Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 10 lutego 2016

Od Valki "Kiedyś nadajdzie starcia czas" cz. 5

Stałam tak w osłupieniu przez kolejne kilka minut. Ja? Pokonać własnego ojca? To jakieś kpiny. Naprawdę kpiny. Ciężko brać na poważnie coś, co nie ma w ogóle prawa istnienia. Jestem niemalże zupełnie ślepa. Być może lada dzień całkowicie stracę wzrok i jedynie co będę widzieć, to jednolitą i bezkresną ciemność. Nie była to moja wymarzona wizja przyszłości. Teraz jednak stałam przed dużo ważniejszą decyzją. Tyczyła się mojego bytu albo niebytu. Czy warto w ogóle próbować? Przecież to zupełnie jak skok na pewną śmierć. Przeszły mnie dreszcze, gdy tylko pomyślałam o spotkaniu pysk w pysk z basiorem, którego kiedyś mogłam nazywać “tatusiem”. W dodatku “kochanym tatusiem”, a on mnie “skarbeńkiem”, “cudeńkiem”, “wspaniałym maluszkiem” czy “śliczną księżniczką”. Mimo, iż było to tak dawno, ja pamiętam to wyraźnie, w przeciwieństwie do wszystkiego, co widziałam obecnie. Przez większość czasu, gdy niczego nie robiłam, tylko bezcelowo siedziałam i wpatrywałam się w istną breję kolorów, skupiając się jednak na przywoływaniu wspomnień i dowolnego przeglądania nich. Niekiedy przyłapywałam się na tym, że gorąca łza spływała po moim policzku. Najpierw straciłam mamę, a później tatę... przynajmniej w przypadku mamy wiem, że nic jej nie grozi. Nie martwię się o nią. Odeszła. Pewnie tam, gdzie jest teraz jest jej lepiej. Z tatą jest inaczej. Wiem, że jego dusza cierpi, a xeral, z którym miałam przyjemność “rozmawiać” jeszcze bardziej mi to uzmysłowił. Czy naprawdę jest jakiś sens tego, by musiał to wytrzymywać dalej? Nie lepiej byłoby to zatrzymać? I to jak najprędzej? Jedyny problem, jaki stał mi na przeszkodzie był mój charakter. Mój strach. Istna fobia. Fobia przed wilkami. Ciekawe czy ma to jakąś nazwę... Nie uczyli tego w szkole, więc nie było chociażby najmniejszej szansy, abym mogła się tego dowiedzieć.
Zamknęłam oczy i wzięłam kolejny głęboki wdech. Przypomniały mi się te czasy, kiedy siedziałam na Szczenięcej Polanie tylko z moim kuzynostwem i nikim więcej. Gdzie się podziały te czasy? Byli jedynymi wilkami, które zapewniały mi bezpieczeństwo, którym ufałam i nie uciekałam w popłochu. Nawet przed nauczycielami potrzebowałam nie lada silnej woli, by nie uciec jak skończony tchórz. Sohara i Dan byli inni. Lubiłam, gdy byli blisko, gdy mnie przytulali, gdy rozmawiali, gdy chwalili wszelkie postępy, jakie czyniłam. Teraz Sohara nie ma czasu, a Dan... właściwie nie wiem co robi. Zawsze był rozkojarzony. Nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Właściwie to nie wiedziałam, dlaczego właśnie o tym myślę. Dodaję sobie otuchy? Wyciszałam wszystkie dźwięki, jakie słyszałam jeszcze chwilę temu? Kiedy tylko sobie o tym przypomniałam, dzikie ryki wróciły ze zdwojoną siłą. Ku swojemu zdumieniu zauważyłam, że jest już noc. W każdym razie było ciemno, a ja wciąż czułam miedzy łapami źdźbła trawy delikatnie poruszane przez wiatr. Jak to jest możliwe, abym stała tak w bezruchu kilka godzin? A może po prostu ktoś użył jakiegoś czaru? Przełknęłam ślinę. Przecież nie potrafię medytować, a czuję się pełna siły i pewności siebie. Zasnęłam na stojąco? Nie, to niemożliwe. Zaczęłam się rozglądać, z głupią nadzieją, że coś lub ktoś odpowie mi na zadane sobie pytania. Byłam sama. Słyszałam tylko szum drzew. Wszystko w jednej chwili znowu ucichło. Zastygłam w bezruchu, nawet przestając oddychać, jakby z obawy, że ktoś mnie dostrzeże. Coś się stało. Wtedy usłyszałam wrzaski dobiegające gdzieś z oddali. Najwyraźniej dopiero zaczął się atak... Myślałam, że zemdleję, gdy tylko pomyślałam sobie, jaka rzeź mogła mieć właśnie miejsce kilkaset metrów dalej, a ja sobie po prostu stoję. Co mam innego robić? W niczym nie pomogę. Nie ma takiej opcji. Znowu jestem sparaliżowana ze strachu, całkowicie niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
Zaczęłam się delikatnie kołysać na boki. Zawróciło mi się w głowie od nawału myśli. Co robić? Zostać czy iść im pomóc? Stchórzyć czy zdobyć się w końcu na choć szczyptę odwagi? Nie wątpiłam w to, że nie należę do grupy herosów. Przecież mnie przeraża cokolwiek zobaczę. I o ile zobaczę. Przecież jestem tchórzem nad tchórzami. Mnie nic nie pomoże. Nic. Jestem totalną porażką...
- Wdech i wydech. Spokój, Valka. Nie denerwuj się. Gdy jesteś zestresowana nie potrafisz logicznie myśleć... - szeptałam do siebie drżącym głosem. Ledwo łapałam oddech. Był niepokojąco świszczący, a pierś sprawiała wrażenie okutej stalową obręczą, uniemożliwiającą oddychanie. Barki, łapy i kark zupełnie mi zdrętwiały. Serce waliło jak młotem. Nie, muszę z tym skończyć. Zamknęłam oczy. Wyciszyłam myśli. W mojej głowie zapanowała kompletna ciemność.
Podobno adrenalina uzależnia. Pora to sprawdzić.
Otworzyłam ślepia i na gwałt ruszyłam przed siebie, nie zważając na uderzające mnie liście i gałęzie pobliskich krzaków. Jedne przeczesywały mi futro, inne zadrapywały skórę. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Moje serce wciąż łomotało, ale w inny sposób. Krew zaczęła jakby cierpnąć w moich żyłach, ale wywołując u mnie uczucie przyjemnego podniecenia. A więc to była ta adrenalina? A może po prostu chwila szaleństwa? Nieważne. Trzeba to wykorzystać. Przez zmrużone powieki, mające mnie chronić przed insektami i liśćmi wpadającymi do oczu, wypatrzyłam gdzieś w oddali jakiś kształt skradający się w zaroślach. O dziwo mnie nie dostrzegł. Zwolniłam, aż w końcu całkiem się zatrzymałam. Nie spuszczałam z niego wzroku. Zbliżał się. Najwidoczniej całkowicie podświadomie stałam się niewidoczna. W pewnym momencie stanął tuż przede mną. Otworzył szerzej złote ślepia, świecące niczym latarki w nocy, gdy zorientował się, że ktoś sapie w jego grzywkę i poczuł mój zapach, jednak niczego nie dostrzegł. Byłam od niego o głowę wyższa. Cuchnął siarką. Musiał pochodzić z watahy Asai.
Stałam się widoczna. Jego pysk znajdował się na wysokości mojej piersi. Światło wydobywające się z jego oczu stało się jeszcze jaśniejsze, a później najwyraźniej uniósł łeb, by popatrzeć w moje jaskrawozielone oczy z szarymi źrenicami. To wystarczyło, bym go zapamiętała. Poczuła. Pożądała. Poczułam znajome mrowienie na całym ciele. Mój punkt widzenia nieco się zniżył, dzięki czemu byłam na jego wysokości. Wrzasnął, lecz ja zatkałam mu usta łapą. Widziałam już wyraźnie. To było wspaniałe uczucie. Uczucie adrenaliny. Cudownej adrenaliny płynącej moimi rozgrzanymi żyłami. Basior sapał przerażony. Nie dziwiłam mu się. W końcu niecodziennym widokiem było to, gdy ktoś zmienia się w jego samego i przejmuje na ten czas jego wszystkie umiejętności. Odsunęłam łapę. Nic nie mówił, tylko wciąż sapał zdumiony z lekko rozwartymi wargami. Jego mięśnie były napięte i gotowe do ucieczki. Moje kąciki ust rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Nie opuściłam łapy, tylko z całej siły, jaką tylko posiadałam uderzyłam go w czaszkę. Upadł. Mój nienaturalnie świecący wzrok zwrócił się ku niemu. Nie ruszał się. Z jego nosa pociekła stróżka krwi. Oddychał, jednak nie zanosiło się na to, aby się prędko miał wybudzić. Popatrzyłam na swoją łapę. Miała szarą poduszeczkę i zwieńczona była długimi srebrzystymi pazurami. Nie była moja. Ja ją tylko zapożyczyłam. Nie wiem, na jak długo. Pewnie póki nie znajdę lepszego i silniejszego celu.
Ruszyłam kłusem w kierunku szaleńczych wrzasków wilków zdających się być obdzieranych ze skóry. Światło wydobywające się z moich ślep muskało kolejne to liście, tworząc za nimi przerażające cienie. Ja jednak się nie bałam. Nie teraz. Nie teraz, gdy byłam kimś innym. Kilka chwil później dotarłam aż na Wrzosową Łąkę. Tam rozgrywała się istna rzeź. Nasi przegrywali. Właściwie to jakie pojęcie teraz ma słowo “nasi”? Po czyjej stoję stronie? To nie było teraz ważne. Mój wzrok zatrzymał się nie na nikim innym, jak na znajomym wilku. Wilku, który nie wahał się, by zadać Kiiyuko śmiertelnego ciosu, bez względu na to, że była nieśmiertelna. On chciał się tylko wyżyć, dobijając ją za każdym razem, gdy tylko uniosła głowę. Na moich oczach straciła siły, by w ogóle to robić, a jej łeb leżał nieruchomo w trawie. Uznała, że to nie miało sensu. Jej pierś opadała i unosiła się ciężko. Jej zwykle biała sierść wyglądała teraz tak, jakby była oblana wiadrem bordowej farby.
- Hej, Xander! - krzyknęłam poważnym, męskim basem do basiora. Jego łapa z wyciągniętym najostrzejszym z pazurów zatrzymała się w połowie drogi. Chciał rozpruć byłej Alfie Watahy Magicznych Wilków brzuch. Zaczęłam truchtać w jego stronę, jak gdyby nigdy nic. Nie zważałam na rozlew krwi, który miał miejsce tuż przy moim barku.
- Co znowu?! - przekrzyknął te wszystkie drące się wilki i szczęk broni. Miał naprawdę potężny głos. Moje serce zabiło mocniej, gdy w pełni uświadomiłam sobie to, że osoba, która spędzała mi sen z powiek od naprawdę długiego czasu właśnie skupiała całą swoją uwagę na mojej osobie. Kiiyuko nawet nie zareagowała. Stanęłam tuż przed nim. Moje świecące oczy oświetliły jego pysk od dołu, powodując, że jego oblicze stało się jeszcze bardziej wyniosłe, silne i mroczne. To mi wystarczyło. Jego bliskość. To był mój ojciec. Nie nikt inny, jak Alexander. Gdzieś tam w środku skrywał się właśnie on. Mrowienie powróciło. Poczułam, jak moje łapy ponownie się wydłużają, tak samo jak sierść. To nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Wciąż wyglądał na tam samo znudzonego, jak chwilę wcześniej. Nasze oczy były na tym samym poziomie. Dwóch Xandrów. Klon z wilkiem rozpaczliwie potrzebującym mojej pomocy.
- Od zawsze wiedziałem, że kryje się w tobie niezwykły potencjał – powiedział ku mojemu wielkiemu zdumieniu. Co on wygadywał? O co mu w ogóle chodziło? Kręcił głową, jakby sam nie wierzył w to, co mówi. Jego pysk jednak wyglądał na całkiem opanowany. Zauważyłam, że Kiiyuko niespokojnie poruszyła się w trawie. Przydusiłam jej pysk do ziemi tylną łapą. Nie bardzo chciałam, aby podsłuchiwała nasze rozmowy.
- Wiem kim jesteś – odpowiedział na niezadane pytanie. Moje serce zaczęło bić szybciej, jednak z mojego pyska nie zniknął wyraz głębokiego skupienia. Pewnie stosował jakieś sztuczki. Tylko się zgrywa, by zdobyć moje zaufanie i w końcu litość.
- I jestem z ciebie dumny. To wszystko nie jest takie, jakie się zdaje. Tak naprawdę robimy to dla waszego dobra. Pomóż nam, a wtedy wszystko ci wyjaśnimy – uśmiechnął się delikatnie. Ta przebrzydła skóra przepełniona nienawiścią do wszystkiego co go otacza chciała mi wmówić, że jej na mnie zależy? Oj, co to to nie! Wykonałam szybki ruch, chwytając w szczęki leżący w pobliżu miecz i jednym zamaszystym ruchem odcięłam mu głowę. Poszło gładko. Patrzyłam, jak jego łeb wciąż całkowicie pozbawiony wyrazu wylądował kilka metrów dalej, gdzieś między walczącymi wilkami. Jego ciało się zachwiało, a chwilę później łapy się zgięły, sprawiając, że upadł... a raczej to, co z niego zostało. Wypuściłam z pyska miecz. Upadł na trawę. Oddychałam szybko. To wszystko to tylko sen. To sen. To sen. Tego nie ma, prawda? To tylko urojenia. Ja wcale nie zabiłam przed chwilą wilka, który był kiedyś moim kochanym tatusiem. Jak w transie skręciłam na lewo, odpychając zaklęciami zbieraninę zakrwawionych wilków, ignorując to, że przez to wpadały na siebie lub upadały. W końcu znalazłam to, czego szukałam. Odcięty łeb, z którego z szyi sączyła się krew. Zaczęło mi huczeć w głowie. Przypomniałam sobie, kiedy niegdyś Kiiyuko na lekcji wspomniała, że jeśli zakopie się rozczłonkowane kończyny nieśmiertelnego gdzieś głęboko w ziemi, nie ma szans, aby te się zrosły. Chwyciłam zębami za jego grzywkę i uniosłam głowę do góry. Wilki, które to spostrzegły wyglądały na wyjątkowo zdumione. W końcu było dwóch Xandrów... jeden rozczłonkowany, drugi całkowicie żywy. Bez problemu przeszłam między nimi i na powrót weszłam do Zielonego Lasu. Nikt za mną nie szedł. I dobrze. Przynajmniej w spokoju będę mogła zrobić to, czego chciałam.
To nie skok na pewną śmierć, tylko zamach na nią.
Popatrzyłam na lekko skopaną ziemię, pod którą metr głębiej krył się łeb mojego ojczulka. Później, gdy wrócę do swojego wcielenia zajmę się tym, aby to miejsce porosła wysoka trawa, która nie wzbudzi żadnych podejrzeń. Tymczasem mam coś jeszcze do załatwienia. Jakiś czas temu wrzaski umilkły, wataha Asai z jakiś powodów wycofała się do siebie. Skierowałam się w stronę terenów wykraczających poza terytoria Watahy Magicznych Wilków. Tak jak myślałam, wszyscy byli zbyt przejęci rozmową i opatrywaniem ran, by dostrzec pewien cień, przemykający gdzieś między drzewami. Tym cieniem byłam ja.
Nazywam się Valka. Moje imię oznacza wojnę. Bezkresną, krwawą wojnę.

Uwagi: brak

Od Zone "Wielka dziura" cz.1

Było wiosenne popołudnie, a ja w jaskini myślałam co tu teraz zrobić.
- Może pójdę się przejść? - jak powiedziałam, tak zrobiłam.
Wyszłam z jaskini i poszłam na zieloną łączkę. Chodziłam tak przez dwie godziny. Musiałam już wracać ponieważ miałam trening z wojownictwa, gdy nagle zobaczyłam coś wielkiego.
- Co to?! - powiedziałam do siebie ze zdziwieniem. Podleciałam do tego i okazało się że to wielka dziura! Była chyba głęboka na stu pięćdziesięciu metrów. Z jednej strony kusiło mnie żeby do niej wskoczyć, ale z drugiej strony bałam się, że to pułapka. Stałam dość długo przy dziurze, aż przypomniałam sobie że muszę wracać, bo za chwilę zaczynał się trening z wojownictwa. Akurat dziura była niedaleko więc wróciłam dość szybko. Weszłam do jaskini, ale coś mi się nie zgadzało. Nikogo nie było.
- Gdzie są wszyscy? - powiedziałam do siebie.
Zastanawiałam się przez chwilę i poszłam ich szukać. Szukałam ich wszędzie, oprócz dziury i nigdzie nie mogłam ich znaleźć, więc miałam już wracać. Byłam już w jaskini. Położyłam się na jej końcu. Zanim miałam zasnąć, myślałam i myślałam gdzie oni są.
- Pewnie są w dziurze i mam taką nadzieje, że wrócą w nocy.
***
Następnego dnia, gdy obudziłam się jako pierwsza wszyscy byli, czyli za pewnie wrócili wczoraj w nocy.
Gdy oni jeszcze spali, ja wyszłam z jaskini i poszłam do dziury. Kusiło mnie, żeby wlecieć do niej, ale mówiłam sobie tak: " Jeszcze nie, jeszcze nie to nie ten czas". Mówiłam sobie tak przez jakieś pół godziny. Nastała już pora śniadaniowa, więc poszłam coś upolować. Widziałam sarnę, więc schowałam się za krzakiem i znienacka skoczyłam, ale niestety zdążyła się ocknąć i uciec, więc wróciłam do jaskini. Zobaczyłam, że wszyscy rozmawiają, więc zapytałam:
- O czym rozmawiacie?

< C.D.N jutro lub po 17 lutym ponieważ od 13 do 17 lutego mnie nie ma>

Uwagi: Powtórzeeeniaaaa... Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Zielona Łączka? Jesteś pewna, że istnieje tak oficjalnie nazwany teren we watasze? "Znaleźć" piszemy przez "ź". Poćwicz stawianie przecinków.