Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy. Czułam się o wiele lepiej niż wczoraj. O ile nie spałam kilka dni…
Wstałam i od razu poczułam dziwną różnicę. Choroba bardzo mnie
osłabiła, ale że aż tak? Trzęsąc się jak osika wyszłam z jaskini w
której zasnęłam jakiś czas temu. Biegłam przez las, rozglądając się.
Choroba złapała mnie podczas drogi na południe. No jasne, dawno nic mi
nie było. Zagapiłam się. I to był mój błąd. Wpadłam na niedźwiedzia,
który od razu zaczął mnie gonić. Dysząc biegłam dalej na południe. O
dziwo pogoń mnie wręcz uradowała: coś się wydarzyło! Pędziłam dalej, aż
wypadłam na polanę. I to jaką! Była pełna fioletowych wrzosów. Mnóstwo
przygód w ciągu jednego dnia. Przystanęłam, ale nagle przypomniałam
sobie o zwierzęciu. Z miejsca ruszyłam dalej. Z pół kilometra
przebiegłam gdy nagle zaskoczyło mnie jedno: kakofonia niezwykłych
zapachów. Na lodowym pustkowiu jedyny ciekawy zapach to mrożonki z renów
w tajdze i tundrze drzewa iglaste, trochę zwierząt i wilki. A tutaj…
Nie sposób zliczyć. Nie zauważyłam nawet gdy podłoże stało się
kamienistą równiną, z lichą trawą co dwa kroki, a dookoła pojawiły się
jaskinie. Odwróciłam wzrok by obejrzeć niesamowite sklepienie jednej z
nich. Spojrzałam przed siebie i… na coś wpadłam. To coś ważyło może dwa
raz tyle co ja, ale i tak to wywróciłam. Rozległ się cichy jęk i
uderzyłam o ziemię. To nie coś, tylko KTOŚ. Zakręciło mi się w głowie,
ale udało mi się wstać.
- Przepraszam… - powiedziałam próbując wyostrzyć obraz, jednak moje oczy miały nieco inny plan.
- Nic nie szkodzi – prychnął KTOŚ. Nareszcie udało mi się na dobre
otworzyć oczy. Przede mną stał basior, a z jaskiń wychodziło coraz
więcej wilków. No to się nieźle wpakowałam. To teren jakiejś watahy.
- Kim jesteś? – spytała różowa wadera. Różowa? Na północy to dość rzadko spotykany kolor…
- I co tu właściwie robisz? – spytała stanowczo, acz łagodnie miedzianobrązowa wadera.
- Ja… Jestem Leah. I… uciekałam przed niedźwiedziem i jakoś tu trafiłam… - Trochę się jąkałam, byłam nieco oszołomiona upadkiem.
- Niedźwiedziem? Tu nie ma niedźwiedzi – powiedział poszkodowany przeze mnie basior.
- No to długo uciekałam. - zaczęłam się trochę trząść, bynajmniej nie z zimna. – Gdzie właściwie jestem?
- Jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków. Ominęłaś patrol i jesteś w
samym centrum. – pierwszy raz odezwał się szary basior z czerwoną
grzywką.
- Ja… ja to… Ja przez przypadek… - teraz jąkałam się już z lekką obawą
że mogą mi coś zrobić. Ale zaraz… Stop, stop, stop! Ja nie boje się
takich rzeczy! Jeszcze jedno spojrzenie na wilki utwierdziło mnie że
jednak trochę się boję. To przez tą chorobę. Jestem ułamkiem samej
siebie. Cały trening zarówno umysłowy jak i fizyczny legł w gruzach.
Więc muszę zacząć wszystko od nowa… Ale nie zrobię tego włócząc się jak
przybłęda po lasach. Potrzebuję watahy… A przede mną stoi wataha. To
jest wataha z przepowiedni. Czuję to, a taka okazja może się nie
powtórzyć…
Cisza się przedłużała. Czas wziąć sprawy we własne łapy.
- Czy mogę dołączyć? Nie, zaraz… Gdzie jest Alfa?
- Alfa stoi tu – odezwała się brązowa wadera
- Miło poznać. Jestem…
- Leah. Już mówiłaś
***
Zostałam przyjęta. Wilk którego wywróciłam (okazało się że ma na imię
Shiryu) oprowadził mnie po terenach watahy, co zajęło cały dzień. Z
bogatego zbioru stanowisk wybrałam wojownika i goniącego. Codzienne
treningi dobrze zrobią mi na zdrowie, a co do goniącego: lubię polować. I
tak o to rozpoczęła się przygoda mojego życia…
Uwagi: Narracja czy wypowiedzi to również zdania, więc również i je należy kończyć kropką.