Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 29 lipca 2017

Od Leah "Polowania" cz. 1

maj 2020r.
Ponownie. Pędziłam przez tak dobrze mi już znaną ścieżkę do Wodopoju. Razem z grupą polowań tropiłam stado zajęcy. Ucieszyłam się z tego, że zostałam przyjęta do popołudniowej grupy polowań. Niestety trochę przeszkadza mi to w ludzkiej pracy, więc często muszę brać nocne zmiany.
Dzisiaj podjęliśmy nieco inną taktyką niż zwykle - Dan i Shiryu zastawili pułapkę przy Wodopoju, a ja i Yuko miałyśmy je tam zagonić.
- Przemieściły się nieco bardziej na południe stąd. - Powiedziała Yuki. Skierowaliśmy się w tamtym kierunku.
Stadko było ogromne. Liczyło ponad dwadzieścia zajęcy. Dante i Shiryu udali się za Wodopój i w szybkim tempie zbudowali pułapkę. Zgodnie z planem, ja i Yuko zaskoczyłyśmy zwierzątka i przegoniłyśmy je w stronę zasadzki. Była o wiele bardziej złożona niż przypuszczałam - przechwyciła i zabiła siedem zająców. Ponieważ utrzymywała stworzenia dwa metry nad ziemią, mogliśmy spokojnie iść polować dalej.
Następnym łupem było stadko jeleni, pasących się przy Jeziorze. Atak został przeprowadzony bez większego zorganizowania, po prostu wszyscy rzucili się na wcześniej wybrane osobniki. Zabiliśmy trzy, a przez następne pół godziny, ścigaliśmy jeszcze cztery. Dwa uciekły - dwa zostały.
Kolejnym łupem były ryby. Nad tym zajęciem siedzieliśmy dobre dwie godziny. Całe szczęście, że rozpoczęliśmy polowanie koło południa. Mieliśmy dużo czasu.
Łącznie złapaliśmy dwadzieścia ryb. Po tak udanych łowach każdy z wielką chęcią targał zwierzynę do spiżarni. Mi przypadły cztery ryby, dwa zające i... jeleń. Musiałam robić dobre trzy rundy, zanim wszystko to przeniosłam na miejsce.
Po skończonych łowach, udałam się do domu. Napadła mnie fala wspomnień... jednak nie tych z mojej rodzinnej watahy. Po kolei przypominałam sobie jak to uciekałam przed niedźwiedziem, o tym jak to powoli aklimatyzowałam się w nowym środowisku, jak to poznałam Manę i Arkana... Wszystkie te wspomnienia są dla mnie bardzo ważne. Ale co jeśli o nich zapomnę? Jest na to sposób. Pamiętnik. Szybko chwyciłam kilka plików kartek, ołówek i usiadłam przed stołem. Zaczęłam pisać.

Wszystko zaczęło się od schronienia się w jaskini, daleko na południe od rodzinnej watahy...

Uwagi: Przede wszystkim op. jest bardzo krótkie. Staraj się o dłuższe.

Od Lind "Wybacz, nie chciałam!" cz. 1 (cd. Scirron)

Maj 2020
Skoro trzeba, zdecydowałam się w końcu na funkcję strażnika terenów. Wybór i tak nie był zbyt trudny. Pomysł stanowiska tancerza odrzuciłam od razu. Nie widzę siebie jako części grupy podskakującej w rytm muzyki przed wszystkimi wilkami, ilekroć jest jakaś uroczystość. Tak samo nie chciałam być od polowań. Nie wiem czy potrafię w ogóle działać w takich zespołach, albo słuchać konkretnych poleceń. Miałam do wyboru jeszcze wojownika, ale patrząc na moją budowę i umiejętności to równie dobrze mogę zgłosić się do odkurzania lasu. Droga donikąd.
Pozostał więc strażnik, zgłosiłam się do Alfy w tej sprawie zaraz po śniadaniu. Później, w drodze powrotnej, spotkałam czarno-szaro-białą waderę o jasnozłotych oczach. Na szyi miała czerwoną chustę, a na jej nogach dostrzegłam kilka blizn. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie i przedstawiła imieniem Allive. Jak się okazało, też jest strażniczką i jej dodatkowym zadaniem na dzisiaj było oprowadzenie mnie po terenach watahy, zanim rozpoczniemy wartę. Ucieszyło mnie jej nastawienie wobec mojej osoby, podchodziła bez uprzedzeń, zupełnie naturalnie. Miłe zaskoczenie.
Trochę rozmawiałyśmy, opowiedziała mi nieco o historii każdego ze zwiedzanych miejsc, co czemu służy i dlaczego. Dokładnie też opisywała jak gdzie dojść, mam nadzieję, że nie będę się już gubić dzięki temu. Rozdzieliłyśmy się przed południem, każda poszła w miejsce swojej warty. Może zaczepię ją jeszcze później, jak będę chciała z kimś porozmawiać, pomyślałam. Sympatyczna wadera.
Nie spodziewałam się niczego niesamowitego w pilnowaniu granic watahy, do tego i tak na pierwszy dzień nie miałam przydzielonych innych zadań związanych ze stanowiskiem. Sterczałam w miejscu parę godzin, przy okazji oglądałam sobie ładne widoczki, które oferowała wataha. Niestety to nie wystarczyło, znudzona, często ziewałam i ulgą przyjęłam wiadomość, że koniec mojej zmiany. Trzeba będzie się przyzwyczaić, tak będzie często.
Postanowiłam przejść się na dłuższy spacer, zanim wrócę do siebie. Chciałam rozbić senność, która mnie ogarnęła na tej długiej warcie. Ziewnęłam szeroko jeszcze raz. Tragedia. Złapana przez nagłe pragnienie, zahaczyłam najpierw o Wodopój. Podeszłam do przejrzystej tafli i wzięłam łyk orzeźwiającej cieczy. Chociaż podobno woda nie ma smaku, tutejsza nie była taka sama jak ta górska, tylko jakby... Znacznie lepsza. Z uśmiechem napiłam się jeszcze raz. Wyciągając pyszczek z wody, zauważyłam coś na dnie tego niewielkiego zbiornika. Jakiś błyszczący przedmiot leżał pomiędzy kamieniami. Sięgnęłam poń łapą i wyciągnęłam na powierzchnię. To była jakaś bransoletka. Delikatna, błyszcząca, stylem wykonania przypomina trochę o plemionach Uluren. Obróciłam znalezisko kilka razy w łapach, wytarłam z ostatnich kropel wody i schowałam do torby. Ciekawe skąd się tu wzięła, może ktoś ją zgubił? Wstałam i ruszyłam dalej w drogę. Niestety (albo "stety") była taka pora, że nie spotkałam nikogo w okolicy Wodopoju. Chciałam pójść do centrum watahy, w stronę Zielonego Lasu, jednak pomyliłam kierunki. Zorientowałam się dość późno, dopiero jak przeszłam całą drogę do Wschodniego Klifu. Już-już chciałam zawracać, wkurzona własną orientacją w terenie, ale zatrzymałam się wpół kroku, kiedy delikatny powiew wiatru musnął moje futro. Moje moce... To miejsce może być dobrą okazją do sprawdzenia, czy wróciły! Najwyższy czas na to. Bez wahania, wspięłam się trochę wyżej, uważając na urażoną łapę. Niby po tej potwornie męczącej wycieczce w góry, nie miałam ochoty wracać w te klimaty, jednak to nie to samo. Tu powietrze jest przejrzyste, pode mną widok na morze i szumi mój ukochany wiatr. Znalazłam się niedaleko jakiegoś zarośniętego jeziorka z morską wodą. Dzielił mnie od niego spory odcinek równego podłoża, w sam raz na rozbieg.  Dobra, jak nie wyjdzie, wpadnę do wody. Nic strasznego. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Wracam do mojego życia, wracam do mojego żywiołu. Ruszyłam truchtem, najpierw powoli, potem podkurczając łapę, przyspieszałam. Rozpędzona, odbiłam się od ziemi tuż przed pierwszymi zaroślami. Poczułam wiatr w niepoukładanych włosach, poczułam jak powietrze targa moje pióra, poczułam to. Szkoda, że tylko przez trzy sekundy. Moc nie zadziałała tak jak się spodziewałam, lekko poniosła mnie nad jeziorkiem, potem wszystko ustało, a ja spadłam za bezpieczną taflę wody. Co gorsza, wylądowałam na jakimś wilku. Sprecyzuję, nie wylądowałam, ja uderzyłam weń jak pocisk. Przez ten atak lotniczy, oboje przewróciliśmy się na ziemię i przetoczyliśmy przez kawałek skąpego zielska, skończywszy jedno na drugim. Jak tylko odzyskałam orientację, co się dzieje, natychmiast zeskoczyłam z brzucha basiora.
- Wybacz, nie chciałam! Nic ci nie jest? - chciałam mu pomóc wstać, ale poradził sobie sam, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. 
Nieszczęśnik, którego stratowałam w "locie" był mizernie wyglądającym, uskrzydlonym wilkiem. Jego szaroniebieskie futro było gęste, jednak kolor jakby zgasł, brakowało w nim prawdziwego połysku. Na  szarych skrzydłach basiora wyróżniały się ciemniejsze końcówki lotek, a po plecach biegła mu ciemnoszara pręga. Dostrzegłam też u niego biały brzuch i spód szyi. Pod pyskiem znajdowała się bródka. Ciało miał upstrzone bliznami tu i tam, ale moją faktyczną uwagę zwróciły jego oczy. Chociaż teraz skierowane w moją stronę z pretensją i agresją, świat oglądały beznamiętnie i smutno. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, dostrzegłam dookoła papierowe figurki, niektóre zgniecione z mojej winy i trochę czystego papieru, powoli wykradanego przez wiatr. 
- Co ty w ogóle robisz, nienormalna jesteś?! - oburzył się wilk, przytrzymując łapami uciekające kartki. 
- Czekaj, pomogę ci - zaczęłam zbierać razem z nim.
- Dość już zrobiłaś, obejdzie się - rzucił. 
- Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam - podałam mu jego papier. - Nie wiedziałam, że tu jesteś. - Basior wyrwał mi go z ręki, wciąż pozostawiając na pysku nieokiełznaną złość.
- O to chodzi - spojrzał na  kolorowe figurki. - Masz szczęście, że te zgniecione i tak mi się nie podobały - zagroził gestem i zaczął zbierać swoje piękne twory.
- Składasz origami? - zapytałam, pomagając mu.
- Czasem - burknął. - Co cię to w ogóle obchodzi? Nie masz nic lepszego do roboty? 
- Co chciałam, już zrobiłam - spuściłam uszy zawstydzona. - Opowiesz mi o tym? - zebraliśmy już wszystko. Właściciel figurek łaskawie odebrał mi je szybkim ruchem. 
 
<Scirron?>
 
Uwagi: Brak części w tytule.

Od Leah "W świecie mroku" cz. 6 (cd. Nergal)

Styczeń 2020 r.
- Nie dbam o to, że mnie znienawidzisz. Wciągnąłem cię w tą historię i obronię cię, choćbym miał zapłacić za to skórą. - Wysłuchałam z uwagą całej opowieści. Jednak to, jak ją zakończył, nieco zbiło mnie z tropu. Po chwili spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie mam za co cię znienawi... - Przerwałam, gdy usłyszałam znajomy ryk na zewnątrz. Niemożliwe... Co tu robi Gral?
Wybiegłam truchtem z jaskini. Podążając za rykiem, dotarłam na szczyt niedużego wzniesienia, tuż przed szczeliną. Nie myliłam się. Średniej wielkości, czerwony smok mojego brata znajdował się zaledwie dziesięć metrów ode mnie. Obok niego stał basior. Otaczały ich inne wilki, widocznie właśnie przerwali walkę. Nie mogłam uwierzyć. Przede mną stał Arsus.
Spojrzał nagle w moją stronę. Zauważając mnie, czerwono-czarny basior, z akcentami bieli uśmiechnął się. Zaczął coś do mnie wykrzykiwać, ale go nie słyszałam. Ciągle nie dowierzałam. Zamiast tego usłyszałam kroki za sobą... I ujrzałam Nergala. Od razu poczułam wyrzuty sumienia. Dźwięki znowu zaczęły docierać do moich uszu. Spojrzałam na brata i Grala. Ten nagle się odwrócił i warknął na wilki, stojące jakieś trzydzieści metrów od niego. Nie zauważyłam nawet kiedy zdążyły odbiec na bezpieczną odległość. Tak czy inaczej tym razem odbiegły. Ars biegł w moją stronę.
Pierwszy dobiegł smok. W końcu odzyskałam czucie w łapach i przywitałam go. Po chwili, dobiegł do mnie dobiegł truchtem towarzysz Grala. Wilk, na którym zawsze mogłam polegać. Wilk, który zawsze mi pomagał. Wilk, który był kimś ważniejszym niż tylko brat. Arsus.
- Leah... - powiedział. - W końcu cię znala... - Urwał. Stał w cieniu góry, więc dopiero po chwili zobaczyłam pochylający się nad nim cień. Cały się zatrząsł, jego wzrok stał się mglisty. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że po jego plecach spływa lśniąca struga krwi. Upadł na lewy bok.
- Nie! - Wyrwało mi się.
Zza jego ciała wyłonił się szarobiały basior.
- To nauczy cię szacunku - Syknął do mojego brata. Obok niego zaczęły pojawiać się inne wilki.
Otrząsnęłam się z odrętwienia. Spojrzałam odmienionym wzrokiem na Nergala.
- Idź do szczeliny. - Powiedziałam chłodno.
- Ale...
- Jazda, kretynie! - Praktycznie na niego wrzasnęłam. Po chwili wahania zrobił to. Skupiłam swój wzrok na zabójcy. Wiatr się nasilał. Czarne chmury skłębiły się nad nami. Gral w końcu zrozumiał co się stało. On rozpoczął atak.
Nie do końca pamiętam, co wtedy się stało. Chyba rzuciłam się na jednego z wilków. Dalej już tylko szamotanina, splamione krwią skały, a potem cisza, zmącona tylko odległym stukotem łap.
- To jeszcze nie koniec! - Doszedł do moich uszu chrapliwy głos zabójcy, wzmocniony wszechobecnym echem. Spojrzałam w dół. U moich łap leżały dwa martwe ciała.
***
Przez chwilę obserwowałam tępo Grala. Smok gonił wilki, ale jeden z nich trafił raził go piorunem. Oszołomiona bestia upadła po chwili, zaraz jednak znowu się zrywając. Za moimi plecami rozległ się huk spadających skał. Odwróciłam się błyskawicznie. Po tym jak upewniłam się, że nie spadły na szczelinę, zawróciłam. Zamiast jednak zobaczyć Arsa, przywitała mnie pustka. Z oddali dobiegał żałosny ryk smoka, który prawdopodobnie zabrał gdzieś swojego pana. Albo jego zwłoki... Przełknęłam ślinę.
W miejscu gdzie się znajdował, leżał nóż. Był cały we krwi. To pewnie nim dokonano morderstwa. Wzięłam narzędzie ze sobą.
***
Nie chciałam okazać dla Nergala swojej rozpaczy, więc jeszcze starałam się nie płakać. Zajrzałam do szczeliny. Spał. Wyglądał w końcu normalnie. Jego pysk nie wyrażał już takich emocji jak podejrzliwość czy obojętność... Podczas snu nie był mordercą. Podczas snu był sobą. W przeciwieństwie do mnie...
Upolowałam w jakimś górskim potoku cztery ryby - mam nadzieję, że taka rekompensata wystarczy. Zaraz... Czy wystarczy? Jasne, że nie! Zostawiłam go tam, a on pewnie zwijał się z bólu. Mam nadzieję, że mi wybaczy... Położyłam zdobycz przed jaskinią.
Emocje opadły. Poziom adrenaliny we krwi drastycznie spadł. Nagły atak bólu z licznych ran, zadanych przez wilki teraz dopiero dał mi się we znaki. Teraz, gdy nikt nie patrzył, rozpłakałam się na dobre. Zwinęłam się w kłębek i zerknęłam na swoje odbicie w potoku. Zamiast ujrzeć siebie, zobaczyłam białego wilka z czerwonymi i błękitnymi wzorami na sierści. Krew moja i moich wrogów. Przednie łapy obmyły się podczas łowienia ryb, a pół pyska rozmazało się przez łzy.
Gdy zdałam sobie sprawę z tego, że zabiłam dwa wilki, mój płacz przestał być tylko płaczem. Stał się po prostu czystą rozpaczą.
***
Zabrakło mi łez. Nawet jeślibym chciała, nie mogłabym już płakać. Zamiast tego, zaczęłam cicho śpiewać. Dobrze znana mi piosenka, działała kojąco na zszarpane nerwy. Ból stał się mniej dokuczliwy, oddech spokojniejszy. Melodia jest trudna, pomyliłam się trzy razy, ale potem szło mi całkiem dobrze. Mój głos przestał być płaczliwy. Uspokoiłam się.

Zakończyłam. Błękitna aura, którą roztaczałam wokół siebie, stała się nieco wyraźniejsza. Nie rozumiem dlaczego. Wiem, że podniosła mnie to na duchu. Muszę dokończyć co zaczęłam. Nie mogę pogrążyć się w świecie mroku.
Usłyszałam cichy oddech za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam Nergala. Zerwałam się na równe nogi. Był tu od początku? Ach... I wszystko słyszał...
Znowu uspokoiłam się. Odetchnęłam i do niego podeszłam.
- Teraz to też moja sprawa. - Powiedziałam, kierując się do szczeliny.

<Nergal?>

Uwagi: "Nie dowierzałam" piszemy osobno. "Ach" piszemy przez "ch".

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 5

Kwiecień 2020
Nieznajoma, różowawa wadera prowadziła mnie ścieżką przez wielkie wrzosowiska. Nie ukrywam, byłam zachwycona widokami. Wręcz machałam pyskiem na wszystkie strony w podekscytowaniu. Od czasu opuszczenia kanionu, oglądałam tylko łyse góry, dzień po dniu takie same. Jedynym wyjątkiem była polanka, ale ile to przy prawdziwej otwartej przestrzeni? 
Chociaż dalej bolały mięśnie i widziałam wszystko trochę jak miłośnik alkoholu, wstępowało we mnie życie. Szalałam na widok kwiatów, roślin, normalnych drzew. Byłam prawie zahipnotyzowana tym wszystkim, jakbym oglądała piękny świat po raz pierwszy. Oplecione słońcem, kolorowe pola, rozciągnięte niemalże po horyzont, do tego prawdziwe, niebieskie niebo, nie szare chmury i mgła. Byłam jak ptak wypuszczony z klatki. Zorientowałam się, że prawdopodobnie moje odczucia przypominają reakcje Tinga - stworzenia wyciągniętego, za moją sprawą, z czterech ścian ognistego, nie oszukujmy się, więzienia. Sposób, w jaki on patrzy na gwiazdy, ważki, czy nawet te górskie pejzaże, świadczy o jego zachwycie. Zrozumiałam, że mnie dotyka właśnie takie samo oczarowanie, chociaż ja wiem od małego jak wygląda świat. 
Czyli to prawda, trzeba coś stracić, żeby to docenić. 
Nad moją głową przemknął słowik, nucący radosną pieśń. Gdyby nie fakt, że już pewnie sprawiałam dziwne wrażenie swoim szczenięcym zachwytem, przyłączyłabym się do śpiewu. Próbując wreszcie uspokoić rozpierane energią ciało, zerkałam na nieznajomą, ciekawa, co sobie myśli o moim wariactwie.  Wilczyca o lśniącym, pudrowo-różowym futrze, nie wyglądała jakby się przejęła wspomnianym zachowaniem. Może założyła, że mam tak zawsze, albo kazali jej nie komentować. Jednak nie była całkiem nieobecna, widać było w niej gotowość złapania mnie, gdybym źle postawiła uszkodzoną łapę. Odetchnęłam świeżym, wiosennym powietrzem i zaczęłam rozmowę:
- Idziemy do prywatnego lokum Alfy?
- Nie - pokręciła głową wilczyca. - O tej porze jej tam nie będzie.
- Więc gdzie może być?
- Przy Pomarańczowym Drzewie - odparła sucho.
- Co w nim takiego szczególnego, że akurat tam? - dopytywałam dalej.
- To miejsce zebrań i tak dalej... - mruknęła różowa.
- Zawsze zbieracie się przy tym konkretnym drzewie?
- Zadajesz dużo pytań, Lind - popatrzyła na mnie z podejrzliwością.
Już nic więcej nie powiedziałam. Pewnie uznała, że celowo zbieram informacje. Poczułam się źle z tym faktem. Ech, powinnam się przyzwyczaić, że trochę czasu będą wobec mnie nieufni. Ewentualnie cały mój pobyt tutaj będzie tak, a nie inaczej. Opuściłam uszy, resztę drogi spędziłyśmy w milczeniu. Nie trwało to długo z resztą, spora część trasy do Pomarańczowego Drzewa była już za nami.
Zdziwiłam się zobaczywszy Alfę. Nie wyglądała na typową, potężną przywódczynię na pierwszy rzut oka. Ot drobna, niska, puszysta wadera, ale jednak jakimś cudem czuć, że to osoba z autorytetem. 
- W końcu jesteście - powiedziała na przywitanie.
- Gdyby nie ten jej uraz przedniej łapy, przyszłybyśmy szybciej - wyjaśniła różowa.
- Oczywiście - Alfa zmierzyła mnie wzrokiem. - Lind, powiesz mi gdzie zmierzałaś, zanim przypadkiem trafiłaś tutaj? Zrozum, że musimy wiedzieć co i jak. 
- No tak, oczywiście. Hm... - podrapałam się po głowie. - Zdaje się, że podążałam na północny zachód. 
- Chodzi mi o cel - sprecyzowała przywódczyni watahy.
- Cel? - zawahałam się. - Znaczy... chyba nie ma żadnego konkretnego. 
- Szłaś po prostu przed siebie? 
- Nie, nie! Już pamiętam - Trudno mi zbierać myśli. Jednak otępienie średnio ustąpiło - Chciałam, że tak powiem, znaleźć swoje miejsce na świecie. 
- Szukałaś czegoś jak wataha?
- No...prawdopodobne. 
Chwilę wszyscy milczeli, otrzymałam moment, żeby się zdecydować. Pewnie obie wilczyce przewidziały następujące pytanie:
- Byłaby możliwość, żebym dołączyła na jakiś czas tutaj?
- Być może - odparła chłodno Alfa. 
- Oczywiście, jak tylko wyzdrowieję, wracam w góry - powiedziałam pewna, że niekoniecznie potrzebują tu więcej gęb do wykarmienia. 
-  To raczej nie będzie konieczne - podsumowała rozmówczyni. - Zirael, zaprowadź Lind do jaskini. 
- Dziękuję - powiedziałam do Alfy, nie znajdując lepszych słów.
- Idźcie już, mam dzisiaj jeszcze dużo pracy - odprawiła nas.
Chyba lepiej nie nadużywać cierpliwości nowej przywódczyni. Opuściłyśmy okolicę Pomarańczowego Drzewa i wróciłyśmy na Wrzosową Łąkę. Po drodze do mojego nowego lokum, minęłyśmy szpital i siedziby kilku innych wilków. 
- To tutaj - Zirael zatrzymała się przed niedużą, ale wyglądającą dość przytulnie jaskinią. - Będziesz musiała mieć przydzieloną konkretną funkcję, nic za darmo - zaznaczyła. 
- Oczywiste - rozejrzałam się. - Trzeba będzie trochę urządzić - pomyślałam głośno.
- To dzisiaj sobie pomyślisz nad wszystkim i zdecydujesz jakie stanowisko chcesz objąć. - powiedziała wadera jakby od niechcenia.  
Pokiwałam głową, że rozumiem, więc Zirael zostawiła mnie samą. Położyłam się na posłaniu i wyciągnęłam z mojej torby wyszywaną chustę, którą zaczęłam jeszcze w domu Babci. Na obrazku był koliber podlatujący do niedokończonego kwiatu. Chwilę wpatrywałam się w ten haft, po czym przytuliłam go do siebie. 
Przyszła tęsknota, a wraz z nią zwątpienie. Co ja tu w ogóle robię? Powinnam być przy Skalnym Łuku. W c z o r a j ! Kto wie czy te wilki w ogóle mnie uznają za swoją, a teraz jestem zdana na ich łaskę dopóki nie wyzdrowieję i nie wrócą moje moce. 
Obróciłam się na bok. W głowie nagle wybrzmiały mi słowa Babci:
Nic się nie dzieje przypadkowo. Tam, gdzie jesteś TERAZ, miałaś być od zawsze.
Pociągnęłam nosem. Oby miała rację.
Wstałam i wydobyłam spośród moich rzeczy igłę z nitką. Zajęłam się dokańczaniem wyszytej scenki. Haftowanie zawsze mnie uspokajało, ale jakoś nie pamiętałam o tym fakcie tam, w górach. Odgoniłam stres i zajmowanie się jutrem, wspominając dodatkowo pierwszy tydzień po opuszczeniu Kanionu Magmy. Miał miejsce wtedy taki moment, który zapamiętam sobie na długo.
Wiszę nad przepaścią, w łapach ściskam słoik z płomyczkiem, aka Wichurę Płomieni.  Kawałek wyżej, na skraju urwiska stoi Ting, trzymając mnie za ogon. 
- Nie wiem jak to robisz Pierzasta, masz najwięcej szczęścia ze wszystkich wilków, jakie spotkałem.
- Za dużo to ich nie było podobno. Wciągnij mnie już!
- Wszyscy dotarli do Komnaty, tak jak ty - wysłuchał "prośby". - To o czymś świadczy. 
Zjadłam kilka jagód i przełożyłam igłę przez materiał ostatni raz. Chyba już wiem co to za kwiat. To lilia.
Uwagi: Cudzysłowie kończ przed numerem części, a nie po. Wilki nie mogą się drapać po głowie.