Bolało jak cholera, ale się powoli podniosłem. Tsume miał najwyraźniej niezły ubaw.
- Z czego się tak ryjesz jak powalony wieprz?! - wrzasnąłem.
- Z twojej głupoty... Nie dasz mi rady. - dalej rechotał, zupełnie, jakby usłyszał najlepszy na świecie żart.
- Kto się śmieje ten się śmieje ostatni... - wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.
- Taaak?... No co ty nie powiesz? - zaczął się śmiać jeszcze głośniej.
- Tak naprawdę, to nie przyszedłem tu po Sorę...
- A po co? - spoważniał i przestał się głupio ryć, zastanawiając się, co mam na myśli.
- Na czym ci zależy najbardziej na świecie? - syknąłem krążąc dookoła Tsume'a.
- Na Sorze...
- Nie wiesz chyba, o co mi chodzi...
- No nie za bardzo. Wiem tyle, że jesteś strasznym idiotą i nie powinienem ci wierzyć.
Prychnąłem.
- Czyli nie zależy ci na życiu watahy? Ani innych wilków? Oj, jak smutno... - syknąłem z wrednym uśmieszkiem.
- Jesteś za głupi, żeby zniszczyć naszą watahę... - odparł już niepewny tego, co mówi.
- Czyżby? Zastanów się dobrze...
- Nie muszę się zastanawiać, bo ja to wiem.
- No to wychodzi na to, że to TY jesteś głąbem. - zaćwierkałem radośnie.
- Nadal nie wiem, o co ci chodzi...
Rozwinąłem skrzydła i jeszcze przemówiłem do niego z uśmiechem:
- Kii pewnie już szuka tego medalionu... Bez niego nie ma mowy o wizycie w Niebie przed śmiercią, wiesz? Czyli twojego ojczulka już nic, ani nikt nie zatrzyma... A ty bez tego naszyjnika nie odzyskasz Łaski, czyli już NIKT wam nie pomoże.
Nim zorientował się, o co mi chodzi oraz co kilka godzin wcześniej zrobiłem, ja byłem już wysoko na niebie, lecąc w stronę obłoków z medalionem Kii w łapie. Tsume nawet jeżeli by chciał, to nigdy by mnie nie dogonił, bo moje skrzydła osiągają niesamowitą prędkość. Już przegrał.
<Tsu? Nie ma mowy o tym, że go dogonisz: Shadow jest szybszy>