- Nie proszę Cię o wybaczenie, jednak błagam, nie możesz ulec demonowi. Jeśli to zrobisz, będziesz patrzeć jak demon zabiera twoje ciało by pozabijać wszystkich, a następnie w bardzo bolesny sposób zabierze i pożre ci duszę. Po takiej śmierci nie pójdziesz ani do piekła ani do nieba. Staniesz się istotą gorszą od demona, a nawet od szatana. Dlatego... proszę... nie poddawaj się! - usłyszałam słabnący głos Mizuki. Leżałam tak przez dobrą chwilę, nim nie dobiegł do moich uszu dźwięk przesypywanego żwiru. Musiała upaść. Spróbowałam się podnieść, ale coś mi nie pozwalało. Słyszałam w swojej głowie dzikie syki i głosy, których nie mogłam zrozumieć. Drżałam. Serce łomotało mi jak szalone. Co się ze mną dzieje? Dlaczego? Chciałam wrzasnąć, gdyż moją klatkę piersiową przeszedł nieludzki ból, ale stało się to z opóźnieniem, przez co mój krzyk przypominał coś wyjątkowo przerażającego.
"Jesteś teraz zdana na moją łaskę, Valko Purpura" - zdołałam rozpoznać jeden, mocniejszy głos - "Jeżeli choć spróbujesz ze mną walczyć, zginą twoi bliscy, więc nie radziłbym tego robić". Chciałam się sprzeciwić, ale nie mogłam. Na przemian czułam chłód i gorąco, zebrało mnie na mdłości.
"Dzięki mnie dowiesz się rzeczy, które twoja rodzina chciała przed tobą zataić". Moje mięśnie zelżały, a ból ustał. O czym on wygaduje? "Teraz wstań, i idź". Mimowolnie zrobiłam co kazał, ale czułam, że moje kolana zrobiły się miękkie, ja się kołysałam, aż w końcu nie upadłam.
"Przyzwyczaisz się. Dam ci moc, która ci się nawet nie śniła. Od zawsze byłaś tą słabą i niedocenioną. Nie uważasz, że czas to zmienić i udowodnić im wszystkim, że popełnili śmiertelny błąd? Nie pomogli twemu ojcu z klątwą, ani nie zatrzymali twej matki przed odejściem. Zostałaś całkiem sama, skazana na pastwę losu. Otaczają cię wilki, które choć podają się za twoich przyjaciół, nimi nie są. Popatrz prawdzie w oczy. Nie obchodzi ich twój los". Nawet nie zauważyłam, kiedy do moich oczu napłynęły łzy. Poczułam ogarniającą mnie wściekłość. To była w końcu prawda. Tak długo byłam odizolowana od reszty i nikt nawet się mną nie zainteresował. Tak nie zachowują się przyjaciele, ani nawet sojusznicy. Mieli mi zapewnić bezpieczeństwo, a tymczasem oślepłam i byłam skazana na osobiste zamordowanie ojca. Gdyby zrobił to ktoś inny, nie bolałoby tak bardzo. Mało kto w ogóle wie o moim istnieniu. Ani razu nie byłam wezwana przez Suzannę, co już coś znaczy. Kiiyuko przynajmniej spędzała ze mną trochę czasu gdy byłam szczeniakiem. A ona... Widziałam ją jedynie zza krzaków, a ona mnie nie. Nie dostaję żadnych zaproszeń na przyjęcia, których zapewne jest mnóstwo w watasze. Nawet nie mogą zapytać o to, czy byłabym nią zainteresowana. Tego w końcu wymaga kultura. Kiedy byłam mała, do mamy często ktoś przybiegał i informował o ważnych wydarzeniach, o których miał powiedzieć posłaniec.
- Valka? Słyszałam krzyki... Coś się stało? - postawiłam uszy, słysząc głos. Był znajomy, jednak nie należał do Mizuki. Po chwili dotarło do mnie, że była to moja kuzynka.
- Sohara... - zaczęłam, ale przez moją głowę znowu poniósł się głos: "Ona też o tobie zapomniała. Tyle lat, a ani razu nie złożyła ci wizyty. Ta troska wynika z litości do twojej ślepoty. Nie daj się tak łatwo omamić. I tak szybko cię zostawi, jak tylko się jej znudzisz". - ...idź sobie. Proszę.
- Dlaczego? Coś nie tak?
"Widzisz? Nie szanuje twojego zdania".
- Znikaj stąd, czy to jasne? - zapytałam ostrzej.
- Valka... Ale... Słyszałam Mizuki... Gdzie ona jest? - zrobiła pauzę - Co tam się stało?
Poczułam ogarniającą mnie wściekłość. Głos w mojej głowie ma całkowitą rację. Nikt nie bierze mnie na poważnie.
- Valka?
- Zamknij się - warknęłam, ale kiedy zaczęła dalej wypytywać, wrzasnęłam i poczułam uwalniającą się moc z mojego ciała. Zaczęłam widzieć. Ujrzałam przed sobą smukły pysk brązowej wadery, który za chwilę miał wykrzywić się w grymasie strachu, ale ja chwyciłam zębami jej szyję i szarpnęłam do góry. Jej ciało bez oporu uniosło się i przeleciało kilka metrów za mną, po czym grzmotnęło o drzewo. Słyszałam, że krztusi się krwią z przerwanej krtani. Ta sama gorąca ciecz spływała mi po pysku. Uśmiechnęłam się, triumfując.
- Nie lekceważ mnie nigdy więcej.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku jaskiń w watasze, oblizując się, aby nie było śladu po moim zamachu. Wodziłam wzrokiem po wszystkim, co mijałam. Chłonęłam to, co widzę. Wiedziałam, że kiedy tylko wrócę do swojej postaci, na nowo oślepnę.
"Tak nie musi być. Możesz przecież zmieniać się w inne, w pełni sprawne wilki tak, aby nikt nie wpadł na to, że to ty" - kusił głos. Przyjęłam tę propozycję uśmiechem. Będąc niemalże u celu, zaczęłam się wahać, co tak właściwie chcę osiągnąć...
- Cześć, Haro! Co tam u ciebie słychać? - powoli spojrzałam na basiora, który był mi całkiem obcy. Musiała niedawno dołączyć.
- Przepraszam, my się znamy?
- Jasne! Przecież razem spacerowaliśmy po watasze, przynosiłem ci te wszystkie bibeloty, jak prosiłaś... Ale pewnie znasz tyle wilków, że mogłaś zapomnieć. Luke jestem - wyszczerzył się szeroko. Patrzyłam na niego lodowatym spojrzeniem. Czyli jednak Sohara ma przyjaciół.
- Cieszę się - powiedziałam bez krzty radości.
- Jeżeli wolisz pobyć sama, to zaraz znikam - oznajmił, wciąż się uśmiechając. Nie odpowiedziałam, więc nadal stał i się gapił. Najwidoczniej jest tępy, więc wszystko trzeba mu mówić. Może jak pokażę, to zrozumie.
Cofnęłam się o dwa kroki, przez co on posłał mi pytające spojrzenie. Nim zapytał, co robię, natarłam na niego głową, przez co z wrzaskiem stracił równowagę i sturlał się ze zbocza Góry. Patrzyłam na to, nie zmieniając wyrazu pyska. Nie zginie, bo było tu jakieś sto metrów. Może jedynie TROSZECZKĘ się połamać. Nie chcąc już mu prawić żadnych morałów, bo ktoś mnie jeszcze usłyszy, ruszyłam dalej.
"Świetnie... Zemścij się na wszystkich, przez których cierpisz, przez których zostałaś opuszczona. Niech pożałują za to, co zrobili" - syczał głos. Ujrzałam jakiegoś wilka wychylającego się z jaskini. Przeciągał się, a następnie truchtem wyszedł z jaskini. Przystanął na ułamek sekundy, dostrzegając moją sylwetkę. Desari. Jedyny wilk, którego darzyłam szacunkiem. Była niegdyś moją nauczycielką. Przywitałam się skinieniem głowy, po czym odpowiedziała tym samym i wyminęła mnie. Odwróciłam głowę, by patrzeć, jak jej długi, czarny ogon porośnięty na wpół futrem, na wpół piórami znika mi z oczu. Przymrużyłam oczy i odetchnęłam. Najwidoczniej była czymś zajęta tak bardzo, że nie usłyszała nawet wrzasku Luke'a. Popatrzyłam raz jeszcze w dół. Wciąż tam leżał. Uśmiechnęłam się do siebie. Udało mi się spojrzeć Desari w oczy, dzięki czemu przejęłam jej postać. Dostrzegłam, że zmiana nie wymaga już ode mnie skupienia, ani żadnego wysiłku. Ponadto była coraz szybsza. Wyglądało na to, że wchodzę w wprawę. Obejrzałam się raz jeszcze przez ramię i żwawo ruszyłam ścieżką w dół, jednak obierając taką drogę, by ominąć miejsce, w którym upadł basior.
Kiedy stałam na skraju Zielonego Lasu, przez mój umysł ponownie przebiegły myśli pochodzące od tajemniczego głosu: "Pomyśl tylko, ile możesz dzięki mnie zdziałać! Możesz teraz przekonać się, jaką mocą dysponujesz w każdym z nabytych ciał".
Nabytych? - pomyślałam, ale już zaraz otrzymałam odpowiedź:
"Dzięki mojej mocy możesz zmieniać postać gdy tylko sobie tego zamarzysz. Ważne, abyś choć raz przejęła tę sylwetkę".
Ta informacja stanęła mi ością w gardle. Minęła dobra chwila, nim ją przetrawiłam. Mogę na nowo stać się Xandrem? Poczułam ukłucie żalu, że wcześniej nie odkryłam tej mocy i nigdy nie zmieniłam się w tatusia ani mamusię... To była moja jedyna szansa, by ich ponownie ujrzeć, usłyszeć ich głos, ale wszystko zaprzepaściłam. Poczułam złość do samej siebie.
Mijały minuty, a ja dalej stałam w środku milczącego lasu i toczyłam wewnętrzny bój. Kiedy w końcu uznałam, że to nie ma sensu, zadarłam łeb do góry. Niebo było obsypane gwiazdami. Patrzyłam na nie z zachwytem. Tak dawno nie miałam okazji ich ujrzeć...
"Umiesz przyrządzać eliksiry lub rzucać kulami many?"
Nie, dlaczego pytasz? - odparłam.
***
Kiedy nastał ranek, opanowałam cześć z umiejętności osób, w które
umiałam się zmieniać. Mimo męczącego treningu wcale nie czułam
zmęczenia. Podobało mi się to. Głos w mojej głowie objaśnił, że to
dzięki niemu już nie potrzebuję tej czynności do życia. Mam teraz dwa
razy więcej czasu. Zmieniona w Haro wychyliłam się z krzaków, ale wtedy
doznałam szoku. Prawdziwa Sohara przebiegała przez ścieżkę. Na jej
futrze nie było nawet śladu krwi. Spanikowana zatrzymałam czas. Z wciąż
bijącym mocniej sercem wygramoliłam się z kłującej rośliny i podeszłam
do jej unieruchomionego ciała. Obeszłam ją dookoła. Wówczas na szyi
dostrzegłam talizman. Bez trudu rozpoznałam w nim Medalion
Nieśmiertelności. Popatrzyłam na siebie, ale nie posiadałam tego
przedmiotu. Ze złością zerwałam go z jej szyi. Ku mojemu niezadowoleniu
zerwał się łańcuszek. Mrucząc pod nosem nie za ładne rzeczy, zmieniłam
się w ludzką formę Sohary i spróbowałam zrobić supełek. Dopiero po
dobrym kwadransie udała mi się ta sztuka. Założyłam medalion, zmieniłam
się na powrót w wilka, skoczyłam w krzaki i po oddaleniu się na
wystarczającą odległość, na nowo ruszyłam czas. Teraz jestem
nieśmiertelna - pomyślałam z zachwytem."Jestem z ciebie dumny. W końcu zaczynasz rozumieć, co jest twoim przeznaczeniem" - zabrzmiał w mojej głowie głos. Uśmiechnęłam się jakby do siebie. Tak rzadko ktoś mnie chwali...
<Mizuki? Jak tam w nieświadomości?>
Uwagi: brak