Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 3 listopada 2017

Od Leah "Zamierzam wrócić" Cz. 4 (C.D. Lind)

Maj 2020r.
Zdenerwowane stworzenia próbowały sięgnąć moich tylnych łap. Uniosłam się nieco wyżej, z zamiarem złapania oddechu. Lind uderzyła o ścianę. Gnolle ruszyły w jej kierunku. Bez namysłu posłałam w ich kierunku bardzo silny podmuch. Stworzenia w ostatniej chwili złapały równowagę, już po chwili zwróciły w moją stronę rozwścieczone, brązowawe ślepia. Zabrakło mi sił. Zniżyłam pułap lotu o kilka metrów, znajdując się teraz w zasięgu potworów. Odpychałam je od siebie w ten sam sposób, w jaki odwróciłam ich uwagę.
- Ting! - wrzasnęła nagle Lind. Dostrzegła gdzieś swojego towarzysza? - Ting!
Na jej pysku malował się strach. Nie widzi go...
- Leah! - krzyknęła. - Musimy dostać się bliżej Łuku!
- Biegnij pierwsza! - odpowiedziałam bez namysłu.
Rzuciła się naprzód. Uniosłam się trochę wyżej, z trudem spowalniając gnolle. Wróciłam już do dawnej formy, ale mimo wszystko długotrwała walka jest ponad moje siły. Nie tylko te fizyczne.
Wpadła na nierówny grunt. Zwolniła, zwracając głowę w moją stronę.
- Możesz ich puścić. - powiedziała spokojnie.
Miałam wielką ochotę na wykrzyczenie słów protestu. To było zupełnie niedorzeczne, ale z drugiej strony... Lind musi wiedzieć co mówi. Zaufaj jej, pomyślałam. Jak dotąd miała rację.
Wiatr ustąpił, gnolle ruszyły z radosnym porykiwaniem. W każdej chwili byłam gotowa zainterweniować. Nagle ziemia pod pędzącymi stworzeniami zarwała się z hukiem, przypominającym ryk wiatru podczas burzy śnieżnej. Podniosła się olbrzymia kurzawa. Wylądowałam obok Lind, z niemałym zainteresowaniem, wpatrując się w wielką wyrwę.
- Więc. - zakasłałam. - O to chodziło?
- Tak. - odgoniła pył. - Udało się.
Podeszła do przepaści i popatrzyła w mroczną czeluść. Miałam udać się w jej ślady, ale w tym samym momencie wściekły gnoll chwycił się krawędzi dziury, próbując wydostać się na zewnątrz. Nie udało mi się go powstrzymać, jedynie spowolnić. Zupełnie opadłam z sił, czułam, że nie jestem w stanie nawet wymyślić czegokolwiek. Jednak Lind się udało.
Ogromna skała uniosła się na kilka metrów i z całą mocą uderzył w łeb stworzenia.
- Żryj gruz, ty zapluty ścierwojadzie. - Słysząc przepełniony złością głos Lind, przypomniała mi się Daiki. Stanowcza, spokojna i zawsze opanowana. Jednak jej gniew był czymś przerażającym.
Pocisk rozpadł się. Gnoll osunął się w pustkę.

- Jak mogłeś to zrobić?!
- Nie twoja sprawa...
Ktoś odchodzi, a ktoś przybywa...
- Marano! Porzuciłeś własne dziecko!
- To nie ma znaczenia, Leto.
Dotyk śmierci niczym lód...
- JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ?!
- Nikomu nic nie powiesz, inaczej ktoś może na tym ucierpieć...
Niektórym jednak nie jest pisany...

Chwila ciszy. Nikt nic nie mówi. Kilka kropel deszczu spadło na mój kark.
- Wszystko dobrze, Lind? - spytałam.
- Słucham? Ja... znaczy... Tak, oczywiście.
Po chwili ruszyła w stronę Łuku. Dotarłszy na miejsce, zaczęła się rozglądać. I nagle przystanęła. Odkopała z gruzu jakiś przedmiot. Podeszłam do niej. Pokazała mi znalezisko, które okazało się czarno-błękitnym piórem. Usiadła bez wyjaśnień. Na pewno należało do jej przyjaciela.
- To twojego znajomego, tak? - spytałam, czując narastające współczucie dla nieznanej mi osoby. Teraz nawet nie mam pewności, czy to wilk. Pióra dotąd spotykanych przeze mnie skrzydlatych osobników wyglądały inaczej... Chociaż nie znam się na tym zbytnio. Chociaż... Możliwe jest też, że kolekcjonuje tego typu rzeczy. Tak, to miałoby sens.
Deszcz się nasilał. Powietrze wydawało się duszne i ciężkie.
- Tak. - odparła. - Musieli go dorwać.
Dotknęłam łapą jej łopatki. Nie potrafię wyobrazić sobie tego co czuje... Ale to na pewno trudne.
- Potrzebujemy schronienia na noc. Niedługo zacznie się prawdziwa ulewa. - stwierdziłam.
Skinęła głową. Ruszyłyśmy na północ.
Znalazłyśmy szczelinę w skale, w której postanowiłyśmy spędzić noc. Pomogłam Lind rozpalić ogień i usiadłam nieopodal. Płomienie trzaskały cicho, powoli obejmując wszystkie gałęzie. Gdy trochę przygasł, odpłynęłam.
***
Dobrze mi znany dźwięk wyrwał mnie ze snu. Gardłowe warczenie. Ten dźwięk zawsze kojarzył mi się ze zdenerwowaniem Eranema... Nie jestem jednak w swojej rodzinnej watasze, a Alfa jest wiele dni drogi stąd. Coś musiało zaniepokoić Lind.
Odwróciła głowę w moją stronę.
- Zmienić cię na warcie? - spytałam.
- Nie trzeba, nie jestem zmęczona. Właśnie, czemu się obudziłaś?
- Głośno warczałaś. Myślałam, że to jakiś atak. Wstałabym, ale chyba było już po wszystkim jak otworzyłam oczy.
- A... No tak. - Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w jej oczach pojawiło się stropienie. Uznałam to za skutek zaniepokojenia, spowodowanego zaginięciem przyjaciela.
- Jak myślisz, ta droga powrotna na teren watahy będzie krótsza? - spytałam.
- Wiesz, ja nie chcę na razie wracać. Jest jeszcze jedno miejsce gdzie może być mój... znajomy.
- Doprawdy? - wstałam. - A konkretnie?
- Najbliższe leże gnolli.
Niemożliwe...
- Lind, wiem, że gnolle nie potrafią latać i w ogóle, ale to zły pomysł. Do tego... Jeśli twojego kumpla dorwały te bestie, nie znajdziemy go żywego... - spuściłam głowę.
- Nie dali by rady go zabić. - Była pewna tego, co mówi. - A nawet jeśli, w co nie wierzę, chce chociaż odzyskać to co miał ze sobą. To dla mnie niezwykle ważne.
- Nie zamierzasz odpuścić, co? - uśmiechnęłam się do niej.
- Ani trochę. Tylko, jak się pewnie domyślasz sama nie dam rady.
- Kusi mnie, żeby cię powstrzymać, ale chyba potrafię zrozumieć. - przypomniał mi się Arkan, którego to ja musiałam opuścić... No i Arsus, któremu nie mogłam pomóc... Poczułam nieprzyjemne ukłucie bólu na te wspomnienia. Nie... Nie mogę o tym myśleć... - Rano pójdziemy do nory wilkożernych. We dwie mamy jakieś tam szanse przeżycia.
- Dziękuję ci, Leah.
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się, przeganiając niespokojne myśli. - Polecam ci położyć się spać chociaż na chwilę. Ja popilnuje do rana.
- W sumie nie zaszkodzi... Ale nie chcę cię zostawiać z tym samej. Starczy mi sił.
***
Poranek minął w spokojnej atmosferze. Luźna rozmowa o książkach dobrze mi zrobiła... Zapomniałam o zmartwieniach. Do czasu opuszczenia szczeliny.
Nie miałam zbyt wiele okazji do refleksji, dalej tylko droga. Ciągłe unikanie gnolli nie ułatwiało tego. Gdyby nie częste sprawdzanie okolicy mogłabym powiedzieć, że przypomina mi to moją wędrówkę na południe.
- Jesteś pewna, że dasz radę? - spytała mnie Lind gdy dotarłyśmy na miejsce.
Odór gnolli był nieznośny. Ledwo powstrzymałam się od kichnięcia.
- Na pewno. - skinęłam głową.
Skierowałyśmy się do wejścia...
***
Dopiero po chwili zorientowałam się, że  potężne, niemal czterokrotnie ode mnie większe, jasnorude bydle naciera na nas z całą mocą. Zanim zdążyłam wykonać unik, potężna łapa odrzuciła mnie dobre pięć metrów w tył. Zderzenie ze ścianą odebrało mi dech. Przez chwilę leżałam tak, próbując odetchnąć. Kaszlnęłam i z trudem wstałam. Zanim zdążyłam zareagować, Lind uderzyła o ścianę podobnie jak ja. Gnollica rzuciła się z rykiem w stronę wadery, która sekundę potem podniosła się. Bez wahania rzuciłam się na grzbiet bestii. Stworzenie ryknęło i zarzuciło łapami, próbując zrzucić mnie ze swojego karku. Lind wykorzystała chwilę nieuwagi i przewróciła gnollicę. Potężne uderzenie o kamienną posadzkę rozeszło się prawdopodobnie po całych podziemiach. Mamy przechlapane.
W ostatniej chwili odskoczyłam, jednak wilkożerna zdążyła głęboko zadrapać mój prawy bok. Poczułam, jak przenikliwy ból rozchodzi się po całym moim ciele. Zacisnęłam powieki i z całej siły kopnęłam stworzenie w pysk. Ryknęła ze wściekłością. Wykorzystując te kilka sekund, tak szybko jak tylko mogłyśmy, wbiegłyśmy do następnej jaskini. Napotkałyśmy kilka rozwidleń, wybrałyśmy tunel po lewej. Jaskinia do której weszłyśmy była prawdopodobnie opróżnioną spiżarnią. Unosił się w niej zapach koziny... I czegoś czego nie umiałam nazwać. Skały były zabarwione zeschniętą krwią. Po ziemi walały się kłębki futra.
Futra, z pewnością należącego do wilków.
Zakręciło mi się w głowie.
Niemal zwaliłam się na litą skałę. Chwilę tak leżałam, próbując nie myśleć o rozoranym boku. Po chwili spojrzałam na Lind.
- Wszys...
- Nic ci nie jest? - przerwałam wilczycy, za wszelką cenę chcąc dowiedzieć się czy jest cała.
Chwilę milczała.
- Nie zraniła cię? - spytałam już nieco spokojniej.
- Nie. - odparła. - A... z tobą wszystko dobrze?
- Powiedzmy. - westchnęłam cicho. - Nie wiem jak to wygląda, nie jestem uzdro... Lekarzem. - Poprawiłam się. - Ale mogę chodzić... Więc chyba nie jest aż tak źle. Teraz najważniejszy jest... - w ciągu jednej sekundy w mojej głowie pojawiły się dziesiątki wyobrażeń jego osoby. Westchnęłam. - twój towarzysz.
Nastąpiła chwila ciszy. Nieco chwiejnie wstałam.
- Masz jakiś pomysł, gdzie może być? - spytałam, siląc się na obojętność.
- Chyba tak... Chodźmy. - powiedziała niepewnie. Wolnym krokiem skierowałam się do wyjścia. Powietrze przeszył odgłos chrapliwych oddechów, a tuż obok mignęło rude futro. No nie, ile można?

<Lind?>

Uwagi: Literówki. Nie "dotarływszy" tylko "dotarłszy". "Na razie" piszemy oddzielnie.