Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 2 lutego 2016

Od Shiry "Szczęśliwe Polowanie"

Dziś miałam grupę poranną. Po zbudzeniu się ze snu, od razu pognałam, że tak powiem, do miejsca spotkania. Mieliśmy zaczekać na skraju Zielonego Lasu, a później wybrać się nad Wodopój, gdyż dziś mieliśmy zapolować na sarnę.
Po przybyciu był już tam Onurix, ten biały, skrzydlaty wilk, oraz Epona. Brakowało już tylko Tsume, który powinien już tutaj być. Czekaliśmy ukryci w krzakach. Rozległ się dźwięk, jakby ktoś złamał gałązkę. Ostrożnie się odwróciłam. To był Tsume, kiedy zauważył, gdzie jesteśmy, szybko do nas podszedł.
- Jak już wiecie, dziś polujemy na sarnę. Są one nieuważne, więc w grupie łatwo będzie na nią zapolować. Za mną! – Podążaliśmy za naszym dowódcą, a raczej się za nim skradaliśmy, tak naprawdę nie wiedziałam, po co – przecież nie jesteśmy nad Wodopojem. Jednak nie mogłam podważyć decyzji mojego przełożonego, więc posłusznie zrobiłam to, co kazał. Wiatr nam sprzyjał, wiał w przeciwnym kierunku naszej wędrówki, więc z powietrza można było wywąchać zapach zwierzyny. Mogliśmy przyspieszyć. Tsume dał nam komendę, nakazującą ruszanie na swoje pozycje. Na początku, byłam ja – jako goniąca. Sarna piła sobie spokojnie wodę niczego się nie spodziewając. Teraz, zamiast się skradać, zaczęłam biec, nakierowując ją do atakującego – Epony. Byliśmy dość zgraną grupą, wadera dobrze spisała się w swojej roli, naskakując na oszołomione zwierzę. Dołączył się Onurix, aż wreszcie Tsume. To właśnie on miał pierwszeństwo do jedzenia zwierzyny. Oczywiście, jak na każdym polowaniu, były warknięcia, czy "popychanki" – jednak ważne było to, że polowanie się udało i można było posilić się sarną.

Uwagi: "Wodopój" to nazwa miejsca, więc piszemy ją z wielkiej litery. Spróbuj może pisać nieco dłuższe op., bo wiem, że z całą pewnością potrafisz. :)

Od Yuki „Mroczny zamek” cz. 1

Siedziałam w swojej jaskini i myślałam nad swoim życiem. „Najlepiej będzie dla mnie i dla świata jeśli umrę” pomyślałam. Uciekłam od razu od myśli samobójstwa. Nie dość, że ona mnie ciągle męczy, to jeszcze się jej boję. Postanowiłam się odświeżyć i wyjść na dwór. Był wieczór. „Jak ja nie cierpię wiosny” nasunęła mi się od razu myśl. Pełna niechęci poszłam w prawą stronę. Zaciskałam swoje kły, gdy usłyszałam jakieś stworzenie. Po kilkunastu minutach zobaczyłam zamek. Wyglądał dziwnie, dość niecodziennie. Był wybudowany z cegieł, które pękały pod jego ciężarem. „W końcu coś ciekawego” pomyślałam. Zobaczyłam grupkę wilków, co szły obok mnie. Udało mi się usłyszeć jak mówią o tym zamku. Że on jest nawiedzony. „Jeszcze lepiej” uśmiechnęłam się lekko. Spoglądałam w spróchniałe drzwi zrobione z dość starego drewna by móc je wyłamać kopnięciem. Ściemniło się zupełnie, więc weszłam do zamczyska. Gdy weszłam do środka świece same się zapaliły. „Przenocuje w tym uroczym zameczku” pomyślałam. Zaczęłam zwiedzać to cudowne miejsce. Zapach stęchlizny, pajęczyny, spadające kawałki starych cegieł i myśl, że to zamczysko może się zawalić. Normalnie cud miód. Plątałam się po pokojach dobre parę godzin. Gdy weszłam do jednego z nich, był w nim duży zegar. Wyglądał na bardzo stary. Świadczył o tym, że w tym zamku musiał mieszkać człowiek. Wahadło przemieszczało się od lewej do prawej, wydac przy tym dźwięk, tyknięcie. Długa wskazówka co sześćdziesiąt tyknięć przesuwała się co centymetr. Była blisko liczby dwanaście. Mniejsza wskazówka nie ruszała się w ogóle, gdy się na nią patrzało. Lecz gdy patrzało się gdzie indziej i długo to gdy spojrzało się na nią, znowu była kilka milimetrów dalej. Mieściła się pomiędzy liczbą jedenaście a dwanaście. Gdy obie wskazówki były już na liczbie dwanaście, prawie zawału dostałam. Usłyszałam dzwonienie, BARDZO i to bardzo głośne. Gdy skończyło dzwonić poczułam w pokoju czyjąś obecność. Gdy obie wskazówki były już na liczbie dwanaście prawie zawału dostałam. Usłyszałam dzwonienie, BARDZO i to bardzo głośne. Gdy skończyło dzwonić poczułam w pokoju czyjąś obecność. Najeżyłam się i zaczęłam warczeć. Odwróciłam głowę w stronę tego kogoś, a raczej czegoś… Stała przede mną mała waderka. Nuciła kołysankę, trochę straszną. Choć była po innym języku, bardzo dziwnym i skomplikowanym. Czułam, że piosenka mimo wesołego rytmu nie jest o czymś miłym. Po ciele przeszły dreszcze. Szczeniak był siwej sierści. Okropnie wychudzony. Choć na miejscu jego oczu były tylko puste oczodoły z których wypływała czarna krew, czułam jego wzrok skupiony na mnie. Jego ogon był tylko małym wyrostkiem z odrobiną czarnej sierści na końcu. Jej łapy były posiniaczone jakby zadała się w bójkę z niedźwiedziem. Nagle podniosła łapę. Nie mogła zbyt wysoko jej podnieść, bo układ kostny wilka nie pozwala na uniesienie łapy do pyska, ale zrozumiałam, że pokazuje na mnie. Jej łapa się trzęsła. Dopiero teraz zauważyłam jej kość wystającą z palca. Cofnęłam się i podkuliłam ogon. Nagle coś zaczęło ciągnąć mnie w tył. Zdezorientowana odwróciłam głowę w tył, lecz co dopiero ją lekko skręciłam, od razu dostałam skurczu. Mimo bólu zauważyłam dłonie wychodzące ze ścian i chwytające za mój ogon. Poczułam czyiś oddech przede mną. Odwróciłam głowę wprost. Wadera stała centralnie przede mną. Gdy poczułam jej smród, od razu mnie mdliło. Chwilę po tym poczułam mocne pociągnięcie na moim grzbiecie. To jedna z tamtych rąk, a raczej łap pociągnęła mnie za sierść. Chwile po tym poczułam mocne uderzenie w łeb.Otworzyłam oczy. Byłam w małym pomieszczeniu. Głowa mnie bolała, jakbym została uderzona łomem. Poczułam mocne ciśnięcie w nadgarstkach i stawach skokowych. Byłam przykuta łańcuchem do ściany. W pokoju były tylko łańcuchy i jedno krzesło. Ściany pokrywała ciecz przypominającą krew, lecz to nie była krew. Drzwi były wyłamane w pół, jeden zawias wyrwany, a drugi ledwo co trzymał się. Usłyszałam kroki z korytarza. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie weszła kobieta, bez włosów, z brązową skórą, pozbawiona twarzy i ubrana na biało. Nie nosiła butów. W jednej ręce trzymała laskę, a w drugiej miskę z mięsem. „HA! Pewnie mam być pupilkiem. Niech się ****. Co najwyżej opluje ją tą breją” pomyślałam. Położyła miskę przede mną i usiadła na krześle. Popatrzałam na breje. Jakaś galareta i pocięte zmielone mięso jak dla niemowląt. Spoglądała na mnie oczodołami na znak, że mam zjeść tą breje. Powąchałam to, od razu mnie zemdliło. Odsunęłam pyskiem tą miskę, po czym ona mnie walnęła laską. Zawarczałam. Tym razem mnie szturchnęła. Z niechęci podniosłam łeb i powąchałam to coś. „Jeszcze nic gorszego nie jadłam” pomyślałam, po czym ugryzłam kawałek zmielonego mięsa. Czułam się jak bym jadła grzyby - bez smaku, w dodatku gumowate. Galaretka była jeszcze gorsza. Smakowała jak ryba polana zgniłym jajkiem. Ona wyszła, od razu wyplułam to coś. Popatrzałam w środek miski. Pomiędzy kawałkami mięsa był uwięziony w galarecie klucz. Musiałam wylizać w galarecie dziurę, aby złapać klucz w pysk. Popatrzałam na łańcuch. Był tam zamek od klucza, więc włożyłam klucz do dziurki i uwolniłam łapę. Poczułam ulgę w łapie. Tak samo zrobiłam z resztą łap. Po chwili byłam już wolna. Podniosłam się i otrzepałam z kurzu. "Muszę się stąd wydostać" nasunęła mi się myśl. Nie znałam niczego, nawet drogi powrotnej z tego pomieszczenia do wyjścia. Wzdrygnęłam się. Ten zamek pewnie ma z tysiąc pokoi. Niepewna wyszłam na korytarz. Skuliłam ogon i położyłam uszy ku grzbietowi. Wychyliłam się lekko zza drzwi. Moim oczom ukazał się korytarz, korytarz pełen kości i krwi. Zaczęłam iść wzdłuż niego. Zapowiadała się niezła zabawa. Zaczęłam szukać drogi powrotnej.

<C.D.N. Jest to op. do przygody Mroczny Zamek. 55 linijek jak kazano>


Uwagi: Wciąż masz małe problemy z przecinkami... Co wy macie z tym "z ciemnianiem"? Pisze się razem i przez "ś". "obeność", "obeność", "obeność"... czy Tobie nie działa klawisz "c"? Ilość powtórzeń jest na tyle zatrważająca, że w połowie dałam sobie spokój z poszukiwaniem synonimów. "Jakbym" piszemy razem. "Skóra" piszemy przez "ó". "Stąd" pisze się przez "s" i w dodatku razem. "Odkluczyć" to nieprawidłowa forma.

Od Desari "Lawina piór na tle nadchodzącego starcia" cz. 2 (Cd. Yusuf)

Byłam wyprowadzona z równowagi i nie znałam powodu mojego zachowania, a mianowicie spędzenia trzech godzin na niemym przekomarzaniu się z ledwie znanym mi basiorem. Kiedy wreszcie nadszedł dzień, w którym postanowiłam zaprzestać nieudanych prób stworzenia mikstury przywracającej pamięć i wyjść na światło dzienne z ukrytej w mojej jamie pracowni, Yusuf musiał nie dość, że naruszyć moją pilnie choć samoistnie strzeżoną przestrzeń osobistą, to dodatkowo rzucił mi wyzwanie, którego nie mogłam potraktować obojętnie. Miałam dziś w planach odwiedzić Kiiyuko z zamiarem sprawdzenia jej stanu, złożenie wizyty mojemu najdroższemu, mimo że jedynemu chrześniakowi i spotkanie się z Kai'm, obdarzonego przeze mnie swego rodzaju sympatią. Traktowałam go jako znajomego, zwłaszcza po ostatniej imprezie. Nadal pamiętam przetańczone z nim piosenki. Okazuje się, iż taniec w wilczej skórze jest dużo większym wyzwaniem od standardowego, choć całkiem interesującym.
Zerknęłam na towarzyszącego mi basiora. Masywna kufa i rozbudowane mięśnie otulone trójkolorowym, grubym futrem. Grzywa, spod której wyłaniało się kilka warkoczyków, lśniący kolczyk w uchu i grzywka przesłaniająca oczy, których tęczówki skąpane były w moim ulubionym po fiolecie kolorze. Wyglądałam przy nim jak cień, dzięki mojej mizernej posturze i cienkiemu, rzadkiemu, na czarno ubarwionemu włosiu. Jedyne w czym mogłam się równać z samcem pod względem wyglądu była wysokość. W tej kategorii byliśmy identyczni, choć moje przydługie uszy wizualnie wywyższały mnie nad Yusufem. Następnie rozpoczęłam umysłową kontemplację na temat tego, skąd właściwie się znamy. Kilkakrotnie prowadziliśmy rozmowę w Wilczym Szpitalu, gdy przynosiłam tam zbędne mi zioła, czy wynalezione receptury na mikstury lecznicze, jednak nie rozwijaliśmy ich poza wymianę przepisów na napary czy tematu aktualnej pogody. Aż tu nagle zaproponował wspólne polowanie, wręczając wcześniej lilię. W innej sytuacji, pewnie instynktownie pomyślałabym jakie właściwości lecznicze ma podarowana mi roślina, lecz do tych kwiatów miałam słabość, a tym bardziej zdziwiło mnie, skąd wiedział jaka barwa zachęci mnie najbardziej. Dobrze Yus, gramy dalej, ale druga runda też należy do mnie.
- Prowadź, zanim twój żołądek zacznie trawić sam siebie. - mruknęłam, podnosząc się z siadu. Basior odetchnął z ulgą i ruszył w stronę Wrzosowej Łąki.
- I wice wersa, z tego co słyszę. - odpowiedział, strzygąc uchem wykręconym w stronę mojego brzucha, który również rozpoczął arię delikatnych pomruków. W końcu prócz snu, nawadniania i codziennego odświeżania się nie spełniałam żadnych czynności fizjologicznych w ostatnim czasie. Nie uraczyłam go odpowiedzią, tylko truchtem wyprzedziłam, smagając bezboleśnie ogonem po pysku w czasie wymijania. Już po chwili niczym niezaznajomione jeszcze z podłościami świata szczeniaki ścigaliśmy się w drodze na Łąkę.
- Wygrałam. - sapnęłam, siadając zmęczona na uśpionych pod warstwą zaschniętego w tym miejscu błota wrzosach.
- Chyba sobie żartujesz. - odrzekł zatrzymując się obok.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym żartowała? - spytałam grobowym tonem, by po chwili podnieść kąciki warg na widok jego zmieszanej miny. - Przegrałeś: idziesz polować. - dodałam już normalnie.
- To przecież ty jesteś szybsza, poradzisz sobie. - podpuszczał mnie.
- Dobrze, skoro nie możesz przyjąć do świadomości mojego zwycięstwa, zrobimy dogrywkę. Kto pierwszy zabije zająca. Start. - i zanim zdążył się zorientować czy zgodzić, ja już pobiegłam przed siebie wyszukując woni kłapoucha, który wczesną wiosną był łatwiejszy do znalezienia z uwagi na brak rozpraszających go zapachów kwiatów czy innych, zimujących jeszcze  zwierząt. Wystarczyło mi kilka minut, by wyczuć przebywającego w zasypanej ostatnim, szarawym puchem norce. Zaczęłam kopać, jednak nim dotarłam do wnętrza podziemnego korytarza, zajęczak wyskoczył spod zaspy i pobiegł jak wystrzelony z procy. Obróciłam się z zamysłem pościgu, jednak zwierzę już wierzgało umierając w zaciśniętych szczękach basiora.
- Victoria. - wyznał, kładąc trupa na kępie trawy.
- Oszust. - odwarknęłam, biorąc się za jedzenie mojej zdobyczy. Nie zdążyłam nawet na dobre rozpocząć posiłku, gdy ten przysiadł obok pałaszując kolejne gatunkowo spokrewnione stworzonko, mrucząc mi smacznego, na co podziękowałam. Jedliśmy w milczeniu, zapewne oboje rozmyślając nad tym, iż ostatni okres głodowania zakończy się wraz ze zbliżającym ociepleniem. Mimo to, zima znajdowała się na pierwszym listu mej wyimaginowanej listy pór roku. Nic nie równa się z wypiciem gorącej herbaty po sesji medytacji na świeżym powietrzu przesiąkniętym spadającymi śnieżynkami.
- Nie powinieneś przebywać teraz w Wilczym szpitalu? - spytałam, chcąc jakoś przerwać ciszę.
- Mam dziś urlop, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
- A właściwie czemu zawdzięczam ten przeogromny zaszczyt, iż mogę spędzić czas w twoim towarzystwie? - zadałam kolejne pytanie przepełnionym ironią tonem.
- Nie pytaj. Korzystaj. - zaśmiał się cicho, na co ja dramatycznie wywróciłam oczami. I już miałam ochotę zrobić coś niezgodnego z charakterem mojej osoby, gdy usłyszeliśmy donośne wycie. Instynktownie odpowiedziałam zachrypłym głosem, co uzupełnił Yus dźwięcznym nawoływaniem. Zaraz potem bez wymiany zdań ruszyliśmy na poszukiwanie Alfy, chcąc dowiedzieć się, co było tak ważne, iż użyto tego sygnału. Właściwie, chętniej odwiedziłabym Kiiyuko, która swoją osobą przypominała mi, że to ja byłam głównym czynnikiem jej amnezji. Mimo wszystko Suzanna przypadła mi do gustu tylko z uwagi na jej rodziców, których darzyłam szacunkiem i nawiązką przyjaźni. Gdyby nie to, prawdopodobnie przypięłabym do niej łatkę leniwej, rozpieszczonej wadery bez zadatków na władczynię. Patrząc obiektywniej, wychowała się właściwie bez ojca, a przez młody wiek nie nabrała odpowiedniego doświadczenia. Nie mnie jednak oceniać kto powinien sprawować rządy, więc ospałym biegiem podążałam obok Yusa, który najwyraźniej kierował się w stronę największej jaskini watahy.

< Yus? Gra niestety przerwana >

Uwagi: Nie "strzygając", tylko "strzygąc".