Szliśmy przez mglisty las z wyjątkowo niewygodnymi obrożami na szyi, do których przyczepione były naprawdę długie smycze. Najprawdopodobniej jej koniec znajdował się tuż przy jednym z potworów lub w jego dłoni... A właściwie, to czy oni mają dłonie? Ręce? Szpony? Macki? Cokolwiek? Szczerze mówiąc jakoś szczególnie im się nie przyglądałam. Były tak parszywe, że nie było to łatwe, by chociażby uchylić powieki.
- Suz?
- Czego chcesz? - odwarknęłam do kolegi dreptającego u mojego boku. W znacznej części to właśnie przez niego znaleźliśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. Gdybyśmy im dowalili, mając chwilę na ucieczkę, z całą pewnością byłoby to bardziej sensownym wyjściem. Obecne położenie nie wyglądało dobrze.
- Znasz kogoś, kto łamie zaklęcia?
- Tak, jasne - odpowiedziałam melodyjnym głosem. Basiorek chyba nie zauważył, że sarkastycznie wywracam oczami, bo podekscytowany zapytał:
- Kogo?
- Zecorę, która mieszka sobie w Lesie Everfree.
- Las Everfree? To chyba gdzieś daleko, bo nie słyszałem, by taki znajdował się w Watasze Magicznych Wilków - zmartwił się. Warknęłam coś pod nosem coraz bardziej poirytowana. Nie zdawał sobie z tego sprawy, że osoba, o której wspomniałam tak naprawdę nie istnieje, ponieważ pochodzi z serialu My Little Pony, który jest regularnie puszczany w telewizji w Mieście. Lubiłam wieczorem przychodzić do domu zakupionego przez watahę, włączać wybrany kanał i oglądać odcinki. Nie przejmowałam się faktem, że ów serial kierowany jest do małych dziewczynek, ale teoretycznie byłam młodsza, niż wyglądam i miałam do tego jak największe prawo.
- To idziemy do niej?
- NIE - odwarknęłam, nie przejmując się tym, że się skulił. Nic na to nie mogłam poradzić, że kompletnie straciłam humor.
Może da się to rozerwać? Jakoś ściągnąć? Zaplątać o drzewa i wygrzebać się z tego tak, aby nie zauważyli, że się zmyliśmy? Przymrużyłam powieki. Musiał być jakiś sposób. Musiał. Po prostu musiał. Nie bardzo wierzyłam w to, że nagle stanie się cud i będziemy wolni. Trzeba coś zrobić. Koniecznie.
- A masz jakiś pomył? - dopytywał Tob. Popatrzyłam na niego zachowując zimną powagę.
- Nie za bardzo.
- Aha...
Westchnęłam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Błądziłam nieprzytomnym wzrokiem po ciemnych drzewach, za którymi mogło się czaić więcej krwiożerczych stworów. Zabicie jednego i przyniesienie tym mutantom było pomysłem szalonym i totalnie niepoważnym. Ani ja, ani on nie potrafiliśmy polować na króliki, a co dopiero na bliżej nieokreślone potwory, z którymi nie daje sobie rady najsilniejszy z wilków.
<Tob? Miej dla mnie litość. 4 miesiące i nic nie wykminiłam. Długość mnie na tyle nie zadowala, że to nawet nie jest 1/4 postawionych sobie przeze mnie wymagań. Kompletnie nie mam pomysłu. Błagam, dokończ to i już mi nie dawaj. Błagam. ;______;>