Wschodziło kolejne słońce mojej wędrówki. Podniosłem się, otrząsłem z wilgoci i poszedłem zapolować. Wystarczy, że wyszedłem na powierzchnię, a już słyszałem króliki, nornice i sarny. Jako, iż od kilku dobrych dni nie miałem dobrego kawałka mięsa w pysku, upolowałem dwie młode nornice. Po krótkim odpoczynku wyruszyłem w drogę. Dzień mijał, las stawał się żywszy. W zaroślach biegało coraz więcej królików, lisów i innych małych zwierząt.Przywykłem do ich odgłosów chodzenia. Mniej "pospolitym" zwierzęciem jakim spotkałem, okazał się łoś. Dumnie chodził po lesie, uważał się za władcę tych terenów. Dla niego żadne zwierzę się nie równało z nim. Obserwowałem go przez dłuższą chwilę do momentu, gdy mnie zauważył. Zaczął biec w moją stronę, a ja bojąc się o własną skórę, zacząłem uciekać. Biegłem jak trafiony piorunem. Nie wiem dlaczego biegłem tak długo, łoś w pierwszych minutach pościgu zrezygnował. Wymęczony biegiem, znalazłem mała polanę niedaleko strumienia. Napoiłem się i odpoczywałem. Po kilku minutach ruszyłem w dalszą drogę. Niebo zaczęło ciemnieć. Musiałem poszukać jakiejś jaskini bądź zagłębienia w ziemi. Podczas poszukiwań usłyszałem szelest w pobliskich krzakach. Różnił się od innych. Kojarzyłem ten dźwięk, ale po chwili namysłu, zrozumiałem, że to był wilk. Do moich uszu docierał prawie taki sam dźwięk jak tamtego dnia, gdy utraciłem matkę i wzrok w prawym oku. Zebrałem siły.
- Wiem, że tam jesteś. Nie musisz się chować, nie zagryzę cię - rzekłem. - Nawet nie wiem, czy mam się bać.
Byłem przygotowany na atak napastnika. Nigdy nie czułem takiej adrenaliny. Potyczka mogła się zakończyć okaleczeniem mnie lub przeciwnika, a nawet śmiercią jednego z nas. Sekundy mijały niczym godziny, aż w końcu z krzaków z prawej strony zaszarżował dorosły wilk. Szansę na zwycięstwo miałem znikome.
<Ktoś chciałby mnie napaść, na waszym terytorium?>
Uwagi: Nie stawiaj cudzysłowie za pomocą dwóch przecinków!
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
piątek, 17 czerwca 2016
Od Valki "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz. 6
Kucnęłam w krzakach i patrzyłam jak kolejne wilki przechodzą, chcąc dotrzeć na teren swojej watahy.
- Xan, co robisz? - usłyszałam za sobą kpiący głos, który zdawał się być dziwnie znajomy. Obróciłam głowę i popatrzyłam w kierunku wilka z wysoko uniesionym podbródkiem na znak wyższości. Posłałam mu nienawistne spojrzenie, domyślając się, że tak jak zawsze stosunki między tą dwójką powinny być dość trudno zrozumiałe. Uśmiechnął się tylko i nachylił się nad moim uchem i wyszeptał:
- Słyszałeś? Asai nie żyje. Wygląda na to, że będziemy między sobą konkurować o jej stanowisko.
Przymrużyłam oczy i popatrzyłam na basiora. Podobno jest bystry, a jednak nie wpadł na to, że prawdziwy Xander nie żyje, a obok niego stoi jego córka.
- Tak? Skoro ci na tym zależy, to proszę bardzo. To ciebie, nie mnie wybrała na swojego zastępcę.
Shadow wywrócił oczami i się odsunął.
- O wszystkim zadecyduje głosowanie... Ale pamiętaj, że wygra ten lepszy - posłał mi znaczące spojrzenie. Chciał mi rzucić wyzwanie. Nie miałam zbytnio chęci, ani tym bardziej umiejętności, by je przyjąć, bo jedyne co mogłabym zrobić, to ośmieszyć własnego ojca.
- Nie idziesz wspomóc reszty? Niektórzy bardzo to przeżywają - zmieniłam temat, patrząc na zapłakaną i roztrzęsioną waderę, na którą nikt zdawał się nie zwracać uwagi. Inni rozmawiali między sobą ściszonymi głosami, stojąc w licznych grupkach. Mimo, że nad terenami Watahy Magicznych Wilków wznosiło się słońce, to nad Watahą Asai wisiały jednolicie ciemne chmury, a gęsta mgła paliła w gardło.
- A po co? Powinni być twardzi. Skoro tacy nie są, to już nie mój problem. Sądziłem, że jesteśmy tego samego zdania.
Niech to szlag. Za mało znałam Xandra, by udawać go całkowicie idealnie. Moje umiejętności też pozostawiały wiele do życzenia. W duchu błagałam, aby nie zorientował się, że coś jest nie w porządku.
- Ból to najlepsza nauka dla każdego - dodał po chwili, a następnie nawet się nie odwracając ruszył w kierunku placu głównego. Poczułam ostre ukłucie w sercu. W sumie miał trochę racji. Poczułam opuszczające mnie siły... Nie! Nie mogę się teraz poddać! Muszę dowiedzieć, co knują i jak wygląda ich system wewnętrzny.
Wypełzłam z krzaków i podążyłam w ślad za Shadow'em, który dołączył się do najliczniejszej grupy dyskusyjnej.
- Kto przejmie teraz stanowisko przywódcy? - zapytał, ale w jego oczach dostrzegłam pewien błysk. Wilki popatrzyły na siebie niepewnie.
- Jeszcze to ustalamy... - mruknął jakiś chuderlawy basior.
- A czy zapomnieliście, kto był prawą łapą Asai? - warknął, nachylając się nad samcem. Skulił się. Obserwowałam to wszystko z pewnej odległości.
- Ty... - pisnął.
- No więc właśnie - wyprostował się - W takim razie kto powinien zostać władcą?
- Ty, panie... - odezwał się po raz kolejny. Shadow uśmiechnął się zadowolony. Pozostałe wilki również wyczuwając coś, co im się nie spodobało w jego tonie głosu i zachowaniu, zaczęły się wycofywać z podkulonymi ogonami.
- Ale głosowanie... musimy zrobić głosowanie... - odezwał się jeden, ale Shadow posłał mu dzikie, wręcz mordercze spojrzenie. Wilk wyglądał tak, jakby miał zaraz paść na zawał z nerwów.
- Naprawdę? A nie lepiej byłoby wybrać tego, którego oznaczyła sobie Asai przed śmiercią? - ryknął na tyle głośno, że serce zabiło mi mocniej. Wilk, który mu podpadł faktycznie się przewrócił. Dostał napadu astmy lub właśnie zawału. Nie znam się na tym, ale w każdym razie miał nieprzyjemne dla oka drgawki na cały ciele. Chciałam podbiec i mu pomóc, tak samo jak pozostali, ale wiedzieliśmy, że to by tylko pogorszyło sytuację i rozwścieczyło Shadow'a. Przesunął wzrokiem we wszystkie wpatrujące się w niego wilki. Zaczął się cicho śmiać. Nie był to normalny śmiech, bo wręcz psychopatyczny.
- Pokłon przed nową Alfą! - wykrzyknął na tyle głośno, że jego głos rozległ się na całym placu. Wilki po chwili niedowierzania i przerażenia jednak zdecydowały się paść na kolana i ukłonić na tyle nisko, by dotknąć nosami ziemi. Jego śmiech przeobraził się w niemożliwy do opanowania nawał. Zwariował. Jeszcze bardziej zwariował. Serce mi się ścisnęło na blade wspomnienie tego, jaki był kiedyś. Teraz tylko ja stałam i patrzyłam na niego bez wyrazu. Zauważył to już chwilę później.
- Xander? A ty co? Myślisz, że jesteś lepszy? Kłaniaj się, jak pozostali.
- Nie zrobię tego.
- Jak to nie?!
Spojrzałam zmartwiona na resztę. Po ich minach można było bez problemu uznać, że mają wątpliwości odnośnie nowej władzy, a obecne traktowanie ich jest nienaturalne. W duchu zaczęłam im współczuć. To była tak naprawdę teraz ich sprawa, nie moja. Gdyby tylko ktoś mu się narzucił, gdyby ktoś odważyłby się odezwać prócz mnie... Może wtedy by siebie uratowali. W tej sytuacji jestem niestety całkowicie bezużyteczna. Nie dowierzając ich zrezygnowaniu, wykrzyknęłam:
- Pozwolicie tak sobą pomiatać?!
Po raz kolejny zdumiałam się na siłę głosu kogoś, w kogo skórę weszłam. Wilki zrozumiały, w czym rzecz i co chcę im przekazać. Niepewnie zaczęły spoglądać na siebie, jednak nie podnosząc się z ziemi. Shadow-owi chyba puściły nerwy, bo wrzasnął na całe gardło, aby mnie pojmali i zamknęli w najciemniejszej celi.
Na początku starałam się szukać pozytywnych stron. Może w ten sposób dowiem się więcej, niż jakbym paradowała sobie po "mieście"? Po godzinie siedzenia w bezruchu i opracowywania planu oraz podnoszenia samej siebie na duchu, poczułam opuszczające mnie siły i dziwną lekkość. Domyśliłam się, że wróciłam do swojej prawdziwej postaci. Kłopot może się pojawić w momencie, gdy ktoś przyjdzie na kontrolę... Wątpię, abym zdołała kiedykolwiek ponownie dokonać zmiany ponownie w jego postać.
Siedziałam już tak skulona najodleglejszym kącie celi, w którym to właśnie do mnie dotarło wszystko to, co mnie spotkało w ciągu tych kilku dób. Poczułam napływające do oczu łzy. Jak mogłam zabić własnego ojca? Już nie chodzi o samo to, że nie będę potrafić wrócić do jego postaci... tylko o to, że dokonałam ojcobójstwa. Pokonałam w ten sposób złoczyńcę, jednak wciąż byliśmy rodziną. A teraz... teraz... On nie wróci. Nawet jeśli rzekomo był nieśmiertelny, nie odrodzi się. Nie pamiętam, gdzie zakopałam jego głowę... Odcięłam mu głowę i z zimną krwią dokonałam bezceremonialnego pochówku. Teraz jego ciało pewnie gdzieś gnije. Powinnam wbrew wszystkiemu zapewnić mu godny pogrzeb...
Podwinęłam pod siebie ogon. Cicho łkałam, nie wiedząc co zrobić. Jestem w wyjątkowo beznadziejnej sytuacji. Nie jestem zdolna do żadnego, chociażby najmniejszego ruchu. W co ja się wpakowałam? Teraz tutaj zginę. Chciałam jeszcze chociażby kilku rzeczy dokonać w życiu, które pewnie teraz nie mają już żadnego znaczenia. Jestem nikim dla tak wielkiego świata. Moje marzenia mogą przepaść, tu i teraz. Nie będę tęsknić, ani nikt za mną...
Dokonałam morderstwa, więc trafię do piekła. Pójdę do taty. Zamknęłam zapuchnięte od łez oczy i wyobraziłam sobie go, kawałek po kawałeczku. Jego ciepłe futro i miły zapach wrzosów. Lśniące, wyjątkowo czułe zielone oczy, które należą do basiora skorego do zabawy z dzieckiem. (Przejmujące zimno panujące w podziemiach przejmowało moje ciało.) Wspólne turlanie się z zielonych pagórków we watasze i śmiech przez cały ten czas. Siedzenie w lesie, obserwowanie zza krzaków króliczki i ich wesołe kicanie w tę i wew tę. (Powoli zapadałam w ciemność.) Bieganie bez sensu w koło, byleby mnie zmęczyć i móc wieczorem położyć spać...
Moje wyjątkowo pesymistyczne rozmyślania przerwał huk dobiegający zza masywnych, metalowych drzwi, za którymi się znajdowałam. Otworzyłam oczy i głupio sądząc, że coś dostrzegę, wpatrywałam się w kierunku, w którym miały się one właśnie znajdować. Miałam naiwną nadzieję, że ktoś mnie uratuje. Z jednej strony o to w duchu błagałam, ale z drugiej chciałam być już u boku taty. Ku mojemu zdumieniu drzwi się otworzyły na oścież. Oślepiona nagłym blaskiem, zmrużyłam oczy. Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie, że będąc sobą nie widzę dobrze, a świat jest wyjątkowo zamazany. Zorientowałam się tylko, że w oświetlonym korytarzu stoi wilk i patrzy na mnie. Trwało to jednak raptem chwilę, bo jego cień zniknął i popędził dalej, otwierając kolejne to zasuwy ciężkich wrót do celi.
Powoli wstałam, nie wiedząc, czego mam się spodziewać i podeszłam do wyjścia z mojego więzienia. Wciąż mrużyłam oczy, próbując cokolwiek dostrzec, ale prócz mieszaniny kolorowych plam nie widziałam nic. Za to słyszałam, i to dobrze. Krzyki, radosne krzyki, lecz nie tylko. Inni byli przerażeni. Nie wiedziałam, że był tu ktokolwiek prócz mnie... ani tym bardziej, jak długo mogli tu przebywać. Ja po tych kilku godzinach miałam dosyć...
Wmieszałam się w powstający tłumek uwolnionych więźniów. Niewyobrażalnie śmierdzieli. Nie myli się od dawna. Również biegiem ruszyłam w ślad za nimi, a raczej za ich radosnymi okrzykami. Widziałam coraz słabiej, zranione płuco niewyobrażalnie piekło... więc upadek był nieunikniony. Gwałtownie zawróciło mi się w głowie i nim odzyskałam czucie, leżałam już na ziemi. Mdlejąc uświadamiałam sobie, że w pewnym momencie podbiegły do mnie jakieś wilki i próbowały wymusić ode mnie jakiekolwiek słowo, dające im znać, że żyję i jestem przytomna. Próbowałam otworzyć oczy, ale to było ponad moje siły. Straciłam przytomność.
- Jak się nazywasz? - zapytał jakiś głos. Był delikatny, ale i za razem męski.
- Fal... - sapnęłam, nie mogąc niczego z siebie więcej wydusić. Poczułam, jak pot spływa po moim ciele. Musiałam mieć wysoką gorączkę.
- Radziłbym jeszcze poleżeć. - Usłyszałam ten sam głos, co wcześniej. Skierowałam spojrzenie w jego kierunku, ale prócz cienia nie zobaczyłam nic. Po chwili namysłu położyłam się ponownie na twardym kamieniu. Tu również było duszno, więc doszłam do wniosku, że wciąż byłam na terenie sąsiadującej z Watahą Magicznych Wilków. - Widzę, że czujesz się już lepiej.
Nie odpowiedziałam. Pozwoliłam mu mówić.
- Nie mamy szpitala, więc zabrałem cię do siebie. Kim jesteś?
- V-valka... - wydusiłam. Oczekiwałam na odpowiedź, lecz ta nie nadeszła szybko. Chyba nie był nazbyt rozmowny. Domyśliłam się, że pewnie na mnie patrzy.
- Alvarleg.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to może być jego imię. Z trudem skinęłam głową. Chciałam zapytać o powód mojego uwolnienia, ale nie byłam w stanie. W jaskini zapanowała cisza. Miałam tyle pytań, ale żadne z nich nie zostało wypowiedziane...
<C.D.N.>
Uwagi: brak.
- Xan, co robisz? - usłyszałam za sobą kpiący głos, który zdawał się być dziwnie znajomy. Obróciłam głowę i popatrzyłam w kierunku wilka z wysoko uniesionym podbródkiem na znak wyższości. Posłałam mu nienawistne spojrzenie, domyślając się, że tak jak zawsze stosunki między tą dwójką powinny być dość trudno zrozumiałe. Uśmiechnął się tylko i nachylił się nad moim uchem i wyszeptał:
- Słyszałeś? Asai nie żyje. Wygląda na to, że będziemy między sobą konkurować o jej stanowisko.
Przymrużyłam oczy i popatrzyłam na basiora. Podobno jest bystry, a jednak nie wpadł na to, że prawdziwy Xander nie żyje, a obok niego stoi jego córka.
- Tak? Skoro ci na tym zależy, to proszę bardzo. To ciebie, nie mnie wybrała na swojego zastępcę.
Shadow wywrócił oczami i się odsunął.
- O wszystkim zadecyduje głosowanie... Ale pamiętaj, że wygra ten lepszy - posłał mi znaczące spojrzenie. Chciał mi rzucić wyzwanie. Nie miałam zbytnio chęci, ani tym bardziej umiejętności, by je przyjąć, bo jedyne co mogłabym zrobić, to ośmieszyć własnego ojca.
- Nie idziesz wspomóc reszty? Niektórzy bardzo to przeżywają - zmieniłam temat, patrząc na zapłakaną i roztrzęsioną waderę, na którą nikt zdawał się nie zwracać uwagi. Inni rozmawiali między sobą ściszonymi głosami, stojąc w licznych grupkach. Mimo, że nad terenami Watahy Magicznych Wilków wznosiło się słońce, to nad Watahą Asai wisiały jednolicie ciemne chmury, a gęsta mgła paliła w gardło.
- A po co? Powinni być twardzi. Skoro tacy nie są, to już nie mój problem. Sądziłem, że jesteśmy tego samego zdania.
Niech to szlag. Za mało znałam Xandra, by udawać go całkowicie idealnie. Moje umiejętności też pozostawiały wiele do życzenia. W duchu błagałam, aby nie zorientował się, że coś jest nie w porządku.
- Ból to najlepsza nauka dla każdego - dodał po chwili, a następnie nawet się nie odwracając ruszył w kierunku placu głównego. Poczułam ostre ukłucie w sercu. W sumie miał trochę racji. Poczułam opuszczające mnie siły... Nie! Nie mogę się teraz poddać! Muszę dowiedzieć, co knują i jak wygląda ich system wewnętrzny.
Wypełzłam z krzaków i podążyłam w ślad za Shadow'em, który dołączył się do najliczniejszej grupy dyskusyjnej.
- Kto przejmie teraz stanowisko przywódcy? - zapytał, ale w jego oczach dostrzegłam pewien błysk. Wilki popatrzyły na siebie niepewnie.
- Jeszcze to ustalamy... - mruknął jakiś chuderlawy basior.
- A czy zapomnieliście, kto był prawą łapą Asai? - warknął, nachylając się nad samcem. Skulił się. Obserwowałam to wszystko z pewnej odległości.
- Ty... - pisnął.
- No więc właśnie - wyprostował się - W takim razie kto powinien zostać władcą?
- Ty, panie... - odezwał się po raz kolejny. Shadow uśmiechnął się zadowolony. Pozostałe wilki również wyczuwając coś, co im się nie spodobało w jego tonie głosu i zachowaniu, zaczęły się wycofywać z podkulonymi ogonami.
- Ale głosowanie... musimy zrobić głosowanie... - odezwał się jeden, ale Shadow posłał mu dzikie, wręcz mordercze spojrzenie. Wilk wyglądał tak, jakby miał zaraz paść na zawał z nerwów.
- Naprawdę? A nie lepiej byłoby wybrać tego, którego oznaczyła sobie Asai przed śmiercią? - ryknął na tyle głośno, że serce zabiło mi mocniej. Wilk, który mu podpadł faktycznie się przewrócił. Dostał napadu astmy lub właśnie zawału. Nie znam się na tym, ale w każdym razie miał nieprzyjemne dla oka drgawki na cały ciele. Chciałam podbiec i mu pomóc, tak samo jak pozostali, ale wiedzieliśmy, że to by tylko pogorszyło sytuację i rozwścieczyło Shadow'a. Przesunął wzrokiem we wszystkie wpatrujące się w niego wilki. Zaczął się cicho śmiać. Nie był to normalny śmiech, bo wręcz psychopatyczny.
- Pokłon przed nową Alfą! - wykrzyknął na tyle głośno, że jego głos rozległ się na całym placu. Wilki po chwili niedowierzania i przerażenia jednak zdecydowały się paść na kolana i ukłonić na tyle nisko, by dotknąć nosami ziemi. Jego śmiech przeobraził się w niemożliwy do opanowania nawał. Zwariował. Jeszcze bardziej zwariował. Serce mi się ścisnęło na blade wspomnienie tego, jaki był kiedyś. Teraz tylko ja stałam i patrzyłam na niego bez wyrazu. Zauważył to już chwilę później.
- Xander? A ty co? Myślisz, że jesteś lepszy? Kłaniaj się, jak pozostali.
- Nie zrobię tego.
- Jak to nie?!
Spojrzałam zmartwiona na resztę. Po ich minach można było bez problemu uznać, że mają wątpliwości odnośnie nowej władzy, a obecne traktowanie ich jest nienaturalne. W duchu zaczęłam im współczuć. To była tak naprawdę teraz ich sprawa, nie moja. Gdyby tylko ktoś mu się narzucił, gdyby ktoś odważyłby się odezwać prócz mnie... Może wtedy by siebie uratowali. W tej sytuacji jestem niestety całkowicie bezużyteczna. Nie dowierzając ich zrezygnowaniu, wykrzyknęłam:
- Pozwolicie tak sobą pomiatać?!
Po raz kolejny zdumiałam się na siłę głosu kogoś, w kogo skórę weszłam. Wilki zrozumiały, w czym rzecz i co chcę im przekazać. Niepewnie zaczęły spoglądać na siebie, jednak nie podnosząc się z ziemi. Shadow-owi chyba puściły nerwy, bo wrzasnął na całe gardło, aby mnie pojmali i zamknęli w najciemniejszej celi.
***
Ciekawe, czy innych buntowników również będzie wsadzać do tej "najciemniejszej celi"...? W końcu jest tylko jedna NAJciemniejsza. Choć przyznam, że strażnicy faktycznie mieli rację odnośnie doboru więzienia, gdyż tutaj nie dość, że z trudem oddychałam, to jeszcze nie widziałam czubka własnego nosa. Fakt, poddałam się bez walki, ale w sumie co by mi to dało? Kilka sekund? Uderzenie czymś twardym w głowę? Nowego siniaka? A może by mnie śmiertelnie zranili.Na początku starałam się szukać pozytywnych stron. Może w ten sposób dowiem się więcej, niż jakbym paradowała sobie po "mieście"? Po godzinie siedzenia w bezruchu i opracowywania planu oraz podnoszenia samej siebie na duchu, poczułam opuszczające mnie siły i dziwną lekkość. Domyśliłam się, że wróciłam do swojej prawdziwej postaci. Kłopot może się pojawić w momencie, gdy ktoś przyjdzie na kontrolę... Wątpię, abym zdołała kiedykolwiek ponownie dokonać zmiany ponownie w jego postać.
Siedziałam już tak skulona najodleglejszym kącie celi, w którym to właśnie do mnie dotarło wszystko to, co mnie spotkało w ciągu tych kilku dób. Poczułam napływające do oczu łzy. Jak mogłam zabić własnego ojca? Już nie chodzi o samo to, że nie będę potrafić wrócić do jego postaci... tylko o to, że dokonałam ojcobójstwa. Pokonałam w ten sposób złoczyńcę, jednak wciąż byliśmy rodziną. A teraz... teraz... On nie wróci. Nawet jeśli rzekomo był nieśmiertelny, nie odrodzi się. Nie pamiętam, gdzie zakopałam jego głowę... Odcięłam mu głowę i z zimną krwią dokonałam bezceremonialnego pochówku. Teraz jego ciało pewnie gdzieś gnije. Powinnam wbrew wszystkiemu zapewnić mu godny pogrzeb...
Podwinęłam pod siebie ogon. Cicho łkałam, nie wiedząc co zrobić. Jestem w wyjątkowo beznadziejnej sytuacji. Nie jestem zdolna do żadnego, chociażby najmniejszego ruchu. W co ja się wpakowałam? Teraz tutaj zginę. Chciałam jeszcze chociażby kilku rzeczy dokonać w życiu, które pewnie teraz nie mają już żadnego znaczenia. Jestem nikim dla tak wielkiego świata. Moje marzenia mogą przepaść, tu i teraz. Nie będę tęsknić, ani nikt za mną...
Dokonałam morderstwa, więc trafię do piekła. Pójdę do taty. Zamknęłam zapuchnięte od łez oczy i wyobraziłam sobie go, kawałek po kawałeczku. Jego ciepłe futro i miły zapach wrzosów. Lśniące, wyjątkowo czułe zielone oczy, które należą do basiora skorego do zabawy z dzieckiem. (Przejmujące zimno panujące w podziemiach przejmowało moje ciało.) Wspólne turlanie się z zielonych pagórków we watasze i śmiech przez cały ten czas. Siedzenie w lesie, obserwowanie zza krzaków króliczki i ich wesołe kicanie w tę i wew tę. (Powoli zapadałam w ciemność.) Bieganie bez sensu w koło, byleby mnie zmęczyć i móc wieczorem położyć spać...
Moje wyjątkowo pesymistyczne rozmyślania przerwał huk dobiegający zza masywnych, metalowych drzwi, za którymi się znajdowałam. Otworzyłam oczy i głupio sądząc, że coś dostrzegę, wpatrywałam się w kierunku, w którym miały się one właśnie znajdować. Miałam naiwną nadzieję, że ktoś mnie uratuje. Z jednej strony o to w duchu błagałam, ale z drugiej chciałam być już u boku taty. Ku mojemu zdumieniu drzwi się otworzyły na oścież. Oślepiona nagłym blaskiem, zmrużyłam oczy. Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie, że będąc sobą nie widzę dobrze, a świat jest wyjątkowo zamazany. Zorientowałam się tylko, że w oświetlonym korytarzu stoi wilk i patrzy na mnie. Trwało to jednak raptem chwilę, bo jego cień zniknął i popędził dalej, otwierając kolejne to zasuwy ciężkich wrót do celi.
Powoli wstałam, nie wiedząc, czego mam się spodziewać i podeszłam do wyjścia z mojego więzienia. Wciąż mrużyłam oczy, próbując cokolwiek dostrzec, ale prócz mieszaniny kolorowych plam nie widziałam nic. Za to słyszałam, i to dobrze. Krzyki, radosne krzyki, lecz nie tylko. Inni byli przerażeni. Nie wiedziałam, że był tu ktokolwiek prócz mnie... ani tym bardziej, jak długo mogli tu przebywać. Ja po tych kilku godzinach miałam dosyć...
Wmieszałam się w powstający tłumek uwolnionych więźniów. Niewyobrażalnie śmierdzieli. Nie myli się od dawna. Również biegiem ruszyłam w ślad za nimi, a raczej za ich radosnymi okrzykami. Widziałam coraz słabiej, zranione płuco niewyobrażalnie piekło... więc upadek był nieunikniony. Gwałtownie zawróciło mi się w głowie i nim odzyskałam czucie, leżałam już na ziemi. Mdlejąc uświadamiałam sobie, że w pewnym momencie podbiegły do mnie jakieś wilki i próbowały wymusić ode mnie jakiekolwiek słowo, dające im znać, że żyję i jestem przytomna. Próbowałam otworzyć oczy, ale to było ponad moje siły. Straciłam przytomność.
***
Obudził mnie nawał kaszlu zmieszanego z krwią. Wciąż niemiłosiernie bolała mnie głowa. Otworzyłam oczy i nie mogąc się na niczym skupić, od razu je zamknęłam. Z sykiem wypuściłam z wciąż bolących płuc powietrze.- Jak się nazywasz? - zapytał jakiś głos. Był delikatny, ale i za razem męski.
- Fal... - sapnęłam, nie mogąc niczego z siebie więcej wydusić. Poczułam, jak pot spływa po moim ciele. Musiałam mieć wysoką gorączkę.
***
Ocknęłam się... jakiś czas później. Wciąż kręciło mi się w głowie, więc minęła dobra chwila, nim zdecydowałam się ruszyć z miejsca.- Radziłbym jeszcze poleżeć. - Usłyszałam ten sam głos, co wcześniej. Skierowałam spojrzenie w jego kierunku, ale prócz cienia nie zobaczyłam nic. Po chwili namysłu położyłam się ponownie na twardym kamieniu. Tu również było duszno, więc doszłam do wniosku, że wciąż byłam na terenie sąsiadującej z Watahą Magicznych Wilków. - Widzę, że czujesz się już lepiej.
Nie odpowiedziałam. Pozwoliłam mu mówić.
- Nie mamy szpitala, więc zabrałem cię do siebie. Kim jesteś?
- V-valka... - wydusiłam. Oczekiwałam na odpowiedź, lecz ta nie nadeszła szybko. Chyba nie był nazbyt rozmowny. Domyśliłam się, że pewnie na mnie patrzy.
- Alvarleg.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to może być jego imię. Z trudem skinęłam głową. Chciałam zapytać o powód mojego uwolnienia, ale nie byłam w stanie. W jaskini zapanowała cisza. Miałam tyle pytań, ale żadne z nich nie zostało wypowiedziane...
<C.D.N.>
Uwagi: brak.
Subskrybuj:
Posty (Atom)