Uwaga! Opowiadanie zawiera sceny drastyczne.
Wracając z dyżuru w WhyPaw'ie, postanowiłam iść kompletnie inną drogą. Nie spieszyło mi się jakoś szczególnie do watahy - miałam w końcu dzień wolny. Poczułam silny impuls sięgnięcia po jedną z fajek w pudełku otrzymanym przez Jaysona, ale zrezygnowałam z tego. Już wystarczyło, że paliłam podczas dyżurów. Nie czułabym się dobrze z myślą, że byłoby je czuć jeszcze w watasze. Nie chciałabym zatruwać płuc szczeniakom, którymi się opiekuję. Palę od stosunkowo niedawna. Żyję w coraz większym stresie, a to była dla mnie idealna forma odstresowania się. Jayson wciągnął się w to już jako nastolatek, więc chyba nie było ze mną aż tak źle. Sam twierdził, że w WhyPaw'ie to już tradycja - każdy prędzej czy później się w to wkręca. Żyjemy w brudnym świecie pełnym przestępczości, więc to był chyba najmniejszy problem, jaki mieliśmy. Możliwe, że swoje dzieci (o ile takowe kiedyś sobie sprawię) niegdyś też będę zmuszona do tego wciągnąć... Jak na chwilę obecną zdaje się, że zostanę starą panną. Jakoś szczerze mówiąc mi to nie przeszkadza. Już starczy, że ja mam zepsute życie przez to wszystko, co zwykłam przeżywać na co dzień.
O ile byłam skupiona na ścieżce, którą podążałam, tak w końcu zdecydowałam się podnieść głowę. Zmarszczyłam brwi, widząc zarys ciemnego budynku. Nie wiedziałam, że ktokolwiek tutaj mieszka. W duchu cieszyłam się, że nie uległam przemianie w wilka, gdyż wtedy to mogłoby się skończyć nieprzyjemnie. O ile oczywiście ktoś tam mieszka.
Z każdym krokiem znajdowałam się coraz bliżej. Kiedy w końcu przystanęłam naprzeciwko zarośniętej ścieżki prowadzącej do drewnianego, sypiącego się domu, dostrzegłam, że drzwi zostały wystawione i leżały gdzieś w trawie. Mogłabym pomyśleć, że to sprawa rabusiów, ale dlaczego rzucone zostały na grządkę kwiatów? Zaintrygowało mnie to nieco. Skoro dom zapewne był opuszczony, ja nie bałam się przygód, a z każdego ryzyka wychodziłam w jednym kawałku, nic nie stoi na przeszkodzie eksploracji. Ochoczo ruszyłam naprzód.
Zauważyłam, że od starych, spękanych drzwi odchodziła już farba, a na surowym drewnie były... jakieś napisy. Z wrażenia aż stanęłam w miejscu i spróbowałam je odczytać. Pismo niestety było nieczytelne, a słowa pochodziły z innego języku, którego niestety nie znałam. Wzruszyłam ramionami i zaciskając palce na szelkach plecaka wypełnionego scyzorykami, linami czy po prostu butelkami z wodą, ruszyłam dalej.
Minęłam zniszczoną ramę wejściową i stanęłam w pomieszczeniu, które musiało być salonem. Nie znajdowało się tam nic prócz powycieranego fotela i starego telewizora z pękniętym ekranem. Po podejściu bliżej zauważyłam, że ktoś wyjął całe wnętrze urządzenia i na jego miejsce włożył... no właśnie - co? Latały nad tym muchy i przypominało brzydką, zniekształconą papkę. Zmarszczyłam nos, czując niesamowity smród. To pewnie wyjątkowo zgniłe jedzenie. Zaintrygowana takim postępowaniem obróciłam się w stronę kolejnego, sypiącego się przejścia, w którym dostrzegłam meble kuchenne. Powoli stąpając po skrzypiącej podłodze weszłam do środka. Resztki dachu porozrzucane były po całym pomieszczeniu. Jedyne, co się tutaj trzymało było podłogą i ścianami. Nie licząc podrapanych blatów. Bardzo podrapanych blatów. Zupełnie, jakby ktoś wielokrotnie przejechał po nich nożem lub położył na nie wielkiego, wściekłego kota. Tapeta z zżółkłymi kwiatami również była cała podziurawiona. Przejechałam po niej ręką. Zniszczenia były naprawdę głębokie. Na ścianie były ślady po zapewne linii wody. Ten budynek kiedyś był zalany. Gdyby deszczówka wciąż tutaj stała, sięgałaby mi do kolan. Otworzyłam lodówkę, której drzwiczki były również umazane dziwnymi słowami. W środku znalazłam mnóstwo pleśni, robali i równo poustawianych butów - za równo męskich, damskich, jak i dziecięcych.
Osobliwe miejsce - pomyślałam, kierując się ponownie do salonu, w którym znalazłam schody prowadzące na górę. Nie były w najlepszym stanie, ale raczej mój ciężar wytrzymają. Ostrożnie weszłam na górę. Pół piętra było zarwane, zachował się tylko mały pokoik nad salonem, a w nim zniszczony, oblany wieloma substancjami dywanik i stolik. Obróciłam się i rozejrzałam po pomieszczeniu. Było równie zaniedbane jak pozostałe. Budynek ten musiał być porzucony przez właścicieli naprawdę dawno temu.
Kiedy kątem oka dostrzegłam ruch, automatycznie wyjęłam zza paska nóż i skierowałam w tamtym kierunku. Już po chwili zorientowałam się, że wystraszyłam się samej siebie. Na stoliku stało małe zwierciadełko z ruchomą częścią z lustrem. Dało je się obrócić w dwie strony. Podeszłam bliżej. Było bardzo brudne, w równie startej złotej oprawie. Dziwne, że nikt nie zdecydował się go złupić. Uśmiechnęłam się lekko do własnego odbicia i delikatnie ruszyłam palcem część ruchomą. Lusterko się przechyliło w taki sposób, że dostrzegłam za nim kulę wielkości piłki do tenisa stołowego. Wygrzebałam ją i zważyłam w ręce. Była zimna, zupełnie jakby wykonana została z metalu i lśniła niczym perła. Była całkiem czarna. Przyjrzałam się jej raz jeszcze i odłożyłam na miejsce. Zaraz obok leżała kostka Rubika pozbawiona kolorów i rozłożona na części. Nie wyglądało mi na to, aby stało się to samoczynnie. Ktoś musiał ją rozłożyć i tak zostawić... Kula, kostka i zwierciadełko zdawały się być jak na razie najnowszymi elementami znajdującymi się w budynku.
Powoli zeszłam na dół. Jedna z desek zapadła się pod moją nogą, ale na szczęście w porę chwyciłam się poręczy. Teraz zamierzałam przyjrzeć się piwnicy, do której wejście najprawdopodobniej widziałam w kuchni. Przeszłam do tego właśnie pomieszczenia i uniosłam zniszczoną, równie drewnianą klapę, a następnie z hukiem upuściłam na podłogę.
Popatrzyłam w dół schodów. W piwnicy panował półmrok. Stałam tak przez dłuższą chwilę i zastanawiałam się, cóż począć. Czy w ogóle jest sens schodzenia tam? Co jeśli zarwą się schody, mój ostatni środek powrotu? Haro, przecież już nie w takich sytuacjach się znajdowałaś - powtarzałam sobie w duchu - dasz radę i tym razem. Dodając sobie otuchy zacisnęłam lewą dłoń na szelce plecaka, z kolei prawą wyciągnęłam do zardzewiałej poręczy. Już w chwili dotknięcia jej przekonałam się, że jest ubrudzona jakąś substancją na wzór smoły. A może to rzeczywiście była smoła? Jeśli była to prawda, to nie widziałam większego sensu tego jakże dziwacznego poczynania. Ponadto owa substancja była wciąż lekko lepka, choć we większości stwardniała, dlatego też logiczne zdawało się być to, że ktoś usmarował nią poręcz wcale nie aż tak dawno. Zamiast dotykać poręczy oparłam się o brudną ścianę. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że moja dłoń powinna już dorównywać czystością niejednemu australopitekowi, który nie uznawał kąpieli. Obróciłam ją przodem do twarzy i spoglądając na nią przez ułamek sekundy, zaczęłam pocierać opuszkami palców o kciuk. Zmarszczyłam nos. Pierwszą rzeczą po powrocie będzie umycie się. Kurz osiadły na moich włosach również pewnie nie wyglądał dobrze. Zachowując wszelkie środki ostrożności, jakim było dryfowanie na rozchwianych szczeblach, zeszłam na dół. Już w połowie schodów uderzył mnie odrażający smród, dużo gorszy i wyraźniejszy od tego, który był wszechobecny w całym budynku.
Stanęłam na betonowej podłodze i rozejrzałam się z zaciekawieniem. Jako, że na dworze wciąż było jasno, nawet tu na dole było w miarę widno. Dziurawa podłoga i wybrakowane ściany w górnej części budynku zrobiły swoje i właśnie to im wielce zawdzięczam. Pod ścianą ustawiony był masywny stół przykryty jakimś materiałem. Na to wszystko narzucona była jeszcze gruba folia ochronna. Właściciel stołu musiał się obawiać więc deszczu lub jakichkolwiek innych przypadków zagrażających jego sprzętowi. Nie zaprzątając sobie tym bardziej głowy przeniosłam wzrok na stary, wytarty fotel ustawiony w kącie. Z jego siedzenia wystawały sprężyny. Doprawdy dziwni musieli być mieszkańcy tego domu, skoro urządzili sobie w piwnicy warsztat, do którego wtoczyli jeden stary fotel i... pianino? To już naprawdę traciło jakikolwiek sens. Popatrzyłam na drugi koniec pomieszczenia i doznałam szoku. Stało tam krzesło, a na krześle człowiek. Miał ręce wykręcone w dziwny sposób tak, że zginał je w łokciu, spuszczając całą resztę do akwariów, w których najprawdopodobniej znajdowała się woda, gdyż rysa będąca kamieniem wskazywała poziom, na którym to postać miałaby zanurzone zaledwie czubki palców. Z bijącym sercem podeszłam nieco bliżej, jakby z obawą, że postać zaraz podniesie się i podejdzie do mnie.
- Przepraszam? - spróbowałam zagadać drżącym głosem. Zupełnie wyschło mi w ustach. Postać nie poruszyła się, tylko dalej siedziała, nieco zsunięta z krzesła. Dopiero wtedy zorientowałam się, że była to zupełnie naga kobieta między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem życia. Choć jej twarz w momencie śmierci zapewne nie wyrażała żadnych szczególnych uczuć, to teraz była częściowo zgniła, tak samo jak zdecydowana większość jej skóry. Ciemne, już sypiące się włosy splecione w luźny, niedbały warkocz ułożone były na jej ramieniu. Jedno oko miała całkiem zamknięte, a drugie tylko częściowo. Ku swojemu przerażeniu było ono całkiem czarne. Dopiero po chwili zrozumiałam, że mogło to być nie nic innego, jak druga kula, którą znalazłam na górze... wepchnięta na miejsce oka. Zebrało mi się na nudności. Co jej się stało? Czym są te akwaria? Dlatego jest naga? Co z jej oczami? I co najważniejsze - dlaczego nie żyje? Ponownie popatrzyłam na jej ręce. Teraz zauważyłam, że żeby jej łokcie wciąż były zgięte, jej skóra była przyszpilona widelcami do desek wkręconych niczym pionowe półki do krzesła. W momencie śmierci nie krwawiła. Przekłute ciało nie miało żadnych czerwonych smug. Nie było nawet po tym śladu. Za to pozostały jej niedbale zszyte blizny po długich cięciach nożem. Ktoś jej najpierw spuścił krew. W momencie tej chorej operacji już była martwa.
Zaczęłam się wycofywać do tyłu. To miejsce zdecydowanie nie należało do normalnych. Serce biło mi jak oszalałe. Działy się tutaj jakieś chore operacje. Może wzywali demony? Wsysali życiową energię tej kobiety? Czym był ten język? Co oznaczały te zdania? Może to jakieś modlitwy lub czary? A co jeśli ktoś tutaj nadal jest?
C.D.N.