Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 15 października 2017

Od Lind "Jedno ze wspomnień" cz. 3

Marzec 2019
Freeze ruszył w moim kierunku z uśmiechem na pysku. Ignorując ten nienaturalny dla niego wyraz, uderzyłam go w głowę gałęzią. Oto przywitanie, na które sobie zasłużył. 
Basior zatoczył się i wykręcił oczy, chyba właśnie zobaczył sporo gwiazd.
- Lind! - zganiła mnie Babcia.
- To był wypadek - odłożyłam kij, opuściłam uszy i zrobiłam niewinną minę. 
Odpowiedziało mi podejrzliwe spojrzenie. Odwróciłam wzrok dla niepoznaki i doczepiłam bałwanowi brakujące, drewniane ramię. Kiedy starsza wadera zaczęła się witać z wujkiem, jego syn dołączył do mnie obok śnieżnego tworu. Zjeżyłam lekko futro na karku, słysząc szuranie zbrylonego śniegu pod łapami basiora.
- Spóźniłeś się - warknęłam do niego.
- Nie zależało to ode mnie - mruknął ze spuszczonym pyskiem. Kątem oka zauważyłam, że uśmiech permanentnie zniknął.
- Jaaaasne - poprawiłam szalik na szyi bałwana. Sam określiłeś do ilu miesięcy m a k s y m a l n i e. TY OSOBIŚCIE.
- Ładny szal. Czyj to? - zapytał Freeze, chcąc zejść z drażliwego tematu niedotrzymanego terminu. Nie domyślał się nawet, czemu tak bardzo mi zależało. 
- Nie interesuj się - odparłam sucho.
Posłuchał, zamilkł i smętnie spuścił wzrok. Wiecznie zainteresowany tym, po czym chodzi. Trochę jeszcze się dąsałam, udawałam, że go nie widzę, ale w końcu przestało mi się to podobać. Coś ukłuło mnie od środka. 
- Em... Ostatnia trasa czymś się różniła od poprzednich? - spojrzałam spode łba na basiora, zaczynając nową konwersację. Teraz chciałam zapomnieć o poczuciu wstydu, które słusznie do mnie dotarło.
- Raczej nie - wzruszył ramionami, jakby wierzył w swoje słowa.
Tylko, że jego oczy (zwrócone w stronę wujka) mówiły zupełnie inaczej. Coś tym razem przykuło jego uwagę. On ukrywa coś interesującego...
Posłałam mu spojrzenie typu "No powiedz o co chodzi". Odpowiedziało mi przeczące kręcenie głową. Już - już otworzyłam pyszczek żeby domagać się wyjaśnień na głos, kiedy Babcia zarządziła powrót do środka. Szybkim ruchem ściągnęłam szalik z szyi bałwana i pobiegłam pierwsza do drzwi. Przy wejściu szturchnęłam Freeza na znak, że chcę żeby poszedł ze mną do pokoju. Zżerała mnie od środka nieposkromiona ciekawość. Jak do tego doszło? Co to może być? To przecież zjawisko, którego w życiu bym się nie spodziewała. 
Rzuciłam szalik na oparcie krzesła, chwilowo przestał być dla mnie tak ważny. 
W końcu szary basior, po niekończącej się wędrówce przez nasz dom, przekroczył ostatni próg. Zamknęłam drzwi mocą wiatru i wlepiłam weń wzrok.
- No co?
- Nie ma świadków, możesz mówić.
- Aż tak ci zależy? - westchnął Freeze i zajął miejsce na podłodze. 
- Dziwi cię to? - zaczęłam uderzać cicho ogonem o drewnianą podłogę. 
- Bo ja wiem - mruknął.
- Przejdź do rzeczy... - wstałam i podeszłam bliżej, patrząc prosto w jego bladoniebieskie oczy. - Co niezwykłego widziałeś w trasie?
- Nic - powiedział, oglądając się za siebie.
- Jak to "nic"?! - zniecierpliwiłam się, odgarniając grzywkę sprzed oczu.
- Ciszej - kiwnął łapą. - To nie było związane z następną, durną wycieczką - rzucił, odwracając pysk. - Poniekąd. Tata powiedział mi o... - urwał, po czym ściszył głos. - Białym Jaszczurze.
- Em... Pierwsze słyszę - mruknęłam zmieszana. Moja złość na odwlekanie i owijanie w wełnę, czy tam bawełnę, nagle uleciała. - Co to jest?
- Jest to podobno związane ze spadkiem. Moja rodzina...
- Nasza rodzina - poprawiłam go.
- Ta... Jasne... - na chwilę zgubił wątek. - Rodzina jest podobno spadkobiercami jakiegoś średnio ważnego władcy z czasów średniowiecznych. Tata ma mi przekazać część spadku, która...
- Czekaj, władca?! Średniowiecze?! - podskoczyłam z miejsca. - To znaczy, że pochodzimy z jakiejś rodziny królewskiej?!
- Nie wiem - rzucił. - Tak, czy inaczej...
- Ale może jednak gdyby...
- Nie przerywaj, chcesz wiedzieć co i jak, czy nie? - burknął Freeze.
- Tak, chcę - z trudem uspokoiłam się i usiadłam z powrotem na podłodze.
Szary odczekał kilka sekund, dla pewności, że ostudziłam swój zapał chociaż trochę.
- Mam wkrótce otrzymać część spadku, która przypada mojej osobie. Tu ma wkroczyć ten Biały Jaszczur.
- Iii?
- I to wszystko, co wiem na tą chwilę - Freeze popatrzył na ścianę.
- Jak to? Wujek nie powiedział ci nawet co dostaniesz i jak? - wypytywałam dalej. 
- Nie - pokręcił głową. - Ale tata był niesamowicie poważny, kiedy mi o tym mówił. 
- Wujek poważny? To wręcz... Jak to się mówi...
- Podejrzane? - dokończył.
- Właśnie! - znów wstałam. - Coś większego jest na rzeczy, jak nic!
- Ciszej, już ciszej - nakazał szary. - Zaraz nas zdradzisz.
***
- O której mamy być z powrotem? - zapytał Freeze przy wyjściu. 
- Przed kolacją - powiedziała Babcia. - Tylko bądźcie ostrożni.
- Pamiętaj, Freeze - dodał wujek. - Odpowiadasz za was oboje - pokiwał teatralnie łapą.
- Tak, tak... - odparł młodszy basior.
Ruszył pierwszy trasą pośród śniegu. Kątem oka sprawdzał, czy idę grzecznie za nim. Ledwo nadążałam, szedł znacznie żwawszym krokiem, niż zwykle. Dodatkowo, musiałam skakać, żeby nie utonąć zupełnie we wciąż grubej warstwie śniegu
- Mogę ponieść kosz? - zapytałam, podlatując nad coraz większymi zaspami.
- Po co? - zdziwił się basior.
- Bo chcę.
- Starczy ci twoja wielka torba. Naprawdę była konieczna?
Wymamrotałam pod nosem coś wymijającego i uniknęłam kontaktu wzrokowego. Nie twój interes.
Nagle spomiędzy siwych chmur, wysunęło się Słońce. Niebezpiecznie blisko horyzontu, zimowe dni były zbyt krótkie. Zmrużyłam oczy. Na nasze nieszczęście droga nad rzekę prowadziła idealnie na zachód.
Dom Babci wkrótce zniknął za pagórkiem. Otaczała nas teraz już tylko biel i pojedyncze drzewa. 
Skojarzył mi się z tym wszystkim fragment "Kronik Zimy":
"Pola przykryte drobnymi skrawkami lodu. Zimna skorupa sprowadzająca cichy sen na świat. Pusto pośród..." 
Dotarłam myślami prawie do fragmentu, gdzie była mowa o zamarzniętych jeziorach, jednak zderzenie z drzewem zaciągnęło mnie z powrotem do rzeczywistości. Straciłam kontrolę nad mocą wiatru i wpadłam po czubek głowy w śnieg. 
- Lind, gdzie jesteś? - usłyszałam.
- Tutaj - podniosłam łapę nad warstwę zasp.
Wkrótce dotarliśmy nad rzekę. Noc była coraz bliżej. Podeszłam do brzegu i zastukałam pazurami w zamarzniętą wodę. 
- Twarde jak skała.
- Tylko tak wygląda - Freeze położył kosz na ziemię. - Łatwo będzie to przebić, dużo trudniej złapać jakieś ryby przy brzegu. 
- Chcesz łowić tutaj? To nie ma sensu, nic większego nie przypłynie - powiedziałam.
- Humf, trzeba sobie poradzić. Na pewno nie będziemy wchodzić na środek pokrywy lodowej - wymamrotał szary, szukając przynęty.
- Dlaczego nie? - popatrzyłam w jego stronę.
- Jest za cienka, żeby utrzymać ciężar całego wilka - odparł, niemalże nurkując w koszu.
- Nieprawda. Patrz - wskoczyłam na lód.
- Co ty robisz?! - basior poderwał się z miejsca. 
Zaczęłam się beztrosko ślizgać w kierunku drugiej strony rzeki.
- Ale to fajne! - ucieszyłam się.
- Lind! Wracaj natychmiast! - warknął stanowczo Freeze, podchodząc do brzegu.
- Czemu? Ty chodź do mnie - zakręciłam się w miejscu.
- To niebezpieczne! Masz wrócić, w tej chwili! - głos mu drżał.
- Nie panikuj - zatrzymałam się, wbijając pazury w pokrywę lodową. - Nie pęka. Widzisz? - zaczęłam podskakiwać. 
- NIE! PRZESTAŃ! 
Nie posłuchałam. Śmiałam się jedynie w myślach z paniki mojego przyjaciela. 
Stało się więc, co się stać musiało. Podłoże z trzaskiem załamało się pode mną. Nie miałam czasu na reakcję, użycie mocy wiatru. Wpadłam prosto do lodowatej wody. Kiedy tylko w miarę oprzytomniałam, przerażona spróbowałam wypłynąć, walczyć z prądem rzeki ciągnącym na dno. Bez otwierania oczu, nie umiałam tego zrobić w wodzie. 
Uderzyłam boleśnie głową w warstwę lodu. O nie, o nie!
Prąd zaczął mnie znów wlec ze sobą jak kłodę. Nie mogłam już mu się opierać, wszystkie mięśnie sztywniały z zimna. W ataku paniki próbowałam się czegoś złapać na ślepo, lecz skończyło się na obijaniu o skały, później o zatopione pniaki. Przy kolejnym uderzeniu o dno, pojawił się piekący ból z boku szyi. 
Serce waliło mi jak szalone. Brakło już powietrza w płucach. Nie wiedziałam co mam robić, co mogę robić. Zimno połączone z bólem i strachem sparaliżowało mnie już zupełnie. 
Wtedy ktoś złapał mnie ma kark i pociągnął w górę. Freeze! Jak się okazało, cudem zdołał mnie dogonić i wyciągnąć na brzeg. Od momentu wynurzenia, zaczęłam łapczywie połykać powietrze. Otworzyłam oczy, jednak zobaczyłam tylko koncert niewyraźnych kształtów. Szary wilk coś mówił, wypytywał jak się czuję, ale kiedy nie miałam siły mu odpowiadać, czy choćby kiwnąć łapą, wziął mnie na grzbiet i pognał w stronę domu Babci. Droga powrotna ciągnęła się dla mnie w nieskończoność. Na domiar złego, mokre, posklejane futro przestało być ochroną przed mrozem. Drżałam jak listek na wietrze.
W końcu znalazłam się z powrotem w ciepłym wnętrzu domu. Wujek natychmiast wziął mnie z grzbietu Freeza i zaniósł do pokoju. Widziałam jak przerażona Babcia szybko idzie za nami, a szary basior zostaje przy wejściu. Dostrzegłam coś czerwonego na moim białym futrze.
***
Ocknęłam się w środku nocy. Wstałam powoli na łóżku i odkryłam opatrunek na szyi. W pysku miałam posmak czegoś, co przypominało koniczynę. Gdyby nie te wskazówki, pomyślałabym, że całe wyjście na ryby było długim, strasznym koszmarem. 
Za zamkniętym oknem wirowały płatki śniegu na tle atramentowego nieba. Spojrzałam na podłogę. Jak zawsze przy okazji przyjazdu wujka, rozłożono tam prowizoryczne miejsce do spania dla Freeza. Nie było puste, właściciel tego imienia leżał tam, odwrócony do ściany. Mogłam mieć pewność, że nie spał. W przeciwnym wypadku, gwizdałby. To jego odpowiednik tradycyjnego chrapania. Klatka piersiowa basiora delikatnie unosiła się i opadała. Zsunęłam się po cichu z łózka i podeszłam do niego.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie strasz mnie tak więcej - westchnął smutno, spoglądając w moim kierunku. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. 
- Nie będę - zakaszlałam. Narastało we mnie poczucie winy. Za wszystko. W moich oczach pojawiły się łzy, nie zdołałam ich tym razem powstrzymać. Położyłam się na boku przyjaciela i zaczęłam płakać w jego gęste futro. Starszy wilk delikatnie mnie przytulił. Uspokojenie się trochę mi zajęło.
- Bardzo zły jesteś? - zapytałam niepewnie.
- Nie - zaprzeczył. - Zapomnijmy o tej sprawie, najważniejsze, że nic ci nie jest.
Znów wtuliłam się w zimowe okrycie Freeza. Sama nie wiedziałam kto bardziej się przeraził tego dnia, ja sama, czy pozostali. Po upływie kilku minut, wstałam na równe łapy i odnalazłam wzorkiem moją torbę. Była wciśnięta pod łózko. Podeszłam do niej i wydobyłam stamtąd szalik. Szary basior uważnie śledził moje poczynania zmęczonym wzrokiem. Wróciłam do niego i założyłam mu wełniany szal na szyję.
- To miało być dla ciebie. Wszystkiego najlepszego - mruknęłam. 
- Dziękuję - uśmiechnął się lekko po chwili. - Sama go zrobiłaś?
- Prawie. 
- Gdybym wiedział, że przygotowałaś dla mnie prezent, bardziej ponaglałbym tatę z powrotem do was. 
- Nie mogłeś wiedzieć. Na tym polegają niespodzianki, nie?
- Cóż... Chyba masz rację - pokiwał głową. 
Przerwało nam stukanie w szybę. Oboje zamilkliśmy, jak na rozkaz i zwróciliśmy pyski w tamtym kierunku. Dźwięk powtórzył się. Zebrałam moc wiatru i podleciałam cicho do okna. Oniemiałam na widok stworzenia, które siedziało na zewnątrz.  
- Freeze... Musisz to zobaczyć - oznajmiłam. 
- Co tam masz? - podszedł do mnie.
Był jeszcze bardziej zdziwiony niż ja. Wyglądał jakby się zawiesił. Szepnął tylko "Biały Jaszczur" i otworzył okno. Pokryte lśniącą łuską zwierzę wskoczyło do pokoju, odbiło się od krzesła i usiadło na moim łóżku. Gad nie był większy od polnego szczura. Ciało miał długie i chude, prawie przypominające węża o długim ogonie. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzyma w pysku coś błyszczącego. Jaszczurka skupiała wzrok na Freezie. W powietrzu wisiało napięcie, wilk chyba obawiał się zbliżyć. Poruszał się bardzo powoli, bardziej niż na co dzień. Może obawiał się, że spłoszy to niespotykane stworzenie, nie wiem. Kiedy nareszcie dotarł do białego gada, ten rzucił przed jego pysk nieduży przedmiot i natychmiast uciekł przez niedomknięte okno. Dosłownie rozpłynął się w ciemnościach nocy. Szary wilk podniósł podarek i zaczął go dokładnie oglądać.
- Co to jest, co to jest? - podskakiwałam, zerkając Freezowi przez ramię. 
- Jakiś pierścień. Srebrny sygnet z kamieniem. To chyba... Diament.
- Łał... Pokaż, pokaż proszę.
Wówczas usłyszałam jakiś szmer za drzwiami. Postawiłam uszy. Wątłe światło, zaglądające przez szpary w ścianie, potwierdziło moje przypuszczenia. Ktoś szedł w stronę pokoju. Powiadomiłam o tym cicho przyjaciela, który pośpiesznie ukrył pierścień pod swoim posłaniem. Zdążył idealnie, akurat zanim otworzyły się drzwi.
- Nie śpicie? - w progu stanęła Babcia z zapaloną świecą. 
- Tak wyszło - wyjaśnił Freeze.
- Lepiej się czujesz, Lind? - popatrzyła na mnie z troską. Pokiwałam głową i kichnęłam.
- Całe szczęście. Kładźcie się już, nie siedźcie po nocy. I zamknijcie okno. 
- Pewnie... - mruknął basior. 
- No już. Dobranoc, maluchy - dodała na odchodnym i zamknęła drzwi. 
- Nie jestem już mała - burknęłam po cichu i spojrzałam na Freeza oczekując potwierdzenia.
Ten jednak pokręcił głową, po czym wrócił do oglądania swojego spadku. Co mi innego pozostało, prócz dołączenia do niego?

Uwagi: Kilka literówek.

poniedziałek, 2 października 2017

Od Manahane "Chmury" cz. 2 (CD. Leah)

Maj 2020
Obudziłam się w wyśmienitym humorze. Ptaki zdawały się śpiewać radośniej niż wczoraj, a mnie otaczały zapachy maja. Z uśmiechem na twarzy postanowiłam, że spróbuję coś upolować - sama. Ostatnimi czasy trochę się rozleniwiłam i wszędzie chodzę na skróty. Moim celem był zając. Może nie najem się nim zbytnio, ale strasznie głodna nie jestem. Jest to bardziej dla satysfakcji niż zaspokojenia głodu.
Zaczaiłam się w krzakach. Kilka metrów przede mną znajdowało się małe stadko zajączków. Nie miałam konkretnego planu. Rzuciłam się w pogoń za nimi. Były zwinne i szybkie, lecz ja nie dawałam za wygraną. Skończyłam w przód i schwytałam jednego zająca. Zatrzymałam się, nie wiedząc co robić dalej. Nie zabijałam zwierząt, zazwyczaj robił to ktoś inny. Powoli wypuściłam stworzonko, a ono czym prędzej oddaliło się ode mnie i dogoniło swoją grupkę. Nie byłam zła na siebie. Nie umiem tego zrobić po prostu. Nie dzisiaj. Trochę pogorszył mi się humor, ale to przez nieistotny mały szczegół.
Zaczęłam iść w stronę Wrzosowej Łąki, gdzie miała odbyć się zbiórka. Gdy dotarła Leah, Suzanna zaczęła mówić:
- Możemy zaczynać. W szeregu zbiórka! - wykonaliśmy jej rozkaz. Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. Ciężko dyszała. - Dzisiaj rozpoczniemy trening szybkościowy i wytrzymałościowy. Na początek będziecie biec przez Zielony Las, w stronę Rzeki Przyjaźni. Jak dotrzecie do Plaży, wrócicie tu. Bez żadnego skracania drogi! - ucieszyłam się na jej słowa. Tego mi właśnie brakowało. Męczącego biegu. - Gotowi? Start!
Zaczęliśmy biec. Yuki i Kai wystrzelili do przodu, nie zwracając uwagi na innych. Reszta została w tyle, a ja z Leah na końcu. Starałam dotrzymywać jej tempa, ponieważ dzisiaj nie wyglądała najlepiej. Było coraz cieplej.
- Cześć. - powiedziała, dalej biegnąc przed siebie.
- Hej. - dodałam, znacznie przyspieszając. Nie chciałam zostać w tyle. Chciałam wybiegać się i wyszaleć.
Biegliśmy prawie w ciszy, jedyne co było słyszalne to przyspieszone oddechu i sapanie. Wokół nas rozbrzmiewały także odgłosy lasu. W pewnym momencie było słychać ryk. Leah zatrzymała się i weszła trochę w głąb lasu, pomiędzy drzewa. Stała tak wpatrzona w kwiecistą polanę.
- Leah! Coś się stało? - zapytałam ze zmartwieniem i zawróciłam w jej kierunku. Jest strasznie rozkojarzona.
- Tak... Trochę się zapatrzyłam. - odpowiedziała i podbiegła do mnie, więc ruszyłyśmy dalej.
Gdy dobiegłyśmy do Rzeki Przyjaźni, Leah mruknęła, patrząc się w taflę wody:
- Potem ci coś tu pokażę. Odkryłam to kilka miesięcy temu.
Nie wiedziałam o co jej konkretnie chodzi. Spojrzałam jeszcze raz w stronę Rzeki.
Zmierzałyśmy w stronę plaży. Przybyłyśmy na nią lekko zdyszane. Leah przystanęła nad wodą. Wyraźnie widać, że się bardzo zmęczyła. W końcu ten bieg był naprawdę długi. Ja sama odczuwałam, że jestem na wyczerpaniu. Została jeszcze droga powrotna. Dałam znak Leah do dalszego biegu. Chciałam trochę nadgonić że względu na to, że reszta jest już pewnie połowę trasy stąd.
Dotarłyśmy na metę jak zwykle - ostatnie. Suzanna pożegnała nas tymi, jakże dodającymi otuchy słowami:
- Na dzisiaj to tyle, ale jutro już nie będzie tak łatwo. Spotkamy się również tutaj. Możecie się rozejść.
***
Nudziłam się. Leżałam na zimnej trawie. Cała radość dzisiejszego poranka znikła. Mruknęłam zła na siebie. Czemu nigdy nie ćwiczyłam swoich umiejętności związanych z mocą? Nawet nie wiem jakie mogłabym rozwijać. Materia... Komu to potrzebne?
Wróciłam do jaskini. Można stwierdzić, że jest po prostu brzydka i ponura. Rozebrałam powoli posłanie i wyrzuciłam na zewnątrz jego niegdyś części. W sumie tylko ono znajdowało się w środku. Nie umiem organizować rzeczy, a w szczególności wyglądu wnętrz, a to było na mnie za wielkie. Próbowałam zmieść wszystko przed wejście do jaskini. Stamtąd wyniosłam wszystkie śmieci do lasu, czyli patyki i liście. Gdy w środku było już zupełnie pusto pozostałości mojego starego posłania spróbowałam złożyć na nowo w inny sposób. Zrobiłam stelaż, a środek wypełniałam do około dwóch trzecich wysokości równo drewnem. Resztę miejsca zapełniłam świeżym mchem. On niestety był jeszcze mokry, więc przykryłam go skórą sarny. Nikt przecież nie musi wiedzieć skąd ją wzięłam. Położyłam się, aby zobaczyć czy się nie zawali, lecz wszystko było w porządku - było mi wygodnie, że aż nie chciało mi się wstawać.
Wyjrzałam przez wejście. Zaczęło się ściemniać. Tak szybko minął czas, a przecież nie zrobiłam wiele.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę Wodopoju, aby się napić. Szczerze mówiąc trochę się zmęczyłam. W pewnym momencie zaczął silnie wiać wiatr, a na niebie pojawiły się ciemne chmury. Było chłodno. Nastawiłam uszu i zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam błysk pioruna. Zamarłam. Przyspieszył mi oddech. Nie wiedziałam co robić. Czym prędzej pobiegłam w stronę jaskiń, a dokładniej jaskini Leah. Stanęłam przy wejściu i szukałam ją wzrokiem. Gdy nasze oczy spotkały się zagrzmiało potwornie. Przestraszona wbiegłam w Leah i przytuliłam się do niej. Panicznie się bałam. Przyjaciółka wstrzymała oddech zaskoczona moim ruchem. Zaczęło padać. Zabłysło.
- Co się stało? - spytała Leah, a ja powoli oderwałam się od niej. Spojrzałam na nią speszona.
- Boję się burzy... - powiedziałam, trzęsąc się. Wadera spojrzała na mnie że smutkiem w oczach. Grzmotnęło. Dopiero teraz zobaczyłam porozrzucane książki po całej jaskini i... nóż... Odsunęłam się. Błysk.
- Leah? - zwróciłam się do mojej przyjaciółki. Grzmot. Nastała cisza. Słychać było tylko deszcz. Przestałam zwracać uwagi na burzę. - Chcesz to przemilczeć?
- Nie... Milczenie nie pomoże. Przecież nie powinnyśmy mieć przed sobą żadnych sekretów... - przełknęłam ślinę. Sekretów...
- Może zacznę? - zawahałam się.
- Hę? - zdziwiła się.
- Chyba nie myślisz, że jestem bezgrzeszna... - uśmiechnęłam się słabo. - Otóż... Wcale nie dostałam się tutaj przypadkiem. Zostałam wygnana że swojej rodzinnej watahy na prerii. To bardzo daleko stąd. Nie mam rodziny prócz ojca, który nawet mną się zbytnio nie zajmował. - mówiąc to, patrzyłam w oczy Leah. - Matki nie znam i nie mam rodzeństwa. Zostałam wygnana dlatego, że zabiłam Dakotę - córkę wodzą sprzymierzonej watahy. Wkurzyłam się na nią. Tego dnia jak zwykle pastwiła się nade mną i wypominała mi, że mam takiego ojca, że nic nie potrafię i jestem bezużytecznym stworzeniem. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na nią z nożem... Nie żałowałam... Aż do teraz... Źle się czuję z myślą, że nigdy nie zobaczę już mojego przyjaciela Jakeo. Musiałam odejść bez słowa pożegnania... - z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Znów wtuliłam się w dużą waderę. Leah głośno przełknęła ślinę i zrobiła się ponura. - Każdy chciałby cofnąć czas... Ty pewnie Leah też, prawda?...
- Tak... Więc ja...

<Leah?>

Uwagi: Brak dopisku do kogo jest skierowane op. na końcu! Wystąpił błąd w formatowaniu i tekst ci się trochę rozjechał. "Nie wiedząc" piszemy osobno. "Dyszeć" a "oddychać" to praktycznie to samo (przynajmniej w tym kontekście)... Gdy mówimy o dwóch samicach, nie używamy formy męskiej! (np. zamiast poszliśmy pisz poszłyśmy). Powinnaś stawiać przecinki gdy mówimy o dwóch czynnościach w jednym zdaniu (np. Przeżuwała jedzenie, idąc.)

Od Bona "Spotkanie" cz. 1 (cd. Lind)

Sierpień 2017 r.
Obudziłam się w nocy, bo śnił mi się koszmar. Wstałam i poszłam na krótki spacer by się uspokoić choć trochę. Śniło mi się, że ludzie znajdują moją lisią mamę i ją porywają, a potem ją torturują. Miałam tak wielkie wyrzuty sumienia po tym co zrobiłam dla mojej kochanej mamy, że chciałabym tam teraz pobiec i ją przeprosić. Lecz nie wiedziałam gdzie gdzie ona jest. Gdy wróciłam starałam się zasnąć. Po pięciu minutach wiercenia się usnęłam. Spałam, i spałam, i nie mogłam się obudzić. Wreszcie wstałam.
*Po południu 
O nie, zaraz się spóźnię na polowanie. - pomyślałam. Szybko pobiegłam w miejsce spotkań i się zaczęło polowanie tym razem na zające.
Jestem atakującą, więc ukryłam się w krzakach. Leah zaczęła gonić zające, ja zaczęłam je atakować, a Dante zabił chyba dwa lub trzy. Więc polowanie udane.
- Polowanie się udało, juhu! - ucieszyłam się.
- Ty się tak nie ciesz, jeszcze dużo polowań przed tobą - powiedział Dante.
- Jak wam spłoszyłam obiad to mnie broniłeś, a teraz?
- Ja już lecę, pa - powiedział, idąc w swoją stronę.
- Pa - powiedziałam zmieszana
Ja też poszłam w swoją stronę. Miałam zamiar iść na spacer, gdy nagle usłyszałam skrzeczenie. Poszłam w stronę dźwięku. Był to hipogryf. Spojrzał na mnie i odleciał.
Moja mina mówiła pewnie wszystko i nic. Jak dobrze że nikt nie był ze mną, bo było by niezręcznie. Wróciłam do jaskini i poszłam spać.
W nocy przyśnił mi się ten sam koszmar. Chwile poleżałam i znowu zasnęłam.Obudziłam się i poszłam na spacer, lecz tym razem zamiast hipogryfa spotkałam Lind.
Trochę porozmawiałyśmy, a następnie poszłyśmy dalej. I znowu usłyszałam skrzeczenie, tylko o wiele głośniejsze i mniej piskliwe niż tamto które słyszałam wczoraj.
Gdy się odwróciłam zobaczyłam wielkiego hipogryfa.
- Zwiewamy stąd!! - krzyknęłam, biegnąc w stronę gęstego lasu.
*10 min później
- Chyba go zgubiłyśmy.
- Tak. Może wracajmy do reszty.
<Lind?>

Uwagi: Nieprawidłowy tytuł i brak daty! "Wreszcie" piszemy przez "ci". "Później" i "wróciłam" piszemy przez "ó". "Niezręcznie" piszemy razem. "Stąd" piszemy razem i przez "s". Masz poważny problem z przecinkami, a miejscami nawet z dzieleniem zdań. Nie zapisuj myśli jak normalny dialog! Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Ten dialog nie ma zbytnio sensu, mogłabyś go kilka razy przemyśleć i zedytować tak, by miało ręce i nogi. Mnóstwo literówek, w związku z czym następnym razem nie przyjmę opowiadania w takim stanie.

Od Lind "Świszczą lasy zielone... " cz. 5 (cd. Kai)

Sierpień 2020
- Co to jest? To się świeci! - wskazałam łapką jeden ze słoików. Babcia przerwała na chwilę rozcierać jakieś dziwne liście w moździerzu  i popatrzyła na półkę.
- Tam na górze? To Szałwia Wschodu - odparła, wracając do poprzedniej czynności. - Naturalny blask magicznej aury - wyjaśniła.
- Skąd ją masz? - zaciekawiłam się. - Koło naszego domu świecą tylko świetliki. 
Szuranie moździerza znów ustało.
- Nie mogę ci odpowiadać na wszystkie pytania - usłyszałam.
- Dlaczego? - opuściłam uszy, podchodząc do Babci.
- Nie przygotowałam się.
Nie rozumiałam tej odpowiedzi. Jak to ma działać? Babcia nie wie skąd to jest? Nie wie jak to ubrać w słowa? J a k to działa?
- A co robisz tutaj? - oparłam pyszczek na blacie. 
- Rozcieram miętę i rumianek. 
- Aa... - popatrzyłam kątem oka na półkę. 
Czemu Babcia dotąd trzymała to śmierdzące zielskiem pomieszczenie zamknięte przede mną? Co w tym takiego szczególnego?
- Posegregowałaś już liście?
- Tak... - odpowiedziałam od niechcenia i odeszłam od stołu, przy którym pracowała Babcia. Wróciłam przed wielki regał z mnóstwem słoików. Wydał mi się najciekawszym elementem pomieszczenia. 
Jedne naczynia były większe od drugich. Moją uwagę zwrócił tym razem najmniejszy. W środku były czerwone, bardzo cienkie listki. Naczynie owinięto etykietką, jednak było to podpisane zbyt niewyraźnym pismem. 
- Babciu... A co to, to małe? 
- Hm? - odwróciła się. - To Smocze Ziele.
- Fajnie brzmi - ucieszyłam się. 
- A jeszcze fajniej działa - zamyśliła się Babcia. - Słyszałam, że osoba, od której to mam, po spożyciu tych ziół, była w stanie wspiąć się bez niczyjej pomocy na niemalże szczyt wielkiej góry. 
- Łał....  Gdzie to można zdobyć?
***
Siedziałam właśnie z Leah i Manahane nad Wodopojem, kiedy usłyszałam już z daleka dwa głosy - dorosłego basiora i młodej wilczycy. Na chwilę wyłączyłam się z rozmowy o niczym i skupiłam na słowach odległych wilków. Postawiłam uszy, niepożądane dźwięki przestały do mnie chwilowo docierać.
- Co u Aoki? - zapytała młodsza.
- Dobrze, robi postępy - odparł basior.- Pozwoliłem jej przenocować dziś w jaskini Moone.
Słyszałam, jak się zbliżają. Ugh... I tak niezbyt wiem kim są wspomniane wilki, mruknęłam do siebie w głowie. Rozluźniłam się i spróbowałam wrócić do normalnej rozmowy. Podejrzewam, że któraś z koleżanek mogła zauważyć moje chwilowe odpłynięcie, jednak żadna nie odniosła się do tego. Może to i lepiej...
Z zarośli wynurzyły się dwa wilki. Czyli jednak zmierzali prosto nad Wodopój. Jak na komendę, wszystkie trzy zamilkłyśmy i skierowałyśmy wzrok w stronę szarego basiora z czerwonymi akcentami na czuprynie, mającego na oko więcej niż osiem lat. Dreptała za nim nieduża, chuderlawa, biała wadera o oklapniętych uszach. Wilka na sto procent widziałam już, jednak nie byłam pewna tego, w kwestii młodszej ode mnie wilczycy.
Tak czy inaczej, szary zatrzymał się i popatrzył dziwnym wzrokiem w naszą stronę. Trwało to dwie, może trzy sekundy, później jak gdyby nigdy nic zwrócił się do towarzyszki. Mówił jej coś o roślinach, wyjaśnił to i owo, na co wilczyca pokiwała głową i odeszła kawałek. Tymczasem basior podszedł do brzegu zbiornika wodnego i zaczął rozgarniać łapami kamienie.
Zauważyłam wtedy jeszcze jedną osobę, to była Yuki. Stała nad wodą i piła. Czyli jednak... Miałam dziwne przeczucie, że słyszałam z daleka trzecią osobę, jednak mogłoby się wydawać że czarna wadera nie przyszła z tamtą dwójką. Zanim zdołałam się nad tym wszystkim zastanowić, odezwała się Mana. Moja uwaga powróciła na pozostałe wilki.
- Zabrakło zapasów, co? - zapytała Hane z przekąsem. 
- Kiedyś to musiało się stać - odparł spokojnie tamten.
- Może panu pomożemy? - zapytałam, połączywszy fakty, że chodzi o zbieranie składników do eliksirów i tym podobnych.
Wyprostował się i popatrzył w moją stronę. 
- Lind, tak? 
- Tak - odparłam. Jak to jest, że on pamięta moje imię, a ja jego wcale? Nie, że będę się przyznawać...
- Nie sądzę, by to było konieczne - powiedział. - Navri musi się nauczyć rozróżniać odpowiednie rośliny. Jest to część jej szkolenia.
Zapadła chwilowa cisza. 
- Nie uczono w moich stronach wiele o ziołach, a sam pan przed chwilą przyznał, że zapasów jest mało - mruknęła Leah. - Może dołączyłybyśmy do pomocy w dalszym gromadzeniu?
Basior wyglądał przez moment, jakby się zastanawiał.
- Wszelka pomoc jest wskazana - stwierdził, przywołując uśmiech na pysk. - Lecz nie gwarantuję, że zdobycie wszystkich ziół będzie łatwe lub nawet możliwe.  Żeby nie było, że wracacie z pustymi łapami, możemy się na końcu równo podzielić - dodał.
Spodobała mi się ta perspektywa. Plus, zawsze to jakieś nowe doświadczenie.
- Co wy na to, kompania? - zapytałam Leah i Manahane. 
Fioletowa wadera zdobyła się na jako-taki uśmiech.
- Czemu nie - powiedziała srebrzysta wilczyca. 
- Wyśmienicie. 
Basior wyjaśnił nam gdzie się spotkamy i jak to będzie zorganizowane. Kiedy wszystko było już ustalone, rozeszliśmy się. Każdy w swoją stronę. 
***
W swojej jaskini, długo wymiatałam piach, używając ogona jak miotły. Wcześniej układałam papiery, zbierałam w jedno miejsce wszystkie "znajdźki" z watahy (były porozkładane dosłownie wszędzie) i przygotowałam  kolejne zapasy mięsa do upieczenia przy najbliższej okazji. 
Na ogół nie znoszę sprzątania, ale to, co było w mojej jaskini, po prostu źle świadczyło o mnie.  Skończywszy położyłam się na posłaniu i zaczęłam kolejny wieczorny powrót pamięcią do domu Babci. Ostatnimi czasy robiłam to coraz częściej. 
Babcia też zbierała zioła, robiła z nich różne leki i tym podobne, jednak nigdy nie nauczyła mnie tego wszystkiego. Nawet pomimo faktu, że sama ją o to prosiłam, miałyśmy zacząć od lata bodajże. Plany zmieniły mi się drastycznie, kiedy zainteresowałam się Kanionem Magmy i dyrdymałami związanymi z tym. Podporządkowałam wszystko wykuwaniu map, zasad zachowania w różnych sytuacjach i doskonalenia moich umiejętności pod ten kierunek. Rety... ja poświęciłam w s z y s t k o, co mogłam mieć zamiast tego. Skierowałam wzrok na pierwszy rysunek ze sterty. Przedstawiał Tinga, była to scena odzwierciedlająca fragment naszej walki. 
Przegrałam ją, dużo straciłam, ale miał mi zostać chociaż ten głupi słoik.
MIAŁ.
W ten oto sposób, tego wieczoru wróciła mi złość na tamten błąd. Chociaż... Ile czasu już minęło? Cztery miesiące? Westchnęłam i położyłam głowę na łapach. Spróbowałam zasnąć.
Najszybszy z nich wszystkich, nie może widzieć ciosu, jeśli chcesz mu go zadać. 
*** 
Zdołałam się nie spóźnić na umówione wczoraj spotkanie. Na miejscu czekał już Kai, a z nim także Yuki, Navri i Leah. Kiedy dołączyła do nas także Manahane, wyruszyliśmy w stronę Zielonego Lasu. Po drodze przewodniczący dzisiejszej wyprawy wymieniał różne nazwy roślin. Było widać, że Navri była bardzo skupiona na zapamiętaniu jak największej ilości nazw. Ja w sumie nie przykuwałam do tego aż takiej uwagi. I tak nie wiem jak wyglądają, po co mi nazwy?
Chociaż większość określeń wypadała mi drugim uchem, jedno zwróciła moją uwagę. Wydawało mi się, że już to słyszałam...
- Chciałabym zobaczyć ten cały Dzwoneczek Słońca - mruknęłam. 
- Czemu by nie spróbować go odnaleźć? - zaśmiał się Kai.
- Więc gdzie może być? - kontynuowałam temat.
- Gdzieś bardziej w środku lasu. Na razie rozejrzyjmy się za tymi, które są w pobliżu.
- Takimi jak ten? - wtrąciła niepewnie Navri. 
Zatrzymaliśmy się. Najmłodsza uczestniczka wyprawy wskazywała kwiat o pomarańczowych płatkach i małych listkach.
- Tak! Przegapilibyśmy go. Świetnie, Navri - basior pochwalił drobną waderę. 
- Jak się nazywa ten okaz? - zapytała Hane.
- Aurantiaco spica, właściwe spolszczenie nie jest w użyciu - wyjaśnił Kai.
- Czerwony... Cierń? - próbowałam użyć mojej dość ograniczonej znajomości łaciny.
- No... niezupełnie - odparł, ostrożnie wykopując roślinę. 
Leah wyglądała jakby też próbowała w głowie przetłumaczyć nazwę. Tymczasem Yuki stała z boku, jakby tylko czekała niecierpliwie, aż pójdziemy dalej. Tymczasem ja spróbowałam przypomnieć sobie skąd kojarzę nazwę tamtego wspomnianego wcześniej Dzwoneczka. Coś... Jakiś dziwny epizod.
Nie da mi to spokoju.
Chodźmy dalej...
<Kai?>

Uwagi: Rozwijaj skróty (np., itp., itd., WMW).

niedziela, 1 października 2017

Od Karou "Łowy" cz.1 (C.D.N)

Lipiec 2020
Zatrzymałam się na chwilę i niepewnie rozejrzałam po okolicy. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo, a pod jednym z nich miała odbyć się dzisiejsza zbiórka wieczornej grupy polowań, w której zobowiązana byłam uczestniczyć.
Wróciłam do spokojnego truchtu cały czas przeplatanego z nerwowym spoglądaniem na boki. Z minuty na minutę coraz bardziej martwiłam się, że weszłam do lasu od złej strony. Z racji, że teren był ogromny, to by oznaczało, że już nie znajdę pozostałych.
Czułam, że ktoś mnie za to zamorduje.
W pewnym momencie wyczułam zapach wilków. Poczułam znajome mrowienie na grzbiecie - wiązało się z tym, że od wzorów na moim ciele zaczynał być słaby blask podekscytowania.
Puściłam się biegiem.
Zapach z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. Na ślepo biegłam jego śladem, aż zderzyłam się z kimś. Potem przewróciłam się i upadłam. Spojrzałam na drugiego wilka.
- Och... Hej, Desperado. - Potrząsnęłam obolałą głową widząc jednego z zabijających. On też polował na wieczornej zmianie. Musiał mnie szukać.
Basior rzucił mi gniewne spojrzenie, ale nic nie powiedział, po czym wstał i wytrzepał się. Następnie ruszył tam, skąd przybył. Dostatecznie wolno, żebym zdążyła pójść za nim.
- Chodź już, nie ma czasu. Torance jest niedaleko. Znaleźliśmy sarny. - Powiedział przyciszonym głosem.
Ja tylko skinęłam na znak, że rozumiem i posłusznie podreptałam za nim.
Wiedziałam, że w normalnej sytuacji nakrzyczałby na mnie, lub rzucił jakąś kąśliwą uwagę, bo z trudem się przed tym powstrzymał. To jednak nie była normalna sytuacja - tu chodziło o pożywienie dla watahy. Możliwe, że bardzo dużo pożywienia.
Chciałam trochę podbiec, żeby zmniejszyć dzielącą nas odległość, kiedy nagle zaczął się skradać, przez co częściowo ukrył się w wysokiej trawie. Szybko zniżyłam się w ślad za Desperado, domyślając się, że zwierzyna musi być gdzieś niedaleko.
Przed nami znajdowała się wąska i płytka dolinka. Drzewa stopniowo się przerzedzały i między prześwitami majaczyło kilka sylwetek młodych saren. Miejscami ukształtowanie terenu pozwalało na przeprowadzenie ataku z góry.
Dopiero po chwili zauważyłam Torance ukrywającą się za przewróconą kłodą dosłownie kilkanaście metrów od najbliższego osobnika.
Wzięłam głęboki wdech. Wiatr nam sprzyjał.
Dołączyliśmy do wadery, która odwróciła się do nas i zaczęła tłumaczyć plan działania, poruszając wargami niemalże bezgłośnie:
- Standardowy plan działania. Ja zakradam się od tyłu i zaganiam je do przodu. Karou atakuje jak najwięcej saren, żeby je osłabić. Desperado kończy. Jasne?
Jakiś czas wcześniej napotkałam na Yuki. Zdziwił mnie jej widok w Zielonym Lesie. Myślałam, że jedynym miejscem w którym lubi przebywać, jest Cmentarz. Tak czy owak, zdążyła nakrzyczeć na mnie, że zakłócam jej spokój... Doszło między nami do krótkiej, ale ostrej wymiany zdań. Niby nic znaczącego, ale niestety w jakimś stopniu udzielił mi się jej charakter.
Jeszcze raz zmierzyłam wzrokiem obszar działania. Widziałam inne możliwości niż prosty plan przedstawiony przez Tori. To było moje pierwsze polowanie, a już znudził mnie standardowy schemat "goń, atakuj, zabij".
- A nie lepiej zaatakować od góry? - Rzuciłam bez namysłu. Odpowiednio cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi saren.
Oba wilki spojrzały się na mnie jak na głupią.
- No wiecie... Efekt zaskoczenia. Skoczylibyśmy stamtąd... - Mimo, że sama nie widziałam sensu takiego działania, uparcie tłumaczyłam dalej.
- Upolowalibyśmy może trzy sarny... Plus jedno młode przy odrobinie szczęścia. Co ci więc po efekcie zaskoczenia? - Spróbowała spokojnie wyperswadować mi mój pomysł.
- Naprawdę nie nudzi was robienie tego samego dzień w dzień? - Chociaż zdawałam sobie sprawę, że zna się na łowach lepiej niż ja, chciałam koniecznie postawić na swoim. Udowodnić im, że moje pomysły też się sprawdzają.
- Tutaj chodzi o pożywienie dla naszej watahy a nie rozrywkę! - Kilka łań skierowało zaniepokojone spojrzenia w naszą stronę.
- Dlaczego najpierw nie spróbujesz mnie wysłuchać?
- A dlaczego ty tego nie zrobisz?
Westchnęła.
- A może poszukasz zrozumienia w poranne, albo popołudniowej grupie polowań?
- Wątpię. Zostałam przydzielona tutaj. - Uśmiechnęłam się szyderczo. - Chyba nie zakwestionujesz decyzji Alfy?
Niczego jednak nie odpowiedziała. Przekręciłam głowę. Nie było łatwo wyprowadzić Torance z równowagi.
Zrezygnowałam z dalszej rozmowy i zawróciłam.
- Dokąd idziesz? - Wysyczała w moją stronę. Mówiła cicho, jednak ton jej głosu budził niepewność.
- Do tej pory radziliście sobie beze mnie, więc teraz też sobie poradzicie.

<C.D.N>

Uwagi: Wszelkie "ochy" i "achy" zapisujemy przez "ch". Powtórzenia (na początku np. liczne używanie różnych form słowa "czuć").

Od Artemidy "Szczenięcy Lament" cz.1 (c.d wilk, który jest w stanie opiekować się brzdącem)

 Sierpień 2020 r.
Było ciepło. Do czasu. Poczułam lekki wstrząs, po czym wylądowałam na zimnym, kłującym podłożu. Zaczęłam piszczeć. Podniosłam ciężki łebek, czując że ledwo co go trzymam. Wyczuwałam intensywny zapach, który strasznie piekł w nozdrza. Poczułam uścisk na karku, po czym straciłam kontakt z ziemią. Na mojej zwilgotniałej sierści poczułam czyiś oddech. Czułam się bezpiecznie, uspokoiłam się. Po chwili zostałam położona na miękkiej oraz ciepłej rzeczy. Poczułam nagle piekący ból w okolicach brzucha.
Skuliłam się, wtulając się w to, a coś co mnie tu zabrało zaczęło wylizywać mi ciałko. Unosiłam się razem z miękkim podłożem. W górę i w dół, w górę i w dół... W górę... I w dół... Mijały długie chwile, a gdy coś co mnie tu przyniosło przestało mnie czyścić poczułam nieprzyjemne uczucie. Uczucie pustego brzuszka. Zaczęłam skomleć. To coś, co mną się opiekowało znów mnie złapało. Przyłożyło mój pyszczek do wystającego czegoś. Instynktownie zabrałam to do buzi i zaczęłam ssać. Z wyrostka wyleciało smaczne coś, co złagodziło to nieprzyjemne uczucie. Gdy skończyłam, czułam się pełna. Czułam zmęczenie, był to dla mnie wielki wysiłek...
*Szczenięcy Sen Później*
Obudziło mnie uczucie zimna. Zaczęłam piszczeć, szukając tego czegoś co ciepłe było. To coś na czym spałam straciło swoją temperaturę, i przestało się ruszać. Niezdarnie się czołgałam, próbując szukać ciepłego miejsca. Instynktownie, moje ciałko zaczęło się trząść. Pełzałam tak długo, aż nie opadłam z sił. Przestałam skomleć, gdyż byłam zbyt zmęczona. Wtuliłam się w jak najcieplejsze miejsce, które miało temperaturę niższą od pokojowej, ale nie było zimne. Czekałam. Czekałam na to co się może stać później. Kiedy już się poddawałam, poczułam wiatr na moim puchatym futerku. Po chwili straciłam kontakt z podłożem. To coś wróciło. Chociaż... Pachniało inaczej. Bojąc się, zaczęłam piszczeć, wywołując alarm. Nie zareagowało. Zaczęło mnie gdzieś nieść. Byłam głodna.
*Drogę później*
Zostałam położona na twardym podłożu. Czołgałam się mimo zmęczenia, gdyż chciałam być jak najbliżej ciepła. Poczułam że znów zostaje przeniesiona, tym razem do czegoś ciepłego. Wtuliłam się, ale nie wyczuwałam mleka. Nie trzeba było piszczeć, gdy pod pyszczek zostało podsunięta mi miska z pokarmem. Próbowałam ssać, ale nic nie leciało. Wsadziłam głębiej łebek, ale po chwili tego pożałowałam. Ciecz wlała mi się do nozdrzy powodując niemiłe uczucie. Kichnęłam, wydalając kropelki mleczka z nozdrzy. Próbowałam wszystkiego, gdy w końcu udało mi się obmyślić "strategię". Zrobiłam z języczka rurkę i ssałam.

<Ktoś?>

Uwagi: Brak daty! Nie "obmyśleć", tylko "obmyślić". "Kłujący" piszemy przez "ł". W połowie niektórych linijek wdarł się niepotrzebny Enter.