Obudziłem się rano, i jak zwykle poszedłem na śniadanie, gdy zauważyłem
nie małe zbiorowisko pod Pomarańczowym Drzewem. Było tam dużo wilków:
Kiiyuko, Desari, Lilly, Shaylin, Tamorayn oraz Norina. Wszyscy z
wyjątkiem Kiiyuko mieli ze sobą torby. Podszedłem więc z czystej
ciekawości zobaczyć co się dzieje.
- O, Anuriti, dobrze że jesteś. - Powiedziała do mnie Alfa Kii.
- Że co? - zapytałem zdziwiony.
- Dobra, idziesz z nami. - Odpowiedział Tamorayn.
- Ale gdzie?
- W górę Rzeki - odparła Lilly.
- Jaką zaś Górę Rzeki?! - nadal pytałem nie dowierzając.
- Idziemy wzdłuż rzeki, która prowadzi na Górę, żeby zobaczyć skąd wypływa woda. - powiedziała Kii. - Niestety, ja się źle czuję i musimy poszukać innego uczestnika wyprawy. A
skoro ty jesteś tym "pierwszym lepszym" to idziesz.
- Że co? - zapytałem jeszcze raz.
- Idziemy już? - zapytała znudzona Desari.
- Tak. - odpowiedziała Shaylin.
Nie zdążyłem wykrztusić kolejnego słowa, kiedy zaczęliśmy wyprawę.
Szedłem za naszą "grupką" nadal w szoku. Oddalaliśmy się od naszych
jaskiń coraz bardziej.
- Czy nie mogliście mi tego powiedzieć wcześniej?... - zapytałem.
- A kiedy mieliśmy Ci to powiedzieć? - odpowiedziała Lilly.
- Nie wiem... Może wczoraj?! - odparłem lekko zdenerwowany.
- Eh... Czy serio musieliśmy go wziąć? Nie było nikogo... Bardziej
mądrzejszego? - zapytała znużona Desari. Co ona sobie myśli?! Że ja
głupi?! Pff...
- Co ty sugerujesz?! Że jestem głupi?! - zapytałem oburzony.
- Eh... A może jesteś mądry? Kazał Ci ktoś iść?
- Tak, Kiiyuko. - rzekłem z powagą.
- Pierwsza zła decyzja w jej całym życiu... - wyszeptała Des pod nosem. Mimo to, dobrze ją słyszałem.
- Zamknijcie się już! - krzyknęła Shaylin.
- Mi się nie rozkazuje! - Wykrzyczała Des.
- To nie rozkaz, tylko nakaz. - powiedziała podwyższonym tonem Shay.
- Jak Ci poderżnę gardło, to zobaczysz! - Rzekła Desari rzucając się na Shaylin.
- DOSYĆ! - Wybuchła Norina.
Dopiero wyprawa się zaczyna, a ja już mam dosyć. Wolałbym jeść w spokoju śniadanie.
<Desari? Tamorayn? Norina? Shaylin? Lilly?>
Uwagi: "Nie dowierzając" piszemy osobno. Źle chyba zrozumiałaś temat. Idziemy śladem Rzeki, w stronę Góry, by poszukać źródła. "Wziąć" piszemy bez "ź".
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
środa, 18 lutego 2015
Od Telleni "Szczenięca przygoda" cz.9 (cd. chętny)
Biegałyśmy za zającem dobre parę minut, Wissy już troszkę sapała, ale ja
byłam żwawa jak nigdy. Złapałam go łapką za ogonek, widziałam w oczach
jego lęk, przede mną, z mojego otwartego pyszczka kapała ślina. Zbliżałam moje kły do jego grzbietu coraz bardziej, gdy miałam go zabić
Wissy mnie powstrzymała mówiąc:
- Telleni, stój!
- Czemu? To miało być moje śniadanie! - krzyknęłam zdenerwowana. Wissy ze strachu skuliła się
- To miała b-być z-za-zabawa.
- Jak będziesz wszystko brała za zabawę, to nigdy nie przetrwamy!
Wissy spojrzała na mnie ze strachem, ja zmieniłam z tej ''mrożącej krew w żyłach'' minę na miłą, spokojną i ''przepraszającą minkę''
- Wissy, przepraszam. - na to Wissy tylko pokiwała potakująco głową, ja odwróciłam się od niej, zająca dawno tam nie było. Przyłożyłam nos do ziemi próbując go wywęszyć
- Co robisz? - spytała Wissy
- Węszę, nie widać? - nagle wyczułam dwa zapachy, tego zająca... i... i... wilka! - Wis... gdzieś tam jest wilk!
- J-jaki?
- Nie wiem, ale wadera.
- Lepiej tam nie idźmy.
- No weź! Nie jesteśmy tu dla żartów! To przygoda, a nie wycieczka! No chodź. - złapałam Wissy za ogon, ciągnęłam ją w stronę zapachów
- Telleni, ja nie chce tam iść - zaparła się pazurami lecz, ja dalej ciągnęłam
- No przestań.
Nagle w krzakach usłyszałyśmy szelest, był z TRZECH stron, zaczęłyśmy uciekać w stronę gdzie nie było szelestów, uciekałyśmy coraz szybciej lecz te ''ktosie'' za nami biegły
- Dziewczynki stójcie! - krzyknęła jakaś wadera
- Stójcie! - krzyknął inny głos
- Wissy, uciekaj szybciej!
- Użyj tej swojej mocy.
- To są inne wilki, nic im na razie nie zrobię.
Nagle wpadłyśmy na basiora, przypominał nam kogoś z watahy, nie wiedziałyśmy kto to jest, przynajmniej ja, Wissy była tak wystraszona że prawie ''padła'' na zawał
- K-kim jesteście? I s-skąd jesteście? - spytałam patrząc na ziemie
<Ktosie, ujawnijcie się!>
Uwagi: Pisz krótsze zdania. Poćwicz stawianie przecinków.
- Telleni, stój!
- Czemu? To miało być moje śniadanie! - krzyknęłam zdenerwowana. Wissy ze strachu skuliła się
- To miała b-być z-za-zabawa.
- Jak będziesz wszystko brała za zabawę, to nigdy nie przetrwamy!
Wissy spojrzała na mnie ze strachem, ja zmieniłam z tej ''mrożącej krew w żyłach'' minę na miłą, spokojną i ''przepraszającą minkę''
- Wissy, przepraszam. - na to Wissy tylko pokiwała potakująco głową, ja odwróciłam się od niej, zająca dawno tam nie było. Przyłożyłam nos do ziemi próbując go wywęszyć
- Co robisz? - spytała Wissy
- Węszę, nie widać? - nagle wyczułam dwa zapachy, tego zająca... i... i... wilka! - Wis... gdzieś tam jest wilk!
- J-jaki?
- Nie wiem, ale wadera.
- Lepiej tam nie idźmy.
- No weź! Nie jesteśmy tu dla żartów! To przygoda, a nie wycieczka! No chodź. - złapałam Wissy za ogon, ciągnęłam ją w stronę zapachów
- Telleni, ja nie chce tam iść - zaparła się pazurami lecz, ja dalej ciągnęłam
- No przestań.
Nagle w krzakach usłyszałyśmy szelest, był z TRZECH stron, zaczęłyśmy uciekać w stronę gdzie nie było szelestów, uciekałyśmy coraz szybciej lecz te ''ktosie'' za nami biegły
- Dziewczynki stójcie! - krzyknęła jakaś wadera
- Stójcie! - krzyknął inny głos
- Wissy, uciekaj szybciej!
- Użyj tej swojej mocy.
- To są inne wilki, nic im na razie nie zrobię.
Nagle wpadłyśmy na basiora, przypominał nam kogoś z watahy, nie wiedziałyśmy kto to jest, przynajmniej ja, Wissy była tak wystraszona że prawie ''padła'' na zawał
- K-kim jesteście? I s-skąd jesteście? - spytałam patrząc na ziemie
<Ktosie, ujawnijcie się!>
Uwagi: Pisz krótsze zdania. Poćwicz stawianie przecinków.
Od Yusuf'a "Witam i przepraszam" cz.6 (cd. Vanderus)
- Vanderus... Nie panikuj, to tylko nie zbyt poważna ranka na łapie - może
z "ranką" przesadziłem, no ale bez przesady. Nie umierałem,
jeszcze - Rano się przejdę do lekarza. Poza tym jak tu się znalazłaś?
- Eee... Ymm, no ja chyba lunatykowałam - odwróciła wzrok.
- Z tego co wiem to zły objaw - mruknąłem, a potem wpadłem na dosyć dobry pomysł. Zrobiłem miejsce na legowisku dla wadery - Możesz spać ze mną. Przypilnuję, abyś już dziś nikogo więcej nie odwiedziła.
Wadera długi czas zastanawiała się szurając łapą po ziemi.
- To jak? - spytałem, aby ją wyrwać z tego stanu.
Wadera bez żadnej odpowiedzi położyła się obok. Uśmiechnąłem się lekko, a potem jeszcze objąłem łapą przytulając, aby w chłodną noc nie zmarzła jeszcze bardziej niż swoją wędrówką, do mojej jaskini. Wadera na początku trochę się wierciła, potem się uspokoiła, bo usnęła. Wsłuchałem się w jej rytmiczne oddychanie i jak utulony przez kołysankę wpadłem w objęcia morfeusza, po same uszy.
***
Mruknąłem coś niezrozumiałego, nadal błądząc w pół śnie do osoby, która energicznie mną potrząsała.
- Yusuf! Wstawaj do ch*olery! - wrzasnęła Vand. Wstałem jak petarda.
- Co? Co? Gdzie wojna?! - spytałem zdezorientowany i instynktownie wyjąłem odkryte ostrze. Dopiero z opóźnieniem dotarło do mnie, że była to ów stojąca przede mną wadera z grymasem niezadowolenia. Pokuśtykałem do niej.
- Masz iść do lekarza - rozkazała. W tej samej chwili przypomniało mi się to, co mi mówił wczoraj Mid, że na razie nie ma lekarza, tylko i wyłącznie pielęgniarka się ostała, bo Kii zrobiła tak jakby "czyszczenie magazynów".
- Wedle twojego uznania - skłoniłem się elegancko i na trzech łapach doszedłem do wyjścia, przy pomocy Vanderus. Po bardzo długim czasie doszliśmy do celu. Biała wadera jakby już odruchowo, poszła po wodę, alkohol (nie, nie do picia), gazy i bandaże. W mgnieniu oka miałem już bandaż na łapie. Alkohol nawet, już zakręcony pod biało-czerwoną tkaniną piekł na ranie, ale mimo to czułem się o niebo lepiej.
- Dziękuję - wstałem i pod uważnym okiem obu pań wyszedłem z tak jakby izby przyjęć.
- I co mówiłam, że pomoże, ha? - powiedziała dumnie czarna wadera.
- Tutaj się z tobą nie zgodzę, nic takiego nie mówiłaś, ha? - rzekłem uszczypliwie z bezczelnym uśmiechem.
<Vand XD?>
Uwagi: "Poza tym" piszemy razem. "Ocięcia morfeusza" jakie ocięcia? Chyba "objęcia". "Dziękuję" ma na końcu "ę".
- Eee... Ymm, no ja chyba lunatykowałam - odwróciła wzrok.
- Z tego co wiem to zły objaw - mruknąłem, a potem wpadłem na dosyć dobry pomysł. Zrobiłem miejsce na legowisku dla wadery - Możesz spać ze mną. Przypilnuję, abyś już dziś nikogo więcej nie odwiedziła.
Wadera długi czas zastanawiała się szurając łapą po ziemi.
- To jak? - spytałem, aby ją wyrwać z tego stanu.
Wadera bez żadnej odpowiedzi położyła się obok. Uśmiechnąłem się lekko, a potem jeszcze objąłem łapą przytulając, aby w chłodną noc nie zmarzła jeszcze bardziej niż swoją wędrówką, do mojej jaskini. Wadera na początku trochę się wierciła, potem się uspokoiła, bo usnęła. Wsłuchałem się w jej rytmiczne oddychanie i jak utulony przez kołysankę wpadłem w objęcia morfeusza, po same uszy.
***
Mruknąłem coś niezrozumiałego, nadal błądząc w pół śnie do osoby, która energicznie mną potrząsała.
- Yusuf! Wstawaj do ch*olery! - wrzasnęła Vand. Wstałem jak petarda.
- Co? Co? Gdzie wojna?! - spytałem zdezorientowany i instynktownie wyjąłem odkryte ostrze. Dopiero z opóźnieniem dotarło do mnie, że była to ów stojąca przede mną wadera z grymasem niezadowolenia. Pokuśtykałem do niej.
- Masz iść do lekarza - rozkazała. W tej samej chwili przypomniało mi się to, co mi mówił wczoraj Mid, że na razie nie ma lekarza, tylko i wyłącznie pielęgniarka się ostała, bo Kii zrobiła tak jakby "czyszczenie magazynów".
- Wedle twojego uznania - skłoniłem się elegancko i na trzech łapach doszedłem do wyjścia, przy pomocy Vanderus. Po bardzo długim czasie doszliśmy do celu. Biała wadera jakby już odruchowo, poszła po wodę, alkohol (nie, nie do picia), gazy i bandaże. W mgnieniu oka miałem już bandaż na łapie. Alkohol nawet, już zakręcony pod biało-czerwoną tkaniną piekł na ranie, ale mimo to czułem się o niebo lepiej.
- Dziękuję - wstałem i pod uważnym okiem obu pań wyszedłem z tak jakby izby przyjęć.
- I co mówiłam, że pomoże, ha? - powiedziała dumnie czarna wadera.
- Tutaj się z tobą nie zgodzę, nic takiego nie mówiłaś, ha? - rzekłem uszczypliwie z bezczelnym uśmiechem.
<Vand XD?>
Uwagi: "Poza tym" piszemy razem. "Ocięcia morfeusza" jakie ocięcia? Chyba "objęcia". "Dziękuję" ma na końcu "ę".
Od Wissy "Czarna chwila" cz. 2
Biegliśmy długo. Księżyc rozpoczął się ujawniać na coraz to ciemniejszym
niebie. Gwiazdy zaczęły świecić, a my nadal biegliśmy w stronę
największej z nich: Gwiazdy Polarnej. Nim się obejrzałam była już późna
godzina nocna. Niebo było już całkowicie czarne, a moje serce biło coraz
szybciej. Wilk cały czas niósł mnie w swoim pysku. Skóra na karku z
każdą sekundą coraz bardziej mnie bolała, ale nie ośmieliłam się
powiedzieć ani słowa. W końcu dobiegliśmy do rozłożystego dębu, gdzie
wśród jego widocznych korzeni była malutka norka. W norce znajdowały się
lisy.
- Tutaj zanocujesz. - odezwał się wilk.
- Że co? - zapytałam się zdenerwowana. Nie wiedziałam, dlaczego mam nocować z lisami. A jak mnie zjedzą? Albo zabiją? Ja chcę jeszcze trochę pożyć na tym świecie. Zdecydowanie nie chcę z nimi być w jednej norze.
- To co słyszałaś, zanocujesz tutaj. W swojej torbie masz dzisiejszą kolację. Zobaczymy się rano. A, i wszelkie pytania zadawaj lisom. - mówiąc to, wilk odbiegł w głąb ciemności.
Podeszłam bliżej nory.
- Chodź, nie bój się. - odezwał się jeden z nich.
- No chodź, przecież Cię nie zjemy. - odpowiedział inny.
- No właśnie. - odpowiedział jeszcze inny.
Wyobraźcie sobie, jak musiałam się bać. Kilka lisów mówiło o jedzeniu, inne zaś żebym przyszła. Ale z drugiej strony, wilk chyba musiał wiedzieć kim one są, i pod kogo opieką mnie zostawił. Czułam, że on wie co robi, ale moja dusza kazała mi uciec. Zaczęłam więc zbliżać się do nory, i kiedy byłam już przy wejściu, jednym susem odskoczyłam i zaczęłam biec.
Nie wiedziałam dobrze, gdzie ja biegnę, w nocy widziałam słabo, mrok się nasilał, zwolniłam trochę tempo. Mój oddech był coraz szybszy, serce biło mi coraz mocniej, wokoło była cisza... Stanęłam w miejscu. Rozejrzałam się, myślałam, że oślepłam.
Nagle poczułam jak coś przygwoździło mnie do ziemi.
- TO NASZ TEREN! POŻAŁUJESZ! NIKT NIE MA PRAWA WEJŚĆ NA NASZ TEREN NIEPROSZONY! - powiedziało "coś" (raczej wilk) warcząc szaleńczo.
- N- n- n -nie w - wie- wiedziałam...
- Ale teraz już wiesz! - odpowiedział ściszając ton.
Usłyszałam wycie kilkudziesięciu wilków. Każdy z nich wył równie szaleńczo i agresywnie. Wilk który mnie zaatakował chwycił moją szyję swoimi szczękami. Zaciskał coraz mocniej, zaczęło kręcić mi się w głowie, usłyszałam nikłe głosy typu "stój!", albo "nie, zostaw ją!", a nawet "będzie z niej kolacja"... Potem już tylko czekałam na nadchodzącą śmierć.
<C.D.N.>
Uwagi: Nie powtarzaj wyrazów. "W końcu" piszemy osobno. "Nieproszony" piszemy razem. "Ściszając" piszemy używając litery "ś".
- Tutaj zanocujesz. - odezwał się wilk.
- Że co? - zapytałam się zdenerwowana. Nie wiedziałam, dlaczego mam nocować z lisami. A jak mnie zjedzą? Albo zabiją? Ja chcę jeszcze trochę pożyć na tym świecie. Zdecydowanie nie chcę z nimi być w jednej norze.
- To co słyszałaś, zanocujesz tutaj. W swojej torbie masz dzisiejszą kolację. Zobaczymy się rano. A, i wszelkie pytania zadawaj lisom. - mówiąc to, wilk odbiegł w głąb ciemności.
Podeszłam bliżej nory.
- Chodź, nie bój się. - odezwał się jeden z nich.
- No chodź, przecież Cię nie zjemy. - odpowiedział inny.
- No właśnie. - odpowiedział jeszcze inny.
Wyobraźcie sobie, jak musiałam się bać. Kilka lisów mówiło o jedzeniu, inne zaś żebym przyszła. Ale z drugiej strony, wilk chyba musiał wiedzieć kim one są, i pod kogo opieką mnie zostawił. Czułam, że on wie co robi, ale moja dusza kazała mi uciec. Zaczęłam więc zbliżać się do nory, i kiedy byłam już przy wejściu, jednym susem odskoczyłam i zaczęłam biec.
Nie wiedziałam dobrze, gdzie ja biegnę, w nocy widziałam słabo, mrok się nasilał, zwolniłam trochę tempo. Mój oddech był coraz szybszy, serce biło mi coraz mocniej, wokoło była cisza... Stanęłam w miejscu. Rozejrzałam się, myślałam, że oślepłam.
Nagle poczułam jak coś przygwoździło mnie do ziemi.
- TO NASZ TEREN! POŻAŁUJESZ! NIKT NIE MA PRAWA WEJŚĆ NA NASZ TEREN NIEPROSZONY! - powiedziało "coś" (raczej wilk) warcząc szaleńczo.
- N- n- n -nie w - wie- wiedziałam...
- Ale teraz już wiesz! - odpowiedział ściszając ton.
Usłyszałam wycie kilkudziesięciu wilków. Każdy z nich wył równie szaleńczo i agresywnie. Wilk który mnie zaatakował chwycił moją szyję swoimi szczękami. Zaciskał coraz mocniej, zaczęło kręcić mi się w głowie, usłyszałam nikłe głosy typu "stój!", albo "nie, zostaw ją!", a nawet "będzie z niej kolacja"... Potem już tylko czekałam na nadchodzącą śmierć.
<C.D.N.>
Uwagi: Nie powtarzaj wyrazów. "W końcu" piszemy osobno. "Nieproszony" piszemy razem. "Ściszając" piszemy używając litery "ś".
Subskrybuj:
Posty (Atom)