Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 2 lipca 2018

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 15

Maj 2020 r.
Shen zaprosił nas na swoje urodziny. Kończył tego dnia dwa i pół roku, tym samym wkraczając w dorosłość, o której tak lubił ostatnio mówić. Twierdził, że dzięki temu będzie mógł już robić wszystko, niczego mu nie zabronią i co najważniejsze - skończy naukę w wilczej szkole. Co prawda wyrażał jednocześnie smutek koniecznością rozstania ze mną i zaprzestania codziennych spotkań na lekcjach, ale obiecywał, że chce się jak najczęściej widywać i ma zamiar robić wszystko, byleby znaleźć choć chwilę na to.
Na samo przyjęcie zostałam zaproszona ja, Torance oraz Sakura. Shen poprosił, aby Moone na ten czas została czymś zajęta, byleby nam nie przeszkadzała. Nad przygotowaniami pracował nie tylko solenizant, ale i również Sohara. Jako, że Sakura również była zaproszona, a mieszkała wraz z innymi szczeniakami, poprosiła mnie i Torance byśmy po lekcjach udały się z nią na spacer, aby się nie nudziła.
Ostatnią lekcją tego dnia miała być logika. Dość żmudna, ale przynajmniej nieszczególnie wymagająca. Czekałyśmy, wygrzewając się w wiosennych promieniach słońca. Shen był zwolniony z lekcji. Wczoraj odbywał ostatnie godziny z nauczycielami, wszyscy się z nim żegnali...
- Kurczę, jakbym nie znała wieku Shena, to bym powiedziała, że ma niecałe dwa lata - wypaliła Torance.
- A mentalnie niespełna roczek - Roześmiała się Sakura.
- Nie mam pojęcia jak on sobie poradzi w dorosłym życiu - rzekła jeszcze Torance, kładąc głowę na łapach.
- Ja w sumie też... - odparła biała wadera.
- I ja - dorzuciłam. Teraz już nie uważano moich skromnych wypowiedzi jako cokolwiek dziwnego, mimo, że nadal robiłam to sporadycznie. Prawdopodobnie przywykli.
Znowu zrobiło się cicho. Leniwie machałyśmy ogonami, nawet nie mając chęci wychylenia głów ponad wysoką trawę. Uwielbiałam gdy jest ciepło. W końcu nie trzęsłam się jak osika, a moje wciąż dość krótkie futro świetnie wietrzyło skórę w gorące dni. Nie mogłam się już doczekać lata, które już niebawem miało nadejść. Nawet Aoki i Moone były zaskakująco spokojne. Leżały na plecach spory kawałek dalej i rozmawiały szeptem.
Niedługo potem przysłonił nas czyjś cień. Równocześnie obróciłyśmy pyski do nowo przybyłej osoby, by przekonać się, że tuż za nami stała nauczycielka logiki. Kątem oka zauważyłam, jak Sakura radośnie merda ogonem.
- Dzień dobry - zaczęła ze spokojem - Przepraszam za spóźnienie, miałam coś do załatwienia.
- Nie ma sprawy, przynajmniej szybciej zleci - wymamrotała Aoki. Suzanna zignorowała jej uwagę i zajęła stałe dla siebie miejsce: przysiadła na dość sporym kamieniu.
- Dzisiaj zajmiemy się kolejną zagadką logiczną. Tym razem możecie sobie wyobrazić, że leżycie na plaży, ogrzewacie się w przyjemnie prażącym słońcu...
Moone aż westchnęła. Rzeczywiście, wyobrażenie sobie tego nie było wcale aż takie trudne.
- ...i nagle słyszycie wołanie o pomoc. Podnosicie się z ziemi, ale nikogo nie widzicie. Krzyki ustają. Ponadto nie możecie ustalić, skąd wcześniej dobiegały. Gdzie się wybieracie?
- Może w najwyższy punkt? Stamtąd ładnie widać okolicę - zaproponowała Torance.
- Ach, zapomniałam wspomnieć. To teren tropikalny, plaża jest dość wąska, ale piaszczysta, woda słona, a rosnące nieopodal drzewa są palmami, na które trudno się wspiąć.
- Palmy...? - powtórzyła Moone.
- Drzewa, na których rosną kokosy, czyli takie dość duże orzechy, które mają w sobie sok. Drzewa te są pozbawione gałęzi, jednie na samej górze jest kilka okazałych liści.
Torance wyrwało się ciche "och". Zawsze interesowała się wszystkim co jej obce i nieznane.
- W pobliżu nie ma również żadnych wzniesień - dodała Alfa.
- No to... Chyba bym poszła na brzeg, bo często się zdarza, że ktoś się topi, choć nie wiem, jak trzeba być głupim, by nie umieć pływać - stwierdziła Aoki.
- I co byś zrobiła? Wciąż nikogo byś nie miała w polu widzenia.
- Biegałabym po brzegu tak długo, jakby ktoś się nie pokazał. Proste - furknęła.
- Nadal nikogo by nie było - powtarzała Suzanna.
- No to... nie wiem. Zanurkowałabym.
- Wtedy ze zdumieniem byś zobaczyła, że pod wodą są bardzo ciekawe okazy koralowców, rybek i strasznie dużo otwartych małży z perłami w środku. Nigdy wcześniej ich nie widziałaś.
- Chciałabym trochę pereł, podobno są dużo warte - odparła rozmarzona Aoki.
- A tam nie czasem ktoś się topił? - przypomniała Torance. Aoki albo jej nie usłyszała zbyt zajęta wyobrażaniem sobie ilości fortuny, jaką by mogła otrzymać za wymianę, albo zwyczajnie zignorowała tę uwagę.
- Ja to bym płynęła dalej i szukała tego kogoś - rzekła dumnie Sakura.
- I wtedy byś dostrzegła, że tuż za koralowcem niespodziewanie grunt się obniża i nie widać dna, jedynie ciemność. Jeśli się zachłyśniesz wodą, możesz łatwo iść na dno i nikt cię nie ocali. Ponadto nadal nie wiesz gdzie jest ten biedak.
- No to... chyba bym zawróciła - powiedziała niepewnie - Nie umiem pływać aż tak dobrze.
- Po wynurzeniu się nadal byś słyszała krzyki, ale nadal nie znała ich źródła. Jaki wniosek?
- Ten ktoś się nie topi, bo już dawno by był dostrzeżony albo poszedł na dno - wtrąciła Aoki.
- Bardzo dobrze. Co w takim razie dalej? - mówiła dalej nauczycielka.
- Ja to bym poszła do tych palem - oznajmiła Moone.
- Palm - poprawiła Suzanna - Las tropikalny to dżungla.
- No to do palm, do dżungli... I tam bym nasłuchiwała.
- Panowałaby cisza.
- Poszłabym dalej, starając się iść jak najciszej i nadal nasłuchiwała.
- Ja bym szła bliżej krawędzi dżungli, skoro na plaży było go słychać dobrze - wtrąciłam.
- Świetnie - pochwaliła Alfa - Po jakimś czasie okazało się, że pewien wilk leżał ukryty w krzakach i nie mógł się podnieść. Zaatakował go wielki jadowity wąż. Gad gdy tylko was dostrzegł, strasznie się zdenerwował. Rzucił się na was, chcąc również ukąsić.
- Uciekałabym na piasek, a później do wody. Węże chyba nie umieją pływać, a po piasku trudniej im sunąć - stwierdziła Torance.
- Jednak ten wilk nadal został w krzakach i nie wiecie w jakim jest stanie. Prawdopodobnie jeśli szybko nie pomożecie, może umrzeć w przeciągu kilku minut. Już wyglądał na bardzo słabego.
- Urwałabym trochę koralowca i rzuciła się na tego węża. Machałabym nim tam, by wgryzł się w koralowiec, zamiast we mnie - oznajmiła Moone.
- Dobra jest też taktyka skradania, w razie jakby był czymś zajęty. Wtedy by można go zabić - stwierdziła Torance.
- Sposoby pokonania go już zostawię w spokoju, w końcu macie to na innych lekcjach, w tym pierwszą pomoc. W każdym razie udało wam się, uratowałyście ukąszonego wilka - Uśmiechnęła się lekko Suzanna.
- Koniec lekcji? - zapytała leniwie Aoki.
- Koniec - odrzekła nauczycielka.
- O, to super - odparła Aoki, ale nie ruszyła się z miejsca. Zbyt wygodnie się jej leżało.
- To co? Idziemy się przejść? - zapytała Sakura. Skinęłyśmy zgodnie głowami - To gdzie, w Góry? Do imprezy Shena zostało jeszcze trochę czasu, a nie mamy przychodzić wcześniej.
- Możemy. Zawsze możemy trafić na jakąś kozicę... - zaczęłam, ale Torance mi przerwała, mówiąc dość przestraszonym głosem:
- Właśnie, macie dla niego prezent?
- W takim razie musimy upolować tę kozicę - stwierdziłam odrobinę znużona. Nigdy nie byłam na urodzinach, nie wiedziałam, że trzeba coś przynieść.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

Od Asgrima "Festyn trwa, a my pracujemy" cz. 2 (Cd. Chętny technik)

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Kwiecień 2021r
Wracałem właśnie z patrolu, kiedy postanowiłem zahaczyć o Wodopój. Błąkałem się po terenach całe popołudnie okropnie ubolewając, że nie mogę się przydać jakoś bardziej. Moja trasa przebiegała przez Wrzosową Łąkę oraz Zielony Las – czyli na dobrą sprawę wszystkie tereny, na których coś się dzieje. I to miało sprawić, że będzie ciekawiej? Hm, no zwykle tak, ale akurat dzisiaj niekoniecznie.
Kiedy mijałem Wrzosową Łąkę, widziałem, że nastrój nie jest tam zbyt pozytywny. Powinien się tam wówczas odbywać koncert i z tego co wiem, dużo wilków cieszyło się na samą myśl o nim. W sumie ja też miałem nadzieję na posłuchanie muzyki i obserwowanie z wesołym uśmiechem na pysku, tańczące wilki. Czego się dowiedziałem, kiedy tylko tam dotarłem? Koncert odwołany przez problemy z zasilaniem. No, jakżeby inaczej. I żebym chociaż mógł jakoś pomóc, ale nie... As jak zawsze się spóźnił i przyszedł, kiedy wszystko znowu działało.
- Idiota – mruknąłem do siebie.
Tak bardzo chciałem się przydać do czegoś. Festyn był dla mnie niesamowitym przedsięwzięciem i po prostu musiałem być jego częścią. I to z jakąś ciekawszą robotą niż pilnowanie, żeby zalane w trzy ogony wilki trafiły bezpiecznie do swoich jaskiń. Nie powiem, bywało to bardzo interesującym zajęciem, ale niektóre sytuacje - „Ja jezdę trześfy przecie”, przykładowo – zaczynały być bardzo nużące. Poza tym, ostatnio nawdychałem się tyle alkoholowych oparów, że sam nie mam zamiaru tykać czegokolwiek mocniejszego niż piwo, a to i tak rzadko. Nie to, żebym nie miał mocnej głowy, co to to nie. Z pewnością wygrałbym zawody w piciu i trzymałbym się świetnie.
Pod warunkiem, że byłyby to zawody w piciu wody – pomyślałem wykrzywiając lekko pysk, by niemal natychmiast wyszczerzyć zęby w wesołym uśmiechu.
W każdym razie mój patrol dobiegał końca – zresztą tak samo jak i dzień – a ja zamierzałem napić się chociaż trochę wody doskonale wiedząc, że nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, by zakupić coś innego w barze. Zresztą, i tak wątpiłem, że zarobione gwiazdki wydam na losy, które mnie bardzo ciekawiły. Nie mogłem się doczekać chwili, kiedy będę czekał w niecierpliwości aż się dowiem, co wygrałem. Ta chwila nieświadomości będzie cudowna – czułem to.
As, skup się – pomyślałem podchodząc do Wodopoju. Skała, który go otaczała była mokra od skapującej z pysków wody. Wodopój był czystym wybawieniem dla wilków na kacu, więc byłem mile zaskoczony, kiedy zauważyłem, że nie ma tutaj kolejnej pijanej istoty.
- Dzięki niech będą Eydis – powiedziałem wzdychając z radością. Nie miałem najmniejszej ochoty na pomoc kolejnej osobie, która nie wie, kiedy powinna przestać chlać. Gardziłem takimi wilkami. Nie myślały o konsekwencjach tego, pili ciesząc się chwilą, a potem narzekali, że umierają i to oczywiście wina alkoholu. Owszem, alkohol ma swój ogromny wkład, ale przede wszystkim szkodził im ich brak umiaru w nim. Czy było warto? Nie wiedziałem.
Zniżyłem pysk i zanurzyłem język w chłodnej wodzie. W dalszym ciągu nie mogłem wyjść z podziwu nad tym miejscem. Jak zwykła woda mogła sprawić, że nagle wszystko wydawało się lepsze? Pobudzić niczym najlepsze ziarna guarany?
Kiedy skończyłem pić, wstałem i skierowałem kroki w stronę Zielonego Lasu. Po drodze mijałem naszą „małą” leśną restaurację. Muszę przyznać, że moi koledzy technicy wykonali świetną robotę. Stoły były poustawiane w niedużej, a jednak wystarczającej by dać nieco prywatności odległości. Na każdym z nich były słoiki ze świetlikami oraz kwiaty, które musieliśmy codziennie lub - jeśli chodzi o niektóre gatunki – po kilku dniach, odnosić do Wilczego Szpitala, ewentualnie kuchni. Te z których nie dało się nic wykrzesać mówiły pa-pa, ale jednak wiele z nich okazywało się być bardziej pożyteczne i miało inne zastosowania niż ładne wyglądanie.
Restauracja szykowała się powoli do zamknięcia. Yuki chodziła wokół stolików i zgarniała z nich talerze, miski i kubki. Jeśli ktoś coś jeszcze chciał, zgarniała zamówienie i wracała do kuchni. Niemal od razu, kiedy ją zauważyłem, postanowiłem nie wchodzić jej w drogę. Chociaż bardzo ładna, wadera była dość niebezpieczna. Zresztą, jej śliczne jaskrawozielone oczy błyszczały w taki sposób, że trochę się jej bałem. Gdyby chciała pokonałaby mnie w walce bez jakiegokolwiek wysiłku. Czułem do niej chyba jeszcze większy respekt niż do Suzanny.
Szedłem dalej starając się uniknąć przejścia obok czarnej wadery. Gdy ta to spostrzegła, parsknęła śmiechem.
- Boisz się mnie, mały?
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, Yuki, ale muszę iść. Wrócę później ogarnąć kwiatki, dobra?
Kiedy jej odpowiadałem, nawet głos mi nie zadrżał. Może mówiłem na początku trochę niepewnie, ale to wina... Nieważne czego. W każdym razie nie bałem się jej, nieważne, że niedawno mówiłem coś innego. Kłamałem, a teraz nie. Jestem świetnym aktorem, tak, zdecydowanie tak.
Wadera na szczęście odpuściła i mogłem iść już spokojnie ku części lasu niezagospodarowanej przez festyn. Miałem zamiar iść do Wodospadu i zmyć z siebie zapach alkoholu, który przylgnął do mnie przez tych pijaków.
Nagle usłyszałem czyiś głos. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, jednak ruszyłem w stronę, z której się wydobywał. Odbijała ona lekko w prawo od najszybszej ścieżki do Wodospadu, ale co tam.
- Za wykonanie konkretnego zadania otrzymujesz kilka kart – mówił głos, który po chwili dopasowałem do jego właściciela. - Kompletne kolekcje można wymienić na nagrody.
Dostrzegłem postać Joela zza krzaków. Był zmieniony w człowieka i pokazywał coś komuś o niskim wzroście. Jak wnioskowałem po głosie, jakiejś wilczycy.
- Karty mówisz? - wadera wychyliła się tak że dostrzegłem kolorową grzywkę. Lind, na pewno to była ona. - Wygrałam kilka w losowaniu...
- Zbieranie ich jest dość ciekawe. Powinnaś spróbować – odpowiedział Joel.
- Jeśli znajdę czas, to czemu nie?
Niespodziewanie mężczyzna odwrócił się.
- A ty, Magnus? Masz jakieś?
Dopiero gdy Jo zwrócił się do niego, dostrzegłem ludzką postać skrywającą się za drzewem. Pan Idealny też tutaj jest? Czyli pracują, bo ten gostek nie byłby tutaj i nie rozmawiałby z nimi, gdyby nie chodziło o pracę.
- Nie.
Gdy tylko się odezwał, postanowiłem się wtrącić. Siedzenie w ukryciu nie było zbyt pasjonujące i gdyby mnie dostrzegli, to... Cóż wolałbym nie tłumaczyć się przed nimi, czemu to robiłem.
- Cześć wam! Co porabiacie? - zawołałem wychodząc z zarośli.
Joel przywitał się krótkim „Czołem”, a Magnus jedynie skinął głową. Typowe.
- Hej. Musimy upolować coś do kuchni. Jelenie zostały skradzione i nie mamy zbyt dużych zapasów mięsa – odpowiedziała Lind.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem.
- Mogę wam pomóc? - spytałem.
Magnus skrzywił się lekko słysząc moje pytanie. Chyba mnie nie lubił. Upsik. Jak mi przykro... A nie chwila, jednak nie jest. Pan Pracowity i Idealny działał mi na nerwy odkąd go poznałem, zresztą pewnie ze wzajemnością. Cóż, bywa.
- Jasne – powiedział Joel z wesołym uśmiechem na pysku.
Wyszczerzyłem zęby, na co Magnus odpowiedział przewróceniem oczu. Nieładnie, proszę pana. Gdzie pańska kultura?
Wiedziałem, że jestem wredny, ale nie mogłem na to nic poradzić. A nawet gdybym mógł, to bym nie chciał. Zresztą, wątpiłem, by ten geniusz potrafił czytać myśli. A nawet gdyby umiał, to byłby zbyt kulturalny, żeby tą moc wykorzystać. Nawet na mnie.
- Węszymy tutaj? - rozejrzałem się dookoła.
- Możemy, jednak dobrze byłoby się przemieszczać, żeby szybciej coś odnaleźć – odpowiedziała Lind.
- Spróbujmy też się rozdzielić – głos zabrał Magnus. Podskoczyłem zaskoczony, co reszta towarzystwa skwitowała dziwnym spojrzeniem. Co ja poradzę, że nie spodziewałem się, że on cokolwiek powie? Czasem zapominałem, że ten gościu nie jest niemową.
- Dobry pomysł. Dajcie znać, kiedy coś znajdziecie. I chłopaki? Będziecie szukać w tej formie? - Lind zmierzyła spojrzeniem ludzkie sylwetki Magnusa i Joela.
- Ach, faktycznie – Joel zerknął na swoje ręce i zaczął się zmieniać z powrotem w wilka o budyniowym futrze.
Magnus nawet się nie odezwał tylko od razu zabrał się za zmianę postaci. Zerknąłem na białą wilczycę, która obserwowała z zafascynowaniem jak kończyny naszych kolegów się skracają, wyrasta im ogon, a ciała zaczyna pokrywać futro. Niesamowity widok.
- Dobra, możemy zaczynać.
Obwąchiwałem kępę krzaków koło jednej z niższych sosen. Tereny, które wybraliśmy nie były ostatnio odwiedzane przez żadną zwierzynę, więc nic dziwnego, że szło nam niezbyt dobrze. Nie mieliśmy ochoty szukać z pomocą tropów sprzed kilku godzin, ale jeśli nie znajdziemy nic świeższego, chyba będziemy do tego zmuszeni.
- Mam.
Podniosłem łeb zaciekawiony. W końcu coś.
- Nie gadaj – powiedziałem czując jak na mój pysk wstępuje uśmiech.
- To grupa zająców. Była tutaj stosunkowo niedawno – zignorowała mnie Lind.
Jo podszedł do samicy i obwąchał ziemię obok niej. W końcu skinął głową i przyznał jej rację.
- Prowadź – wskazał łapą na stronę, z której miał wydobywać się zapach. Zanim Lind zaprotestowała, odezwał się ponownie – Ty to znalazłaś.
Taki argument zdawał się rozgromić wilczycę, która ruszyła za zającami mającymi pecha się na nas natknąć. Ja i dwóch pozostałych basiorów szliśmy za Lind w niezwykłej ciszy. Ślad był serio świeży i nie chcieliśmy przestraszyć zwierzątek niepotrzebnymi hałasami, których nawiasem mówiąc i tak było już sporo. Jo i Magnus często się potykali, co było całkowicie inne od tej gracji, którą się cechowali w postaci ludzkiej. A ja? Ja jako totalny mistrz skradania się po prostu musiałem nadepnąć na każdą kruchą gałązkę, na każdy ostały się z zeszłego roku liść.
Widziałem, że Lind powstrzymuje się od komentarza słysząc odgłosy towarzyszące naszemu poruszaniu się. Chyba spodziewała się, że i tak się staramy.
- Stójcie – Lind powiedziała to najciszej jak mogła – Są tutaj.
Uniosłem pysk, żeby zobaczyć coś zza sylwetek Joela i Lind, jednak nie szło mi zbyt dobrze. Bojąc się, że jeśli będę się za bardzo wychylać, stracę równowagę, dałem za wygraną.
Wycofaliśmy się kawałek, żeby obgadać strategię. Z tego co wiedziałem żadne z nas nie było wybitne w polowaniach, więc wcześniejsze dogadanie się co i jak, to była nasza szansa, że w ogóle się uda.
Niezbyt wiedzieliśmy w jaki sposób przeprowadzić ten atak, zwłaszcza teraz, kiedy było nas czworo – zwyczajna grupa do polowania liczyła trzy osoby. Czułem się przez to trochę źle. Może niepotrzebnie się wtryniałem?
- Proponuję, żeby dwie osoby naskoczyły zające z dwóch stron i popędziły je w stronę dwóch innych, które przeprowadzą atak. Coś podobnego do tego, co zrobiliśmy wcześniej z tymi łaniami – odezwał się Jo.
- Łaniami? - wtrąciłem, zanim ugryzłem się w język.
- Wcześniej trochę polowaliśmy – Lind machnęła łapą – Dobry pomysł. Magnus, co o tym myślisz?
- Możemy spróbować.
No tak. Pan Idealny był w grupie polowań i to on był najbardziej obeznany. Biorąc pod uwagę jego sposób poruszania się było to trochę zabawne. Ciekawe, czy upolował kiedyś jakieś zwierzę potykając się i wpadając na nie zmienił się człowieka, żeby przygnieść go swoim ludzkim ciałem?
Joel i Lind spojrzeli na mnie, więc czym prędzej skinąłem głową. Pomysł nie był zły. Miałem jedynie nadzieję, że go nie spapram. Co prawda polowałem lepiej, ale i tak nie byłem wybitny w tej dziedzinie. Tyle dobrego, że moją nauczycielką nie była Yuko, która zwykle uczy tego przedmiotu. Ze względu na to, że jestem dorosły muszę szkolić się sam lub z pomocą chętnego wilka, w moim przypadku była to Tori.
- Ja i Magnus będziemy goniącymi. Jo i As, przeprowadzicie atak. Może być? - wilczyca zmierzyła nas spojrzeniem. Była jedyną samicą w towarzystwie i zdecydowanie to ona tutaj dowodziła. W sumie to chyba lepiej, bo gdybym to ja miał dowodzić – albo Magnus – nie skończyłoby się to dobrze.
Przytaknęliśmy. Trochę obawiałem się, że coś zepsuję, ale nie mogło być tak źle. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Wróciliśmy się do naszych kochanych zajączków, które grzecznie stały i pogryzały świeżą trawę. Lind i Magnus od razu się rozdzielili. Każde z nich obeszło zwierzątka i miało naskoczyć je z dwóch różnych stron. Ja i Jo schowaliśmy się w krzakach i czekaliśmy, aż tamci skierują zające prosto na nas.
Już po chwili biała wilczyca i grafitowy samiec wyskoczyli ze swojej kryjówki. Zdezorientowane zwierzątka wyczuwając zagrożenie z ich strony, zaczęły uciekać w stronę, która wydawała się być najlepszą drogą ucieczki. W stronę prawdziwego zagrożenia, na co ich małe móżdżki jeszcze nie wpadły.
Lind i Magnus poganiali chwilę zające. Kiedy te były już całkowicie przerażone i kicały z szybkością, o jaką bym je nawet nie posądzał, wkroczyliśmy do akcji my. Nie musieliśmy zbyt wiele robić - zdezorientowane zwierzaki miały problem z wyhamowaniem i praktycznie na nas wpadły. Złapałem swojego za gardło i szybkim ruchem przegryzłem tętnicę. Ledwo powstrzymałem się, żeby nie krzyczeć z radości. Udało mi się! Nie schrzaniłem tego!
A co się będę – pomyślałem prawie nieprzytomny ze szczęścia. Wypuściłem zwierzę z pyska i zacząłem nad nim tańczyć. Reszta techników patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Nie spodziewali się, że umiem tak wywijać czy co? Phi, oczywiście, że byłem fenomenalnym tancerzem.
Cieszyłem się jak szczeniak, ale to pierwszy raz, kiedy wyszło mi od razu i... No powiedzmy, że byłem z siebie tak dumny jak nie byłem od bardzo dawna.
- Stary, co to miało być? - zapytał Jo, kiedy się uspokoiłem. Na jego pysku dostrzegałem pełen rozbawienia uśmiech.
- Taniec, oczywiście – odpowiedziałem nie wiedząc o co mu chodzi.
Basior roześmiał się.
- Przydałby ci się jakiś kurs, wiesz?
Prychnąłem. Nie mogło mi pójść tak źle, no ej. Spojrzenie na samca dało mi jednak jasny znak, że może nie wyszło to aż tak pięknie jak myślałem, ale postanowiłem to olać. Wiedziałem też, że basior nie chciał być wredny, więc tym bardziej jego słowa nie zepsuły mi humoru.
Pan Idealny odchrząknął próbując zwrócić na siebie uwagę. Przewróciłem oczami i spojrzałem na niego wyczekująco.
Czego chcesz?
- Przenieśmy je już lepiej do kuchni. Im świeższe, tym lepsze.
- Ta, jasne – schyliłem się po mojego zająca. Lind podniosła drugiego z pomocą wiatru.
- My je możemy wziąć, nie, Magnus? - odezwał się nagle Jo.
Zerknąłem na niego i zobaczyłem, że stał się na powrót człowiekiem. Przeniosłem wzrok na drugiego basiora, który właśnie kończył się zmieniać. Już po chwili stało przed nami dwóch mężczyzn. Jeden z nich, ten wyższy o jasnobrązowych włosach – Joel – wziął w swoje dziwaczne ła... ręce zająca, który unosił się w powietrzu. Odstawiłem swoją zdobycz na ziemię i wycofałem się, żeby Magnus mógł go zabrać.

- To co teraz?
Odnieśliśmy już zające. Dwie wilczyce, które zajmowały się kuchnią, podziękowały nam za nie i niemal od razu zaczęły się naradzać się w jaki sposób mogłyby je dodać do menu restauracji. Nasza czwórka natomiast odeszła kawałek dalej.
- Obiecałem Yuko, że jeszcze dzisiaj ogarnę te kwiatki. Także ja zostaję. Jak wy, to nie wiem – powiedziałem wskazując łapą na najbliższy wazon z więdnącymi już roślinkami.

<Ktoś z ekipy techników?>

Uwagi: Brak.

Od Valkoinen "Zaczynamy problemy" cz.1 (CD. Asgrim)

Maj 2021
Otworzyłem oczy najszerzej jak tylko umiałem i rozglądnąłem się po okolicy. Gdzie ja tak właściwie się znajduję? Zadałem sobie pytanie, na które nie znałem jakiejkolwiek odpowiedzi. Wciągnąłem powietrze nozdrzami i poczułem zwyczajny zapach lasu. Nie, on nie może być zwyczajny, tutaj cuchnie, albo, może to po prostu ja śmierdzę, jakby ktoś wrzucił spleśniałego śledzia do błota? Przejechałem nosem po mojej łapie, niestety to właśnie ode mnie czuć ten smród. Podciągnąłem się na lewej łapie do pozycji stojącej. Nie mam bladego pojęcia ile tu leżałem, ale wiem, że zdecydowanie za długo, skoro wszystkie stawy są jakby zardzewiałe. Dawno nic tak bardzo mnie nie bolało. Cichutko zaskomlałem, czując niesamowicie piekący ból w prawej części ciała, dokładniej w łapach. Były calutkie zabrudzone w jakiejś czarnej mazi, cokolwiek to jest. Zacząłem sobie przypominać wszystkie wydarzenia ostatnich, niech pomyślę, nie wiem nawet czego. Kompletnie zgubiłem rachubę czasu w tych wszystkich, no może jednak dniach, jak nie nawet tygodniach.
Musiałem szybko znaleźć jakąś wodę. Nie dość, że wydzielam jakiś aż przykry zapach, to jeszcze całe gardło ściska mnie od pragnienia wypicia chociaż kropli. Wypiłbym nawet benzynę. Ponownie wciągnąłem powietrze, tym razem kierując pysk raczej w lewą stronę, gdzie nie musiałem mieć niemiłej randki ze śledziem. Delikatnie wyczuwałem niewielkie raczej źródełko wody, nie mogłem liczyć na coś więcej w tych górach, mimo że znajdowałem się u ich stóp. Ruszyłem średnim raczej jak na mnie tempem, bo muszę przyznać, że biegam i tak średnio. Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór. Jasne, tylko tego pragnę. Dobrze, że nie widzi mnie żadna nieziemska wadera, chociaż może i bez tego by mi się nie oparła? W końcu rzadko widzi się kogoś takiego jak ja.
W pewnym momencie zacząłem być niesamowicie głodny, jednak nie wyczułem krwi żadnej ofiary. No cóż, muszę zjeść jakieś leśne owoce, cokolwiek bym chciał, nic innego mi nie pozostaje. Mogę jeszcze biec dalej i szukać, ale kto powiedział, że tam będą chociaż jeżyny? Biegłem dalej i rozmyślałem o mojej przeszłości i co teraz będę robił. Nie zauważyłem momentu, w którym kończył się klif, więc chcąc nie chcąc niespodziewanie trafiłem do lodowatej wody. Mimo, że wokół było w miarę ciepło jak na tą porę roku, jakieś co najmniej piętnaście stopni, to przeszedł mnie zimny dreszcz. Zacząłem wypuszczać powietrze nosem, byłem o krok od utopienia (jaka to by była strata). Wynurzyłem się z teraz już chłodnawej wody i zacząłem się trząść. Ocierałem się o korę najbliższego drzewa. Już nie obchodziła mnie moja czystość. Niech ktoś mi ześle jakąś boską waderę, błagam. 
Kiedy już się ociepliłem, mogłem zanurzyć pyszczek w wodzie. Teraz jest już ciepła, niech się lepiej goni zanim jej coś zrobię. Spojrzałem na swoje odbicie w nieskazitelnej tafli wody. Nic się nie zmieniło, wyglądam tak samo gburowato jak zawsze. Ruszyłem ponownie w tym razem zabłoconą drogę. Ile jeszcze zostało do jakichkolwiek zwierząt?
- Jesteś basior nie wadera, nie jęcz lepiej - burknąłem sam do siebie. Nie możesz narzekać, stary.
Nagle w moich nozdrzach poznałem znajomy zapach dzika. To będzie proste.
- Tak, jasne, wmawiaj sobie, Valky. - Moja podświadomość delikatnie mnie drażni, czy ona nie może się zamknąć?
Przypomniałem sobie pierwsze polowanie z ojcem, był dla mnie wielkim autorytetem. Górował nade mną przede wszystkim niesamowitą szybkością, chociaż siły również mu nie brakowało, tego na pewno nie. Zdawało mi się wtedy, że to będzie zwykłe wyjście daleko od domu w szczyt gór, gdzie będziemy tak jak zawsze po prostu trenować. Nic trudnego ani skomplikowanego. Szczerze mówiąc w tym czasie bałem się świadomości, że mogę kogoś zabić, więc nawet nie pragnąłem czegoś takiego. Niczym nie wyróżniające się wyjście, dokładnie tak wtedy myślałem. Jednak jak zawsze wtedy, w moim szczenięcym życiu, musiałem się mylić. Zaczęliśmy stąpać po piaszczystym terenie, wtedy zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak, nigdy tędy nie szliśmy.
- Tatku, czy to na pewno dobra droga? - Bardzo mocno wyciągnąłem szyję w górę, żeby móc spojrzeć w jego oczy, zresztą były bardzo podobne do moich, jednak nadal mi się to nie udawało. Byłem wtedy bardzo niski, jednak w porównaniu do sióstr górowałem wzrostem, a one co najwyżej mogły polizać moje krzywe łapska.
- Valky, nie martw się o nic, dzisiaj zrobimy coś innego - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha. Zżerała mnie taka ciekawość, że byłbym w stanie go wtedy zjeść. No powiedz mi co to proszę, no błagam. - jednak jestem prawie pewny, że to spodoba ci się o wiele bardziej
Wyczułem w jego tonie, że nie powie mi o co chodzi, więc nawet się nie wypytywałem, żeby go nie wkurzyć. Nigdy nie był taki spokojny jak ja. Szliśmy dalej i słuchaliśmy równomiernego tępa łap uderzanych o ściółkę. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało, że obydwoje to robiliśmy. Po tak długim czasie wiem, że tylko ja się na tym skupiłem, on miał o wiele ważniejsze zadanie do wykonania. Tropił dzika, na którego miałem zapolować. Gdybym się tego wtedy chociaż domyślił, albo gdyby ktoś mi o tym powiedział, nigdy bym tego nie zrobił. Myśl prawdziwego polowania z prawdziwym drapieżnikiem paraliżowała mnie i skręcała całego mnie od środka.
- Valk, jesteśmy na miejscu. - Odparł zatrzymując się w miejscu. Nie rozumiałem gdzie jesteśmy. No niby gdzie? Stoimy w jakiś krzakach, a ojciec z niewiadomych mi powodów zaczyna szeptać i chować się w jakiś gęstwinach. Tato, to już choroba.
- Co mamy tutaj robić? - Nic do mnie nie docierało, nawet wyraźny zapach dzika.
- Zapolujesz na tego dzika. - Wskazał łapą na moją przyszłą ofiarę - Jesteś bardzo silny i zawiódłbym się na tobie, gdyby ci się to nie udało.
Teraz zdaję sobie sprawę, że te wszystkie jego słowa były tylko po to, żeby sprowokować mnie do polowania, chciał abym uważał siebie za silniejszego niż w rzeczywistości byłem. Jaki stałem się wtedy szczęśliwy, że ojciec mnie docenił. Wychodziłem z siebie przez to szczęście, stałem się zmotywowany i rzuciłem z kłami wprost na dzika. Nie zajęło mi to aż tak długo jakby mogło się to na początku zdawać. Po tym wszystkim już nigdy nie bałem się polowań, dziki, sarny, a nawet większość pum mogli mi naskoczyć.
Kiedy siedziałem tak schowany w krzakach przypomniała mi się właśnie ta sytuacja, z tą różnicą, że teraz polowanie na dzika jest jak najprostsza rzecz świata. Nie wahałem się żeby skoczyć na jego grzbiet i zadać ostateczny cios. Po skończonym posiłku z dziczyzny mogłem ruszać w dalszą drogę. Odyniec nie dał mi poczucia sytości na żołądku, jednak lepszy był jakikolwiek posiłek niż żaden, a na nic lepszego nie mogłem tutaj liczyć. Wszedłem na teren jakiegoś innego lasu, jestem pewien, że nigdy tu nie byłem. Wzrokiem wypatrzył mnie średniej wysokości basior o cynamonowym futrze, może miał bardzo pogodne oczy, ale czy one nie są takie na zwabienie swojej ofiary? Nie wygląda na silnego, ale widać zwinność w jego ciele. Pozostaje mi tylko jedno: zaczynamy problemy.

<Asgrim?>

Uwagi: Pierwszy akapit był stanowczo zbyt długi. Często zapominasz o przecinkach, a ponadto wiele zdań jest stanowczo zbyt rozlazłych. Dałoby się je bez problemu podzielić na dwa, tak jak np. z Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór, jasne tylko tego pragnę. na Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór. Jasne, tylko tego pragnę. Brakuje Spacji przy wypowiedziach. Z tego co mi wiadomo, dzik nie jest drapieżnikiem.