Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 30 grudnia 2014

Od Wissy "Skąd jestem?" cz.2 (cd. Nutella)

Była noc. Zauważyłam brązową wilczycę, która spała na dworze, trochę się trzęsła z zimna. W końcu jest jesień. Zrobiło mi się jej szkoda, więc ostrożnie, stawiając łapę za łapą, krok za krokiem podeszłam tak cicho jak tylko mogłam i najostrożniej dotknęłam ją swoją łapą. Poruszyła się. Spróbowałam jeszcze raz. Nic. W końcu ugryzłam ją lekko w ucho, wadera się ponownie poruszyła, i w końcu obudziła się, ja cofnęłam się trochę, bo nie chciałam, żeby się przestraszyła.
- Um... Cześć - wyszeptałam przewracając oczyma.
- Czego chcesz? - odpowiedziała ziewając. Ja nie za bardzo wiedziałam co w zasadzie mam teraz odpowiedzieć, nie miałam pojęcia jak zacząć rozmowę, aż w końcu przestraszyłam się i zaczęłam się cofać, aż potknęłam się o kamień i upadłam. Leżałam sobie tak chwilę, aż nagle zapytałam się:
- Jesteś tam jeszcze?
- Nie, nie ma mnie - odpowiedziała ironicznie wilczyca jeszcze raz ziewając.
- Ah, um.. to.. ten... dobra, już nic.
- No dobra... Daj mi spaaać.. - rzekła wadera ziewając.
- Ty jesteś... Nutella? Tak? - zapytałam w końcu wahając się.
- No.
- Aha.. No to... Ten... Zimno Ci?
- Nie raz już przeżywałam takie rzeczy.
Zamyśliłam się, czy ona też miała takie życie jak moje? Czy mamy ze sobą coś wspólnego? Nie odpowiedziałam, zapytałam się tylko o to, o co miałam:
- Ch..Chcia..Chciałabyś moż..może przen...n.. przenocować u mnie? W mojej jaskini? Tam w każdym razie jest cieplej.. - Wykrztusiłam to..
- Pewnie! - odpowiedziała Nutella podnosząc uszy i machając ogonem.

<Nutella?>

Od Kiiyuko "Warto było tutaj przyłazić?" cz.4

- Ja tylko po opatrunki... Jestem ranny. - wykrztusił sparaliżowany ze strachu basior.
- Jasne, jasne... - syknęłam schodząc z niego. - Wiesz w jakie kłopoty się w ten sposób wpakowałeś?
- To znaczy? Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Rozejrzyj się i powiedz mi, czy warto było tutaj przyłazić.
Basior podnosząc się wykonał posłusznie moje polecenie. Chyba widział, że znajdujemy się w szpitalu od dawna opuszczonym przez ludzi. Nie był to taki normalny szpital, lecz wielki budynek, który sypał się w oczach. Ściany gdzie nie spojrzeć były naruszone, a wózki inwalidzkie czy reszta sprzętu tego typu nie nadawała się już do użytku. Metalowe elementy porosły w kilkuletniej już rdzy o barwie złoto-czerwono-pomarańczowej. Lampy ledwie co trzymały się na cienkich stalowych drucikach, urywające się z kabli przymocowanych do sufitu. Same żarówki były popękane. Wyglądało na to, że albo pękły pod wpływem wieku, albo szpital zamknięto z powodu jakiegoś ostrego spięcia co zaszkodziło ludziom przebywającym wówczas w ośrodku.
- Eee... Ja tylko po bandaże, nic więcej. Biorę i znikam.
- No i właśnie o to chodzi.
- Nie myślisz chyba, że tutaj straszy. - na jego pysku pojawił się drwiący uśmieszek.
- A skąd wiesz, że nie?
- Udajesz komandosa, a sama wierzysz w jakieś nieistniejące duchy!
- Po prostu siedź cicho to wszystko będzie dobrze. - syknęłam.
- Bo co? Jakiś duch nas dorwie? - drwił sobie ze mnie.
- Milcz. - rzuciłam zakrywając łapą jego usta. - Słyszysz?
Basior wytężył słuch, by usłyszeć to, co słyszałam już od kilku dobrych minut. Było to pewnego rodzaju szuranie, a może bardziej buczenie pochodzące z rur znajdujących się u dołu ściany, przy podłodze. Służyły one niegdyś do przeprowadzania wody do grzejników, aby było ciepło. Obecnie w sumie jakby dłużej nad tym się zastanowić, brzmiało to trochę jak czyszczenie albo ponowne napełnianie ich wodą. Było zimno jak nie wiem, a nic, a nic się nie nagrzewało.
- Słyszę... Co to może być?
- Nie wiem, ale wolę się tego nie dowiadywać.
- Może zawracajmy? - wyszeptał.
- Ciekawe jak? Popatrz.
Spojrzał w kierunku wskazywanym przez moją łapę. Drzwi, przez które wszedł do szpitala były przysłonięte czymś dużym, czarnym i oślizgłym. Jego usta wykrzywione w przerażająco szerokim uśmiechu zdobiły rzędy ostrych, białych kłów. Z niego całego wydobywały się jakieś czarne, śmierdzące opary.
- C-co to? - wykrztusił basior.
- Takie coś, z takim czymś, bez takiego czegoś. - prychnęłam. - Nie wiem.
- Nie pomagasz... Wiesz co, może lepiej uciekajmy? To coś wygląda, jakby miało zamiar nas pożreć!
- I kto teraz tu się boi? - zapytałam z wyższością posyłając do parszywego stworzenia kulę ognia. Ona jednak w niewyjaśniony sposób zniknęła zaraz przed zderzeniem się z potworem, dlatego też on nawet tego nie zauważył i zaczął się posuwać w naszym kierunku.
- Niech to!! - wrzasnęłam obracając się w przeciwnym kierunku i zaczęłam uciekać. Basior postąpił tak samo jak ja, kulając trochę przez zranioną łapę.
- Jak tak właściwie się nazywasz?! - krzyknął.
- Kiiyuko!
- Ja Midnight! - po tych słowach wyprzedził mnie, bo ja już zaczęłam powoli zwalniać.
- Uważaj! - wrzasnęłam jeszcze, nim wpadł w poślizg i wpadł na zardzewiały płotek wyrywając go. Spadł. Była tam klatka schodowa. W pierwszej chwili pomyślałam, że już po nim, bo było tam bardzo wysoko, zanim dostrzegłam, że zdążył się zaczepić łapą o krawędź i tak sobie dyndał.
- Ratunku! - wrzasnął.
- Ciii... Bo wszystko się teraz niesie i więcej takich stworów tu przylezie.
- To mnie wciągnij. - pisnął. Westchnęłam i zrobiłam co mówił.
- Kurde... - mruknął patrząc na ranę na łapie, która się rozszerzyła, a teraz nawet krwawiła.
- Poczekaj tu i się nigdzie nie ruszaj.
- Ok... - odparł kładąc głowę na łapach i nerwowo wszystko obserwując. Pilnował, czy nikt do nas nie idzie.

<C.D.N.>

Od Telleni "Magia rodziny" cz.6 (cd. Sohara)

- Na pewno? - spytałam dla pewności Sohary
- Na pewno. - uśmiechnęła się do mnie wesoło
Wtuliłam się w jej miękkie futro i tak chciało mi się spać, że prawie tam zasnęłam.
- Sohara, pobawisz się ze mną? - spytałam podnosząc łepek do góry
- Nie mam zbytnio czasu, no ale nic nie zaszkodzi - uśmiechnęła się do mnie ponownie.
- Łii! - zaczęłam skakać jak wariatka i krzyczałam - W chowanego! W chowanego! - aż Sohara się zgodziła
- No dobrze mała ale tylko raz. - powiedziała i znacząco posmutniała
- Soharko, co się stało?
- Nic, na pewno nie znasz.
- Ale kogo?
- Ilorel.
- A to ktoś ważny dla ciebie?
- Tak...
- Przepraszam. - powiedziałam i zaczęłam podchodzić do klifu
- Tell, gdzie idziesz?
Nic nie powiedziałam tylko od razu jak dotarłam na kraniec klifu położyłam się
- Hej mała co jest? - powiedziała i usiadła blisko mnie
- Ciągle myślę o Rebecce i rodzicach
- Wiesz że mi jest bardzo przykro... choć ty ich nie zobaczysz, oni cie widzą, słyszą, i kochają, ciągle żyją, tylko nie jako wilki, tylko jako wspomnienie w twoim małym serduszku.
- Naprawdę? - powiedziałam podnosząc łepek w stronę Sohary
- Naprawdę, zawsze tak będzie, i jest.
- Tylko ty mnie rozumiesz.
- Czemu tylko ja?
- Bo tylko ty mnie kochasz z całej reszty szczeniaków.
- A skąd taka myśl, mała? - zapytała.
- Bo tylko ty ze mną rozmawiasz. Nikt jeszcze ze mną nie gadał, był tylko Dante, ale tylko dwa razy.
- Jesteś nowa, później będą z tobą rozmawiać.
-Ale kiedy? Ja jestem najmłodsza, nikt nie ma czasu, wszyscy chodzą na te lekcje, i szkolenia.
- Ty też będziesz. - odrzekła.
- TAK, TYLKO KIEDY?! ZA TRZY MIESIĄCE?! - powiedziałam i zaczęłam uciekać w stronę centrum watahy
- EJ, TELL! TO NIE TAK JAK MYŚLISZ! - po czym wstała i zaczęła mnie gonić

<Sohara?>