Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 19 lutego 2017

Od Zirael "Polowanie"

Luty 2019 r.
Ostatnie parę dni spędziłam w jaskini. Nie ciągnęło mnie do nikogo ani niczego, oszczędzałam na jedzeniu, a że nigdy się nie obżerałam starczało mi jedzenia na przeciętne funkcjonowanie - znaczy się leżenie i nicnierobienie. Miałam gorszy dzień... znaczy się tydzień. Wcześniej każdy mój dzień tak wyglądał, jednak teraz byłam w watasze, więc przydałoby się nie być egoistyczną s*ką i zrobić coś pożytecznego. Mniej więcej dzień po tym, jak skończyło mi się pożywienie, postanowiłam zajrzeć do śpiżarni gdzie drużyna polowań miała obowiązek składać zapasy. Zaspana szłam powoli, a promienie światła drażniły moje oczy, przyzwyczajone do półmroku w jaskini. Również dźwięki powodowały w mojej głowie łomot. Zapach zimy drażnił mój nos, a łapy niezgrabnie poruszały się po cienkiej warstwie śniegu. Kiedy doszłam wreszcie do śpiżarni zauważyłam, że ta świeci pustkami od dłuższego czasu co mnie nie zdziwiło, choć zdenerwowało. Inne pracujące wilki nie mają czasu, żeby polować albo liczą, że ktoś, kto właściwie dostaje za to wypłatę wykona swoje zadanie. Nie mówiłam tu o sobie, ponieważ do moich jedynych zadań należało stawić się na zbiórce co już mi nie wychodziło. Zawiedziona, że nie będę miała łatwego obiadku ruszyłam na polanę. Po dotarciu zauważyłam, że nikogo nie ma. Nikogo znaczy się zwierzyny. Zirytowana nie chciałam czekać tylko poszłam do jeziora gdzie ostatnio udało mi się upolować sarnę i ponownie schowałam się w opuszczonej lisiej norze. Powietrze wewnątrz było zatęchłe, a ściany zdawały się tłumić zapachy. Zastanawiałam się, czy lisy, które tu mieszkały wykorzystały to, aby chronić swe młode i siebie? Nie wiem, ale po chwili udało mi się dostrzec zranioną sarnę. Myślę, że sarny tu częściej przychodziły, ponieważ w pobliżu nie było wielu innych wilków. Ta myśl sprawiła, że ogarnęło mnie podniecenie. To miejsce było tajemnicą, której byłam częścią. Niewyjaśnione zadowolenie z tego faktu sprawiło, że wybiegłam z nory nieco zbyt niezdarnie i wywaliłam się po paru metrach. Sarna gwałtownie obróciła głowę i spięła wszystkie mięśnie gotowa, aby uciec, jednak nora znajdowała się na dość wysokim wzgórzu, do tego ja sama wpadłam śnieg delikatnie się nim przysypując. Musiała czuć się tutaj naprawdę pewnie, że od razu nie uciekła, a po chwili wróciła do picia. Tym razem nieco już spokojniej wstałam i przygotowałam się do skoku. Naprężyłam się, głowę zniżyłam aż do ziemi, a tył uniosłam, aby po chwili wyskoczyć i rzucić się na zdobycz. Zraniona okazała się nawet nazbyt łatwym posiłkiem toteż miałam wyrzuty sumienia. Żeby się dowartościować część mięsa odstawiłam do śpiżarni, a resztę jak zwykle schowałam u siebie.

Uwagi: 27 linijek. Jak już wspominałam - dziś jest 19, więc to ostatnie op. poniżej 30 linijek, które przyjmuję. Przed "a" stawia się zazwyczaj przecinek.

sobota, 18 lutego 2017

Od Zirael "Czyżby zapomniany?" cz. 6 (c.d Shiryu)

Styczeń 2019 r.
- Chyba jednak będę spać u siebie - Zmieniłam zdanie po paru minutach. Nie potrafiłam swobodnie przebywać w czyimś domu, samo rozmawianie z obcymi było dla mnie stresujące. Poza tym - i tak musiałam tworzyć sobie iluzję ognia, miałam nadzieję, że to odstraszy nieproszonego gościa.
- Jak chcesz - odpowiedział z lekka... urażony? Nie zgłębiałam się w wybadanie tonu mojego rozmówcy.
- Oczywiście, że chcę - uśmiechnęłam się i weszłam do jaskini. Po chwili zrozumiałam, że mógł to opacznie zrozumieć - nie chciałam go zbyć. Lubiłam być sama. Shiryu jeszcze przez sekundę stał przed moją jaskinią i kiedy zorientował się, że na niego patrzę, odszedł. Nie miałam odwagi mu tego wyjaśniać, byłam zbyt zażenowana własną umiejętnością komunikacji.
Położyłam się i czekałam w ciszy. Dzisiaj tym bardziej nie będę mogła zasnąć. Nagle ogarnęła mnie złość - żaden wilk nie będzie mnie terroryzował. Musiałam się przebiec - to zaczynało być uzależniające, ale tylko, kiedy wiatr świstał w moich uszach mogłam się wyciszyć. Zostawiłam wszystko tak jak jest i zaczęłam biec. Ogołocone drzewa wirowały za mną, słyszałam skrzypienie śniegu pod łapami. Nie chciałam zwolnić, jednak w końcu dotarłam do gęstszej części lasu i musiałam zwolnić, żeby zdążyć je wyminąć. Po chwili zwolniłam jednak do marszu, a później spacerkiem szłam coraz dalej oddalając się od watahy. Jakby to było uciec? Znowu żyć na własną rękę? Nie podlegać zasadom, regułom. Nie martwić się o zdanie innych. Dotarłam do granicy terenów watahy. Przysiadłam przy niewidzialnej, ale tak silnej granicy. Jak to możliwe, że ja bałam się ją przekroczyć, gdy ktoś zrobił to ot tak jeszcze nas atakując?! Dlaczego nie mogłam się zdobyć na odwagę, by zrobić krok? Przypomniałam sobie spokojną Miniru, która mnie zatargała do szpitala, Astrid która mnie opatrzyła i Shiryu, który mnie również uratował. Przywiązanie. Nie miałam nikogo tak długo, a przywiązałam się tak szybko? Śmieszne. Nie mogłam zaprzeczyć. Nie potrafiłabym ich opuścić. Zrobiłam krok - właściwie nie znajdowałam się już na terenie WMW - i odetchnęłam głęboko. Było już całkiem ciemno i gwiazdy zdążyły już rozsypać się po niebie. Nie mogę tak paranoicznie bać się stracić kogokolwiek. Po drugiej stronie jest tak samo. Wróciłam do jaskini spokojnie. Zajęło mi to sporo czasu, po drodze położyłam się parę razy, żeby odzyskać resztkę utraconego snu, ale i tak byłam zmęczona. Byłam ponownie zażenowana tym razem moimi głupimi rozterkami. Nie jestem już za stara na takie głupoty?
Kiedy dotarłam już świtało. Pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do jaskini Shiryu. Przyległam do ściany i nasłuchiwałam. Nie usłyszałam żadnego dźwięku, więc zaniepokojona weszłam do jaskini. Nie zastałam nic prócz porozrzucanych książek. Zrobiło mi się gorąco; przestałam oddychać. Zatrwożona chciałam wołać po pomoc, kiedy ktoś uderzył mnie z tyłu w łeb. Rozmazał mi się obraz, a potem było już tylko ciemno.

<Shiryu?>

Uwagi: Zastanawiałam się, czy nie czasem Shiryu zrobił magiczny przeskok w czasie według daty, ale akcja pozostała o czasie niezmienionym, ale w sumie nie chciało mi się sprawdzać. Teraz widzę, że jednak tak robicie. W takim razie pragnę wyjaśnić, że u góry wpisujemy miesiąc, w którym toczy się akcja, a nie ten, który jest wpisany na WMW.

Od Shiryu "Czyżby Zapomniany?" Cz. 5 (cd. Zirael)

Styczeń 2019


Podążając z Ariz w stronę watahy nawet nie domyślałem się, że wilk z krańca jeziora dopuści się nas śledzić. Nagle zza krzaków wyskoczył basior. Uczepił się swymi ostrymi jak igły zębami w mój  grzbiet. Próbowałem go zrzucić. Udało mi się po chwili zdjąć intruza z pleców. Zaczęła się walka. Do bójki włączyła się też Zirael. Basior był bardzo silny. Gdy upadłem po ataku wściekłego wilka, Lea ugryzła go w łapę. Wilk znikną tak jak się pojawił, a nawet szybciej. Widziałem w nim coś znajomego, co mnie zaniepokoiło. Gdy wstałem obtłuczony przez tajemniczego basiora zobaczyłem waderę, która była w lekkim szoku. Wilk nie był z naszej watahy, więc to było jeszcze bardziej podejrzane. Zaczęliśmy iść szybciej w stronę domu, rozglądając się na boki. Gdy byliśmy już w połowie drogi, zawiązaliśmy rozmowę.
- Co to do jasnej robił ten wilk na naszym terenie? - wzburzyła się Ariz.
- Mnie się pytasz? Sam nie znam na to odpowiedzi. - odpowiedziałem waderze - Bardziej niepokoi mnie to, że nie był z naszej watahy.
- Może domyślasz się skąd ten wilk się wziął? Trzeba było by poinformować Alfę  o całym zajściu. - odchrząknęła Zirael.
- Kojarzę go, ale to niemożliwe, że mógł tu przyjść. Nie wiem czy powinniśmy zawracać głowę naszej Alfie, choć nie uważam to za głupi pomysł - skwitowałem moją wypowiedź.
Wadera zamyśliła się przez chwile, co przerwało naszą konwersację. Po dłuższej chwili ciszy pojawił się znajomy widok naszych jaskiń. Odprowadziłem Ariz do jaskini, a już sam podążyłem w stronę mego domu. Na drugi dzień rano przyszła Zirael z wiadomością, budząc mnie ze snu.
- Shiryu, śpisz? - zapytała wadera.
- Śpię, bo co? - burknąłem ospale.

- Ten wilk zbliżył się bardziej naszej watahy - Odrzekła zaniepokojona.
- Czy on upadł na łeb na szyję?! - Uświadomiłem sobie co właśnie powiedziała.
- Zgadzam się z tobą. Jaki normalny wilk najpierw gryzie członka watahy, a potem zaczyna go śledzić aż do lasku obok mojej jaskini - Odparła Lea.
Wyszedłem czym prędzej z jaskini, udając się w stronę nor zajęczych. Po zaczajeniu się udało mi się schwytać królika. Szybko go odpowiednio przyrządziłem i zjadłem, częstując przy tym Zirael. Spytałem waderę, gdzie ostatnio widziała tego wilka. Powiedziała że wyczuła jego zapach przy lasku w dół od naszych jaskiń. Postanowiłem zobaczyć na własne oczy i węch to miejsce. Spytałem Ariz czy nie chciałaby polecieć ze mną. Przez chwile myślała: Jak to polecieć?! Po chwili przypomniała sobie o moim talencie. Zmieniłem się w dużego puchacza. Kazałem wejść jej na mój grzbiet. Lecieliśmy tak z minutę, dwie. Z lasu wyszła postać. Od razu rozpoznaliśmy w nim tego wilka z poprzedniej nocy. Wilk szukał chyba naszych jaskiń.
- Do jasnej... po co on się tu zapuszcza? - warknęła wadera - Odbiło mu? Zadzierać z naszą watahą?
- Myślę, że ta jaskinia miała coś z tym wspólnego, albo - i tu się za dużo powiedziałem.
- Albo co? Zacząłeś, więc dokończ - Powiedziała zaciekawiona, a również wnerwiona Lea.
- Albo może to być mój przybrany brat Azu z poprzedniej watahy. Ale jest to wręcz niemożliwe. Chyba że... Nie, na pewno ten zdrajca musiał zostać w swojej norze - Odrzekłem.
- I mówisz, że ten cały "Azu" przyszedł z pięćdziesiąt jak nie więcej kilometrów by się na tobie zemścić? - Zirael zaakcentowała to tak, żeby brzmiało wyjątkowo niedorzecznie.
- Widzisz sama jak to brzmi. Załóżmy, że to był jakiś strażnik związany z tą jaskinią, czy coś w tym stylu - dodałem - Musimy to zgłosić Alfie. Pewnie podwoi straż czy coś w tym stylu. A na pewno nie możemy dziś zostać sami w jaskiniach, ponieważ nie wiadomo co ten walnięty wilk zrobi. Mam jaskinie blisko Miniru. Może u mnie? Ale nie zmuszam jak chcesz.
- To dobry pomysł. Chodź nie jest on dla mnie za przemyślany, lecz jest chyba najlepszą opcją w naszej sytuacji. To postanowione! Nocujemy u...
<Zirael ?>

Uwagi: Spację stawia się PO znakach interpunkcyjnych! Cały czas źle zapisujesz wypowiedzi. Popatrz na to, jak są postawione Spacje w przypadku innych op. lub wersji poprawionej Twojego. Nadal masz problem z przecinkami. Poczytaj sobie trochę o regułach ich stawiania. "Nor zajęczych", a nie "nór". Nie kończ wypowiedzi myślnikami! "Niemożliwe" piszemy razem. Nie "wyszłem", tylko "wyszedłem! "Chciałaby" piszemy razem. Unikaj stawiania dwóch Spacji! Pod koniec zdarzyły się powtórzenia. Kompletnie nie rozumiem tego zdania: i tu się za dużo powiedziałem. Do każdej wypowiedzi nie jest potrzebny komentarz (np. kto co mówił i w jaki sposób). Cudzysłowie zapisujemy za pomocą cudzysłowie, a nie przecinków ani apostrofów! Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.
Zastanawia mnie to, dlaczego Shiryu koniecznie musi przyrządzać każde danie. Wilki tak nie robią, szczególnie, że jego zachowanie nawet nie ma uzasadnienia. Gdyby przemieniał się w człowieka, to jeszcze... ale na litość, on jest wychowany od małego w dziczy! I skąd Zirael wiedziała, że Shiryu mieszkał 50 km stąd? Poza tym to dla wilka podobno wcale nie jest aż tak dużo.

Od Moondance "Mówisz, że szukasz domu?"

 Styczeń 2019 r.
Mijało wiele dni, a młoda wilczyca nie mogła się pogodzić ze śmiercią brata. Dobijało ją to. Teraz jej jedyną pamiątką po nim był wisiorek z niewielkim źródłem niebieskiej energii. Któregoś dnia postanowiła znaleźć w końcu miejsce w którym mogłaby zamieszkać.
- Dlaczego to stało się akurat mi? - Mówiła sama do siebie, nie zwracając uwagi na to że ktoś ją słyszy. Jej myśli były całkiem zmieszane. Chodząc po całym lesie i szukając nowego domu w końcu natrafiła na dużą i miło wyglądającą jaskinię. Ostrożnie do niej weszła. Łapy przeraźliwie ją bolały, więc marzyła tylko o tym by się położyć i zasnąć. Weszła głębiej w jaskinie i położyła się. Gdy miała już zamykać swoje niebieskie oczy, za plecami usłyszała i poczuła czyjś oddech. Odwróciła się szybko i ujrzała wielkiego niedźwiedzia. Zwierzę wyglądało jak drzewo bez liści z uszami i oczami. Moondance wstała gwałtownie, a niedźwiedź patrzył na nią z lekką złością. Wilczyca zaczęła się cofać do wyjścia, ale pyskiem dalej była zwrócona do misia.
- H... hej. Bardzo przepraszam, że tu weszłam. Nie w-wiedziałam że to twój dom.
Moondance cofała się dalej do wyjścia, a niedźwiedź szedł za nią. Wilczyca była zdesperowana. 
- No ta już sobie pójdę i wszyscy będziemy szczęśliwi... he he... to cześć!
Moondance odwróciła się jak najszybciej mogła i zaczęła uciekać, nie wiedząc że miś jej nie goni. Biegnąc przed siebie nie oglądała się za siebie. Kiedy to jednak zrobiła jej łapa zahaczyła o wystający korzeń i wilczyca przewróciła się robiąc fikołki. Po dłuższej chwili turlania się wpadła na kogoś. Otrząsając się i wstając na łapy zauważyła, że wpadła na wilczycę.
- Przepraszam najmocniej! Nic ci nie jest?
- Bywało lepiej. Następnym razem patrz gdzie się toczysz.
- Na pewno tak zrobię.
- Czego tu szukasz? Nie pachniesz jakbyś miała watahę.
- Szukam nowego domu...
I tak Moondance zaczęła opowiadać swoją historię aż do momentu w którym spotkała wilczycę. Ona natomiast słuchała uważnie.
- Przykro mi z powodu twojego brata... Jestem Sarah, a ty?
- Jestem Moondance. Miło mi cię poznać.
- Wzajemnie. Więc... Mówisz, że szukasz domu, tak?
- Zgadza się.
- A tak się składa że nasza wataha zawsze ma wolne miejsce.
- Naprawdę? Dziękuję ci!
Sarah pokazała wszystko Moondance, co znajduje się w stadzie, gdzie co jest i gdzie warto przebywać. Po tym Moondance przyjęła propozycję dołączenia do watahy. Dla niej od tej chwili wszystko się zmieniło.

Uwagi: Nie zapominaj o tytule i dacie! Prosiłabym o narrację w 1. os. lp., jednak jeśli bardzo Ci zależy na tej w 3. os., wystarczy napisać mi o tym. Wypowiedzi nie kończy się myślnikami. Po kropce powinno się stawiać Spację. Przed "że" i "a" zazwyczaj stawia się przecinek.
Napisałaś o Kiiyuko, byłej Alfie WMW, która jakiś czas temu odeszła ze stada, i to tylko dlatego, że nie miałaś pomysłu na imię? Tak to jest, kiedy próbuje się pisać op. bez najmniejszego researchu... Wystarczyło przejrzeć profile wilków, poczytać nieco o nich i na tej podstawie wybrać postać, która ma się pojawić w op., a nie zmyślać NPC.

czwartek, 16 lutego 2017

Od Zirael "Zbiórka"

Styczeń 2018 r.
Nie mogę mieć do nikogo pretensji, że na zbiórce byłam potraktowana ostrzej niż inni. Odkąd jestem w watasze, nie byłam na ani jednej dotąd zbiórce, choć są codziennie rano i wieczorem. Byłam speszona, kiedy zapytano mnie dlaczego. Nic nie odpowiedziałam. Po wyjściu ze szpitala miałam wrażenie, że moje ciało jest tak kruche, że przy najmniejszym ruchu może się rozsypać. Chciałam pozostać bez ruchu na zawsze, co samo w sobie jest śmieszne, więc nie powiedziałam tego. Potem robiło mi się niedobrze, kiedy miałam iść na polowanie. Albo pobiegać. Później spotkałam Miniru i Shiryu i nie chciałam robić nic innego niż spędzać z nimi czas. Tego również nie mogłam powiedzieć. Więc bez słowa wytłumaczenia nie mogłam liczyć na inne traktowanie. W takiej właśnie ciszy poszłam biegać, co było rozgrzewką. Następnie były ćwiczyliśmy już walkę - ja miałam zaszczyt walczyć z Alfą. "Zaszczyt" okazał się bolesny, ponieważ nie oszczędzał mnie. Kiedy była przerwa, ja miałam jeszcze raz biegać. Później były różne ćwiczenie zręcznościowe. I znowu walka. Na koniec robiliśmy coś w style sprawdzania, czy robimy postępy - skoki we wzwyż, w dal, jak idzie nam w walce, posługiwanie się bronią. Czułam się strasznie głupio, robiąc wszystko gorzej niż inni - w końcu opuściłam tyle treningów - czułam rozbawione i zażenowane spojrzenia na sobie. Zbiórka ta odbywała się rano, a ja już wiedziałam, że na następne zbiórki będę chodzić wieczorem, ponieważ podobno było na niej mniej wilków. Później, kiedy wszyscy się rozeszli, miałam jeszcze raz przebiec się wokół polany. Po skończonym treningu bolało mnie wszystko - kości i mięśnie - a krew z otarć i zadrapań zmierzała się z moją różową sierścią. Poszłam się umyć, a potem jeszcze przypadkiem złapałam jakąś rybę, ale byłam tak głodna i wykończona, że zjadłabym wszystko. Tak więc pochłonęłam rybę i poszukałam następnej. Po trzeciej zdążyłam już przepłoszyć wszystkie inne, za to złapałam zająca. Ostatnio tyle ich jadłam, że miałam ochotę go tak zostawić, ale nigdy nie marnowałam jedzenia. Zatargałam go i przez resztę wieczoru jadłam go, na przemian drzemałam z nadzieją, że rano nie będę obolała z zakwasów. Następnego dnia okazało się, że na marne, ale wstałam i postanowiłam biegać. W końcu całe życie nie mogę być najgorsza.

Uwagi: O ile teraz mogę uznać op. na 24 linijki, tak już za 3 dni będziesz musiała pisać takie na przynajmniej 30. To tak dla przypomnienia.

środa, 15 lutego 2017

Od Zirael "Nowonarodzona" cz. 9

Grudzień 2018 r.
- Ziri, co się stało? - powiedziała, stanowczo wpatrując się we mnie.
- Nic ja tylko... Chyba nie jestem najlepsza w nawiązywaniu znajomości - uśmiechnęłam się słabo i wyszłam, a Miniru podążyła za mną. Nie sądzę aby mi uwierzyła, choć była to prawda, mimo, że niekoniecznie był to powód mojego nastroju.
- Może zamiast tego, pójdziemy do biblioteki?
- Biblioteki? - Nie ukrywałam zdziwienia. Nie sądziłam, że Miniru tak lubi czytać.
- No bo... Ten, wiesz... No, jak mnie tak zapytałaś to pomyślałam, że w sumie mało o sobie wiem i może w bibliotece coś znajdę... - wymamrotała.
- Musisz być naprawdę zdesperowana, że na to wpadłaś - uśmiechnęłam się - ale czemu nie?
- Ok! - powiedziała ochoczo. Chyba już jakiś czas chodziło jej to po głowie.
I takim sposobem wylądowałyśmy wśród stosów książek, nie wspominając o niekończących się regałach wzdłuż skalnych ścian. Zależało nam na czymś jak drzewo genealogiczne Miniru, choć trudno zaprzeczyć abstrakcyjności tego pomysłu, skąd w końcu mogłoby się ono znaleźć w watasze? Jednak naszym celem były też wszelkie książki typu „spis pobliskich watah". Może wataha Miniru była w sojuszu z Watahą Magicznych Wilków? Albo były sobie wrogie? Wszystko, co było warte zapamiętania i co za tym idzie spisania musiało znajdować się tutaj. Jednak nic nie mogłyśmy znaleźć. Po wielu godzinach mogłabym spokojnie rzec, że znam na pamięć wszystkie watahy parę wiosen wstecz, które miały związek z naszą watahą, choć żadna nie wydawała się tą gdzie urodziła i wychowała się Miniru. W końcu porzuciłyśmy poszukiwania watahy, a zajęłyśmy się przemianami i zmianami osobowości w zależności od poszczególnych czynników. Co dziwne i tutaj nie znalazłyśmy przypadku Miniru, choć były podobne więc zostawiłam na chwilę Miniru samą z książkami, i poszłam się przebiec i złapać coś do jedzenia. Ze zdziwieniem odkryłam, że jest już zdrowo popołudniu. Wróciłam z królikiem w pysku, które ostatnio dosyć często udawało mi się łapać i położyłam przed jaskinią, ponieważ nie byłam pewna czy w bibliotece można jeść. Miniru wyszła na chwilę zjeść, kiedy ja wróciłam kartkować coraz to kolejne książki w poszukiwaniu informacji. Nie zdziwi to już chyba nikogo, że nie mogłam nic znaleźć co bardzo zaczęło mnie denerwować. Byłam sfrustrowana i najchętniej podarłabym wszystkie książki w zasięgu wzroku, czego oczywiście nie zrobiłam. Zapach książek, który na początku mnie urzekł teraz stał się nieznośny, a szelest kartek dzwonił w uszach. Po przeszukaniu ostatniej książki Miniru postanowiła wypożyczyć kilka z nich w których były opisane podobne przypadki i ewentualne sposoby radzenia sobie z tą przypadłością. Sama chciałam się dowiedzieć co oznacza "Luram". Po przeszukaniu dwóch, trzech, paru słowników przeszłam do słowników obcych. Tutaj książki możemy liczyć dziesiątkami. Kiedy dotarłam do najgrubszej książki ze zrujnowaną okładką, która o niemal spadła mi na łeb (gdyż znajdowała się na najwyższej półce, zapewne dawno nieużywana) udało mi się w końcu znaleźć "Luram". Słowo ów znajdowało się w sekcji "Nieprzypisanych/Nieokreślonych/Niezgłębionych słów" co było raczej komiczną nazwą. Niestety, okładka słusznie wskazywała na to, że książka jest stara, ponieważ wyszczerbione i czasem podarte kartki były wręcz zabazgrane, a niezapisane tak, że nie mogłam rozczytać definicji. Nawet nie było pewności, że tam rzeczywiście było napisane "Luram". Miniru i tak postanowiła wypożyczyć tę książkę, choć zastanawiałam się, jak chce ją rozczytać. Wydawała mi się zestresowana, jak i podekscytowana.
Kiedy wyszłyśmy było już ciemno, choć to już nas nie zdziwiło. Kiedy rozchodziłyśmy się do jaskiń, zadałam Miniru pytanie, które cały dzień chodziło mi po głowie:
- Dlaczego właściwie nie poszłaś wcześniej do biblioteki? - zapytałam niby obojętnym tonem.
- Nie wiem... chyba nie chciałam wiedzieć.
I odeszła.

Uwagi: W większości przypadków prze "a", "że" i "który" stawiamy przecinek. "Niezapisane" piszemy razem.

Od Sierry "Powrót" cz. 3 (cd. Kai)

WIOSNA 2018
Cisza, która panowała w tej jaskini, nie była przytłaczająca – przerywały ją tylko oddechy przesiadujących w niej wilków (to jest mnie i Dantego) oraz moje głuche prośby o przyprowadzenie do mnie Kai'a. Potrzebowałam go, i to bardzo. Jak to określić? Zżerał mnie od środka niepokój i żałosne poczucie winy, że jeśli coś mu się stało, to z mojego powodu.
– On tu przyjdzie? – spytałam cicho, mając nadzieję na twierdzącą odpowiedź.
– Ja ci nie podam na to pytanie odpowiedzi. – odrzekł pilnujący mnie basior z cieniem... współczucia? w głosie.
Podrapałam swój brudny pysk, czując, jak zdzieram z siebie kolejne warstwy naskórka.
– Pozostaje ci czekać. – usłyszałam tylko.
***
Przyciszone głosy dały mi wyraźnie znać, że ktoś się zbliżał do jaskini, w której gniłam. Mój otępiały wzrok z trudem skupił się na postaci basiora (całe szczęście, na tyle mój węch był sprawny), który zbliżał się do mnie powoli, także próbując dojrzeć moje rysy. Zapach się nasilił, ale ja mu nie uwierzyłam – całą swoją uwagę skierowałam na pysk. To rozwiało wszystkie moje wątpliwości.
– Kai? – moje oczy, jak podejrzewam, były wielkości spodków. Zachowywałam się tak, jakbym go widziała pierwszy raz w życiu, ale mój umysł nie umiał przetworzyć żadnych informacji na jego temat. W moich myślach pojawiły się miesiące spędzone na poszukiwaniach, stopniowa utrata nadziei, a później beznadziejna tułaczka, która do tego stopnia zniszczyła moje ciało.
A on stanął przede mną, dokładnie taki, jakim go zapamiętałam – może tylko nieco starszy. Nie wiedziałam, co miałam mu powiedzieć. Co mogłam mu powiedzieć.
– Sierra... Minęło tyle czasu... Gdzie... – głos basiora delikatnie drżał, zdradzając, że on też nie czuł się do końca pewnie w tej sytuacji.
Chyba każde z nas myślało, że to drugie jest martwe.
– Ty stary durniu, nie wiesz, że to może być moja prywatna sprawa? – prychnęłam, patrząc na niego z ukosa. To, że mnie nie było przez tak długi okres czasu, nie oznacza, że teraz nagle stanę się wylewną idiotką.
– Wiem i rozumiem. – usłyszałam odpowiedź.
– Kim jest dla nas... ta wadera? – zapytał jakiś nieznany mi wilk. Biła od niego powaga, pewna wyższość i gracja. Nie chciałam nawet wiedzieć, kim on był. Zrozumiałam tylko tyle, że wtrącił się w sam środek stosunkowo prywatnej konwersacji, w której nie przeszkadzała mi nawet obecność Dantego.
– To Sierra. Nie stanowi zagrożenia. Kilka miesięcy temu należała do watahy. Była moją przyjaciółką.
Na te słowa Kai'ego przyjemne ciepło zalało mi serce. On mnie wspiera przed tym... kimś, kimkolwiek on był.
– Zgaduję, że przybyła tutaj, aby ponownie dołączyć?
Jak rzadko, nie potrafiłam odnaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie. W tej chwili nie byłam pewna niczego, a tym bardziej tego, czy powrót tutaj jest na pewno dobrym pomysłem. Niezdecydowanie przytłaczało mnie, szczególnie kiedy byłam stawiana przed takim wyborem. Możecie się że mnie śmiać, ale ta odpowiedź kosztowała mnie sporo wysiłku.
– Tak. Chcę wrócić.
– W takim razie trafiasz na okres próbny. Mam nadzieję, że będziesz się tutaj dobrze czuć. – wilk który, jak się domyślałam, był Alfą, posłał mi pogodny uśmiech i opuścił pewnym krokiem jaskinię. Za nim pobiegł Dante. W sumie nie musiał już mnie pilnować, więc jego zniknięcie było logiczne.
– Czyżbyś właśnie w ten sposób trafiła pod moje skrzydła na najbliższe kilka tygodni? – głos Kai'ego przerwał krępującą ciszę.
– Nie masz skrzydeł.
– Tak się tylko mówi...
– Przecież wiem! – prychnęłam. Chyba będę musiała go ponownie przyzwyczaić do moich typowych odpowiedzi.
Po tych słowach wstałam, co z kolei spowodowało falę bólu w moim wychudzonym ciele. Wysunęłam się ostrożnie z cienia, testując wytrzymałość własnych mięśni.
– Może... najpierw wybierzemy się nad Wodospad? – ostrożne pytanie spotkało się z brakiem reakcji z mojej strony. Bardziej pochłonęło mnie dociągnięcie samej siebie do wyjścia z jaskini. Zastanawiało mnie, co to wszystko miało znaczyć. Co się wydarzyło, kiedy mnie nie było, co się wydarzyło, kiedy Kai zniknął? Jak to wszystko się stało? Co do tego doprowadziło?
Na te pytania zapewne nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Moje myśli błądziły po odległych zakamarkach umysłu, próbując odnaleźć logiczne wyjaśnienia dla tego, co spotkało zarówno mnie, jak i Kai'a.
Mimo tego wszystkiego, szłam w kierunku, który wyznaczył Kai – szedł za mną w ciszy, którą przerwał po chwili;
– Mam cię pilnować, abyś nie zasłabła i się nie utopiła, czy może czekać trochę dalej?
– Prędzej to ty byś się utopił, próbując mnie ratować. Ewentualnie roztrzaskałabym twój łeb o najbliższe drzewo, w razie jakbyś mnie podglądał. – oznajmiłam bezceremonialnie w odpowiedzi.
Wilcze oblicze mojego towarzystwa ozdobił wredny uśmieszek.
– Podglądał? I tak wszystkie wilki chodzą nago nawet na co dzień, więc jaką to by zrobiło różnicę?
Wydałam z siebie dźwięk, który był czymś pomiędzy prychnięciem, kichnięciem, kaszlnięciem, syknięciem i jęknięciem. Nigdy nie przyznam mu racji, nie będzie miał tej satysfakcji!
– Stary zboczeniec. – powiedziałam tylko.
A on zaczął się śmiać! Trzeba przyznać, że zaskoczyło mnie to, bo nie do końca załapałam powód jego rozbawienia.
– No i jesteśmy na miejscu. To ty wskakuj, dokładnie się wypucuj, a ja w razie czego będę kilkanaście metrów stąd. Jakby co, krzycz. – zostawił mnie nad sadzawką z niezadowoleniem wymalowanym na pysku.
Nie muszę chyba mówić, że jako wadera, z radością wsunęła się do rześkie wody. Przyznaję się, że taplałam się w wodzie jak małe dziecko, z pewnym niepokojem obserwując, jak spod warstwy błota wyłaniał się mizerny obraz mnie.
Może to wszystko trwało za długo? Nie mam pojęcia, ale kiedy do miejsca mojej kąpieli wpadł niezidentyfikowany stwór, wystraszyłam się nie na żarty. Fala popchnęła mnie na brzeg i wyrzuciła w zarośla. Słyszałam wrzaski i odgłosy szarpaniny, ale kiedy spojrzałam ponownie na jezioro, zatkało mnie.
Kai w tej chwili zamordował wyrośniętego potwora. Strasznego, przerażającego, wstaw tu inny synonim tych słów. Teraz wykrzykiwał w rozpaczy moje imię, po raz pierwszy, drugi...
Wysuwając się zza mojego "schronienia", spytałam z przerażeniem:
– To dwelling? – nie byłam wstanie wydusić z siebie nic więcej, podbiegłam tylko bliżej.
– Oszalałeś? Żaden zdrowy na umyśle wilk by nie atakował takiego stwora w pojedynkę!
– Nie chciałem, aby stała ci się krzywda...
Naprawdę? On się o mnie troszczy... do tego stopnia? Jego słowa wzbudziły we mnie chęć przytulenia go, ale zarazem poczułam potrzebę stwierdzenia:
– Tobie tym bardziej mogła stać się krzywda. – mój głos ukazywał więcej emocji, niż powinien. Nie przejmowałam się tym jednak, roztrzęsiona tym, co przed chwilą miała miejsce.
– Miałem mniejsze szanse na poniesienie w tym strat, a poza tym, to chyba normalne, że troszczę się o życie moich przyjaciół.
Tym razem nie hamowałem się. Przytruchtałam do Kai'ego i wtuliła w niego pysk, wdychając jego zapach.
– Dziękuję. – wydyszałam chrapliwie, nie oczekując nawet na jego reakcję.

<Kai? Wiem, że napisałam bardzo dużo akcji dodatkowej :')>

Uwagi: "zostawił mnie nad sadzawką z niezadowoleniem wymalowanym na pysku." - tu chyba schrzaniłaś szyk zdania, bo wyszło na to, że sadzawka miała niezadowolony wyraz pyska.

wtorek, 14 lutego 2017

Od Zirael "Polowanie"

Grudzień 2018 r.
Dzień był chłodny, zimny wiatr hulał po mojej jaskini, kiedy przebudziłam się rano. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić, ale na kamieniu wcale nie było cieplej niż na zewnątrz. Wychodząc zauważyłam, że pada śnieg, pierwszy raz tej zimy. Nie powinnam narzekać, że jest zimno, ostania zima była dużo cięższa. Rozciągałam się przez chwilę, po czym pobiegłam do strumyka. Woda o dziwo nie zamarzła, musiała być pod ciśnieniem, co nie zmieniała faktu, że była lodowata. Po chwili namysłu zamoczyłam łeb i otrzepałam się energicznie. O ile przez to się nie rozchoruje było to nawet przyjemne - przynajmniej teraz byłam już rozbudzona. Swawolnym krokiem zamierzałam wrócić do jaskini. Jednak parę stóp od wejścia zauważyłam, że dawno nie byłam na polowaniu. W watasze chyba mieliśmy coś takiego jak "zespół polowań" który widocznie nie prosperował za dobrze, ponieważ nie widać było tej żywności. Zatem postanowiłam upolować coś sama. Nie miałam dzisiaj ochoty się ruszać, więc postawiłam na coś łatwego. Szybkim marszem weszłam na polanę i schowałam się za łagodnym pagórkiem. Po jakimś czasie z nory wyszedł zając, potem kolejny i tak dwa zające przemierzały polanę w poszukiwaniu żywności. Zaczaiłam się na nie i złapałam jednego za szyję i zadowolona z podniesionym ogonem wróciłam do jaskini. Po moim pierwszym posiłku od wielu dni poczułam się tylko bardziej głodna więc wróciłam na polanę, która teraz świeciła pustkami. Zrezygnowana postanowiłam szukać gdzie indziej i doszłam do jeziora. Nie znałam go więc okrążyłam je ostrożnie, a kiedy nie zauważyłam żadnego niebezpieczeństwa z dziwieniem odkryłam, że woda jest przejrzysta. Czyściutka, nienaruszona tafla wody. Wydało mi się to podejrzane więc wrzuciłam tam odrobinę śniegu, który pokrył ziemię cienką warstwą. Jednak tafla jeziora została zakłócona na chwilę, po czym wróciła do swojego spokojnego stanu. Pozostało mi się tylko ukryć. Znalazłam norę, która nie miała już żadnego zapachu innego zwierzęcia - zapewne porzucona - i weszłam do środka kładąc się na brzuchu. Musiałam długo czekać aż w końcu jakaś sarna postanowiła skorzystać z wodopoju. Nie wyczuła ani mnie nie usłyszała co pozwoliło mi zaatakować ją od tyłu. Zaciągnęłam swą zdobycz do jaskini zostawiając za sobą smugi krwi. Martwiłam się tylko, że ktoś lub coś postanowi zabrać mi mój posiłek, ale niczego po drodze nie spotkałam. Na ostatku wzięłam ją na plecy, żeby ślady nie zaprowadziły nikogo do mojej jaskini. Położyłam ją obok królika, po czym postanowiłam zmyć z futra ślady krwi pozostawione przez sarnę. Powróciłam więc do wcześniej odwiedzonego strumyka i oczyściłam dokładnie futro. Niestety, naiwnie wierzyłam, że zapach nikogo nie zainteresuje. Kiedy weszłam do jaskini, nieznany mi lis właśnie posilał się moim królikiem. Przegoniłam go, a kiedy wybiegłam ugryzłam go w łapę. Nie zależało mi na tym, aby go zabić, chociaż ze zranioną łapą czeka go najpewniej śmierć. Wzruszyłam ramionami - w końcu taki los złodziei - i lepiej ukryłam zapasy pożywienia.

Uwagi: brak

Od Sierry "Niepokorna" cz. 1 (cd. chętny)

JESIEŃ 2018
Ziemia pachniała specyficzną mieszanką zapachu deszczu i lasu, a także zwierząt. Powietrze drgało pod naporem oddechów wilków – wojowników stojących obok mnie. Nawet nie próbowałam udawać, że jest dobrze, bo nie stawiłam się na ani jedną zbiórkę od czasu powrotu.
Zasadniczo, najbardziej zaskoczył mnie widok tego "kolesia Alfy" zamiast znanej nam wszystkim Suzanny. Szczerze mówiąc, nie czułam się tak bystra, jak niegdyś, prawdopodobnie izolowanie się przez całą wiosnę z tym wariatem, Kai'em, zupełnie nie odbudowało mojego przestarzałego wizerunku Watahy Magicznych Wilków.
Pominę to, że z trudem przyjęłam wiadomość o tym, że dołączyły do... nas?... wilki z Watahy Asai, tudzież Czarnego Kruka. To obudziło przecież falę negatywnych wspomnień z dzieciństwa...
– Sierro, skup się. To, że twój stan zdrowia nie pozwalał ci na udział w poprzednich zbiórkach, nie oznacza, że teraz zasługujesz na specjalne traktowanie. – Alfa brutalnie przerwał mój trans, wypowiadając te słowa z przerażającym spokojem,
– Podziwiam, że zapamiętałeś moje imię, kolesie Alfy. – prychnęłam z rozbawieniem.
– Niepokorna jak dawniej. – zachichotał jakiś naoczny widz tego spotkania. Powstrzymałam się od rzucenia się w jego kierunku, ale doszłam do wniosku, że nikt nie jest na tyle głupi, żeby bardziej podpadać Alfie.
– Rozumiem, że twoje zachowanie jest już pewnym rodzajem legendy wśród nieco starszych mieszkańców tego lasu, ale proszę o pohamowanie. – nie potrafiłam określić, co tak bardzo nie pasowało mi w personie – fursonie? naszego, chyba, Alfy. Sprawiał on na mnie dość nieprzyjemne, z nieznanych przyczyn, wrażenie.
– Słyszałaś mnie, rekrucie? – głos był ciągle tak samo opanowany.
– Jeszcze mam uszy, nie ucierpiały w trakcie mojego leczenia. – rzuciłam cierpko, ale stanęłam równo. Trudno, jakoś trzeba to przeżyć.
Odbiegłam po zakończeniu zbiórki najszybciej, jak tylko byłam w stanie w kierunku ciemniejszej części lasu. Naturalnie, to instynkty ciągnęły mnie w kierunku ciemności, która zawsze zdawała się być moim przyjacielem.
Przebijał ją w tym tylko Kai, ale to nie o nim mówię w tej chwili.
Zatopienie się w cieniu niemal czarnych drzew sprawiało mi zawsze niemałą ulgę. Wtulenie się w dobrotliwy blask mocy, którą się dysponuje, dla każdego wilka jest przyjemnością. Przyciszone odgłosy rozmów zdawały się znajdować za ścianą wody. Ciepłe mrowienie przypływu energii i mocy wyzwoliło we mnie pewien różdżka radości, którą szybko przerwał... kto?
– I du*a! Tylko wychudzone trupy!

<Kto tam?>

Uwagi: W WMW tytuł "Alfa", "Beta" itd. zapisujemy z wielkiej litery.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Od Sierry "Wyłamanie ze schematu" cz. 1 (cd. chętny)

STYCZEŃ 2019
Sierra nie wyglądała, jakby ją cieszył powrót do pracy, ale uwierzcie – tak było, i mówię wam to ja.
Może i praca jako sierżant na ludzkim komisariacie nie jest ani niezwykła, ani zupełnie zwyczajna, ale ma pewien urok, którego nie mogę jej odmówić. Nawet papierkowa robota pozwalała mi po prostu na chwilę zapomnieć o stuprocentowo magicznych problemach "mojej" watahy. Trudno mi było też powiedzieć, że czułam się dobrze – wciąż nie powróciłam do pełni sił po mojej morderczej wyprawie. Rzekłabym wręcz, że wciąż wyglądałam jak zmaltretowana anorektyczka. To z kolei zmartwiło mojego szefa (a to ci niespodzianka! On jednak ma ludzkie uczucia!). Nie jest do końca przekonany moim tłumaczeniem, że to tylko chwilowy kryzys zdrowotny.
No, cud, że po tej nieobecności nie wywalił mnie z pracy na zbity pysk, jestem ciekawa, czy Kai coś podziałał. Skarciłam siebie szybko w myślach, przypominając sobie, że to zbyt dojrzały wilk jak na mnie. Serce wie swoje, niestety!
– Norah? Jesteś pewna, że wszystko jest okej? – w zasadzie głos inspektora nie był zbyt przyjazny, ale wysilił się na nieco współczucia.
Wydęłam z irytacją policzki i odpowiedziałam patetycznym tonem:
– Nie potrzebuję współczucia, na serio, nie jestem małym dzieckiem. Dzięki za troskę.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niepewnością wymalowaną na twarzy. Rzucił jeszcze:
– Wyjdź dziś dwie godziny wcześniej. Bez dyskusji. – z tymi słowami oddalił się w kierunku swojego gabinetu. Cudowne.
Mimo wszystko ucieszyło mnie jego zainteresowanie – pomimo wrodzonej niechęci do innych ludzi, potrafiłam docenić ich dobroć dla mnie. Pożyteczna umiejętność, szczególnie kiedy większość osobników uważa cię za szaloną i niewdzięczną.
Może i z tym szaleństwem mieli sporo racji – w głowie dźwięczał mi pełen troski głos Kai'ego, który opiekował się mną w trakcie "rekonwalescencji", który w pewnym sensie stał się moim aniołem stróżem na ten czas... Imponował mi. Pomimo tego, że zdecydowanie nie był ideałem mężczyzny, dostrzegałam w nim pewne oparcie, promieniował on bowiem spokojem i po prostu dobrocią... albo to że mną coś jest nie tak.
– Dobra, wychodzę. – powiedziałam szybko, wyrywając się z rozmyślań i wymaszerowując z komisariatu. Torba w dłoni nieznośnie mi ciążyła, może to zanik mięśni? Pomimo wszystkiego kucnęłam przy przystanku autobusowym i zapaliłam papierosa. Kojący smak nikotyny w ustach, drażniący zapach dymu... Do jakich środków człowiek nie sięga, by zagłuszyć swoje natrętne myśli?
– A zdaje się, że wilki nie mogą palić. – parsknął głos koło mnie.
– Widzisz, wyłamuję się że schematów. – odpowiedziałam bezwiednie.

<Ktoś, coś?>

Uwagi: Powinnaś inaczej zapisywać tytuły.

Od Zirael "Czyżby zapomniany?" cz. 4 (c.d Shiryu)

Grudzień 2018 r.
Po dziwnie miękkim lądowaniu znaleźliśmy się w grocie. Nie dość, że na powierzchni temperatura zaczęła doskwierać, to tu, pod ziemią, było lodowato. Shiryu wydawał się podekscytowany, co bynajmniej nie było dobrą oznaką. Rośliny wokół nas były eksplozją barw i kształtów, co było na tyle niezwykłe co i nietypowe zwłaszcza o tej porze roku. Byliśmy w komnacie, z której prowadziła tylko jedna droga. Nie czekając na reakcję basiora spróbowałam wdrapać się z powrotem na górę.
- Poczekaj! - zawołał wręcz natychmiast - Nie mówiłem ci, że być może znajdziemy antidotum na amnezję występującą po zetknięciu się z wodą?
- Być może, jest o wiele zbyt niepewne. Poza tym nie słuchałeś co wilki mówią o Kiiyuko? Nigdy nie znaleziono lekarstwa. Wiesz czemu? Ponieważ go nie ma!
- Przestań, pomyśl co jeśli jednak istnieje cień szansy na to, że uratujemy starą Alfę?
- Myślisz, że jej rodzina i inni nie próbowali WSZYSTKIEGO, co mogłoby pomóc?
- Zawsze mogli coś przeoczyć...
- I akurat ty to odkryłeś, korzystając z książek, które należą do watahy. Każdy mógł ich użyć i zapewne zostały wykorzystane do granic możliwości, zanim w ogóle dołączyłeś do watahy.
- Czy to oznacza, że nie możemy obejrzeć tej jaskini? - zapytał z nadzieją.
Spojrzałam na korytarz. Nie wyglądał groźnie, natomiast niezwykle kusząco. Bez słowa ruszyłam powoli w jego stronę, na początku ostrożnie by po chwili omal nie wbiegnąć w zbiornik wodny, który rozlewał się po jaskini. Stąd już nie było żadnego wyjścia. Ze ściany wylewał się ciurkiem drobny wodospad napełniając podziemne jezioro. Oczarowana tym widokiem, dopiero po chwili zorientowałam się, że w całej jaskini leżą tuziny kościotrupów wilków. Kości leżały połamane na ziemi, pływały po powierzchni jeziora, jak i wyglądały złowieszczo zza skał rzucając jeszcze mroczniejsze cienie.
- To mógł być teren jakiejś watahy. Mogli tu mieszkać a jaskinia się zawaliła - powiedziałam cicho, jakby bojąc się naruszyć spokój dusz - Myślisz, że to woda z Jeziora Zapomnienia?
- Znajdujemy się gdzieś pod nim więc to bardzo możliwe.
Kości zdecydowanie leżały tu już dłużej. Ostatni raz omiotłam wnętrze wzrokiem i wyszłam. Shiryu został jeszcze przez chwilę, a potem do mnie dołączył. Wdrapaliśmy się z powrotem na górę - Shiryu ma bardzo przydatną umiejętność przemiany we wszelkiego rodzaju zwierzęta co bardzo nam pomogło - i postanowiliśmy wracać do watahy. Ciążyła na nas smutna atmosfera, przez co nie odzywaliśmy się wiele do siebie. Niestety, po paru metrach w ciszy nadarzyła się taka okazja. Zapomnieliśmy całkiem o wilku z przedtem, a nawet jeśli byliśmy świadomi że mógł być w pobliżu nie sądziliśmy że zaatakuje nas na naszym terenie. Basior wskoczył Shiryu na grzbiet, zanim zdążyłam jeszcze krzyknąć.

<Shiryu?>

Uwagi: Przed "że" powinno się stawiać przecinek.

niedziela, 5 lutego 2017

Od Miniru "Nowonarodzona" cz. 8 (C.D. Zirael)

Październik 2018
  Obudziłam się zalana potem. Obok mnie siedziała Ziri. Z ulgą w oczach powiedziała:
- Teraz powiesz mi wszystko o zjawach, o bestiach, o Luram cokolwiek to znaczy, o twoich przebarwieniach, o naszyjniku, o runach i o - tu się zawahała - twoich bliznach. - wzdrygnęłam się. Nie chciałam o tym rozmawiać... Ale skoro chcę aby mi zaufała to chyba muszę. W końcu wyszłam na wilka, który oczekuje, że obejdzie się bez problemu i jakichkolwiek wyjaśnień.
- Od czego tu zacząć...
- Najlepiej od początku - przerwała mi trochę oschle wadera. - Przepraszam... Nie miało to aż tak wrednie zabrzmieć...
- Nic się nie stało - Uśmiechnęłam się lekko. - to i tak jest trochę moja wina. Nie powiedziałam tobie nic o sobie, ale wracając. Jakiś czas temu ludzie napadli na moją watahę. Wszystkich gdzieś zabrali i nawet nie wiem czy teraz żyją. Wcześniej dziadek, który już nie żyje, przekazał mi ten naszyjnik Łapacza Snów, by mnie chronił. Domyślam się, iż nad naszą rodziną wisi jakaś klątwa i stąd te zjawy. One chcą mi zabrać ten oto właśnie wisiorek - wskazałam na niego i popatrzyłam się na Zirael. - on ma jakąś moc... Cała ta katastrofa odbyła się w dniu mojego ślubu... Te zjawy to chyba są umarli, lecz nie jestem pewna. Uciekałam, gdy moja rodzina tam była zabierana. Jakim ja byłam tchórzem! - zaczęłam płakać.
- No już. Nie płacz. Nie powinnam cię...
- Daj spokój - wtrąciłam się jej - i tak kiedyś musiałabym ci powiedzieć... Jako, że jestem wilkiem Harmonii powinnam być spokojna, ale nie jestem i nigdy nie byłam. Wzięłam ostry kamień i zrobiłam sobie te rany... W tamtym momencie chciałam umrzeć, więc zjadłam dość szkodliwe dla mnie wilcze jagody. Co do przebarwień. Nie wiem od kiedy je mam, lecz świecą w ciemności jak i moje runa. Tak szczerze to ja nic nie pamiętam. Mam zaniki pamięci i jedyne co sobie przypominam to krótkie urywki. W każdej chwili mogę zapomnieć jak się nazywam i to jest naprawdę denerwujące...
- A co z tym, tą Luram?
- Myślisz, że ja wiem? Mogę się jedynie domyślić kim ona jest. Może być moją mamą, babcią czy jakimś innym wilkiem. - rzekłam.
- A twój dziadek kim był?
- Chyba Alfą... Jeszcze chcesz coś wiedzieć? - zapytałam z grzeczności. Szczerze nie wiem, czy chcę dalej opowiadać...
- Co się z tobą dzieje w nocy...
- Ale, że w jakim sensie? - byłam lekko zdezorientowana.
- Krążą plotki, że prawie zrobiłaś krzywdę jakiemuś szczeniakowi... - serce stanęło mi w gardle.
- To aż tak szybko roznoszą się ploteczki w watasze? Choć to jest prawdą... W nocy mogę być nieprzewidywalna. Zachowywać się jak nie ja. Nagle zdobywam taką odwagę, jakiej nie posiadam za dnia. Po prostu chyba reaguję tak na księżyc czy coś w tym rodzaju. Wtedy uciekałam tak, aby przypadkiem ciebie nie skrzywdzić i też ze względu na te zjawy. Nie wiem co one dokładnie zamierzają zrobić. Jednak wolę trzymać się od nich na dystans. Ostatnio próbuje jakoś odkryć swoje moce. Na razie umiem przepowiadać przyszłość, lecz bardzo rzadko i tylko na te następne dziesięć minut... oraz... mogę sprawić że przedmioty krążą wokół mnie? Nie umiem tego określić jak i do końca kontrolować. Dziwne to uczucie... - Uśmiechnęłam się lekko. - Przyjaźniąc się ze mną będziesz miała wiele kłopotów.
- Wiem to... Jak ja bym mogła ci pomóc?
- Nie wiem... Co tak o wczesnej porze robiłaś? - zdałam sobie sprawę, że słońce dopiero wschodzi. Powiew jesiennego wiatru wpadł do mojej jaskini wraz z liśćmi. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
- Obudziłam się i nudziłam się trochę... Ufasz mi? - spytała zaniepokojona. Jakby się czegoś bała.
- Tak. Gdyby było inaczej nie powiedziałabym ci mojej historii. Choć zrobiłam to pokrótce. Może pójdziemy się przejść? Nie znam zbyt wielu wilków tutaj, ty chyba też. No może znam parę z Watahy Czarnego Kruka, ale to inna bajka. Może kogoś tam poznamy. - zaśmiałam się.
- Dobry pomysł, może ktoś się już obudził. - powiedziała Zirael bez emocji. Zmartwiłam się. Powiedziałam coś nie tak? Może ma coś na sumieniu?
- Ziri, co się stało? - powiedziałam stanowczo i spojrzałam się waderze w oczy.

<Zirael?>

Uwagi: Na końcu op. również zapisuj imię wilka, do którego je kierujesz! W tytule brakuje "Od" przed imieniem Twojego wilka. Nie "wzdrygłam", tylko "wzdrygnęłam". "Zdezorientowałam się" piszemy przez "en". "Na razie" piszemy osobno, a "pokrótce" razem. Literówki.

sobota, 4 lutego 2017

Od Mizuki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" Cz. 11

Marzec 2018 r.
Uwaga! Opowiadanie zawiera sceny drastyczne!
Minęło już trochę czasu, od kiedy znalazłam się w tym miejscu. Może miesiąc a może cztery lata. Pogubiłam się już w czasie. Pomimo tego, że tu gdzie się znajdywałam, on stał nieruchomo, to w watasze płynął normalnym torem. Po rozmowie z tym dziwnym kotem dostałam zadanie. Jeśli uda mi się je zrobić, wrócę do siebie, jednak jeśli nie... no cóż, musiałabym pogodzić się z wiecznością spędzoną w tym pozbawionym czasu miejscu. Tak czy siak, podjęcie się tego wyzwania jest warte ryzyka. Zadanie polegało na odnalezieniu prawdziwej kryjówki tego "kłaka" i odgadnąć jego prawdziwe imię. Od razu po tym on zniknął, pozostawiając mnie pośrodku tego syfu. Nagle wszystko zaczęło się zlewać. Zaczęłam słyszeć dziwne głosy. Miałam wrażenie, jakbym leciała z prędkością światła, jednocześnie nie robiąc nawet kroku. Po chwili wszystko się uspokoiło i wróciło do... normalności? Dziwnie brzmiało wtedy dla mnie to słowo. Gdy tylko rozejrzałam się na boki, doznałam wielkiego szoku. Wszystko, co mnie otaczało, zmieniło się w krajobraz z mojego wspomnienia. Przepiękna duża łąka ciągnąca się aż po horyzont, stare drzewo przykryte ciemnozielonymi liśćmi. Na niebie widok zapierał dech w piersiach. Miliony jasnych gwiazd, droga mleczna i cudowne spadające gwiazdy. Cały ten blask wydawał się na wyciągnięcie łapy. Miałam wrażenie, że jak tylko ją wyciągnę, to ich dotknę. Nagle koło mnie pojawił się szary basior ze złotymi oczami. Usiadł koło mnie i wpatrywał się w gwiazdy. Bez słowa, po prostu siedział. Jednak tylko jego obecność, a czułam się dziwnie bezpiecznie, jakby to, co wydarzyło się dotąd, było tylko wytworem mojej wyobraźni. Wszystko stało się tak odległe, jakby nigdy się nie wydarzyło. Właśnie po tych ostatnich przemyśleniach zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Czym bardziej skupiałam się na tym, co mnie otacza, tym więcej zapominałam. Z prędkością światła wstałam z ziemi i wykrzyczałam do basiora:
- Kim ty kurna jesteś!?
- Naprawdę nie pamiętasz?
Przyjrzałam się mu bliżej. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę go znam, ale nie miałam pojęcia skąd.
- Wiem, że Cię znam, ale nic poza tym.
Basior w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- Widzę, że twój ojciec zadbał o tę sprawę
- Zaraz zaraz jaką "tę sprawę"
Znowu tylko się uśmiechnął. Jednak tym razem zupełnie inaczej. Zabolała mnie głowa. Zamknęłam oczy i usłyszałam ogromny pisk i jedno jedyne słowo: uciekaj. Gdy otworzyłam oczy, wszystko dookoła płonęło, a którego wilk jeszcze przed sekundą uważałam za miłego, teraz wyglądał jak demon. Jego złote oczy zmieniły się na czerwone, jego futro z pięknej szarości zmieniło się w czarne. Na jego szyi wisiał dziwny naszyjnik. Moje ciało ruszało się wbrew mojej woli. Powolnym krokiem zbliżyłam się do basiora. Gdy byłam od niego na krok, zatrzymałam się, a on delikatnie poczochrał moją grzywkę, która bez ładu spadła mi na oczy.
- Moja Mizuki, nigdy więcej nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. Rozprawie się z twoim ojcem raz na zawsze. Nigdy więcej nie będziesz musiała się go bać.
Obok basiora pojawiła się ciemna aura, która przybrała postać białego wilka.
- Mizuki, poznaj Dentaliona. Podpisałem z nim kontrakt w zamian, obiecał mi pomóc pokonać twojego ojca.
Wspomnienie to połączyło się z tym które pamiętałam jednak tu, wyglądało nieco inaczej. Owszem napadły na moją starą watahę obce wilki, jednak wśród nich był on. Basior, którego nie potrafiłam zrozumieć. Uciekałam tak jak w moich wcześniejszych wspomnieniach, jednak... nie gonił mnie wróg, tylko mój własny ojciec, wraz z odziałem zabójców. Gdy uciekałam, potknęłam się o wystający korzeń i z dużą prędkością, uderzyłam o ziemie. Zakręciło mi się w głowie, obraz stał się zamglony. Wilki, które mnie goniły już były przy mnie. Mój ojciec podszedł do mnie, nachylił się na de mną i powiedział: Czy nie mówiłem, że nigdy ode mnie nie uciekniesz?
Moje ciało zaczęło drżeć ze strachu. Zaczęłam płakać. Jednak wtedy jakiś wilk przybiegł mi z pomoc, był to ten basior, który złożył mi tę obietnicę.
- Uciekaj! - Krzyknął basior.
Podniosłam się i pomimo zawrotów głowy zaczęłam biec jak najszybciej. Kilka razy uderzyłam w drzewa, powodując dość duże rany. Wbiegłam na wysoki klif i spojrzałam w dół. Wzrok wrócił mi do częściowej normy. Na dole zobaczyłam mojego wybawiciela, który teraz leżał w dużej kałuży krwi, a mój ojciec śmiał się tak głośno, że słyszałam go bardzo wyraźnie. Poczułam ogromną złość i
jednoczesną nienawiść. Już się nie bałam, przypomniały mi się jego słowa: "Jeśli kiedyś będziesz w niebezpieczeństwie, w którym nie będę mógł przyjść Ci z pomocą, użyj swojej krwi, nakreśl nią pentagram. Usiądź w jego środku i poproś o pomoc królestwo demonów. Nigdy żaden demon nie odmówi Ci pomocy, jeśli tylko powiesz swoje prawdziwe pełne imię." Tak też zrobiłam. Przegryzłam żyłę w lewej przedniej łapie i z krwi nakreśliłam pentagram.
- Wiem, że mnie słyszycie przeklęte demony! Ja, Ameli Teris, zrobię wam tę przyjemność i zawrę kontrakt z demonem, który spełni moje zachcianki.
Przed moimi oczami pojawiły się cztery demony. Jednym z nich była Emilia. Jednak nie podpisałam tylko jednego kontraktu, ale dwa. Pozostałe odesłałam z powrotem. Demony ofiarowały mi dwa naszyjniki, które połączyły się w jeden. Naszyjnik ten miał zapewnić stuprocentową pewność, że mnie nie zdradzą oraz dzięki niemu miały mnie znaleźć gdziekolwiek bym była. Gdy tylko pentagram zniknął, a wszystkie moje rany się zagoiły. Cofnęłam się z dwa kroki i z rozbiegu zeskoczyłam ze skarpy. Demony zadbały o moje bezpieczne lądowanie. Przez tę całą sytuację straciłam wszystkie emocje, jednak nie pozbyłam się nienawiści do mojego ojca. Spojrzałam na mojego wybawiciela, pomimo utraty tak dużej ilości krwi on jeszcze oddychał. Posłałam mojemu ojcu i zabójcy zabójcze spojrzenie. Rzuciłam się najpierw na zabójców. W normalnych warunkach nigdy nie byłabym w stanie ich pokonać, jednak teraz demony chroniły mnie przed wszelkimi obrażeniami. Już po paru minutach wszyscy oprócz mojego ojca byli martwi. Moje futro było całe w krwi moich wrogów. Grzywka spadła na moje prawe oko. Spojrzałam w kierunku tego sukinsyna. W jego oczach dostrzegłam silny strach. Uśmiechnęłam się jak psychopatka i powiedziałam bardzo słodkim głosem:
- Tato, nie bój się. Chce się tylko z tobą pobawić. Może zagramy w pewną grę? - Powiedziałam i zaśmiałam się jak psychopatka. - Może zagramy w twoją grę. Tylko tym razem to ja będę się świetnie bawić. Zawsze kochałeś zadawać mi ból, doprowadzając nieraz prawie do mojej śmierci. Nie martw się, nie pozwolę umrzeć ci zbyt szybko. Ale najpierw: Emilia, ulecz rany mojego przyjaciela. Na czym to stanęło? Już wiem.
Zaczęłam od zadawania ojcu drobnych ran. Użyłam żywiołu ognia i przypaliłam mu ogon, łapy, brzuch kręgosłup, uszy. Zadbałam o to, by czuł jak największy ból. Poprosiłam drugiego demona o użyczenie mi jego umiejętności. Dzięki tej umiejętności wdarłam się do jego umysłu i torturowałam go w jego umyśle. Nie musiałam długo czekać, a zaczął mnie błagać, bym go zostawiła. Było to bardzo zabawne patrzeć jak ktoś, kto na znęcał się nad tobą od szczeniaka, teraz wił się jak robak, błagając o litość. Zostawiłam jego psychikę, którą i tak doprowadziłam do obłędu w spokoju. Wróciłam do tortur fizycznych. Używając pazurów, rozcięłam mu brzuch, doprowadzając do ogromnego krwotoku. Mój ojciec wrzeszczał i wyrywał się spod uścisku moich łap.
- Boli Cię to, tato? Może Ci jakoś pomóc?
- Puść mnie, potworze - powiedział, a z jego oczu nieprzerwanie płynęły łzy.
- Nie ma mowy - powiedziałam i wytknęłam mu język
Użyłam teraz drugiego żywiołu: lodu. Poparzone wcześniej miejsca potraktowałam teraz najzimniejszym lodem, jaki tylko udało mi się stworzyć. Doprowadzając do ogromnych odmrożeń jego ciała.
- Amelii, proszę przestań - Usłyszałam głos mojego przyjaciela.
Natychmiast się uspokoiłam, chciałam podejść do mojego przyjaciela, jednak mój ojciec złapał mnie za tylną łapę. Przewróciłam się, a on użył swojej magii i zmienił całkowicie moje wspomnienia. Zerwał również mój naszyjnik. Wszystko zaczęło się zlewać, ale usłyszałam jeszcze dwa zdania od mojego przyjaciela.: Amelii, proszę zapamiętaj jestem Aretti, proszę pamiętaj! Obiecuje, że Cię znajdę.
Po tych słowach wróciłam na polanę z gwiazdami i jednym drzewem. Koło mnie siedział właśnie on: Aretti.
- To jak, pamiętasz już?
- Tak, pamiętam.
Wilk podszedł i poczochrał mnie po głowie.
- Moja mądra Amelii
Zrzuciłam jego łapę z głowy.
- Co się z nim stało?
- Po tym, jak zemdlałaś, do twojego ojca dobiegli medycy i z cudem go uratowali. Ja uciekłem jednak rok później osobiście go unicestwiłem.
Po tych słowach poczułam ulgę, która mnie przerażała. Wtuliłam się w Areta i zaczęłam płakać. Przerażało mnie to, co zrobiłam, ale bardziej przerażające było moja podświadomość, że zrobiłam dobrze.

CDN

Uwagi: Jeśli mówimy, że ktoś stał w czegoś centrum, pisownia "po środku" jest nieprawidłowa. Dopuszczalna jest tylko łączona - "pośrodku". Podobnie jest z użyciem "nie raz". W tym przypadku powinno być zapisane razem. Nie "z kąt", tylko "skąd"! "Szyi" piszemy przez "i", a nie "ji". "Dużym" piszemy przez "ż". Masz dysortografię? Te błędy są aż zbyt oczywiste. No i przecinki. Z nimi wciąż masz problem. Przykładowo zazwyczaj przez "a" powinno się stawiać przecinek.
Wiesz co... chyba zrobiłaś ze swojego wilka bóstwo. Już dość, że przy dodawaniu Twojego wilka jakimś cudem nie dostrzegłam niezgodności między talentami a umiejętnościami. Zastopuj trochę, błagam. Jeszcze chwila i odrzucę Twoje op. Wszystko zdaje się być tu koszmarnie naciągane... i bardzo, bardzo chaotyczne. Ja przykładowo prawie nic nie zrozumiałam. I tak trochę... hm, po przegryzieniu żyły traci się dużo krwi. Mogła zemdleć i być może nawet umrzeć na miejscu. Tu jak widać nawet tego w żaden sposób nie odczuła.

czwartek, 2 lutego 2017

Od Dante "Kiedy zaśpiewa słowik" cz. 1 (c.d. Moone)

Grudzień 2018 r.
Cieszyłem się na wieść, że Astrid jest w ciąży. Jednak kiedy tylko mi powiedziała o tym, że przyszła do niej Desari ze strzykawką, a teraz przez to źle się czuje, zacząłem mieć podejrzenia. W końcu jak mówiła Sohara, została zaatakowana przez wilka z umiejętnością zmiany postaci. To bardzo niebezpieczne. Szczególnie, że Desari od dawna nie ma już w Watasze Magicznych Wilków. To nie mogła być ona. Ja to po prostu czułem.
Już od tygodni trwają poszukiwania śladów owego tajemniczego wilka. Nic. Kompletnie zero jakichkolwiek poszlak. Astrid ma niedługo urodzić. Boję się o nią i o szczeniaka. O ile teraz z maluchem jest podobno wszystko w porządku, tak nigdy nie wiadomo, co się stanie przy porodzie. Szczególnie, że moją partnerkę boli brzuch tak bardzo, że nie może spać po nocach. Martwię się o nią. Może nie wytrzymać przy porodzie.
Alfa zdecydowała się nawet zwolnić mnie częściowo ze stanowiska, bym mógł opiekować się żoną. Całe dnie biegałem jak szalony, starając się jej jak najbardziej udogodnić leżenie w jaskini. A to przynieść jej książkę, a to zaparzyć jakieś zioła, a to przynieść coś do jedzenia. Początkowo twierdziła, że przesadzam, jednak widząc, że nie przyjmę jej sprzeciwu i będę dalej robił swoje, dała sobie spokój i zaczęła mnie wykorzystywać jako służącego lub chłopca na posyłki. Nie przeszkadzało mi to. Ważne, żeby wypoczywała i miała dobre samopoczucie. Szczególnie w takim stanie.
Tego dnia poprosiła, abym przyniósł jej aż osiem ksiąg z biblioteki. Jako, że nie wpadłem na pomysł przyniesienia jakiejś torby lub koszyka, wszystkie ułożyłem w równym rządku na swoim grzebiecie i wolnym, równym krokiem skierowałem się w kierunku jaskini. Jednak coś z mojej głupoty zawsze pozostanie.
Kiedy byłem mniej więcej w połowie drogi, mała istotka przebiegła mi drogę, powodując, że chcąc się gwałtownie zatrzymać, spowodowałem, że książki zsunęły się z mojego grzbietu. Przekląłem w duchu. W bibliotece ktoś mi pomógł je ułożyć tak, aby się nie przewróciły, a teraz nawet sam nie dałbym rady tego zrobić. Dopiero uświadomiłem sobie, że zawsze mogę się zmienić w człowieka i zanieść to na rękach. Głupek. Zerknąłem w stronę zdumionego wilczka, który chwilę temu przegrodził mi drogę. Była to mała, chudziutka waderka o dużych, różowych oczach. Z jej grzbietu wyrastały maleńkie skrzydła.
- Przepraszam pana... Nic się nie stało? Może pomóc? - pisnęła cicho, jednak nie wyglądała na przestraszoną.
- Tak, poproszę... - mruknąłem - Czy mogłabyś pomóc mi je pozbierać?
- Oczywiście - odparła pogodnie, przesuwając łapkami i noskiem na zmianę jedną z lżejszych książek.
- Tylko błagam, nie zniszcz, bo wszystkie są z biblioteki. - Poprosiłem, zmieniając się w człowieka. To jednak jej napędziło niezłego stracha. Fakt, przemiana wyglądała dość... ciekawie. Obwąchała pospiesznie moją nogę, a kiedyś upewniła się, że jestem tą samą osobą, wróciła do porządkowania.
- Nigdy nie widziałaś przemiany w człowieka? - zapytałem, zbierając najbliższe tomy z ziemi. Ocierałem nadgarstkiem grudki zmarzniętej ziemi, które przywarły do okładek.
- Nie, jeszcze nie. Mam dopiero rok - powiedziała dumnie.
- To już duża z ciebie dziewczyna - oznajmiłem, przypominając sobie stałe teksty osób w moim wieku wobec dzieci.
- Już prawie dorosła!
- Mała kobietka - zaśmiałem się, przyjmując od niej ostatnią książkę - Tak właściwie, to jak ci na imię? Ja jestem Dante.
- Moone! - popatrzyła na stertę książek, którą trzymałem pod pachą - Umiesz czytać? Dużo tego wziąłeś. Masz tyle czasu, aby to wszystko przeczytać? Zazdroszczę, bo ja muszę chodzić na lekcje, które są taakie nudne...
- Umiem, ale nie płynnie. To dla mojej partnerki. Ja raczej nie przepadam za książkami - uśmiechnąłem się lekko - I zupełnie jak ty również chodziłem do szkoły i musiałem się uczyć. Dopiero teraz żałuję, że nie przykładałem się do nauki bardziej. Wielu rzeczy wciąż nie umiem, a miałem szansę. Dobrze ci radzę, weź się w garść i nie narzekaj na swoje obowiązki. Może i nawet to polubisz. Trochę zaangażowania, a nauczyciele będą patrzeć na ciebie przychylniej.
- Ale to głupie! Ciągle siedzieć i udawać, że się słucha. Przez ten czas mogłabym się pobawić w berka z pozostałymi szczeniakami!
- Rozumiem, o co ci chodzi, ale nic ci na to nie poradzę. Tak musi być i już. Lepiej się uczyć, żeby nie wyjść na głupka przy innych i dostać dobre stanowisko - powiedziałem cicho. Wolno ruszyłem przed siebie, jednak Moone musiała biec, aby na tych swoich krótkich łapkach mogła mnie dogonić.
- Nie rozumiesz, bo jesteś już dorosły - burknęła.
- W duchu pozostałem dzieckiem - zaśmiałem się - Musisz mi zaufać.
- Jaaasne... - mruknęła - A ta twoja partnerka lubi czytać? I skąd ma na to czas?
- Jest w ciąży i musi leżeć całymi dniami w jaskini. Nic dziwnego, że chce się czymś zająć. Jak wychodziłem, przykładowo układała drewniane klocki.
- W ciąży? Czyli będzie miała dzidziusia? - podekscytowała się Moone.
- Tak... Termin porodu zbliża się wielkimi krokami.
- Będziemy mieli nowego szczeniaka do zabawy! - wykrzyknęła radośnie.
- Prawdopodobnie.
- Basior czy wadera? Chciałabym, aby to była samica!
- A ja, żeby to był chłopiec. Nie wiemy, zorientujemy się dopiero po porodzie.
- Ale super! Nie mogę się doczekać! Będę się z nią bawić! I w chowanego! I w berka! Nowa koleżanka!
- Lub kolega - dodałem, jednak ona już mnie nie słuchała. Dalej przedstawiała swoje plany, jakie zrealizuje z moim dzieckiem lub dziećmi. Miło się tego słuchało, ale jakiś głos z tyłu głowy cały czas mi powtarzał, że przecież nawet może się nie narodzić i przy tym stracę również Astrid. Nieświadomie wbiłem paznokcie w okładkę jednej z książek. To nie mogła być prawda. Wszystko się ułoży i będziemy jedną, wielką szczęśliwą rodziną. Nawet jeśli Valka zaginęła, moi rodzice nie żyją, a Sohara ma objawy obłędu. Wszystko się ułoży... musi. Co może pójść źle?
Wszystko. Wszystko popaść w ruiny. Ja, moi bliscy i każdy z członków tej watahy. To jakaś klątwa. Szaleństwo. Zła passa. Zniszczy nas wszystkich.
- Dante, co się dzieje? - zapytała zaniepokojona Moone.
- Słucham? - odezwałem się, wytrącony ze swego rodzaju transu.
- Mruczałeś coś sam do siebie.
Czyli też oszalałem. To źle? Na pewno nie dobrze. Czemu choć raz los nie może się do mnie uśmiechnąć? Dlaczego teraz wszystko zaczęło się walić?
- Chcesz odwiedzić Astrid? Na pewno ucieszy się na twój widok.
- W sensie twoją partnerkę?
- Tak.
- I będę mogła zobaczyć, jak mała kopie? - podekscytowała się. Zdawała się całkiem zapomnieć o tym, że jeszcze chwilę temu majaczyłem.
- Pewnie tak.
- Jasne, że chcę iść! Później będę mogła powiedzieć Halsey, że widziałam, jak była w brzuszku! Na pewno mi nie uwierzy!
Zaskakujące, jak obcy szczeniak cieszył się na kogoś, kogo jeszcze nigdy nie widział. Nawet nadał jej imię. Na dziecko całkowicie obcych wilków. Przeszło mi przez myśl, że jeśli jednak stracę swoją najbliższą rodzinę, którą dopiero co udało mi się zbudować, mogę zawsze przyjąć pod opiekę Moone... Nie, nie myśl tak. Twój syn lub córka się narodzi, a Astrid niedługo potem wróci do pełni sił.
Jakiś czas później stanęliśmy przed wejściem do naszej jaskini.
- Astrid! Już jestem! Mamy gościa! - krzyknąłem u progu. Odłożyłem książki, zmieniłem się w wilka i skierowałem w miejsce, gdzie lubiła sypiać Astrid. Wtedy mnie zamurowało. Między jej łapami spoczywał nieruchomy, biały wilczek. Był naprawdę drobny. Moja partnerka leżała na boku, ledwo dysząc z bólu.
- Dobry Boże... - wyszeptałem, pospiesznie się zbliżając. As się lekko uśmiechnęła.
- Ledwo oddycha.
Dopiero z tej odległości dostrzegłem, że rzeczywiście krucha klatka piersiowa się unosiła i opadała. Futro było rzadkie, skóra trochę obwisła a pyszczek wyjątkowo szczupły. Moją uwagę przykuła dziwna, szarawa narośl na grzbiecie szczeniaka. Wyglądała jak napuchnięty strup. Nachyliłem się, aby ogrzać trochę maleństwo swoim ciepłym oddechem.
- Co się stało? - Podbiegła Moone. As dała jej znak, aby była cicho. Kiedy dostrzegła małego wilka-albinosa, trochę ją zamurowało.
- Tak wyglądają małe wilczki?
- Poniekąd - powiedziałem ostrożnie, zerkając na As. Spodziewałem się, że dziecko przejmie niebieską sierść po rodzicach, ale z jakiegoś powodu tak się nie stało.
- Dziecko listonosza? - zapytałem, z trudem powstrzymując złość.
- Danny, ale ty jesteś listonoszem - zachichotała moja partnerka. Wyglądała tak, jakby coś brała, ale z drugiej strony miała rację - Albinosy się czasem zdarzają i nie mamy na to wpływu. Może tę cechę przejęła po jakiejś dalszej rodzinie?
Skinąłem głową. Złość minęła. Patrzyłem zafascynowany na małą, zwiniętą kulkę. Niemożliwe jest, aby As dopuściła się zdrady. Nie było innej opcji. To naprawdę moje potomstwo.
- Mogę się z nią pobawić? - dopytała Moone.
- Skąd wiesz, że to dziewczynka? - zapytała zaskoczona As.
- Zgadywałam. To mogę?
- Jest jeszcze za malutka. Przez pierwszy miesiąc będzie praktycznie cały czas spać. Przykro mi - uśmiechnęła się blado.
- Oj, to za dużo!
- Ciii, bo się obudzi... - szepnąłem. Moone już się ułożyła obok śpiącego szczeniaczka, najwyraźniej z zamiarem uważnej obserwacji śpiącej kulki. Nie miałem serca jej wyganiać. Kto wie, może się kiedyś zaprzyjaźnią?
- Jak się czujesz? Już ci lepiej? Nic cię nie boli? Mała jest nakarmiona? Jak z porodem? - pytałem, w pełni świadom, że przez te godziny, kiedy mnie nie było, musiało mnie wiele ominąć.
- Jestem tylko zmęczona... I tak, już się napiła. Nie za wiele, ale lepsze to niż nic - zaśmiała się zachrypniętym głosem.
Ułożyłem się obok partnerki, wciąż nie odrywając wzroku od córeczki.
- Jak ją nazwiemy? - zapytałem.
- Halsey! - wtrąciła Moone, jednak As zdawała się jej nie usłyszeć.
- Zawsze podobały mi się imiona na literę "n". Co ty na to?
- Może być. Tylko jakie konkretniej?
- Może... - zamyśliła się - Nathalie?
- Zbyt pospolite. Nie pasuje.
- N... N... Navri?
- Brzmi w porządku. Takie... egzotyczne - zaśmiałem się cicho - Moone, proszę, nie dotykaj jej pyszczka, bo się obudzi.

<Moone?>

Uwagi: Kilkakrotnie przekręciłaś imię "Moone" na "Monne".

Podsumowanie stycznia

Oceniam ten miesiąc jako w miarę dobry, ale bez fajerwerków. Może to kwestia tego, że styczeń był miesiącem ferii zimowych (ja na przykład jak się pewnie niektórzy zorientowali po ilości op. mam teraz, hehe). Jest odrobinę lepiej, niż w poprzednich, aczkolwiek jak sami widzicie jest nas tutaj coraz mniej i muszę wyrzucać osoby, które się zapowiadały na tak dobrych członków stada... Mówi się trudno. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. Gorzej, jeśli nie przychodzi nikt.
Mam nadzieję, że to tylko przejściowe, a już niebawem wszystko wróci do dawnej normy. Jeśli nie... chyba doskonale wiecie, co nas wtedy czeka. Cały czas mnie to martwi.
W każdym razie jestem do końca przyszłego tygodnia do Waszej dyspozycji i odpisuję najszybciej, jak tylko mogę. Macie dobry pomysł na serię - możecie ją skierować do któregoś z moich wilków (jak ktoś się nie zorientował - na chwilę obecną jest to tylko Suzanna i Kai. Fermitate w sumie też). Właściwie jak na chwilę obecną mam tylko jedno opowiadanie do dokończenia (jeszcze rok temu zawsze miałam coś koło 11...) i jeszcze zaczynam nowe serie. Co się porobiło z tym światem. xd

Nie wiem co jeszcze dodać, chyba przedłużam już na siłę. No to zapraszam na moje trzy inne blogi (o ile ktoś ma sporo czasu i będzie nadal aktywny i tu, i tam):
Sposób na szkołę każdego dnia: Blog opowiada o codziennym życiu zwyczajnych, polskich uczniów szkoły podstawowej i gimnazjum. Jeśli ktoś chce odpocząć od siekanki japońskich animu&mango czarodziejek, magicznych wilczków, czy idealnych biszi boiów i kałai dziewczynek, jest to idealna odskocznia.
Czarne Królestwo: To same uniwersum, co Wataha Magicznych Wilków, jednak w innym klimacie, bardziej zbliżonym do średniowiecza. Królestwo to dopiero budująca się kraina, którą możesz wspomóc swoją postacią. Wszyscy członkowie są wyjątkowo ze sobą zżyci. Uroki mniejszych blogów.
Sekrety Magii: Tu akurat nie można dołączyć. Są tam moje opowiadania. Jeśli ktoś chce się bliżej zaznajomić z moją twórczością poprzez czytanie mojej ukochanej opowieści, którą plotę już od dzieciaka, to serdecznie zapraszam. Czekam również na komentarze z Waszymi opiniami na temat tej historii.

Ponadto zapraszam do korzystania z zapoznania oraz innych przygód. Przypominam również o konkursach.

Wilki, które brały czynny udział w pełnionym stanowisku:
RADA ŻYWIOŁÓW
Obecni na zebraniu: -
Kto napisał op.: -

POLOWANIA
Rano: -
Popołudnie: -
Wieczór: -

SZPITAL
Kto napisał op.: -

WOJSKO I PATROL
Kto napisał op.: -

ROZRYWKOWE I INNE
Kto napisał op.:

SZKOŁA
Kto napisał op. (z nauczycieli): -

*****************************
Leniwe Alfy:

Suzanna: 0 (+0 = 0)
---------------------------------------------
Aokigahara: 3 (+1 = 4)
Shiryu: 2  (+2 = 4) <-- Beta
Moone: 1 (+3 = 4)
Zirael: 2 (+1 = 3) <--- Gamma
Sarah: 2 (+0 = 2) <--- Delta
Kai: 1 (+0 = 1) 
Miniru: 1 (+0 = 1)
Sohara: 0 (+1 = 1)
Dante: 0 (+1 = 1)
Sierra: 0 (+1 = 1)
Renethrain: 0 (+0 = 0)
Mizuki: 0 (+0 = 0)
Serill: 0 (+0 = 0)
Yuki: 0 (+0 = 0)
Astrid: 0 (+0 = 0)
Nirvaren: 0 (+0 = 0)

Za zostanie Betą dostaje się 15 SG i 40 pkt., Gammą 10 SG i 30 pkt., a Deltą 5 SG i 20 pkt.

Okres próbny ukończyli:
Zirael: 2 (5)
Aokigahara: 3 (5)
***
Sierra: 0 (1) (masz czas do 12.02 na napisanie 3 op., inaczej będę zmuszona wyrzucić Twojego wilka!)

Skreślone są te, które nie przeszły. Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 4 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na fioletowo mają drugą szansę.
Tak, ilość napisanych op. podczas okresu próbnego też ma znaczenie! 

Dodaję po 6 pkt. umiejętności i 3 pkt. mocy każdemu wilkowi (jak to zawsze czynię po podsumowaniu) za kolejny miesiąc członkostwa. 

ZAPOZNANIE, LUTY 2017

Tak dla przypomnienia - aby otrzymać bonus, należy napisać op. do osoby wskazanej przez strzałkę.
Za op. należy się bonus + 3 pkt. do wszystkich umiejętności i + 1 pkt. do mocy (liczy się tylko za pierwsze op., ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby kontynuować serię dalej. Ba! To jest nawet wskazane). Temat na op. jest absolutnie dowolny.
Abym zaliczyła op. do tej oto "promocji", wystarczy napisać pod skończonym op. "ZAPOZNANIE, LUTY 2017". :)
  1. Kai → Shiryu
  2. Dante → Moone
  3. Sohara → Miniru
  4. Suzanna → Moone
  5. Yuki → Kai
  6. Mizuki → Suzanna
  7. Sarah → Aokiharara
  8. Serill → Sierra
  9. Miniru → Sarah
  10. Renethrain → Yuki
  11. Moone → Serill
  12. Aokigahara → Renethrain
  13. Zirael → Mizuki
  14. Shiryu → Sohara
  15. Sierra → Dante
W razie pytań... zapoznanie październikowe wciąż jest aktualne. Jego ważność zakończy się dopiero w momencie ogłoszenia zapoznania listopadowego, więc wciąż można na nie pisać op. Link: klik!

środa, 1 lutego 2017

Od Kiiyuko "Co do..." cz. 4

 Najprawdopodobniej lato 2017 r.
Kilka godzin temu byłam w szpitalu. Chciałam zobaczyć, w jakim stanie są jest dwójka poszkodowanych członków watahy. Nikt dokładnie nie wiedział, co się stało. O ile w przypadku Astrid było oczywiste, że została zaatakowana, tak Kazuma pozostawała jedną wielką zagadką. Przynajmniej dla mnie. Choć była dla mnie całkowicie obca, praktycznie czułam jej ból.
Zaniepokojenie. To jedyna rzecz, która towarzyszyła mi przez najbliższe godziny. Brak możliwości snu, nerwowe chodzenie w tę i we w tę. Pod skórą czułam, że ma się coś wydarzyć. Jeszcze nie wiedziałam, co. Coś na pewno.
Nie chciałam jeść, ani pić. Chodziłam i myślałam. To napięcie było wprost nie do zniesienia. Nawet nie mogłam zgrywać słynnej, wesolutkiej Kiiyuko. Zbyt przejęta byłam własnymi rozmyślaniami. Dlaczego niczego nie pamiętałam? Co się działo wcześniej? Nikt mi nie powiedział całej prawdy. Dopiero teraz zaczęłam żałować, że wcześniej nie wypytywałam dogłębniej pozostałych wilków o swoje losy. Brakowało mi wielu elementów tej chorej układanki. Zdołałam się domyślić, że jestem starsza, niż początkowo podejrzewałam. Mam więcej, niż raptem trzy lub cztery lata. Czy zawsze nazywana byłam Kiiyuko? To jedna z niewielu rzeczy, których jestem pewna. Członkowie stada wymawiają moje imię z takim przekonaniem, jakby powtarzali je przez całe swoje życie.
Znałam wszystkich, ale samej siebie nie. Niby taka dobra przyjaciółka, a siebie samą znienawidziłam. Potrzebowałam do tego zaledwie kilku godzin. Dotychczas, żyjąc szybko nie miałam takich rozmyślań. Liczyło się tu i teraz. Nie wpadłam na to, że zaczepienie losowych imprezowiczów w Mieście, wpakowanie się do ich samochodu i wspólny wyjazd wcale nie był takim dobrym pomysłem. Skończyło się wypadkiem. Oni trafili do szpitala... ja... cóż, jestem nieśmiertelna. Nic mi się nie stało. Wtedy nawet nie myślałam o tym, że mogą być chorzy do końca życia. Co najgorsze, podobnych wybryków miałam więcej. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę z własnej głupoty.
Na co ja tak właściwie czekam? Aż coś się wydarzy? Czy może raczej powinnam sama pchnąć akcję do przodu?
- Kiiyuko... - usłyszałam słaby, bardzo zachrypnięty głos. Z przestrachem się odwróciłam. Przede mną stał nie kto inny, jak Kazuma. Wyglądała tak, jakby miała zaraz upaść i już nigdy nie wstać. Jej całe ciało było rozdygotane. Wyczerpane do granic możliwości.
- Matko... - wyszeptałam. Zignorowała moją reakcję, wykonując dziwny ruch głową.
- Chodź...
Wskazywała mi drogę. Niepewnie ruszyłam w kierunku, który pokazywała pyskiem. Chwiejnym krokiem postąpiła za mną. Szłam na tyle wolno, że już po chwili zrównała się ze mną. Choć widziałam ból na jej pysku i determinację, nigdzie się tak właściwie nie spieszyła.
- Gdzie idziemy? Pozwolili ci wyjść ze szpitala?
Nie odpowiedziała. Była skupiona na tym, gdzie idzie. Często mrugała zapuchniętymi oczami. Wyglądała jak straszydło. Ilekroć dokładniej przyglądałam się jej poranionej, brudnej i zarobaczonej skórze, zbierało mi się na wymioty. Jak ona z tym wytrzymywała?
Minęłyśmy Zielony Las, wkraczając tym samym w teren zalany pomarańczowymi liśćmi.
- Jesteś byłą Alfą Watahy Magicznych Wilków. Zawsze siadałaś pod Pomarańczowym Drzewem, by wygłosić różne ważne informacje. Słuchali cię. Mieli cię za autorytet. Wszystko się dobrze układało - powiedziała to w taki sposób, jakby sporo wypiła - wolno i nie całkiem wyraźnie. Spojrzałam na nią zdumiona.
- Co?
- To co usłyszałaś - warknęła cicho.
Następnie przeszłyśmy obok Drzewa Wiedzy. Nie tuż pod nim, lecz w pewnej odległości. Wiedziałam, że było ono tak samo ważne, jak i niebezpieczne. Patrzyłam na nie z fascynacją. Nigdy nie byłam tak blisko. Nie miałam właściwie powodu, by zapuszczać się w te tereny.
- Często tu przychodziłaś. Nigdy nie wiedziałaś, po co. Lubiłaś patrzeć na to drzewo. Zupełnie jak nagrobki swoich bliskich. Zbliżałaś się zawsze do tego, co niebezpieczne. Nigdy jednak na tyle, by bezpośrednio zagrozić samej sobie.
- Nagrobki? - zapytałam drżącym głosem. Wchodziłyśmy na teren Żółtego Lasu. - To w takim razie jak długo już żyję?
- Dokładnie dwanaście i pół roku.
Z sykiem wypuściłam z płuc powietrze. Tego się nie spodziewałam. Sądziłam, że mam w granicach może ośmiu lat... ale nie więcej. Wtedy coś jeszcze zrozumiałam.
- Skoro jestem byłą Alfą... dlaczego zdjęto mnie ze stanowiska?
- Oddałaś je córce.
Suzanna to moja córka. Zrobiło mi się trochę słabo. Dlaczego akurat Kazuma chciała mi powiedzieć o tym wszystkim? Dlaczego teraz? Chciała to zrobić przed śmiercią? Czemu? Do moich oczu napłynęły łzy. Już niczego nie rozumiałam. A co jeśli cały czas mnie okłamywała? Nie, ta wersja jednak miała w sobie coś, co dawało mi poczucie, że to jednak prawda.
- Często przychodziłaś z nią tutaj, kiedy była mała. Razem z Rafaelem. Czasem nie było was całe dnie, bo bawiliście się w podchody.
Mój oddech zrobił się cięższy. Łapy mi drżały.
- Rafael? To mój partner, tak?
Skinęła głową.
- Dał ci ten naszyjnik - mówiąc to, spojrzała na srebrny wisiorek w kształcie gwiazdy. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Jak to? Jak wiele jeszcze przegapiłam? Ile pięknych chwil?
Przez kilka minut szłyśmy w kompletnym milczeniu. Wciąż nie mogłam przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. To się nie działo naprawdę. To niemożliwe. Dlaczego chciałam tego wszystkiego zapomnieć? Co mnie do tego skłoniło? A może to był tylko głupi wypadek? Byłam szczęśliwa, ale ktoś mnie zmusił do wypicia tej cholernej wody?
Wkroczyłyśmy do Parku w watasze. Róże o tej porze rozwinęły się do swej pełni okazałości i pyszniły się soczystym, różowym kolorem. Zerwałam jedną i przytrzymując w długim ogonie, wąchałam. Czyli róże to moje ulubione kwiaty? Zerknęłam na Kazumę. Nie patrzyła na mnie. Zdawała się być zamyślona. Zamyślona i cierpiąca. Odczuwałam silną chęć pomocy, jednak wiedziałam, że ta mnie odtrąci. Nie chciała czyjegoś wsparcia. Już mi chyba nawet kiedyś o tym mówiła. Było mi jeszcze bardziej jej żal.
Weszłyśmy do Różowego Lasu, na co zerknęłam na nią rozbawiona.
- To miejsce dla zakochanych. Nie mów tylko, że chcesz mi się oświadczyć.
Prychnęła tylko i zmieniła temat:
- Mówiłaś, że zawsze chciałaś pokazać to miejsce synkowi. Będąc jeszcze w ciąży biadoliłaś o tym, że nie możesz się już doczekać, aż tutaj się zaręczy ze swoją ukochaną.
- To ja mam jeszcze syna? - zapytałam. Wszystko to zdawało się być jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Kazuma skinęła głową.
- Co się z nim stało? Jest w watasze? Czy może poszedł w świat? Dlaczego Suzi jest Alfą, a nie on?
Na to już nie odpowiedziała. Odwróciła głowę. Westchnęłam, rozczarowana. Czyli jednak nie zamierzała mi powiedzieć wszystkiego.
- Dlaczego tak właściwie mi to wszystko mówisz? I skąd to wiesz?
- Jestem twoją siostrą.
Aż zachłysnęłam się powietrzem.
- Co?
- Czy ty naprawdę musisz dziwić się takimi głupotami? - prychnęła z dezaprobatą.
- Wybacz, to wszystko to dla mnie kompletna nowość... i... to jest dla mnie trochę... zaskakujące. Nikt mi o tym nie powiedział. I ty... ty...
Spojrzała na mnie pytająco.
- Nie jesteś do mnie w ogóle podobna. Która z nas jest starsza? - zapytałam, uśmiechając się krzywo.
- Ty. Szczegóły naszej jakże wzruszającej historii rodzinnej już sobie daruję. Zostawię to na inny raz.
- Nie obraź się, ale może już nie być innego razu. Umierasz - powiedziałam cicho. Odzyskać siostrę i zaraz potem ją stracić. Nawet jeśli wygląda jak straszydło i zachowuje się jak bestia bez serca. Jednak pozostajemy rodziną, a rodziny nie powinno się odtrącać.
- I dobrze - mruknęła, zanosząc się kaszlem. Pluła drobinami krwi. Niedobrze. Zaczęłam panikować. Kazuma prawie, że upadła. Kiedy atak już minął, wyprostowała się, otrząsnęła i jak gdyby nigdy nic szła dalej. Pomijając, że łapy jej się trzęsły jak oszalałe.
- Może ci pomóc...?
- Nie - warknęła.
Ziemia zaczęła się robić coraz wilgotniejsza. Zerknęłam zaskoczona na siostrę (dziwnie się czułam, myśląc o niej w ten sposób), jednak ta nie wyglądała na ani trochę wystraszoną. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Stopniowo różowe drzewa zaczęły się przerzedzać, a my brodząc już po kolana w wodzie, brnęłyśmy dalej. Zaczęłam się poważnie niepokoić.
- Kazuma, gdzie idziemy?
Otworzyła pysk, żeby mi odpowiedzieć, ale nagle jej kręgosłup wygiął się w łuk, a ona wrzasnęła. Krzyk był wprost ogłuszający. Aż się skuliłam. Nie pasował do niej. Był zbyt silny, piskliwy i... dziewczęcy. Z jej ciała zaczęły odchodzić fragmenty czarnego, zniszczonego futra, lecąc do góry i zupełnie, jakby się spalając. Pod spodem pojawił się przeszywający blask. Rozpadała się?!
- Kazuma! - krzyknęłam, starając się podbiec, jednak odbiłam się o coś, co musiało być niewidzialną ścianą. Tymczasem od mojej młodszej siostrzyczki odchodziły teraz już całe płaty skóry. Dopiero po chwili daremnych prób rzucania się jej na ratunek ze wszystkich stron, zauważyłam, że pod spodem znajdowało się idealnie białe, lśniące futro. Czyżby Kazuma wychodziła z kokonu niczym gąsienica przeobrażająca się w motyla? Jak na zawołanie spod jednego z odpadłych płatów starego ciała wyłoniło się wielkie, białe skrzydło. Z wrażenia o mało nie upadłam. Za chwilę to samo stało się z drugiej strony. I wtedy... blask zniknął. Nie zmieniła się do końca. Posłała mi przerażone spojrzenie, a później... upadła.
Prędko do niej podbiegłam, rozbryzgując we wszystkie strony wodę. Nie spotkawszy oporu ze strony żadnej niewidzialnej ściany, wyłowiłam ją na coś, co chyba mogłam nazwać brzegiem. Zaczęła kaszleć, wypluwając wodę zmieszaną z krwią, a później gwałtownie nabrała powietrza. Podniosła się.
Zaniemówiłam. Teraz podobieństwo do mnie było natychmiast zauważalne. Stała się jeszcze szczuplejsza i drobniejsza ode mnie, miała młodsze rysy pyska i piękne, fiołkowe oko. Futro przypominało trochę w dotyku biały aksamit. Cała lśniła... Pomijając szarawe plamki dawnego futra, które było krótkie i zniszczone. Część pyska również pozostała w niezmienionej formie. Jedno z oczu wciąż było jaskrawozielone.
- Twój medalion... - wyszeptała. Spuściłam łeb. Jeden z noszonych przeze mnie talizmanów, tym razem ten symbolizujący słońce połączone z księżycem, unosił się. Dosłownie lewitował. Nie zauważyłam tego w tym całym zamieszaniu. Już miałam coś powiedzieć, kiedy poczułam znajome mrowienie na plecach. Kiedy się odwróciłam, dojrzałam swoje własne, nieco mniejsze od tych Kazumy, skrzydła.
- Wygląda na to, że wróciłam do bycia Amzuką - uśmiechnęła się nieśmiało moja siostra. Nie miałam już nawet chęci pytania, o co jej chodziło. Liczyło się to, że teraz nagle była już całkowicie zdrowa. - Wiesz co... Wydaje mi się, że to wydarzyło się przez to, że doszłam do wniosku, że nie warto zgrywać absolutnie złej. Nikt nie jest czarny ani biały... Nie mogłam się z tym pogodzić. Od dawna dusiłam w sobie chęć powiedzenia ci prawdy. Teraz... zdaje mi się, że mamy przed sobą całą wieczność.
- Co masz przez to na myśli?
Zadarła łeb do góry. Mrużyła ślepia, wpatrując się w białe chmury.
- Widzisz... tam u góry było kiedyś Królestwo Pór Roku. Wilki mieszkające tam władały nad prognozą pogody oraz były pośrednikami Niebios. Ty jesteś kluczem. Pomimo tego, że rzekomo nie możesz tam nigdy powrócić, sądzę, że możemy spróbować. Odbudować nasze rodzime Miasto Pogody. Od lat nie było mowy o całkowitej harmonii. Możemy to zmienić. To właśnie brak Królestwa Pór Roku powodował większe zamieszanie na Ziemi.
Patrzyłam na nią w bezruchu. Skąd ona u diaska to wzięła? I skąd o tym wszystkim ma taką wiedzę?
- Skąd ta pewność, że możemy wrócić?
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.
- Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, miałam wizję, kiedy tak leżałam w szpitalu.
- Jaką? Od kogo?
Prychnęła. Jednak jakiś ślad po jej poprzednim wcieleniu zawsze pozostanie.
- Naprawdę, nie musisz zadawać tylu pytań. Nie wiem, ale sądzę, że powrót na górę może być jedyną możliwą szansą uzyskania odpowiedzi.
- I co? Będziemy mogły tutaj jeszcze wrócić?
- Wątpię.
- Możemy chociaż iść się pożegnać...? Chciałabym powiedzieć córeczce, że ją kocham... - powiedziałam, czując spływającą po policzku łzę.
- Byle szybko - westchnęła. Uradowana wzbiłam się w powietrze i najszybciej jak tylko byłam w stanie, poleciałam w kierunku centrum watahy. Kazuma - a raczej Amzuka - frunęła tuż za mną, jednak jej skrzydła były dużo mniej pewne. Chwiała się. Kilka razy o mało nie wpadła na jakieś drzewo.
Odnalezienie Suzanny wcale nie było takie trudne. Była zajęta nerwowym chodzeniem po terenach. Kiedy się zbliżyłam, zadarła łeb i otworzyła szerzej zdumione oczy. Uśmiechnęłam się do niej. Zerknęła również na Amzukę. Widziałam na jej pysku duże zdezorientowanie.
- Córeczko... już tutaj nie wrócimy... Chciałam ci powiedzieć, że cię kocham. Zawsze kochałam. Nawet jeśli przez długi czas nie wiedziałam, że jesteśmy rodziną. Wiem, jak to idiotycznie brzmi. A teraz... musimy odejść. Mamy ważną misję do spełnienia. Już się raczej nigdy nie zobaczymy.
Nie zdążyłam dodać czegokolwiek więcej, bo medalion prysnął lśniącym promieniem, który wybił mnie i Amzukę wysoko, w górę. Leciałyśmy w zawrotnym tempie. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nie mogłam powstrzymać falujących skrzydeł. Ziemia była coraz dalej od nas. Co teraz? Nie zdołałam się nawet dobrze pożegnać!
Wylądowałyśmy na chmurze, tuż przed częściowo zniszczoną, złotą bramą.
- Wygląda na to, że to właśnie jest nasze powołanie. Odbudować tę krainę. Nie mamy teraz innej opcji - oświadczyła Amzuka, a kiedy się odwróciła, w zdumieniu dostrzegła, że się rozpłakałam na dobre.