Dziś miałam grupę poranną. Po zbudzeniu się ze snu, od razu pognałam, że
tak powiem, do miejsca spotkania. Mieliśmy zaczekać na skraju Zielonego
Lasu, a później wybrać się nad Wodopój, gdyż dziś mieliśmy zapolować na
sarnę.
Po przybyciu był już tam Onurix, ten biały, skrzydlaty wilk, oraz Epona.
Brakowało już tylko Tsume, który powinien już tutaj być. Czekaliśmy
ukryci w krzakach. Rozległ się dźwięk, jakby ktoś złamał gałązkę.
Ostrożnie się odwróciłam. To był Tsume, kiedy zauważył, gdzie jesteśmy,
szybko do nas podszedł.
- Jak już wiecie, dziś polujemy na sarnę. Są one nieuważne, więc w
grupie łatwo będzie na nią zapolować. Za mną! – Podążaliśmy za naszym
dowódcą, a raczej się za nim skradaliśmy, tak naprawdę nie wiedziałam,
po co – przecież nie jesteśmy nad Wodopojem. Jednak nie mogłam podważyć
decyzji mojego przełożonego, więc posłusznie zrobiłam to, co kazał.
Wiatr nam sprzyjał, wiał w przeciwnym kierunku naszej wędrówki, więc z
powietrza można było wywąchać zapach zwierzyny. Mogliśmy przyspieszyć.
Tsume dał nam komendę, nakazującą ruszanie na swoje pozycje. Na
początku, byłam ja – jako goniąca. Sarna piła sobie spokojnie wodę
niczego się nie spodziewając. Teraz, zamiast się skradać, zaczęłam biec,
nakierowując ją do atakującego – Epony. Byliśmy dość zgraną grupą,
wadera dobrze spisała się w swojej roli, naskakując na oszołomione
zwierzę. Dołączył się Onurix, aż wreszcie Tsume. To właśnie on miał
pierwszeństwo do jedzenia zwierzyny. Oczywiście, jak na każdym
polowaniu, były warknięcia, czy "popychanki" – jednak ważne było to, że
polowanie się udało i można było posilić się sarną.
Uwagi: "Wodopój" to nazwa miejsca, więc piszemy ją z wielkiej litery. Spróbuj może pisać nieco dłuższe op., bo wiem, że z całą pewnością potrafisz. :)
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
wtorek, 2 lutego 2016
Od Yuki „Mroczny zamek” cz. 1
Siedziałam w swojej jaskini i myślałam nad swoim życiem. „Najlepiej
będzie dla mnie i dla świata jeśli
umrę” pomyślałam. Uciekłam od razu od myśli samobójstwa. Nie dość, że ona
mnie ciągle męczy, to jeszcze się jej boję. Postanowiłam się odświeżyć i
wyjść na dwór. Był wieczór. „Jak ja nie cierpię wiosny” nasunęła mi się
od razu myśl. Pełna niechęci poszłam w prawą stronę. Zaciskałam swoje
kły, gdy usłyszałam jakieś stworzenie. Po kilkunastu minutach zobaczyłam
zamek. Wyglądał dziwnie, dość niecodziennie. Był wybudowany z cegieł,
które pękały pod jego
ciężarem. „W końcu coś ciekawego” pomyślałam. Zobaczyłam grupkę wilków,
co szły obok mnie. Udało mi się usłyszeć jak mówią o tym zamku. Że on
jest nawiedzony. „Jeszcze lepiej” uśmiechnęłam się lekko. Spoglądałam w
spróchniałe drzwi zrobione z dość starego drewna by móc je wyłamać
kopnięciem. Ściemniło się zupełnie, więc weszłam do zamczyska. Gdy
weszłam do środka świece same się zapaliły. „Przenocuje w tym uroczym zameczku”
pomyślałam.
Zaczęłam zwiedzać to cudowne miejsce. Zapach stęchlizny, pajęczyny,
spadające kawałki starych
cegieł i myśl, że to zamczysko może się zawalić. Normalnie cud miód.
Plątałam się po pokojach dobre parę godzin. Gdy weszłam do jednego z nich, był w nim duży zegar. Wyglądał na bardzo stary. Świadczył o tym,
że w tym zamku musiał mieszkać człowiek. Wahadło
przemieszczało się od lewej do prawej, wydając przy tym dźwięk,
tyknięcie. Długa wskazówka co sześćdziesiąt tyknięć przesuwała się co
centymetr. Była blisko liczby dwanaście. Mniejsza wskazówka nie ruszała
się w ogóle, gdy się na nią patrzało. Lecz gdy patrzało się gdzie
indziej i długo to gdy spojrzało się na nią,
znowu była kilka milimetrów dalej. Mieściła się pomiędzy liczbą
jedenaście a dwanaście. Gdy obie wskazówki były już na liczbie dwanaście,
prawie zawału dostałam. Usłyszałam dzwonienie, BARDZO i to bardzo
głośne. Gdy skończyło dzwonić poczułam w pokoju czyjąś obecność. Gdy
obie wskazówki były już na liczbie dwanaście prawie zawału dostałam.
Usłyszałam dzwonienie, BARDZO i to bardzo głośne. Gdy skończyło dzwonić
poczułam w pokoju czyjąś obecność. Najeżyłam się i zaczęłam warczeć.
Odwróciłam głowę w stronę tego kogoś, a raczej czegoś… Stała przede mną
mała
waderka. Nuciła kołysankę, trochę straszną. Choć była po innym języku,
bardzo dziwnym i skomplikowanym. Czułam, że piosenka mimo wesołego rytmu
nie jest o czymś miłym. Po
ciele przeszły dreszcze. Szczeniak był siwej sierści. Okropnie
wychudzony. Choć na miejscu jego oczu były tylko puste oczodoły z
których wypływała czarna krew, czułam jego wzrok skupiony na mnie. Jego
ogon był tylko małym wyrostkiem z odrobiną czarnej sierści na końcu. Jej
łapy były posiniaczone jakby zadała się w bójkę z niedźwiedziem. Nagle
podniosła łapę. Nie mogła zbyt wysoko jej podnieść, bo układ kostny
wilka nie pozwala na uniesienie łapy do pyska, ale zrozumiałam, że
pokazuje na mnie. Jej łapa
się trzęsła. Dopiero teraz zauważyłam jej kość wystającą z palca.
Cofnęłam się i podkuliłam ogon. Nagle coś zaczęło ciągnąć mnie w tył.
Zdezorientowana odwróciłam głowę w tył, lecz co dopiero ją lekko
skręciłam, od razu dostałam skurczu. Mimo bólu zauważyłam dłonie
wychodzące ze ścian i chwytające za mój ogon. Poczułam czyiś oddech
przede mną. Odwróciłam głowę wprost. Wadera stała centralnie przede mną.
Gdy poczułam jej smród, od razu mnie mdliło. Chwilę po tym
poczułam mocne pociągnięcie na moim grzbiecie. To jedna z tamtych rąk, a
raczej łap pociągnęła mnie za sierść. Chwile po tym poczułam mocne
uderzenie w łeb.Otworzyłam
oczy. Byłam w małym pomieszczeniu. Głowa mnie bolała, jakbym została
uderzona łomem. Poczułam mocne ciśnięcie w nadgarstkach i stawach
skokowych. Byłam przykuta łańcuchem do ściany. W pokoju były tylko
łańcuchy i jedno krzesło. Ściany pokrywała ciecz przypominającą krew,
lecz to nie była krew. Drzwi były wyłamane w pół, jeden zawias wyrwany, a
drugi ledwo co trzymał się. Usłyszałam kroki z
korytarza. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie weszła kobieta, bez
włosów, z brązową skórą, pozbawiona twarzy i ubrana na biało. Nie nosiła
butów. W jednej ręce trzymała laskę, a w drugiej miskę z mięsem. „HA!
Pewnie mam być pupilkiem. Niech się ****. Co najwyżej opluje ją tą
breją” pomyślałam. Położyła miskę przede mną i usiadła na krześle.
Popatrzałam na breje. Jakaś galareta i pocięte zmielone mięso jak dla
niemowląt. Spoglądała na mnie oczodołami na znak, że mam
zjeść tą breje. Powąchałam to, od razu mnie zemdliło. Odsunęłam
pyskiem tą miskę, po czym ona mnie walnęła laską. Zawarczałam. Tym razem
mnie szturchnęła. Z niechęci podniosłam łeb i powąchałam to coś.
„Jeszcze nic gorszego nie jadłam” pomyślałam, po czym ugryzłam kawałek
zmielonego mięsa. Czułam się jak bym jadła grzyby - bez smaku, w dodatku
gumowate. Galaretka była jeszcze gorsza. Smakowała jak ryba polana
zgniłym jajkiem. Ona
wyszła, od razu wyplułam to coś. Popatrzałam w środek miski. Pomiędzy
kawałkami mięsa był uwięziony w galarecie klucz. Musiałam wylizać w
galarecie dziurę,
aby złapać klucz w pysk. Popatrzałam na łańcuch. Był tam zamek od klucza,
więc włożyłam klucz do dziurki i uwolniłam łapę. Poczułam ulgę w
łapie. Tak samo zrobiłam z resztą łap. Po chwili byłam już wolna.
Podniosłam się i otrzepałam z kurzu. "Muszę się stąd wydostać" nasunęła
mi się myśl. Nie znałam niczego, nawet drogi powrotnej z tego
pomieszczenia do wyjścia. Wzdrygnęłam się. Ten zamek pewnie ma z tysiąc
pokoi. Niepewna wyszłam na korytarz. Skuliłam ogon i położyłam uszy ku
grzbietowi.
Wychyliłam się lekko zza drzwi. Moim oczom ukazał się korytarz, korytarz
pełen kości i krwi. Zaczęłam iść wzdłuż niego. Zapowiadała się niezła
zabawa. Zaczęłam szukać drogi powrotnej.
<C.D.N. Jest to op. do przygody Mroczny Zamek. 55 linijek jak kazano>
Uwagi: Wciąż masz małe problemy z przecinkami... Co wy macie z tym "z ciemnianiem"? Pisze się razem i przez "ś". "obeność", "obeność", "obeność"... czy Tobie nie działa klawisz "c"? Ilość powtórzeń jest na tyle zatrważająca, że w połowie dałam sobie spokój z poszukiwaniem synonimów. "Jakbym" piszemy razem. "Skóra" piszemy przez "ó". "Stąd" pisze się przez "s" i w dodatku razem. "Odkluczyć" to nieprawidłowa forma.
<C.D.N. Jest to op. do przygody Mroczny Zamek. 55 linijek jak kazano>
Uwagi: Wciąż masz małe problemy z przecinkami... Co wy macie z tym "z ciemnianiem"? Pisze się razem i przez "ś". "obeność", "obeność", "obeność"... czy Tobie nie działa klawisz "c"? Ilość powtórzeń jest na tyle zatrważająca, że w połowie dałam sobie spokój z poszukiwaniem synonimów. "Jakbym" piszemy razem. "Skóra" piszemy przez "ó". "Stąd" pisze się przez "s" i w dodatku razem. "Odkluczyć" to nieprawidłowa forma.
Od Desari "Lawina piór na tle nadchodzącego starcia" cz. 2 (Cd. Yusuf)
Byłam wyprowadzona z równowagi i nie znałam powodu mojego zachowania, a
mianowicie spędzenia trzech godzin na niemym przekomarzaniu się z ledwie
znanym mi basiorem. Kiedy wreszcie nadszedł dzień, w którym
postanowiłam zaprzestać nieudanych prób stworzenia mikstury
przywracającej pamięć i wyjść na światło dzienne z ukrytej w mojej jamie
pracowni, Yusuf musiał nie dość, że naruszyć moją pilnie choć
samoistnie strzeżoną przestrzeń osobistą, to dodatkowo rzucił mi
wyzwanie, którego nie mogłam potraktować obojętnie. Miałam dziś w
planach odwiedzić Kiiyuko z zamiarem sprawdzenia jej stanu, złożenie
wizyty mojemu najdroższemu, mimo że jedynemu chrześniakowi i spotkanie
się z Kai'm, obdarzonego przeze mnie swego rodzaju sympatią. Traktowałam
go jako znajomego, zwłaszcza po ostatniej imprezie. Nadal pamiętam
przetańczone z nim piosenki. Okazuje się, iż taniec w wilczej skórze
jest dużo większym wyzwaniem od standardowego, choć całkiem
interesującym.
Zerknęłam na towarzyszącego mi basiora. Masywna kufa i rozbudowane mięśnie otulone trójkolorowym, grubym futrem. Grzywa, spod której wyłaniało się kilka warkoczyków, lśniący kolczyk w uchu i grzywka przesłaniająca oczy, których tęczówki skąpane były w moim ulubionym po fiolecie kolorze. Wyglądałam przy nim jak cień, dzięki mojej mizernej posturze i cienkiemu, rzadkiemu, na czarno ubarwionemu włosiu. Jedyne w czym mogłam się równać z samcem pod względem wyglądu była wysokość. W tej kategorii byliśmy identyczni, choć moje przydługie uszy wizualnie wywyższały mnie nad Yusufem. Następnie rozpoczęłam umysłową kontemplację na temat tego, skąd właściwie się znamy. Kilkakrotnie prowadziliśmy rozmowę w Wilczym Szpitalu, gdy przynosiłam tam zbędne mi zioła, czy wynalezione receptury na mikstury lecznicze, jednak nie rozwijaliśmy ich poza wymianę przepisów na napary czy tematu aktualnej pogody. Aż tu nagle zaproponował wspólne polowanie, wręczając wcześniej lilię. W innej sytuacji, pewnie instynktownie pomyślałabym jakie właściwości lecznicze ma podarowana mi roślina, lecz do tych kwiatów miałam słabość, a tym bardziej zdziwiło mnie, skąd wiedział jaka barwa zachęci mnie najbardziej. Dobrze Yus, gramy dalej, ale druga runda też należy do mnie.
- Prowadź, zanim twój żołądek zacznie trawić sam siebie. - mruknęłam, podnosząc się z siadu. Basior odetchnął z ulgą i ruszył w stronę Wrzosowej Łąki.
- I wice wersa, z tego co słyszę. - odpowiedział, strzygąc uchem wykręconym w stronę mojego brzucha, który również rozpoczął arię delikatnych pomruków. W końcu prócz snu, nawadniania i codziennego odświeżania się nie spełniałam żadnych czynności fizjologicznych w ostatnim czasie. Nie uraczyłam go odpowiedzią, tylko truchtem wyprzedziłam, smagając bezboleśnie ogonem po pysku w czasie wymijania. Już po chwili niczym niezaznajomione jeszcze z podłościami świata szczeniaki ścigaliśmy się w drodze na Łąkę.
- Wygrałam. - sapnęłam, siadając zmęczona na uśpionych pod warstwą zaschniętego w tym miejscu błota wrzosach.
- Chyba sobie żartujesz. - odrzekł zatrzymując się obok.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym żartowała? - spytałam grobowym tonem, by po chwili podnieść kąciki warg na widok jego zmieszanej miny. - Przegrałeś: idziesz polować. - dodałam już normalnie.
- To przecież ty jesteś szybsza, poradzisz sobie. - podpuszczał mnie.
- Dobrze, skoro nie możesz przyjąć do świadomości mojego zwycięstwa, zrobimy dogrywkę. Kto pierwszy zabije zająca. Start. - i zanim zdążył się zorientować czy zgodzić, ja już pobiegłam przed siebie wyszukując woni kłapoucha, który wczesną wiosną był łatwiejszy do znalezienia z uwagi na brak rozpraszających go zapachów kwiatów czy innych, zimujących jeszcze zwierząt. Wystarczyło mi kilka minut, by wyczuć przebywającego w zasypanej ostatnim, szarawym puchem norce. Zaczęłam kopać, jednak nim dotarłam do wnętrza podziemnego korytarza, zajęczak wyskoczył spod zaspy i pobiegł jak wystrzelony z procy. Obróciłam się z zamysłem pościgu, jednak zwierzę już wierzgało umierając w zaciśniętych szczękach basiora.
- Victoria. - wyznał, kładąc trupa na kępie trawy.
- Oszust. - odwarknęłam, biorąc się za jedzenie mojej zdobyczy. Nie zdążyłam nawet na dobre rozpocząć posiłku, gdy ten przysiadł obok pałaszując kolejne gatunkowo spokrewnione stworzonko, mrucząc mi smacznego, na co podziękowałam. Jedliśmy w milczeniu, zapewne oboje rozmyślając nad tym, iż ostatni okres głodowania zakończy się wraz ze zbliżającym ociepleniem. Mimo to, zima znajdowała się na pierwszym listu mej wyimaginowanej listy pór roku. Nic nie równa się z wypiciem gorącej herbaty po sesji medytacji na świeżym powietrzu przesiąkniętym spadającymi śnieżynkami.
- Nie powinieneś przebywać teraz w Wilczym szpitalu? - spytałam, chcąc jakoś przerwać ciszę.
- Mam dziś urlop, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
- A właściwie czemu zawdzięczam ten przeogromny zaszczyt, iż mogę spędzić czas w twoim towarzystwie? - zadałam kolejne pytanie przepełnionym ironią tonem.
- Nie pytaj. Korzystaj. - zaśmiał się cicho, na co ja dramatycznie wywróciłam oczami. I już miałam ochotę zrobić coś niezgodnego z charakterem mojej osoby, gdy usłyszeliśmy donośne wycie. Instynktownie odpowiedziałam zachrypłym głosem, co uzupełnił Yus dźwięcznym nawoływaniem. Zaraz potem bez wymiany zdań ruszyliśmy na poszukiwanie Alfy, chcąc dowiedzieć się, co było tak ważne, iż użyto tego sygnału. Właściwie, chętniej odwiedziłabym Kiiyuko, która swoją osobą przypominała mi, że to ja byłam głównym czynnikiem jej amnezji. Mimo wszystko Suzanna przypadła mi do gustu tylko z uwagi na jej rodziców, których darzyłam szacunkiem i nawiązką przyjaźni. Gdyby nie to, prawdopodobnie przypięłabym do niej łatkę leniwej, rozpieszczonej wadery bez zadatków na władczynię. Patrząc obiektywniej, wychowała się właściwie bez ojca, a przez młody wiek nie nabrała odpowiedniego doświadczenia. Nie mnie jednak oceniać kto powinien sprawować rządy, więc ospałym biegiem podążałam obok Yusa, który najwyraźniej kierował się w stronę największej jaskini watahy.
< Yus? Gra niestety przerwana >
Uwagi: Nie "strzygając", tylko "strzygąc".
Zerknęłam na towarzyszącego mi basiora. Masywna kufa i rozbudowane mięśnie otulone trójkolorowym, grubym futrem. Grzywa, spod której wyłaniało się kilka warkoczyków, lśniący kolczyk w uchu i grzywka przesłaniająca oczy, których tęczówki skąpane były w moim ulubionym po fiolecie kolorze. Wyglądałam przy nim jak cień, dzięki mojej mizernej posturze i cienkiemu, rzadkiemu, na czarno ubarwionemu włosiu. Jedyne w czym mogłam się równać z samcem pod względem wyglądu była wysokość. W tej kategorii byliśmy identyczni, choć moje przydługie uszy wizualnie wywyższały mnie nad Yusufem. Następnie rozpoczęłam umysłową kontemplację na temat tego, skąd właściwie się znamy. Kilkakrotnie prowadziliśmy rozmowę w Wilczym Szpitalu, gdy przynosiłam tam zbędne mi zioła, czy wynalezione receptury na mikstury lecznicze, jednak nie rozwijaliśmy ich poza wymianę przepisów na napary czy tematu aktualnej pogody. Aż tu nagle zaproponował wspólne polowanie, wręczając wcześniej lilię. W innej sytuacji, pewnie instynktownie pomyślałabym jakie właściwości lecznicze ma podarowana mi roślina, lecz do tych kwiatów miałam słabość, a tym bardziej zdziwiło mnie, skąd wiedział jaka barwa zachęci mnie najbardziej. Dobrze Yus, gramy dalej, ale druga runda też należy do mnie.
- Prowadź, zanim twój żołądek zacznie trawić sam siebie. - mruknęłam, podnosząc się z siadu. Basior odetchnął z ulgą i ruszył w stronę Wrzosowej Łąki.
- I wice wersa, z tego co słyszę. - odpowiedział, strzygąc uchem wykręconym w stronę mojego brzucha, który również rozpoczął arię delikatnych pomruków. W końcu prócz snu, nawadniania i codziennego odświeżania się nie spełniałam żadnych czynności fizjologicznych w ostatnim czasie. Nie uraczyłam go odpowiedzią, tylko truchtem wyprzedziłam, smagając bezboleśnie ogonem po pysku w czasie wymijania. Już po chwili niczym niezaznajomione jeszcze z podłościami świata szczeniaki ścigaliśmy się w drodze na Łąkę.
- Wygrałam. - sapnęłam, siadając zmęczona na uśpionych pod warstwą zaschniętego w tym miejscu błota wrzosach.
- Chyba sobie żartujesz. - odrzekł zatrzymując się obok.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym żartowała? - spytałam grobowym tonem, by po chwili podnieść kąciki warg na widok jego zmieszanej miny. - Przegrałeś: idziesz polować. - dodałam już normalnie.
- To przecież ty jesteś szybsza, poradzisz sobie. - podpuszczał mnie.
- Dobrze, skoro nie możesz przyjąć do świadomości mojego zwycięstwa, zrobimy dogrywkę. Kto pierwszy zabije zająca. Start. - i zanim zdążył się zorientować czy zgodzić, ja już pobiegłam przed siebie wyszukując woni kłapoucha, który wczesną wiosną był łatwiejszy do znalezienia z uwagi na brak rozpraszających go zapachów kwiatów czy innych, zimujących jeszcze zwierząt. Wystarczyło mi kilka minut, by wyczuć przebywającego w zasypanej ostatnim, szarawym puchem norce. Zaczęłam kopać, jednak nim dotarłam do wnętrza podziemnego korytarza, zajęczak wyskoczył spod zaspy i pobiegł jak wystrzelony z procy. Obróciłam się z zamysłem pościgu, jednak zwierzę już wierzgało umierając w zaciśniętych szczękach basiora.
- Victoria. - wyznał, kładąc trupa na kępie trawy.
- Oszust. - odwarknęłam, biorąc się za jedzenie mojej zdobyczy. Nie zdążyłam nawet na dobre rozpocząć posiłku, gdy ten przysiadł obok pałaszując kolejne gatunkowo spokrewnione stworzonko, mrucząc mi smacznego, na co podziękowałam. Jedliśmy w milczeniu, zapewne oboje rozmyślając nad tym, iż ostatni okres głodowania zakończy się wraz ze zbliżającym ociepleniem. Mimo to, zima znajdowała się na pierwszym listu mej wyimaginowanej listy pór roku. Nic nie równa się z wypiciem gorącej herbaty po sesji medytacji na świeżym powietrzu przesiąkniętym spadającymi śnieżynkami.
- Nie powinieneś przebywać teraz w Wilczym szpitalu? - spytałam, chcąc jakoś przerwać ciszę.
- Mam dziś urlop, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
- A właściwie czemu zawdzięczam ten przeogromny zaszczyt, iż mogę spędzić czas w twoim towarzystwie? - zadałam kolejne pytanie przepełnionym ironią tonem.
- Nie pytaj. Korzystaj. - zaśmiał się cicho, na co ja dramatycznie wywróciłam oczami. I już miałam ochotę zrobić coś niezgodnego z charakterem mojej osoby, gdy usłyszeliśmy donośne wycie. Instynktownie odpowiedziałam zachrypłym głosem, co uzupełnił Yus dźwięcznym nawoływaniem. Zaraz potem bez wymiany zdań ruszyliśmy na poszukiwanie Alfy, chcąc dowiedzieć się, co było tak ważne, iż użyto tego sygnału. Właściwie, chętniej odwiedziłabym Kiiyuko, która swoją osobą przypominała mi, że to ja byłam głównym czynnikiem jej amnezji. Mimo wszystko Suzanna przypadła mi do gustu tylko z uwagi na jej rodziców, których darzyłam szacunkiem i nawiązką przyjaźni. Gdyby nie to, prawdopodobnie przypięłabym do niej łatkę leniwej, rozpieszczonej wadery bez zadatków na władczynię. Patrząc obiektywniej, wychowała się właściwie bez ojca, a przez młody wiek nie nabrała odpowiedniego doświadczenia. Nie mnie jednak oceniać kto powinien sprawować rządy, więc ospałym biegiem podążałam obok Yusa, który najwyraźniej kierował się w stronę największej jaskini watahy.
< Yus? Gra niestety przerwana >
Uwagi: Nie "strzygając", tylko "strzygąc".
Subskrybuj:
Posty (Atom)