Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 5 sierpnia 2015

Od Valixy "Gdzie ja jestem?" cz.1 (cd. Moon)

Kiedy zrobił się nowy dzień, wyszłam z groty jak reszta wilków.
- Czy są tu jakieś szczeniaki oprócz mnie? - zapytałam, trochę jakby sama do siebie.
- Tak, są na okresie próbnym - odpowiedział niespodziewanie tajemniczy głos. Wystraszyłam się trochę, więc uciekłam tam, gdzie mnie on nie znajdzie. Jak wybiegłam z groty, nie było w moim polu widzenia ani jednego wilka.
- Gdzie ja jestem? - spytałam.
Dopiero wtedy zauważyłam, że było tam tak pięknie. Nie dało się tego opisać.
- Gdzie ja jestem? Ktoś mi powie? - zapytałam z gniewem, jednak nikt nie odpowiedział, więc zdenerwowałam się jeszcze bardziej.
- Raz... dwa... trzy... - liczyłam, żeby się uspokoić. - ...osiem... dziewięć... dziesięć.
Rozpoczęłam poszukiwania groty, żeby gdzieś mieć dom. Po jakimś czasie znalazłam jakąś jaskinię. Zrobiło się późno, więc poszłam spać. Kolejnego dnia poszłam szukać wyjścia, gdyż grota była wprost olbrzymia.

<Moon?> 

Uwagi: Pisz dłuższe op.! Wiem, że niekiedy każę pisać krótsze zdania... ale bez przesady (Bałam się trochę .Więc uciekłam .Tam gdzie mnie nie znajdzie ten tajemniczy głos.). W op. nie używamy wyrazów potocznych (np. wkurzyłam się). Cyfry i liczby w op. piszemy słownie (1 = jeden). W momencie, kiedy postać liczy, nie warto wpisywać wszystkich cyfr po kolei, można większość pominąć wtrącając narrację. Czytelnik sam się domyśli, jakie liczby wówczas występowały, bo raczej umie liczyć. Notorycznie rozpoczynasz zdania od "więc".

Od Mizuki "Co tu robisz?" cz. 7 (cd. Nari)

- Nie chodzi tylko o jednego wilka, szukam dwóch. Jeden z nich to Hans, a drugi, a raczej druga to Norie - odpowiedziałam błądząc myślami w moich wspomnieniach.
- Kim są te wilki? - ciągnęła dalej Nari
Powstała chwila ciszy, którą przerwała Nari ponownie zadając pytanie.
- Nie lubię mówić o swej przeszłości - powiedziałam krótko odwracając wzrok.
Zaczęłam myślami wracać do wydarzeń sprzed roku. Był to czas w którym moje serce zalał mrok. Miałam wrażenie, jakby moje ciało i dusza całkowicie pochłaniała ciemność i mrok. Nie szukałam zrozumienia ani współczucia, jedyne co trzymało mnie przy życiu było moje marzenie. Wiele wilków nigdy mnie nie zrozumie, ale w sumie to nie zależy mi na tym. Zostało już tylko kilku zabójców. Zadbam o to by każdy z nich trafił do piekła! Wilki w watahach takich jak ta, nie znają uczucia jak jego najbliżsi giną na oczach szczeniaka, żyją w beztrosce ciesząc się dzieciństwem, żaden z nich za szczeniaka nie poczuł tej ulgi po zabiciu kogoś, kogo się nienawidzi, tego zapachu krwi unoszącego nad ich plugawymi ciałami. Po bardzo długiej ciszy Nari odezwała się:
- Hej Mizuki, nic ci nie jest!? - spytała przerażona
- Dlaczego miało by mi coś być?
- Z twojego pyska leci krew - odpowiedziała
- To nic takiego, wystarczy że odpocznę i nic mi nie będzie - powiedziałam ocierając krew łapą
Powoli ruszyłam w kierunku Śnieżnego Lasu. Było to jedyne miejsce, w którym cały czas jest śnieg i oczywiście lód. Lubiłam otaczający mnie chłód śniegu. Nari z oddali coś do mnie mówiła, lecz już jej nie słuchałam. Miałam ochotę pobyć w samotności. Kiedy dotarłam na miejsce upewniłam się że nikogo nie ma w pobliżu i oddaliłam się w głąb lasu, by nikt mnie nie znalazł. Położyłam się w chłodnym puchu i zamknęłam oczy. Nie usnęłam, po prostu musiałam przemyśleć kilka spraw.

<Nari, co porabiasz? A, i nie przejmuj się zimnym charakterkiem Mizu. Ona już tak jest xd) 

Uwagi: "...niema nikogo w pobliżu"? Niema jest osoba, która nie potrafi mówić. "Nie ma czegoś" to zupełnie inna sprawa. Zwróć uwagę na te różnice. Miałaś dwa identyczne zdania. Ty i Shayd jesteście w jakiejś zmowie? Popełniacie identyczne błędy.

Od Shayd'a "Pierwsze spotkanie" cz. 7 (cd Mizuki)

Po pożegnaniu się z Mizuki wróciłem do swojej jaskini.
Urządziłem prowizoryczne legowisko i położyłem się. Sen ogarnął mnie w szybkim tempie, jednak nie dał ukojenia. W mojej głowie pojawiały się wspomnienia z poprzedniej watahy, sprawiały ból, a szczególnie wizje o Mey.
***
Biegałem po lesie ciesząc się ostatnimi promieniami słońca, które ogrzewały moje ciało. Zbliżała się wielka chmura burzowa, dlatego zacząłem kierować się w stronę Watahy Górskiego Pyłu, mojego domu. Kiedy biegłem, zauważyłem samotną łanię na polanie. Przyczaiłem się, chcąc upolować zwierzynę. Zaciągnąłem się ostatni raz świeżym powietrzem, wymieszanym z zapachem łani i skoczyłem. Ofiara uciekła, więc postanowiłem pobiec za nią. Biegłem ile sił w łapach. Kiedy pogoń na lądzie nic nie dała, wzleciałem ponad korony drzew i leciałem nad łanią skupiając się kiedy mogę spikować w dół i zaatakować. Przez moją nadmierną uwagę na łani nie zauważyłem nieco większego drzewa od pozostałych, uderzyłem w korę i zacząłem spadać w dół, tracąc powoli przytomność. Upadłem z ogromną siłą na korzenie drzew i ziemię. Zemdlałem, a niebo przecięła pierwsza błyskawica. Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny, obudziłem się w sporej jaskini, obok mnie paliło się ognisko. Rozejrzałem się po pomieszczeniu chcąc wstać.
- Lepiej leż - usłyszałem głos z wejścia do jaskini. Spojrzałem w tamtym kierunku. Na dworze padał deszcz, do mnie podeszła mokra wadera. Miała szare futro, wielkie skrzydła i niebieskie znaki na ciele. Była ode mnie starsza, uratowała mi życie.
- Co ja tutaj robię? - spytałem nieśmiało. Byłem jeszcze szczeniakiem, więc moje przerażenie nie było niczym niezwykłym. Wadera uśmiechnęła się otrzepując futro z deszczu, usiadła obok mnie przy ognisku i powiedziała wesoło:
- Znalazłam Cię nieprzytomnego w lesie, złamałeś skrzydło. Przez parę miesięcy nie będziesz mógł latać - wydawała się być taka miła. Podziękowałem za ratunek i chciałem iść, jednak wilczyca mnie zatrzymała.
- Nie możesz iść w taką pogodę, nie znajdziesz drogi do swojej watahy. Kiedy tylko przestanie padać zaprowadzę Cię do domu, zgoda? - spytała. Przystanąłem na jej propozycję. Mey, bo tak miała na imię owa wilczyca zaproponowała, żebyśmy zjedli łanię. Okazało się, że zwierzyna to ta sama, którą ja starałem się upolować. Po zjedzonym posiłku Mey opowiedziała mi nieco o sobie. Jak się dowiedziałem, należała kiedyś do naszej watahy. Niestety ona jak i jej ojciec byli zmiennokształtni, więc musieli uciec. Ojciec Mey ochronił córkę poświęcając samego siebie. Wilczyca była ode mnie starsza jedynie o rok, a tak wiele przeżyła w swoim życiu. Szaro-niebieska samica pokazała mi, że potrafi przemieniać się w człowieka, także chciałem jej zaprezentować swoje umiejętności, jednak przemiana nie wychodziła mi kiedy tylko chciałem. Mey w swojej jaskini miała dużo ludzkich przedmiotów, urządziła prowizoryczny pokój ludzki.
- A to moje ulubione, nazywa się gramofon - powiedziała wskazując jakiś kawał drewna wycięty w kwadrat. W środku tajemniczej rzeczy leżało coś czarnego, Mey nazwała to płytą winylową. Wilczyca wcisnęła jakiś przycisk, przypominający okrągły kamyk. Na tak zwaną płytę upadło coś ostrego, z tego czegoś wydobył się dźwięk. Był dziwny ale jednak taki spokojny.
- Jedyna piosenka jaką mam, zespół Phoenix z utworem ''Run run run" - wytłumaczyła Mey. Za bardzo nie wiedziałem o czym mówi, ale uśmiechnąłem się jedynie i skinąłem głową. Położyłem się słuchając pięknego śpiewu i spokojnej muzyki. Uspokoiłem się, rozluźniłem. Byłem taki szczęśliwy.
- Shayd! Udało Ci się! - krzyknęła uradowana wilczyca. Spojrzałem na nią zdziwiony, a ona podała mi coś, co nazywało się lustro. To jak tafla wody tylko nie ruszająca się. Zobaczyłem w odbiciu, że jestem człowiekiem. Miałem platynowe włosy, wystające kości policzkowe i jasną cerę, sińce pod oczami.
- Muszę się szybko zmienić, nikt nie może widzieć mnie w takim stanie! - krzyknąłem czując przerażenie wzbierające się we mnie.
***
Obudziłem się z krzykiem, gdyż moje wspomnienia były tak silne i wyraźne. Mey zawsze wiedziała jak wywołać u mnie przemianę, bez niej nie udawało mi się tego zrobić. Postanowiłem przejść się gdzieś, żeby oczyścić umysł. Chodziłem bez celu po lesie, co jakiś czas przystawałem, żeby ogrzać się w ciepłych promieniach słońca. Kiedy tak sobie spacerowałem, zauważyłem biegnącą w moją stronę wilczycę. Nie zatrzymała się tylko zaczęła mnie okrążać, nie zwalniając.
- Mizuki? - spytałem nieco zdziwiony.
- Tak, dalej choć a nie zadajesz dziwne pytania - powiedziała ruszając z tą samą prędkością przed siebie. Patrzyłem chwilę zdziwiony za oddalającą się wilczycą. Po odrobinie namysłu ruszyłem za Mizuki. Była taka szybka. Chciałem dotrzymać jej kroku, w miarę udawało mi się to. Uwielbiałem biegać, czułem się taki wolny, niczym nie ograniczony. Lepsze od biegania jest tylko latanie. Po godzinie biegu wraz z wilczycą przystanęliśmy przy górskim strumieniu. Byłem nieco zmęczony, położyłem się na trawie obserwując Mizuki, która jadła jagody. Wadera obmyła swój pyszczek w wodzie ze źródła. Wziąłem głęboki wdech i postanowiłem zaryzykować.
- Mizuki? - powiedziałem nieco niepewnie i wstałem.
- Tak? - spytała wadera patrząc mi w oczy. Staliśmy chwilę w ciszy patrząc sobie w oczy. Poczułem się tak dobrze i spokojnie. Chciałem już powiedzieć coś z pewnością  głupiego. Ugryzłem się w język i poruszyłem się niespokojnie.
- Chci...chciałem zaproponować Ci mały wyścig, co ty na to? - zaproponowałem nie mogąc wymyślić nic lepszego. Wilczyca wydawała się być przez chwilę nieco osłupiała, lecz po namyśle przystała na moją propozycję.  Mieliśmy się ścigać od tego górskiego źródła do małej polany, o której opowiedziała mi Mizuki. Ustawiliśmy się przy jednym z drzew, gotowi do biegu. Na mój znak ruszyliśmy. Z początku udało mi się osiągnąć prowadzenie, lecz w pewnym momencie moja towarzyszka wyprzedziła mnie. Dobiegaliśmy już do polany. Wydawać by się mogło, że Mizuki wygra, gdyby nie mój "genialny" pomysł.  Przed polaną rzuciłem się na waderę. Zaczęliśmy się turlać po trawie, polana wypełniła się naszymi śmiechami. W pewnym momencie Mizuki dość zdecydowanie przyszpiliła mnie do podłoża.
- Wygrałam - sapnęła uradowana, na jej pyszczku gościł uśmiech triumfu.
- Brawo, co chcesz w nagrodę? - spytałem i uśmiechnąłem się zawadiacko, wciąż leżałem pod silnymi łapami wadery.

<Mizuki? Przemyśl dobrze swoją nagrodę>

Uwagi: przecinki. Niektóre zdania lepiej podzielić na dwa, niż mieć jedno na dwa różne tematy. Częste powtórzenia wyrazów. Dwa razy napisałeś (napisałaś?) dokładnie to samo zdanie, a dokładniej "Była taka szybka".

Od Ripple "Pierwsza przyjaźń" cz. 1 (cd. Yuko)

Któregoś dnia, gdy przeczytałam książkę o "Wilkach, które zabijały smoki" zachciało mi się nazbierać na przykład jagód, malin żeby zrobić z nich sok. A że było wolne od szkoły, mogłam robić co chcę. Wzięłam kartkę z liścia i patyczek, który rysuję, żeby napisać, co nazbierać. A lista wyglądała tak:
5 jagód
8 borówek
5 malin
3 listki mięty
5 jeżyn
2 owoce róży
Poszłam też nazbierać giętkich, długich i nadających się do plecenia koszyka patyków. Przy Wodopoju było ich pełno. Gdy przyszłam do domu, zaczęłam pleść koszyczek.
- Jak na pierwszy raz to ładnie wyszedł.
Zrobiłam takie 2 i połączyłam je tak, żeby szło nosić je na plecach. Dorobiłam jeszcze "daszek" koszyczkom, żeby mogły się zamknąć i otworzyć. Włożyłam do jednego kartkę i poszłam. Skusiły mnie kwiatki na łące, więc je zerwałam i zrobiłam z nich bukiecik. Po drodze spotkałam Yuko, moją nową koleżankę.
- Hej Ripple, gdzie idziesz? - spytała.
- Nazbierać leśne owoce do soku, którego chcę zrobić. - odparłam.
- Może ci pomóc?
- Nie. Dzięki. Poradzę sobie. - odpowiedziałam i poszłam.
Nagle usłyszałam bzyczenie. Stanęłam i nie ruszałam się. Patrzę, a na nos siada mi pszczoła.
- Aaaa!!! - krzyknęłam.
Skakałam, odpędzałam ją, a ona jeszcze mnie użądliła. Straszny ból. Po paru minutach pszczoła odleciała. Ja piszcząc i liżąc nos szłam dalej. Weszłam do lasu. Nazbierałam borówki i jeżyny. Bałam się być w tym lesie, bo wydawał mi się nawiedzony.
- O nie! Zabłądziłam... - zasmuciłam się - Yuko!!!

<Yuko, ok?> 

Uwagi: pisząc op. lepiej rozwijać skróty, np. zamiast itd. pisać i tak dalej. Nie "plecić", tylko "pleść" i zamiast "plecienia" "plecenia". Zrobiła z kwiatków kwiatek? "Użądliła" piszemy przez "ż". "Jeżyny" piszemy przez "ż". 
Co do samej treści, to bardzo nienaturalny wydał mi się fakt, że wilk przy użyciu łap za pierwszym razem zrobił wiklinowy koszyk. Czy nie wydaje to się TROSZKĘ dziwne? Robinson Cruzoe zrobił swój pierwszy, nierozpadający się (ale jednak koślawy) dopiero po kilku (jeśli dobrze pamiętam) tygodniach prób i błędów.

Od Blue "Moja rodzina" cz.4 (cd. Moon)

- Moon! - zawołałam po raz drugi. Czułam jej zapach od dłuższego czasu, więc wiedziałam, że musi być w pobliżu. Wybiegłam zza drzewa i nagle się potknęłam. Przeturlałam się kawałek.
- Żyjesz? - spytała Moon, gdy się podniosłam.
- Jak widać... - powiedziałam do wadery, a ta zaczęła się ze mnie śmiać.
- No co? - spytałam zdziwiona, ale również zaczęłam się śmiać. Otrzepałam się z śniegu, który przyległ do mojej sierści.
- Płakałaś - powiedziałam zdziwiona, a Moon w jednej chwili spoważniała. Spojrzałam na nią wyczekująco.
- Nie, znaczy tak, no bo... przewaliłam się przed chwilą i walnęłam głową w skałę... - powiedziała. Wiedziałam, że kłamie, ale nie wnikałam w to. Ja też miałam wiele tajemnic, których nie znała ona, ani nikt inny.
- Okej. To chodźmy może do watahy, bo już trochę mam dość tej zimy - odparłam, po czym poszłam w stronę, z której przyszłam. Moon w milczeniu poszła za mną.
- Po co tak w ogóle tu przyszłaś?
- Tak w sumie, to nie wiem - odparła szybko - A ty jak mnie znalazłaś?
- Kazuma mi powiedziała, że poszłaś w te strony.
- Powiedziała coś jeszcze?
- Nie - powiedziałam szczerze, po czym wymyśliłam, że będziemy się ścigać. Wieczorem dotarliśmy na nasze tereny, które przywitałam z radością.
- Gdzie teraz idziemy? - spytałam waderę, gdy zdyszana dobiegłam do drzewa, które miało być naszą metą.
- Dolina Cudów i Marzeń? - spytała.
- Nie... Robi się ciemno. Może jutro. Jakieś inne pomysły?
- Może nad Rzekę Przyjaźni? To niedaleko.
- Okej. A tak z innej beczki, prawie skończyłam czytać tą księgę którą mi poleciłaś.
- No fajnie. - odparła wadera, ale takim tonem jakby miała mnie już dosyć. Trochę mnie to uraziło.
- Wiesz, może ja już pójdę... Trochę zmęczona jestem - powiedziałam do Moon.
- Nie! Sorki, ale się zamyśliłam - powiedziała - Co do tej książki to bardzo się cieszę, że tak cię wciągnęła. Znalazłaś w niej coś ciekawego? - spytała.
- Tak... No bo wiesz. Zdarzyło mi się tak kiedyś, że goniła mnie wroga wataha. Jak uciekałam, to w pewnym momencie nie wyrobiłam się na zakręcie i wpadłam w krzaki. Wilki, które mnie goniły, nie wyczuły mnie, chociaż przeszli niecały metr koło mnie. Ta moc zalicza się do żywiołu iluzji. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Na szczęście udało mi się wtedy wrócić do rodziny. Co o tym myślisz? - spytałam wilczycę. Przed sobą zobaczyłam rzekę. Wadera nie odpowiedziała na moje pytanie.
- Moon? - Stanęłam na moście i spojrzałam w jej stronę.
- Czy coś się stało? - spytałam zaniepokojona, a wadera spojrzała mi w oczy. Byłam ciekawa czy chodzi o to, co wydarzyło się jej w górach.

<Może być, Moon? xD>

Uwagi: Nie rozumiem, dlaczego czasami stawiasz po dwie Spacje...

Od Blue "Samokontrola" cz.4 (cd. Moon)

Moon pomogła mi załatwić wszystkie formalności. Musiałam przejść też test w terenie, żeby pokazać im, czy się nadaję. Miałam pracować w policji w wydziale Oddziałów Specjalnych. Po dniu, w którym złożyłam papiery i takie tam, miałam przyjść na owy test. W nocy nie potrafiłam zasnąć. Nareszcie mogłam się zająć czymś konkretnym. Wyszłam z jaskini, rozmyślając o moim nowym zawodzie oraz mieście. Pewnie nie zacznę pracy od razu, ale i tak się trochę obawiałam, czy wszystko pójdzie dobrze. Moon udzieliła mi wiele rad, kiedy wracałyśmy do watahy. Jedną z najważniejszych zasad było to, żeby nie zdradzić, kim tak naprawdę jesteśmy. Najgorsze jest to, że nie posiadamy ludzkiej historii. Oczywiście, że chodziliśmy do szkoły, no ale tak jakby nie ma ich zapisanych w ludzkim "systemie"...
Poszłam na moją ulubioną polanę. Właśnie tutaj przyszłam po dołączeniu do watahy. Na niebie znowu były gwiazdy. Zasnęłam wyobrażając sobie co może się jutro wydarzyć.
 - - - - - - -
- Blue! Co ty tu jeszcze robisz?! - krzyknęła mi prosto do ucha Moon. - Za godzinę zaczyna się test!
- Co?! - zerwałam się na równe nogi (łapy).
Razem z Moon pognałyśmy do miasta. Na szczęście wadera znała drogę na skróty, bo policja znajdowała się po drugiej stronie miasta. Przybiegłyśmy po czasie, jednak i tak nie było jeszcze wszystkich. Moon zasypała mnie poradami. Starałam się ją słuchać, ale ja byłam bardziej zainteresowana miejscem, w którym się znalazłyśmy. Byliśmy na dużym terenie za budynkiem, który wczoraj odwiedziłyśmy. Za mną i po mojej lewej stronie był budynek, a po prawej stronie stajnia. Przede mną stało ogrodzenia, a za nim znajdowały się tereny do ćwiczeń. Ponieważ było to na obrzeżach miasta, było widać las.
- To ja już pójdę - powiedziała Moon wskazując na mężczyznę, który szedł w naszym kierunku.
- Dzień dobry wszystkim. Jestem waszym instruktorem. Dzisiaj zacznie się rekrutacja nowych pracowników. Niestety, nie wszyscy się dostaną... - tu mężczyzna zrobił krótką, żałobną ciszę po czym ciągną dalej. - Ja nazywam się Łukasz Kaczmarek. Teraz sprawdzimy sobie obecność.
Łukasz zaczął czytać nazwiska z listy, którą cały czas trzymał w dłoni. Był wysoki i masywny. Miał brązowe, trochę rozczochrane włosy i przenikliwe, piwne oczy. Włożyłam ręce w kieszenie i zaczęłam się zastanawiać, jaką mam szansę z pozostałymi osobami. Rozejrzałam się po zebranych. Raziło mnie słońce, które już sięgało zenitu. Obok mnie stał chłopak w moim wieku. Miał ciemne, blond włosy i niebieskie oczy. Nazywał się chyba Rafał, bo tak odezwał się do niego chłopak, który z nim tu przyszedł. Rafał spojrzał w moją stronę, więc odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Weronika Rutkowska! - zawołał instruktor. Po chwili dotarło do mnie, że to moje ludzkie nazwisko.
- Jestem! - zwołałam i wbiłam wzrok w ziemię, bo zauważyłam, że Rafał się nadal na mnie patrzy.
- Czyli jest was szesnastu, a powinno być osiemnastu - mruczał pod nosem Łukasz. - Trudno! Dwóch ludzi mamy z głowy! - powiedział głośniej, po czym zaczął coś skrobać na swojej liście.
Kaczmarek zaczął nam tłumaczyć na czym to wszystko będzie polegać.
- Ponieważ wszyscy skończyliście odpowiednią szkołę i macie doświadczenie, jeśli nie dostanie cię do tego wydziału, możecie spróbować gdzieś indziej. My możemy przyjąć 8 osób, przy czym dwie najgorsze będą miały raczej papierkową robotę. Potem mogą jednak awansować i pracować z pozostałymi w terenie. Wasza praca może nie być systematyczna. Na przykład może zdarzyć się tak, że będziecie cały czas w domu, a będziecie przychodzić tylko na wezwanie. Przez ten tydzień ja i moi koledzy, będziemy patrzeć jak wam idzie. We wtorek za tydzień zostanie u nas tylko 8 wyznaczonych osób, które dostaną posadę w policji. Pod uwagę będą brane różne wasze umiejętności oraz podejście do pracy. Dzisiaj pokaże wam wszystkie miejsca na naszej placówce, a potem odbędą się dwugodzinne zajęcia. I ostrzegam was. Możecie odpaść w każdej minucie pobytu w tym miejscu. A teraz chodźcie - powiedział instruktor i ruszył w stronę koni. Gdy weszliśmy do stajnie konie zarżały. Większość patrzyła się w moją stronę. Kaczmarek wytłumaczył nam, że konie są używane do patroli w lesie, żeby nie robić hałasu poprzez radiowozy. Później udaliśmy się do kojców. Siedziały w nich owczarki niemieckie. Gdy je zobaczyłam, zrobiło mi się ich żal. Przypomniały mi się klatki. Cofnęłam się przerażona, przez co wpadłam na Rafała. Bąknęłam przeprosiny i odeszłam kawałek dalej. Instruktor wypuścił jednego z psów. Zaczął pokazywać nam, jakie pies potrafi sztuczki. Psy to nasi kuzyni, więc w pewnym sensie słyszałam co mówi. Było to coś w tym rodzaju, jakby ludzie z Polski pojechali do Słowacji i próbowali się z nimi porozumieć. Nie jest to niemożliwe, chociaż czasami trochę trudne. Owczarek siedział, leżał czy podawał łapę na rozkaz. Obeszłam ludzi i stanęłam trochę dalej od nich.
- Dlaczego to robisz? - spytałam psa w wilczej mowie, najciszej jak potrafiłam. Było to niemal nie do usłyszenia ludzkim uchem.
- Bo muszę - powiedział do mnie, co ludzie odebrali jako warczenie. Niektórzy spojrzeli w moją stronę. Mogli zacząć mnie o coś podejrzewać. Na szczęście pies podszedł do mnie, zamerdał ogonem i dał się pogłaskać. Po chwili podszedł do pozostałych.
- Widzę, że masz rękę do psów - powiedział Rafał, który właśnie wytarł zaślinioną dłoń w spodnie.
- Może - odburknęłam i poszłam za Łukaszem, który zmierzał do budynku. Szybko obeszliśmy najważniejsze pomieszczenia, po czym wyszliśmy na tereny szkoleniowe. Były tam różne rzeczy i miejsca zaczynając od torów przeszkód kończąc na łąkach i lasach. Tym razem oprócz Kaczmarka, pojawili się również Paweł Borkowski i Wojtek Kowalczyk. Pierwszym naszym zadaniem był park linowy. Według innych nie był on zbyt duży, ale ja się na tym nie znałam. Nigdy przecież nie byłam w takim miejscu. Najgorsze w tym wszystkim było odpinanie i zapinanie wszystkich zabezpieczeń. Na szczęście udało mi się to jakoś ogarnąć. Poszło mi strasznie. Nie byłam jeszcze do końca przyzwyczajona do chodzenia na dwóch nogach. O ile nie miałam z tym problemu na ziemi, idąc po linie na wysokości kilku metrów, miałam problem z utrzymaniem równowagi. Gdy zeszłam byłam w niebo wzięta. Zobaczyłam kątem oka, że instruktor zapisuje jakieś notatki. Po parku linowym przyszedł czas na coś w rodzaju toru przeszkód. Byłam prawie ostatnia w kolejce. W niektórych momentach trzeba było się przeczołgać. Były też takie przeszkody, które trzeba było przeskoczyć, lub się na nie wpiąć. Dla mnie najlepsze jednak były te odcinki, w których trzeba się było wykazać się zwinnością i szybkością. Gdy skończyłam wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czasami bycie wilkiem się opłaca. Tego dnia nie było więcej zajęć. Chyba okularnik odpadł, bo wracał ze smutną miną. No cóż. Moim zdaniem poszło mu fatalnie. Uradowana, że nie zawaliłam sprawy ruszyłam chodnikiem. Nagle ktoś na mnie skoczył. Prawie się przewaliłam.
- Moon! - krzyknęłam w stronę przyjaciółki złoszcząc się i radując jednocześnie.
- I jak ci poszło? Po twojej minie mogę wywnioskować, że nie najgorzej - powiedziała.
- Można tak powiedzieć. Może dzisiaj też mnie gdzieś zaprowadzisz, co? Bo jakoś nie chce mi się wracać do watahy. - powiedziałam i i uśmiechnęłam się do niej.

<Moon? xD>

Uwagi: zapomniałaś o kilku przecinkach.