Wrzesień 2020 r.
Ten dzień od wczoraj w telewizji zapowiadano jako deszczowy i niezbyt przyjemny. Może i mieli trochę racji, bo ulice były zalane, dlatego lepiej było się od nich trzymać z daleka, bo jeszcze przejeżdżające auto urządzi niezłą kąpiel, ale przynajmniej nie wiało i było stosunkowo ciepło. Wystarczył mi szary filcowy płaszcz i bladobrązowa parasolka. W jednym uchu umieściłem słuchawkę, słuchałem akurat jednego z lepszych kawałków puszczanych od niedawna w radio. Znałem już tekst na pamięć, a także sądzę, że byłbym w stanie to zagrać...
W zamiarze miałem powrót z pracy prosto do swojego skromnego mieszkania na obrzeżach miasta, ale przypomniałem sobie o konieczności zakupu kremu na moją przesuszoną cerę. Najlepiej działały te naturalnego pochodzenia, więc musiałem zapuścić się jeszcze dalej, gdyż mój ulubiony sklepik mieścił się w pobliżu lasu.
Kiedy już dotarłem do celu, pchnąłem szklane drzwi, jednocześnie składając parasol oraz otrzepując go z kropel deszczu. Od razu zalał mnie ostry zapach mięty, majeranku i innych temu podobnych, których nie mogłem rozróżnić będąc w formie ludzkiej. Pomieszczenie było raczej skromne, bardzo ciepłe, a na licznych drewnianych półkach poustawiane były dziesiątki wyrobów ziołowych i okołoziołowych - choćby z oleju kokosowego.
- Dzień dobry - uśmiechnąłem się do starszego pana, który zarządzał całym interesem. Był niskim mężczyzną z okrągłymi okularami w złotych oprawkach, beżowym sweterku i wytartych ciemnych spodniach. Prawie wyłysiał, a pozostałe jego włosy były śnieżnobiałe.
- Dzień dobry - odpowiedział, poprawiając okulary. Zapewne już domyślał się o po co przybyłem. Nie uśmiechnął się jednak, za co nie byłem obrażony - wiedziałem, iż mimo, że rzadko to robi, jest bardzo przyjaznym i sympatycznym człowiekiem.
- Poproszę o nowy krem do rąk.
- Taki sam?
- Taki sam - Powtórzyłem, nadal się uśmiechając.
- Ostatnio do oferty dodałem nowy krem na suchą skórę, mianowicie - Tu się nachylił nad ladą, więc poszedłem bliżej, by dobrze usłyszeć. - Oleju z pewnego kwiatu z lasu - Wyszeptał.
Uniosłem brwi zaskoczony. O lesie wiele się słyszało, szczególnie, że od czasu do czasu pojawiały się słuchy o niespotykanych nigdzie indziej roślinach i porostach. Pojawiały się nawet teorie spiskowe, że ten jest objęty magiczną aurą, przez co nie możemy dostrzec źródła takich zmian w naturze.
- Pewnego kwiatu, to znaczy?
- Nie mam pojęcia. Nie znam żadnego, który by był podobny do niego. Duży, z grubą gałązką i pomarańczowymi płatkami. Olej z łodygi był bardzo tłusty i wykazywał dużo właściwości kojących, więc może i równie dobrze posłużyć do smarowania poparzeń oraz gojenia blizn.
Czyli musiał to być kolejny nieznany dotąd gatunek - pomyślałem, zerkając przez szybę wystawową, przez którą dobrze było widać ów tajemniczy las.
- W takim razie chcę i ten co zwykle, i ten nowy. Zobaczymy, czy ma pan rację - zadecydowałem, znowu patrząc z uśmiechem na swojego rozmówcę. Wyglądał na usatysfakcjonowanego. Cena za nowy preparat, tak jak sądziłem, była znacznie wyższa. Na szczęście miałem dość sporo oszczędności.
Gdy wyszedłem znowu na deszcz, patrzyłem w zamyśleniu w kierunku lasu. Jestem wilkołakiem o kilku zdolnościach magicznych, to jest fakt. Powinienem udać się choć raz nieco głębiej do dziczy, by przynajmniej odrobinę poznać tamtejsze życie. Miałem weekend, było wolne, mogłem kilka dni spędzić właśnie tam. Z drugiej jednak strony w moim uchu nadal brzęczała muzyka ze słuchawki. Nie umiałem się tak łatwo rozstać z moim ludzkim życiem.
***
Ostatecznie zawróciłem do domu. Tam jednak wciąż czułem, że coś mnie niepokoi. Szczególnie, że nowy krem rzeczywiście działał bardzo dobrze, bo moje dłonie były całkiem nieźle nawilżone. Ukryłem twarz w dłoniach, podrygując niespokojnie stopą. Co mi szkodziło? Nie byłem z nikim umówiony, nie zanosiło się na to, by ktokolwiek miał do mnie jakąś ważniejszą sprawę. Zerknąłem na wyświetlacz komórki. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Potarłem raz jeszcze brwi, gdyż właśnie to robiłem, próbując zebrać myśli, a następnie wstałem. Nic nie miałem do stracenia. Teraz albo nigdy.
Wyszedłem na zewnątrz nie biorąc ze sobą nic, prócz polarowej bluzy, którą założyłem jeszcze w biegu. Klucz od domu upchnąłem pod szparę pod drzwiami. Zasłoniłem ją wycieraczką. Nikt nie powinien tak łatwo wpaść na moją kryjówkę. Następnym razem - o ile takowy będzie - zostawię klucz u wujostwa. Teraz nie było na to zwyczajnie czasu. Zapadał zmrok, a także robiło się coraz chłodniej.
***
Po piętnastu minutach nieustającego truchtu, w końcu się schyliłem i przeszedłem pod drapiącym płotem, przez który przechodziło dużo entuzjastów magicznego lasu, jednocześnie w ten sposób brudząc się błotem i deszczówką. Właśnie dlatego wziąłem bardziej zniszczony zestaw ubrań.
Gdy stanąłem już za granicą Miasto a las, uderzył mnie ostry zapach mokrej roślinności. Był to zaskakująco przyjemny zapach, który zachęcił mnie do zagłębienia się do środka. Brałem głębokie wdechy, chcąc na jak najdłużej zapamiętać uczucie zwiedzania tego urokliwego miejsca. Drzew było tutaj wiele, trawa wysoka i nieznacznie naruszona przez turystów i - jak mi się zdawało - zwierzęta. Ciemność również mi w niczym nie przeszkodziła, bo miałem wyjątkowo dobry wzrok. Przynajmniej jak na człowieka. Sam się zdumiałem nad tym, jak wielką radość sprawiło mi wypatrzenie śladów łap jakiegoś gryzonia na błotnistym podłożu.
Za kilka minut znowu zaczęło padać, a ja nie wziąłem ze sobą parasolki. Dodatkowo zupełnie wypadła mi z głowy przemiana w wilka, która miała być przecież pierwszą rzeczą, jaką miałem tutaj zrobić.
Niespodziewanie najpierw zobaczyłem, a później usłyszałem jakiś zabójczo szybki ruch w krzakach. Nie zdążyłem zareagować, gdy nagle warcząca i zaskakująco ciężka kupa futra powaliła mnie na ziemię. Kłapała dziko zębami przed moim gardłem. Starałem się ją odepchnąć rękoma i nogami, ale na wiele to mi się zdało. Przez szybkość ruchów nie mogłem zobaczyć niczego konkretnego, prócz długiego, czarnego futra. Starając się ratować, uderzyłem napastnika prosto w pysk, przez co odskoczył w bok, piszcząc cicho. Wilk? Otworzyłem szeroko oczy z przerażenia. Dopiero wtedy postanowiłem się przyjrzeć, póki jest przejęty próbą przygładzenia futra na łbie. Smukła sylwetka, długi ogon i... grzywka. Do tego jaskrawozielone oczy, łypiące nam nie groźnie. Na szyi miał medalion.
- Co się gapisz? - warknął. Głos miał raczej kobiecy. Aż się poderwałem do siadu.
- Ty umiesz mówić! - krzyknąłem.
- A ty co? Czarownik? - mówiła groźnie, okrążając mnie, całkowicie gotowa do ataku.
- Nie, nie! Też jestem wilkołakiem!
- Łżesz. Nie czuję od ciebie zapachu wilka - Warczała dalej.
- Ale jestem! Poczekaj! - Uniosłem dłoń i postanowiłem się zmienić. Pod wpływem presji to jednak nie wyszło. Nieznajoma wilczyca patrzyła na mnie jak na głupka. - Jeszcze sekundka! Momencik!
W końcu się udało. Opuściłem łapę i patrzyłem wyczekująco na reakcję napastniczki. Przynajmniej teraz mogliśmy mieć choćby po części wyrównane siły.
<Yuki?>