Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 29 listopada 2018

Od Torance "Szczenię" cz. 5

Grudzień 2019r.
Odkąd zamieszkałam z Yuko miałam problemy z odnalezieniem się. Wilczyca miała wiele zajęć i często do jaskini wracała dopiero wieczorem, więc jeśli nie chciałam siedzieć sama w przestronnej grocie nauczycielki, musiałam spędzać dnie poza nią. Niby logiczne, a jednak, gdy pewnego dnia Yuko wyszła na polowanie i zostałam sama, byłam nieźle przerażona. Obawiałam się, że coś zepsuję, pomieszam, narządzę jakichkolwiek szkód i moja opiekunka najpierw boleśnie się na zemści, by potem mnie oddać do Sohary, za którą tęskniłam, ale… Lubiłam uczyć się liczyć z Yuko, odkrywać, że groźna nauczycielka nie jest taka zła, mieć własną opiekunkę. Nie chciałam się z tym rozstawać po zaledwie kilkunastu dniach.
W każdym razie z obawy przed naruszaniem ładu jaskini błąkałam się po terenach watahy. Często też odwiedzałam Soharę oraz Shena, którzy ciągle wypytali mnie, czy Yuki mnie dobrze traktuje. Żadne z nich nie ukrywało, że nie miało do niej wielkiego zaufania. Zwłaszcza Shen suszył mi łeb, że niepotrzebnie się zgadzałam i będę tego jeszcze żałować. Zbywałam jego uwagi uśmiechem, jednak w głębi duszy jego słowa poruszały moją strunę podejrzliwości oraz strachu przed nauczycielką polowań.
- Chciałbym w końcu odkryć swoją moc… - jęknął któregoś wieczoru Ashe.
Odłożyłam na bok wskazane przez nowego przyjaciela liście, które mieliśmy przygotować na najbliższą lekcję z tworzenia eliksirów i przyjrzałam się żałosnej minie basiora.
- Odkryjesz ją – powiedziałam, uśmiechając się.
- Aha. Pewnie będzie jakaś okropna jak na przykład rozmowa z gołębiami.
Zmarszczyłam brwi.
- Gołębiami?
Wilk przytaknął szybko.
- No wiesz… Z tymi okropnymi ptaszyskami, które chyba są wśród ludzi. Powinnaś je znać. – przyjrzał mi się spod zmrużonych oczu.
W odpowiedzi machnęłam łapą z niecierpliwieniem.
- Wiem, co to gołębie. Po prostu rozmowa z tymi ptakami mogłaby być bardzo pouczająca. Mógłbyś się tyle dowiedzieć o świecie ludzi! – mogłabym się założyć, że moje oczy rozbłysły. Choć lepiej było nie mówić tego na głos, to wiele bym dała za możliwość dowiedzenia się, co się działo w Mieście…
- Co mnie obchodzi ich świat? Wolę żyć jako wilk z dala od ludzi, a nie jak jakiś kundel… - burknął niezbyt zadowolony samiec, a ja wstrzymałam powietrze i odruchowo od niego odskoczyłam. Co prawda nasze relacje się poprawiły, ale gdy tylko wspomniał o psach, w mojej głowie odtworzyły się dziesiątki obelg, które słyszałam pod swoim adresem od moich wilczych krewniaków.
Shen dopiero po chwili zdał sobie sprawę z sensu swoich słów i przeprosił. Niemniej nie potrafiłam zmusić się do wykonania kroku w stronę samca. Zauważywszy to, westchnął i zerwał kilka kwiatów jakiejś rośliny. Między nami zaległa cisza.
- Poza tym... Boję się gołębi – powiedział w pewnym momencie basior, a ja zaskoczona zwróciłam pysk w jego stronę.
- Gołębi? Mówisz serio?
Wilk szybko pokiwał głową, by po chwili umknąć w swoją stronę z zawstydzonym uśmiechem na pysku.
Obserwowałam jego znikającą za drzewami Magicznego Ogrodu sylwetkę. Nie biegłam za nim. I tak nie miałam szans – wychowany w dziczy samiec był znacznie szybszy. Zamiast tego zebrałam swoje roślinki i ruszyłam w stronę miejsca, które kusiło mnie odkąd tylko zaczęłam lekcje liczenia z Yuko.

Owszem, słyszałam, że nasza biblioteka jest większa niż może się to wydawać z zewnątrz oraz nadzwyczajnie piękna, ale chyba nic nie mogło przygotować mnie na to, co znalazłam w środku. Regały zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a drzewa nieznanego mi gatunku – cóż za nowość! – zachwycały swoim wyglądem. Jedyne, co mi się nie podobało, to nieco zatęchły zapach, ale biorąc pod uwagę, że podobno biblioteka była niezwykle stara, to nie powinnam narzekać.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mi pomóc w odnalezieniu czegoś odpowiedniego. Sama nie potrafiłam czytać – ba! Nawet nie znałam żadnych znaków, jeśli nie liczyć tych składających się na moje imię, które widniało na zawieszce przy mojej obroży. W sumie to nawet nie wiedziałam, czy po tylu miesiącach i je potrafiłabym rozpoznać… Wracając; sama nie potrafiłam czytać i na pewno nie zdołałabym odnaleźć się w tym niezwykłym miejscu, a co dopiero znaleźć coś w odpowiednim języku!
Po jakimś czasie dostrzegłam biurko, za którym siedział jakiś wilk. Nie znałam go.
- Dzień dobry! – zawołałam, biegnąc w jego stronę.
Wilk podniósł łeb i zmierzył mnie spojrzeniem od łap po czubek uszu.
- W bibliotece należy zachować ciszę – powiedział, a ja poczułam jak robi mi się wstyd. Co za wtopa… - Dzień dobry.
- Przepraszam… Ja jeszcze nigdy nie… Nie wiedziałam… Naprawdę bardzo przepraszam – mówiłam napędzana wstydem. Wilk słysząc moje tłumaczenia, roześmiał się cicho.
- Nie szkodzi i tak nikogo dzisiaj nie ma. Szukasz czegoś szczególnego?
Podniosłam na niego wzrok.
- Och. No tak. Ma pan tutaj może coś odpowiedniego do nauki czytania?
Bibliotekarz zamyślił się, by po chwili dając mi znak ogonem, że mam podążać za nim, zagłębił się między regały z książkami. Podążałam za nim krok w krok, jednak nie mogłam powstrzymać się przed rozglądaniem się dookoła. Zapach starych ksiąg przestał mi przeszkadzać, nawet stał się w jakiś sposób fascynujący – w końcu jaką niesamowitą wiedzę i jakie interesujące historie muszą mieć w sobie te wszystkie stare książki? Gdybym tylko umiała je jeszcze odczytać…
- Ile masz lat? – odezwał się w pewnym momencie wilk.
- Prawie dwa lata – odparłam nieco zaskoczona pytaniem.
Bibliotekarz zmierzył mnie spojrzeniem bystrych oczu.
- Nie wyglądasz – powiedział tylko i wrócił do przeglądania nowszych książek. Po kilku chwilach wyciągnął zębami jedną z tomiszczy i położył ją przede mną. – Może być odrobinę infantylna, ale to właśnie książki dla dzieci są najlepsze do nauki. Są proste oraz mają duże litery. Gdy już nauczysz się czytać, chętnie pomogę znaleźć ci coś bardziej odpowiedniego do twojego wieku.
- Dobrze. Dziękuję – powiedziałam, chwytając książkę w zęby. Już miałam kierować się do wyjścia, gdy wilk zwrócił się do mnie, ochraniając mnie tym samym przed kolejną fantastyczną wpadką.
- Zanim wyjdziesz, musimy założyć ci kartę.
Powiedziawszy to, wilk wrócił do swojego stanowiska. Następnie zmienił swoją postać na ludzką i wyjął jakąś kartkę oraz coś, co nazywało się chyba krótkopisem.
- Należysz do Watahy Magicznych Wilków, prawda? – spytał, a gdy przytaknęłam, zapisał coś na tej kartce. Obserwowałam ruchy jego ludzkiej dłoni całkowicie zafascynowana. Nie były może tak płynne jak Piotrka, ale wiedząc, że jego prawdziwą formą był wilk… Nie potrafiłam powstrzymać podziwu, że udało mu się nauczyć tak zgrabnie pisać. – Imię?
- Pełne?
Przytaknął, na co westchnęłam. Nie lubiłam swojego pełnego imienia.
- Torance.
Bibliotekarz podniósł na mnie wzrok i westchnął.
- Pewnie nie wiesz, jak to się pisze... – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. Nie potrafiłam jednak powstrzymać się przed odpowiedzią.
- Wiem. Jest zapisane tutaj – zrobiłam zeza, wskazując tym samym na moją obrożę.
Człowiek w odpowiedzi się uśmiechnął i kazał mi zbliżyć się do niego, co bezzwłocznie zrobiłam. Po chwili przepisał moje imię i zapytał mnie jeszcze o dokładny wiek oraz czy mam opiekuna. Gdy skończył wypełniać kartę, podniósł książkę, którą położyłam na ziemi niedaleko biurka i zaczął coś jeszcze bazgrać na znajdującej się wewnątrz kartce.
Po jakimś czasie pokazał mi moją kartę oraz wręczył zdobytą książkę. Zanim wyszłam, kazał mi jeszcze obiecać, że oddam ją przed moimi drugimi urodzinami, które przypadały w następnym miesiącu. Złożyłam szczerą przysięgę, która wywołała delikatny uśmiech na pysku bibliotekarza.

Czułam na sobie wzrok mojej opiekunki, jednak starałam się tym nie przejmować i jak gdyby nigdy nic przyglądałam się obrazkom, znajdującym się w książce. Wszystkie były bardzo ładne i kolorowe, jednak najbardziej przypadł mi do gustu ten, na którym kobieta ubrana w różnego rodzaju rośliny zdawała się iść tanecznym krokiem po polanie i sypać kwiaty. Nad nią leciały wielkie ptaki, a w ich dziobach tkwiły przybory, z których pomocą ptaszyska malowały tęczę. Gdy przyglądałam się temu obrazkowi, czułam jakiegoś rodzaju nadzieję i radość, która zdawała się napływać. Kojarzył mi się z wiosennym odrodzeniem, które tak uwielbiałam, więc chyba nic dziwnego, że to właśnie on skradł moje serce.*
Moje rozmyślenia przerwał chłodny głos nauczycielki polowań.
- Umiesz czytać?
Automatycznie poderwałam łeb i spojrzałam w jej stronę. Yuki przyglądała mi się spod zmarszczonych brwi,
- Nie.
Na pysku wilczycy zaigrał uśmiech, który zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił.
- Rozumiem w takim razie, że wypożyczyłaś książkę, żeby pooglądać obrazki?
- Tak właściwie to... - zaczęłam z uśmiechem, wpływającym na mój pysk.
- Zaczynam żałować, że adoptowałam właśnie ciebie – przerwało mi burknięcie. Gdy tylko je usłyszałam, uśmiechnęłam się najweselej, jak umiałam.
- Czyli mnie nauczysz? Proszę, proszę, proszę!
Wadera przewróciła oczami i mrucząc coś, co raczej nie było odpowiednie dla uszu szczeniaka, wskazała łapą miejsce obok siebie. Bez zastanowienia pochwyciłam książkę i podbiegłam do wilczycy. Następnie zostawiłam moją wspaniałą zdobycz tuż przed łapami Yuko i usiadłam tuż obok niej, stykając się z nią bokiem. Nauczycielka zesztywniała pod moim dotykiem, by dopiero po kilku chwilach się rozluźnić i odetchnąć. Nie wiedziałam, czemu tak zareagowała. Przez myśl przebiegło mi, że może się mnie brzydzi, jednak szybko porzuciłam ten pomysł. Gdyby tak było, nigdy by mnie nie przygarnęła.
Obserwowałam, jak samica przebiega wzrokiem litery, by po chwili prychnąć.
- Nie jesteś na takie książki zbyt młoda? - spytała, a ja zmarszczyłam brwi.
- Bibliotekarz powiedział, że to dla dzieci... - powiedziałam niepewna, co miała na myśli moja opiekunka – Mówił, że jak już nauczę się czytać, to pomoże znaleźć coś dla starszych.
Wilczyca uniosła brwi.
- Sama się nauczysz?
- Że jak już moja najwspanialsza opiekunka mnie nauczy – poprawiłam się szybko. - Lepiej?
Yuki mruknęła coś w odpowiedzi i jeszcze raz przyjrzała się kolorowej stronie.
- Spróbuj to przeczytać.
Poczułam, jak ulatnia się ze mnie całe powietrze.
- C-co? Ale ja...
- Spróbuj – powtórzyła opiekunka, a ja nie mogąc powstrzymać nerwowego drżenia, zbliżyłam się do książki i przyglądałam się czarnym szlaczkom, które nic a nic mi nie mówiły.
- Eeee... To tutaj jest taka kobieta i kwiaty, i ptaki, i...
Przerwało mi przepełnione irytacją westchnięcie.
- Wiesz w ogóle co to jest litera?
- Jeden czarny szlaczek – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Yuki skinęła głową.
- Czemu on odpowiada?
- Nie wiem...
- Głosce – powiedziała, a gdy dostrzegła, że słowo to nic mi nie powiedziało, westchnęła – Głoska to jest to, co wymawiasz.
Wilczyca odsunęła się i zaczęła rysować pazurem jakiś znak w piasku. Był to tak jakby trójkąt, z tą różnicą, że dwa jego boki wystawały poza jedną z linii. Szybko obok tego znaku pojawił się następny, który rozpoznałam jako jeden z tych, który znajdował się na zawieszce przy mojej obroży.
- To jest litera „a”. Występuje ona w dwóch wariantach. Na początku zdań, imion lub nazw takich jak Zielony Las zapisuje się ją w taki sposób. Takie litery nazywamy „wielkimi” – Yuki wskazała na przedłużony trójkąt, by następnie wskazać na ten drugi znak. - Gdy wyraz jest w środku zdania lub „a” znajduje się w środku czy końcu wyrazu, zapisujemy je „małymi literami”.
Przyglądałam się w literze w najczystszym skupieniu. Tak, jak to było, gdy zaczęłam naukę u wilczycy, starałam się wyryć znak w swojej pamięci.
- Ile ich jest? Tych liter?
- Trzydzieści dwie znajdujące się w alfabecie naszego języka oraz trzy dodatkowe, które można znaleźć w imionach. Są jednak jeszcze dwuznaki oraz...
- O Losie... - mruknęłam, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Zapowiada się przed nami naprawdę wiele pracy...

Nie omówiłyśmy nawet połowy alfabetu, a mi już pękała głowa. Yuki zauważywszy, że powoli przestaję kontaktować ze światem, zarządziła koniec na dziś i kazała mi iść spać. Próbowałam protestować, jednak wiedziałam, że nawet gdybym patrzyła całkowicie przytomnie, nie miałam szans wygrać z Yuko. Moja opiekunka potrafiła być niesamowicie stanowcza. Udało mi się jednak wywalczyć niechętną obietnicę, że wrócimy do nauki czytania następnego dnia. Było to moim największym sukcesem tego wieczoru.
- Dobranoc – mruknęłam, układając się w kulkę w jednym z kątów jaskini.
- Dobranoc.

C.D.N.

* Opis inspirowany prawdziwym obrazkiem z jednej z książek dla dzieci. Nie pamiętam niestety tytułu, ani zbyt wielu szczegółów. Wiem jedynie, że była to jedna z tych kwadratowych książeczek z krótkimi, często rymowanymi opowiastkami oraz, że ta opowiadała o wiośnie. Była to jedna z moich ulubionych ;)

Uwagi: Zamiast czasownika błędnie użyty imiesłów.

środa, 21 listopada 2018

Od Asgrima "Zamek z duszą" cz. 3

Listopad 2021r. 
Obudziło mnie dzikie wycie. Zerwałem się z miejsca gotowy ochrzanić kogoś, komu zachciało się ćwiczyć swój upiorny śpiew tuż przed moją jaskinią. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie znajdowałem się we własnej grocie, tylko w tym cholernym zamku, którym tak zachwycałem się wieczorem. Co ja w nim widziałem?!
Następne co usłyszałem to okropny wrzask, na którego dźwięk mimowolnie się skrzywiłem. Moje i tak szybko bijące serce jeszcze bardziej wzmogło swoją pracę. Myśli krzyczały, że coś jest nie tak, że powinienem uciekać. Jednak ciało miało w poważaniu, czy coś mi się stanie. Nie potrafiłem nawet ruszyć ogonem, o łapach nie wspominając.
Nagle coś zajaśniało, a ja odzyskałem możliwość poruszania się. Instynktownie obróciłem łeb w stronę, z której nadbiegło niebieskawe światło. To był błąd. Cholerny błąd. Nie chciałem tego widzieć. Choć z drugiej strony krótkie życie w nieświadomości nie było wcale lepsze.
Obserwowałem jak ze ścian wynurzają się ogromne, pobłyskujące na błękitno zjawy. Jak szczury, które dotychczas leżały na ziemi teraz powstają i idą w moją stronę. Jak z korytarza prowadzącego do schodów nadchodzi szkielet.
Wszystkie postacie otworzyły w jednej chwili swoje straszne gęby, a budynkiem wstrząsnął niemożliwy do zrozumienia, tubalny wrzask. Cegły znajdujące się obok moich łap podskoczyły. Chciałem uciec z krzykiem, znaleźć się jak najdalej stąd. A jednak nie potrafiłem ruszyć się ani o odległość wróbla, a gdy otwierałem pysk, nie wydobywał się z niego żaden odgłos.
W momencie, kiedy nawiedzeni mieszkańcy zamku znaleźli się niebezpiecznie blisko, odzyskałem czucie w łapach. Nie czekałem ani chwili dłużej, zerwałem się z miejsca i pobiegłem tak szybko jak jeszcze nigdy.
Obolałe mięśnie dawały o sobie znać, ale nie zważałem na nie. Musiałem znaleźć wyjście. Szybko.
Niestety, jak na złość, wszystkie ściany wydawały się takie same. Żałowałem, że nie zwróciłem większej uwagi na charakterystyczne rzeczy, które mogły pomóc mi się odnaleźć. Ślizgałem się po pokrytej wodą podłodze, czując tuż za sobą obecność stworzeń wyjętych z opowieści grozy. Nie wiedziałem, czy naprawdę za mną podążały, czy to była jedynie wina mojej wzmaganej strachem wyobraźni. Zresztą, czy to było ważne?
Gdy wbiegłem w kolejny ślepy zaułek, zachciało mi się wyć. Byłem przerażony. Wiedziałem, że moim ciałem wstrząsają dreszcze, ale jedyne co czułem w tamtej chwili to troska o własne życie. Odwróciłem się najszybciej jak umiałem i ruszyłem biegiem w stronę, z której nadszedłem. Musiałem stąd uciec. Po prostu musiałem.
Mrok rozświetliło bladoniebieskie światło, a wraz z nim nadszedł kolejny tubalny wrzask, który wstrząsnął ziemią. Widziałem kątem oka zbliżającą się postać, która zdawała się mieć ludzkie kształty. Czułem na sobie jej groźne spojrzenie. Czego ona ode mnie chciała?!
Do moich nozdrzy dostał się zapach lasu. Idealna, kojąca woń starych, jesiennych i przemoczonych liści, która wskazywała mi drogę do wyjścia niczym najlepszy drogowskaz. Odetchnąłem z ulgą i przyspieszyłem.
Moi przyjaciele nie zostali jednak na długo w tyle. Moja sierść stawała dęba, gdy odczuwałem ich obecność tuż za sobą. Miałem ochotę się poddać, poprosić o szybką śmierć i pewnie bym to zrobił gdyby nie przeczucie, że to już blisko, może za kolejnym zakrętem znajdę wyjście z tej pułapki.
STÓJ.
Nagle głośne słowo uderzyło w mój biedny, zlękniony umysł. A moc jego była tak wielka, nakaz sformułowany tak dosadnie... Musiałem zrobić to, co mi kazał. Jego właściciel był silniejszy i taki wilczek jak ja nie mógł po prostu go zignorować.
- Tak? - spytałem, odwracając się. Moje nogi uginały się z emocji i zmęczenia, ale stałem mężnie. No może pomijając wstrząsające ciałem drżenie.
Następny nakaz nie został sformułowany jasno. Mogło się zdawać, że istota, która go nadała, potrzebowała chwili na nabranie mocy. A może nie był on tak ważny...
W każdym razie, czując całym sobą, co powinienem zrobić, podniosłem łeb i odszukałem wzrokiem górującą nad wszystkim postać. Przyglądałem się jej z uwagą i nie potrafiłem nie dostrzec, jak była piękna.
Była człowiekiem lub przynajmniej istotą o ludzkiej sylwetce. Widziałem jak jej cudownie długie, prawie białe włosy delikatnie powiewały, jakby na przekór silnemu wichrowi, który poruszał moim futrem. Podziwiałem jej idealną twarz w kształcie owalu, przyglądałem się pełnym, ciemnoniebieskim ustom i prostemu noskowi. Jednak tym, co wzbudziło mój najszczerszy zachwyt były prawie czarne oczy, w których lśniła obojętność. Owszem, jej spojrzenie mogło doprowadzić do zamarznięcia pożaru. Owszem, dostrzegałem jej nienawiść względem mnie. Lecz w tym momencie czułem tylko zachwyt nad jej urodą oraz radość, że patrzy tylko na mnie.
Co widzisz?
Na mój pysk wkroczył wręcz błogi uśmiech.
- Czyste piękno...
Kobieta uśmiechnęła się zalotnie, co przyprawiło mnie o palpitacje serca. Na Eydis, jaki ona miała uśmiech... W życiu nie widziałem piękniejszego i pewnie już nigdy nie zobaczę.
Podobam ci się?
Chciałem krzyczeć, że tak. Móc ją dotknąć. Marzyłem, żeby złożyła na moim pysku pocałunek, który tak często widywałem podczas wizyt w mieście.
Niebieska posłała mi buziaka, jakby czytała w moich myślach, co nawet by mnie nie zdziwiło. Odpowiedziałem kolejnym uśmiechem i zacząłem zmieniać swoją postać. Wiedziałem, że moje wilcze ciało jest zbyt plugawe dla tej cudownej kobiety. Musiałem być człowiekiem.
Gdy tylko to zrobiłem, postać obdarzyła mnie cudownym uśmiechem, który zaparł mi dech w piersiach. Przyglądałem się jej niebieskawej twarzy, nie potrafiąc wypuścić powietrza z płuc. Gdy się zbliżyła, poczułem jak klatka piersiowa zaczyna promieniować bólem.
Spójrz na mnie.
Nie potrzebowałem większej zachęty. Nadal nie nabierając powietrza, spojrzałem prosto w czarne oczy kobiety, która unosiła się w powietrzu tuż przede mną. Musiałem tylko pochylić głowę i...
Czerń oczu zdawała się pochłaniać świat. Granatowe usta rozciągały się w zalotnym, lecz przerażającym uśmiechu. Spojrzałem szybko na nie i zemdliło mnie. Ta piękna zjawa miała ostre niczym igły zęby pokryte czymś czerwonym. Gdy tylko zwróciłem wzrok w stronę jej oczu, zrozumiałem, co to było.
Nie ruszaj się.
Z mojego gardła wydobył się wrzask.

Poczułem na swoim ciele czyjąś łapę. Niemal od razu zerwałem się na równe nogi. Wyglądało na to, że zemdlałem ze strachu.
- Zostaw mnie! Proszę! - wyskomlałem, czując jak do moich oczu napływają łzy przerażenia. Nie chciałem umierać, tak bardzo nie chciałem. Jak mogłem dać się tak zwieść tej okropnej, pięknej kobiecie?
- As, to tylko ja. Spokojnie. - usłyszałem czyiś głos. Nie był on jednak taki, jak tej kobiety. Słyszałem jej słowa, a nie odczuwałem w umyśle.
- Kto...? - spytałem, podnosząc dłonie i ocierając oczy.
Do moich uszu dotarło ciche westchnięcie. Skierowałem wzrok w stronę, z której nadeszło i mrugając oczami zaczynałem rozpoznawać drobną, wilczą sylwetkę.
- Tori, twoja partnerka. Uspokój się, to był tylko sen.
Słowa samicy sprawiły, że moje serce się uspokoiło, oddech zaczął powoli wracał do normy. Jednak to dotyk długiego, miękkiego futra wywołał na mojej twarzy uśmiech.
- To tylko ty... - powiedziałem i nie zważając na cisnące mi się do oczu łzy ulgi, pochyliłem się i wtuliłem się w rudą sierść wilczycy. Pachniała naszą watahą, lasem, w którym polowała i wrzosami, które kochała.
Po jakimś czasie odsunęła się i mierząc mnie ciepłym spojrzeniem błękitnych oczu, spytała:
- Co ci się śniło?
W odpowiedzi pokręciłem głową. Nie chciałem o tym rozmawiać. Mroczny zamek i koszmarne postacie były przerażające, lecz mógłbym o tym powiedzieć bez obaw. Jednak jeśli moja partnerka dowiedziałaby się o mojej prawie-zdradzie podczas snu... Wtedy chyba wolałbym wrócić do niebieskiej zjawy, może chociaż miałbym jakieś minimalne szanse na przeżycie...

Uwagi: "(...) podniosłem łeb i odszukałem wzrokiem górującej nad wszystkim postaci." - powinno być raczej "podniosłem łeb i odszukałem wzrokiem górującą nad wszystkim postać". Literówki.

wtorek, 13 listopada 2018

Od Asgrima "Zamek z duszą" cz. 2

Listopad 2021r.
Wewnątrz zamek wyglądał znacznie mniej imponująco. Pod ścianami nierzadko leżały stare, rozniesione w proch cegły, a kamienna podłoga była niemal w całości pokryta wyrastającą między pęknięciami zżółkniętą trawą. Szybko okazało się również, że dach przecieka w – delikatnie mówiąc – kilku miejscach. Obawiałem się, że będę miał problem z odnalezieniem miejsca, które nie przyprawiłoby mnie o jeszcze bardziej przemoczoną sierść. Wtem moje nozdrza uderzył okropny fetor, na który nie potrafiłem powstrzymać parsknięcia. Mój pysk całkiem automatycznie wykrzywił się w – nie oszukujmy się – nie dodającym mi uroku grymasie.
Nie wiedziałem, czy chciałbym tutaj spędzać więcej niż byłoby potrzebne do zwiedzenia wszystkich zakamarków wnętrza, a co dopiero całą noc. Stare zamczysko miało w sobie coś upiornego, a gdy dostrzegłem kilka wielkich cielsk szczurów w różnym stanie rozkładu, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu.
Szybko uciekłem od śmierdzących trupów i dopiero znaczny kawałek dalej – po uprzednim przyjrzeniu się, czy aby na pewno nie ma w pobliżu jakichś starych kości – zdecydowałem się otrzepać ze skapującej z mojej sierści zimnej wody. 
Dopiero po tym rozpocząłem szczegółową obserwację i wycieczkę zamkoznawczą. Przyglądałem się każdej ze ścian, wypatrywałem w rozświetlanym przez błyskawice mroku martwych zwierząt, szukałem jakichś przedmiotów, które mogły należeć do mieszkających tu niegdyś ludzi. Niestety zamek okazał się ruiną, w której nie było nic interesującego. Miałem nadzieję, że jego wnętrze będzie znacznie bardziej ciekawe...
W którymś momencie mojej niesamowicie fascynującej podróży natknąłem się na kamienne schody. Nie zastanawiając się ani przez chwilę o zagrożeniach, które mogły na mnie czekać na piętrze, zacząłem się wspinać. Przez chwilę zastanawiałem się nad zmianą postaci na ludzką, gdyż stopnie były bardzo wąskie, jednak szybko z tego zrezygnowałem. Słabsze zmysły oraz bardziej niezdarna sylwetka nigdy nie są atutem na nieznanym terytorium, na którym niewątpliwie się znajdowałem.
Po długim czasie w końcu postawiłem swoje łapy na normalnej podłodze okrągłego pokoju. Praktycznie od razu zacząłem świdrować wzrokiem mrok, a gdy dostrzegłem dziwnego rodzaju bryłę, podbiegłem do niej z zaciekawieniem. Kamienne ściany tej dziwnej rzeczy kończyły się na wysokości moich uszu, więc musiałem stanąć na tylnych łapach, przednie opierając o jedną z grubych ścianek, by cokolwiek widzieć.
Zainteresowany tym, co mogło być w środku, schyliłem pysk. Moje nozdrza uderzył zapach starych kości, a gdy kolejna błyskawica przebiła się przez dziurawy dach i wąskie okna, nie zdołałem stłumić krzyku.
W środku był szkielet. Ludzki, stary jak świat i okryty czymś co, kiedyś musiało być ubraniem, szkielet.
Dopiero kilka chwil później przypomniałem sobie, jak się chodzi i potykając się o własne łapy pobiegłem w stronę schodów. Moje serce niebezpiecznie przyspieszyło, a sierść zjeżyła się jak u kota. Zanim wszedłem do wąskiego korytarza, obróciłem się zaniepokojony w stronę truposza, czy aby na pewno został na swoim miejscu i nie postanowił mnie uściskać jak dawnego przyjaciela, który odbił mu partnerkę i zamordował dzieci. Na szczęście nadal leżał w czymś na wzór trumny.
Nie to, że bałem się kości lub zmarłych. W żadnym wypadku. Od zawsze byłem silnym i pewnym siebie samcem, któremu nic nie było straszne, ale... Powiedzmy, że mroczna atmosfera zamczyska, grzmoty dobiegające z zewnątrz oraz dźwięk kropel upadających na posadzkę robiły swoje. Najchętniej wróciłbym do mojej ukochanej jaskini i partnerki, ale z drugiej strony nie chciałem umrzeć za sprawą jakiegoś przewróconego drzewa. Siedzenie w jednym zamku z ludzkimi kośćmi i rozkładającymi się szczurami było jednak o wiele bardziej przyjemną perspektywą od śmierci.
Jeszcze raz zwróciłem pysk w stronę kamiennej niby-trumny i właśnie w tym momencie mrok rozświetliła błyskawica. Całkowicie przerażony rzuciłem się w stronę schodów, co okazało się niemożliwie głupim pomysłem – poślizgnąłem się. Stopnie wbijały mi się w ciało, a ja mimowolnie jęczałem przez zamknięty pysk. Tyle dobrego, że korytarz niedługo skręcał i nie licząc tego, że na koniec przywaliłem pyskiem o ścianę, nie stało się nic aż tak złego.
Wstałem i ostrożnie zacząłem schodzić niżej. Nie chciałem powtórki z rozrywki. Całe ciało bolało mnie niemiłosiernie, ale nie mogłem nic na to poradzić. W sumie jedyne, co mogłem zrobić to jak najszybciej się ewakuować z tego głupiego piętra. Co mnie podkusiło, żeby na nie włazić?! Gdybym umiał cofać się w czasie, zrobiłbym to i przywaliłbym sobie porządnie w pysk, gdy tylko do mojego pustego łba wpadła myśl, żeby tam wleźć. Zdecydowanie wolałem nieświadomość o moim martwym, ludzkim przyjacielu.
Idąc w stronę miejsca, które – jak wcześniej zauważyłem – nie miało nad sobą dziury oraz w którego pobliżu nie było żadnych trupów, burczałem z niezadowoleniem. Miałem sobie za złe, że w ogóle postanowiłem zapuścić się w te tereny.
- Trzeba było spytać jakiegoś wilka z żywiołem pogody, czy zapowiada się jakaś burza czy coś w tym stylu... - mruknąłem pod nosem. Dopiero potem dotarł do mnie sens tych słów, co tylko wzmogło moją irytację, której byłem adresatem. - Brawo, ty śmierdzący debilu. Świetny pomysł. Szkoda tylko, że nie znasz nikogo, kto miałby taki żywioł.
Przewróciłem oczami i uważając na szczególnie obolałe miejsca, ułożyłem się na podłodze. Zmęczenie – zarówno te psychiczne, jak i fizyczne – szybko wzięło nade mną górę i zapadłem w niespokojny sen. Przez pierwsze chwile zanim mój umysł całkiem odleciał, czułem jak w moje obolałe ciało wbijają się pozostałości cegieł, których wcześniej nie zauważyłem. 

C.D.N

Uwagi: brak

poniedziałek, 5 listopada 2018

Od Leah "Wędrowiec" cz. 2

Luty 2022 r.
Potężny podmuch wiatru poderwał z ziemi kobierzec brązowych liści. Jesienny dywan wystrzelił w powietrze i poleciał ku niebu, jakby poszukując śnieżnej kołderki, odległej w swoim pochmurnym królestwie. Promienie słońca przez chwilę rozświetliły je złotymi refleksami, by po chwili zniknąć za pędzoną przez wichry, rozpaloną błękitnym pobrzaskiem, chmurą. Wirujący tuman pierzchnął ku koronom drzew.
Gdy podobny podmuch uderzył w mój bok, cofnęłam się kilka kroków, stając pod osłoną ściany swojej jaskini. Ponownie zwróciłam wzrok na szarofioletowe obłoki, budzące w całym stadzie zdumienie i niepokój. Z dnia na dzień wichry były coraz gwałtowniejsze i, co najdziwniejsze, jakby wyjęte spod wpływu magii. Pędzone na niewidzialnych wierzchowcach, dzikie i obce nie reagowały na nasze interwencje, z dnia na dzień poczynając coraz większe szkody. Nikt nie potrafił wytłumaczyć tego dziwacznego buntu pogody.
Usiadłam na ziemi i owinęłam ogon wokół łap. Z głębi jaskini dobiegło mnie mruknięcie i ciche szuranie. Zastrzygłam uszami i uśmiechnęłam się lekko. Arkan nie był zbyt zachwycony nietypowymi zjawiskami atmosferycznymi, zwłaszcza po tym jak przez wiatr niemal zleciał z niemałego drzewa podczas snu. Zdecydował się przenieść do mnie, co również nie napełniało go optymizmem.
Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Może i zajmuje sporo miejsca, ale przynajmniej nie chrapie.
Cofnęłam się myślami o kilka miesięcy wstecz. Niemal poczułam jak delikatna woń niebieskich kwiatów i spalenizny muska mój nos, a dwa wilki krążą wokół siebie, niczym ognisko i uchylający się przed jego światłem cień.
Tak samo jak wtedy dało mi to dużo do myślenia, a czasu miałam sporo.

Kwiecień 2021 r.
- Wtrącamy się? - Arkan momentalnie pojawił się u mojego boku.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w basiory. Ciemniejszy nerwowo machnął ogonem, warknął i uskoczył, gdy przeciwnik cisnął w niego kulą błękitnego ognia. Atmosfera zdawała się dosłownie gęstnieć, powietrze wokół wilków zaczęło wibrować. Rdzawy samiec zaskowyczał.
- Leah, jeśli zaraz...
Arkan przerwał, gdy jeden z płomiennych pocisków z sykiem przeciął powietrze tuż obok nas. W ostatniej chwili uchyliłam się przed imponującym tworem żywiołu ognia, jednak mój towarzysz nie miał tyle szczęścia. Podzielił się tą informacją z całą okolicą, przeciągle sycząc.
Wilk ognia momentalnie odwrócił się w naszym kierunku. Jego rywal nie wyglądał na zaskoczonego. Zgrabnie uskoczył przed kolejnym pociskiem posłanym w jego stronę i ciągle na ugiętych łapach spojrzał w naszym kierunku.
Przyjęłam pozycję obronną i powoli wyszłam z ukrycia. Obaj samce byli ode mnie z pewnością silniejsi. Nie mam pojęcia do czego zdolny jest drugi wilk, ani w jakim stanie jest Arkan. Sytuacja wydawała się opłakana. Pozostało grać na czas.
- Kim jesteście i czego tu szukacie? - spytałam, siląc się na pewny ton.
Po mojej lewej buchnął kłąb dymu, krótki syk ozwał się tuż obok. Arkan stanął u mojego boku. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą.
- Lepiej dobrze się tłumaczcie, kundle - warknął.
Stojąc bez oparcia w lekko rozłożonych skrzydłach nawet mimo niezbyt pokaźnego wzrostu wyglądał groźnie. Nie sądzę, by ranny poradził sobie z przeciwnikami, ale jeśli mają choć trochę oleju w głowach, wezmą pod uwagę straty.
Odniosłam wrażenie, że ktoś spuścił ciśnienie w okolicy. Powietrze wokół smolistego przestało drgać, a nieprzyjemne zawroty głowy ustały. Drugi wilk cofnął samozapłon, pozostawiając nas w niemal całkowitym mroku, rozpraszanym tylko przeze mnie i wątłe światło księżyca.
Jest dobrze. Teraz tylko spokojnie wytłumaczyć panom gdzie jest wyjście...
Nim zdążyłam postawić obcym jakiekolwiek zarzuty, specjalista od fajerwerków wystrzelił przed siebie. Zareagowałam niemal od razu, jednak nawet ta chwila opóźnienia wystarczyła mu na zniknięcie.
Rzuciłam się do biegu, gorączkowo wypatrując zbiega, jednak ciemność, opadająca czarną kurtyną skutecznie mi to utrudniła. Zatrzymałam się, zaczęłam nasłuchiwać, ale jedyny dźwięk jaki dotarł do moich uszu to symfonia świerszczy i cichutkie trele słowika. Zapach jeszcze przez chwilę był dość mocny, ale bardzo szybko się ulotnił, zapewne rozproszony zaklęciem. Zniknął. Bez najmniejszego śladu.
Rozzłoszczona zaprzestałam pogoni i wróciłam na polanę. Drugi basior siedział grzecznie wśród szafirowych kwiatów, pod czujnym spojrzeniem Arkana.
- Rudy nawiał - wyvern bardziej stwierdził niż zapytał, nie spuszczając wzroku z wilka.
- Tak - odparłam krótko i przeniosłam wzrok na obcego. - Ponawiam pytania: kim jesteś i czego tu szukasz? I co wiesz o tym drugim?
Basior najspokojniej w świecie owinął łapy puszystym ogonem i zlustrował nas przenikliwym spojrzeniem złocisto-czarnych ślepi.
- Jesteś głuchy, czy udajesz głupca? - fuknęłam, jeżąc sierść.
- Skąd przypuszczenie, że nim nie jestem? - odparł spokojnym, nieco ochrypłym głosem, zawieszając na mnie wzrok.
Drgnęłam zaskoczona. W duchu pogratulowałam wilkowi sprytnego kontrataku.
- Rzeczywiście, nikt inteligentny nie zaatakowałby wilka zdolnego zranić smoka. - odparowałam.
- Nie trudno zranić drobną, najwyżej pięćdziesięcioletnią hybrydę - rzucił zgryźliwie.
Drobna hybryda fuknęła z oburzeniem, nie dowierzając w zuchwałość tego stworzenia. W akcie najwyższego niezadowolenia warknęła ostrzegawczo, po czym uniosła dumnie łeb.
- Jest starszy niż wygląda - mruknęłam szybko, coraz większym zdumieniem przyglądając się wilkowi.
- Może wróćmy do twojego pytania? - basior uśmiechnął się tryumfalnie.
Po krótkim wahaniu kiwnęłam głową.
- Zwą mnie Ronan, pani - momentalnie spoważniał - Przybywam z południa, w poszukiwaniu przyjaciela. Od dwóch lat tropię tego rudego osła. Szkoda, że jemu nie w głowie spotkania ze starymi znajomymi. A powiadam, jak ze mnie dobry łowca, tak z niego świetny wojownik i uciekinier.
- To był ten ognisty? I, proszę, mów mi po imieniu. Jestem Leah.
Starałam się zdobyć na w miarę pewny siebie wyraz pyska, wilk jednak jakby przestał wyglądać na groźnego. Liczne siwe włosy, przygasłe oczy i chude cielsko utrzymywane przez smukłe łapy w żadnym aspekcie nie pasowały do obrazu oszalałego z samotności agresora czy niebezpiecznego manipulanta, próbującego przeniknąć do spraw wewnętrznych watahy. Aż dziw brał, że za właśnie takiego go miałam.
- Nie, Leah, jest jego lustrzanym odbiciem. Ale to nie Matty - westchnął.
Lustrzanym odbiciem?
- Co masz na myśli?
- Nosi jego zapach, wygląda jak on? - burknął mój towarzysz.
- Nie trop Mathira mnie tu przywiódł - odparł gładko.
Kompletnie się pogubiłam. Zerknęłam na Arkana pytająco. Dalej wyglądał na trochę urażonego, ale widocznie słuchał z zainteresowaniem. Stuliłam uszy, jeszcze raz obrzucając uśmiechniętego obcego podejrzliwym spojrzeniem.
- W takim razie czyj?
Basior przymknął oczy, lekko jeżąc sierść. Powietrze wokół niego ponownie lekko zawibrowało, jak pod wpływem ciepła. Otworzył je jakby jaśniejsze, widzące więcej.
- To woń stara i młoda, złote echo zaginione dawno temu wśród śniegów północy - zaczął z mocą. - Zew skutej lodem duszy, pragnącej już tylko zapomnienia. Białe Słońce, zamknięte w mrozach oceanu. - skończył recytować niemal śpiewnie, z przekonaniem.
Nic nie rozumiem. Nic.
- Kto? - wykrztusiłam tylko.
- Canon. Mój drogi przyjaciel Canon.

<C.D.N.>

Uwagi: Literówki.

czwartek, 1 listopada 2018

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 4

Koniec stycznia 2019r.
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie kolorowe aury w miejscach, w których znajdowały się znane mi postacie. Nie zwróciłem uwagi, jaka barwa została przypasowana do poszczególnych szczeniaków, tylko od razu skupiłem się na tej białozielonej, należącej do starego nauczyciela. Nie był on szczególnie uzdolniony – jego moce oddziaływały jedynie na postrzeganie świata. Wydaje mi się, że jego żywioł był nazywany dyfuzją, ale łapy nie dałbym sobie uciąć. W każdym razie był słaby, więc nic dziwnego, że to właśnie jego wytypowali jako nauczyciela magii w jednej z młodszych grup. Najwyżsi lubili udowadniać takim jak on, że nawet szczeniaki są od nich lepsze.
Wyczułem słabą tarczę, którą nauczyciel starał się obronić. Niestety, nadaremnie. Wyobraziłem sobie fioletowawą kulę energii, która uderza w jego mur. Głośne poruszanie – niewątpliwie wzdrygnięcie - dobiegające ze świata rzeczywistego oznajmiło mi, że wygrałem tę małą walkę.
Wkradłem się do umysłu wilka i bez trudu odczytałem jego myśli. Zielony gratulował mi sukcesu i kazał się wynosić z jego głowy. Gdy nie zrobiłem tego od razu, samiec zirytował się. Wychwyciłem, że spróbowałby mnie się pozbyć, ale miał wrażenie, że może się przegrać. Co jeśli taki mały szczeniak, co zaledwie zeszłego lata rozpoczął naukę, go pokona? Już nigdy nie odzyska szacunku.
Wtem do głowy wpadł mu pewien pomysł. Niestety – sprytna bestia – udało mu się go przede mną ukryć.
ASGRIMIE, ODEJDŹ.
Słowa, niemal wykrzyczane w myślach, uderzyły mnie tak mocno, że szybko się wycofałem. Mój łeb zapulsował bólem, a oczy otworzyły się. Spostrzegłem wtedy, że leżałem na ziemi kilka kroków od uśmiechającego się trochę sztucznie nauczyciela.
- To cię nauczy, żeby słuchać poleceń starszych – powiedział, a ja skuliłem się. Mówił zbyt głośno... Mój biedny umysł odbierał teraz zbyt mocno wszystkie dźwięki, a to nie było ani trochę fajne.
Cudem powstrzymałem się przed trochę niegrzecznym komentarzem. Nie chciałem dostać kary.
Zielony uśmiechnął się kpiąco, a gdy spostrzegł, że na niego patrzę, zamknął oczy. Po chwili przede mną zalśniły litery, które jak wiedziałem, nie widział nikt poza mną.
Porozmawiam z Wielkim Mistrzem o przydzieleniu ci mentora. Jesteś już gotowy.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Byłem z siebie tak bardzo dumny. W końcu niecodziennie słyszało się takie słowa z ust naszego kochanego nauczyciela magii. A tym bardziej, kiedy jest się tak młodym jak ja.
Spojrzałem w stronę mojej przyjaciółki, która przyglądała się wszystkiemu z pewnego rodzaju zaciekawieniem. No tak, nie wiedziała, co się właśnie wydarzyło... Postanowiłem opowiedzieć jej wszystko po lekcji. A tymczasem mogłem popatrzeć i spróbować wywnioskować jak idzie moim kolegom i wychwalać w myślach swoje własne, niesamowite osiągnięcia.

- Naprawdę? - spytała Młoda, gdy jak zwykle wracaliśmy razem. Powiedziałem jej właśnie o tym, co się wydarzyło na magii i widziałem, jak walczy sama ze sobą. Z jednej strony była dumna, a z drugiej... Pomimo upływu czasu nadal nie odkryła u siebie żadnej zdolności.
- Aha.
- Czyli już nie będziemy mieć razem lekcji? - upewniła się.
- Aha.
- Och... Szkoda.
Spojrzałem na jej mały pysk, na którym zabrakło charakterystycznego dla niej, szerokiego uśmiechu i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na ten jeden mały, choć bardzo istotny szczegół. Magia, która coraz bardziej wypełniała nasze dnie już nie będzie wspólna. Zabraknie przepychanek na początku zajęć, dyskutowania, gdy Zielony był skupiony na innych... Kiedy tylko Nevra przydzieli mi mentora, będziemy mieć razem jedynie ogólne oraz pod koniec zimy dojdzie zielarstwo i tworzenie eliksirów. Ale tak... Zostawały nam jedynie przerwy, które z czasem będą się robić coraz krótsze.
- Może nie jest za późno...? - zacząłem gorączkowo myśleć. Nie chciałem tracić tego wszystkiego ot tak. Przecież byłem młody. Miałem jeszcze czas. Dużo czasu.
- Za późno na co? - zmarszczyła nos Tori.
- Gdybym coś odwalił. Zrobił głupi błąd, dał fory Zielonemu lub cokolwiek, to może...
- Nie. - wilczyca nie dała mi dokończyć. Jej głos był zdecydowany, co nie zdarzało się zbyt często. To chyba właśnie jej ton sprawił, że tak nagle się zatrzymałem.
- Czemu nie? Przecież to genialny pomysł!
- Nie, to nie jest genialny pomysł. Jeśli musisz to postaraj się czegoś nauczyć. Zostań najlepszym z kapłanów i cokolwiek sobie wymarzysz. Na Eydis, As. Rób, co musisz.
Jakaś część mojego umysłu zaśmiewała się właśnie z tego, że to właśnie ona mówiła mi coś takiego. Przecież, żeby spojrzeć mi prosto w oczy musiała zadrzeć łeb! A to jednak ona wykazywała się w tym momencie opanowaniem. Nawet pomimo tego, że – z czego pewnie zdawała sobie sprawę – jeśli mnie zabraknie, to lekcje magii mogą się dla niej źle skończyć. Plotki narastały i teraz nawet szczeniaki wolały trzymać na dystans tę dziwną, „brudną” waderę.
- Na pewno?
Mała pokiwała głową z pełną powagą, tak że gdyby nie jej postura można byłoby ją uznać za dorosłego wilka.
- Tak.
Głośno wypuściłem powietrze. W tym jednym westchnięciu próbowałem zawrzeć wszystkie swoje, tak sprzeczne emocje. Nie wiedziałem, czy mi się to udało. Pewnie nie, ale miałem ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się za mało dramatycznym wzdychaniem.


Luty 2019r.
- Asgrimie, mogę cię prosić? - usłyszałem wysoki i chłodny głos tuż za sobą. Odwróciłem się najszybciej jak umiałem i gdy tylko zauważyłem wysoką, chudą postać o sierści przypominającej kolorem orzechy, skłoniłem się.
- T-tak. - wyjąkałem, gdy basior odpowiedział skinieniem głowy. Następnie nie zwracając nawet głowy do Ióana, z którym właśnie rozmawiałem, powiedziałem – Do zobaczenia później.
- Trzymaj się – mruknął w odpowiedzi młody kapłan. A może tylko mi się wydawało?
Wielki Mistrz tymczasem wskazał łapą kierunek i poszedł w tamtą stronę. Samiec miał bardzo długie łapy, więc musiałem biec, żeby za nim nadążyć. Miałem nadzieję, że nie było jakiegoś punktu w etykiecie, który by tego zakazywał. Przecież to nie moja wina, że miałem znacznie krótsze łapki, prawda?
Wilk zatrzymał się dopiero przed swoją jaskinią, co mnie nieźle zdezorientowało. Nikt oprócz samego Mistrza i ewentualnie jego doradców, kilku najwyższych kapłanów, nie miał tam wstępu. Chociaż chodziły plotki o wilczycy, którą pokochał i z którą mieszkał, jednak nie dawałem temu wiary. Wilki nie zakładały rodzin. A nawet gdyby basior zamierzał ponownie się zmierzyć z tak absurdalnym pomysłem, to wątpiłem, żebym to ja miał być kandydatką.
- Wejdź.
Spojrzałem z powątpiewaniem na samca. Gdyby był to ktoś inny, gdyby nie ta cała sytuacja, to wydarłbym się, że nie chcę być jego partnerką, ale... No właśnie. Rzeczywistość była taka, a nie inna, więc wlazłem do środka z podkulonym ogonem.
Jaskinia była ogromna. Znacznie większa od tych, które były przydzielone grupom. Dostrzegłem kilka równych stosów książek, które tworzyły coś na wzór dodatkowej ściany. Podobało mi się to rozwiązanie.
- Co o tym sądzisz? Moja jaskinia trafiła w twoje gusta? - spytał samiec, gdy zauważył moje zainteresowaniem wnętrzem.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy powinienem krótko pochwalić czy może zacząć układać pieśń zachwytu nad ziołami, znajdującymi się po mojej prawej?
- Ładnie...? Podoba mi się ta ściana... - wskazałem na kilka książkowych wież.
Basior skinął głową, jakby tego właśnie się spodziewał. Chyba wiele osób je komplementowało.
Wielki Mistrz usiadł i wskazał mi łapą, żebym zrobił to samo. Nadal nieźle zestresowany, zrobiłem, o co mnie poprosił. Byłem jednak gotowy zerwać się w każdej chwili.
- Arvo powiadomił mnie o twoich postępach w nauce oraz poprosił mnie o przydzielenie ci mentora. Sądzisz, że dobrze ocenił twoje umiejętności?
Odpowiedziałem skinięciem głową, ale gdy basior nie spuszczał ze mnie wyczekującego spojrzenia, odchrząknąłem.
- Myślę, że tak. Jest nauczycielem – wzruszyłem ramionami, udając wyluzowanie. Nawet dla wilka z takimi zdolnościami aktorskimi jak ja, było to w tym momencie trudne.
- Dobrze. W takim razie wejdź do mojego umysłu.
Otworzyłem szerzej oczy i poderwałem się z miejsca.
- S-słucham!? - gdy wilk nie odpowiedział, przejechałem nerwowo językiem po pysku. - Ale, Mistrzu... Jest Mistrz pewien?
Skinął głową.
- Zrób to.
Zamknąłem oczy i tak samo jak na niemal każdej lekcji wyobraziłem sobie aurę, z tą różnicą, że ta była wokół szczupłej postaci Nevry. Miała ona ciemnoniebieską barwę z domieszką szarego – identyczną jak jego oczy. Zadziwiająco rzadko widywałem takie połączenie.
Nie wyczułem żadnej obrony, więc uśmiechając się, wyobraziłem sobie, że zbliżam się do siedzącego nieopodal basiora. Już miałem zagłębić się w jego umysł, gdy nagle coś mnie odrzuciło. Całkiem zdezorientowany, otworzyłem oczy i zerknąłem na orzechowego wilka. Uśmiechał się.
- Spróbuj jeszcze raz. - poradził, nie przestając się uśmiechać. Rozbawienie w jego oczach nie ocieplało jednak zimnego spojrzenia.
Ponownie skupiłem się na aurze basiora i tym razem nie dałem się zwieść pozornemu braku obrony. Zaatakowałem, wyobrażając sobie wielką, fioletową błyskawicę energii. Poczułem, że moje łapy się pode mną ugięły, jednak nie zważałem na to. Nakierowałem błyskawicę na aurę Wielkiego Mistrza, którą pod moim wpływem lekko zamigotała i... wyparowała moje piękne, fioletowe dzieło!
Otworzyłem z wysiłkiem oczy i zdałem sobie sprawę, że leżałem na ziemi. Przez moją głową przebiegł obraz mnie psującego swoim spektakularnym upadkiem ten idealny porządek, który był w tej jaskini. Gdybym nie był jeszcze tak oszołomiony, zerwałbym się z miejsca, ale... No.
- Interesujące... - usłyszałem wysoki głos basiora.
Spojrzałem w jego stronę, jednak gdy dostrzegłem szaroniebieskie, niemal niezauważalne nitki wokół niego, odwróciłem wzrok. Nie chciałem na nie patrzeć.
- Jesteś zadziwiająco silny jak na swój wiek. Może twoja moc nie dorównuje sile przeciętnego kapłana, ale za kilka lat... Masz dobre predyspozycje. - mówił, a ja nie miałem pewności, czy były to słowa skierowane do mnie, czy bardziej do niego samego. - Twoją mentorką będzie Vestar.
Postawiłem uszy w czystym zainteresowaniu.
- Vestar?
Wilk odpowiedział skinieniem łba, a ja niemal bezmyślnie się uśmiechnąłem. Zapowiadało się przyjemnie.

C.D.N.

Uwagi: Brak.