Maj 2020
Obudziłam się w wyśmienitym humorze. Ptaki zdawały się śpiewać radośniej
niż wczoraj, a mnie otaczały zapachy maja. Z uśmiechem na twarzy
postanowiłam, że spróbuję coś upolować - sama. Ostatnimi czasy trochę
się rozleniwiłam i wszędzie chodzę na skróty. Moim celem był zając. Może
nie najem się nim zbytnio, ale strasznie głodna nie jestem. Jest to
bardziej dla satysfakcji niż zaspokojenia głodu.
Zaczaiłam się w krzakach. Kilka metrów przede mną znajdowało się małe
stadko zajączków. Nie miałam konkretnego planu. Rzuciłam się w pogoń za
nimi. Były zwinne i szybkie, lecz ja nie dawałam za wygraną. Skończyłam w
przód i schwytałam jednego zająca. Zatrzymałam się, nie wiedząc co robić
dalej. Nie zabijałam zwierząt, zazwyczaj robił to ktoś inny. Powoli
wypuściłam stworzonko, a ono czym prędzej oddaliło się ode mnie i
dogoniło swoją grupkę. Nie byłam zła na siebie. Nie umiem tego zrobić po
prostu. Nie dzisiaj. Trochę pogorszył mi się humor, ale to przez
nieistotny mały szczegół.
Zaczęłam iść w stronę Wrzosowej Łąki, gdzie miała odbyć się zbiórka. Gdy dotarła Leah, Suzanna zaczęła mówić:
- Możemy zaczynać. W szeregu zbiórka! - wykonaliśmy jej rozkaz.
Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. Ciężko dyszała. - Dzisiaj
rozpoczniemy trening szybkościowy i wytrzymałościowy. Na początek
będziecie biec przez Zielony Las, w stronę Rzeki Przyjaźni. Jak
dotrzecie do Plaży, wrócicie tu. Bez żadnego skracania drogi! -
ucieszyłam się na jej słowa. Tego mi właśnie brakowało. Męczącego
biegu. - Gotowi? Start!
Zaczęliśmy biec. Yuki i Kai wystrzelili do przodu, nie zwracając uwagi
na innych. Reszta została w tyle, a ja z Leah na końcu. Starałam
dotrzymywać jej tempa, ponieważ dzisiaj nie wyglądała najlepiej. Było
coraz cieplej.
- Cześć. - powiedziała, dalej biegnąc przed siebie.
- Hej. - dodałam, znacznie przyspieszając. Nie chciałam zostać w tyle. Chciałam wybiegać się i wyszaleć.
Biegliśmy prawie w ciszy, jedyne co było słyszalne to przyspieszone
oddechu i sapanie. Wokół nas rozbrzmiewały także odgłosy lasu. W pewnym
momencie było słychać ryk. Leah zatrzymała się i weszła trochę w głąb
lasu, pomiędzy drzewa. Stała tak wpatrzona w kwiecistą polanę.
- Leah! Coś się stało? - zapytałam ze zmartwieniem i zawróciłam w jej kierunku. Jest strasznie rozkojarzona.
- Tak... Trochę się zapatrzyłam. - odpowiedziała i podbiegła do mnie, więc ruszyłyśmy dalej.
Gdy dobiegłyśmy do Rzeki Przyjaźni, Leah mruknęła, patrząc się w taflę wody:
- Potem ci coś tu pokażę. Odkryłam to kilka miesięcy temu.
Nie wiedziałam o co jej konkretnie chodzi. Spojrzałam jeszcze raz w stronę Rzeki.
Zmierzałyśmy w stronę plaży. Przybyłyśmy na nią lekko zdyszane. Leah
przystanęła nad wodą. Wyraźnie widać, że się bardzo zmęczyła. W końcu
ten bieg był naprawdę długi. Ja sama odczuwałam, że jestem na
wyczerpaniu. Została jeszcze droga powrotna. Dałam znak Leah do dalszego
biegu. Chciałam trochę nadgonić że względu na to, że reszta jest już
pewnie połowę trasy stąd.
Dotarłyśmy na metę jak zwykle - ostatnie. Suzanna pożegnała nas tymi, jakże dodającymi otuchy słowami:
- Na dzisiaj to tyle, ale jutro już nie będzie tak łatwo. Spotkamy się również tutaj. Możecie się rozejść.
***
Nudziłam się. Leżałam na zimnej trawie. Cała radość dzisiejszego poranka
znikła. Mruknęłam zła na siebie. Czemu nigdy nie ćwiczyłam swoich
umiejętności związanych z mocą? Nawet nie wiem jakie mogłabym rozwijać.
Materia... Komu to potrzebne?
Wróciłam do jaskini. Można stwierdzić, że jest po prostu brzydka i
ponura. Rozebrałam powoli posłanie i wyrzuciłam na zewnątrz jego niegdyś
części. W sumie tylko ono znajdowało się w środku. Nie umiem
organizować rzeczy, a w szczególności wyglądu wnętrz, a to było na mnie
za wielkie. Próbowałam zmieść wszystko przed wejście do jaskini. Stamtąd
wyniosłam wszystkie śmieci do lasu, czyli patyki i liście. Gdy w środku
było już zupełnie pusto pozostałości mojego starego posłania
spróbowałam złożyć na nowo w inny sposób. Zrobiłam stelaż, a środek
wypełniałam do około dwóch trzecich wysokości równo drewnem. Resztę
miejsca zapełniłam świeżym mchem. On niestety był jeszcze mokry,
więc przykryłam go skórą sarny. Nikt przecież nie musi wiedzieć skąd ją
wzięłam. Położyłam się, aby zobaczyć czy się nie zawali, lecz wszystko
było w porządku - było mi wygodnie, że aż nie chciało mi się wstawać.
Wyjrzałam przez wejście. Zaczęło się ściemniać. Tak szybko minął czas, a przecież nie zrobiłam wiele.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę Wodopoju, aby się napić. Szczerze
mówiąc trochę się zmęczyłam. W pewnym momencie zaczął silnie wiać wiatr,
a na niebie pojawiły się ciemne chmury. Było chłodno. Nastawiłam uszu i
zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam błysk pioruna. Zamarłam.
Przyspieszył mi oddech. Nie wiedziałam co robić. Czym prędzej pobiegłam w
stronę jaskiń, a dokładniej jaskini Leah. Stanęłam przy wejściu i
szukałam ją wzrokiem. Gdy nasze oczy spotkały się zagrzmiało potwornie.
Przestraszona wbiegłam w Leah i przytuliłam się do niej. Panicznie się
bałam. Przyjaciółka wstrzymała oddech zaskoczona moim ruchem. Zaczęło
padać. Zabłysło.
- Co się stało? - spytała Leah, a ja powoli oderwałam się od niej. Spojrzałam na nią speszona.
- Boję się burzy... - powiedziałam, trzęsąc się. Wadera spojrzała na mnie
że smutkiem w oczach. Grzmotnęło. Dopiero teraz zobaczyłam porozrzucane
książki po całej jaskini i... nóż... Odsunęłam się. Błysk.
- Leah? - zwróciłam się do mojej przyjaciółki. Grzmot. Nastała cisza.
Słychać było tylko deszcz. Przestałam zwracać uwagi na burzę. - Chcesz
to przemilczeć?
- Nie... Milczenie nie pomoże. Przecież nie powinnyśmy mieć przed sobą żadnych sekretów... - przełknęłam ślinę. Sekretów...
- Może zacznę? - zawahałam się.
- Hę? - zdziwiła się.
- Chyba nie myślisz, że jestem bezgrzeszna... - uśmiechnęłam się słabo. -
Otóż... Wcale nie dostałam się tutaj przypadkiem. Zostałam wygnana że
swojej rodzinnej watahy na prerii. To bardzo daleko stąd. Nie mam
rodziny prócz ojca, który nawet mną się zbytnio nie zajmował. - mówiąc
to, patrzyłam w oczy Leah. - Matki nie znam i nie mam rodzeństwa.
Zostałam wygnana dlatego, że zabiłam Dakotę - córkę wodzą sprzymierzonej
watahy. Wkurzyłam się na nią. Tego dnia jak zwykle pastwiła się nade
mną i wypominała mi, że mam takiego ojca, że nic nie potrafię i jestem
bezużytecznym stworzeniem. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na nią z
nożem... Nie żałowałam... Aż do teraz... Źle się czuję z myślą, że nigdy
nie zobaczę już mojego przyjaciela Jakeo. Musiałam odejść bez słowa
pożegnania... - z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Znów wtuliłam się w
dużą waderę. Leah głośno przełknęła ślinę i zrobiła się ponura. - Każdy
chciałby cofnąć czas... Ty pewnie Leah też, prawda?...
- Tak... Więc ja...
<Leah?>
Uwagi: Brak dopisku do kogo jest skierowane op. na końcu! Wystąpił błąd w formatowaniu i tekst ci się trochę rozjechał. "Nie wiedząc" piszemy osobno. "Dyszeć" a "oddychać" to praktycznie to samo (przynajmniej w tym kontekście)... Gdy mówimy o dwóch samicach, nie używamy formy męskiej! (np. zamiast poszliśmy pisz poszłyśmy). Powinnaś stawiać przecinki gdy mówimy o dwóch czynnościach w jednym zdaniu (np. Przeżuwała jedzenie, idąc.)