Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Kai'ego "Świszczą lasy zielone..." cz. 1

Opowiadanie wchodzi w skład sztafety.

Sierpień 2020 r.
Węszyłem w poszukiwaniu tropu aż boleśnie słodkiego aromatu Róź Hery. Ostatnimi czasy w moich prywatnych zapasach zauważyłem dość poważne braki. Jako, że pełniłem wciąż funkcję wyroczni oraz nauczyciela tworzenia eliksirów, potrzebowałem jak najszybszego skorygowania tego problemu. Przeklinałem siebie w duchu, wiedząc, że powinienem był się za to zabrać znacznie wcześniej, szczególnie, że wiele z tychże roślin nie rosła w tym miesiącu. Ani nawet w tym roku, jak wynikało z moich obliczeń na podstawie gwiazd. Ponadto konieczny był mi taki ogrom kwiecia i owoców wszelkiej maści, że sam nie miałem zielonego pojęcia, jak zdołam wszystko to zebrać sam.
W końcu znalazłem. Zapach aż kuł moje delikatne nozdrza, ale przynajmniej miałem pewność, że to właśnie ta, a nie inna roślina. Z nosem wciąż przy ziemi pospiesznie skierowałem się w kierunku źródła aromatu, aż nie dostrzegłem ich dobrze ukrytych między gęsto zarośniętymi krzakami. Furknąłem, wiedząc, że będę musiał się przepychać między cierniami, ale czego to się nie robiło dla nauki. Podpełzłem bliżej, mrużąc oczy z niezbyt dotkliwego, acz natrętnego drapania. W końcu dotarłem do najobszerniejszego punktu z rozłożystymi kwiatami. Zabrałem się za ostrożne zrywanie ich za pomocą zębów i równie delikatne układanie ich w równy stosik pod moimi łapami.
Gdy skończyłem robotę, miałem ponad tuzin fioletowych róż, których płatki były u nasady nakrapiane kolorem różowym. Spojrzałem z dumą na swoje znalezisko, wziąłem w pysk i wyczołgałem się poza krzaki. Byłem cały podrapany, w moje futro wplątały się fiołkowe liście w kształcie serc, które z niesmakiem strząsnąłem. Wciąż wiedziałem, że moje włosy są w dość porządnym nieładzie, ale nie było sensu bym to poprawiał. W końcu był to zaledwie początek mojej wielkiej podróży ku odnalezieniu wszystkich składników. Przed oczami miałem wizję nigdy nienapisanej listy rzeczy, które były mi potrzebne. Nari żartobliwie nazwałaby to listą zakupów... Potrząsnąłem głową. Miałem o niej nie myśleć, bo to zawsze źle się kończyło. Szczególnie, że przypominała mi się również Achita, która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach i Draven, któremu zrobiono pranie mózgu. Ilekroć do tego wracałem myślami i analizowałem na nowo, przechodziły mnie ciarki. Miałem przecież tak niezliczoną gamę możliwości, by ich ocalić, a ostatecznie nie zrobiłem nic. Wyrodny ze mnie ojciec.
Przystanąłem dopiero przy wejściu do mojej jaskini, gdy ujrzałem stojącą tam Navri, moją uczennicę. Wzrok miała spuszczony, spojrzenie jak zwykle puste. Czasem miewałem wrażenie, że jest ślepa.
- Coś się stało? - zapytałem przez łodygi kwiatów, jednocześnie podchodząc bliżej. Uniosła głowę, popatrzyła na mnie intensywnie swoimi żółtymi ślepiami, po czym oznajmiła:
- Ja w sprawie tego eliksiru na jad mantykory... Mówił pan, że skoro chcę się nauczyć jak go robić, mam przyjść pod wieczór.
- Ach, rzeczywiście - powiedziałem cicho, przypomniawszy sobie o epizodzie sprzed kilku dni, o którym niemalże zapomniałem. Wszedłem do środka, by odłożyć Róże Hery na odpowiednie im miejsce. Przebiegłem wzrokiem po półkach. Wtedy uświadomiłem sobie, że na to również nie posiadam składników.
- Przepraszam cię bardzo, ale niestety nie mam odpowiednich ziół - rzekłem, karcąc się w duchu za własny idiotyzm.
- Mogę iść z panem po nie. To również może mi się przydać - stwierdziła ochoczo. Spojrzałem na nią badawczo. Nie wyglądało to na propozycję wymuszoną. Navri była niezwykła. Jej chęci do nauki mnie zadziwiały.
- W porządku. Przyda mi się pomoc - Zrobiłem pauzę - Tata nie będzie się na ciebie złościł, w razie jakbyś przyszła później?
Pokręciła przecząco głową.
- Wie, że będę na zajęciach dodatkowych.
Wierzyłem jej. Pospiesznie przypomniałem sobie w myślach wszystkie składniki, a następnie wymaszerowałem z jaskini. Zdobycie ich nie powinno być trudne. Wszystkie mieściły się przy Wodopoju. Po drodze na miejsce próbowałem zagadywać małą, ale zwrotnie otrzymywałem jedynie pomruki bądź bardzo lakoniczne, wręcz wymijające odpowiedzi. Sam już nie bardzo wiedziałem, czy jest przez to niegrzeczna, czy może wykazuje się większą dorosłością niż ja. Już miałem powiedzieć sobie w duchu, że bez sensu jest ją dalej zadręczać nieistotnymi pytaniami, gdy sama postanowiła się odezwać:
- Co u Aoki?
To pytanie mnie zdumiało. Zawsze miałem wrażenie, że waderki te były rywalkami. A może właśnie o to chodziło? Miałem pod swoją opieką małą Aoki od kiedy... no właśnie, od kiedy? Od kiedy mi powiedziała, iż mama ją zostawiła na skraju Watahy Magicznych Wilków gdy była mała i w ten sposób tutaj trafiła. Dopiero wtedy połączyłem fakty, ale wciąż nie odważyłem się jej powiedzieć, że prawdopodobnie jestem jej dziadkiem.
- Dobrze. Robi postępy - urwałem, domyślając się o co mogło jej tak naprawdę chodzić - Pozwoliłem jej przenocować dziś w jaskini Moone.
Pokiwała głową, rozumiejąc. Wtedy dotarliśmy na miejsce. Przy Wodopoju jak zwykle przebywało kilka wilków, tym razem były to trzy wadery, z czego jedna jak zwykle przyprawiła mnie o chwilowe zawieszenie. Wciąż myliłem z pewnej odległości niepozorną Manahane z zającem. Oderwałem wzrok od wpatrzonych w nas samic, którym prawdopodobnie przerwaliśmy w rozmowie i zwróciłem się ku Navri.
- Musisz znaleźć coś, co przypomina bardzo długi szczypior, duże rozłożyste liście o błyszczącej powierzchni, a pod spodem całkiem turkusowe oraz liście herbaciane. Nie zrywaj niczego, póki mi nie pokażesz.
Skinęła głową, rozumiejąc, a ja sam zacząłem poszukiwać przy brzegu małego, niepozornego żyjątka, zwanego ślimakiem nadwodnym. Jego śluz miał działanie lecznicze.
- Zabrakło zapasów, co? - zapytała kąśliwie Manahane, na co furknęła z niezadowoleniem jedna z jej towarzyszek. Nie przerywając poszukiwań, odpowiedziałem spokojnie:
- Kiedyś to się musiało stać.
Dalej przebierałem łapami, odgarniając kamyki, które miały niestety dokładnie tę samą barwę, co skorupa ślimaka. Znalezienie go wbrew pozorom wcale nie było takie proste.
- Może panu pomożemy? - zapytała szybko wadera. Podniosłem na nią wzrok. Miała jasne futro i wyjątkowo barwną grzywkę.
- Lind, tak? - upewniłem się.
- Tak - odparła. Pokiwałem w zadumie głową.
- Nie sądzę, by było to konieczne. Navri musi nauczyć się rozróżniać odpowiednie rośliny. Jest to część jej szkolenia.
Przez chwilę stały tak i patrzyły na mnie, nie wiedząc prawdopodobnie co odpowiedzieć. Za chwilę odezwała się trzecia z samic, dotychczas milcząca:
- Nie uczono w moich stronach wiele o ziołach, a sam pan przed chwilą przyznał, że zapasów jest mało. Może dołączyłybyśmy się do pomocy w dalszym gromadzeniu?
Przyjrzałem jej się uważnie. Rzeczywiście jej gęste futro nie wskazywało na to, by pochodziła z rejonów urodzajnych w magiczne rośliny, z jakich słynęło centrum Peralli. Miała, o ile się nie mylę, na imię Leah i przybyła do watahy jakiś czas temu. Kątem oka dostrzegłem, że Navri choć nos miała wetknięty między gęste krzewy, to zastrzygła uszami. Nasłuchiwała.
- Wszelka pomoc jest wskazana - Uśmiechnąłem się przyjaźnie - Lecz nie gwarantuję, że zdobycie wszystkich ziół będzie łatwe lub nawet możliwe - Zrobiłem pauzę - Żeby nie było, że wracacie z pustymi łapami, możemy się na końcu równo podzielić.
Lind spojrzała ochoczo na swoje koleżanki.
- Co wy na to, kompania?
Manahane uśmiechnęła się jakby w wymuszony sposób, a Leah odrzekła:
- Czemu nie.
- Wyśmienicie. Możemy się spotkać jutro rano, przy Kamieniu pod Górą - Widząc ich niewiedzące spojrzenia, przypomniałem sobie, że należą do watahy od czasu tak krótkiego, że nie wiedzą jeszcze, czymże jest Kamień. - To głaz tuż przy ścieżce prowadzącej w kierunku szczytu. Bliżej jednak znajduje się ścieżynki ku jaskiniom mieszkalnym.
Dopiero wtedy wyrwało im się coś w rodzaj "aaa". Uśmiechnąłem się ponownie, widząc, że skojarzyły obiekt z konkretną nazwą.
- To właśnie tam Alfa przemawiała gdy miało się odbyć nieplanowane wcześniej zebranie. Gdy sytuacja była wyjątkowo ciężka.
Lind otworzyła szerzej ślepia, zerkając ku równie zaintrygowanym koleżankom, lecz żadna z nich nie zapytała. Może i to nawet lepiej.
- Ja też mogę się dołączyć? - zapytała cicho Navri - I znalazłam ten szczypiorek.
Zamyśliłem się, po czym wydałem wyrok:
- O ile tata ci pozwoli i dasz się zwolnić z jutrzejszych zajęć.

<Leah? Została do zwerbowania jeszcze Yuki>

środa, 30 sierpnia 2017

Od Sakury „Lekcja Polowania” cz.1 (c.d Chętny szczeniak)

Sierpień 2020 r.
Obudziłam się w jaskini, po czym się rozciągnęłam. Wyszłam z legowiska i poszłam do wodopoju by zabić pragnienie. Idąc tak napotkałam dziwnego czarnego wilka. Nie potrafiłam określić jego płci.
- Dzień dobry? - przywitałam się, jednak nie byłam pewna. Wilk spojrzał się na mnie.
- Bezumstvo się cieszy, Cienie też się cieszą – powiedział szaleńczym głosem. – Bezumstvo wita się, Cienie też się witają – uśmiechnął się przerażająco.
- Czy… Pan się dobrze czuje? – Skuliłam ogonek
- Bezumustvo się bardzo dobrze czuje, Cienie też się bardzo dobrze czują. – Poszerzył swój uśmiech. – A ty się dobrze czujesz? – zapytał.
- T-tak… - Rzekłam. – Muszę już iść… - powiedziałam.
- Bezumustvo się żegna, Cienie też się żegnają – zdążył powiedzieć zanim odeszłam. Gadał jeszcze coś później, ale nie usłyszałam już, co gadał. Ze strachu przed tym, że mógłby mnie zaczepić, przebiegłam dalszą drogę do wodopoju. W pośpiechu wypiłam paręnaście łyków wody, po czym poszłam na lekcję polowania.
***
Głód Skręcał mi żołądek, jednak ja musiałam czekać aż zacznie się lekcja. Miałam nadzieje, że przynajmniej coś dostaniemy po polowaniu. Gdy wszyscy przyszli, wredna nauczycielka zaczęła mówić:
- Dziś będziecie trenować pozycje myśliwskie – wyjaśniła. Zasmuciłam się. – Najpierw się rozgrzejcie walką w parach. – Rzekła. – Moone versus Sakura oraz Aokigahara versus Navri – rzekła. Spojrzałam na moją przeciwniczkę. Była większa i… lepsza ode mnie. Zaczęliśmy się gryźć, a raczej ona zaczęła gryźć mnie po kostkach a ja uciekać, bijąc ją od czasu do czasu pazurkami po głowie. Natomiast walka Aokigahary z Navri wyglądała na równą. Obie dobrze walczyły, jednak było widać, że młodsza była od starszej silniejsza.
- Koniec. – Rzekła nauczycielka, gdy miałam już dosyć poranione tylne łapki.  – A teraz poćwiczycie skradanie. – Odrzekła, po czym byliśmy zmuszeni się skradać. Mój tłusty brzuch szurał o trawę. 

<Chętny?>

Uwagi: Brak daty. Powtórzenia. Wodopój to nazwa miejsca!

Od Karou "To the true form" cz.2 (cd. Aurelliah)

Kwiecień 2020 r.
Mimo starań nadal nie mogłam przywyknąć do tego całego bycia wilkiem. Tęskniłam za miastem, za domem, za innymi ludźmi. Niestety nie potrafiłam się przemienić w człowieka. W dodatku nic nie wskazywało na to, że posiadam jakiekolwiek umiejętności, o zmiennokształtności nie wspominając.
Usiadłam właśnie nad Wodospadem. Oglądałam swoje zniekształcone odbicie w spienionej tafli wody. Zdążyłam przynajmniej zaakceptować mój obecny wygląd, na który nie mogłam narzekać. Byłam szczupła, moje ciało nie straciło ani trochę na giętkości. Zapewne, gdybym trochę poćwiczyła, mój długi, silny ogon stałby się niezwykle zręczną kończyną. Zupełnie jak kiedyś ludzkie ręce.
Spojrzałam na siebie ze smutkiem. Już parokrotnie udało mi się nim podnieść coś małego. Może dałabym radę wspiąć się dzięki niemu gdzieś wyżej?
Nagle usłyszałam kroki. Ich właściciel definitywnie zmierzał powoli w moją stronę. Nie spodobała mi się myśl, że już nie będę sama. Położyłam się tuż przy zbiorniku i zaczęłam kreślić po nim wzory czubkiem ogona. Zdążyłam też zaobserwować zainteresowanie ryb, najpewniej jego jaskrawym zabarwieniem. Postanowiłam to kiedyś wykorzystać.
- Karou? - Na moje imię wypowiedziane przez Alfę aż podskoczyłam. Usiadłam prosto jednocześnie rozchlapując dookoła wodę przez wykonanie zbyt chaotycznego ruchu ogonem.
- Tak, Suzanno? - Odwróciłam głowę, żeby móc zobaczyć zbliżającą się do mnie waderę.
- Czy znasz może angielski?
Pytanie na moment zbiło mnie z tropu. Chociaż jeszcze nie wiedziałam, po co jej ta informacja, bardzo ucieszyłam się na myśl o moim ulubionym przedmiocie.
- Naturalnie, jak każdy... Wychowany wśród ludzi. Myślę, że nawet o wiele lepiej, niż moi dwunożni rówieśnicy. - Poinformowałam ją, próbując sprawić dobre wrażenie.
- Świetnie. Mam dla ciebie propozycję. - Usiadła tuż obok mnie. - Do naszej watahy jakiś czas temu trafiła wadera o imieniu Aurelliah. Przez całe swoje życie była człowiekiem, tak samo jak ty, ale przez to, że jest o wiele starsza, znacznie trudniej jest jej zaakceptować wilczą formę.
- Bardzo chętnie ją poznam. - Wzory na moim ciele lekko zabłyszczały. Drugi człowiek? W takiej samej sytuacji?
- Zaczekaj, to jeszcze nie wszystko. Problem w tym, że ona nie zna polskiego, a ty jesteś najprawdopodobniej jedynym wilkiem we watasze, który może się z nią porozumieć. Chcę cię poprosić, żebyś została jej... Tłumaczem? Chyba tak to mogę nazwać. Chodzi mi o to, żebyś nauczyła ją podstaw porozumiewania się.
- Jasne, nie ma żadnego problemu.
- I gdybyś mogła... Aurelliah szukała czegoś w Bibliotece Barwnej Duszy, ale wpadła w szał i zrobiła tam niezły bałagan. Chcę, żebyś wieczorem sprawdziła jak jej idzie sprzątanie i przy okazji, mogłabyś mi później powiedzieć czego szukała w tych książkach?
Moment, czy ona powiedziała "w bibliotece"? To tutaj jest biblioteka? Przeklęłam się w myślach, że byłam tutaj od prawie dwóch miesięcy i nie wiedziałam niczego o bibliotece. Przecież książki to mógł być mój łącznik z człowieczeństwem! Coś, dzięki czemu mogłabym się poczuć jak człowiek, a nawet poznać sposób na przemianę!
- Oczywiście. - Uśmiechnęłam się do niej. - Zajrzę do biblioteki później.
Mimo tego, że nie potrafiłam ukryć emocji przez cyjanowe znaki, które świeciły już dość mocno, po moim tonie nie dało się czuć choćby cienia podekscytowania.
Zawróciłam w stronę mojej jaskini.
- Tylko uważaj na nią. Kiedy widziałam ją ostatnio była trochę... Roztrzęsiona. - Rzuciła mi Alfa na odchodne.
*** *** ***
Naturalnie zapomniałam zapytać Suzannę jak trafić do biblioteki. Nie miałam pojęcia gdzie zacząć poszukiwania, a wstyd mi było zawracać jej głowę. Koniec końców po kilku godzinach błądzenia znalazłam odpowiednią drogę. Niestety było już grubo po zmierzchu.
Nareszcie stanęłam w progu ogromnej czytelni, wypełnionej po brzegi łamiącymi się pod ciężarem opasłych tomów regałami. Po wejściu od razu rzuciła mi się w oczy jedyna żywa istota w pomieszczeniu. Siedziała pośrodku stosu zniszczonych książek i raz na jakiś czas wciskała którąś z nich w wolne miejsce na krzywo postawionych regałach, przy okazji wkładając między strony kilka losowych kartek z ziemi.
Jeśli to, co powiedziała mi Suzanna było prawdą, nawet gdyby chciała, nie zdołałaby rozszyfrować treści na stronicach i dobrać je do prawidłowych ksiąg.
Podeszłam do Aurelliah powoli, bardziej zainteresowana skłonnymi do poruszania się wbrew mej woli łapami, niż nienadającymi się do użytku książkami, przez których labirynt musiałam się przedrzeć.
Obserwowałam przez chwilę ją i jej dzieło, zanim odważyłam się odezwać:
- Nazywasz się Aurelliah? - Wydukałam powoli starając się brzmieć jak najnaturalniej.
Dawno nie rozmawiałam po angielsku, więc potrzebowałam chwili, żeby przypomnieć sobie wszystkie zwroty, których mogłam potrzebować w naszej rozmowie.
Dźwięk mojego głosu spotkał się z natychmiastową reakcją. Wadera uniosła łeb przez chwilę mierząc mnie wzrokiem. Początkowo jakoś dziwnie na mnie patrzyła. Może źle coś powiedziałam?
- Tak. - Ucieszyłam się słysząc, że to jednak była ona, chociaż raczej nie było innej możliwości.
- Mówisz po polsku? - Wolałam się upewnić, że moje informacje są prawdziwe.
Pokręciła przecząco głową.
- Czyli Alfa miała rację. - Dziwnie mi było patrzeć na kogoś, z kim miałam o wiele więcej wspólnego niż się mogło wydawać.
- Pochodzę z USA, a tutaj przyjechałam nakręcić kilka scen filmu.
- Film? - Natychmiast się ożywiłam. Matko, jak ja uwielbiam filmy! Ona musiała być aktorką, albo reżyserką! To było niesamowite uczucie móc poznać kogoś takiego.
Poczułam znajome mrowienie na grzbiecie, które postarałam się stłumić. Z każdą chwilą mówiłam coraz szybciej. Odniosłam wręcz wrażenie, że szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Do tej pory musiałam zastanawiać się nad tym, co mówię, a teraz przychodziło mi to odruchowo. Nie wiedziałam, że zmiana osobowości sprawiała, że poznawałam lepiej dany język. Może nigdy tego nie zauważyłam, bo nie rozmawiałam z ludźmi innych narodowości?
- Film akcji. - Przytaknęła. - Choć ty pewnie nie wiesz, co to takiego, bo jesteś wilkiem. - Stwierdziła, po czym wróciła do swojego jakże fascynującego zajęcia.
To było wredne z jej strony. Przecież musiała zdawać sobie sprawę, że rozumiem o czym do mnie mówi!
- Wiem, co to film, nie jestem głupia.
Znieruchomiała. Przez chwilę chciała zadać pytanie, zapewne związane z moją wiedzą na temat ludzkich obyczajów, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Pewnie sądziła, że potrafię zmieniać się w człowieka.
Na myśl o tym ogarnął mnie straszny gniew i ledwo stłumiłam w sobie ochotę, żeby rzucić w nią książką. Przecież musiała być o wiele ode mnie starsza. Wiedziałam, że to negatywny wpływ silniejszej osobowości. Atakowanie ludzi było do mnie niepodobne.
- Więc o czym ten film? - Postanowiłam brnąć w temat dalej.
- O zbrojnej jednostce. Tajemnej broni wojska w latach dwa tysiące cztery do dwa tysiące siódmego. Powszechnie uważano, że to chłopiec-robot, ale niewiele było w tym prawdy. Nazywał się Astro. Film oparty na faktach. - Mówiła głosem pozbawionym entuzjazmu. - Ale nigdy nie zostanie zrealizowany.
Spojrzała na mnie. Z jej oczu nie dało się wyczytać dosłownie nic. Kompletna pustka. Może chciała mnie sprawdzić? Zorientować się, ile wiem?
- Szczerze mówiąc, to nie moje klimaty. - Uśmiechnęłam się sztucznie, nie chcąc jej urazić. - Ale ta historia mogłaby mnie zaciekawić. Dlaczego nigdy go nie zrealizujesz? - Zapytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
- Bo znalazłam się tutaj. Jak wyobrażasz sobie realizację jakiegokolwiek projektu, podczas gdy ja jestem wilkiem? To bezużyteczne ciało... Na co mi ono? Na co?! Może już nigdy nie wrócę do domu, nie zobaczę tych, których kocham.
Wszechogarniający smutek i rozpacz były dla mnie jak uderzenie tsunami. Miałam ochotę położyć się gdzieś w kącie i zacząć płakać nad losem nas obu. Bo przecież nie tylko jej całe życie obróciło się w pył.
- Doskonale wiem co czujesz...
- Wątpię. Nawet w najmniejszym stopniu nie rozumiesz, jakie to uczucie. Patrzeć na innych, jak zmieniają się w ludzi raz za razem i nawet nie móc z nimi porozmawiać. Zapytać, jak to robią. Straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek ktoś mi pomoże. - Mówiąc to, lekko drżała.
- Otóż tu się mylisz. - Uniosłam głowę, patrząc jej w oczy. Odwzajemniła spojrzenie bez wahania. - Urodziłam się jako człowiek, wychowali mnie ludzie. Nie mam pojęcia kim jestem i jak mogę wrócić. Może i żyłam w tamtej formie krócej niż ty, ale jest jeszcze coś, dzięki czemu... - Urwałam na chwilę, żeby zastanowić się, co powiedzieć. Opuściłam łeb. - Nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić.
- Zrobisz, co uważasz za słuszne. - Skwitowała krótko.
Ponownie napotkałam jej spojrzenie. Odchrząknęłam cicho i odezwałam się usiłując uzyskać poważny i pewny siebie ton głosu, jaki zapewne miałaby moja rozmówczyni, gdyby była zmuszona powiedzieć dokładnie to samo:
- Urodziłam się z pewnym osobliwym darem. Umiejętnością, którą można porównać do talentów innych wilków, chociaż te są o wiele bardziej niezwykłe i spektakularne... Umiejętnością, dzięki której nie tylko wiem co czujesz, ale też czuję to samo, co ty. Mój charakter z każdą chwilą coraz bardziej przypomina twój, tak samo zresztą jak zmieniają się moje preferencje, poglądy, a w niektórych okolicznościach również umiejętności. Na przykład językowe. - Uśmiechnęłam się lekko. W ciągu naszej rozmowy użyłam już słów, których nigdy się nie uczyłam i nie miałam prawa znać. Czułam się wręcz, jakby nasza rozmowa odbywała się w moim ojczystym języku.
Aurelliah zrobiła krok do tyłu, potrącając przy tym otwartą książkę leżącą grzbietem do góry. Przez chwilę widziałam w jej oczach cień strachu, ale zaraz potem przyszło niedowierzanie. Jej brak wiary w mój dar aż palił mnie od środka.
- To niemożliwe. - Wydusiła przez zaciśnięte zęby.
Westchnęłam ciężko. Dalsza rozmowa nie miała sensu.
- Moje zadanie ograniczało się jedynie do sprawdzenia, jak sobie radzisz. Skoro jakoś ci idzie, moja pomoc jest tutaj zbędna, bo tylko odciągam twoją uwagę od pracy.
Bez ostrzeżenia odwróciłam się do wadery plecami i skierowałam swoje nieporadne ciało w stronę wyjścia. Powoli, żeby dać jej czas do namysłu, lub powiedzenia czegoś. Ona jednak uparcie milczała, w bezruchu mnie obserwując.
Kiedy stałam już w progu, ostatni raz spojrzałam w jej stronę. Zamierzałam zrobić to, co powinnam, zresztą sama tego chciałam. Jednak kiedy otworzyłam usta, żeby kontynuować moją wypowiedź, słowa ledwo przeszły mi przez gardło:
- Jeśli zaś po ochłonięciu postanowisz porozmawiać z jedynym wilkiem, który rozumie twoje słowa, i którego słowa ty rozumiesz, będę czekać na ciebie jutro nad Wodospadem, kiedy słońce zacznie chylić się ku zachodowi. Chyba mamy sobie jeszcze wiele do powiedzenia.
Podreptałam na zewnątrz, w mroku zlewając się z otaczającym mnie leśnym krajobrazem. Mimo, że ledwo byłam w stanie odróżnić od siebie sylwetki drzew, będąc wilkiem instynktownie wiedziałam jak trafić do mojej jaskini. Mimo to wolałam poćwiczyć bieganie po naturalnym torze przeszkód.
Musiałam teraz pobyć trochę sama. Co prawda zostawiłam osobliwą waderę za sobą, ale jej smutny, depresyjny wręcz wpływ miałam odczuwać jeszcze przez jakiś czas, jak było zawsze.
Czekał mnie jeden z najcięższych socjalnych kaców w moim życiu.

<Aurelliah?>

Uwagi: Nie "przeklnęłam", tylko "przeklęłam". Nieprawidłowo zapisany tytuł.

Od Lind "Jedno ze wspomnień" cz. 2

Sierpień 2018
- Wychodzimy! - oznajmiłam głośno, poprawiając paski torby. Prawie pękała w szwach przez grubą książkę w środku. Publikacja była wielka i ciężka, ale miałam nadzieję, że zdołam ją donieść na miejsce. Obok mnie stał Freeze, trzymający teleskop i małe zawiniątko z potrzebnymi nam akcesoriami. 
- Okej, bawcie się dobrze - zawołała Babcia, która siedziała przy stole z tatą szarego wilka.
- Nie wracajcie zbyt późno - dodał dorosły basior.
Pomachałam łapką starszym i pierwsza wystrzeliłam z domu podekscytowana. Niestety, szybko musiałam zwolnić, książka przypominała o swojej wadze. Przystanęłam i poczekałam na Freeza. Jak zwykle, ociągał się. Szurał nogami po trawie i gapił się na niebo. Przyznam, wyglądało ładnie tego wieczoru, jednak przesadzał z kontemplacją na jego temat. 
- Szybciej, szybciej - ponaglałam. 
- Zdążymy - mruknął. - Słońce dopiero zachodzi. 
- Z twoim obecnym tempem zdąży wzejść z powrotem - powiedziałam i postanowiłam znów zerwać się do biegu. Niestety przez ciężar dzisiejszej lektury, straciłam równowagę i zetknęłam się z ziemią po pierwszym metrze. Sapnęłam cicho, przygnieciona wypchaną torbą.
- Jesteś pewna, że dasz radę to donieść na miejsce? - Freeze podszedł do mnie i uwolnił spod wielkiego tomiska. - Torba jest prawie większa od ciebie. 
- Umiem, dam sobie radę - odebrałam mój bagaż z powrotem. 
- Humf, nie byłbym taki pewien - odparł szary wilk. 
- Wiem co mówię, idziemy dalej - ruszyłam znów w kierunku starej wieży. 
Zmierzaliśmy do pozostałości po średniowiecznym zamku. Niegdyś to była monumentalna budowla, jednak dziś pozostał tylko skrawek muru, lochy (w których zamieszkali nasi sąsiedzi) i wieża - świetny punkt obserwacyjny. Byłam tu jak dotąd tylko z Babcią,  Riv niestety nie chciał mnie zabierać w to świetne miejsce. Stwierdził, że tu jest zbyt niebezpiecznie dla szczeniąt, a dopóki Babcia nie wróci, on za mnie odpowiada. Nigdy nie zrozumiem tego rudego basiora. Wszędzie widzi tylko zagrożenie, tandetny z niego opiekun.  
Tak, czy inaczej, Freeza nigdy nie zaprowadziłam do ruin. Dodatkowo, nigdy nie widziałam starej wieży w nocy. Pierwszy raz zobaczę calutką okolicę spowitą w mroku, na tle granatowego nieba usianego gwiazdami!
W końcu stanęliśmy przed wejściem, pozbawionym już drzwi. Zostały po nich jedynie zardzewiałe, wiszące bezwładnie zawiasy. Ponownie poprawiłam ciężką torbę i pierwsza weszłam na połamane i poniszczone przez upływ czasu schody. Szary znów zaczął zachowywać się jak w muzeum, zanim w ogóle przekroczył próg. Pewnie byłam już na górze, jak wreszcie zaczął wspinaczkę po stopniach. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że ja musiałam robić przystanki przez książkę. 
Upłynęło sporo cennego czasu, zanim szary dotarł na szczyt. Byłam prawie pewna, że oglądał każdy kamień z osobna. Znaleźliśmy się oboje na płaskim "dachu" otoczonym niskim murem z wcięciami. Kiedyś podobno korzystali z nich łucznicy, broniący zamku. Obecnie pozostaje to dobrym miejscem na rozstawienie teleskopu. 
Popatrzyłam na niebo, ciała niebieskie miały za raz wzejść. Błękitne sklepienie powoli ciemniało, tarcza słoneczna uciekała za linię horyzontu. Obserwowaliśmy we dwójkę te zmiany, czekaliśmy na pierwsze gwiazdy, jak w święta. W międzyczasie rozstawiliśmy jeszcze statyw teleskopu i rozpakowaliśmy nasz "ekwipunek" na dzisiejszą noc. Był to słoik ze świetlikami w roli źródła światła i trochę przekąsek. Kiedy Freeze upewniał się, że z teleskopem wszystko w porządku, ja wydobyłam z torby przytaszczoną przeze mnie książkę. Szybko odnalazłam zakładkę i otworzyłam pierwszą stronę z konstelacjami. Od dawna chciałam wreszcie się im porządnie przyjrzeć na żywo, jednak Babci zbyt często brakowało siły na nocne wyprawy. Nie mówiąc już o milionie schodów prowadzących na wieżę. 
Przysunęłam słoik, pełen świecących robaczków, bliżej książki.
- Już ustawiłeś? - niecierpliwiłam się, zauważywszy, że migocą pierwsze gwiazdy.
- Moment, moment - wymamrotał w odpowiedzi Freeze. 
- Ile będzie trwać ten moment? 
- Chwilę.
- A ile trwa chwila?
Odpowiedziało mi już tylko ciche westchnięcie rezygnacji. Więc pozostało jeszcze czekać tą c h w i l ę. Usiadłam znów nad książką i wypatrzyłam jakiś zamazany dopisek na marginesie, tuż obok obrazka z konstelacją Wielkiej Niedźwiedzicy. Zanim zaczęłam snuć teorie odnośnie utraconej treści, usłyszałam głos Freeza.
- Gotowe, chodź spojrzeć.
Momentalnie zerwałam się z miejsca i przybiegłam do teleskopu. Nie zawiodłam się, gołym okiem wygląda to cudownie, jednak przez szkło tej mocniejszej lunety, wszystko było sto, albo tysiąc razy lepsze. Nie ja operowałam właściwym ruchem teleskopu, ważył zbyt dużo, żebym mogła nim dobrze kierować bez pomocy Freeza. Na szczęście, przez zachwyt, szybko przestałam zwracać na to uwagę. Długo przejeżdżałam wzrokiem po całym niebie, zanim przypomniałam sobie, że chciałam szukać konstelacji. Odskoczyłam od przyrządu astronomicznego i nachyliłam się ponownie nad książką. Po przeczytaniu, gdzie szukać tego konkretnego elementu nocnego nieba  i po przyjrzeniu się wyblakłej ilustracji, gnałam z powrotem do teleskopu. Tak ten cykl się powtarzał, dopóki nie zrobiłam się głodna. Freeze stwierdził, że i tak długo wytrzymałam. Zdziwiłam się, faktem, że nie wyglądał już na tak znudzonego, jak zwykle. Zapytałam go o to przy jedzeniu.
- Stanie w miejscu nigdy mnie nie nudziło - odpowiedział. - Nudzą mnie niekończące się podróże z tatą.
- Jak to możliwe? - zdziwiłam się. - Ja bym zapłaciła każdą cenę, żeby zwiedzać cały świat jak wy dwaj.
- Nie wygląda to tak różowo - westchnął basior. - Kiedy wilk całe życie musi biegać z kąta w kąt, w końcu zobaczy wszystko. Wtedy wszystko stanie się monotonią, poza chwilami spokoju. 
- Nie rozumiem - powiedziałam. 
- Młoda jesteś, całe życie w jednym miejscu - oparł się o kamienny mur. - Ja już mam serdecznie dość włóczenia się z tym maniakiem.
- Nie lubisz swojego taty? - zapytałam. - Jego sposobu bycia?
- Co ja mam do gadania, to rodzina. Ma się tylko jedną -  pokręcił głową. - Jednak czasem marzę, żeby przestał ciągać mnie ze sobą. 
- Mówiłeś mu o tym?
- Nie i na razie nie zamierzam. Spełnia swoje marzenia, wmawiając sobie, że chce dać mi to, czego sam nie mógł mieć w moim wieku.  Dam mu jeszcze na to trochę czasu.
- Ale jesteś nieszczęśliwy przecież - zrobiło mi się szkoda mojego jedynego przyjaciela. 
- Ja chyba już nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chcę tego odbierać jeszcze tacie. Mam go czasem dosyć ale... to tata. Tylko on z rodziny nie zapomniał o moim istnieniu. 
- Masz jeszcze mnie - przytuliłam się do jego lodowatego futra, nie wiedząc co miał naprawdę na myśli. - Ja też będę o tobie pamiętać.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - popatrzył na mnie swoimi szaroniebieskimi oczami. 
- Od tego są przyjaciele. Żeby pamiętać. Tak mówiła Babcia. 
- Jesteśmy... przyjaciółmi?
- Jeśli tylko będziesz chciał - opuściłam uszy w obawie, że się narzucam.
- Chyba chcę - uśmiechnął się lekko. - Mała Indianko.
Freeze właśnie zażartował. Naprawdę, to się stało! 
Przytuliłam się mocniej do jego boku. Nie protestował, nie krzywił się, nie patrzył dziwnym wzrokiem. Podnosił teraz pysk ku górze, spoglądał na księżyc w pełni. Ewidentnie odpłynął myślami gdzieś tam, hen wysoko. Pozwoliłam mu na to, pamiętając, że mi samej też się to zdarza. Zanim poszłam w jego ślady, zaszumiał chłodny wiatr. Przypomniałam sobie, że dawno nie ćwiczyłam umiejętności lotu. Bez namysłu wdrapałam się na mur i przywołałam swoją, wciąż rozwijającą się, moc. Ostrożnie, powoli oderwałam się od pewnego podłoża. Chciałam wzlecieć wyżej, jednak zostałam szybko schwytana przez zimne łapy Freeza i ściągnięta z powrotem na wieżę. 
- Zamierzałaś tak po prostu odfrunąć?
- Zamyśliłeś się, chciałam poćwiczyć latanie - wyjaśniłam.
- Myślałem, że przyszliśmy tu oglądać gwiazdy. 
- Mamy przerwę - trąciłam ogonem zawinięte w papier przekąski.
- Na jedzenie - Freeze uzupełnił moją wypowiedź. 
- Prawda, skończyliśmy już jeść! - zapomniałam zupełnie o lataniu i wróciłam do teleskopu. 
Szary basior dołączył do mnie stosunkowo szybko. Zupełnie jakby nagle poruszał się coraz sprawniej i mniej ospale. Dopiero, kiedy pomagał mi nakierowywać przyrząd astronomiczny, mogłam znów zachwycać się pięknem konstelacji. Przez chwilę, zastanowiłam się czemu basior nie spojrzał przez teleskop ani razu. Przez większość czasu właściwie nie patrzył w niebo. Obserwował panoramę okolicy i tyle, jakby czasem to było wszystko czego potrzebuje do szczęścia. Długo jeszcze szukałam konstelacji, długo nazywałam inne po swojemu, trwało to prawie w nieskończoność. W momentach, kiedy ciężej było mi kontrolować ruch teleskopu, sprawdzałam czy Freeze czasem nie przysnął, jedynie opierając łapę na zimnym metalu.
- Ile tu już jesteśmy? - zapytałam.
- Będzie z pięć godzin - westchnął. 
- To bardzo dużo? 
- Tak - skinął głową i puścił na chwilę teleskop. 
- Chcesz przerwę? - złapałam mocno koniec ustrojstwa, w obawie, że spadnie na ziemię.
- Przydałaby się jakaś. Boli mnie już łapa - przyznał, przeciągając się. 
Ostrożnie puściłam teleskop, po czym zauważyłam spadającą gwiazdę. 
- Widziałeś, widziałeś? - zapiszczałam radosnym głosem. - Pomyśl życzenie, szybko!
- Nie muszę, już się spełniło - odpowiedział spokojnym głosem.
- A jakie ono było? Powiesz mi? - zrobiłam słodkie oczka.
- Chciałem zostać u was co najmniej trzy dni. 
Trzy... Trzy... 
- Jutro idziecie dalej? - zmartwiłam się. 
- Nie, dopiero pojutrze - zapewnił, zauważając moją smutną minę.  
- To wciąż szybko - stwierdziłam.
- Przecież wrócimy, jak zawsze - westchnął.
- Czyli za jakieś pół roku. To bardzo, bardzo długo. 
- Mam coś na pocieszenie. Będę wtedy już dorosły, może zostanę dłużej.
- Obiecujesz? - popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. Otworzył pysk żeby odpowiedzieć, jednak zrezygnował. Wróciło mu smutne spojrzenie.
- Nie mogę ci tego zrobić - szepnął po jakimś czasie.  
Nie zrozumiałam. 
Spadła kolejna gwiazda. Była dużo jaśniejsza niż poprzednia, a jej długi ślad przeciął pół nieba. 
- Teraz mamy po drugim życzeniu - mruknęłam.
- Nie potrzebuję swojego - usłyszałam. 
- Więc mogę je sobie wziąć?
- Pewnie. 
- Chcę znów cię zobaczyć za te pół roku - oznajmiłam.
- Czemu mówisz na głos? - zdziwił się Freeze.
- Żebyś je usłyszał.
Uśmiechnął się lekko. Z radością zauważyłam, że nie był to uśmiech wymuszony.

Uwagi: Nie "tą chwilę", tylko "tę chwilę".

Od Manahane "Wyśniona pomoc" cz. 1

Lipiec 2020
Szłam spokojnie wśród wysokiej trawy. Gdyby nie moje fioletowe włosy nikt nie mógłby mnie zobaczyć. Od zawsze wyróżniałam się z tłumu, ponieważ żaden inny wilk nie posiadał kolorowej chociażby grzywki. A jeśli ktokolwiek miał włosy to w naturalnych kolorach.
Westchnęłam widząc w oddali Jakeo (Nie czytaj Dżakeo!) - mojego najlepszego przyjaciela, do którego najwyraźniej coś czuję... Postanowiłam do niego podejść po cichu i przestraszyć go. Basior skupił się bardzo na jednym z kamieni. Czekaj... Kamieni? Od kiedy interesują go kamienie?
- Wole? Co ty robisz? - tak nazwałam swojego przyjaciela wołem, czy coś w tym złego, że mamy takie przezwiska?
- Ciszej... Przestraszysz go. - mruknął nie odrywając wzroku od kamienia. Podeszłam bliżej.
- Mam przestraszyć kamień? - zdziwiłam się. Jake (Nie czytaj Dżejk!) nie odezwał się, więc zawróciłam. Straciłam humor. Z nisko zawieszoną głową wlokłam się w stronę mojego namiotu. Mój ojciec poszedł na dłuższe polowanie ze swoimi przyjaciółmi.
W pewnym momencie zderzyłam się z kimś. Podniosłam wzrok i zrobiłam stanowczy krok do tyłu. Nie bałam się jej, lecz lepiej było się odsunąć. Przede mną stała Dakota, dość wkurzona, a jednak Dakota. Z początku nie zorientowała się kim jestem, lecz potem ze sztucznym uśmiechem przywitała się.
- Cześć Uszata!
- Witaj Pasiasta... - mruknęłam patrząc się w jej piękne zielone oczy. Ogólnie cała Dakota była urodziwa, o czym doskonale wiedziała, niestety... Piękne czarne włosy opadały na jej nieskazitelnie czystą brązową sierść w ciemniejsze pasy. Była ode mnie trochę wyższa, a jej sylwetka była wręcz idealna. Nad nosem i przy oczach miała białe plamki, które widniały też na jej wspaniałym ogonie. Od zawsze zazdrościłam jej urody... Ja jestem tylko brzydką waderą, w ogóle nie pasująca do reszty... - Co tutaj robisz? - zapytałam jakby mnie to interesowało.
- Tatuś wybrał się na polowanie z twoim ojcem i nie mam co robić. - powiedziała słodko, na co cicho fuknęłam. Nigdy za nią nie przepadałam. Zawsze słodka i niewinna, choćby nie wiem jak stara by była. - Przyszłam zobaczyć co u ciebie.
- Wszystko dobrze. - udało mi się zdobyć na słaby uśmiech. - A u ciebie?
- Źle... Mama mi wyzdrowiała...
- Słucham? Czemu się tym zamartwiasz, przecież jest wszystko dobrze prawda? - spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Ona mnie nie lubi... To znaczy próbuje zastąpić materialne rzeczy swoją miłością. A z resztą ty i tak nie zrozumiesz. - prychnęła.
- Ale mama cię kocha, jak możesz tak mówić? - nie zwróciłam uwagi na to, że twierdzi iż nie rozumiem, choć po części to była prawda...
- Wolałabym nowe koraliki, niż siedząca na karku starszą kobietę. - teatralnie opadła na ziemię. Jej mama nie była stara, sama Dakota była ode mnie tylko o niecały rok starsza. - W sumie winę tu ponosi Veter, ten egzotyczny kupiec. Kupiłam u niego truciznę, którą podałam mojej matce, lecz najwyraźniej przestała działać.
- Co?! Kupiłaś u niego truciznę?! Przecież to jest nielegalne! - uniosłam głos, a wadera spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Legalne, nielegalne co za różnica. Nie krzycz na mnie! Gdybyś miała dwójkę młodszego rodzeństwa, matkę i kochającego, wspaniałego tatusia to byś zrozumiała! Życie nie jest takie łatwe! - warknęła i pobiegła w stronę swojej watahy znajdującej się niecały kilometr od naszej.
Resztę dnia chodziłam przybita. Nie miałam ochoty jeść. Po drodze do rzeczki zobaczyłam cień. Sunął on z niesamowitą prędkością w moją stronę, kiedy doszło do zderzenia, poczułam się jakbym zaczęła spadać. Chwilę później walnęłam w ziemię...

Obudziłam się gwałtownie. Byłam cała zalana potem i ciężko dyszałam. Rozejrzałam się wokoło. Byłam w swojej jaskini i leżałam na moim niewygodnym posłaniu. Zdałam sobie sprawę, że to wszystko był tylko sen - głupi i na dodatek wszystko mijało się z prawdą. Dakota nigdy nie zrobiła krzywdy swojej mamie i nie miała dwójki rodzeństwa, ponieważ posiadała tylko siostrę. Ona i jej mama miały świetne relacje. Jakeo i te kamienie? Nadal tego nie rozumiem.
Postanowiłam wybrać się nad Wodospad i zanurzyć się w wodzie. Jest jeszcze przed świtem, więc później wybiorę się na zbiórkę. Będąc na miejscu ochoczo wskoczyłam do zimnej wody. To pobudziło mnie na tyle, że będę mogła ćwiczyć i nie zasnę podczas biegu. Po drodze na Wrzosową łąkę zerwałam sobie kilka jagód, które chwilę potem zjadłam. Nie miałam siły na polowanie i ochoty na zająca czy sarnę ze spiżarni. Było dzisiaj naprawdę ciepło. W końcu to już sierpień. Dniami nie dało się wytrzymać, choć często pojawiały się burze, których wręcz nienawidzę i się ich boję. Często podczas nich zakradam się po cichu do jaskini Leah. Ona śpi twardo, więc nie ma szans bym mogła ją obudzić przez przypadek.
Gdy przywlokłam się już na Wrzosową Łąkę zauważyłam tam Alfę i Yuki oraz Kai'ego. Po mnie przyszła Leah, wesoło nucąc coś pod nosem. Jak zwykle uśmiech jej nie schodził z pyska. Suzanna stanęła przed nami i przemówiła.
- Dzisiaj poćwiczymy zwinność i szybkość. - powiedziała donośnie - Na początek przebiegniecie pięć kółek wokół Wrzosowej Łąki. Następnie będziecie pokonywać tor przeszkód przygotowany przeze mnie. Potem sprintem będziecie biegać przez ścieżkę w Zielonym Lesie.
Zaczęliśmy biec wokół Wrzosowej Łąki. Podczas trzeciego kółka, gdy dogoniłam z wielkim trudem Leah, przywitałam się z nią. Niby polepszyło się miedzy nami, lecz w pewnej części nadal jest to trochę sztuczne. Po tych kółkach nadszedł czas na tor przeszkód. Nie był on dla mnie zbytnio trudny i pokonałam go nawet szybko jak na mnie. Leah miała większe trudności. Pod koniec, gdy mieliśmy biegać sprintem przez Zielony Las, źle się poczułam. Nie chciałam dać tego po sobie. Mój czas był najgorszy i odbiegał od czasów innych.
Po treningu poszłam nad Wodopój napić się. Nie miałam pomysłu na resztę dnia. Troszkę się tutaj nudzę. Idąc dalej zobaczyłam Leah idącą z Lind. Nie znam jej, lecz wiem , że posiada moc wiatru i została tutaj zrzucona z góry przez gnolle górskie czy coś takiego - Leah mi opowiadała. Podeszłam do nich z zamiarem przywitania się.
- Cześć, jestem Manahane. - uśmiechnęłam się w miarę przyjaźnie do wadery z piórami.
- No cześć, jestem Lind. Leah opowiadała mi o tobie - uśmiechnęła się szeroko, prawie tak jak Lea. - mam nadzieję, że nam też uda się polubić.
- Możemy spróbować - powiedziałam bez namysłu. Po chwili kichnęłam.
- Na zdrowie! - powiedziały jednocześnie.
- Dzięki. Wiecie co, dziś nie czuję się na siłach. - mruknęłam - chyba pójdę się położyć.
- No dobrze, to dobranoc. - odpowiedziała Lind. Ja udając w stronę swojej jaskini, spojrzałam się jeszcze raz za siebie i ruszyłam biegiem.
Od razu położyłam się spać. Nie zwracałam uwagi, że było dopiero popołudniu. Zasnęłam głębokim snem.

Znajdowałam się w moim namiocie. Obok mnie siedział mój pluszak - Nakaka. Jest to Króliczek, a przynajmniej miał go przypominać. Przeciągnęłam się ospale. Do środka wszedł mój ojciec. Na imię mu Usare. Jest największym wilkiem z naszej watahy. Za nim stała Dakota...
- Hane zajmij się gościem. Przygotuj coś do picia. Może Gagutare? - spojrzał na mnie obojętnie, za to do Pasiastej szeroko się uśmiechnął. Warknęłam cicho.
- Oczywiście - wycedziłam przez zęby. Gagutare to woda z ziołami i roślinami. Ojciec wyszedł z namiotu.
- I co, Manahane? Tatuś się tobą nie interesuje? - prowokowała mnie. Nie odpowiedziałam. Zaczęłam wyciągać z pudełka wysuszone liście. - A gdzie ta twoja niania? Umarła?
- Dakota, przestań - warknęłam na nią, biorąc w pysk gliniany dzban. - Zaraz wrócę, idę po wodę.
Wyszłam i skierowałam się w stronę rzeczki. Gdy nabrałam wody w naczynie skierowałam się z powrotem do namiotu. Gdy wróciłam zastałam istny Armagedon. Dakota użyła swojej mocy do zniszczenia mi całego wnętrza. Nie oszczędziła nawet mojego pluszaka - został on rozerwany na strzępy. Dakota posiadła dwie moce - moc ziemi i iluzji. Nie zdążyłam wyjść, a mój tata wszedł do namiotu.
- Co tu się stało?!
- Dakota! Nie było mnie tylko chwili i zastałam tylko to. - opowiedziałam, lecz on nie brał tego pod uwagę. Przecież Dakota jest święta.
- Nie wierzę jak mogłaś to zrobić?!
- Jak miałam to zrobić?! Przecież ja nic nie potrafię!
- Bo jesteś bezużyteczna! Tak jak twoja matka! - miałam łzy w oczach.
- Nawet jej nie znałam! - wybuchłam płaczem. Zeszły ze mnie wszystkie emocje. Nagle ojciec zamienił się w Dakotę, która wybuchła śmiechem.
- Jesteś beznadziejna Mana, jedyne co potrafisz to Gagutare. A ja nie lubię Gagutare. - powiedziała kpiąco, a cały bałagan znikł. - To tylko iluzja złotko. Ale twojego pluszaka nie oszczędziłam, on naprawdę jest zniszczony. - Zaczęła się wrednie śmiać. Nie wytrzymałam, wzięłam nóż zrobiony z kości jakiegoś zwierzaka. Ruszyłam w stronę Daki.
- Masz kilka sekund na ucieczkę. - spojrzałam się jej w oczy.
- Myślisz, że się ciebie przestraszę? - fuknęła. Nie zdążyła się zorientować, a ja wbiegłam na nią wyrzucając ją z namiotu. Zdezorientowana próbowała się podnieść, lecz ja byłam szybsza. Zbyt długo znęcała się nade mną. Zbyt długo powtarzała, że jestem beznadziejna. Rzuciłam się na nią i wbiłam jej nóż w szyję. Zaczęła pluć krwią. Ja tylko patrzyłam jak kona. Zanim przestała oddychać powiedziałam:
- Pozdrów wszystkich tam w piekle i powiedz, że kiedyś dołączę tam do was.
Umarła.
Zakręciło mi się w głowie i upadłam na ziemię. Gdy otworzyłam oczy znajdowałam się zupełnie gdzie indziej niż wcześniej. Siedział przy mnie zupełnie nieznajomy mi basior.
- Już nie śnisz? - uśmiechnął się - To znaczy już nie śnisz o morderstwie.
- Słucham? - wstałam i spojrzałam się że zdziwieniem. - Gdzie jestem?
- W Sferze Snów Świadomych. Mogę cię zapewnić, że śpisz. Ale jesteś świadoma tego, więc zbytnio się nie wyśpisz. - powiedział spokojnie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- I co dalej?
- Dalej?

Uwagi: Nie ma słowa "zmartwiasz", zatem zamieniłam je na "zamartwiasz". "Przywlokłam" piszemy przez "o". Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Sfera" piszemy przez "f". Przy zwracaniu się do kogoś, przed (lub po) imieniem stawiaj przecinek, np. Dakota, przestań., Nie wiem o czym mówisz, Albusie.

Od Torance "Szczenię" cz. 2 (Cd. Yuki)

 Listopad 2019 r.
Od rana czułam się dziwnie osaczona przez wilgotne, listopadowe powietrze. Miałam dziwaczne wrażenie, że tego dnia coś się wydarzy, ale nie wiedziałam co. Nie byłam jednak na tyle głupia, by ignorować swoje przeczucia. Kiedy wokół ciebie jest pełno wilków władających bezproblemowo magią, stajesz się ostrożniejszy i słuchasz jedynie własnego instynktu, najbliższych osób.
Dla mnie najbliższą osobą w tym dziwacznym świecie była Zirael, która mnie uratowała przed męczeńską śmiercią kilka miesięcy temu. Jako, że byłam jedynie durnym psem, młoda samica została przydzielona do bycia moją „opiekunką”. Wiedziałam, że wilczyca nie była z tego tytułu jakoś bardzo zadowolona, ale nie dawała mi tego odczuć. Nie musiałam być niczym ten sławny, ludzki detektyw Sherlock Hala – czy jak mu tam było – żeby wiedzieć, że Zirael wolałaby cieszyć się młodością, a nie zajmować szczeniakiem.
Starałam się nie być szczególnie męcząca, ale chyba mi to jakoś nie wychodziło. Ostatnio samica stwierdziła, że jestem chyba dość długo w watasze i przychodziła raz na parę dni sprawdzić co u mnie.
Może nie była wzorową opiekunką, ale była jedyną dorosłą postacią, która jako-tako się mną interesowała.
No, dobra. Był jeszcze jeden z nauczycieli, Kai, z którym również czułam taką specyficzną więź. Ta dwójka była dla mnie jak przybrani rodzice, którzy ciągle gdzieś znikają, nie mają dużego wpływu na moje dorastanie, a których kocham... To chyba nie było dobre porównanie. Zresztą nieważne.
Tego dnia pierwszą lekcją były polowania, które bardzo lubiłam. Podobało mi się podążenie za zapachem zwierzyny i szukania śladów. Kiedy wszystkich innych bardziej interesowało szkolenie się na goniących lub atakujących, mnie najbardziej ekscytowało tropienie. A jako, że byłam trochę słabsza fizycznie od reszty szczeniaków, to właśnie ja byłam wysyłana na takowe zwiady.
I do diabła! Byłam w tym dobra lub przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. No w porządku, nie potrafiłam jeszcze od razu poznać zwierzęcia po zapachu, ale się uczyłam. Do niedawna nawet nie wiedziałam o istnieniu wielu z nich. A co dopiero smaku ich mięsa... Ta, karma nigdy temu nie dorówna.
Z rozmarzeniem szłam na Szczenięcą Polankę – miejsce naszych zbiórek przed każdą lekcją. Mam nadzieję, że nikt mnie wtedy nie widział, bo szłam z łbem uniesionym nieco wyżej niż zwykle, kołysałam lekko ogonem na boki i...
Nie zapominaj o oczach, które się aż rozpływały. - roześmiał się As.
Poważnie? - parsknęłam głośno śmiechem. No, teraz to serio wszystkie wilki wokół będą mieć mnie za nienormalną.
Ale...Ty wiesz, że nie jesteś ani trochę normalna? - zapytał cicho samiec. W jego głosie brzmiała skrucha i rozbawienie. Jak on to połączył?
Dzięki. - mruknęłam i przewróciłam oczami.
Weszłam na naszą polanę i praktycznie od razu zauważyłam drobną sylwetkę Yuki. Wadera siedziała na polanie i patrzyła się gdzieś w dal.
Samica była naprawdę surową nauczycielką, poza tym dość wredną. Wśród szczeniaków zasłużyła na miano najbardziej znienawidzonej ze wszystkich nauczycieli. Dobra, może nie była idealna, a czasami nawet trochę przerażająca, ale na swój sposób ją lubiłam. Było widać, że naprawdę zależy jej na tym co robi, a przez jej ciągłe uwagi wiedziałam co robię źle. Zresztą miałam nadzieję, że kiedyś nie będzie się miała do czego przyczepić. To mnie motywowało.
Wahałam się czy powinnam teraz przyspieszyć czy zwolnić. Chciałam dojść do niej jak najszybciej, cieszyłam się na myśl o jej zazwyczaj milczącej obecności, ale... Podbiec do jednej z najbardziej przerażających wilków z watahy jak gdyby nigdy nic? To znowu sprawiało, że miałam ochotę na długie odwlekanie spotkania. Najlepiej wieczne.
Jednak jesteś dziewczyną – stwierdził w zamyśleniu As.
Zmarszczyłam brwi. Co to miało znaczyć? Oczywiście, że jestem samicą.
Podobno wadery są bardzo niezdecydowane. Myślałem, że jesteś wyjątkiem, a tutaj taka niespodzianka – wyjaśnił mój przyjaciel. Zaśmiałam się cicho na jego słowa.
Czyli wychodzi na to, że jestem normalna? - odpowiedziałam starając się, żeby mój głos zabrzmiał najbardziej niewinnie jak to możliwe.
Zapomnij – mogłabym przysiąc, że w tej chwili na jego pysku widniał szeroki uśmiech.
Pokręciłam głową z uśmiechem i wróciłam do prawdziwego świata, tego w którym zbliżałam się do czarnej sylwetki nauczycielki polowań.
- Dzień dobry – przywitałam się, kiedy do niej podeszłam. Yuki drgnęła lekko na dźwięk mojego głosu i zwróciła pysk w moją stronę. Zielone oczy zlustrowały mnie od łap po czubek uszu.
- Witaj – odpowiedziała. Zmarszczyłam brwi na tak miłe powitanie, coś musiało się za tym kryć. Nie chciałam jej w razie czego przerwać, więc czekałam, aż wadera dokończy wypowiedź jakimś wyzwiskiem.
Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, Yuki nie odzywała się. Siedziała ze wzrokiem utkwionym we mnie. Czułam jak pod jej natarczywym spojrzeniem robi mi się słabo.
- Co pani się tak patrzy? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Przez głowę przebiegło mi tysiąc wyzwisk, jakimi teraz mogła mnie obrzucić siedząca naprzeciwko samica. Może głupio się przyznać, ale czekałam na nie z niecierpliwością.
- Przepraszam, pogrążyłam się w myślach.
Całkowicie skołowana odeszłam na bok, jednocześnie trawiąc słowa wypowiedziane przez nauczycielkę. Nie mogłam uwierzyć w to co powiedziała. Yuki, akurat Yuki, miałaby przeprosić takie „psie ścierwo” jak ja? O Losie, ta wadera miałaby przeprosić kogokolwiek? Nie mieściło mi się to w głowie. To wszystko musi mi się tylko śnić. Tak, to na pewno jedynie sen, z którego wolałabym się obudzić.
Czy jeśli pacnę się mocno w łeb łapą, to się obudzę? - pomyślałam.
- Torance? - wzdrygnęłam się, kiedy czarna samica, wywołała moje imię. Spojrzałam w jej stronę ze strachem. Czekałam, aż ta zmora zamieni sylwetkę, na jedną z tych właściwą moim snom. Prędzej czy później musiało się to stać. Tylko, proszę, niech to nie będzie ten biało-czarny basior!
- Tak?
- Czy... Szukasz jeszcze opiekuna?
Niepewnie wyjąkałam potwierdzenie, nie do końca rozumiejąc co ta wadera miała na myśli.
- Chciałabyś mieć opiekuna? - Yuki powtórzyła zadane pytanie, lekko je zmieniając.
- Tak – odpowiedziałam nie wiedząc do czego zmierza ta rozmowa. Biorąc pod uwagę, że to sen to spodziewałam się wszystkiego. Na przykład tego, że nagle zmienię się w królika, którego moi rówieśnicy będą próbowali upolować. - A co?
- Mogłabym być twoją opiekunką?
Słyszałam o osobach, które całkowicie zamurowało, kiedy ktoś im coś powiedział. Zawsze sądziłam, że to ogromne wyolbrzymienie. Jak to możliwe, że zwykłe zdanie, zazwyczaj jakieś mało ważne, może kogoś unieruchomić do takiego stopnia? Jednak w tej chwili całkowicie mnie zamurowało.
To chyba nie jest sen... - pomyślałam spanikowana.
Dopiero po pewnej chwili ogarnęłam, że siedząca niedaleko samica czeka na moją odpowiedź.
- Zastanowię się...
- Jak się namyślisz, przyjdź do mojej jaskini wieczorem.
Skinęłam lekko głową, czego nauczycielka chyba nie spostrzegła, ponieważ zwróciła z powrotem pysk nieco w górę. Siedziałam w odległości paru metrów od samicy jeszcze parę minut. W końcu się poderwałam do góry i odeszłam na drugą stronę polany. Przeciągnęłam się tam lekko i położyłam na pokrytej żółtą trawą i liśćmi ziemię. W żebra wbijał mi się jakiś zabłąkany żołądź, ale ani myślałam się ruszyć. W mojej głowie ciągle rozbrzmiewała przeprowadzona przed chwilą rozmowa. Nie wiedziałam co powinnam o tym sądzić. Od początku marzyłam, żeby ktoś się mną zaopiekował, uznał za swoje szczenię, ale w moim wyobrażeniu był to pewien starszy nauczyciel, który jest moim idolem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby to była Yuki. Losie, dlaczego mi to robisz?
Powinnam się zgodzić i być dalej sama czy męczyć się z Yuko jako opiekunką? Moje serce w tym momencie rozerwało się na dwa kawałki i – niestety – każdy chciał czegoś innego. Miałam wrażenie, że decyzja tak naprawdę wcale nie należy do mnie. Musiałam się zgodzić, nie miałam innego wyjścia. Yuki nie może być aż taka straszna, no nie? Dobra, mój żołądek chyba jednak twierdził, że jest. Poczułam jak zaczyna mi się robić niedobrze. Ten dzień jest okropny...
- Hej, Tori! Tutaj!
Czyiś głos wyrwał mnie z rozmyślań. Dobry humor zaczął wracać. Aoki i Moone, moje koleżanki, siedziały kawałek dalej i cicho o czymś rozmawiały. Kiedy spostrzegły mój wzrok zawieszony na ich sylwetkach podniosły głowy. Aoki zamachała łapą ponaglająco, a następnie zamerdała dwa razy ogonem na boki. Miało to oznaczać, że jeśli się nie pospieszę, to samice wbiją mi zęby w okolicach ogona. Uśmiechnęłam się na to wesoło i podeszłam do wader.
- Nareszcie jesteś. Coś się stało, że tak siedzisz sama? Dlaczego po nas nie przyszłaś, przyszłybyśmy tutaj razem! - paplała Aokigahara. Jej niebiesko-zielone oczy błyszczały w podekscytowaniu. Wiedziałam, że nie muszę jej odpowiadać na pytania. Zadała je jedynie z
grzeczności. - Nie zgadniesz, co się stało, jestem pewna! Moone, powiedz jej!
- Nie masz ostatnich lekcji. Alfa i pan Kai je odwołali. Muszą coś zrobić, a nie znaleźli nikogo na zastępstwo. No wiesz, wataha jest trochę mała, więc... - tłumaczyła czarna wadera. Jej głos był spokojny jak zawsze, ale w jej oczach zobaczyłam malutkie iskierki. Jak na nią było to niesamowite. Opanowana Moone w końcu pokazała jakieś emocje? Powinnam iść z nią do lekarza?
Minęła chwila zanim ogarnęłam sens wypowiedzianych przed chwilą słów. Dwa różne uczucia nagle zaczęły mnie roznosić od środka. Nie wiedziałam czy się cieszyć czy nie. Hej, w końcu to dzień (prawie) wolny! Z drugiej strony... Ja się przecież lubię uczyć!
- Mamy magię? - zapytałam cicho. Ten przedmiot był dla mnie całkowicie niezrozumiały. Nie byłam w najmniejszym stopniu magiczna, więc nie wiem, czemu musiałam uczęszczać na te lekcje. To przecież nie miało sensu!
Aoki poważnie skinęła głową, tylko po to by się roześmiać widząc moją niezadowoloną minę. Wiedziała, że nienawidzę tych zajęć. Sama je bardzo lubiła. Wierzyła, że niedługo pozna swój żywioł. W to, że ten będzie naprawdę mocny i powali nim wszystkich. Skromnością to ona nigdy nie grzeszyła...
W tym momencie na polanę radośnie wbiegł Shen. Skrzydlaty samiec uśmiechał się wesoło, dopóki nie zobaczył mnie i moich koleżanek. Bardzo nas nie lubił, chociaż nawet nie wiem dlaczego. Swego czasu o coś się pokłócił się z Aoki i Moone, ale jeśli chodzi o mnie... Wydawało mi się, że nie toleruje po prostu mojego psiego pochodzenia. To moim zdaniem bardzo niesprawiedliwe, przecież nie mam wpływu na to, jaka się urodziłam!
Basior zmierzył nas pogardliwym spojrzeniem, głośno prychnął okazując tym swoje niezadowolenie i obrócił się szybko. Usiadł niedaleko Yuki i spróbował ją o coś zagadać. Wadera jednak całkowicie go olała. Ha, jak mi przykro...
Po jakimś czasie doszła do nas ostatnia uczennica – Navri. Dopiero wtedy Yuki wróciła do naszego świata. Oznajmiła nam, że tym razem pójdziemy w Góry, co mnie bardzo ucieszyło – lubiłam tamte tereny. Zwierzę, które mieliśmy upolować nie nastawiło mnie jednak zbyt pozytywnie.
- Kozicę górską? - powtórzyłam po nauczycielce. Yuki zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.
- Tak, Torance. Kozicę górską. Masz jeszcze jakieś durne pytanie w zanadrzu? - wysyczała. Chwilę odczekała żebym mogła się odezwać (oczywiście nie skorzystałam z tej okazji) i dopiero po niej kontynuowała.
Byliśmy koło podnóży Gór, kiedy nauczycielka zaczęła rozdawać nam nasze role. Miałam być tropiącą, tak samo jak Shen. Bardzo mnie to ucieszyło. Kochałam tropienie! Shen sprawiał jednak wrażenie bardzo niezadowolonego. No tak, zawsze chciał być goniącym, ale na jego nieszczęście to samice były od niego szybsze, a nie na odwrót.

Wspinaliśmy się z każdą chwilą coraz wyżej. Normalnie nie przepadałam za wysokością, ale lubiłam wspinaczkę. Co było ze mną nie tak?
Szłam z nosem przy samej ziemi. Starałam się napotkać na jakąkolwiek woń, która wskazałaby na to, że niedawno tędy przechodziło tędy jakieś zwierzę. W końcu coś znalazłam. Ulotny zapach jakiegoś stworzenia.
- Mam coś! - zawołałam, żeby wzbudzić zainteresowanie Shena węszącego kawałek dalej. Samiec zerwał się i podszedł, żeby obwąchać moje znalezisko.
- Jeleń – stwierdził w końcu – Mamy upolować kozicę górską, nie jelenia.
Obrócił pysk w stronę nauczycielki czekając na jakiś znak zgody.
- Upolujmy go – odpowiedziała jedynie. Dopiero po tych słowach zaczęło się prawdziwe polowanie.

Następny poranek nie różnił się od innych. Wilgotne powietrze zdawało się tworzyć wielką bańkę, w której przebywałam razem z resztą watahy. Nie lubiłam tej pory roku. Niby było zimno, ale nie na tyle, by spadający od czasu do czasu śnieg się utrzymał. Brakowało mi ciepłego słońca, które tak przyjemnie ogrzewało moje futro wiosną lub późnym latem. Nie było kwiatów o pięknych zapach, ani kolorowych liści, które tańczyły spadając z drzew. Świat wokół mnie był zimny i ponury. Wszechobecne błoto brudziło moją sierść na brązowo. Może gdyby kolor był żywszy podobałby mi się bardziej niż moje rudo-białe futerko.
Wejdziesz kiedyś do tej wody? - niespodziewanie z zamyślenia wyrwał mnie głos Asa. Podskoczyłam ze strachu, by po chwili prychnąć z niezadowoleniem. Oczywiście, że musiał mnie wystraszyć! - Oj, Młoda, nie fochaj się.
- Dlaczego zawsze mówisz na mnie „Młoda”? Z tego co wiem to nie jesteś ode mnie starszy – wymamrotałam marszcząc brwi. Ciekawa sprawa, dlaczego dopiero teraz go o to zapytałam?
A właśnie, że jestem! - zawołał wyjątkowo głośno, na co mimowolnie się skrzywiłam. Basior szybko przeprosił za te swoje darcie pyska.
- Tsa, ciekawe o ile... - mruknęłam, kiedy głowa przestała mnie chociaż trochę boleć.
O miesiąc – odpowiedział z taką dumą w głosie, jakby mi oznajmiał, że... Ee... Nie mam pomysłu, co mógłby mi oznajmiać.
W odpowiedzi jedynie westchnęłam i postanowiłam w końcu wskoczyć do tej okropnej wody. Nie to, że nie lubię pływać czy się kąpać. Kocham to! Gdybym mogła spędziłabym całe życie w wodzie, ale nie tak lodowatej jak ta.
Zamknęłam oczy i stałam tak nad powierzchnią wody nie wiadomo ile. W końcu zmusiłam się, żeby cofnąć się o parę kroków. Już wcale nie myśląc zaczęłam biec i wskoczyłam. Lodowata woda otoczyła mnie przyprawiając na krótki szok termiczny. Szybko się wynurzyłam i zaczęłam pływać. Moje ciało przyzwyczaiło się do temperatury szybciej niż sądziłam. Bardzo mnie to cieszyło.
Po jakimś czasie w końcu wylazłam na brzeg i się otrzepałam. Tsa, teraz to dopiero było lodowato! Zaczęłam biegać w kółko, żeby się choć trochę rozgrzać. Nie wiem czy było to mądre z mojej strony, czy też nie. Ważne, że działało przez pierwsze chwilę, do czasu aż zaczęłam biec tak szybko, że czułam jak zimne powietrze ochładza dodatkowo moją sierść. Zignorowałam to jednak i pobiegłam na Szczenięcą Polanę, żeby tylko nie spóźnić się na lekcję.

Od początku lekcji polowania, czyli od momentu, w którym przypomniałam sobie moją wczorajszą rozmowę z Yuki, bacznie obserwowałam moją nauczycielkę. Była niczym egzotyczne zwierzę, do którego bałam się podejść, żeby tylko mnie nie zaatakowało. Wykonywałam wszystkie polecenia Yuko jednocześnie starając się nie wychylać. Byłam cichsza i spokojniejsza niż zazwyczaj, ale nie wzbudziło to niczyich podejrzeń. Reszta uczniów zdawała się mnie tego dnia nie zauważać. Moone i Aoki nie przyszły na pierwszą lekcję. Chyba pierwszy raz nie próbowały zabrać mnie ze sobą. Czy w końcu zrozumiały, że nie chciałam opuszczać lekcji? Miałam taką nadzieję. Wracając, Shen ciągle gdzieś odlatywał myślami, a Navri jak zawsze żyła w swoim świecie maksymalnego skupienia. Jeszcze nigdy mnie to aż tak nie cieszyło.
Polowania upłynęły bardzo spokojnie. Uczyliśmy się dzisiaj głównie nowych ruchów, więc wyzwisk pod adresem uczniów nie brakowało. Może nie było żadnych ciekawych akcji, a jedynie żmudne ćwiczenia, które musieliśmy opanować do perfekcji, ale mi się podobało. Lubiłam takie lekcje – w końcu wtedy nie czułam się jak największa pokraka, bo wszystko było dla mnie nowe, tak samo jak dla reszty szczeniaków.
Po zakończeniu lekcji Yuki wszystkich wygoniła oprócz mnie. Cholera, pamiętała! Bałam się jej reakcji na to, że nie przyszłam wczoraj do jej jaskini, tak jak obiecałam. Bałam się, że na mnie nakrzyczy lub coś mi zrobi. Nie wiem, może trzęsłam się ze strachu.
- Namyśliłaś się?
Pytanie było wypowiedziane spokojnym, może pobrzmiewającym trochę smutkiem tonem. Nie tego się spodziewałam. Najszybciej jak mogłam zebrałam swoje myśli do kupy i zaczęłam zastanawiać się, co powinnam odpowiedzieć waderze.
Z jednej strony chciałam powiedzieć „nie” naiwnie licząc, że znajdzie się ktoś komu będę bardziej ufać. Z drugiej bardzo wiedziałam, że nikt mnie nie chce. Mało wilków chciało przygarnąć jakiegokolwiek szczeniaka, który nie jest jego własnym, a co dopiero takiego jak ja? Nie byłam magiczna, nie mogłam przynieść nikomu dumy z postępów z magii. Nawet nie wiem, co tutaj robiłam.
- Tak, ee...proszę pani – odpowiedziałam zaciskając oczy. Nie chciałam widzieć jej wyrazu pyska, nie teraz.
- Jaką decyzję podjęłaś? - drążyła temat nauczycielka.
Nie wiedziałam jak ułożyć pasującą odpowiedź. Słowa były, ale zanikały w bardzo szybkim tempie. Nie potrafiłam uchwycić żadnego z nich.
- Zgadasz się?
Skinęłam głową w odpowiedzi i uciekłam. Nie potrafiłam wyjaśnić swojego zachowania, było zbyt absurdalne, nawet na mnie.
Po chwili przystanęłam i schowałam się gdzieś w krzaki. Chciałam być sama. Niestety, ale nie wiadomo skąd pojawiła się moja nowa opiekunka. Nie słyszałam jej przybycia, wadera świetnie się skradała. Wystraszyłam się jej przybycia, ale starałam się tego nie okazać. Spojrzałam prosto w jej zielone oczy i czekałam. Wadera długo milczała, ale kiedy przemówiła jej głos był lekko ochrypły. Odchrząknęła i kontynuowała. Chciała, żebym poszła wraz z nią do Suzanny uregulować wszystkie sprawy i przekonać ją, żebym mogła w ogóle zostać pod opieką młodej nauczycielki.
Zgodziłam się i ruszyłam za czarną samicą w stronę Jaskini Alf. Czułam się jakbym szła na ścięcie. Zaczynałam trochę żałować swojej decyzji, jednak nie chciałam by idąca przede mną Yuki to odczuła. Nie chciałam jej urazić i bynajmniej nie chodziło o moje bezpieczeństwo, a samopoczucie czarnej wadery.
Może nie będzie tak źle?
Weszłam do jaskini jako pierwsza i szybko się rozejrzałam za sylwetką naszej Alfy. Suzanna leżała na ziemi nad jedną z książek z biblioteki. Nie zareagowała na nasze przybycie, chociaż bardzo dobrze wiedziałam, że je zarejestrowała.
- Dzień dobry.
Wadera podniosła wzrok nad grubego tomiska i zmierzyła nas wzrokiem.
- No chyba sobie żartujesz. Przytargałaś te szczenię w jakim celu? Nie dostaniesz praw. Idź stąd i nie zawracaj mi więcej głowy.
Spojrzałam na moją niedoszłą opiekunkę. Nie miała praw, nie mogła mnie adoptować? To po co ta szopka? Yuki mierzyła wzrokiem Suzannę, dopiero kiedy wyczuła na sobie mój wzrok odwzajemniła spojrzenie. W jej oczach widziałam złość i ból, który starała się ukryć. To było takie... Losie, dlaczego musisz mi to robić? Nikt mnie nigdy nie chciał i nie będzie chciał. Zostanę sama na zawsze, chyba że stojąca nieopodal czarna wadera będzie mogła mnie adoptować. Czułam jak na myśl o tm wszystkim oczy zaczynają mnie piec, a gardło zapycha jakieś dziwne coś.
- Ale... - zaczęłam czując, że w moich oczach pojawiają się łzy - Nikt mnie nigdy nie chciał i nie będzie chciał. Zirael na mnie nie zależy, wiem to. W końcu znalazł się ktoś, chociażby tak przerażająca postać jak pani Yuki, a pani... Pani... - nie potrafiłam skończyć tego zdania. To coś w moim gardle się powiększyło całkowicie uniemożliwiając mi mówienie.
- Yuki nie jest najlepszym przykładem opiekuna – powiedziała tylko Alfa.
Nie rozumiałam tego, jak mogła być „nie najlepszym” opiekunem? A Zirael, moja obecna opiekunka na pół etatu jest dobrym przykładem? Czułam, że w tej roli ta chłodna i agresywna wilczyca sprawdziłaby się o wiele lepiej.
- Co ona takiego zrobiła? Zabiła swojego podopiecznego czy co? - prychnęłam cicho i kontynuowałam - Proszę pani, ja sobie nie daję rady w tym nowym świecie. Nie wiem jak mam żyć, a ona - wskazałam trzymającą się kawałek dalej postać – mogłaby...
- Planowała zabójstwo na wilku, który był u nas w gości. Zabiła jego towarzyszkę.
Te dwa zdania wypowiedziane przez Suzannę skutecznie zatrzymały mój słowotok. Czy ona naprawdę to zrobiła? Spojrzałam na czarną samicę spodziewając się jakieś reakcji, skruchy czy czegokolwiek innego. Nic z tego, Yuki stała i przysłuchiwała się bez słowa mojej wymianie zdań z Alfą.
- Dodam jeszcze, że wilki te w niczym nie zawiniły. Owszem, były poszukiwane, ale za ucieczkę, a nie zbrodnię, a za to nie jest wyznaczana żadna większa kara. Yuki nie miała pojęcia również, że basior którego zraniła był królewskim synem. To mogłoby zniszczyć nasze stosunki z Białym Królestwem i istnienie Watahy Magicznych Wilków w ogóle – jej głos zamieniał się w coraz głośniejsze warczenie pod adresem Yuko.
Ponownie spojrzałam w stronę niedoszłej opiekunki. Z łatwością spostrzegłam konsternację i szok na jej pysku.
- Proszę, to się więcej nie powtórzy. Przypilnuję ją - nie zwróciłam szczególnej uwagi na to, co mówiła Suzanna. Miałam cel i nie mogłam go porzucić.
- Yuki mi już pokazała, że nie słucha nikogo i niczego. Nie zrobi tego tym bardziej gdy poprosi ją o to szczeniak.
- Zrobię. Będę grzeczna, przysięgam.
Alfa zmierzyła chłodnym spojrzeniem Yuki. Wiedziałam co chciała jej przekazać. „Nie odzywaj się”.
- Twoje przysięgi nie są nic warte – odwarknęła.
- Ta jest bardzo dużo warta – odpowiedziała Yuki – Tori, możesz wyjść na chwilę? Chciałabym porozmawiać sama z naszą Alfą.
Skinęłam głową i wyszłam. Musiałam pokazać, że słucham się Yuko, że ta potrafi się mną zająć. Położyłam się na trawię kilkadziesiąt metrów od jaskini. Nie miałam zamiaru podsłuchiwać. Czekałam spokojnie na Yuki, która powinna niedługo wyjść. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie poczucie, że jestem obserwowana. Otworzyłam oczy i ujrzałam Yuko.
- I co? Mogę zostać pod twoją opieką? Zgodziła się? Proszę, powiedz, że się zgodziła! - zaczęłam obsypywać ją pytaniami.

<Yuko?>

Uwagi: Brak daty! Zrobiłaś kilka głupich błędów (dokładniej brak przecinka, literówka i o ile dobrze pamiętam użycie złej formy).

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Hitama "Śmiertelnie ważne obowiązki" cz. 3 (cd. Suzanna)

Kwiecień 2019 r.
- Fermitate umarł! Sprawował władzę w Watasze Magicznych Wilków przez okres około trzech lat. Niestety wilki z Watahy Czarnego Kruka w dużej mierze szybko przemijają. Ich życie jest znacznie krótsze od naszego... Pogrzeb odbędzie się jutro wieczorem. Prosiłabym o obecność. Ponadto wtedy zdecydujemy, kto ma zostać nowym samcem Alfa. Obawiam się, że nie zdołam pełnić tej funkcji całkowicie sama.
Po tych słowach już nie słuchałem, rozumiejąc, że jest to sprawa organizacyjna tycząca się wyłącznie Watahy Magicznych Wilków. Zerknąłem ku Ireng, która z paskudnym uśmiechem patrzyła na Suzannę.
- Na kogo zagłosujesz? - zapytałem szeptem.
- Na Nevila.
Wyrwało mi się coś w rodzaju prychnięcia.
- Zwariowałaś?
- Niech się pomęczy z tym idiotą. Ta śmieszna watażka rozsypie się w proch i to my przejmiemy te tereny. Poza tym chyba jest we mnie zakochany, bo słucha każdego mojego polecenia.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Nie warto było się z nią kłócić, choć przyznam, że po raz pierwszy odczułem niechęć do jej decyzji tak silną, że zadecydowałbym kompletnie inaczej. Jaki był sens w niszczeniu stada, które nam pomagało?
- Zagłosujesz na niego, prawda, braciszku? - zapytała słodkim głosem.
- Tak, oczywiście.
Skłamałem. Po raz pierwszy chciałem zrobić coś naprawdę sam.
***
- Kolejne nudne zebranie uważam za otwarte - oświadczył podstarzały wilk o wyjątkowo kościstej budowie ciała. Tyle czasu już był w watasze, a ja wciąż nie miałem pojęcia, jak ma na imię. Zeszedł z wzniesienia. Jego miejsce zastąpił potężny samiec, którego imię każdy znał. Fort. Moje oczy pociemniały. Niezbyt go lubiłem, choć nie miałem pojęcia dlaczego. Złe przeczucia? Być może.
- Musimy odbyć głosowanie, kto ma teraz zostać nowym przedstawicielem Watahy Czarnego Kruka.
- Nevil, pamiętaj, Nevil - szeptała Ireng. Jak zwykle siedziała obok mnie. Miałem ochotę ją z całej siły popchnąć. Zamiast tego uniosłem nieznacznie podbródek. Odparcie tej pokusy było trudne. Nawet jeśli wiedziałem, że przegram potyczkę, bo siostra była ode mnie silniejsza.
- Hitamie, proszę, pomóż mi rozdać kawałki kory z ankietą - oznajmił basior, wyławiając wzrokiem moją postać z tłumu. Często prosił mnie o pomoc. Przynieś, zanieś, pozamiataj... - Chcemy zapobiec głosowania na danego wilka z lękiem przed tym, że ktoś krzywo popatrzy. Odpowiedzi mają być przede wszystkim szczere i przemyślane! Zatem postawienie krzyżyka oznacza głosowanie na mnie, kółka na Bezumstvo...
Wymieniał dalej, a ja przenosiłem w pysku kawałki kory. Przyznam, że wyłowiłem tylko i wyłącznie interesujące mnie imię, a mianowicie Premure. Nie wątpiłem w to, że będzie wspaniałym dowódcą. 
Ireng w końcu wstała i mi zaczęła pomagać, żeby sprawniej poszło. Z tym, że ja mruczałem uprzejme "proszę", czego nauczyłem się w Watasze Magicznych Wilków, a ona niekiedy tylko prychała. Czy ona się czegokolwiek tam uczy? Czy czegokolwiek uczy się w ogóle? Cokolwiek osiągnie w życiu? Tego nie wiedziałem. Z dnia na dzień coraz bardziej przypominała mi margines społeczny i zaczynałem się zastanawiać, jakim cudem wytrzymałem u jej boku tyle czasu. Może po prostu teraz zmądrzałem i dostrzegłem pewne rzeczy?
Niedługo potem skończyłem robotę i z własnym kawałkiem usiadłem na miejscu, obracając się tak, by Ireng nic nie widziała. Naskrobałem dwie pionowe kreski, oznaczające Premure, po czym szybko zabrałem się za zbieranie kawałków. Moja siostra bliźniaczka zmarszczyła brwi, widząc mój pośpiech, ale na szczęście nic nie powiedziała. Tym razem pomagał mi Eitrao.
- Hitam, pomożesz nam liczyć - powiedział swoim niskim głosem Fort, kiedy wkładałem przedmioty do podstawionych mi toreb. Mówił to tak, jakby było to tajemnicą.
- Przecież nie umiem...
- Będziesz tylko wszystko segregować jak należy. Ufamy tobie jak nikomu innemu.
Skinąłem głową nadal zdumiony. Miałem pomagać radzie starszych w decyzji odnośnie spraw watahy. Nie spodziewałem się, bym kiedykolwiek doznał tego zaszczytu.
Odczekaliśmy aż wszyscy się rozejdą, włącznie z Ireng, która posłała mi na odchodnym niedowierzające spojrzenie, a następnie podążyliśmy ku ruinom dawnej twierdzy Asai. Wciąż niezmiernie się cieszyłem, że uwolniliśmy się spod jej rządów, nawet jeśli byłem zbyt młody, by cokolwiek z wtedy pamiętać.
Zagłębiliśmy się w mroki korytarzy, które oświetlił prędko kulą ognia jeden ze staruszków. Światło lekko się chwiało, ale prawdopodobnie wynikało to z braku siły samca. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem nawet jak. Przemilczałem więc tę sprawę, skupiając się na obserwowaniu poważnych pysków starszych. Niesamowite. Tydzień wymykania się Ireng i już wylądowałem tutaj. To była zdecydowanie dobra decyzja.
Zatrzymaliśmy się dopiero w obszernej sali cuchnącej pleśnią. W uchwyty w ścianach były wsadzone pochodnie, które wraz z naszym pojawieniem się zapłonęły niebieskim ogniem. Fort. To na pewno sprawka Forta - pomyślałem, skręcając za nim. W końcu nie stronił od ciskania błękitnymi płomieniami gdy się tylko zdenerwował. W sumie był kimś w rodzaju mojego przewodnika, więc szedłem krok w krok za nim. Zatrzymałem się dopiero, kiedy on się zatrzymał i odczekałem, aż wilki noszące w torbach na grzbiecie kawałki kory z wynikami ankiety je wypakują. Zaraz potem zabrałem się do pracy.
Skończyłem dopiero po czasie dostatecznie długim, by moje oczy były odrobinę zmęczone i zaczęły się kleić. Reszta wilków obecnych w sali o czymś żywo dyskutowała. Zerknąłem raz jeszcze na wszystkie stosy. Na Nevila głosowały zaledwie dwie osoby, pewnie moja siostra i on sam. Żenujące. Premure miał imponującą ilość, lecz bez umiejętności liczenia potrafiłem stwierdzić, że bezkonkurencyjnie wygrał wilk, którego znaku niestety nie znałem. Nie wsłuchiwałem się w końcu w gadanie Forta. Zacząłem tego żałować. Inaczej wiedziałbym już wcześniej, kto zwycięży. Oto kolejna cenna wskazówka na przyszłość - ZAWSZE słuchaj tego, co ktoś ma do powiedzenia, bo może ci umknąć cenna informacja.
Odwróciłem się ku starszym siedzącym w okręgu. Akurat zrobiło się cicho, więc pozwoliłem sobie na odchrząknięcie i oznajmienie:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale już skończyłem.
Część z nich uśmiechnęła się z politowaniem i utkwiło wyczekujące spojrzenia w moich wieżyczkach. Odsunąłem się, gdy zbliżył się ów basior, który rozpoczął wcześniej zebranie. Mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, obszedł całą kolekcję, po czym uśmiechnął się szeroko. Spojrzał na mnie w zamyśleniu, po czym poczłapał ku pozostałym. Patrzyłem na niego pytająco. Dlaczego nic nie mówił? Wymienił z resztą porozumiewawcze spojrzenia. Jedni wciąż mieli nieobliczalny wyraz pysku, inni westchnęli z ulgą. A ja nadal nic nie wiedziałem.
Następnie wyszliśmy z twierdzy. Tym razem to Fort użyczył światła. Rzeczywiście to on musiał zapalić tamte pochodnie - pomyślałem pospiesznie. Cały czas głowiłem się nad wynikiem głosowania. Spojrzenie tamtego staruszka nic nie znaczyło, w końcu lubił patrzeć w dość nonszalancki sposób na inne wilki - analizowałem - nic jednocześnie nie miał na myśli. Przyszło mu do coś głowy, to się uśmiechnął. Całkowicie zwyczajna rzecz. A pozostali? Prawdopodobnie już wcześniej rozważali, kto może wygrać. Ich zdanie musiało się potwierdzić. Skoro zwycięzcą nie był Premure, to kto? Czy był ktoś, na kogo starszyzna patrzyła pobłażliwie? Kto angażował się dostatecznie mocno, by być godnym miana przywódcy? Nie chodziło na pewno o Forta, w końcu nikt nie patrzył na niego...
Starzec o płomiennym futrze kazał nam się zatrzymać na szczycie jednego z ocalałych murów twierdzy.
- Wilki! Wilki drogie! - krzyknął. Podszedłem bliżej skraju muru. Ze zdumieniem zauważyłem, że niemal wszystkie wilki musiały czekać na dole na werdykt. Te, których tam nie było, pospiesznie przybyły na miejsce. - Głosy już policzone, mamy nowego władcę!
W dole przeszedł szum wyrażający zaciekawienie nowiną. Fort podszedł również bliżej krawędzi. Miał znacznie donośniejszy głos od drżącego staruszka, więc ten z wdzięcznością ustąpił mu miejsca.
- Z całą pewnością każdy z was go zna i docenia jego młodzieńczy potencjał! Wraz z całą radą starszych uznaliśmy go jako słuszny wybór i godną przyszłość Watahy Czarnego Kruka - Zrobił dramatyczną pauzę, podchodząc jeszcze bliżej - Pokłońcie się przed nową Alfą Watahy Magicznego Kruka: Hitamem!
Wszyscy z jakiegoś powodu pokornie wykonali polecenie Forta. Na jedną, okropną minutę zapanowała cisza. W moim mniemaniu to wszystko zabrzmiało jak wyjątkowo paskudne nieporozumienie.

<Suzanna?>

Od Bony "Nowy Dom"

Sierpień 2020 r.
- Spadaj wilczku, jesteś za wielka do naszych zabaw. - powiedział Marko.
- Ale dlaczego? - zapytałam ze łzami w oczach. Nie rozumiałam dlaczego inne lisy nie chciały się ze mną bawić. Mówiły, że to przez to, bo jestem taka duża, ale ja im nie wierzyłam. Na pewno musi chodzić o coś więcej. Tylko co? Wróciłam do nory z płaczem. Moja lisia mama spytała co się stało, a ja opowiedziałam jej wszystko. Chciałam iść spać, ale po mojej głowie krążyła myśl o ucieczce. Po paru godzinach myślenia zdecydowałam o tym że opuszczę stado lisów i poszukam innego. Rano byłam już gotowa by odłączyć się od lisów. Wszyscy spali, więc miałam szansę. Zrobiłam to co miałam w planach i uciekłam.
*Pół roku później*
Niedawno skończyłam dwa i pół roku, więc jestem dorosła. Wyśmienicie. W końcu czuje się odpowiedzialna i nie mam aż takich wyrzutów sumienia po pozostawieniu przyszywanej matki. Za braćmi nie tęsknię.
Szłam sobie spokojnie przez las, gdy nagle zauważyłam łąkę na której stały łanie z młodymi. Zaczęłam biec w ich stronę, aby upolować choć jedną. Gdy tak biegłam, nagle się z kimś zderzyłam. Upadłam. Noga bolała mnie niemiłosiernie. Gdy na nią spojrzałam nic szczególnego nie zauważyłam. Podniosłam głowę. Zauważyłam stojące nade mną dwie wadery. Jedna o szaro-niebieskim, druga szaro-czarnym futrze. Spojrzałam na nie pytająco, a one one zrobiły zdziwione miny.
- Wszystko dobrze? - spytała szaro-niebieska wadera.
- Chyba tak - powiedziałam, wstając.
- Jak się nazywasz?
- Bona... Bona Caeli.
- Ja jestem Leah, a to jest Yuki - uśmiechnęła się
- UWAŻAJ JAK BIEGASZ TY SU*O!!! PRZEZ CIEBIE UCIEKŁY NAM ŁANIE!!! - wrzasnęła Yuki.
- P-rzepraszam. J-ja nie ch-chciałam - przestraszyłam się, a do moich oczu napłynęły łzy.
Nagle przybiegły dwa basiory. Jeden beżowy, a drugi niebieski.
- Co się stało!? - zapytał beżowy basior.
- TA OTO TUTAJ GÓW**ARA WŁAŚNIE POZBAWIŁA NAS OBIADU. - prychnęła Yuki, odbiegając na kilka metrów.
- Daj spokój Yuko, każdemu się zdarza. - powiedział, patrząc na mnie z uśmiechem niebieski basior.
- Tak w ogóle jak się nazywasz? Bo ja jestem Shiryu, a to jest Dante.
- Bona Caeli.
- Może zaprowadzimy cię do Alfy? - zapytała Leah
- No proszę jeszcze jej pomagacie?! - wściekła się Yuki.
Ja tylko pokiwałam łbem na znak, że się zgadzam.
No i poszliśmy.
Alfa nazywa się Suzanna. Ma miedziano-brązowe futro, które jest bardzo gęste. Przez brzuch do brody ciągnie się beżowy pasek.
Czoło przysłania jaj falowana grzywka. Czuć było od niej autorytet, choć nie była zbyt wysoka.
- Jak się nazywasz?- spytała Alfa
- Bona Caeli. Czy mogę dołączyć? - spytałam niepewnie
***
Zostałam przyjęta. Jestem atakującą. Teraz chodzę po lesie i zwiedzam. Nagle słyszę kroki. To chyba jakaś wadera.
- Hej, co tu robisz? - zapytała jasna wadera z kolorową grzywką.
- Zwiedzam teren.
- Jak się nazywasz? Bo ja jestem Lind. - uśmiechnęła się.
- Bona Caeli. - powiedziałam odwzajemniając uśmiech.
- Może cię oprowadzę?
- Ok.
Gdy mnie oprowadziła poszłam do jaskini. I tak to się zaczęło.

Uwagi: Nie "wilczaku", tylko "wilczku". "Się" piszemy przez "ę". "Szczególnego" piszemy przez "ó". "Uśmiechnęła" piszemy przez "ę". "Prychnęła" piszemy przez "ch". Generalnie bardzo często zapominasz o "ę". Sporo literówek (a przynajmniej mam nadzieję, że to literówki). Yuko z odległości 100 m nie słyszałaby tak dobrze rozmów.

Od Aokigahary „Bunty” cz. 3 (c.d Kai)

Styczeń 2020 r.
 Po tym jak Kai odbił piłeczkę, upadł na ziemię. Przerażona, podbiegłam do staruszka i szturchnęłam nauczyciela nosem. Co jeśli dostał zawał czy złamał sobie biodro?
- Nic Panu nie jest? – Zapytałam.
- Nic się nie stało… - Odpowiedział po chwili. Ulżyło mi, chociaż nie tak bardzo. Mielibyśmy wtedy wolne zajęcia Eliksirów.
- Na pewno nic się nie stało? – Szturchnęłam Nauczyciela jeszcze raz nosem.
– Zaraz wstanę, tylko muszę chwilę odsapnąć. – Powiedział staruszek. Zaskomlałam i szturchnęłam wilka jeszcze raz.
- Nie popędzaj mnie, zaraz wstanę…
- Dobrze… - Odsunęłam się od basiora i w pysk zabrałam kauczuk. Zaczęłam go podgryzać, ale tak by nie przekuć go kiełkami. Po długiej chwili znudziło mi się już czekanie. Chwyciłam w pysk piłeczkę i zmierzałam do wyjścia.
- Aokigaharo, mogłabyś oddać piłkę? – Zapytał wstając z ziemi. – Należała kiedyś do moich szczeniaków, a to jedyna pamiątka po nich… - Powiedział trochę ciszej. Puściłam kauczuk i szturchnęłam go, a on pokulał się w głąb jaskini.
- A Pana szczeniaki są już dorosłe?
- Tak, ale widziałem je tylko raz po długim czasie, ale nie zobaczę ich już ponownie… - Posmutniał.
- Niech Pan się nie smuci, mnie z kolei porzuciła Mama, a każdy z watahy jest w jakimś stopniu osamotniony… - Powiedziałam, próbując sobie przypomnieć jak wyglądała moja mamusia.
- W jaki sposób cię porzuciła? – Zapytał.
- Chyba przyszła na obrzeża watahy i po prostu mnie porzuciła. – Basior przyjrzał mi się uważniej.
- To było w poprzednie lato? Czyż nie?
- Chyba tak… - Powiedziałam po dłuższym namyśle, a pan tylko pokiwał głową. Był zamyślony. – A co?
- Nic… Tylko sprawdzałem swoją pamięć… - Rzekł, po czym zesztywniał tak jakby go piorun trzepnął. – Przepraszam, muszę iść na lekcje…
- Mogłabym się trochę tutaj pobawić piłeczką? – Spytałam. Basior skinął głową, po namyśleniu po czym wyszedł z jaskini. Złapałam kauczuk i rzuciłam o ścianę. Odbił się i poleciał w moją stronę. Otworzyłam pyszczek by chwycić piłeczkę, lecz zamiast trafić do środka, walnął mnie w policzek. Pisnęłam skacząc na bok. Zniżyłam łeb, po czym zaczęłam prawą łapą trzeć o bolące miejsce. Gdy ból się zmniejszył wróciłam do zabawy. Ganiałam za piłeczką, turlałam się oraz skakałam tak długo, aż nie poczułam zmęczenia. Chęć zwinięcia się w kulkę w rogu jaskini coraz mocniej rosło. Położyłam się przy ścianie, trzymając pomiędzy łapkami kolorowy kauczuk i ostrożnie go podgryzając. Powieki stawały się coraz cięższe. Chyba nikomu nie zaszkodzi jak położę się na chwilę…
***
Usłyszałam dosyć wyraźny szelest. Nie potrafiłam go opisać, gdyż w swoim życiu nie słyszałam czegoś podobnego. Czułam że mam coś w ustach. Otworzyłam lekko ślepia. Byłam przyzwyczajona do widoku skały zawieszonej nad moim legowiskiem, lecz zamiast jej, zobaczyłam dużą przestrzeń. Jak tu trafiłam?! A nie… Przecież zasnęłam po zabawie kauczukiem, a piłeczkę miałam w ustach… Puściłam ją, po czym ziewnęłam, tym samym podnosząc się z ziemi. Wyrzuciłam przed siebie łapki, tym samym się rozciągając.
- Dzień dobry, śpiąca królewno – usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. Zobaczyłam nauczyciela historii, uśmiechającego się w charakterystyczny sposób. Sympatyczny, ale zarazem przyjazny.
- Ile spałam? – Zapytałam, po czym opuściłam łepek i potarłam przednimi łapkami o oczy.
- Gdzieś całe popołudnie. – Odpowiedział. Dopiero teraz zobaczyłam dziwny przedmiot przed łapami nauczyciela.
- Co to? – Zapytałam podchodząc do tego czegoś.
- To jest książka
- A co robi książka?
- Uczy cię nowych rzeczy – powiedział.
- To taki przenośny nauczyciel? – Basior zaśmiał się, po czym powiedział:
- Coś w tym rodzaju.
- Czyli mogłabym mieć przenośnego pana? – Zapytałam.
- Poniekąd, ale to nie całkiem to samo – rzekł. Spojrzałam w środek książki, ale jedyne co zobaczyłam to dziwne znaczki.
- Ale przecież w środku nie ma wilka. – Zasmuciłam się.
- Właśnie dlatego powiedziałem, że to nie jest to samo. Prawdziwy nauczyciel odpowie na twoje pytanie gdy zapytasz, pochwali gdy zaczynasz coś pojmować i wytłumaczy w razie niezrozumienia. Książka za to jest ciągiem zapisanych słów, który może nie tylko odpowiedzieć na twoje pytanie, gdy uważnie go poszukasz, ale i również rozjaśnić wiele spraw, o których dotychczas nie miałaś pojęcia. – Wytłumaczył.
- A jak rozczytać słowa? – Spytałam.
- Tego już trzeba się nauczyć.
- A Pan potrafi czytać?
- Skoro od kilku godzin leżę tak z książką przed łapami, to chyba oczywiste, że tak – orzekł, po czym znowu się zaśmiał.
- A pan skoro jest nauczycielem, może mnie nauczyć czytać? – Poprosiłam.
- Mogę – odpowiedział. Położyłam się obok staruszka. Zaczął tłumaczyć i mówić jak się czyta poszczególne literki. Wraz z postępem czasu stawałam się coraz bardziej senna. Przytuliłam się do miękkiego futra basiora. Czułam się bezpiecznie. Poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Nie wiem jak opisać to uczucie. Jest przyjemne i… miłe. Wtuliłam się jeszcze bardziej. Zamknęłam ślepia i zapomniałam o wszystkim. O świecie, o Navri, o wrednej nauczycielce czy o Torance i Moone. 

<Kai? :3 >

Uwagi: Brak daty! Już nawet nie chciało mi się poprawiać tego "Pan", "Nauczyciel", "lekcja Eliksirów" czy "Mama" zapisane wielką literą. Jest to błąd! Wszystko powinnaś pisać małą. "Kauczuk" piszemy przez "k"! Nie "pisknęłam", tylko "pisnęłam. Nie "rosnęło", tylko "rosło".
Wiem, że pomagałam Ci w tym op., ale to nie znaczy, że podane przeze mnie opisy sytuacji należy prawie że przepisać (dialogi są najważniejsze, je akurat można skopiować, choć przyznam, że czasem mi się nie chce stawiać kropek na końcu. Dlaczego ich nie dopisałaś?). Chodzi o to, że piszę to nieskładnie, czasem całkiem bezsensownie, przez co czasem te fragmenty op. brzmią dziwnie np. (Sympatyczny, ale zarazem przyjazny. - tutaj "ale" zdecydowanie nie pasuje, bo sympatyczny a przyjazny to poniekąd synonimy. Ja dałam oba słowa po przecinku, byś sobie wybrała któreś określenie lub po prostu jakoś opisała ten uśmiech, kierując się tymi odczuciami, jaki miał wywołać).