Umieram z pragnienia. W ustach mam istną Saharę. Gdzie tu jest woda!? No
gdzie!? Odkąd minąłem tamte źródełko, które zignorowałem, bo uznałem,
że po drodze będzie ich jeszcze mnóstwo, nie ma dosłownie nic. Ziemia
sucha, rośliny zwiędłe. Jeszcze trochę, a będę łaził po piasku.
Niemożliwe żebym tak szybko dotarł aż do takiego południa. Powinien być
jeszcze z miesiąc drogi.
Odkąd wyruszyłem minął tydzień. Pewnie nikt nawet nie zauważył, że mnie
nie ma. A i lepiej. Przynajmniej nie będę musiał odpowiadać na irytujące
pytania z serii "Gdzie byłeś?", "Co robiłeś?". Zawsze mi je zadawali,
gdy wychodziłem z domu na więcej niż dwa dni. Nienawidziłem na nie
odpowiadać. Czułem się jak na przesłuchaniu i strasznie działało mi to
na nerwy. Parę razy wybuchłem już tak na poważnie. Jak byłem jeszcze
szczeniakiem... No może nie całkiem szczeniakiem, ale jeszcze nie
dorosłym wilkiem. To wyszedłem wtedy na cztery dni w góry. Na spacer. Od
tak, bez specjalnego powodu. Chyba chciałem odpocząć od całego
towarzystwa. Oj, wkurzyli się wtedy, wkurzyli. Zaczęli się drzeć, że
jestem nieodpowiedzialny, że powinienem był ich poinformować, i że
wszyscy tropiciele szukali mnie dzień i noc. No cóż... Jak o tym teraz
pomyślę, to faktycznie było głupie. I wtedy spadł grad pytań. Tak się
wkurzyłem, że spaliłem cały las wokół jaskini bet. Oj, ojciec się musiał
tłumaczyć. Hahaha, to było dobre, ta mina. Taka skrucha zmieszana ze
złością i myślą "znów ten mój głupi syn i jego ogień...". To były dobre
czasy.
Odrzuciłem dalsze wspomnienia i skupiłem się na drodze. Nie powinienem
się rozpraszać A to co? Wyczułem wilgoć w powietrzu. Gdzieś w prawo?
Nie, prosto! Tak, tak prosto! Pobiegłem ile sił, parę razy potknąłem się
o drzewo, bo z pragnienia obraz zaczynał zamazywać mi się przed oczami,
ale mniejsza o to. Dopadłem do małej kałuży. Ugh, picie na pusty
żołądek ma to do siebie, że jest strasznie nieprzyjemne. Woda obija się o
ściany żołądka i zostawia nieprzyjemne uczucie zimna.
Podniosłem łeb. Chyba znam to miejsce, tak w ogóle. Czy to nie Stara
Przystań? Wybudował ją kiedyś rybak, który osiedlił się tu ze swoją
rodziną i żył pośród małych roślinek i wyschniętych traw. A skoro tak,
to jestem prawie na miejscu. Nie ma co tracić czasu.
Żwawym krokiem ruszyłem naprzód. Skoro Malachit jest z południa, to
tutaj na pewno się czegoś dowiem. Niedaleko powinien być Klan Zielonej
Oazy. Byłem tam kiedyś na ceremonii dojrzałości siostry żony mojego
stryja. To było dopiero widowisko. Nałożyła pawie pióra na łeb i
tańczyła ze swoim ojcem wokół sosny. Podobno była to prośba do bóstw o
dobrobyt. No cóż. Ja się za wiele nie znam na takich rzeczach, bo w
moich stronach nie praktykowało się żadnych religii. Ale z tego co
pamiętam to bardzo gościnna wataha. Chodź bardzo liczna. Skupili się
wokół "oazy" - jeziora, a mało ich tutaj. Dlatego nowi członkowie ciągnął
tu jak ćmy do światła. Och, widzę już pierwszych strażników.
- Renethrain, syn Davona - spuściłem uszy
Strażnicy spojrzeli po sobie. Ten po prawej otworzył szeroko oczy i
szepnął coś na ucho drugiemu. Przenieśli wzrok w stronę terenów watahy.
Chwila milczenia.
- Witaj Renethrainie, synu Davona - odpowiedział starszy wilk o złotych
oczach - Jesteś na terenie Klanu Zielonej Oazy. Co Cię tu sprowadza?
- Chcę skorzystać z prawa gościny
Biały wilk-strażnik zacisnął łapę. Ha... Nie możesz mi odmówić, nie?
- Od teraz jesteś pod ochroną naszego klanu. Wiesz jakie są warunki tego prawa? - spytał z kamiennym pyskiem
- Oczywiście
Dają mi ochronę - ja muszę być grzeczny i potulny, albo mnie zabiją.
Proste? Proste. I bardzo przydatne. Aczkolwiek nie wszystkie klany tego
przestrzegają. Tylko te bardziej szanujące się i wierzące w Ducha
Pustyni, Wielkiego Stwórcę (zwał jak zwał), który mówi, że pomoc
potrzebującym jest prawa i chwalebna oraz nie godzi się jej odmówić.
- Zaprowadzę cię do Alfy - powiedział złotooki wilk
Alfa mieszkał w bardzo ciekawym... Domku. Konstrukcja składała się z
kości i skór zwierząt i no nie powiem. Była spora. Jakieś dwa wilki
stanęły dumnie tuż przed nią.
- Wielki Alfa nadchodzi! - wypowiedziały jednocześnie, ukłoniły się i odeszły na boki
Oho. Zaczyna się. Czekałem w napięciu jakieś dwie minuty. Potem z namiotu
wyłonił się brązowy łeb. Nie wiem czemu, ale po ciele przeszła mnie
gęsia skórka. Ów alfa okazał się zupełnie innym wilkiem niż parę
miesięcy temu. Na sto procent jest ślepy na prawe oko - jest całkowicie
zamglone. Postawę ma masywną, a sierść brązową z czarnymi wstawkami w
postaci pasków. Trochę jak u zebry, ale nie rzucają się aż tak w oczy.
Bardziej zlewają z futrem. Na łbie jego sierść jest siwa i długa prawie
do łap! Psyk trochę kwadratowy no i mnóstwo blizn.
- Powołałeś się na prawo gościa - zaczął swoim grubym głosem - Możesz
zostać u nas na jakiś czas, lecz nie nadużywaj naszej gościnności! Bo
może się to odwrócić przeciwko tobie.
- Rozumiem, ee... Wielki Alfo.
- Możesz mówić mi Yngri.
- Oczywiście, Yngri. Prawda jest taka, że mam do ciebie pewną sprawę. Bardziej pytanie.
- Przeczuwałem, że twoja wizyta nie jest przypadkowa. Spotkajmy się jutro, przy prostokątnym stole na osobności.
- Dziękuję.
- Kto zechce oprowadzić naszego gościa? - Yngri zwrócił się do tłumu gapiów
Chwila niezręcznej ciszy. No tak. Wiem, wiem, oprowadzanie nieznajomego
basiora brzmi jak problem, no ale błagam, niech już ktoś się ulituje, ja
tu umieram z głodu i chcę jak najszybciej przejść przez ten proces
zapoznawczy!
- Ja mogę - odezwała się w końcu jakaś wadera
W końcu! Zaraz... Czy ja jej nie znam? Niebieska sierść, cztery ogony, biały kamień lewitujący przy czole.
- Aria! - uśmiechnąłem się
- Dawno się nie widzieliśmy, Rene.
- Ostatnim razem na twojej ceremonii - mrugnąłem do niej - wyglądałaś zjawiskowo!
- Weź się ze mnie nie nabijaj, marzę żeby o tym zapomnieć.
- No co ty, mówię serio. Pełna powaga.
- Ta, ta... no chodź już, bo zaczyna się ściemniać, a kolację cała wataha je wspólnie. Nie chcę się przez ciebie spóźnić.
Tereny watahy były rozległe, ale nie tak jak nasze. Było jedno jezioro,
które w sumie bardziej przypomina porośnięte przez sinice bagno. Do tego
las, całkiem duży i nieprzyjemny zarazem, bo ciemny i stary. Ogólnie
bardzo tu sucho, więc jakieś trzydzieści procent terenów to stepy, a kolejne czterdzieści
to łąki.
Po całej wycieczce, która odbyła się w iście ekspresowym tempie, w końcu
znalazłem się przy stole (pniu wielkiego drzewa, które szczęśliwym
trafem upadło i przepołowiło się tak, że stół przypominało) z jedzeniem.
Zebrały się tu wszystkie wilki. Chyba dwieście, z wyraźną przewagą
basiorów. Mała grupka dzieci siedziała nieco dalej, na ziemi. Na stole
znajdowały się cztery jelenie, osiem bizonów i dwadzieścia zajęcy -
efekt polowań łowców z dwóch dni. Najpierw jadł Alfa, potem Beta, potem
Strażnicy Alfy, a dopiero potem reszta. No i ja.
Byłem wygłodniały, więc od razu rzuciłem się na całego zająca, nie
zwracając uwagi na dwuznaczne spojrzenia moich sąsiadów, którzy w
przeciwieństwie do mnie jedli spokojnie i elegancko. Ja miałem gdzieś
ich spokój i elegancję.
- Och... Jak dobrze - położyłem się na ziemi i spojrzałem w niebo
Jestem jeden krok dalej. Jeden maleńki krok. Mam nadzieję, że Alfa
będzie wiedział coś o tej organizacji. W końcu to wataha z największymi
wpływami w okolicy.
Uwagi: "Ochy" i "Achy" zapisujemy przez "ch". Każde zdanie kończ kropką lub innym znakiem interpunkcyjnym (prócz niektórych wypowiedzi, ale to trzeba czuć), szczególnie jeśli to ostatnie zdanie w akapicie. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Przy zwróceniu się do konkretnej osoby stawiamy przecinek, np. Dawno się nie widzieliśmy, Rene.