podniosłam się z posłania i przeciągnęłam, starając się skupić na tym, że muszę kogoś zatrudnić do wysprzątania mieszkania w Mieście. Niespiesznie wyszłam na zewnątrz i zmierzyłam najbliższą okolicę wybrednym spojrzeniem. Ostatnio nie miałam zbyt pogodnego nastroju, ani tym bardziej chęci do uśmiechania się. Jedyne co mi dokuczało to niesamowite zmęczenie.
Co jeszcze musiałam dzisiaj zrobić? Oficjalnie ogłosić możliwość zgłaszania się na nauki matematyki i języka, znaleźć nauczyciela tego pierwszego przedmiotu, sprawdzić patrole, przeprowadzić dwa treningi oraz lekcję sztuk kreatywnych... Na samą myśl o tym wszystkim miałam dosyć tego dnia. Pewnie znowu będę spać o połowę krócej niż powinnam, a jutro czeka mnie powtórka z rozrywki. Nie wiedziałam sama do końca, skąd się wzięły te wszystkie rzeczy na mojej liście zadań. Od dłuższego czasu pojawiały się samoczynnie i sama już powoli zaczynałam zapominać, jak to jest mieć czas wolny. Teraz dla mnie było nie do pomyślenia to, że miałam go całkiem sporo. Bez względu na to, jakim półgłówkiem był Fermitate, niezaprzeczalnie sprawiał, że miałam o połowę zajęć mniej. Sama nie wiem, jak dałabym bez niego radę. Może po prostu nie zdołałabym zrobić tego wszystkiego na czas.
***
- Dziś na lekcji sztuk kreatywnych zajmiemy się malarstwem. Przyniosłam wam kilka barwników z roślin, którymi będziecie mogli pomalować kamienie i kawałki kory...
Rozległy się radosne okrzyki szczeniąt. Tylko na to czekały. Dosłownie wypytywały od swoich pierwszych lekcji. Zmierzyłam ich wszystkich beznamiętnym spojrzeniem. Najbardziej uradowana była chyba Sakura. W końcu robiła naprawdę niezłe postępy w dziedzinach związanych z jakimikolwiek formami sztuki. Już chciałam wyjaśnić maluchom, jak należy wykorzystać zawartość słoików, które wcześniej przytaszczyłam w wojskowym plecaku kupionym w Mieście, gdy na Szczenięcą Polanę wpadł Shiryu.
- Femitate jest chory!
Westchnęłam cicho i ruszyłam w kierunku posłańca.
- Biegunka? - zapytałam cicho, nie całkiem przyjemnym tonem.
- Nie, coś dużo gorszego - Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami - Pluje krwią, wije się z bólu, ma wysoką gorączkę... Nie wygląda to dobrze.
Zamarłam na ułamek sekundy. Czyli jednak wcale nie zatruł się czymś. Ostatnimi tygodniami coś wspominał, że czuje się gorzej, ale nie przywiązywałam do tego większej wagi. W końcu mogła to być kolejna drobnostka, o której mówił nie wiadomo jak długo. Przeklęłam w duchu.
- Shiryu, poprowadź lekcje do końca. Szczeniaki mają namalować to, jak widzą watahę przyniesionymi przeze mnie farbami. Mogą bez problemu umaczać futerko, ale później powinny iść się umyć.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja pobiegłam najszybciej jak tylko byłam w stanie do jaskini należącej do mnie i mojego partnera. Rzeczywiście wyglądał tak źle, jak przedstawił to Shiryu, jak nie gorzej. Miał podrapane łapy, prawdopodobnie wielokrotnie upadał. Oczy zaczerwienione, broda zalana krwią, która znajdowała się również na podłożu.
Właśnie tym sposobem znalazłam się tutaj. Stałam nad wijącym się z bólu Fermitate, skupiając się raczej na tym, że ma złamany paznokieć. Był dziwnie wygięty i postrzępiony na końcu. Zmarszczyłam nos.
- Lekarz! Lekarz! - wył mój partner, wykrzywiając się na dziwne sposoby. Pospiesznie wyszłam z jaskini. Od dłuższego czasu nie mieliśmy w Watasze Magicznych Wilków żadnego oficjalnego medyka, więc nie pozostało mi nic innego, jak udać się do byłych członków Watahy Czarnego Kruka. Wiele z nich siedziało w niepokojący sposób pod drzewami. Byli z pewnej odległości jedynie czarnymi sylwetkami ze świecącymi, złowieszczymi oczami. Nie ruszali się. Wyglądali jak jakieś zjawy z koszmaru. Przełknęłam ślinę, ale nie przestawałam się zbliżać.
- Wasz przywódca jest śmiertelnie chory! - rzuciłam, jeszcze nie stając dobrze przed nimi - Czy znajdzie się tu ktoś, kto zna się dość dobrze na leczeniu, by go uzdrowić?
Popatrzyli po sobie. Wystąpiła na przód smukła wadera o przerażająco wydłużonym pysku i bardzo długich uszach. Odór, który wydzielała skojarzył mi się od razu ze śmiercią. Nie miałam jednak innego wyjścia. Musiałam jej zaufać.
- Podejrzewam, że jego czas dobiegł końca - odezwała się w końcu. Jej głos był cichy, przypominający syczenie węża. Zadrżałam. Nie podobało mi się to wszystko. Nie znałam tradycji Watahy Czarnego Kruka, więc tym bardziej byłam zagubiona. O co mogło chodzić? Dostrzegając moje zagubione spojrzenie, opowiedziała cierpliwie:
- Za cenę naszych umiejętności musimy zapłacić nie tylko zrujnowaniem zdrowia psychicznego, ale i również krótkim żywotem. Każdy ma od początku dni policzone i zwykle mamy ich znacznie mniej, niż przeciętne wilki - przerwała, jakby straciła dech. Może była słabowita? Nie, patrząc na pozostałe wilki z jej stada nie chciałam w to wierzyć. A może i jej zostało mało czasu? - Niestety nie zawsze da się przewidzieć, ile dokładnie ich będzie. Jest to zależne od czynnika, którego nie znamy i raczej nigdy nie poznamy.
- To przez tę miksturę, którą musicie wypić przy rytuale przyjęcia do watahy?
- Tak... Dodaje nam siły, ale pozbawia częściowo wspomnień... Całe szczęście, że już tego nie praktykujemy. Całe szczęście, że wataha upada - ostatnie zdania wypowiadała już szeptem. Spojrzenie miała puste. Nigdy jeszcze chyba nie zdarzyło mi się spotkać kogoś, kto by się tak cieszył na upadek własnego stada, które w końcu już nie jedno w swoich dziejach przetrwało.
Weszłyśmy do środka. Fermitate wciąż w drgawkach już zdawał się nie mieć siły. Jego głowa bezwładnie zwisała na dół, gdyż leżał na jednej ze skalnych półek. Musiał wcześniej zrzucić wszystkie stojące tam wcześniej rzeczy. Moje rzeczy. Wazoniki się potłukły, zakurzone pudełka wraz z zawartością rozsypały, a książki leżały rozrzucone, często powykrzywiane w dziwny sposób. Z jego pyska kapała spieniona ślina zmieszana z krwią. Oczy były niemalże wywrócone białkami na wierzch. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co się właśnie działo. On naprawdę umierał. I to w tak żałosny sposób. W przeciągu zaledwie kilku godzin. Lepsze to niż jakby miał się męczyć miesiącami, ale mimo wszystko... Nie wszyscy zdołają się z nim pożegnać.
Nieznajoma wadera zabrała się za badania, lecz bardzo szybko podała diagnozę - spowodowane było to tą przeklętą miksturą. Właściwie to nawet nie byłam w stanie się ruszyć. Mogłabym pobiec po resztę watahy, ale jak sam Fermitate wcześniej prosił - nie chciał, by ktokolwiek go widział w tym stanie. Właściwie to mu się nie dziwiłam. Usiadłam więc i patrzyłam. Wadera wyszła z jaskini, żałobnie spuszczając głowę. Basior akurat ledwo łapał oddech, a jego wzrok był nieobecny. Nie miałam pojęcia, czy zdaje sobie sprawę z mojej obecności.
- Hej, chciałabym cię przeprosić - zaczęłam delikatnie. Aż wstrzymał oddech, a wzrok jego zmęczonych oczu nakierował się na mnie - Trochę cię męczyłam ten cały czas, a przecież chciałeś mi pomagać, nie? Szło ci to całkiem nieźle. Nie lubię chwalić innych, dlatego mogło ci się zdawać, że cię nienawidzę. Nie przepadałam za tobą, ale widziałam, że się starasz. To dobra cecha. W takim razie przepraszam cię i dziękuję za razem. Byłeś bardzo miłym i pomocnym partnerem, Fermitate.
Słuchał mnie z uwagą. Gdy skończyłam swoje przemówienie, które poszło mi zaskakująco łatwo, nadal się we mnie wpatrywał jak zaklęty. Wziął oddech, najwyraźniej chcąc też coś powiedzieć, ale przerwał mu kolejny bolesny jęk. Znowu zaczął się kręcić, o mało nie spadając, ale widziałam, że już nie miał sił. Jak długo się już tak męczył? Nie było mnie cały dzień w jaskini. Musiało mnie naprawdę wiele ominąć.
Nagle całkiem znieruchomiał, powietrze uleciało z jego płuc. Mięśnie zelżały, wzrok stał się pusty. Poczułam się tak, jakby zabrakło mi gruntu pod łapami.
- Fermitate? - Zapytałam. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wstałam i podeszłam bliżej - Fermitate?
Nie odpowiadał. Jego klatka piersiowa przestała się unosić. Przyłożyłam delikatnie ucho... i nic. Żadnych oznak życia. Nawet bicia serca. Umarł. On naprawdę umarł. Odsunęłam się o kilka kroków, nie odrywając od niego spojrzenia. Ciężko było mi to przyjąć do wiadomości. I co teraz? Będę sama? Czy będę musiała ponownie wziąć ślub z kolejno wybranym wilkiem z Watahy Czarnego Kruka?
***
W jaskini byłego partnera spędziłam długi czas. Miałam cały czas nikłą nadzieję, że zaraz się obudzi, ale nic takiego się nie stało. Mogłam się tego spodziewać. Niedawno ogłosiłam zebranie pod Pomarańczowym Drzewem. Teraz wszystkie wilki siedziały pod bursztynowo-złocistą koroną drzew, kołyszącą się delikatnie na wiosennym wietrze. Niektóre liście opadały na ziemię. Żółty Las zawsze mnie trochę absorbował...
Nie mogłam jednak skupiać się na tym, jak teraz wyglądał las. Moje myśli były w dużym rozproszeniu, ale przecież musiałam ogłosić to, co stało się popołudniu. Był wieczór, a całe stado zaniepokojone czekało na wieści. Wszyscy już przybyli. Wyłoniłam się zza pnia. Ich spojrzenia zatrzymały się na drobnej mojej postaci. Znowu było mi słabo, ale musiałam jakoś przez to przebrnąć.
- Fermitate umarł! - krzyknęłam donośnym głosem - Sprawował władzę w Watasze Magicznych Wilków przez okres około trzech lat. Niestety wilki z Watahy Czarnego Kruka w dużej mierze szybko przemijają. Ich życie jest znacznie krótsze od naszego... Pogrzeb odbędzie się jutro wieczorem. Prosiłabym o obecność. Ponadto wtedy zdecydujemy, kto ma zostać nowym samcem Alfa. Obawiam się, że nie zdołam pełnić tej funkcji całkowicie sama - Zrobiłam w tym momencie pauzę, przypominając sobie o pewnej rzeczy, którą powinnam załatwić już wcześniej. Bojąc się, że jej zapomnę, dodałam: - Ponadto chciałabym wiedzieć, czy jest tu ktoś, kto zechciałby się udać do naszego mieszkania w Mieście i nieco posprzątać. Jest mocno zaniedbane... 

<Ktoś chętny?>