Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 21 grudnia 2017

Od Leah "Bratnia dusza"

Czerwiec 2020 r.
Siedziałam w Bibliotece, czytając tom czwarty, z sagi "Kronikarz Przyszłości". Ku mojemu zdumieniu, przewracając kartkę, zobaczyłam tylko biały papier. Ostatnie strony były wyrwane.
Z irytacją odłożyłam książkę na półkę, w poszukiwaniu innego egzemplarza, jednak, jak się okazało, ten był jedyny. Westchnęłam i rozpoczęłam poszukiwania innej lektury. Ogromny, rudy kot wskoczył na półkę, przy której stałam, a gdy ta zaczęła niebezpiecznie się chwiać, futrzak zeskoczył i miauknął zaskoczony. W ostatniej chwili przytrzymałam zsuwające się książki.
Nie cierpię kotowatych. Gdzie tylko się pojawiają, ściągają na siebie kłopoty.
Warknęłam na rudzielca. Podskoczył z wrażenia, oddalił się na kilka kroków i syknął na mnie, a długa, lśniąca sierść zjeżyła się na jego karku. Po chwili czmychnął w stronę Czytelni.
Ostatecznie dałam za wygraną i wyszłam z Biblioteki. Od razu tego pożałowałam. Temperatura była nie do zniesienia.
 W tempie spacerowym pokonałam  las i weszłam do Magicznego Ogrodu. Przysiadłam koło ścieżki, przyglądając się niewielkiemu Odmieńcowi o krótkiej, jasnobrązowej sierści i małych, przylegających uszach. Wyglądał jakby szukał czegoś wśród kwiatów, zażarcie węsząc. Nagle cały zesztywniał, zmarszczył nosek i obejrzał się. Zmrużył oczy i zerwał się do biegu. Minął mnie. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam jak mamrocze "Żmija... A to przebiegła... Jeszcze dwadzieścia metrów i byłoby po mnie..."
 Gdy dotarłam do swojej jaskini, poważnie zaczęłam zastanawiać się nad przeniesieniem do Śnieżnego Lasu. Temperaturę panująca w większości terenów w watasze coraz trudniej było mi wytrzymać. Siląc się na cierpliwość, rozważyłam wszystkie za i przeciw.
I zdecydowałam się czasowo przenieść.
Zaczęłam szukać Alfy. Podniosłam głowę, rozglądając się. Kilka wilków siedziało na jej środku i rozmawiało. Nie było wśród nich Suzanny, więc poszłam dalej.
Znalazłam ją pod Pomarańczowym Drzewem. Rozmawiała z Kai'm. Zaczekałam aż basior odejdzie i podeszłam.
- Suzanno...
- Tak?
- Mam pewną sprawę do załatwienia. Dość ważną...
***
- Czyli musisz przenieść się na ten czas do Śnieżnego Lasu?
- Tak. Będę się tu pojawiać, ale najczęściej w ludzkiej postaci.
- Dobrze. To wszystko co chciałaś mi przekazać?
- Tak. Dziękuje za poświęcony mi czas.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Zwróciłam się w kierunku jaskiń i podążyłam tam wolnym krokiem. Pożegnałam się z Lind oraz Manahane. Ruszyłam w stronę Zielonego Lasu. Podążając starą ścieżką myśliwską, zatopiłam się w ponurych myślach.
Z zamyślenia wyrwał mnie przeciągły, gardłowy warkot i przeraźliwy syk. Zaniepokojona, ruszyłam w kierunku dźwięków.
Wpadłam na pogorzelisko. Powalone pnie drzew były praktyczne w drzazgach, a na środku pola zniszczeniem toczyły walkę dwa stworzenia.
Potężna, złocisto-czarna mantykora o żółtych ślepiach i biały smok, niewiele większy ode mnie...
Na chwilę uchwyciłam jego spojrzenie. Przez ułamek sekundy patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Pomoc byłaby mile widziana. - prychnął niespodziewanie.
- Arkan? - Otworzyłam pysk ze zdumienia.
- Jak tam sobie chcesz. Tylko rusz się w końcu!
W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, ale chwilowo odsunęłam je na dalszy plan.
Wykonałam skok i z całej siły uderzyłam w bok mantykory. Czarne skrzydła drgnęły, a bestia zachwiała się. Smok wykorzystał tą okazję. Rzucił się na na nią, od razu jednak odskakując przed kłami stworzenia. Mantykora przeturlała się z pleców na bok i błyskawicznie podniosła się. Z rykiem rzuciła się na mnie, ale ponownie wylądowała na ziemi. Wyvern powtórzył manewr. Z sykiem zerwała się na nogi, bijąc ogonem po bokach. Arkan z cichym warkotem przyczaił się do ataku. W nagłym wyskoku  zamachnęła się na mnie łapą. O włos uniknęłam uderzenia. Między pazurami stworzenia zostało jedynie kilka skrawków mojej sierści.
Niemal niezauważalnie przebiegła kilka metrów, zawróciła, odparła atak smoka i zatopiła kły w jego nodze. Po całym lesie rozniósł się wściekły syk. Dalsza walka była tak szybka, że trudno było wyłapać szczegóły.
Nie wiedziałam jak mogę pomóc, więc zrobiłam pierwsze co przyszło mi do głowy. Wystarczyła chwila, a całą okolicę zasnuła gęsta mgła.
- Wiesz co robisz? - prychnął smok. - Zmniejszyłaś widoczność również DLA MNIE.
- Liczyłam, że poradzisz sobie lepiej. - odparłam z wyrzutem.
Arkan pojawił się nagle tuż obok. Przypadł do ziemi, nakazując mi to samo.
- Zagęść to jeszcze trochę. Widać wszystko jak na dłoni. - mruknął.
Zdenerwowana mantykora miotała się na wszystkie strony, a my stopniowo oddalaliśmy się. Przy bezszelestnych krokach Arkana moje stąpnięcia przypominały rozpędzone stado jeleni. Rzucił kilka kąśliwych uwag, ale nic poza tym.
- Gdzie? - spytał, gdy przestało nam grozić wywęszenie przez mantykorę.
- Śnieżny Las. - odparłam.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Nie mieszkasz z innymi wilkami?
- No... Niby tak... Ale muszę się tam przenieść... Z powodu...
- Nie wysilaj się. O wiele przyjemniej jest słuchać wytłumaczeń niż bełkotu. Po prostu chodź i tyle.
Najbardziej zdziwił mnie głos i słownictwo smoka, którego jak dotąd uznawałam po prostu za dziecko. Jak się okazało jest jednak starszy niż przypuszczałam...
- Nie możemy polecieć? Będzie szybciej. - burknęłam.
- Jeśli myślisz, że będę...
- Umiem latać. - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
Ignorancja Arkana zirytowała mnie do tego stopnia, że przywołałam skrzydła wiatru i zamachnęłam się nimi, tym samym posyłając w jego stronę silny podmuch. Przewrócił tylko oczami i z miejsca wzniósł się w powietrze. Ruszyłam za nim.
***
Wylądowałam między drzewami. Płatki spadającego śniegu zaczęły powoli osiadać na moim futrze. Usiadłam i spojrzałam w górę. Słońce powoli zachodziło.
- Pomogłaś mi. - Odwróciłam się i spojrzałam na smoka.
- Prosiłeś o pomoc... Poza tym, nie mogłam cię tak zostawić.
- Daruj sobie, każdy by to powiedział. - zrobił pauzę. - Nawet nie wiem jak się nazywasz...
- Leah. - odparłam automatycznie.
- Tak... - odchrząknął - ładnie.
Nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie, ale na pewno było szczere.
Grymas bólu wykrzywił nagle pysk smoka.
Mruknął pod nosem w nieznanym mi języku i usiadł, oglądając się na nogę. - Jeszcze lewa... Po prostu świetnie...
- Czy coś... - Przerwałam w pół zdania, przypominając sobie incydent z mantykorą. - Pomogę ci.
- Nie potrzebuje pomocy... - Cofnął się niezdarnie.
- Na pewno? - głos trochę mi się załamał, gdy zauważyłam zabarwiony na czerwono śnieg.
- Sama sobie nie radzisz z widokiem krwi, a proponujesz mi pomoc w opatrzeniu rany? Spodziewałbym się tego raczej po szczeniaku.
- Poza tym... Samo się zagoi. - dodał po chwili.
Widząc moje zakłopotanie, zaśmiał się krótko.
- Ile masz lat? - zmieniłam temat.
Przez chwilę milczał, uważnie mi się przyglądając.
- A co cię to obchodzi?
- W zasadzie to nic. Pytam z ciekawości.
Znowu popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
- Sto dziewięćdziesiąt siedem.
Tym uciszył mnie na dobre. Wzrost wskazywałby na o wiele młodszy wiek.
- Sądząc po twoim charakterze, obstawiam, że masz coś koło czterech. - Na jego "twarzy" zagościł złośliwy uśmiech.
- Mam trzy lata... - mruknęłam.
Wyvern podleciał na najbliższe drzewo, znalazł duże rozgałęzienie i usiadł. Patrzył w ciemniejące niebo, najwyraźniej w głębokim zamyśleniu. Po chwili westchnął i położył się na gałęzi.
Przespacerowałam się kawałek, szukając dobrego miejsca na nocleg. Oczywiście dla siebie... Z tego co przed chwilą zauważyłam, smok preferuje drzewa.
Położyłam się pod sporą skałą i pogrążyłam się w myślach. Dzień, który zapowiadał się raczej spokojnie, zakończył się bardziej niesamowicie niż mogłabym przypuszczać.
- Chcę ci podziękować. - odezwał się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Em... Za co? 
- Za pomoc. - zrobił pauzę. - Dzięki tobie zrozumiałem, że muszę sobie jakoś radzić... Trudno jest zostawić za sobą całe swoje życie i zacząć od nowa... Bez wsparcia, rodziny, przyjaciół...
- Czy... Możesz mi powiedzieć co się stało? Dlaczego zostałeś sam? Jeśli oczywiście chcesz... - spytałam z wahaniem.
- Rodzina mnie wypędziła. To powinno ci wystarczyć. - odparł krótko.
- To bardzo przykre...
- Nieważne.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zmieniłam temat.
- Nie wiem...
Cisza jak makiem zasiał.
- Zawsze możesz zwrócić się do mnie...
- Nie nabijaj się ze mnie, i tak mam dość kłopotów.
- Nie żartuję. - uśmiechnęłam się.
- Sugerujesz, że mam odpuścić prób powrotu do rodziny i zamieszkać z wilkami? Ten pomysł jest zwyczajnie głupi.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Zważywszy jednak na to - kontynuował. - że jeśli w końcu nie odpuszczę, a nikt się nie opamięta, mogę to przepłacić życiem. Spróbuję jeszcze do nich powrócić.
- Ale?
- Ale jeśli nic się nie zmieni, wrócę tu. Albo spróbuję cię odnaleźć.
Koniec rozmowy. I tyle.
- Dobranoc. - mruknął po kilku minutach.
- Dobranoc. - odparłam.
Od razu było jasne, że nie zamierza spać. Obserwował niebo. Po dłuższym czasie odniosłam też wrażenie, że cicho śpiewa. Głos wznosił się wraz z porywami wichru, i opadał gdy wiatr zamierał. Przez chwilę próbowałam manipulować wiatrem tak, by dosłyszeć jakieś słowa, ale w dalszym ciągu do moich uszu docierała tylko melodia. Piękna melodia.
Ale pozostało mi tylko domyślać się, czy to na pewno nie był tylko wiatr.
***
Otworzyłam oczy. Piękny widok skrzącego się w promieniach wschodzącego słońca, śniegu, przywołał odległe wspomnienia. Uśmiechnęłam się.
Wstałam, otrzepując się z białego puchu. Nigdzie nie było widać Arkana.
Ledwie zrobiłam jeden krok, a tuż obok mnie spadł zając. Odruchowo odskoczyłam.
- Zajęczy deszcz, jak rozumiem? - spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się do Arkana.
- Nie gadaj, tylko jedz. - Był wyraźnie rozbawiony...
- Co się tak cieszy? - spytałam.
- Szczerze? - wylądował na gałęzi. - To, że mam do kogo otworzyć gębę.
Przeskoczył na większą gałąź, poprzednią prawie łamiąc.
- A więc... Co zamierzasz zrobić? - zagadnęłam, zabierając się do śniadania.
- Mówiłem już. Chcę wrócić, a jak się nie uda... Wrócę tutaj.
- Musi się udać. To nie do pomyślenia, by po prostu od tak cię porzucili.
Spojrzał na mnie znudzony.
- Nie sądzę, by to była ich wina. Nie ma co się użalać... Zmieńmy temat. - mruknął.
Rozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam o tym jak dołączyłam do watahy, o swoich przeżyciach i zdarzeniach ważniejszych, czy nawet takich, których wolałam sobie nawet nie przypominać. Sam też opowiedział coś o sobie.
Od przybycia w te strony nie czułam się taka... szczęśliwa? To chyba dobre słowo. Szczęśliwa.
Gdy zadałam sobie pytanie, dlaczego, odpowiedź przyszła sama.
Odnalazłam bratnią duszę.
***
- Dziękuje ci za wszystko, Leah. Postaram się wrócić.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Odleciał. Biała sylwetka, wyraźnie odcinająca się na błękitnym niebie, powoli, coraz bardziej się oddalała.

<C.D.N.>

Uwagi: "Niewiele" piszemy razem. "Rozgałęzienie" piszemy przez "e". "Mantykora" piszemy małą literą. Literówki.

środa, 20 grudnia 2017

Od Lind "Spełni się" cz. 2

Wrzesień 2020
Szczerze? Nie narzekałabym, gdyby dziś odwołano moją wieczorną wartę. Miałam znów pilnować górskiej granicy watahy, ale nie byłoby absolutnie żadnej różnicy, gdyby przydzielono mnie gdzieś indziej. Wszystko wyglądało tak samo tego dnia; zasłonięte falą deszczu z odciętym światłem słonecznym. Mogłam polegać niemal tylko i wyłącznie na zmyśle słuchu. Węch rejestrował już tylko wilgoć, a wzrok... szkoda gadać. Otaczają mnie najwyżej zamazane cienie. Niemiła atmosfera pracy, ale co mogę poradzić? M u s z ę  tu stać.
Co chwila odruchowo otrzepywałam się. Z każdym, choćby delikatnym powiewem wiatru, czułam straszliwe zimno. Mokre futro nie przydaje się praktycznie na nic. Zaczęłam przeskakiwać na lewo i prawo, próbując rozgrzać się chociaż trochę. Ciekawe, jak poznam, że mogę już wrócić do jaskini, aka prywatnego, krytego basenu, skoro nawet nie widać słońca - zastanawiałam się zniecierpliwiona. Decyzja zapadła: w najbliższych dniach zmieniam stanowisko.
Kiedy podjęłam próbę ochrony przed deszczem za pomocą wiatru, coś nagle rozbiło pusty, nic nie znaczący szum ulewy. Stosunkowo niedaleko stąd, uderzenie niedużych łap o zarośla i długie susy pośród podtopionych roślin. Ktoś OBCY przedziera się przez nasz teren. Zastygłam i natychmiast zaczęłam określać orientacyjnie położenie nieznanego jeszcze osobnika. Jest! Niewątpliwie zmierza do Lasu. Odkryłam jeszcze, że nie jest za wielki i porusza się na dwóch nogach. Intruz, którego mogę wyjątkowo dorwać. Tym razem nie będzie zabawy w informowanie Alf, warunki zbyt sprzyjają ukrywaniu się i niezauważonym działaniom nieprzyjaciół.
Trzy, dwa, jeden, START - zaśmiałam się w myślach i wystartowałam z miejsca w stronę szelestu pary łap. Wreszcie coś się dzieje podczas warty.  Szkoda tylko, że w taką pogodę, ale jak widać nie można mieć wszystkiego.
Oderwałam się nieco od ziemi, szczęśliwa, że tym razem szalony wicher postanowił pomęczyć inne tereny. Zyskałam dzięki temu pewną przewagę; nie będę ślizgać się po błocie, wpadać na powalone drzewa, ani brnąć w brudnej wodzie. Teren na razie pozostaje w miarę otwarty, w sam raz do niskiego lotu.
Mogłam skupić prawie całą uwagę na ruchu intruza. Przyspieszył. Zrobiłam to samo, ale na tyle ostrożnie żeby nie zostać zbyt szybko zauważona.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że już go widzę. Mrugałam oczami, próbując zgonić spływające po pysku krople. Drobna, zjeżona sylwetka na tle burego nieba, tylko tyle mogłam o nim powiedzieć. Za wszelką cenę próbował uniknąć kontaktu z większymi zbiornikami wodnymi. Kiedy zatrzymał się nad brzegiem zatopionej części pola, czy tam łąki, byłam pewna, że już go mam. Ten  jednak po sekundzie odbił się od ziemi i zaczął niezwykle sprawnie przeskakiwać z jednej oddalonej "wysepki" na drugą. Za zasłoną ulewy, moim oczom ukazał się niewyraźny zarys Zielonego Lasu. Nie, nie mogę pozwolić mu tam dotrzeć! 
Zaczęłam trochę niepokoić się faktem, że wciąż nie mogę dogonić tego stwora. Co gorsza, przez napięcie nie potrafiłam się skupić i złapać go po prostu wiatrem. A był moment, kiedy znalazł się dostatecznie blisko. Miałam wrażenie, że nie słyszę już deszczu, czy czegokolwiek innego, poza łomotaniem własnego serca. Stres sprawiał, że męczyłam się znacznie szybciej. Tymczasem Las znalazł się już zbyt blisko. Zacisnęłam zęby i nie patrząc na cokolwiek, użyłam całej dostępnej energii, żeby przyspieszyć i w końcu zacisnąć zęby na ogonie niezwykle zwinnego intruza.
Akurat wtedy trzasnął piorun. Bardzo blisko. Znów uderzył boleśnie w zmysł słuchu. Położyłam z cichym jękiem uszy i zanim odzyskałam orientację w terenie, zaryłam pyskiem o ziemię. To wyglądało na koniec pościgu za kimś, kto chyba nawet nie zauważył mojej obecności. Co mu się dziwić? Przecież od początku chciałam działać cicho. Chociaż tyle się udało.
Podniosłam pysk wypluwając błoto i kępy uschłej trawy. Obcy zniknął pośród drzew. Uderzyłam wściekła łapą w grunt. Nie miałam najmniejszej ochoty godzić się z porażką. To nie w moim stylu. Wstałam i ruszyłam w stronę lasu. W przyrodzie nic nie ginie, jest jeszcze szansa go znaleźć.
Jakaś jest. Zaczęłam truchtać na tyle, na ile pozwoliły mi siły. Ja nie przegrałam, nie przegrałam!
Ze zdziwieniem odkryłam, że korony drzew, niektóre wciąż przykryte kolorowymi liśćmi, są w stanie prawie całkiem zatrzymać deszcz. W tej części lasu, osłoniętej barwnym baldachimem, unosiła się niska mgła.
Cisza świdrowała mi w uszach. Kontrast z szumem prawdziwego wodospadu, był olbrzymi. Zastrzygłam uszami i zbliżyłam nos do ziemi. Jedynym śladem okazał się być delikatny zapach siarki, jednak zbyt szybko ginął w trawie. Dziwne...
Okolica uparcie zamilkła. Żadnego ruchu, żadnego nienaturalnego szmeru. Jakby nawet myszy stąd uciekły. Szłam dalej trasą, która wydała mi się tą właściwą. Znajdę go, znajdę - powtarzałam sobie.
Zatrzymałam się nad zalanym obniżeniem terenu. Tu parę pojedynczych kropel, raz po raz rozbijało nicość w powietrzu. Jeśli trop tu był, oto jego koniec. Rozejrzałam się jeszcze raz. Jak to ma działać?  Nie było jak uniknąć wody, jeśli nie potrafisz latać.
Obeszłam jeszcze kilka drzew w pobliżu, jednak to już nie zdało się na nic. Przysiadłam przy na wpół zatopionym, powalonym przez burzę pniaku. Poczucie, że już po wszystkim, uderzało co raz mocniej. Myślałam ze smutkiem, że w końcu będę musiała je przyjąć i wkrótce powiadomić o wszystkim  Alfy. Jedynie suchym słowem, bez żadnego jeńca.
Tak było, dopóki nie dostrzegłam światła wątłego płomyka, pośród gałęzi jednego z drzew. Przywarłam natychmiast do ziemi i chwilę obserwowałam zjawisko w milczeniu. Chyba nawet wstrzymałam oddech. Nie poruszyło się. Zaczęłam zbliżać się w jego stronę, prawie cała znikając w zaroślach. Momentami szurałam brzuchem po ziemi.
Im bliżej, tym większe czułam poddenerwowanie. Zatrzymałam się dopiero przy grubym pniu starego dębu. Na górze, nad płomieniem, siedział tamten intruz, teraz to nie ulegało wątpliwości. Nie powstrzymałam lekkiego, niebezpiecznego uśmiechu. W końcu. 
Miałam ochotę dokładnie przyjrzeć się przeciwnikowi, zanim uderzę, jednak gałęzie wszystko zasłaniały. Wygląda na to, że stad jeszcze się nie upewnię. Dobra, czas już żeby...
Nagle zawahałam się. Pojawiły się pytania. Czemu przestał biec? Już jest pewny, że znalazł dobrą kryjówkę? Poza otwartą przestrzenią? To po co mu takie światło?
Zauważyłam kątem oka jak opiera się o pień, szukając miejsca pod kolejnymi, nakrytymi liśćmi gałęziami.
On nie próbuje ukryć się przed wilkami... On ukrywa się przed deszczem!
Odgarnęłam mokrą grzywkę sprzed oczu. Nie chciałam dłużej znosić napięcia. Wszystko się zbyt komplikuje. Po prostu wypełnię wreszcie mój obowiązek! Wystrzeliłam w powietrze. Uniosłam się na wysokość badyla, na którym siedział dwunogi stwór. Byłam gotowa do walki, ale tylko przez jeden, bardzo krotki moment. Skupienie uleciało, kiedy dopiero z bliska rozpoznałam kim jest przemoczony intruz. Otworzyłam pyszczek, jednak zabrakło w nim słów, żeby wyrazić moje zaskoczenie. Kogo ja oszukuję? Powinnam raczej powiedzieć "szok".
Tak samo dopiero z bliska rozpoznałam blask Wichury Płomieni.

<CDN>

Uwagi: "Słońce" piszemy małą literą.

sobota, 2 grudnia 2017

Od Bony "Koniec tajemnic" cz. 1

wrzesień 2020
Krążyłam w okół terenu watahy, by sprawdzić czy jest tu jakieś jedzenie.
- Nic, zero, pustka! - krzyknęłam z zawodem w głosie.
Latałam przez dobre dwie godziny, lecz jak nic nie było, tak nie ma. Wylądowałam na szczycie Góry by odpocząć. Zauważyłam coś ciekawego.
Mianowicie jaskinię, ale nie smoczą. Co robić? Wchodzić czy nie? Wchodzę.
- Ale tu ciemno - syknęłam - Halo, czy ktoś tu jest?!
Po jaskini rozeszło się echo. Wzdrygnęłam się. Nagle poczułam ból. Upadłam. Potem była tylko ciemność...
*3 godziny później
Otworzyłam oczy. Moje ciało było sparaliżowane, ale to pewnie tymczasowo. Starałam się wstać, lecz za każdym razem upadałam.
Po dłuższym czasie wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
- Bona? - usłyszałam głos za plecami.
- Kto mówi?! - krzyknęłam.
- To ja, Baltica - moja siostra stałą za mną, a ja jej nie poznałam. Podbiegłam do niej i ją przytuliłam.
Nie widziałam jej przez dwa lat. Zaczęłam płakać.
- Bona, musimy stąd uciekać. On tu jest! - krzyknęła jak najciszej umiała. Zaczęła wychodzić na zewnątrz, a ja za nią. Zleciałyśmy z Góry.
- Ale kto tu jest? Chodzi ci o tatę? - spytałam przerażona. Moja przyszywana mama mówiła, że to on zabił mojego lisiego tatę.
Strach sprawił, że moje mięśnie się spięły. Biegłam przed siebie, nie patrząc co i jak. Moja siostra mnie zatrzymała.
- Bona, musimy poszukać Felisiti! Ona wie wszystko o naszej rodzinie! - zaproponowała Baltica. Ruszyłyśmy naprzód. Biegłyśmy przez las.
Biegnąc walnęłam głową o gałąź, która była nisko osadzona. Syknęłam i pobiegłam dalej. Zaczęło się robić ciemno, więc zatrzymałyśmy się, aby przespać się na drzewie.
Wskoczyłam na gałąź i poszłam spać...
* rano
Przeciągnęłam się i nagle spadłam. W ogóle zapomniałam, że spałam na drzewie. Wstałam i otrzepałam się z mokrych liści. Obudziłam Baltice i poszłyśmy dalej szukać Feli.
Zauważyłam zająca, więc zaczęłam za nim biec.
- Ej,wracaj tu! - krzyczałam za nim. Po dłuższym czasie go złapałam. Zajadałyśmy się nim jak byśmy nie jadły od roku. No trochę było w tym prawdy, ale my nie jadłyśmy od dwóch dni.
* sześć godzin później
Szłyśmy przez sześć i było już ciemno.
- Serio, jest już tak ciemno, a dopiero popołudnie - narzekałam, lecz Baltica dała i znak by być cicho. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Zawróciła i poszła nad strumyk, a ja za nią.

<C.D.N.>

Uwagi: Nadal źle zapisujesz tytuł op. Całę mnóśtwo literówęk (tak, zapisałam to celowo, bo dokładnie takie błędy popełniasz). Góra to nazwa miejsca. "Zauważyłam" piszemy przez "ż". Źle zapisujesz Spacje przy wypowiedziach. "Stąd" piszemy razem i przez "s". "Naprzód" piszemy razem. "Szłyśmy przez sześć i było już ciemno." - sześć czego? Szyszek? Gruszek? Brakowało o informacji na końcu op., że to nie koniec serii.

Od Moone "Krok w dorosłość"


wrzesień 2020

W końcu nadszedł ten dzień. Wymarzony przez uczniów - koniec szkoły. Stałam się już na tyle starsza, że zakończyłam podstawową naukę i weszłam w dorosłość. Wiązało się to też z innymi obowiązkami. 
 Mój przyjaciel Winteren nie powrócił, coś się z nim stało? Może uciekł, albo go wyrzucili? Nie wiem, jednak brakowało mi go. Zawsze szedł przy mnie, śmialiśmy się razem.
 Myśląc tak o tym przypomniało mi się, że powinnam iść do Alfy załatwić sobie jakieś stanowisko, oczywiście i tak musiało coś odwrócić moją uwagę. Zauważyłam barwnego ptaka o jaskrawych kolorach. Wyglądał on nietypowo. Spostrzeżony odleciał, a ja polecałam za nim rozwijając swoje skrzydła, które urosły stając się większe i silniejsze. Czułam jednak w głębi serca że to niezbyt dobra decyzja lecieć za nim.
 Wyrzuciłam tę myśl z siebie i wzbiłam się w powietrze tworząc podmuch wiatru tworzący kołysanie się trawy. Leciałam tuż za nim, wydawał z siebie dziwne dźwięki w ogóle nie przypominające śpiew ptaków. Po jakimś czasie stworzenie gwałtownie obniżyło lot. Ciągnęło mnie coś, żeby za nim polecieć.
- Hello my dear... - odezwał się czyjś głos, a ja z niego nic nie zrozumiałam prócz hello, które brzmiało podobnie do hej.
 Wpadłam w liście drzew, które zamortyzowały mój upadek. Właśnie, upadek. Nagle coś zablokowało mi skrzydła i nie mogłam nimi poruszać co skutkowało zaprzestaniem lotu. Po chwili ponownie miałam w nich czucie. Zeskoczyłam na ziemię, było tam ciemno. Żaden promyk słońca nie przedostawał się przez liście.
- My lovley wolf. - rzekł ponownie czyjś głos.
  Kręciłam się w kółko mając nadzieję, że kogoś zobaczę. Minęła chwila, aż poczułam na sobie dotyk czegoś. Nie umiałam opisać jakie to było w dotyku, lecz mogę powiedzieć, że wyglądało to jak czarny bardzo gęsty dym, który powoli osuwał się po moich łapach. Przestraszyłam się i próbowałam uciec odlatując stamtąd, ale nie miałam wystarczających sił, bo ta "ciemność" zabierała mi energię.
 Chciało to coś już mnie całkowicie pochłonąć, ale udało mi się wyrwać z jego macek. Kosztowało mnie to dużo wysiłku, dlatego biegłam trochę wolniej w kierunku powykrzywianych drzew. Biegłam przed siebie, nie wiedziałam nawet gdzie, aż w końcu znalazłam światełko w tunelu. Zwiększyłam tempo i zatrzymałam się przy wyjściu z lasu.
 Stanęłam jak wryta. Znałam to miejsce. Widziałam je dwa razy w szczenięcych latach. Wpatrywałam się w wielki dół zakrwawiony krwią moich przodków, nawiedzony nienawiścią i rządzą władzy. Wiedziałam, że mógł to być on i że nie ucieknę przed nim nigdy, ale czym później to się stanie, będzie lepiej dla innych. Obejrzałam się za siebie i spostrzegłam już ciemność idącą po mnie. Zobaczyłam w niej oczy i usłyszałam głuchy śmiech. Pobiegłam przed siebie i poleciałam.
 Zatrzymałam się przy jaskiniach, gdzie mogłam spotkać przywódczynię. Początkowo musiałam ominąć parę innych jaskiń, żeby znaleźć tą właściwą.
- Witaj, Moone. - powiedział Dante widząc mnie przed ich jaskinią.
 Już dawno do nich nie zaglądałam, ciekawe jak tam Navri, pewnie już coś podrosła. 
- Witam, co tam słychać? - przywitałam się, po czym spojrzałam za siebie słysząc jakiś dźwięk. 
- Wszystko w porządku, a gdzie idziesz?
- A idę załatwić sobie jakieś stanowisko, w końcu jestem już w takim wieku że mogę jakiś wybrać.
- Z takim wykształceniem jakie chciałabyś mieć? - spytał z uśmiechem na pysku.
 Porozmawiałam jeszcze trochę po czym ruszyłam dalej. Do Alfy miałam już niedaleko, wystarczyło przejść obok trzech większych jaskiń, które i tak nie były większe od jaskiń przywódców.
 Będąc już przed jamą, napotkałam tam Shena. Wydoroślał, zapewne stał się też silniejszy, dlatego zadzieranie z nim było już mniej zabawne. 
- O, witaj, moja niedroga. - powiedział basior od razu kiedy mnie zauważył.
 Wzrostem nawet mi dorównywał, bo byłam dość wysokim wilkiem. Rozłożyłam skrzydła, żeby pokazać, że ja nie jestem gorsza od niego, jak to zawsze próbował mi okazać.
- Oooh... wilczkowi skrzydełka urosły? Haha, żałosna jesteś. - odpowiedział, mówiąc jak do szczeniaka.
 Nie dość, że drażnił mnie swoją obecnością, to dodatkowo jeszcze musiał coś komentować. 
- Może już wydoroślejesz? Przydałoby się, a teraz spadaj stąd. - odpowiedziałam stanowczo próbując udawać opanowaną. 
- Co się tu dzieje? - spytała Alfa, wychodząc z jaskini. - Dlaczego sobie nadal dogadujecie?
 Od tych słów zapanowała cisza. Nikt nie chciał się do niczego przyznać. W końcu ja spytałam się Suzanny czy mogę z nią coś załatwić na osobności. Zgodziła się po czym zaprosiła mnie do swojej jaskini. Była bardzo duża i obszerna, największa w tej watasze. Dziwię się tylko tego, że nie przygarnie do niej wilków z Watahy Czarnego Kruka. Nawet wilkom z naszej watahy brakuje jaskiń! 
- No więc w jakiej sprawie do mnie przyszłaś. - zapytała Alfa.
- Chciałabym załatwić sobie jakieś stanowisko, bo jak wiesz, ukończyłam szkołę.
- A jakie sobie wybrałaś? Przypominam, że możesz mieć dwa.
- Chciałabym pełnić funkcję patrolu nadziemnego oraz mordercy.
Suzanna spoglądnęła na mnie mówiąc, że z takim wykształceniem nie wie co zrobić. Jednak po chwili rozmyślania zgodziła się, bo brakowało trochę wilków w patrolu, dlatego podziękowałam i wyszłam zadowolona.
Nastała już noc, zrobiło się troszeczkę chłodniej. Położyłam się gdziekolwiek, żeby odpocząć po ciężkim dniu.

 Uwagi: Pilnuj formatowania - porządnie się zepsuło. "Znaleźć" piszemy przez "ć". Nie "miejąc" tylko "mając". Nie "te miejsce", tylko "to miejsce". Powtórzenia! Popełniasz sporo błędów składniowych, a także... logicznych. Ale o co chodzi pisałam już na Skype, więc nie będę się powtarzać.